Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Przeciętny pirat ma programy warte 5000 pln

Rekomendowane odpowiedzi

Jak informuje Puls Biznesu, na komputerze przeciętnego polskiego użytkownika można znaleźć nielegalne oprogramowanie o łącznej wartości 5000 złotych. Takie wnioski wyciągnęli eksperci z firmy Mediarecovery, którzy przeprowadzili ponad 300 analiz związanych z piractwem.

Rekordzistą był student z Tarnowskich Gór, na którego komputerze znajdowało się nielegalne oprogramowanie o wartości 3,6 miliona złotych. Najczęściej korzystamy z pirackich kopii systemu Windows, pakietu MS Office, programów firm Adobe i Corel oraz gier komputerowych.

Problem piractwa może być szczególnie dotkliwy dla właścicieli przedsiębiorstw, gdyż zgodnie z prawem za nielegalne oprogramowanie znajdujące się na firmowych komputerach odpowiedzialność ponosi prezes firmy. Dlatego też eksperci radzą, by przy podpisywaniu umów o pracę przenosić odpowiedzialność na użytkownika komputera. Wówczas to on będzie odpowiadał za nielegalne programy, które zainstalował na firmowym sprzęcie.

Sprawa jest o tyle istotna, że twórca oprogramowania może domagać się od użytkownika trzykrotnej wartości nielegalnie posiadanych programów, a sam użytkownik może zostać skazany nawet na 5 lat więzienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Interesujące byłby dane źródłowe i metodologia, tak by można było zweryfikować ten wynik.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Interesujące byłby dane źródłowe i metodologia, tak by można było zweryfikować ten wynik.

Uzbierać 50 płyt z nagranymi programami i grami to żaden wyczyn. Często ludzie trzymają gdzieś zapomniane stare wersje tych samych programów (jakieś office'y, photoshopy), wszystko to się wlicza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Interesujące byłby dane źródłowe i metodologia, tak by można było zweryfikować ten wynik.

 

Wystarczy tylko CS oczywiście w wersji 5, czyli najpopularniejszy program do rozjaśniania tandetnych zdjęć z wakacji i już mamy niemal wyczerpany limit. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wymyślone dane i bez weryfikacji! Wszystkie komputery trzeba byłoby przebadać co by średnią wyciągnąć, a tak się nie stało. Czyli informacja jest fałszywa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wystarczy tylko CS oczywiście w wersji 5, czyli najpopularniejszy program do rozjaśniania tandetnych zdjęć z wakacji i już mamy niemal wyczerpany limit. :D

 

Jasne :) Mimo wszystko obawiam się rozumowania w typie: losuję siebie i 9 znajomych. W tej grupie mam 1 pogryzienie przez psa co 10 lat co daje 4 miliony pogryzień co 10 lat (40e6/10) na każde 10 osób co daje 400 000 pogryzień rocznie średnio w Polsce. Dobieramy próbkę i metodologię i możemy poprzeć każdą tezę. :D W rzeczywistości wszystkie pogryzienia przydarzyły się tylko mnie bo pcham się z łapami do każdego futrzaka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Fajnie jest żądać od studentów znajomości różnych solidworksów, microstationów i innych altiumów, a potem wpuszczać policję do akademików.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A najfajniej jest trzymać to wszystko na nieszyfrowanym dysku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Fajnie jest żądać od studentów znajomości różnych solidworksów, microstationów i innych altiumów, a potem wpuszczać policję do akademików.

 

Po pierwsze primo, studenci mają dostęp do niektórych rzeczy bezpłatnie. Po drugie primo, to, że wykładowcy wymagają, nie oznacza, że student może popełniać przestępstwo. Uważasz, że uczeń szkoły mechanicznej, od którego wymaga się dobrej znajomości budowy silnika samochodowego, ma prawo ukraść samochód?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jajcenty

Te dane są nic nie warte to jest bełkot. One maja z grubsza wartość marketingową dla publikującego. Te dane nie maja żadnego przełożenia na całą populacje.

Ale do rzeczy

 

Jak informuje Puls Biznesu, [..]5000 złotych.

I tu jest błąd.

Powinno być: statystyczny przestępca ma nielegalnego oprogramowania za 5 koła. 

Bo jak możemy przeczytać: "takie wnioski wyciągnęli[..]" No właśnie w oparciu o co? A no o dyski które dostali od jakiejś prokuratury czy innej policji do przeprowadzenia analizy. A pochodzą one z komputerów ludzi co najmniej podejrzanych. 

No i ciekawostka bo w tytule jest ze chodzi o piatów a w treści o użytkowniku to KW czy Puls robi z każdego usera pirata?

Ten koleś z Tarnowskich Gór poszedł po bandzie :). Ale pozytywne jest to ze napisane jest ze miał oprogramowana za 3,6 bańki a nie zrobił firmą strat na tyle ze to niby były dla firm utracone korzyści.

 

Co do nielegalnego Windowsa to jest to koszt jego popularności która na piractwie została wyhodowana. I Microsoft na tym bardzo dobrze wychodzi. Co do office cóż nie wiem po co to komu w domu to chyba działa na zasadzie jak jest za darmo, bo nie wyobrażam sobie żebym miał zapłacić za MsOffice mając za darmo OO. Poprostu dla mnie MsO w starciu z OO nie jest wart nawet 100 PLN. Co więcej pewnie nawet jak by mi go dali do Neostrady to bym nie używał. Co do adobe i corela to tak samo po co to komu w domu?

No oczywiście, jak ktoś na tym zarabia to jest inna bajka ale wtedy powinien się szarpnąć. Natomiast do celów niezarobkowych to sensu raczej nie wiedzę poza ewentualnym edukacyjnym. No ale twierdzenie ze co drugi pirat to przyszły grafik jest raczej wesołe.

No gry to jest istotny porblem.

 

I pod koniec tej informacji jest jeszcze jedna ciekawa o tej trzykrotności. To jest kolejny dowód na to ze nie opłaca się piractwu przeciwdziałać a lepiej jest piratów łapać. Bo nie tylko z pieniędzy których firma by nigdy nie zobaczyła się materializują ale jeszcze trzykrotnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze primo, studenci mają dostęp do niektórych rzeczy bezpłatnie. Po drugie primo, to, że wykładowcy wymagają, nie oznacza, że student może popełniać przestępstwo. Uważasz, że uczeń szkoły mechanicznej, od którego wymaga się dobrej znajomości budowy silnika samochodowego, ma prawo ukraść samochód?

 

Po pierwsze, owszem, mają dostęp, do NIEKTÓRYCH programów i tylko od łaskawości uczelni zależy jakich, a mianowicie jest to głównie oprogramowanie Microsoftu udostępniane poprzez witrynę MSDN AA. I akurat nie to jest głównym problem, bo zaopatrzenie się w legalną wersję Windowsa rzeczywiście nie jest może jakąś sporą barierą finansową, ale dostępność oprogramowania specjalistycznego adresowanego dla firm. Z tej grupy programów załatwienie legalnej wersji dla studenta jest bardzo rzadkim przypadkiem. Powiem wprost bez owijania w bawełnę - wykładowcy wymagają tworzenia projektów w sofcie ze grube pieniądze i sami sugerują, że studenci pobiorą z sieci piracką kopię... bo nie mają innego wyjścia, i potem sami się z tego śmieją. Ba! Nawet spotkałem się z przypadkiem, że uczelni nie stać na utworzenie odpowiedniej ilości stanowisk w pracowniach. Jedni wykładowcy dzielą studentów na mniej liczne grupy, a inni radzą sobie inaczej - wiadomo jak... Jeśli chodzi o zamienniki, to praktycznie nie istnieją, a wykładowcy wymagają, aby projekt był w 100% zgodny z oryginalnym softem, aby móc na uczelni zaprezentować wyniki. Taka praktyka jest czymś regularnym na praktycznie każdym kierunku studiów technicznych. Zapraszam na studia na politechnikę wszystkich, którzy nie wierzą, a uczelnie techniczną widzieli jedynie na obrazku. I co niby taki student ma zrobić? Nie zdać przedmiotu "ku chwale praw autorskich"? Proponuję więc trzymać się REALIÓW, a nie idealistycznych hasełek o katastrofalnym wpływie piractwa na losy planety i innych pustych frazesów... Pomijam już fakt, że nawet będąc milionerem i chcąc zdobyć takie oprogramowanie legalnie byłoby to często bardzo trudne, bo jest ono dystrybuowane tylko do firm i placówek naukowych i producent nawet nie zakłada, że osoba fizyczna chciałaby je nabyć. Wyniesione z firm kopie zamieszczone w sieci są często jedynym dostępnym kanałem dystrybucji.

 

Natomiast jak czytam kolejny raz porównanie piractwa do kradzieży samochodu, to... delikatnie mówiąc czuję zażenowanie. Nie chcę tutaj usprawiedliwiać piractwa i mówić, że jest to uczciwe, ale na litość Boską wysławiajmy się logicznie, rozsądnie i bez populizmu. Porównywanie złamania licencji na oprogramowanie z kradzieżą samochodu jest co najmniej śmieszne, żeby nie powiedzieć, że głupie. Mianowicie, gdybym miał nadprzyrodzone zdolności i mógł wziąć tonę złomu ze składowiska, a następnie stojąc obok gotowego samochodu wymówić zaklęcie i tona złomu zamieniłaby się w idealną kopię samochodu obok, to nie czułbym się złodziejem, mimo że dalej byłoby to nieuczciwe względem producenta oryginału, bo wykorzystałem jego projekt. Szanujmy więc współdyskutantów i może nie stosujmy takich "przedszkolnych" argumentów.

 

Szkodliwość nielegalnego użycia programu w przypadku specjalistycznego oprogramowania dla firm jest według mnie zerowa. Dlaczego? Aby móc mówić o jakiejkolwiek stracie finansowej autora należałoby założyć, że uzyskanie nielegalnej kopii spowodowało tyle samo, co utratę legalnej. Tak więc musiałaby istnieć pewność, że student przy braku możliwości pobrania z internetu, zakupi oryginał. Jak pisałem wcześniej jest to prawie niemożliwe dla 99,99% studentów. Różnica z punktu widzenia producenta softu jest więc następująca - nie kupił albo... nie kupił. Po prostu taki człowiek nie jest potencjalnym klientem, więc jego kopia programu nie zmienia tutaj kompletnie NIC. Mało tego - możliwość darmowego poznania obsługi programu procentuje na przyszłość pracownikiem, który takiego programu użyje w firmie, która zakupi mu legalną wersję. Nie dość, że nie ma tutaj realnej straty, to jeszcze jest możliwość zysku na przyszłość. Producenci silnie specjalistycznego softu powinni więc raczej dziękować za istnienie takiej sytuacji :)

 

Tak samo jest zresztą z głównym wątkiem tego artykułu - może i potencjalny użytkownik ma na dysku oprogramowanie warte 5000zł, ale to wcale nie znaczy, że spowodował straty w takiej kwocie. Zastanawia mnie zresztą jak wyceniana jest wartość takiego oprogramowania. Ktoś powie, że według ceny w sklepie. Tak - w przypadku aktualnie sprzedawanego oprogramowania. A co z wersjami sprzed 2 i więcej lat? Powinny tracić na wartości tak jak każdy inny produkt. Ciekaw jestem, czy są jacyś rzeczoznawcy, którzy to wyceniają, bo określanie kwoty na podstawie tej, która obowiązywała w dniu wypuszczenia wersji na rynek, byłoby według mnie jakimś całkowitym absurdem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      MPAA, amerykańskie stowarzyszenie przemysłu filmowego, które w głównej mierze przyczyniło się do zamknięcia Megaupload, wzięło na celownik kolejny serwis. Do sądu okręgowego na Florydzie trafił wniosek o wydanie nakazu zamknięcia Hotfile. Działa on na podobnych zasadach jak Megaupload, a MPAA twierdzi, że ponad 90% przechowywanych tam materiałów stanowią treści chronione prawami autorskimi. Co ciekawe, to niepierwsze starcie Hotfile z przemysłem filmowym. W ubiegłym roku serwis zapowiedział, że pozwie do sądu firmę Warner Bros., gdyż miała ona naruszyć zasady korzystania z narzędzi antypirackich Hotfile doprowadzając do usunięcia z serwisu treści, do których nie posiadała praw.
      MPAA od lat prowadzi działania mające nakłonić władze i prawodawców, że serwisy umożliwiające hostowanie i współdzielenie plików powinny być zamykane. Teraz, niewątpliwie zachęcona skutecznym zamknięciem Megaupload, organizacja postanowiła udać się do sądu. MPAA twierdzi, że Hotfile celowo zachęca użytkowników do nielegalnego dzielenia się chronionymi prawem treściami oraz im w tym pomaga. Prawnicy Hotfile odpowiadają, że zasady działania serwisu są zgodne z  opracowaną przez Bibliotekę Kongresu ustawą DMCA.
      Jeśli jednak MPAA udowodni, że serwis celowo umożliwia łamanie prawa, sąd prawdopodobnie nakaże jego zamknięcie.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Megaupload został zamknięty przez władze Nowej Zelandii na wniosek amerykańskich organów ścigania. Kim Dotcom, jego założyciel, poinformował, że wśród użytkowników serwisu znajdowało się wielu urzędników amerykańskiego rządu.
      Prawnicy Megaupload ciężko pracują, by użytkownicy odzyskali dostęp do swoich danych. Prowadzimy negocjacje, by mogli oni odzyskać dane. I wiecie co. Odkryliśmy, że wielu użytkowników Megaupload to amerykańscy urzędnicy rządowi, wśród nich pracownicy Departamentu Sprawiedliwości i Senatu - powiedział Dotcom.
      Za użytkownikami Megaupload wstawiła się też organizacja Electronic Frontier Foundation, która prowadzi stronę MegaRetrieval w odzyskaniu dostępu do danych.
      Megaupload pozwalał użytkownikom na przechowywanie na swoich serwerach ich własnych plików. Oczywiście znaczną część stanowiły pliki naruszające prawa autorskie, jednak nie wszyscy użytkownicy łamali prawo.
      Po aresztowaniu Dotcoma i zamknięciu serwisu użytkownicy stracili dostęp do swoich plików. Co prawda serwery, na których są przechowywane dane zostały już dawno przeszukane i firmy hostujące mogą zrobić z nimi co chcą, jednak domena Megaupload.com została przejęta przez amerykańskie organa ścigania. Firmy hostujące dotychczas Megaupload zgodziły się przez jakiś czas nie kasować danych, mimo że nie otrzymują już pieniędzy za ich przechowywanie. Obecnie trwają starania o to, by użytkownicy mogli przynajmniej przenieść pliki na swoje własne dyski. Ich udostępnienie nie będzie jednak proste. Uruchomienie domeny, która pozwoli na dostęp do tych plików może skończyć się jej ponownym zablokowaniem, jeśli będzie ona oferowała materiały naruszające prawa autorskie.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Studenci najsłynniejszej uczelni technicznej świata - MIT-u (Massachusetts Institute of Technology) - mogą otrzymać od władz uczelni certyfikat ukończenia kursu... piractwa. I nie chodzi tutaj o piractwo komputerowe, a to prawdziwe, morskie.
      Uczelnia postanowiła uczynić oficjalnym zwyczaj, który był praktykowany przez jej studentów przez co najmniej 20 lat. MIT wymaga, by uczący się ukończyli w czasie studiów co najmniej 4 różne kursy wychowania fizycznego. Teraz ci, którzy z powodzeniem ukończą strzelanie z pistoletu, łuku, żeglarstwo i szermierkę otrzymają oficjalny certyfikat
      Carrie Sampson Moore, dziekan wydziału wychowania fizycznego, mówi, że co roku kontaktowali się z nią studenci, prosząc o wydanie zaświadczenia o ukończeniu kursu pirata. Zawsze mówiłam im, że to inicjatywa studencka i byli bardzo rozczarowani - stwierdziła Moore.
      Od początku bieżącego roku postanowiono, że uczelnia zacznie wydawać oficjalne certyfikaty. Drukowane są one na zwoju pergaminu z równą starannością jak inne uczelniane dyplomy. Właśnie otrzymało je czterech pierwszych piratów, a w kolejce czekają następni.
      Mimo, iż cała ta historia może brzmieć niepoważnie, to certyfikat i warunki jego uzyskania są traktowane przez uczelnię całkiem serio. Przyszli piraci nie mogą liczyć na żadną taryfę ulgową, a otrzymanie świadectwa ukończenia kursu wiąże się ze złożeniem przysięgi. Stephanie Holden, która znalazła się w czwórce pierwszych piratów, zdradziła, że musiała przysiąc, iż ucieknie z każdej bitwy, której nie będzie mogła wygrać i wygra każdą bitwę, z której nie będzie mogła uciec.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Do nowozelandzkiego sądu wpłynął wniosek o ekstradycję do USA Kima Dotcoma i trzech innych osób pracujących dla serwisu Megaupload.Dotcom i jego współpracownicy oskarżani są o umożliwienie użytkownikom nielegalnego pobierania chronionych prawem treści.
      Amerykanie dodatkowo stawiają im zarzuty wymuszenia, prania brudnych pieniędzy i defraudacji.
      Kim Dotcom odrzuca oskarżenia i w wywiadzie dla jednej z nowozelandzkich stacji telewizyjnych stwierdził: „Nie jestem królem piractwa. Oferowałem online’owy system przechowywania danych. I to wszystko“.
      Dotcom przebywa obecnie na wolności, musi jednak nosić elektroniczną bransoletkę. Nie wolno mu opuszczać Nowej Zelandii i korzystać z Internetu.
      Proces ekstradycyjny rozpocznie się 20 sierpnia.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nowozelandzki sąd zgodził się na zwolnienie za kaucją założyciela serwisu Megaupload, Kima Dotcoma. Idę do domu zobaczyć się z trójką moich małych dzieci i z ciężarną żoną - powiedział czekającym na niego reporterom Dotcom.
      Mężyczyzna pozostawał w areszcie od 20 stycznia, kiedy to policja dokonała nalotu na jego dom. Megaupload został zamknięty na podstawie międzynarodowego nakazu wystawionego w USA.
      Po wyjściu na wolność Dotcom będzie musiał mieszkać w niewielkim domu obok posiadłości, którą wynajmował oraz nosić elektroniczną bransoletkę. Ograniczono mu swobodę poruszania się, a sędzia zabronił też helikopterom lądowania w miejscu zamieszkania Dotcoma.
      Prokuratura twierdzi, że stoi on na czele grupy, która od 2005 roku zarobiła 175 milionów dolarów na nielegalnej dystrybucji filmów, muzyki i innych treści chronionych prawami autorskimi.
      Prawnicy Dotcoma odrzucają oskarżenia twierdząc, że firma ich klienta oferowała jedynie przestrzeń dyskową.
      Dotcom dwukrotnie starał się o zwolnienie za kaucją. Tym razem sąd uznał, że ryzyko jego ucieczki jest mniejsze niż wcześniej. Sędzia podkreślił też, że nie ma żadnych dowodów, jakoby Dotcom posiadał gdzieś nieujawnione konta, z których środki mogłyby pomóc mu w ucieczce. Dodał, że prokuratura nie znalazła żadnych śladów majątku, który nie zostałby jeszcze przez nią zajęty, a sam fakt, że Dotcom jest bogaty nie wystarczy, by stwierdzić, że powinien przebywać w areszcie.
      Dotcom czeka na decyzję dotyczącą wniosku ekstradycyjnego wystawionego w USA. Decyzja w tej sprawie zapadnie nie wcześniej niż 20 sierpnia.
      Formalnie wniosek jeszcze nie wpłynął do nowozelandzkiego sądu. Prawdopodobnie trafi tam na początku marca. Tymczasem w USA wielka ława przysięgłych dodała w ubiegłym tygodniu kolejne zarzuty przeciwko Megaupload. Stwierdzono, że serwis nielegalnie pobierał chronione prawami autorskimi treści udostępnione na YouTube.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...