Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Słowniki i encyklopedie - nie sposób sobie wyobrazić życia i pracy bez nich. Odruchowo pokładamy w nich zaufanie i uważamy za wiarygodne. Przynajmniej te drukowane, bo choć przykładowa Wikipedia jest narzędziem bardzo wygodnym, większość już zdaje sobie sprawę, że ma swoje ograniczenia, i że z Wikipedią „jak na drodze - obowiązuje zasada ograniczonego zaufania". Tym niemniej szacowne wydawnictwa z wieloletnią tradycją, jak wydawnictwo uniwersyteckie Oxford, cieszą się głębokim zaufaniem. Ale również w nich trafiają się żenujące wpadki, które potrafią uchować się przez niemal cały wiek.

Doktor Stephen Hughes, wykładowca fizyki na Uniwersytecie Queensland (QUT) znalazł poważny błąd merytoryczny w znanym słowniku Oxford English Dictionary. Błąd, który powielany był przez 99 lat. Zarówno słownik oksfordzki, jak i niemal wszystkie inne słowniki i encyklopedie sprawdzone przez dra Hughesa, zawierały błędną definicją angielskiego słowa „siphon". Chlubnym wyjątkiem okazała się Encyclopaedia Britannica.

„Siphon" (nie mylić z polskim słowem „syfon", które oznacza coś innego) to rodzaj spustu pozwalający opróżniać zbiorniki z cieczą, które inaczej trudno byłoby opróżnić. Przydaje się i w przemyśle do spuszczania paliwa z wielkich zbiorników, i w domu do spuszczania wody z akwarium. Wężyk, którym przelewamy wino z balonu do butelek, to też „siphon". Oxford English Dictionary od 1911 roku podaje, że działa on dzięki sile ciśnienia atmosferycznego. Tymczasem nie jest to prawda.

Na ten błąd wykładowca QUT wpadł oglądając ogromny spust wody w Południowej Australii, pompujący wodę z rzeki Murray do jeziora Bonney. Ogromna ilość wody, odpowiadająca czterem tysiącom basenów olimpijskich, przepompowywana była bez użycia pomp. Dziesięć gigalitrów wody przepompowane w ciągu dwóch miesięcy - potrzeba na to tyle energii, ile średni dom zużywa przez cały rok. A tej energii dostarcza po prostu... wcale nie ciśnienie atmosferyczne, lecz grawitacja. Grawitacja działa tu dzięki temu, że woda przepływa na poziom niższy, niż dno opróżnianego zbiornika - tłumaczy dr Hughes.

Redaktorzy przygotowywanej do publikacji nowej, ilustrowanej wersji słownika będą musieli skorygować definicję. Oczywiście, po odpowiednim upewnieniu się. Czas na informację od australijskiego fizyka był najwyższy, ponieważ zespół sprawdzający dotarł już do litery „R".

„Rura lub wąż ze szkła, metalu lub innego materiału, wygięty w ten sposób, że jedno ramię jest dłuższe od drugiego, używany do spuszczania płynu w wyniku działania siły ciśnienia atmosferycznego, która wtłacza ciecz do krótszego ramienia i przepycha przez wygięcie rury" - tak przez niemal wiek wyglądała definicja, którą za oksfordzkim wydawnictwem powtarzali inni. Osoby, które wiek temu pisały tę definicję, nie były naukowcami - przyznała rzecznik wydawnictwa, Margot Charlton. Jedynie jednotomowa edycja Oxford Dictionary of English z 2005 roku zawiera poprawną definicję.

To woda wypływająca pod własnym ciężarem z dłuższego ramienia pociąga za sobą wodę z krótszego ramienia - tłumaczy dr Hughes. - Kolumna wody działa jak łańcuch, dzięki sile przyciągania molekularnego między cząsteczkami wody. Napisał on własną publikację na temat zasady działania. Obecnie zbiera informacje z całego świata na temat poprawności definicji słowa „siphon" w różnych językach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mimo wszystko, ostatnie 5-10 lat to olbrzymi przełom w słownikach. W końcu się masowo przestawiły na IPA, definicje są oparte na korpusach, plus niektóre już mają nawet definicje opisowe (np. przy haśle "castle" będzie tłumaczenie, że to "architektoniczne (budynek) zamek". Polskim słownikom bardzo jednak brakuje współczesnego słownictwa - np. co to jest "blog".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmmm... intuicyjnie mam pewne wątpliwości... Jeżeli tak jest, to taki "Siphon" powinien funkcjonować także w próżni - szkoda, że nie mam pomysłu na zweryfikowania tego w domowych warunkach (może ktoś z Was ma?)

Intuicyjnie wydawało mi się, że ten mechanizm działa dzięki grawitacji i ciśnieniu atmosferycznemu. Grawitacja ściąga płyn, w rurce próbuje powstać próżnia, która jest niwelowana przez ciśnienie atmosferyczne wpychające tam płyn ze źródłowego zbiornika.

Bzdury? Może, ale czasem lubię sprawdzić coś empirycznie, niż przyjąć na wiarę na podstawie nie przekonujących mnie argumentów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też mam wrażenie że woda w dłuższym ramieniu nie działa jak łańcuch, tylko jak tłok ssący. I właśnie różnica ciśnień (atmosferycznego 'nadciśnienia' i 'podciśnienia' w rurze) powoduje przesuwanie się cieczy..

 

Także ten naukowiec też chyba się trochę powinien douczyć.

 

Jak łańcuch, to może działać kropla, która ciągnie swój tył spływając po szybie - choć tutaj też raczej należało by mówić o napięciu powierzchniowym i dążeniu do utrzymywania przez kroplę minimalnej powierzchni, a nie do wzajemnego ciągnięcia się  cząsteczek wody.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I właśnie różnica ciśnień (atmosferycznego 'nadciśnienia' i 'podciśnienia' w rurze) powoduje przesuwanie się cieczy..

 

Także ten naukowiec też chyba się trochę powinien douczyć.

Weź nalej do rurki wody i tą rurkę połóż, następnie poczekaj aż "ciśnienie atmosferyczne" tą wodę przesunie... od razu mówię raczej się nie doczekasz, bo te ciśnienie atmosferyczne jest w każdym punkcie dokładnie takie same, a przynajmniej w odniesieniu do czegoś tak krótkiego jak wąż do spuszczania wina.

 

Aby cokolwiek przez rurkę ciekło wylot musi się znajdować poniżej wlotu - to jest oczywiste, ale co za tym też idzie siła ciążenia przy dłuzszym odcinku jest większa, skąd też powstaje "podciśnienie".

Tłumacząc na chłopski - to jest tak jak byś najpierw przeciągał linę z pudzianem po drugiej stronie, a następnie postawił tam 6 latka i dziwił, dlaczego teraz on nie jest w stanie ciebie przeciągnąć, przecież ciśnienie atmosferyczne jest to samo. ;P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Takie urządzenie jak wężyk do spuszczania wina, czy benzyny z baku nazywa się fachowo lewar hydrauliczny. Lewar i dwa zbiorniki to nic innego jak system naczyń połączonych. Jak powszechnie wiadomo, w jednorodnym polu grawitacyjnym (a za takie w małej skali możemy uważać to nasze - ziemskie) poziom cieczy jest w każdym naczyniu taki sam. Oczywiście warunkiem pracy lewara jest jego całkowite wypełnienie cieczą, a także to, że jego wylot musi znajdować się poniżej powierzchni cieczy w zbiorniku wyższym. Najwyższy punkt lewara nie może się znajdować wyżej niż 6-7m nad powierzchnią cieczy w zbiorniku wyższym. Lewar będzie pracował tak długo, aż poziom cieczy w dwóch zbiornikach wyrówna się, lub też do momentu kiedy warunki pracy lewara zostaną zaburzone.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W próżni nie dałoby się zassać rurki, ale po tej początkowej niedogodności chyba by działało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

w próżni to z wodą w ogóle było by ciężko, cytując za choćby http://www.hilpers.pl/791230-woda-w-pro-ni

W próżni każda substancja (a więc i woda również) ma tylko dwa stany skupienia - ciało stałe i gaz (w próżni nie istnieje ma cieczy). Przejścia fazowe między tymi dwoma stanami następują na drodze sublimacji i resublimacji. Temperatura przejścia lodu w parę wodną (i odwrotnie) w próżni wynosi +0.01 st. C.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lucky_one: Syfon nie działa na zasadzie różnic ciśnienia, bo im wyższy słup powietrza (a więc niżej położony punkt) ciśnienie jest wyższe i efekt byłby odwrotny. Zresztą różnica ciśnienia atmosferycznego wynikająca z różnicy nawet kilku metrów jest bardzo niewielka bo wynika z ciężaru słupa powietrza o wysokości tych kilku metrów. Potrzeba bardzo czułego ciśnieniomierza, by ją zmierzyć.

 

John: W próżni nie ma potrzeby zasysać cieczy w rurę - wystarczy ją w całości zanurzyć, a następnie wyjąć utrzymując końce pod powierzchnią.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W próżni nie ma potrzeby zasysać cieczy w rurę - wystarczy ją w całości zanurzyć, a następnie wyjąć utrzymując końce pod powierzchnią

 

To co @szokun, tylko bardziej po ludzku: W próżni każda ciecz wrze. Gdy już przestanie wrzeć, to znaczy że albo nie ma próżni, albo nie ma cieczy. To są konsekwencje nauk udzielanych na lekcjach fizyki w podstawówce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W próżni każda ciecz wrze.

Słusznie.

Odpowiadałem raczej na niemożność zassania czegokolwiek niż na niemożność istnienia cieczy, ale powinienem to dokładniej zaznaczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Takie urządzenie jak wężyk do spuszczania wina, czy benzyny z baku nazywa się fachowo lewar hydrauliczny.

 

Dzięki, żadną metodą nie mogłem znaleźć informacji, jak to się nazywa po polsku, uznałem już, że nie ma polskiego odpowiednika. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe, czy dr Hughes spróbował kiedyś zrobić proste doświadczenie: na moment wyjąć zasysający koniec rurki ze zbiornika i w ten sposób przerwać swój "łańcuch"? Zassany zostanie bąbelek powietrza, ale lewar nadal bedzie działał, chociaż siła przyciągania molekularnego cząsteczek powietrza jest zbliżona do zera. Zresztą wody i większości płynów też o wiele za mała, żeby 'lańcuch" był wystarczająco mocny.

Czyli działa tu grawitacja + ciśnienie jak 'raweck' to opisał:

ten mechanizm działa dzięki grawitacji i ciśnieniu atmosferycznemu. Grawitacja ściąga płyn, w rurce próbuje powstać próżnia, która jest niwelowana przez ciśnienie atmosferyczne wpychające tam płyn ze źródłowego zbiornika.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W archiwach Papieskiego i Królewskiego Uniwersytetu Świętego Tomasza na Filipinach znaleziono najstarszy i niezwykle rozbudowany słownik hiszpańsko-chiński. Wyjątkowy zabytek, Diccionario Hispano-Sinicum (DHS), liczy sobie około 400 lat i został w przeszłości oznaczony jako „mało użyteczny”. To bardzo dalekie od prawdy, komentuje profesor Henning Klotter z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie zauważając, że DHS zawiera niezwykłe bogactwo leksykalne dialektu hokkien z czasów swojego powstania.
      Słownik zawiera nie tylko terminy hiszpańskie i mandaryńskie, ale również ich odpowiedniki w hokkien. To odmiana języka minnańskiego (czyli języka wywodzącego się z południa chińskiej prowincji Fujian) używana na Tajwanie i w Azji Południowo-Wschodniej. Badacze mają nadzieję, że słownik rzuci nieco światła na to, jak w XVII wieku wyglądały stosunki hiszpańsko-chińskie na Filipinach.
      DHS powstał w I połowie XVII wieku w Manili, a jego twórcami są dominikanie. Jest o co najmniej 70 lat starszy od standardowego chińskiego słownika Kangxi, opracowanego na zlecenie cesarza Kangxi z dynastii Qing. Słownik Kangxi został po raz pierwszy opublikowany w 1716 roku. Z nowo odnalezionym słownikiem wiąże się też nadzieje, że pomoże on w przeciwstawieniu się forsowanej przez Pekin polityce narzucania języka mandaryńskiego.
      Archiwista Regalado Trota Jose powiązał słownik z hiszpańską okupacją Tajwanu w latach 1626–1642. W słowniku wykorzystano bowiem frazę Tierra de Isla Hermosa ado estan los espanoles czyli na Wyspie Hermosa, ziemi należącej do Hiszpanów. „Hermosa” to hiszpański odpowiednik Formozy, dawnej nazwy Tajwanu. W słowniku znaleziono też termin na oznaczenie chińskiej dynastii Ming, która rządziła do roku 1644.
      Niezwykły słownik składa się z 1103 stron i 27 000 terminów. Co prawda Kangxi zawiera 40 000 terminów, jednak w DHS znajdziemy nie tylko mandaryńskie odpowiedniki hiszpańskich słów, ale również ich tłumaczenie na hokkien, a nawet tagalog. Każda strona składa się z czterech kolumn. Najpierw mamy termin hiszpański, następnie zapis chińskimi znakami, w kolejnej kolumnie jest zapis fonetyczny w hokkien, a w ostatniej – zapis fonetyczny mandaryński.
      Oprócz nich widzimy też słowa z języka tagalog, jak „mabolo” (owoc), „vilango” (więzień) czy „tangingue” (ryba). Dzięki bogactwu językowemu słownik pomoże w lepszym zrozumieniu historii. Mamy tam na przykład termin „chaoyin”, który występuje na Tajwanie w dokumentach z czasów dynastii Qing. Z DHS dowiadujemy się, że „chaoyin” to tłumaczenie słowa „bahaque” oznaczającego część ubrania okrywającą genitalia. Dzięki temu wiemy, co miał na myśli Shu-Jing Huang, urzędnik z czasów dynastii Qing, który w swoim XVIII-wiecznym dziele Taihai Shichalu (Zapiski z misji na Tajwan i jego cieśninę) napisał, że wśród tajwańskich aborygenów bogaci nosili ciemne ubranie jako okrycie i beżowe jako chaoyin.
      Papieski i Królewski Uniwersytet Świętego Tomasza w Manili został założony przez dominikanów w 1611 roku. To najstarszy uniwersytet w Azji. Dysponuje niezwykle bogatymi zbiorami rzadkich inkunabułów, ksiąg i dokumentów. Znajdziemy tam m.in. słowniki i podręczniki do gramatyki tworzone zarówno przez dominikanów jak i inne zakony.  Jest wśród nich cieszący się olbrzymim uznaniem naukowców Vocabulario de la Lengua Espanola y China. Opisywanie języków, badanie ich słownictwa i gramatyki było niezwykle ważne w dziele ewangelizacji Azji.
      Profesor Klotter mówi, że odkrycie DHS już spotkało się z olbrzymim zainteresowaniem naukowców badających rozwój leksykonografii chińsko-zachodniej, historię języka hokkien, tradycje pisane ludzi posługujących się tym językiem, historią i pokrewnymi polami. Słownik jest też ważnym źródłem do badania stosunków pomiędzy Chińczykami a mieszkańcami Filipin.
      DHS pokazuje też, jak dominikanie chcieli ewangelizować Chiny, wykorzystując Tajwan jako bazę dla misjonarzy wysyłanych do Fukien, skąd ci rozprzestrzeniali się po całych Chinach. W słowniku znajdziemy też ślad tzw. sporu akomodacyjnego pomiędzy jezuitami, a innymi zakonami działającymi w Chinach, w tym dominikanami.
      Jezuici rozpoczęli działalność ewangelizacyjną w Chinach już w XVI wieku i początkowo jako jedyni mogli to robić. Misjonarze tłumaczyli Pismo Święte na chiński i dostosowywali chrześcijaństwo do miejscowych zwyczajów. Gdy dotarli tam dominikanie, zaczęli krytykować metody jezuitów. Początkowo spór dotyczył sposobu tłumaczenia na chiński imienia chrześcijańskiego Boga. Ostatecznie uzgodniono proponowany przez jezuitów neologizm Tianzhu, od którego zresztą pochodzi nazwa katolicyzmu – tianzhuijao. Konflikt narastał jednak przez kolejne dziesięciolecia, interweniował Watykan, a w XVIII wieku chrześcijaństwo z religii szybko zdobywającej wyznawców stało się w Chinach religią prześladowaną.
      Wydarzenie to pozostawiło ślad w tym 400-letnim manuskrypcie. Wyraz „Dios” [Bóg – red.], został początkowo zapisany chińskimi znakami jako „Tianzhu” i „Taichi”. Jednak, w związku z kontrowersjami wokół tradycyjnych chińskich wierzeń, dominikanin, który wyraźnie był im przeciwny, przekreślił wyraz „Taichi” i napisał obok „herezja”, stwierdzają autorzy badań.
      DHS to bardzo rzadki dokument, który potwierdza istnienie bliskich związków pomiędzy chińskimi użytkownikami hokkien, Hiszpanami i mieszkańcami Filipin. Ma on olbrzymią wartość dla badaczy. Jego znaczenie spełnia standardy projektu Unesco Memory of the World. Słownik łączy mądrość językową Filipińczyków, Hiszpanów i użytkowników hokkien.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gavin Thomas, który w Microsofcie sprawuje funkcję Principal Security Engineering Manager, zasugerował, że ze względów bezpieczeństwa czas porzucić języki C i C++. Thomas argumentuje na blogu Microsoftu, że rezygnacja ze starszych języków na rzecz języków bardziej nowoczesnych pozwoli na wyeliminowanie całej klasy błędów bezpieczeństwa.
      Od 2004 roku każdy błąd naprawiony w oprogramowaniu Microsoftu jest przez nas przypisywany do jednej z kategorii. Matt Miller podczas konferencji Blue Hat w 2019 roku zauważył, że większość tych dziur powstaje wskutek działań programistów, którzy przypadkowo wprowadzają do kodu C i C++ błędy związane z zarządzeniem pamięcią. Problem narasta w miarę jak Microsoft tworzy coraz więcej kodu i coraz silniej zwraca się w stronę oprogramowania Open Source. A Microsoft nie jest jedyną firmą, która ma problemy z błędami związanymi  z zarządzaniem pamięcią, pisze Thomas.
      W dalszej części swojego wpisu menedżer wymienia liczne zalety C++, ale zauważa, że język ten ma już swoje lata i pod względem bezpieczeństwa czy metod odstaje od nowszych języków. Zamiast wydawać kolejne zalecenia i tworzyć narzędzia do walki z błędami, powinniśmy skupić się przede wszystkim na tym, by programiści nie wprowadzali błędów do kodu, czytamy.
      Dlatego też Thomas proponuje porzucenie C++. Jednym z najbardziej obiecujących nowych języków programistycznych zapewniających bezpieczeństwo jest Rust, opracowany oryginalnie przez Mozillę. Jeśli przemysł programistyczny chce dbać o bezpieczeństwo, powinien skupić się na rozwijaniu narzędzi dla developerów, a nie zajmować się tymi wszystkimi pobocznymi sprawami, ideologią czy przestarzałymi metodami i sposobami rozwiązywania problemów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niedawno donosiliśmy o wynikach badań, z których wynika, że oceany ogrzały się bardziej niż dotychczas sądziliśmy. Teraz ich autorzy informują, że popełnili błąd w obliczeniach. Podkreślają przy tym, że pomyłka nie falsyfikuje użytej metodologii czy nowego spojrzenia na biochemię oceanów, na których metodologię tę oparto. Oznacza jednak, że konieczne jest ponowne przeprowadzenie obliczeń.
      Jak mówi współautor badań, Ralph Keeling, od czasu publikacji wyników badań w Nature, ich autorzy zauważyli dwa problemy. Jeden z nich związany jest z nieprawidłowym podejściem do błędów pomiarowych podczas mierzenia poziomu tlenu. Sądzimy, że łączy efekt tych błędów będzie miał niewielki wpływ na ostateczny wynik dotyczący ilości ciepła pochłoniętego przez oceany, ale wynik ten będzie obarczony większym marginesem błędu. Właśnie prowadzimy ponowne obliczenia i przygotowujemy się do opublikowania autorskiej poprawki na łamach Nature, stwierdza Keeling.
      Redakcja Nature również postanowiła pochylić się nad problemem. Dla nas, wydawców, dokładność publikowanych danych naukowych ma zasadnicze znaczenie. Jesteśmy odpowiedzialni za skorygowanie błędów w artykułach, które opublikowaliśmy, oświadczyli przedstawiciele pisma.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Sędzia Judith Potter orzekła, że sądowy nakaz zajęcia pieniędzy, pojazdów i posiadłości Kima Dotcoma jest nieważny,i nie powinien zostać wydany i nie niesie ze sobą skutków prawnych.
      Właściciel Megaupload może zatem spodziewać się, że jego własność zostanie mu zwrócona, a konta odblokowane, gdyż policja i prawnicy z rządowego biura prawnego popełnili poważny błąd proceduralny.
      Sędzie Potter stwierdziła, że komisarz Peter Marshall złożył do sądu wniosek o taki typ nakazu zajęcia majątku, który nie dawał Dotcomowi możliwości przygotowania obrony. Już po policyjnej akcji i aresztowaniu Dotcoma Marshall zorientował się, że popełnił pomyłkę i wystąpił o właściwy nakaz. Został on wydany, ale tylko tymczasowo. Dlatego też sędzia Potter wkrótce będzie musiała orzec, czy błąd policji oznacza, iż Dotcomowi należy zwrócić majątek.
      Już 30 stycznia do sądu trafiła informacja z rządowego biura prawnego, które przygotowuje takie wnioski, iż popełniono błąd proceduralny.
      Jako, że sąd wydał wspomniany już właściwy nakaz, śledczy twierdzą, że dowodzi to, iż pierwotna pomyłka niczego nie zmienia. Innego zdania są obrońcy Dotcoma. Ich zdaniem majątek mężczyzny powinien zostać mu zwrócony, gdyż został zajęty bezprawnie.
      Profesor Ursula Cheer z Canterbury University mówi, że prawo dopuszcza pomyłki, a powyższa sprawa może stać się drugim poważnym zwycięstwem Dotcoma - pierwszym było jego zwolnienie z aresztu - pod warunkiem, iż jego prawnicy udowodnią policji złą wolę.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Badania przeprowadzone przez Birmingham Science City na 500-osobowej próbie wykazały, że ponad połowa (54%) dzieci w wieku 6-15 lat korzysta w razie wątpliwości czy pytań najpierw z wyszukiwarki Google'a, a dopiero potem zwraca się z problemem do rodziców albo nauczycieli.
      Sondaż ujawnił, że 1/4 dzieci spytałaby na początku rodziców, a 3% nauczycieli. Encyklopedie uplasowały się na ostatnim miejscu, w dodatku aż 1/4 ankietowanych nie miała pojęcia, co to takiego. Czterdzieści pięć procent dzieci nigdy nie korzystało z papierowej encyklopedii, a 19% z drukowanego słownika.
      Ze śmiesznych (lub jeśli ktoś woli - przerażających) przypuszczeń związanych z zastosowaniem encyklopedii można wymienić definicje "to coś do podróżowania" oraz "urządzenie/narzędzie wykorzystywane w czasie operacji".
      Dla odmiany prawie 50% badanej grupy korzystało z wyszukiwarki Google'a co najmniej 5 razy dziennie.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...