Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Cevat Yerli, prezes niezależnego studio Crytek, producent takich gier jak Far Cry i serii Crysis, przewiduje koniec darmowych wersji demo gier. Podczas ostatniego wywiadu Yerli stwierdził, że nie jet pewien, czy gracze będą mogli zapoznać się z demo Crysis 2. Dodał, że przygotowywanie demo to niezwykle kosztowny luksus, na który producenci coraz rzadziej mogą sobie pozwolić.

Darmowe wersje demo to luksus, nieobecny w innych branżach, takich jak np. branża filmowa. Ponieważ luksus taki obecny jest od dawna, a teraz ma się to zmienić, ludzie siś skarżą. Ale rzeczywistość jest taka, że w ujęciu długoterminowym darmowe wersje demo mogą zniknąć - uważa Yerli.

Wypowiedź taka ma związek z podjętą przez Electronic Arts decyzją dotyczącą udostępniania wersji demo za 10-15 dolarów. EA zostało ostro skrytykowane przez wielu graczy, jednak Yerli popiera takie działanie i uważa, że przyniesie ono wiele korzyści.

Ludzie skarżą się, że będą płacili za wersję beta. Myślę, że strategia EA jest interesująca. Problem w tym, że za każdym razem, gdy wydawca chce coś zmienić, ulepszyć, spowodować, by coś było łatwiej komercyjnie dostępne, by rozszerzyć rynek, ludzie uważają, że to spisek mający na celu wyciągnięcie od nich pieniędzy - dodaje Yerli.

Jego zdaniem, znacznie bardziej korzystne jest wydawanie bardziej rozbudowanych wersji demo i pobieranie za to pieniędzy, niż wersji uboższych ale darmowych. W miarę, jak udoskonalane są łącza internetowe, przemysł traci coraz więcej pieniędzy w związku z piractwem. Dlatego też musi opracowywać nowe strategie biznesowe. Być może bardzo rozbudowana wersja demonstracyjna, sprzedawana za niewielkie kwoty, zachęci użytkowników do częstszego kupowania gier.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy nie maja dem? ciekawe kiedy wycofane trailery. Dema to ich odpowiednik dla gier, ani recenzja (subiektywna bo ludzie są subiektywni nawet jak nie chcą) ani screeny ani tralier czy gameplay (gra w przeciwieństwie do nich jest interaktywna) nie dadzą takiej reklamy jak demo. Swoją drogą skoro dema są takie drogie, to po wprowadzeniu odpłatności za nie cena pełnych wersji powinna spaść (a tego nie widać). Czyli rację mają ci którzy twierdzą że to skok na kasę. Swoją drogą ich przygotowanie też nie wydaje się być specialnie drogie, starczy "wyciąć" fragment gry i ew dorobić jakieś "niewidzialne ściany" w przejściach do innych, niedostępnych w demie obszarów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Efekt będzie taki że gracze ściągać będą "piraty" aby sprawdzić jak się gra spisuje i czy warto ją kupić...a skoro już ściągną i zaryzykują szybko się do nich przekonają bo np. brak konieczności wkładania płyty czy brak wymaganego połączenia z internetem to potężne zalety. Krótko mówiąc - zadziała sprzężenie zwrotne.

 

Nie ma to jak strzelać sobie samobócze gole  ::D

 

Literówka:

teraz ma się to zmienić, ludzie siś skarżą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No proszę, niedawno wprowadzono model opłat za internetowe artykuły, teraz to. Pewnie niebawem trzeba będzie zapłacić (przynajmniej koszty "autorskie") za plakaty, tapety, trailery filmów. Taka strategia prowadzi tylko do ograniczania ludzi, dostępu do szeroko pojętej kultury i rozrywki, i jak słusznie zauważono doprowadzi do buntu w postaci piractwa nawet na przekór "systemowi", co zaogni konflikt i marketingowi geniusze oraz lobby wymyślą jeszcze coś śmieszniejszego, by starczyło na premie.

 

Dodał, że przygotowywanie demo to niezwykle kosztowny luksus, na który producenci coraz rzadziej mogą sobie pozwolić.

   

Darmowe wersje demo to luksus, nieobecny w innych branżach, takich jak np. branża filmowa.

 

Marketingowy bełkot. Dema w większości przypadków, to pewien wstępny etap produkcji każdej gry, chociażby dla testów przez developerów. Argument ten może tyczyć się wyłącznie dem relatywnie niewielkiej części gier, dla których zostały przygotowane specjalne mapki czy to z uwagi na chęć nie zdradzania fabuły lub oryginalnych map, czy też zwyczajnie pełne mapki jeszcze nie istnieją. Są to produkty testowe, więc nie można oczekiwać, że będą spełniały wszystkie zachcianki, chociażby względem stabilności. Bullshit i tyle.

Jak ktoś będzie chciał pełnowartościowego produktu, to poczeka i kupi cały samochód, a nie będzie jeszcze płacił za atrapę bez kół i silnika.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Heh, drugi Murdoch branży gier się ujawnił. Oczywiście, że jest to skok na kasę. Każdy producent jakiegokolwiek dobra czy to luksusowego czy nie pozwala nieodpłatnie wypróbować swój produkt zanim zdecydujemy się na zakup. Tak jest z samochodem, perfumami, ubraniami, nawet ze spożywką - częstują cię swoim wyrobem abyś zachęcony smakiem go kupił. IMO próbują po prostu wycyckać od graczy więcej kasy pod pretekstem problemów spowodowanych piractwem. Strzelą sobie w tym momencie w kolano, bo żaden gracz nie zapłaci 5-10 $ lub € za demo skoro za tyle może mieć jakąś grę kupioną w formie cyfrowej np. przez Steam. Ja sam często przeglądam takie oferty i już kilkanaście razy trafiłem na naprawdę dobre tytuły. Może liczą na to, że skoro w najnowsze gry głównie młodzież gra, która kasę dostaje od rodziców, więc tak czy siak będzie "mamo/tato daj 2 dychy".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Dema w większości przypadków, to pewien wstępny etap produkcji każdej gry, chociażby dla testów przez developerów.

 

A to ciekawe. Dotychczas sadzilem, ze oficjalnie wypuszczane dema to 'wyrwane z miesem' fragmenty gier ... o czym swiadczy multum rzeczy, jak np niepelne mapy, mozliwosci, wstawione reklamy, etc. Odnosze niejasne wrazenie, ze istnieje dosc wyrazna roznica pomiedzy wersja developerska, a demo wypuszczana na rynek. O developerskiej wiedza przede wszystkim jedynie developerzy, poza tym nie posiada w/w cech.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe ile osób by płaciło za możliwość obejrzenia trailerów filmowych - sądzę że wiele kasy z tego by nie było.

Skoro kogoś nie stać na robienie dema to niech go nie robi i niech ma nadzieję że trailery czy inna reklama świetnie mu grę sprzeda. Jakoś sporo tytułów nie ma wersji demo i żyją. Zasłanianie się piractwem i kosztami wyprodukowania dema to puste hasła. Wydaje mi się że raz - to jest skok na kasę graczy, dwa - próba uciułania pieniążków za coś czego i tak by nie kupił. Dzisiaj bierzesz demo i stwierdzasz że gra to badziew - mówi się przykro. Cevat i EA chcą teraz od Ciebie za to pieniądze... Gratuluję i spokojnie mogę stwierdzić że pomysł się nie przyjmie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję i spokojnie mogę stwierdzić że pomysł się nie przyjmie.

 

Albo... będzie wprost przeciwnie, o co może właśnie chodzi marketingowcom na dłuższą metę.

Płatne dema - ludzie zniechęcą się do sprawdzania gier. Pozostają dwie drogi:

1. ludzie będą opierać się na testach gier w portalach lub czasopismach, które częśtokroć są sponsorowane

2. ludzie zaczną kupować gry w ciemno, kierując się wyłącznie marką firmy, tytułem serii i reklamą w mediach, o co właśnie może im chodzić

Doprowadzi to do tego, że chęcią zakupu gry będzie sterował marketing i reklama, a nie samemu sprawdzona grywalność.

Ciekawe tylko czy wówczas na pudełkach znajdzie się dopisek "30-day money back guarantee"...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapominasz o piractwie. Ja sam korzystam z tej metody na sprawdzanie czy gra jest warta moich pieniędzy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A propos piractwa

 

http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104530,7779053,Rzad_USA_przyznaje___nie_da_sie_oszacowac_skali_wplywu.html

 

Pomysł zakrawa na kpinę z ludzkiego rozumu. Jak nie chcą dem niech ich nie produkują a gry sprzedają na straganach. To tez jest troszkę próba przejęcia rynku "gazecianego" bo gazety jednak na demkach mogą zarabiać. Nie są one podstawowa wartością (przynajmniej teoretycznie) jednak ja tworzą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W latach 1967–1978 roku Włoska Wyprawa Archeologiczna ISMEO prowadziła pierwsze badania w Shahr-i Sokhta (SiS) w Iranie. Szybko okazało się, że miasto składało się z trzech obszarów: mieszkalnego, cmentarza i przemysłowego. Jego największy rozkwit przypadł na połowę III tysiąclecia przed naszą erą, gdy obszar mieszkalny zajmował 80 hektarów. Miasto uznano za jeden z najważniejszych ośrodków na wschodzie Wyżyny Irańskiej. Zidentyfikowano tam cztery okresy kulturowe podzielone na 10 faz konstrukcyjnych, które datowano na od 2. połowy IV tysiąclecia do połowy III tysiąclecia. W południowej części miasta znaleziono duży cmentarz o powierzchni około 20 hektarów, a w jednym z grobów planszę do gry i bierki.
      Datowanie wykazało, że gra pochodzi z lat 2600–2700 p.n.e. W grobie nie znaleziono żadnej innej planszy, założono więc, że wszystkie bierki pochodzą z tej jednej gry i że jest ona kompletna. Planszę do gry złożono w pobliżu głowy zmarłej osoby, w pobliżu zaś stał koszyk z bierkami i kostkami. Plansza jest podobna do wcześniej znajdowanych plansz, ale istnieją między nimi też duże różnice. Kształt planszy z SiS jest niezwykle podobny do słynnej Królewskiej Gry z Ur, jednak gra z SiS ma więcej bierek i nie ma na niej rozety, która wydaje się bardzo ważnym elementem tego typu gier, znanych pod zbiorową nazwą „gier na 20 kwadratach”.
      Z Bliskiego Wschodu i spoza niego znamy ponad 100 plansz, w pewnej mierze do siebie podobnych, a w wielu aspektach różnych, które klasyfikowane są pod tą nazwą. Znaleziono je w Turkmenistanie czy Indiach. Podobnej gry używali Egipcjanie ok. 1580 roku p.n.e. Prawdopodobnie zapoznali się z nią za pośrednictwem Hyksosów. Podobne gry były popularne przez około 2000 lat.
      Autorzy nowych badań zaprzęgli algorytmy sztucznej inteligencji, do pracy nad odgadnięciem zasad gry. Wykorzystanie metod obliczeniowych do badań starożytnych gier, pozwala na symulowanie tysięcy możliwych zestawów zasad i wybranie tych najbardziej prawdopodobnych czy pasujących do gry i bierek.
      Gra z Shahr-i Sokhta wydaje się grą strategiczną – rodzajem wyścigu – podobną do Królewskiej Gry z Ur, ale bardziej złożoną. Zdaniem naukowców, mamy tutaj do czynienia z grą 2-osobową, a celem gracza jest przesunięcie przez pola planszy wszystkich 10 swoich bierek, zanim zrobi to przeciwnik. W grze gracze posługują się kostką i mogą wykorzystywać swoje bierki zarówno do jak najszybszego dotarcia do celu, jak i do blokowania ruchów przeciwnika. Badacze sugerują, że dodatkowe bierki, dzięki którym gra różni się np. od gry z Ur, dodawały jej złożoności. Widzimy wśród nich na przykład rozety, podobne do rozet, które w grze w Ur narysowane są na planszy. W przeciwieństwie do Królewskiej Gry z Ur, w przypadku gry z SiS losowość odgrywa mniejszą rolę, a większa rolę gra strategia.
      Po określeniu najbardziej prawdopodobnych zasad, grę z SIS przetestowało 50 doświadczonych graczy, który ocenili ją i porównali z Królewską Grą z Ur. Przyznali, że gra z SiS jest bardziej wymagająca pod względem strategii niż gra z Ur.
      Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach Journal of the British Institute of Persian Studies. Gra z Shahr-i Sokhta została znaleziona w bogato wyposażonym grobie, ale nie był to grób królewski, co wskazuje, że była bardziej dostępna niż gra dla najwyższej elity.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas wykopalisk w Bidwell West w pobliżu Milton Keynes w Wielkiej Brytanii specjaliści z Cotswold Archeology znaleźli średniowieczny budynek oraz inne struktury z tego okresu. Najciekawszym jednak odkryciem jest duży kościany fragment gry, który prawdopodobnie został wykonany na obrabiarce. Podobne zabytki, pochodzące z XI-XIII wieku, znajdowano już wcześniej. Były one wykorzystywane prawdopodobnie podczas różnych gier, zwykle dwuosobowych, podczas których używano kostki i planszy.
      Najnowsze znalezisko wykonano z krowiej żuchwy, a okrągły kształt nadano mu na obrabiarce. Przedmiot został ozdobiony koncentrycznymi kręgami oraz kropkami i kółkami. Naukowcy przypuszczają, że służył do gry w tabulę, chociaż nie można tego jednoznacznie stwierdzić. Niewiele też wiemy o zasadach starożytnych gier. Rzadko kiedy bowiem zachowały się one w całości, brak też jednoznacznych opisów ich zasad. Naukowcy próbują odtworzyć zasady na podstawie zachowanych fragmentów gier oraz ikonografii.
      Ludzkość od tysięcy lat gra w planszówki. W czasach rzymskich gra o nazwie duodecim scripta była jedną z pierwszych, które trafiły na Wyspy Brytyjskie. Wiemy, że wykorzystywano tutaj planszę składającą się z trzech rzędów po 12 pól. Niewykluczone, że to od niej pochodzi gra tabula, która była popularna również w średniowieczu. To gra podobna do tryktraka, używano w niej 24 pól ułożonych w dwóch rzędach. Prawdopodobnie znaleziony właśnie przedmiot służył do gry w tabulę.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Masowe polowania na wieloryby, które mogły zagrozić istnieniu wielu gatunków, mogły rozpocząć się o wiele wieków wcześniej, niż się obecnie uważa. Tak przynajmniej twierdzą archeolodzy z Uppsali i Yorku, którzy na łamach European Journal of Archeology zaprezentowali wyniki swoich najnowszych badań.
      W szwedzkich muzeach można znaleźć tysiące egzemplarzy gier planszowych pochodzących z epoki żelaza. Szczegółowe badania ujawniły, że materiał większości z nich to kości wielorybów upolowanych w połowie VI wieku naszej ery. Wspomniane gry były wytwarzane według tych samych standardów i produkowano je w dużych ilościach, co oznacza, że potrzebne były stałe dostawy dużych ilości materiału. Jako, że znalezienie padłego wieloryba na brzegu nie jest rzeczą łatwą, badacze uważają, że wspomniane gry to dowód na celowe polowania na wieloryby.
      Naukowcy wykorzystali technikę spektrometrii mas, za pomocą której zbadali niewielką liczbę gier, by ustalić, z jakiego gatunku walenia pochodziły kości. Okazało się, że wszystkie przeanalizowane egzemplarze pochodziły od wala biskajskiego. To przedstawiciel rodzaju Eubalaena, którego anglojęzyczna nazwa brzmi „right whale”, gdzie „right” to ni mniej, ni więcej co „właściwy do upolowania”. Zwierzęta te były ulubionymi ofiarami wielorybników, gdyż są powolne, pływają blisko wybrzeży i zawierają tyle tłuszczu, że nie toną po zabiciu. Jak twierdzą autorzy najnowszych badań, nie tylko XVIII- i XIX-wieczni wielorybnicy masowo zabijali te zwierzęta.
      Gry planszowe z wielorybich kości pojawiają się na północy Norwegii w tym samym czasie, co wielkie hangary na łodzie i urządzenia do wytapiania tłuszczu. To najprawdopodobniej w Norwegii były wytwarzane gry, które później trafiały do Szwecji, gdzie były składane jako dary podczas ceremonii pogrzebowych.
      Początki masowych polowań na wieloryby giną w pomroce dziejów. Znane nam źródła pisane sięgają epoki Wikingów. Sagi z IX wieku opowiadają o norweskim kupcu Ottarze, goszczącym na dworze króla Alfreda Wielkiego, który często polował na wielkie wieloryby. Jednak specjaliści wątpią, czy sagi te opisują prawdziwe wydarzenia.
      Obecność tysięcy gier planszowych wykonanych w krótkim czasie z kości wali biskajskich, w połączeniu z innymi badaniami archeologicznymi, to dowód na szybko rosnącą eksploatację ekosystemu morskiego przez człowieka. Sporo też mówi o sieciach handlowych z tamtego okresu.
      Powyższe badania posłużą też do pogłębienia naszej wiedzy o wpływie człowieka na ekosystem morski oraz populację waleni. Pokazują one bowiem, że masowe polowania na wieloryby zaczęły się na setki lat wcześniej, niż sądziliśmy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Tim Sweeney, założyciel firmy Epic Games stwierdził podczas zakończonej właśnie konferencji DICE Summit, jeszcze za naszego życia doczekamy fotorealistycznych gier 3D renderowanych w czasie rzeczywistym. Sweeney zauważył, że każde kolejne udoskonalenie techniczne pojawiające się w grach od Ponga po Crisis wiedzie nas ku takim właśnie grom.
      Granicę fotorealizmu wyznaczają możliwości ludzkiego oka. Organ ten jest w stanie przetworzyć 30-megapikselowy obraz z prędkością około 70 klatek na sekundę. Zdaniem Sweeneya, żeby oddać wszelkie subtelności obrazu, gry światła, interakcje poszczególnych elementów wirtualnego świata, by stworzyć w czasie rzeczywistym fotorealistyczną trójwymiarową scenę potrzebna jest moc obliczeniowa rzędu 5000 teraflopsów. Tymczasem obecnie najbardziej wydajne karty graficzne oferują 2,5 teraflopsa. Przepaść jest ogromna, jednak wystarczy uświadomić sobie, że w 1993 roku gdy na rynek trafiła gra Doom, wiele osób nie mogło z niej skorzystać, gdyż wymagała ona od karty graficznej mocy rzędu 10 megaflopsów. Różnica pomiędzy wydajnością ówczesnych kart graficznych, a kart używanych obecnie, jest zatem znacznie większa, niż pomiędzy dzisiejszymi kartami, a urządzeniami, jakich będziemy potrzebowali w przyszłości.
      Oczywiście moc obliczeniowa to nie wszystko. Wciąż bowiem nie istnieją algorytmy, które pozwoliłyby na realistyczne odwzorowanie wielu elementów. Specjaliści potrafią stworzyć realistyczny model skóry, dymu czy wody, jednak wciąż poza naszymi możliwościami jest stworzenie dokładnych modeli ludzkiego ruchu czy mowy. Nie mamy algorytmów, więc nawet gdybyśmy już dzisiaj dysponowali doskonałym komputerem ograniczałaby nas nie jego moc obliczeniowa, a nasze umiejętności tworzenia algorytmów - mówi Sweeney.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Firma Croteam zdecydowała się na użycie interesującego rozwiązania DRM, które ma chronić grę Serious Sam 3 przed piratami. Rolę strażnika prawa spełnia w grze.... wielki nieśmiertelny czerwony skorpion. Jeśli korzystamy z pirackiej wersji gry, skorpion będzie ścigał naszego wirtualnego bohatera, aż w końcu go zabije. Użytkownikom legalnych kopii stwór nie czyni krzywdy.
      Użytkownicy legalnej wersji mają też dodatkową satysfakcję. Mogą przejrzeć fora dyskusyjne dotyczące Serious Sama 3 i z rozbawieniem śledzić narzekania osób krytykujących grę za obecność tam skorpiona, którego nie można zabić, a który psuje im całą radość z grania.
       
      http://www.youtube.com/watch?v=e91q5BtlxK0
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...