Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Ależ, oczywiście, że Mariusz Błoński manipuluje dyskusją. I to jak.

 

Reklama? Zacznijmy od tego, że reklama to nie jest produkt, którym mógłbym się zainteresować, lecz usługa, która jestem zainteresowany. Nie ma najmniejszej możliwości, ażeby ktoś, kto nie myśli o reklamowaniu siebie, się reklamował. Natomiast jest cała masa osób (setki milionów), które ściągają coś tylko dlatego, że istnieje taka możliwość: by sprawdzić. Podobnie istnieje ściąganie tych samych rzeczy po kilkadziesiąt razy.

 

Po drugie - oczywiście, że tak samo jak w przypadku własności intelektualnej, sam fakt, że ktoś, kogo inaczej na to by nie było stać (czy też - stać, go, ale nie jest gotów tyle zapłacić), reklamuje się na google, nie przynosi żadnych strat google. Tutaj jest chytra zagwozdka, że google obciąża np. serwery itp. ale właśnie to nie ma miejsca w przypadku kopiowania danych. Podobnie - wmawia nam się (psychologicznie), że ktoś krząta się wokół naszego fałszu, co również jest bzdurą w przypadku kopiowania danych.

 

Po trzecie - chytrze się wmawia nam sytuację, w której powyższe jednak mogłoby przynieść poważne straty, w związku z tym, że zaangażowane jest tutaj rozumowanie firmowe, a nie jednostkowe. Jakaż to firma nie oszczędziłaby sobie taką możliwością? A to położyłoby tę usługę. Tym czasem psychologia firmy, a psychologia jednostki, to zupełnie różne kwestie (i zupełnie inne stosunki finansowe).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Bardzo prosta sprawa... skoro firma zarabia mniej pieniędzy' date=' może sobie pozwolić na mniejsze wydatki. Ot, chociażby wspomniana przez Ciebie reklama. Ograniczamy wydatki na reklamę, mniej zarabiają firmy reklamowe, a zatem zredukują zatrudnienie. Mniej sprzedajemy płyt, no to o ile dotychczas zamawialiśmy w tłoczni tyle płyt, że przekładało sie to na 1000 roboczogodzin pracy, to teraz zamawiamy 800 roboczogodzin. A więc 200 roboczogodzin odpadło, czyli ktoś okaże się niepotrzebny. Do rozwiezienia miliona płyt konieczne było wykonanie 10 kursów ciężarówką, teraz wystarczy ich 9Mieliśmy większe zyski, a zatem mogliśmy sobie pozwolić na utrzymywanie 10 studiów nagraniowych. Teraz mamy mniejsze, więc zlikwidujemy jedno studio. To oznacza spadek zatrudnienia i w studio i wśród firm produkujących sprzęt do takich studio. Itp. itd. Mechanizm jest ten sam, jaki obowiązuje w innych branżach - spada sprzedaż, spada zatrudnienie. W jakimś biurowcu zwolnią 100 osób, lokalny spożywczy odczuje spadek obrotów, mniej klientów, więc okaże się, że jedna z ekspedientek jest niepotrzebna.[/quote']

 

To tak nie działa.

Nie strasz ludzi czymś co jest bzdurą. Na początku tej fałszywej lawiny jest tylko firma która nie zarabia. Firma której ludzie nie potrzebują. Ci ludzi powinni robić co innego. Pójdą do innej pracy. Ludzie, którzy ściągnęli sobie płyty za darmo, za zaoszczędzone pieniądze kupią rzeczy, które są im potrzebne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Nie strasz ludzi czymś co jest bzdurą. Na początku tej fałszywej lawiny jest tylko firma która nie zarabia.

I co z tego? została okradziona, więc należy się jej sprawiedliwość.

Firma której ludzie nie potrzebują. Ci ludzi powinni robić co innego.

Bzdura! Ludzie potrzebują tej firmy, co pokazują, kupując jej produkt. To, że jest okradana, jeszcze nie oznacza, że jest niepotrzebna.

Ludzie, którzy ściągnęli sobie płyty za darmo, za zaoszczędzone pieniądze kupią rzeczy, które są im potrzebne.

Czyli jeśli ja Ciebie okradnę np. z samochodu, to Ty będziesz się cieszył, bo ja nie wydam na nowe auto i będę mógł przeznaczyć kasę na coś innego?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żle się kiedyś stało że złodziejstwo nazwano piractwem.Takie to romantyczne,janosikowe,prawie szlachetne.Stąd tyle powyższych głosów wybielających proceder.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To, że jest okradana, jeszcze nie oznacza, że jest niepotrzebna.

Nie jest okradana. Jest tylko ofiarą nielegalnej konkurencji. I jeśli ludzie wolą tę konkurencję, to znaczy, że firma legalna jest im potrzebna co najwyżej do stworzenia płyty, ale nie do jej dystrybucji.
Czyli jeśli ja Ciebie okradnę np. z samochodu, to Ty będziesz się cieszył, bo ja nie wydam na nowe auto i będę mógł przeznaczyć kasę na coś innego?
Lepiej spróbuj udowodnić, że to zlikwiduje miejsce pracy, bo nie mam zamiaru bronić w tym temacie piractwa, tylko walczyć z błędnym pojmowaniem ekonomii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żle się kiedyś stało że złodziejstwo nazwano piractwem.Takie to romantyczne,janosikowe,prawie szlachetne.Stąd tyle powyższych głosów wybielających proceder.

 

U mnie to określenie nie wywołuje żadnej nostalgii

 

Należy rozróżnić kradzież w momencie kiedy ktoś materialnie odbiera nam pewne dobra, a tym kiedy pewna myśl jest kopiowana. Od tego kiedy można namacalnie stwierdzić stratę, ubytek w naszym majątku, od tego kiedy ubytek w majątku nie jest do końca określony i być może w ogóle nie istnieje.

Jeżeli ktoś zarabia, jest to dla niego źródło dochodu kopiowanie i rozprowadzanie nielegalnego oprogramowania, to jak najbardziej jestem za jego ściganiem. Nieuczciwa konkurencja powinna być tępiona, ponieważ ona rzeczywiście niszczy innowacyjność.

 

Jednak wszystkim moralizatorom pragnę zwrócić uwagę, że te wszystkie wyliczenia odnośnie strat, można w zasadzie schować do szuflady, ponieważ zdecydowana większość spiratowanych danych, gdyby nie było dostępności do nielegalnych źródeł nie została by w ogóle zakupiona. Nie jest to temat odnośnie czy piractwo jest dobre czy złe, ale na temat pewnych wyliczeń ekonomicznych, które ciężko po prostu przystawić do realnego świata.

 

Samo zjawisko jest dosyć skomplikowane, bo też nie żyjemy sobie w czarno białym świecie. Należy sobie odpowiedzieć na pytanie na ile te badania były nie zależne, a na ile badacze odczuwali efekt wdzięczności względem zlecających to badanie firm.

 

Wiarygodne według mnie byłyby badania przeprowadzone przez nie zależny ośrodek uniwersytecki lub jakieś państwowe organa, w których można mieć nadzieje, pracują ludzie nie związani zarówno z piractwem komputerowym jak i firmami zajmującymi się dystrybucją softu i innego tego typu towaru.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Raport, o którym mowa w newsie, został sporządzony (skompilowany) na podstawie raportów i analiz wykonanych przez koncerny i organizacje zarządzania ©. To jest fakt. Których rzetelność i wartość były wielokrotnie podważane i skutecznie zanegowane przez instytuty badawcze, nie mówiąc już o zdrowym rozsądku. To też fakt. Do tego raport, o którym mówimy zawiera żenujące błędy, typu: wyliczony ruch piracki przekracza rzeczywisty ruch w całym Internecie. To fakt. (por. opis raportu na di.com.pl)

 

Nie mogę zrozumieć, dlaczego zanegowanie wartości i rzetelności tego raportu powoduje taki agresywny sprzeciw wielu, skądinąd rozsądnych, ludzi!?

 

Alarmistycznie napisany raport jest ewidentnie - moim zdaniem - wycelowany w polityków (którzy jak wiadomo guzik się na czymkolwiek znają), ma na celu ich nastraszenie (głównie wyliczoną utratą miejsc pracy), celem zaostrzenia prawa. I tu moje pytanie.

 

Ile miejsc pracy stracimy, kiedy wskutek lobbingu i nakręcanej histerii naprędce i niekompetentnie zaostrzone prawo spowoduje upadanie obciążonych jego kosztami mniejszych firm, np. lokalnych prowiderów?

Jakie będą koszty histerycznego ścigania piracików, powoływania nowych służb, instytucji kontrolny, koszty procesów, więzień, wreszcie koszty społeczne?

 

Nie dajmy się zrobić w balona. Autorzy raportu mają w „de” miejsca pracy, chodzi im jedynie o zachowanie bez zmian dotychczasowego modelu dystrybucji, w którym mieli absolutną przewagę i dominacją, zarówno nad konsumentami, jak i nad artystami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Jurgi: w którym miejscu, Twoim zdaniem, zmanipulowałem czyjąś wypowiedź? Nic takiego nie było moją intencją.

 

@Groteskowy: nie ma znaczenia czy chodzi o usługę, czy o towar. Niezależnie od tego, czy zarobkowo świadczysz usługi czy produkujesz towar, to czynisz to po to, by część swojej pracy (a więc to praca jest tu wartością) wymienić na część pracy innych. Stolarz, który sprzedaje krzesła, robi to po to, by część swojej pracy wymienić na część pracy piekarza, inną część na część pracy budowlańca, a inną na część pracy operatora projektora w kinie. Dokładnie tak samo jak taksówkarz, którzy świadczy usługi, robi to po to, by wymienić część swojej pracy na część pracy piekarza, budowlańca czy operatora w kinie. I nie ma znaczenia, czy ukradnę stolarzowi krzesło czy też nie zapłacę taksówkarzowi za kurs. Nie ma znaczenia argument, że "wszystko jest ok, bo i tak bym nie kupił krzesła czy nie zapłaciłbym za kurs, a jak krzesło mi się spodoba, albo kurs będzie satysfakcjonujący, to kiedyś jakieś krzesło kupię i jakiemuś taksówkarzowi zapłacę". W obu przypadkach korzystam z czyjejś pracy, którą ktoś wykonuje po to, by wymienić ją na pracę kogoś innego.

Wielu ludzi nie stać na wiele towarów i usług, co nie oznacza, że mogą je sobie zabrać nie płacąc. I nie ma tu znaczenia, czy wytworzenie danego towaru lub usługi jest droższe czy tańsze. Równie dobrze mógłbyś usprawiedliwiać kradzież dziecku lizaka - ot, lizak jest tani, rodzice kupią mu kolejny. Nie chodzi o straty (te są zawsze, w przypadku każdej kradzieży), ale o zwykłą uczciwość. Próbujesz rozdzielać włos na czworo, twierdząc, że może w przypadku umieszczenia reklam w Google'u i niepłacenia za nie jednak jest jakaś strata, bo obciąża serwery, ale w przypadku kopiowania danych nie ma. Owszem, jest, bo tak jak przygotowanie i utrzymanie mechanizmu AdWords kosztuje, tak samo wytworzenie danych kosztuje. Uważasz, że można ukraść coś, co wiąże się z małą stratą, a nie można ukraść czegoś, co wiąże się z dużą? Kompletnie nie rozumiem takiej dialektyki. Kradzież nie jest zła sama przez się, ale prze to, że okrada się bogatego czy przez to, że jednostkowe koszty ukradzionej rzeczy są minimalne? Możesz mi to wyjaśnić?

 

@John: przeczysz sam sobie. Skoro twierdzisz, że na początku jest tylko firma, która nie zarabia, której ludzie nie potrzebują, a za zaoszczędzone pieniądze ludzie kupią sobie coś, co potrzebują, to uznajesz, że produktów tej firmy ludzie nie potrzebują. Skoro ich nie potrzebują, to po co kradną? Choroba zwana kleptomanią czy zbieractwem?

Ponadto, jak zauważasz, "firma nie zarabia". No właśnie. Nie zarabia, bankrutuje. Bankrutuje - ludzie tracą pracę. I o tym właśnie była informacja, od której zaczęła się dyskusja. Jak ukradniesz batonika w sklepie, to będziesz też miał do czynienia tylko z firmą, która nie zarabia. Zwolnieni sprzedawcy pójdą do innej pracy, prawda? Sprzątaczka, której pracodawca nie zapłaci też po prostu pójdzie do innej pracy. Tylko, jaką ma gwarancję, że kolejny pracodawca jej zapłaci? Chyba tez nie rozumiesz, czym jest konkurencja. Czy złodzieje samochodów są konkurencją dla koncernów motoryzacyjnych?

 

@Jurgi: co do uwag dotyczących raportu. Bardzo możliwe. Ale... czy to usprawiedliwia okradanie ludzi z ich pracy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Michal Błoński

 

Nie negujemy samego faktu iż kradzież sama w sobie jest zła.

Ale zwróć uwagę, że w przypadkach które podałeś, koszt wytworzenia każdej jednostki towaru stanowi 50-80% jej ceny, nie wiem dokładnie w każdym razie zauważalnie dużo, nawet jeżeli w niektórych przypadkach, stanowi to mniejszy udział, to jednak nadal jest to część znacząca.

 

W przypadku pirackiego oprogramowania koszt wytworzenia każdej kolejnej kopii jest bliski zeru, ba i to na dodatek jego pierwotny twórca już ich nawet nie ponosi. Dlatego porównywanie kopiowania oprogramowania do kradzieży krzesła jest logicznie nie spójne.

 

Więc tutaj pojawia się pytanie, ile tak naprawdę firmy tracą na tym, że jakiś szesnastolatek ściągnie sobie kilka plików muzycznych. Oraz jakie będą koszta ścigania takiego jednostkowego pirata? Ile my wszyscy jako społeczeństwo zapłacimy za jak Jurgi napisał zaostrzanie prawa i tworzenie nowych instytucji?

 

Równie dobrze, może się okazać że my wydamy jako Polska, kilka miliardów złotych czy kilkaset milionów rocznie, na zabezpieczanie sieci ( bo o takich rzędach wielkości trzeba mówić) a obroty firm zajmujących się obrotem wcale nie wzrosną, albo jeszcze, gorzej spadną. Lub też w ogóle będzie cokolwiek ciężko powiedzieć na temat efektów tych działań ponieważ mogą powstać kolejne mechanizmy wymiany danych w sieci, omijające dotychczasowe zabezpieczenia.

 

Więc pytanie, od jakiego poziomu piractwo opłaca się ścigać z ekonomicznego punktu widzenia? Oraz czy bardziej nie opłacalne by była inwestycja w tańsze modele dystrybucji? Jak ktoś ma pieniądze i ma możliwość pobrania danego produktu w 2 minuty i będzie go to kosztować tyle co czteropak piwa, to nie sądzę, aby chciało mu się przetrząsać wyszukiwarki p2p w poszukiwaniu niepewnego produktu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W takim razie czy kradzieżą będzie fakt że zamiast rozprowadzić czystą binarkę uzyskam skądś jej kod źródłowy - następnie przepiszę sobie (lub łatwiej podmienię) kilka bibliotek i funkcji i będę rozprowadzał tak skompilowaną - binarka nie będzie identyczna jak tak którą chciałem spiracić ale będzie oferowała taką samą funkcjonalność. Wobec tego - jeśli nikt nie udowodni mi korzystania z cudzego kodu to będę winny piractwa, czy też nie (dla ułatwienia załóżmy że program to nie gra i posiada takie same gui tylko ze zmienionymi ikonami).

 

Po drugie z oprogramowaniem jest jak z książkami - kupując książkę mogę ją wcześniej przekartkować, zobaczyć. Dziś w przypadku programów kupuję kota w worku - żeby zobaczyć jak działa muszę zaakceptować licencję - a te zostały doprowadzone do skrajności (nie pozwalają nawet na przeniesienie mojego prawa do korzystania z programu na osoby trzecie - nie mogę sprzedać płytki z grą innej osobie <<nie mówię o kopiowaniu>> bez naruszenia licencji). Czy naprawdę trudno zauważyć że ten model dystrybucji praktycznie jest stworzony pod firmę a nie pod klienta? My nie mamy tu żadnych praw - łaskawe firmy pozwalają nam korzystać z praw do ich oprogramowania (a co do tego że to rzeczywiście ich oprogramowanie to nie mamy pewności - kody źródłowe są zamknięte, więc jak udowodnić że ktoś ukradł moją pracę i teraz na niej zarabia? Przecież licencja zabrania nawet dekompilacji - czyli na logikę, jeśli udowodnię że kod źródłowy został spiracony to jednocześnie muszę udowodnić skąd wszedłem w jego posiadanie - to próbka tego absurdu).

 

Bez oceniania czy piractwo/złodziejstwo jest tu moralne to wiem jedno - jeśli wszyscy łamią jedno prawo i nie czują wyrzutów sumienia to znaczy że to prawo jest złe - no chyba że założymy że większość ludzi to złodzieje i mordercy a prawo pochodzi od Boga :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Chemik: kopia nie jest towarem. Towarem jest tutaj zawartość. A koszt jej wytworzenia może być olbrzymi. Koszt wytworzenia albumu z udziałem gwiazdy światowego formatu będzie szedł zapewne w miliony dolarów. Jeśli jakiś szesnastolatek kopiuje sobie nielegalnie muzykę, to strata firmy jest niezauważalna. Ale podobnie będzie w przypadku, gdy jakiś szesnastolatek ukradnie z fabryki samochód. Strata również niezauważalna. Jednak miliony szesnastolatków spowodują kłopoty dla firmy.

Kradzież towarów ma destrukcyjny wpływ nie ze względu na koszty produkcji, a ze względu na zakłócenia na rynku. Żeby prowadzić biznes, musisz mieć informację zwrotną z rynku. W przypadku, gdy towary Twojej firmy są kradzione, a nie kupowane, informacja jest taka: istnieje zapotrzebowanie na towar, ale ludzie nie chcą za niego płacić. Albo więc opracowujesz nowy model biznesowy, albo przestajesz produkować towar.

Kradzież ma na rynek negatywny wpływ z co najmniej dwóch powodów:

- jeśli mamy okazję ukraść dwa podobne towary, to wybierzemy ten lepszy, prawda? A zatem firma, która produkuje lepszy towar, będzie notowała straty, a zatem gorsza firma będzie preferowana. W normalnej sytuacji rynkowej jest tak, że ktoś kto zaproponuje towar lepiej spełniający oczekiwania klienta, ma większe szanse na rozwój. Konkurencja na rynku wymusza postęp w spełnianiu zachcianek klientów. Podam tutaj przykład: jeśli można byłoby sprzedawać przeglądarki internetowe (czyli byłby taki model, że przeglądarki nie są udostępniane bezpłatnie, a sprzedawane) i mielibyśmy na rynku IE6 oraz FF3.0 to, jak widzimy, MS mógłby stawać na głowie, a coraz mniej ludzi kupowałoby IE6, a coraz więcej FF3.0. Jeśli jednak w pewnym momencie okazałoby się, że olbrzymia część ludzi kradzie FF3.0, to czy Mozilla miałaby impuls do ulepszania swojej przeglądarki widząc, że się stara, ma coraz doskonalszy produkt, inwestuje weń kupę kasy, a zyski spadają? I czy MS miałby powód do ulepszania IE6.0, skoro sprzedając słaby, przestarzały produkt ma z niego większy zysk niż Mozilla z nowocześniejszego FF3.0? Mielibyśmy tutaj z sytuacją, w której postępowanie klientów promowałoby gorszy produkt, gdy tymczasem w normalnej grze rynkowej promowany jest lepszy (uwaga: "gorszy" i "lepszy" w znaczeniu "taki, który gorzej/lepiej spełnia oczekiwania klientów").

- drugi powód, znacznie bardziej wg mnie istotny, jest taki, że wielkie koncerny i tak sobie na rynku poradzą. Mają olbrzymie zasoby gotówki i innych aktywów oraz pasywów, że mają z czego pokrywać straty. Mają też dużą swobodę ruchów jeśli chodzi o cięcie kosztów (od zwalniania pracowników, poprzez outsourcing, po negocjacje obniżek cen za usługi/towary firm z którymi współpracują). Takiej jednak swobody nie mają małe firmy. Dla wielkiego koncernu 10% spadek przychodów będzie bolesny, ale w łatwy sposób będzie można sobie go odbić (np. zwalniając 5 z 20 sprzątaczek, zamykając studio nagraniowe, negocjując z partnerami niższe ceny itp. itd.). Pamiątajmy też, że wielkie koncerny mają większą siłę przebicia. Mogą więc uzyskać korzystne dla siebie - i tylko dla siebie - rozwiązania prawne. Przykład mieliśmy ostatnio, gdy obywatele wielu krajów zostali zmuszeni przez swoje rządy do zasponsorowania banków czy koncernów samochodowych.

Tego wszystkiego nie mają małe firmy. Niewielki studio nagraniowe nie zwolni sprzątaczki, bo ma tylko jedną, nie wynegocjuje z producentem płyt większej obniżki cen, bo producent bez żalu pożegna niewielkiego klienta, nie zamknie studia nagraniowego). Dla małej firmy utrata 10% przychodów może oznaczać bankructwo. Tym bardziej, że - jak w przypadku rynku nagraniowego - nie ma w swojej "stajni" pewniaków, gwiazd wielkiego formatu na których po prostu nie da się stracić, nie stać go na organizowanie wielkich akcji promocyjnych itp. itd. Nie ma po prostu ani takiej swobody w kształtowaniu kosztów, ani takiej siły wpływania na rynek czy na polityków.

Wielkie studia głośno jęczą, bo dużo tracą i mają silny głos, małe studia po prostu jakoś tam rzeźbią i są znacznie bardziej podatne na wszelkie zakłócenia. Jeśli 1000 osób skorzysta z towaru/usługi małej firmy i jej nie zapłaci, to firma może zbankrutować. Koncern nawet tego nie odczuje.

 

I masz rację - walka z piractwem kosztuje sporo. Ale, jak zauważyłeś, jest to przede wszystkim koszt ponoszony przez społeczeństwo. Co tylko stanowi dowód na to, co mówiłem wcześniej - koncerny są na tyle potężne, że... Tutaj powstają dwa pytania: czy traktujemy piractwo jak każde inne przestępstwo i je konsekwentnie ścigamy ponosząc tego koszty (pamiętajmy, że ściganie morderców tez generuje tylko i wyłącznie koszty). Można zrobić też inaczej - uznać, że każdy ma prawo do swobodnego kopiowania cudzej własności intelektualnej. To jednak będzie oznaczało niemal całkowite zniknięcie tego rynku, poza tym, byłoby chyba sprzeczne z elementarną uczciwością, bo jeśli pozwalamy na korzystanie z pracy muzyka i niepłacenie mu za to, to dyskryminujemy go wobec np. piekarza.

 

Mały dodatek: właśnie trafiłem na coś takiego: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7679681,Wydawca_nie_musi_placic_artyscie__gdy_prace_sa_nieobyczajne_.html

 

Do niezłych paranoi już dochodzi. Sąd uzurpuje sobie prawo do decydowania o tym, czy podpisana zgodnie z prawem dobrowolna umowa powinna być przestrzegana.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Multimedialny Acan - rżnie wszystkim dupska do białej kości, a plebs broni się jak może :D

 

jednak nie to jest ważne, problem leży w tym, że przebrzydle bogaty jest biedniejszy od jeszcze bardziej przebrzydle bogatego i gdyby nie istniało piractwo to znaleźli by inny powód swojej biedoty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie kradną, tylko korzystają z nielegalnej dystrybucji.

 

Mały zilustrowanie własności intelektualnej:

Jeśli wynajdziesz lek na jakąś chorobę, to masz 3 możliwości:

- wyjawić go publicznie zyskując jedynie sławę,

- założyć firmę leczącą i pilnującą sekretu np. poprzez umowy z pracownikami o zachowaniu tajemnicy i niedopuszczaniu świadków do procesu,

- założyć firmę leczącą i nie pilnować w ogóle sekretu, ale za to pójść do lokalnego wodza i dać mu d*py w zamian za co jego armia będzie pałowała każdego leczącego oprócz Twojej firmy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Mariusz Błoński

 

Podałeś morderstwo jako przykład przestępstwa którego ściganie generuje tylko koszty. Otóż ściganie niemal każdego przestępstwa generuje tylko koszty, ale pomijając już sam etyczno-moralny aspekt sprawy, to ochrona zdrowia, zapewnienie warunków socjalnych, czy też chyba najdroższej edukacji. Społeczeństwo poniosło BARDZO DUŻY koszt przysposobienia takiego człowieka do życia w społeczeństwie, i moim zdaniem słusznie domaga się kary za zniszczenie towaru, jak tak można określić żywego człowieka, którego jednostkowy koszt jest bardzo duży. Na przykład ja do tej pory w postaci edukacji samej edukacji naciągnełem społeczeństwo na przeszło 300 tys zł(studia chemiczne - bardzo dużo zajęć w małych grupach, dużo kosztownych zajeć, efektem jest bardzo wysoki koszt wykształcenia jednego studenta). który to dług wobec społeczeństwa dopiero co zacząłem spłacać. Morderstwo dokonane na mnie to pewnie 350 tys złotych straty dla skarbu Państwa (trzeba też doliczyć opiekę zdrowotną oraz różne ulgi, na przykład na przejazdy autobusami) Oraz niezliczoną ilość gotówki którą na moją opiekę wydali moi rodzice, więc kara za morderstwo to powiedzmy kara za skasowanie chodzących 500-600 tys złotych, może więcej, także bardzo wysoka kara za morderstwa ma za zadanie ograniczać straty ekonomiczne, nawet nie wspominam tu o stratach moralnych które po prostu trudno wycenić.

 

Po raz kolejny nawołuje do unikania porównań do kradzieży dóbr materialnych do kradzieży dóbr intelektualnych, mamy tutaj do czynienia z różnymi mechanizmami.

 

Można również zaproponować inny mechanizm, mało znana firma fonograficzna wypuszcza album, jednak nie stać jej na poważna dystrybucję, jednak trafia on na portal powiedzmy pokroju YouTube i tam zdobywa popularność dzięki swojej jakości, reklama nie nachalna, i powiedzmy że o wysokim stopniu skuteczności.

 

Nikt tu nie mówi o całkowitym zaprzestaniu ochrony dóbr intelektualnych, ale o nie skupianiu się na zwalczaniu czegoś co nie ma większego wpływu na przychody firm.

 

Swoim linkiem podałeś mi niestety argument, czy ktoś kto sam nie szanuje praw innych osób zasługuje na to aby społeczeństwo gremialnie wykładało ciężki pieniądz na ochronę jego praw?

 

Na razie jestem bardzo zmęczony i piszę trochę tak na szybko z pewnością jutro jeszcze powrócę do tego tematu i bardziej przyjrzę się twojej argumentacji :D Na razie kończe na tym.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A jaki to rodzaj stanowisk był dotknięty najbardziej? Może to mało ważne posady? Np. posada akwizytora nie przynosi żadnej społecznej korzyści i bym się cieszył, gdyby spadała liczba akwizytorów...

 

Co do "okradania" firm to jedna uwaga optymistyczna (chodzi mi o epokę). Jesteśmy rasą społeczną. To znaczy, że powinniśmy pracować dla społeczeństwa, przynajmniej pośrednio. W większości przypadków tak jest. Ale nie w przypadku koncernów, które są za głupie, by otworzyć, dajmy na to, iTunes w Polsce. Albo sprzedają Windows drożej w biedniejszych krajach.

 

Prawda jest taka, że inherentnie nie istnieje prawo własności, istnieje jednak kooperacja wewnątrzgatunkowa. O ile pracując łopatą, pisząc słowniki czy lecząc ludzi pomagamy społeczeństwu, to koncerny tego typu działają tylko dla siebie, bo nie ułatwiają nam korzystania z dóbr. Zarabiać pieniądze - jak najbardziej, własność prywatna uwydajniła mechanikę społeczną. Ale szczerze - kilku właścicieli ma być ważniejszych niż cały świat? Tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zrobią wszystko, by nam (ogółowi) ułatwi dostęp do muzyki itd. Mając do wyboru firmy i trochę ludzi versus wszystkich innych, wybieram wszystkich innych. Prawo własności jest dane na zasadzie umowy społecznej, więc niech te głupie firmy się zaczną z nami umawiać.

 

Przykład: mam listę wszystkich mp3 które mam kupić, kiedy tylko będę miał taką możliwość w Polsce.

Przykład 2: w USA skala piractwa wynosi 15% (nie chce mi się nawet wskazywać związku między tym faktem a dostępnością pojedynczych mp3 i filmów za centy czy pojedyncze dolary oraz stosunek kosztów do zarobków).

 

Prawo własności nie jest wartością samą w sobie, podobnie jak prawo głosu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@WhizzKid: bez świętego i nienaruszalnego prawa własności masz niewolnictwo. Bo jeśli ktoś silniejszy (w praktyce rząd) może w każdej chwili zabrać Ci mieszkania, samochód czy pensję, to jesteś de facto niewolnikiem. Dlatego też prawo własności musi być nienaruszalne, a rząd sprawny i jak najmniejszy (jak to mądrze powiedział jeden z amerykańskich prezydentów: "Rząd na tyle wielki, by dać ci wszystko, czego potrzebujesz, jest na tyle silny, by zabrać ci wszystko, co masz".)

A co do egoizmu: koncerny postępują tak samo egoistycznie, jak zwykli ludzie. Jednak w warunkach gospodarki rynkowej (liberalnej) to właśnie ten egoizm przynosi wszystkim korzyści. Bo sukces na rynku może odnieść tylko ten, kto najlepiej spełnia zachcianki konsumentów (czyli całego społeczeństwa). Microsoft produkuje swoje oprogramowanie, że zarobić, a nie po to, by zrobić Tobie dobrze. Ale dzięki temu miliony ludzi mają pracę, mogą działać setki tysięcy firm itp. itd. Mercedes produkuje samochody po to, żeby zarobić, ale dzięki temu mamy sprawny transport, istnieją wozy strażackie czy karetki pogotowia ratujące życie. itp. itd.

Polecam klasyczny już przykład Friedmanna z Panem Ołówkiem. Bardzo fajnie pokazuje on, jak EGOIZM przedsiębiorców i pracowników przyczynia się do rozwoju całego społeczeństwa.

Ale... to już temat na zupełnie inną dyskusję.

 

Wracajac do meritum.

Niewątpliwie piractwo przyczynia się do likwidacji miejsc pracy i spadku zarobków. Pytanie tylko, na ile. Tak długo, jak ktoś nie przedstawi własnych wyliczeń (innych niż te francuskie) albo nie podważy zastosowanej metodologii czy nie wykaże oszustwa, nie ma ŻADNYCH podstaw, by w nie powątpiewać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wracajac do meritum.

Niewątpliwie piractwo przyczynia się do likwidacji miejsc pracy i spadku zarobków. Pytanie tylko, na ile. Tak długo, jak ktoś nie przedstawi własnych wyliczeń (innych niż te francuskie) albo nie podważy zastosowanej metodologii czy nie wykaże oszustwa, nie ma ŻADNYCH podstaw, by w nie powątpiewać.

 

Wracają do meritum:

Jakaś laska w Hiszpanii napisała o tym pracę doktorską, która obroniła. Jej tezą było, że piractwo ma pozytywny wpływ na gospodarkę (m.in. promocja). Całość była dość złożona, niestety musisz sobie wygooglać, bo ja teraz nie mam jak.

 

PS. Egoistycznie piracimy. Niech koncerny nam zaproponują coś, co sprawi, że piracenie będzie nieopłacalne. Vide: gry komputerowe z bajerami czy w serii Xtra Klasyka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Whizz: ale to nie ma nic wspólnego z produkcją czegokolwiek. Gdyby egoizm piratów prowadził do powstania jakiejś dodatkowej wartości... a nie prowadzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Whizz: ale to nie ma nic wspólnego z produkcją czegokolwiek. Gdyby egoizm piratów prowadził do powstania jakiejś dodatkowej wartości... a nie prowadzi.

 

Prowadzi do upowszechnienia się informacji. Trudno np. prowadzić badania, jak tylko jedna pozycja obowiązkowa kosztuje 434,04 zł i nie ma jej w bibliotece :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nazywanie pracą wszystkiego co się robi dla pieniędzy jest nadużyciem semantycznym. Praca to jest to, co przynosi realne korzyści klientom, nie pracodawcy, bo to wtórne, bo równie dobrze można by morderstwo na zlecenie nazywać pracą, wszak pracodawca ma realne korzyści. Ludzie kupią nawet obietnicę życia wiecznego, ale jego obiecywanie nie jest pracą, tylko wyłudzaniem. Nie jest żadnym argumentem, że dzięki mordercom na zlecenie mają korzyści wytwórcy broni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ludzie kupią nawet obietnicę życia wiecznego, ale jego obiecywanie nie jest pracą, tylko wyłudzaniem.

 

1. Udowodnij brak życia wiecznego.

2. Udowodnij przymusową odpłatność za obietnicę życia wiecznego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Jurgi: w którym miejscu, Twoim zdaniem, zmanipulowałem czyjąś wypowiedź? Nic takiego nie było moją intencją.

 

@Jurgi: co do uwag dotyczących raportu. Bardzo możliwe. Ale... czy to usprawiedliwia okradanie ludzi z ich pracy?

 

No to czemu na krytyczne uwagi o wartości raportu krzyczysz o kradzieży i złodziejach? Czy naprawdę skrytykowanie czyjejś nierzetelności jest namawianiem do kradzieży?

 

Jakiś czas temu na swoim blogu skrytykowałem występ-wygłup policjanta w TV, który jednocześnie stwierdził, że ściąganie z sieci jest legalne i że za ściąganie z sieci dostaje się prokuratorskie zarzuty (ergo: idzie się pod sąd za czynności legalne). W odpowiedzi ktoś w komentarzach nawrzucał mi od złodziei i zdemoralizowanego pokolenia. Wybacz, ale w tym wątku, w moim odczuciu, postępujesz bardzo podobnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Jurgi: o złodziejstwie napisałem nie w kontekście czyjejś oceny raportu, ale w odpowiedzi na post czesia, który wcześniej napisał o rzekomych stratach, okradaniu i tym, że każdy ma jakiś oryginał.

 

Oceny wiarygodności raportu nie podejmę się z tej prostej przyczyny, że nie znam jego szczegółów, nie znam metodologii i nie jestem specjalistą od metodologii. Pozostaje mi więc wierzyć w to, co napisali jego twórcy, bo nie mam NAJMNIEJSZYCH podstaw, by przeczyć zawartym w nim danym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oceny wiarygodności raportu nie podejmę się z tej prostej przyczyny, że nie znam jego szczegółów, nie znam metodologii i nie jestem specjalistą od metodologii. Pozostaje mi więc wierzyć w to, co napisali jego twórcy, bo nie mam NAJMNIEJSZYCH podstaw, by przeczyć zawartym w nim danym.

 

Cóż, powiedziałem Ci o tej pracy, która mówiła coś zupełnie odwrotnego - i było o tym na dobrych programach. Któraś się musi mylić we wnioskach. Masz już powód :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      MPAA, amerykańskie stowarzyszenie przemysłu filmowego, które w głównej mierze przyczyniło się do zamknięcia Megaupload, wzięło na celownik kolejny serwis. Do sądu okręgowego na Florydzie trafił wniosek o wydanie nakazu zamknięcia Hotfile. Działa on na podobnych zasadach jak Megaupload, a MPAA twierdzi, że ponad 90% przechowywanych tam materiałów stanowią treści chronione prawami autorskimi. Co ciekawe, to niepierwsze starcie Hotfile z przemysłem filmowym. W ubiegłym roku serwis zapowiedział, że pozwie do sądu firmę Warner Bros., gdyż miała ona naruszyć zasady korzystania z narzędzi antypirackich Hotfile doprowadzając do usunięcia z serwisu treści, do których nie posiadała praw.
      MPAA od lat prowadzi działania mające nakłonić władze i prawodawców, że serwisy umożliwiające hostowanie i współdzielenie plików powinny być zamykane. Teraz, niewątpliwie zachęcona skutecznym zamknięciem Megaupload, organizacja postanowiła udać się do sądu. MPAA twierdzi, że Hotfile celowo zachęca użytkowników do nielegalnego dzielenia się chronionymi prawem treściami oraz im w tym pomaga. Prawnicy Hotfile odpowiadają, że zasady działania serwisu są zgodne z  opracowaną przez Bibliotekę Kongresu ustawą DMCA.
      Jeśli jednak MPAA udowodni, że serwis celowo umożliwia łamanie prawa, sąd prawdopodobnie nakaże jego zamknięcie.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Megaupload został zamknięty przez władze Nowej Zelandii na wniosek amerykańskich organów ścigania. Kim Dotcom, jego założyciel, poinformował, że wśród użytkowników serwisu znajdowało się wielu urzędników amerykańskiego rządu.
      Prawnicy Megaupload ciężko pracują, by użytkownicy odzyskali dostęp do swoich danych. Prowadzimy negocjacje, by mogli oni odzyskać dane. I wiecie co. Odkryliśmy, że wielu użytkowników Megaupload to amerykańscy urzędnicy rządowi, wśród nich pracownicy Departamentu Sprawiedliwości i Senatu - powiedział Dotcom.
      Za użytkownikami Megaupload wstawiła się też organizacja Electronic Frontier Foundation, która prowadzi stronę MegaRetrieval w odzyskaniu dostępu do danych.
      Megaupload pozwalał użytkownikom na przechowywanie na swoich serwerach ich własnych plików. Oczywiście znaczną część stanowiły pliki naruszające prawa autorskie, jednak nie wszyscy użytkownicy łamali prawo.
      Po aresztowaniu Dotcoma i zamknięciu serwisu użytkownicy stracili dostęp do swoich plików. Co prawda serwery, na których są przechowywane dane zostały już dawno przeszukane i firmy hostujące mogą zrobić z nimi co chcą, jednak domena Megaupload.com została przejęta przez amerykańskie organa ścigania. Firmy hostujące dotychczas Megaupload zgodziły się przez jakiś czas nie kasować danych, mimo że nie otrzymują już pieniędzy za ich przechowywanie. Obecnie trwają starania o to, by użytkownicy mogli przynajmniej przenieść pliki na swoje własne dyski. Ich udostępnienie nie będzie jednak proste. Uruchomienie domeny, która pozwoli na dostęp do tych plików może skończyć się jej ponownym zablokowaniem, jeśli będzie ona oferowała materiały naruszające prawa autorskie.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Coraz częściej mówi się o rezygnacji ze zmian czasu na letni i zimowy. Swoje trzy grosze do toczącej się dyskusji dorzucili psycholodzy z USA i Singapuru. Stwierdzili, że doroczna zmiana czasu na letni i związane z nią skrócenie czasu snu powodują, że podczas pracy ludzie przez dłuższy niż zwykle czas błądzą po witrynach internetowych niezwiązanych z ich zajęciem (ang. cyberfloating).
      W porównaniu do wcześniejszych i późniejszych poniedziałków, w poniedziałek po zmianie czasu na letni ostro wzrasta liczba wyszukiwań dotyczących rozrywki. Zespół prof. D. Lance'a Ferrisa z Penn State analizował 6-letnie dane z Google'a.
      Naukowcy uważają, że w wyniku skrócenia czasu snu (średnio o 40 minut) pracownicy w mniejszym stopniu kontrolują swoje zachowanie i przejawiają silniejszą tendencję do błądzenia po Sieci albo wykorzystują ją do celów osobistych.
      Ferris i inni przeprowadzili także eksperyment laboratoryjny. Ochotnicy mieli wysłuchać nudnego wykładu online. Akademicy monitorowali, jak dobrze spali poprzedniej nocy. Okazało się, że im krócej odpoczywali, tym częściej serfowali po Internecie w czasie, gdy powinni słuchać wykładu. Podobnie działały przerwy w śnie. Każda wyrwana ze snu godzina oznaczała średnio 8,4 min cyberbłądzenia.
      Psycholodzy podkreślają, że choć parę minut wydaje się błahostką, wcale tak nie jest, zważywszy, że aż 1/3 krajów świata stosuje przejście na czas letni. Wynikające ze skoku błądzenia po Internecie straty globalnej produktywności mogą być zawrotne.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Studenci najsłynniejszej uczelni technicznej świata - MIT-u (Massachusetts Institute of Technology) - mogą otrzymać od władz uczelni certyfikat ukończenia kursu... piractwa. I nie chodzi tutaj o piractwo komputerowe, a to prawdziwe, morskie.
      Uczelnia postanowiła uczynić oficjalnym zwyczaj, który był praktykowany przez jej studentów przez co najmniej 20 lat. MIT wymaga, by uczący się ukończyli w czasie studiów co najmniej 4 różne kursy wychowania fizycznego. Teraz ci, którzy z powodzeniem ukończą strzelanie z pistoletu, łuku, żeglarstwo i szermierkę otrzymają oficjalny certyfikat
      Carrie Sampson Moore, dziekan wydziału wychowania fizycznego, mówi, że co roku kontaktowali się z nią studenci, prosząc o wydanie zaświadczenia o ukończeniu kursu pirata. Zawsze mówiłam im, że to inicjatywa studencka i byli bardzo rozczarowani - stwierdziła Moore.
      Od początku bieżącego roku postanowiono, że uczelnia zacznie wydawać oficjalne certyfikaty. Drukowane są one na zwoju pergaminu z równą starannością jak inne uczelniane dyplomy. Właśnie otrzymało je czterech pierwszych piratów, a w kolejce czekają następni.
      Mimo, iż cała ta historia może brzmieć niepoważnie, to certyfikat i warunki jego uzyskania są traktowane przez uczelnię całkiem serio. Przyszli piraci nie mogą liczyć na żadną taryfę ulgową, a otrzymanie świadectwa ukończenia kursu wiąże się ze złożeniem przysięgi. Stephanie Holden, która znalazła się w czwórce pierwszych piratów, zdradziła, że musiała przysiąc, iż ucieknie z każdej bitwy, której nie będzie mogła wygrać i wygra każdą bitwę, z której nie będzie mogła uciec.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Do nowozelandzkiego sądu wpłynął wniosek o ekstradycję do USA Kima Dotcoma i trzech innych osób pracujących dla serwisu Megaupload.Dotcom i jego współpracownicy oskarżani są o umożliwienie użytkownikom nielegalnego pobierania chronionych prawem treści.
      Amerykanie dodatkowo stawiają im zarzuty wymuszenia, prania brudnych pieniędzy i defraudacji.
      Kim Dotcom odrzuca oskarżenia i w wywiadzie dla jednej z nowozelandzkich stacji telewizyjnych stwierdził: „Nie jestem królem piractwa. Oferowałem online’owy system przechowywania danych. I to wszystko“.
      Dotcom przebywa obecnie na wolności, musi jednak nosić elektroniczną bransoletkę. Nie wolno mu opuszczać Nowej Zelandii i korzystać z Internetu.
      Proces ekstradycyjny rozpocznie się 20 sierpnia.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...