Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' erupcja' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 14 wyników

  1. W 1980 roku doszło do największej erupcji wulkanicznej w historii USA i jednej z najpotężniejszych erupcji wulkanicznych XX wieku, wybuchu wulkanu Mount St. Helens. Wybuch zabił życie w promieniu wielu kilometrów. Niecałe trzy lata później naukowcy przeprowadzili wyjątkowy, trwający zaledwie jeden dzień, eksperyment nad odrodzeniem życia w regionie. Wypuścili gofferniki krecie (Thomomys talpoides), gryzonie z rodzaju gofferowatych. Dzisiaj, ponad 40 lat później, pozytywne skutki eksperymentu wciąż są widoczne. Gofferowate prowadzą podziemny tryb życia. Kopiąc nory napowietrzają i mieszają ziemię. Na powierzchnię ziemi wychodzą nocą, poszukując pożywienia. Rolnicy uważają je za szkodniki. Gdy materiał, który został wyrzucony przez wulkan, wystygł, naukowcy wysunęli hipotezę, że gryzonie, przekopując się przez ziemię, mogą doprowadzić do przemieszczenia bakterii i grzybów na powierzchnię, pomagając w ten sposób w odtworzeniu życia, wspomagają wzrost roślin i powrót zwierząt. Dwa lata po eksplozji postanowili tę hipotezę przetestować. Nie spodziewali się jednak, że wyniki eksperymentu będą widoczne do dzisiaj. W latach 80. po prostu testowaliśmy krótkoterminowy wpływ gofferowatych na pozbawiony życia krajobraz. Kto mógł przewidzieć, że wystarczy wypuścić te zwierzęta na 1 dzień, a skutki tego będą widoczne do dzisiaj, 40 lat później, mówi mikrobiolog Michael Allen z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside. Wtedy, w 1983 roku Allen i James McMahon z Utah State University, polecieli śmigłowcem nad obszary zniszczone przez erupcję. Zauważyli tam kilka rachitycznych roślinek, które wyrosły z nasion upuszczonych przez ptaki, ale z powodu braku składników odżywczych w glebie nie rozwijały się zbyt dobrze. Allen i McMahon wypuścili w 2 ściśle wyznaczonych miejscach kilka gofferników krecich. Po 1 dniu zwierzęta zabrano z powrotem. Już sześć lat później w miejscach gdzie wypuszczono zwierzęta, naukowcy naliczyli 40 000 roślin. Miejsca sąsiednie, do których zwierzęta nie dotarły, nadal były niemal pozbawione życia. Gryzonie, mieszając ziemię, wydobyły na powierzchnię grzyby mykoryzowe. Z wyjątkiem nielicznych gatunków korzenie nie są wystarczająco wydajne, by zapewnić roślinie potrzebne składniki odżywcze i wodę. Grzyby transportują te składniki do roślin, a w zamian otrzymują węgiel, którego potrzebują do własnego wzrostu, mówi Allen. Rola grzybów mykoryzowych jest szczególnie ważna w środowiskach ubogich w składniki odżywcze. Wystarczył jeden dzień, by gryzonie przygotowały środowisko potrzebne do wzrostu roślin. Drugim z ważnych aspektów badań jest pokazanie, jak ważne są grzyby dla ponownego wzrostu roślin po katastrofach naturalnych. Na jednym ze zboczy wulkanu rósł stary las iglasty. Popioły wulkaniczne pokryły drzewa, doprowadziły do przegrzania i opadnięcia igieł. Naukowcy obawiali się, że utrata igieł doprowadzi do zagłady lasu. Tak się jednak nie stało. Drzewa miały bowiem bogate kolonie grzybów mykoryzowych. Te bardzo szybko wykorzystały składniki odżywcze z opadniętych igieł i dostarczyły je do drzew. Drzewa odrodziły się niemal natychmiast. Nie zginęły, jak wszyscy się obawiali, mówi współautorka najnowszych badań, mikrobiolog Emma Aronson. Co więcej, jeszcze przed erupcją, po drugiej strony wulkanu, wycięto wiele hektarów lasu. Drzewa zostały stamtąd zabrane, więc nie było igieł, które zasiliłyby glebę składnikami odżywczymi. Do dzisiaj mało co tam rośnie. To naprawdę szokujące porównanie, gdy widzi się stary las, którego gleba została zasilona przez igły i martwy obszar zniszczony przez człowieka, dodaje Aronson. Badania pokazują, jak wielka jest odporność natury na katastrofy naturalne i jak może się ona. Nie możemy ignorować sieci współzależności w naturze. Szczególnie tych elementów, których nie widzimy, jak grzyby i mikroorganizmy, stwierdzają badacze. Z pracą Microbial community structure in recovering forests of Mount St. Helens można zapoznać się na łamach Frontiers in Microbiomes. « powrót do artykułu
  2. Gdy po Ziemi wędrowały dinozaury, na Księżycu wybuchały wulkany, twierdzą naukowcy z Chińskiej Akademii Nauk. Takie wnioski płyną z analizy materiału zebranego przez misję Chang'e-5. Mamy wiele dowodów wskazujących na aktywność wulkaniczną na Księżycu, nie wiadomo jednak, jak długo ona trwała. Najmłodsze datowane skały wulkaniczne mają 2 miliardy lat. Z badań przeprowadzonych przez Chińczyków wynika jednak, że dinozaury były świadkami wybuchów wulkanów na satelicie naszej planety. Bi-Wen Wang, Qiu-Li Li i ich koledzy opisali na łamach Science wyniki badań nad materiałem przywiezionym przez Chang'e-5. Ta wystrzelona w 2020 roku misja wylądowała w północnym regionie Oceanus Procellarum, zebrała 1,7 kilograma próbek i w grudniu przywiozła je na Ziemię. Były to pierwsze próbki przywiezione bezpośrednio z Księżyca od czasu radzieckiej misji Luna 24 z 1976 roku i jednocześnie jedyne próbki z obszaru położonego tak daleko na północy. Wang i jego zespół przyjrzeli się około 3000 miniaturowych (wielkości od 20 do 400 mikrometrów) fragmentów szkliwa, które znalazły się w przywiezionym materiale. Szkliwo takie może powstawać w wyniku uderzeń meteorytów oraz erupcji wulkanicznych. wykorzystali przy tym badania składu próbek oraz pomiary stosunku izotopów, by odróżnić od siebie oba rodzaje szkliwa. Zdecydowaną większość badanych fragmentów uznali za powstałe w wyniku olbrzymiej temperatury powstałej w trakcie uderzenia meteorytów. Jednak trzy fragmenty zostały uznane, na podstawie składu chemicznego i badań izotopów siarki, za pochodzące z aktywności wulkanicznej. Co więcej, ich skład chemiczny był bardzo podobny do składu szkła wulkanicznego zebranego przez astronautów misji Apollo. Jednak najważniejsze było określenie tych trzech fragmentów. Datowanie metodą uranowo-ołowiową wykazało, że maja one 123 miliony lat (±15 milionów). Dodatkowo wysoka zawartość toru i pierwiastków ziem rzadkich dodatkowo potwierdza tak niedawny wulkanizm na Księżycu. Wyniki badań są zaskakujące. Jeśli chińscy uczeni mają rację, oznacza to, że Księżyc był aktywny wulkanicznie niemal przez całą swoją historię. Inne dowody wskazują bowiem na wulkanizm sprzed 4,4 miliarda lat temu. Przez długi czas uważano, że procesy wulkaniczne zatrzymały się co najmniej miliard lat temu. Pojawiają się jednak sugestie, że być może procesy takie trwały jeszcze około 100 milionów lat temu. Teraz Chińczycy jako pierwsi donoszą o wynikach badań laboratoryjnych wskazujących, że Księżyc był aktywny jeszcze całkiem niedawno. To zaś rodzi pytanie, czy głęboko pod jego powierzchnią istnieją pierwiastki radioaktywne zdolne do wytworzenia tak dużo energii, by istniały tam komory magmowe. « powrót do artykułu
  3. Koleje badania pokazują, jak potężna była erupcja wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha’apai ze stycznia 2022 roku. Nie od dzisiaj wiemy, że była to największa erupcja wulkaniczna obserwowana bezpośrednio przez naukę, a do atmosfery trafiło wyjątkowo dużo wody. Międzynarodowy zespół naukowy poinformował, że w wyniku erupcji woda została początkowo wypiętrzona na wysokość 90 metrów. To wielokrotnie więcej niż największe fale powstałe po trzęsieniach ziemi. Wybuchy wulkanów rzadko wywołują tsunami, czego nie można powiedzieć o trzęsieniach ziemi. W 2011 roku w wyniku trzęsienia ziemi Tohoku pojawiła się fala tsunami, która zabiła 20 000 osób i uszkodziła elektrownię w Fukushimie. W 1960 roku Chile doświadczyło najpotężniejszego z zarejestrowanych trzęsień ziemi, któremu nadano nazwę Valdivia. W obu przypadkach początkowa fala tsunami miała około 10 metrów. Fale te przyniosły duże zniszczenia. Na szczęście dla nas, Hunga Tonga-Hunga Ha’apai wybuchł daleko od dużych mas lądowych, a wygenerowana przezeń fala była węższa niż powstała w wyniku trzęsień ziemi. Eksperci skupieni w International Tsunami Commission mówią, że to wyjątkowe wydarzenie powinno być dzwonkiem alarmowym. Przypominają, że system wykrywania tsunami powodowanego przez wybuchy podwodnych wulkanów jest o 30 lat zapóźniony w porównaniu z systemem ostrzegania przed tsunami powstającym w wyniku trzęsienia ziemia. Tsunami spowodowane erupcją tego wulkanu zabiło 5 osób i spowodowało zniszczenia na dużą skalę, jednak skutki byłyby bardziej tragiczne, gdyby do erupcji doszło bliżej ludzkich siedzib. Wulkan znajduje się w odległości około 70 kilometrów od stolicy Tonga Nuku'alofa, to znacząco osłabiło falę tsunami, mówi doktor Mohammad Heidarzadeh, sekretarz generalny International Tsunami Commision. To było gigantyczne unikatowe wydarzenie, które pokazuje, że musimy poprawić system wykrywania tsunami pochodzenia wulkanicznego, dodaje. Badania dotyczące tsunami wywołanego przez Hunga Tonga-Hunga Ha’apai polegały na analizie danych dotyczących zmian ciśnienia atmosferycznego i oscylacji poziomu oceanu w połączeniu z symulacjami komputerowymi, które potwierdzano danymi zebranymi w terenie. Naukowcy odkryli, że mieliśmy w tym przypadku do czynienia z wyjątkowym tsunami. Zostało ono spowodowane nie tylko przez przemieszczenie wody w wyniku erupcji wulkanicznej, ale też przez wielkie atmosferyczne fale ciśnienia, które wielokrotnie okrążyły  Ziemię. Ten podwójny mechanizm działania doprowadził do powstania tsunami składającego się z dwóch części. Początkowe fale powstały w wyniku powstały w wyniku zmian ciśnienia atmosferycznego, a godzinę później pojawiły się fale wywołane przemieszczeniem wody. Systemy ostrzegania przed tsunami nie wykryły początkowych fal, gdyż skonstruowano je z myślą o rejestrowaniu tsunami powstałego w wyniku przemieszczenia wody, a nie zmian ciśnienia w atmosferze. Tsunami powstałe w wyniku erupcji Hunga Tonga-Hunga Ha’apai było jednym z niewielu, które obiegło cały świat. Zarejestrowano je na wszystkich oceanach i dużych morzach, od Japonii, przez USA po wybrzeża Morza Śródziemnego. « powrót do artykułu
  4. Erupcja podwodnego wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha'apai była jednym z najpotężniejszych wydarzeń tego typu w czasach współczesnych oraz największą erupcją obserwowaną przez naukę. Teraz dowiadujemy się, że wyrzuciła ona do atmosfery rekordowo dużo wody. Na tyle dużo, że przejściowo może ona wpłynąć na średnie temperatury na całej planecie. Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy, mówi Luis Millán z Jet Propulsion Laboratory, który wraz z zespołem zbadał ilość wody, jaka po erupcji trafiła do stratosfery. Na łamach Geophysical Research Letters Millán i jego koledzy informują, że w wyniku erupcji do stratosfery – warstwy atmosfery znajdującej się na wysokości od 12 do 53 kilometrów – trafiło 146 milionów ton wody. To 10% tego, co już było obecne w stratosferze. Naukowcy przeanalizowali dane z urządzenia MLS (Microwave Limb Sounder), które znajduje się na pokładzie satelity Astra. Bada ono gazy atmosferyczne. Po erupcji Hunga Tonga-Hunga Ha'apai pojawiły się niezwykle wysokie odczyty wartości pary wodnej. Musieliśmy dokładnie sprawdzić wszystkie pomiary, by upewnić się, że możemy im ufać, podkreśla Millán. Erupcje wulkanów rzadko dostarczają znaczące ilości wody do stratosfery. NASA prowadzi odpowiednie pomiary od 18 lat i tylko w dwóch przypadkach – w roku 2008 (wulkan Kasatochi) i 2015 (wulkan Calbuco) – odnotowano wyrzucenie przez wulkany dużych ilości wody do stratosfery. Oba te wydarzenia były jednak niczym, w porównaniu z tegoroczną erupcją, w obu przypadkach para wodna szybko zniknęła ze stratosfery. Teraz jednak może być inaczej. Nadmiarowa wilgoć z erupcji Hunga Tonga może pozostać w stratosferze przez lata. Dodatkowa para wodna będzie wpływała na procesy chemiczne w atmosferze, czasowo przyczyniając się do zubożenia warstwy ozonowej. Może też wpłynąć na temperatury przy powierzchni. Erupcje wulkaniczne, wyrzucając do atmosfery popiół, pył i różne gazy, zwykle przyczyniają się do przejściowego schłodzenia powierzchni naszej planety. Tymczasem Hunga Tonga nie dostarczył do stratosfery zbyt dużej ilości aerozoli. Natomiast tak duża ilość dodatkowej wody może przejściowo przyczynić się do niewielkiego zwiększenia temperatury na powierzchni planety, gdyż para wodna jest gazem cieplarnianym. Wpływ ten zaniknie, gdyż ta nadmiarowa para zniknie ze stratosfery. Millán i jego zespół stwierdzają, że gigantyczna ilość pary wodnej wyrzuconej przez wulkan to wynik „odpowiedniej” głębokości, na jakiej znajdowała się kaldera wulkanu. Nad nią znajdowało się 150 metrów wody. Gdyby kaldera była płycej, wulkan wyrzuciłby mniej wody, gdyby była głębiej, ciśnienie wody spowodowałoby, że erupcja nie wyrzuciłaby jej aż tyle. « powrót do artykułu
  5. Naukowcy potwierdzili, że styczniowa erupcja podwodnego wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha'apai była jednym z najpotężniejszych wydarzeń tego typu w czasach współczesnych. Brytyjsko-amerykański zespół naukowy pracujący pod kierunkiem uczonych z University of Bath przeanalizował dane satelitarne oraz z obserwatoriów naziemnych i wykazał, że erupcja była unikatowa zarówno pod względem siły, jak i prędkości. Do erupcji wulkanu doszło 15 stycznia, a w jej wyniku powstała chmura pyłu, która wzniosła się na wysokość ponad 50 kilometrów nad powierzchnię planety. Ciepło uwolnione z wody i gorący popiół były przez 12 godzin największym źródłem atmosferycznych fal grawitacyjnych (oscylacji wypornościowych) na Ziemi. Satelity zarejestrowały rozprzestrzenianie się tych fal przez cały Pacyfik, a same fale dotarły aż do granic przestrzeni kosmicznej. Wytworzone przez erupcję fale w atmosferze obiegły Ziemię co najmniej 6-krotnie, osiągając przy tym niemal maksymalną możliwość prędkość, która wynosi 320 m/s czyli 1152 km/h. Nigdy wcześniej nie obserwowano takich fal. Autorzy badań stwierdzili, że fakt, iż pojedyncze wydarzenie zdominowało tak rozległy region, jest czymś unikatowym w historii obserwacji erupcji wulkanicznych i pomoże w udoskonaleniu modeli klimatycznych oraz pogodowych. To była naprawdę olbrzymia eksplozja, naprawdę unikatowa w porównaniu z tym, co dotychczas naukowcy mieli okazję obserwować. Nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy ani fal atmosferycznych okrążających całą planetę, ani fal o tak olbrzymiej prędkości, bliskiej teoretycznego limitu. To był wspaniały naturalny eksperyment. Dane, które zebraliśmy pomogą nam lepiej zrozumieć atmosferę, cieszy się doktor Corwin Wright z University of Bath. « powrót do artykułu
  6. Profesor Charlotte Pearson z University of Arizona jest coraz bliżej rozwiązania zagadki, z którą zmaga się od 25 lat – odkrycia daty erupcji wulkanu Thera. To jedna z największych erupcji wulkanicznych w historii ludzkości. Określenie jej rocznej daty jest niezwykle istotne dla rozumienia przeszłości, gdyż wydarzenie to jest ważnym punktem odniesienia dla chronologii epoki brązu. Pozwoli na precyzyjne datowanie m.in. historii starożytnego Egiptu czy cywilizacji minojskiej. Przez dłuższy czas przyjmowano, że wybuch Thery miał miejsce w 1628 roku p.n.e. Jednak z czasem data ta zaczęła budzić kontrowersje. Przed kilku laty informowaliśmy, że autorzy nowego tłumaczenia egipskiej Steli Burzy twierdzą, iż opisuje ona pogodę, jaka występowała po wybuchu Thery. A jeśli tak, to trzeba zmienić całą chronologię Egiptu, przesuwając datowanie różnych wydarzeń o ok. 75–100 lat wstecz. Kilka miesięcy później ukazały się inne badania, niezwiązane z erupcją Thery, których autorzy postulowali przesunięcie końca kultury egejskiej i greckiej epoki brązu o 70–100 lat wstecz. To zaś zgadzało się z badaniami nad Stelą Burzy. Z kolei w styczniu bieżącego roku znaleziono pierwsze ofiary wybuchu Thery, człowieka i psa, zabitych przez tsunami wywołane wybuchem wulkanu. Teraz profesor Pearson i jej zespół potwierdzili wyniki ubiegłorocznych badań, z których dowiedzieliśmy się, że ślady erupcji z 1628 r. p.n.e. nie pochodzą z wybuchu Thery, a znajdującego się na Alasce wulkanu Aniakchak II. To zaś pozwala na bardziej ścisłe określenie daty wybuchu Thery. Wybuchu, o którym wiemy na pewno, że miał miejsce przed 1500 r. p.n.e. i pogrzebał minojskie miasto Akrotiri pod 40-metrową warstwą materiału. Podczas dużych erupcji wulkanicznych dochodzi do wyrzucenia siarki i materiału piroklastycznego do stratosfery. Tam mogą one krążyć i opadać na odległe tereny. Znajdujące się w stratosferze duże ilości dwutlenku siarki odbijają ciepło promieniowania słonecznego, powodując przejściowe globalne ochłodzenie. Widać je w pierścieniach wolniej rosnących wówczas drzew. Pearson i jej koledzy połączyli dane z pierścieni drzew z danymi z rdzeni lodowych Antarktyki i Grenlandii zawierającymi siarkę i materiał piroklastyczny. Przeanalizowali okres od 1680–1500 r. p.n.e. Wykorzystując techniki geochemiczne potwierdzili, że widoczna w rdzeniach warstwa z 1628 r. p.n.e. to pozostałości po eksplozji Aniakchak II. Naukowcy podkreślają, że wobec tego możliwe daty wybuchu Thery to rok 1611 p.n.e., lata 1562–1555 p.n.e. lub rok 1538 p.n.e. Jedna z tych dat to Thera. Jeszcze nie możemy potwierdzić, która, ale wiemy dokładnie gdzie szukać. Problem z Therą zawsze był taki, że istniały niezgodności pomiędzy różnymi zestawami dowodów. Teraz, gdy mamy możliwe daty, jesteśmy w stanie raz jeszcze przeanalizować wszystkie dowody. Jednak wciąż będziemy potrzebowali dowodu geochemicznego, by dokładnie wskazać na jedną z dat, podkreśla uczona. Obecnie dostępne dowody archeologiczne wskazują, że do erupcji Thery doszło bliżej roku 1500 p.n.e., podczas gdy niektóre dowody z datowania radiowęglowego wskazują bliżej roku 1600 p.n.e. Jesteśmy  blisko rozwiązania tej zagadki. Musimy być otwarci na wszelkie możliwości, mówi Pearson. Zbieranie dowodów przypomina śledztwo kryminalne, gdy podejrzany musi być powiązany z czasem i miejscem zbrodni. Problem w tym, że pozostawione ślady mają ponad 3500 lat, dodaje jej współpracownik, Michael Sigl z Uniwersytetu w Bernie. « powrót do artykułu
  7. Na tureckim wybrzeżu odkryto pierwsze znane ofiary jednej z największych katastrof naturalnych, jakich doświadczyła ludzkość. Archeolodzy z Turcji, Izraela i Austrii znaleźli szkielet psa i człowieka, których zabiło tsunami, jakie powstało po wybuchu wulkanu na Therze (Santorini). Do potężnej erupcji doszło pomiędzy rokiem 1650 a 1500 p.n.e., a dokładne datowanie wciąż budzi spory. W jej wyniku środkowa część wyspy, na której stał wulkan, zapadła się, tworząc obecną wyspę Santorini i kilka mniejszych wysepek. Erupcja mogła zapoczątkować serię wydarzeń, które doprowadziły do upadku cywilizacji minojskiej. W okoliczne wybrzeża uderzyły fale tsunami, o wysokości od 2 do 28 metrów. Możemy przypuszczać, że zniszczone zostały wszelkie statki i porty znajdujące się na drodze tsunami, prawdopodobnie zginęło też wiele osób, w tym cenieni specjaliści, jak marynarz czy rzemieślnicy pracujący w portach. Prawdopodobnie ucierpiało również rolnictwo. Erupcja wyrzuciła w powietrze dziesiątki kilometrów sześciennych pyłu, który przesłonił niebo, a później opadł. Szkielety człowieka i psa znajdowały się wśród szczątków naniesionych przez tsunami. Autorzy badań, wykorzystując metodę radiowęglową, doszli do wniosku, że tsunami miało miejsce nie wcześniej niż w roku 1612 p.n.e. To już kolejna data, która wskazuje, że erupcja Thery miała miejsce najprawdopodobniej pomiędzy rokiem 1650 a 1600 p.n.e. A nowe badania lepiej pozwalają zrozumieć zasięg i skalę zniszczeń oraz chronologię epoki brązu. Odkrycie to owoc wieloletnich wykopalisk i analiz osadów prowadzonych przez mojego kolegę, profesora Vasıfa Şahoğlu, mówi doktor Beverly Goodman-Tchernov z Uniwersytetu w Hajfie. Profesor Şahoğlu zaprosił mnie do Turcji, bym pomogła mu w ocenie, czy warstwa popiołu może być powiązana z erupcją Thery. Gdy zobaczyłam przekrój warstw szybko zauważyłam, że pod warstwą popiołu znajduje się warstwa podobna do warstw nanoszonych przez tsunami, jakie widziałam w innych częściach świata. Uczona dodaje, że badania warstwy naniesionej przez tsunami trwały wiele lat. To były lata pomyłek i frustracji, aż zrozumieliśmy, że przyjęliśmy błędne założenie, iż jedynie niewielka część badanego materiału jest powiązana z tsunami. Okazało się, że warstwa naniesiona przez tsunami jest znacznie większa, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Gdy to zrozumieliśmy, wszystko zaczęło do siebie pasować. A odkrycie ludzkiego szkieletu było jak otrzymanie potwierdzenia od starożytnych, stwierdza Goodman-Tchernov. Mimo, że eksplozja Thery była olbrzymią katastrofą naturalną, dotychczas nie znaleziono ludzkich szczątków jej ofiar. Część naukowców uważa, że to, co działo się z wulkanem przed erupcją skłoniło ludzi do ucieczki w głąb lądów. Wiele osób mogło też zostać pochłoniętych przez morze. Znalezione właśnie szkielety odkryto w Çeşme–Bağlararası, około 200 metrów od obecnego wybrzeża. W czasie, gdy nastąpił wybuch Thery znajdowała się tutaj kwitnąca nadbrzeżna osada z dobrymi połączeniami lądowymi i morskimi. Po erupcji osadnictwo przestało tutaj istnieć na co najmniej 100 lat. Okolice te to jeden z wielu przykładów osadnictwa nadbrzeżnego, nawiedzonego przez erupcje, tsunami i trzęsienia ziemi. Katastrofy naturalne, niezależnie od tego, czy mówimy o wybuchach wulkanów, tsunami, trzęsieniach ziemi, huraganach czy epidemiach, od dawna stanowią część historii człowieka. Każdy z nas jest potomkiem kogoś, kto dzięki szczęściu, swoim zdolnościom czy faktowi, że mieszkał w odpowiednim miejscu, uniknął tego typu nieszczęść, dodaje doktor Goodman-Tchernov. « powrót do artykułu
  8. Autorzy interdyscyplinarnych badań dowodzą istnienia związku pomiędzy aktywnością wulkanów a upadkami chińskich dynastii na przestrzeni ostatnich 2000 lat. Erupcje wulkaniczne, które są dominującym w skali globalnej zewnętrznym czynnikiem prowadzącym do krótkoterminowych zmian klimatycznych, miały wpływ na dzieje Państwa Środka, stwierdzają naukowcy z Chin, USA, Szwajcarii, Niemiec i Irlandii. Uczeni wykorzystali zarówno rekonstrukcję aktywności wulkanicznej, jak i informacje o historii społecznej oraz politycznej Chin i stwierdzili, że w czasach dużych napięć społeczno-politycznych do upadku dynastii mogła przyczynić się już niewielka erupcja wulkaniczna, podczas gdy w przypadku braku takich napięć kres chińskiej dynastii mogła położyć duża erupcja. Wykazali również, że walki po upadku dynastii zwykle szybko wygasały, gdyż sam upadek był elementem koncepcji „boskiego mandatu”, na podstawie którego nowa dynastia mogła przejąć władzę, co ułatwiało szybsze przywrócenie porządku społecznego. Jako pierwsi dowiedliśmy, że upadki chińskich dynastii na przestrzeni ostatnich 2000 lat historii były bardziej prawdopodobne w latach następujących po erupcjach wulkanów. Jednak związek przyczynowo-skutkowy nie jest tak oczywisty, gdyż jeśli mieliśmy do czynienia z wojnami i konfliktami, to dynastie były bardziej podatne na upadek, wyjaśnia profesor Alan Robock z Rutgers University. Erupcje wulkaniczne, w zależności od ich siły, w krótkim terminie zmieniają klimat, powodując jego ochłodzenie. To zaś ma wpływ na produkcję rolną. Wpływ ochłodzenia klimatu również zwiększał prawdopodobieństwo pojawienia się konfliktów, co dodatkowo narażało dynastię na upadek, dodaje Robock. Chińskie dynastie posiadały boski mandat na rządzenie. Taki stan rzeczy był akceptowany i przez lud, i przez elity. Napięcia społeczne, konflikty, gorsze zbiory spowodowane chociażby ochłodzeniem się klimatu po erupcji wulkanicznej, mogły być postrzegane jako odebranie mandatu rządzącym. A wyłaniająca się z konfliktu kolejna dynastia mogła uspokoić nastroje społeczne, powołując się na przekazanie boskiego mandatu właśnie w jej ręce. Koncepcja boskiego mandatu została najsilniej wyartykułowana w czasie rządów dynastii Zhou (1046–256 p.n.e.). Co prawda jej znacznie i interpretacja zmieniały się w casie, ale utrzymała się ona przez tysiąclecia. Zgodnie z nią, rządzący, którzy nadużywali władzy lub zawiedli lud, narażali się na cofnięcie ich mandatu do rządzenia. To do pewnego stopnia mogło promować niestabilność, gdyż rywale do tronu, ludowi powstańcy, zbuntowani generałowie, gubernatorzy czy dynastie z sąsiednich państw mogli twierdzić, że ono im został przekazany mandat. Jednak twierdzenia takie nabierały szczególnej wagi, gdy zostały wsparte naturalnymi katastrofami – jak chłodniejsze lata po erupcji wulkanicznej, spadek plonów i związany z tym głód – będącymi jasnym dowodem na odwołanie mandatu dotychczas rządzących. Erupcje wulkaniczne mogły wiązać się nie tylko z gorszą pogodą, ale również z innymi znakami, jak spowodowane zapyleniem atmosfery zmiany kolorów czy jasności Słońca i Księżyca oraz pojawieniem się innych niespotykanych zjawisk atmosferycznych. Naukowcy na podstawie badań poziomu związków siarki w rdzeniach lodowych z Grenlandii i Antarktydy zrekonstruowali 156 eksplozywnych erupcji wulkanicznych, do jakich doszło w latach 1–1915. Przeanalizowali też dokumenty na temat 68 dynastii rządzących Chinami oraz zbadali konflikty, jakie w latach 850–1911 targały Państwem Środka. Za pomocą metod statystycznych dowiedli, że wybuchy wulkanów wpływały na historię Chin. Oczywiście na upadek dynastii składa się olbrzymia liczba czynników, dlatego też związki pomiędzy wulkanami a zmianą dynastii nie są oczywiste i łatwe do wychwycenia. Autorzy badań podkreślają, że np. ani wielka erupcja wulkanu Tambora z 1815 roku, ani wybuch Huaynaputina (1600 r.) czy Samalas (1257) nie wpłynęły na zmianę dynastii, a przynajmniej nie w statycznie prawdopodobnym okresie. Nawet olbrzymia erupcja, do której doszło w 626 roku na obszarach tropikalnych półkuli północnej, a która mogła być jedną z przyczyn upadku tureckiego kaganatu wschodniego, nie miała oczywistego wpływu na politykę dynastyczną Chin. Jednak, jak dowodzą autorzy badań, podczas prac nad historią Państwa Środka należy brać pod uwagę wybuchy wulkanów i ich wpływ na politykę wewnętrzną. Więcej na ten temat można przeczytać na łamach Nature Communications Earth & Environment, w artykule Volcanic climate impacts can act as ultimate and proximate causes of Chinese dynastic collapse. « powrót do artykułu
  9. Na Islandii trwa najdłuższa erupcja wulkaniczna od ponad pół wieku. Rozpoczęła się 19 marca, gdy ze szczeliny w pobliżu wulkanu Fagradalsfjall na półwyspie Reykjanes zaczęła wypływać lawa. Widowiskowe zjawisko przyciągnęło do tej pory około 300 000 turystów. Dotychczas na powierzchnię wydobyły się 142 miliony metrów sześciennych lawy, która pokryła 4,6 km2 i utworzyła pole lawowe Fagradalshaun. Nazwę, nawiązującą do góry Fagradalsfjall, można przetłumaczyć jako „piękna dolina lawy”. W ciągu ostatnich 20 lat na Islandii miało miejsce 6 erupcji wulkanicznych. Najdłuższa z nich, spowodowana przez wulkan Holuhraun, trwała od 31 sierpnia 2014 do 27 lutego 2015. Ten rekord został właśnie pobity. Jednak z Holuhraun wypłynęło 10-krotnie więcej – 1,4 km3 – lawy, najwięcej od 230 lat. Specjaliści zauważają, że obecnie trwająca erupcja jest nie tylko bardzo długa, ale też wyjątkowa pod tym względem, że wypływ jest stabilny. Wulkany na Islandii zwykle na początku są bardzo aktywne, a z czasem lawy płynie coraz mniej, aż erupcja się zatrzymuje, mówi Halldor Geirrson z Instytutu Nauk o Ziemi. Obecnie ze szczeliny wypływa około 8,5 m3 lawy na sekundę. Zdaniem specjalistów, nie można przewidzieć, jak długo erupcja jeszcze potrwa. Nic nie wskazuje, by się miała ona skończyć, dodaje geofizyk Pall Einarsson. Przypomina, że w pewnym momencie lawa przestała wypływać i sądzono, że to koniec. Jednak po 9 dniach erupcja powróciła z tą samą siłą co wcześniej. Einarsson mówi, że specjaliści wiele już się nauczyli z najnowszej erupcji. Jednocześnie przyznaje, że wydarzyła się ona w najmniej prawdopodobnym miejscu półwyspu Reykjanes. Jeszcze rok temu nikt by nie przypuszczał, że dojdzie tutaj do czegoś takiego. Geofizyk zauważa, że wokół znajdują się znacznie bardziej aktywne tereny wulkaniczne. To pokazuje, że od czasu do czasu mają miejsce najmniej prawdopodobne wydarzenia. « powrót do artykułu
  10. Pod Parkiem Narodowym Yellowstone drzemie jeden z najpotężniejszych i najbardziej niszczycielskich wulkanów na Ziemi. Wiemy, że superwulkan Yellowstone wybuchał co najmniej 10 razy w ciągu ostatnich 16 milionów lat, zmieniając za każdym razem geografię Ameryki Północnej, rozrzucając popiół po całej planecie i znacząco wpływając na klimat Ziemi. Naukowcy poinformowali właśnie o odkryciu dwóch nieznanych dotychczas supererupcji, w tym najpotężniejszej w historii Yellowstone. Uczeni z University of Leicester, British Geological Survey oraz University of California-Santa Cruz przeanalizowali skały dużych prowincji magmatycznych (wielkich pokryw lawowych) i doszli do wniosku, że dotychczas nie wiedzieliśmy o dwóch supererupcjach Yellowstone. Do pierwszej z nich doszło 8,99 miliona lat temu. Erupcja McMullen Creek miała w Indeksie Eksplozywności Wulkanicznej (VEI) 8,6 punktu. Na powierzchnię wypłynęło wówcza ponad 1700 km3 magmy, która pokryła obszar co najmniej 12 000 km2. Jeszcze potężniejsza była erupcja Ma Grey's Landing. Jej siłę oceniono na VEI 8,8. Podczas niej wydostało się co najmniej 2800 km3 magmy, która rozlała się na obszarze o powierzchni co najmniej 23 000 km2. Była to najpotężniejsza znana nam erupcja superwulkanu Yellowstone. Supererupcja Grey's Landing to jedna z pięciu najpotężniejszych erupcji w historii, mówi główny autor badań, Thomas Kontt z University of Leicester. Żeby uświadomić sobie jej moc musimy wiedzieć, że skala VEI jest skalą otwartą i logarytmiczną. Uwzględnia ona ilość materiału wyrzuconego przez wulkan. Każdy kolejny stopień oznacza 10-krotnie więcej materiału. Słynna erupcja Krakatau miała VEI=6. Wspomniane erupcje Yellowstone były więc co najmniej 100-krotnie potężniejsze. Ma Grey's Landing była zaledwie 2-krotnie słabsza od najpotężniejszej znanej nam erupcji w dziejach Ziemi, Wah Wah Springs sprzed 30 milionów lat, kiedy to w ciągu tygodnia wypłynęło ponad 5500 km3 lawy. Autorzy najnowszych badań, opublikowanych na łamach pisma Geology, stwierdzili również, że wydaje się, iż superwulkan Yellowstone doświadczył trzykrotnego spadku zdolności do wywoływania supererupcji. To bardzo znaczący spadek. Ostatnia wielka erupcja Yellowstone miła miejsce przed 630 000 laty (VEI 8) i to ona ukształtowała większość obecnego parku. Wiemy też, że inna erupcja miała miejsce 2,1 miliona lat temu (VEI 8). Jednak o wcześniejszych eksplozjach niewiele wiadomo. Znamy ślady jeszcze 4 innych, do których doszło w ciągu ostatnich 12 milionów lat. Jednak przed czterema laty autorzy jednego z badań stwierdzili, że najprawdopodobniej w ciągu tych 12 milionów lat doszło do kilkunastu innych erupcji. Problem w tym, że znalezienie śladów konkretnych wybuchów tego samego wulkanu jest bardzo trudne, gdyż powstałe wówczas warstwy nakładają się na siebie i wyglądają bardzo podobnie. Jednak Knottowi i jego kolegom się udało. Na terenie Idaho i Nevady znaleziono warstwy o różnych charakterystykach, które różniły się m.in. kolorem skał, ich wiekiem, składem chemicznym czy polaryzacją minerałów. Fakt, że superwulkan Yellowstone prawdopodobnie stracił sporo ze swojej siły nie oznacza, iż możemy spać spokojnie. Teoretycznie do kolejnej supererupcji może dojść w każdej chwili. Knott uspokaja jednak, że prawdopodobnie dzielą nas od niej setki tysięcy lat. « powrót do artykułu
  11. W ostatni piątek doszło do erupcji wulkanu Anak Krakatau. W tym samym dniu jeszcze trzy inne wulkany – Kerinci na Sumatrze oraz Semeru i Merapi – wykazywały wyższą aktywność. Do uaktywnienia się wspomnianych czterech wulkanów doszło niezależnie. Wszystkie one mają oddzielne komory wulkaniczne. Jak przypomina indonezyjskie Centrum Wulkanologii i Ryzyk Geologicznych (PVMBG), Indonezja na obszarze aktywności tektonicznej i wulkanicznej, zatem tego typu wydarzenia nie są powodem do szczególnego niepokoju. Erupcje wulkanów to w Indonezji codzienność, mówi szef PVMBG Kasbani, dodając, że do wspomnianych erupcji nie doszło jednocześnie. Anak Krakatau to pozostałość wulkanu Krakatau, znanego ze słynnej erupcji z 1883 roku. Erupcja ta nie tylko zniszczyła wulkan, Była tak głośna, że słyszano ją zarówno w Perth (3100 km dalej), jak i w pobliżu Mauritiusu (4800 kilometrów dalej). Zginęły wówczas dziesiątki tysięcy ludzi, a wyrzucone pyły i gazy spowodowały trwające rok ochłodzenie półkuli północnej. Obecna erupcja Anak Krakatau trwała około 40 minut, a z wulkanu wydobywał się słup popiołu o wysokości 500 metrów Kilkadziesiąt minut później doszło do drugiej erupcji, która trwa do dzisiaj, a popiół osiągnął wysokość 3000 metrów. Drugi z wulkanów, Semeru, to najwyższy szczyt Jawy. W piątek sejsmografy zanotowały przy nim 42 wstrząsy. Doszło do eksplozji, która wyrzuciła 400-metrowej wysokości słup popiołu. Wulkan od kilku dni jest niespokojny, a popiół wzniósł się już na wysokości 4300 metrów. Wciąż niespokojny jest też Kerinci, w pobliżu którego zanotowano liczne wstrząsy i wydobywa się z niego popiół. W piątek doszło też do eksplozji wulkanu Merapi. Tutaj popiół został wyrzucony na 6100 metrów. Ten wysoce aktywny stratowulkan doświadcza olbrzymiej erupcji raz na kilka tysięcy lat. Ostatnie takie duże erupcje miały tam miejsce 2000 i 1000 lat temu. Obecnie aktywność Merapi jest oceniana na 4 w 5-stopniowej skali. « powrót do artykułu
  12. Wybuch wulkanu na włoskiej wyspie Stromboli zabił jedną i zranił kolejną osobę. Ofiarą jest ponoć turysta, na którego spadł kamień. Strażacy walczą z pożarami spowodowanymi erupcją. Stromboli znajduje się w archipelagu Wysp Liparyjskich na Morzu Tyrreńskim. Wyspę tworzy czynny wulkan o wysokości 926 m. Widzieliśmy eksplozję z hotelu. Towarzyszył jej głośny pomruk. [...] Całe niebo skrywał popiół [...] - opowiada jeden z pracowników. Wyspa jest popularną lokalizacją domów bogaczy i celebrytów. Gdy z wulkanu zaczął się unosić słup pyłu, wypoczywający ratowali się ucieczką do morza. Stromboli, zwany „Latarnią Morza Śródziemnego”, to jeden z najbardziej aktywnych wulkanów na naszej planecie. Od czasu erupcji z 1932 roku jest ciągle monitorowany. « powrót do artykułu
  13. Po wybuchu gejzeru Ear z Parku Narodowego Yellowstone, do którego doszło w połowie września, strażnicy znaleźli wokół gorącego źródła ciekawy zestaw obiektów, w tym smoczek z lat 30. ubiegłego wieku. Pracownicy parku podkreślają, że to największa erupcja od 1957 r., bo para i woda były wyrzucane na wysokość 6-9 m. Przedstawiciele Parku dodają, że nie należy niczego wrzucać do cieplic i gejzerów. Ciała obce mogą je [bowiem] uszkodzić. Mamy nadzieję, że gdy następnym razem Ear Spring wybuchnie, nie znajdziemy nic poza skałami i wodą. Po rekordowej erupcji Ear nadal wyrzuca materiał na wysokość ok. 60 cm. Źródło nazwano Ear, bo jego wygląd przywodzi na myśl ludzkie ucho. To jedno z najgorętszych źródeł termalnych na terenie Wzgórza Gejzerów. Jego temperatura oscyluje w okolicach temperatury wrzenia. Oprócz smoczka po erupcji znaleziono trochę puszek, kilkadziesiąt monet (które po oczyszczeniu zostaną poddane analizie), kawałek materiału (najprawdopodobniej koszulkę lub torbę), a także czarny plastik w kształcie, nomen omen, ucha. Przynajmniej część obiektów trafi do archiwum Parku. « powrót do artykułu
  14. Erupcja wulkanu Tambora mogła w znacznej mierze przyczynić się do wyniku jednej z najważniejszych bitew w dziejach, klęski Napoleona pod Waterloo. Ciężkie opady deszczu przeszły nad Waterloo w noc poprzedzającą bitwę pomiędzy Napoleonem a koalicją jego wrogów. Cesarz Francuzów, którego poważny atut stanowiła silna artyleria, postanowił poczekać, aż grunt obeschnie na tyle, by móc użyć armat. Ta zwłoka przyczyniła się do jego klęski. Początkowo wygrywana przezeń bitwa, którą toczył przeciwko oddziałom Wellingtona, całkowicie zmieniła przebieg, gdy z odsieczą przybyło ponad 50 000 Prusaków pod komendą von Blüchera. Napoleon przegrał, abdykował i został zesłany na Wyspę Świętej Heleny, gdzie spędził ostatnie lata życia. Jaki związek z bitwą, która zmieniła oblicze świata, miał indonezyjki wulkan Tambora, do którego erupcji doszło 2 miesiące wcześniej? Otóż seria eksperymentów wykonanych przez doktora Matthew Genge'a z Imperial College London wykazała, że naładowany elektrycznie popiół z wulkanu wzniósł się aż do jonosfery i tam przyczynił się do utworzenia chmur, które sprowadziły deszcze nad Europę. Dotychczas nie sądzono, by podczas erupcji wulkanu popiół mógł zawędrować aż tak wysoko. Jednak, jak się okazuje, siły elektrostatyczne spowodowały, że trafił on nawet na wysokość 100 kilometrów. Wulkan Tambora, który wybuchł na indonezyjskiej wyspie Sumbawa, zabił 100 000 ludzi i spowodował, że rok 1816 stał się znany jako „rok bez lata”. Dotychczas sądzono, że materiał wyrzucony w czasie erupcji został uwięziony w niższych partiach atmosfery. Gaz wulkaniczny i popiół mają ujemne ładunki elektryczne, gaz odpycha popiół, kierując go w stronę górnych partii atmosfery, mówi Genge. Wyniki jego eksperymentów zgadzają się z doniesieniami o historycznych erupcjach. Jako, że niewiele wiemy o pogodzie z roku 1815 doktor Gege przyjrzał się danym pogodowym po erupcji Krakatau z 1883 roku. Niemal natychmiast po wybuchu doszło do obniżenia temperatury i zmniejszenia opadów. Średnie światowe opady były niższe w czasie erupcji niż przed nią jak i po niej. W kolei w danych z erupcji Pinatubo z roku 1991 widać zakłócenia w jonosferze, które mogły zostać spowodowane pojawieniem się w niej ujemnie naładowanego popiołu. Ponadto po erupcji Krakatau zaobserwowano częstsze niż normalnie formowanie się obłoków srebrzystych. To najwyższe chmury obserwowane z Ziemi. Tworzą się one właśnie w jonosferze. Zdaniem brytyjskiego naukowca są one dodatkowym dowodem na obecność popiołu wulkanicznego w atmosferze. Wydaje się zatem, że erupcja wulkanu Tambora w znacznie większym stopniu, niż dotychczas sądzono, wpłynęła na losy świata. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...