Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36964
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Zażywanie przez dłuższy czas ibuprofenu prowadzi u mężczyzn do kompensowanego hipogonadyzmu. Zespół z Danii i Francji zebrał grupę ochotników w wieku 18-35 lat. Przez 6 tygodni panowie zażywali dziennie 600 miligramów ibuprofenu albo placebo. Okazało się, że po zaledwie 2 tygodniach u wszystkich zażywających lek wzrósł poziom lutropiny (LH), która u mężczyzn odpowiada za funkcjonowanie produkujących testosteron komórek śródmiąższowych jąder. Takie zwyżki oznaczają, że ibuprofen wpływał na nie negatywnie, przez co nie wytwarzały one steroidu potrzebnego do spermatogenezy (produkcji plemników). Autorzy publikacji z pisma PNAS podkreślają, że poziomy LH oraz ibuprofenu w osoczu dodatnie ze sobą korelowały, spadał za to stosunek testosteronu do LH. W takiej sytuacji przysadka próbowała wyrównać niedobory, produkując więcej innego hormonu. Skutkowało to stanem kompensowanego hipogonadyzmu (ang. compensated hypogonadism); poziom testosteronu pozostawał stały, ale organizm był przeciążony. Później naukowcy posłużyli się eksplantatami jąder (część hodowli wystawiano na oddziaływanie ibuprofenu). Na tej zasadzie wykazano, że na drodze represji transkrypcji zahamowane zostało endokrynne działanie komórek Sertolego i Leydiga. Akademicy dodają, że kompensowany hipogonadyzm może powodować przejściowe spadki w spermatogenezie (a więc i płodności). Taki stan nie jest jednak, wg nich, powodem do wszczynania alarmu. Problemem może stać się za to długotrwałe zażywanie ibuprofenu, np. w terapii chorób przewlekłych lub przez sportowców. « powrót do artykułu
  2. Mrówki anatolijskie (Lasius neglectus) zabijają swoich współtowarzyszy, jeśli nie potrafią wyleczyć ich z infekcji śmiercionośnym grzybem. W ten sposób chronią kolonię przed wybuchem epidemii. Naukowcy z austriackiego Instytutu Nauki i Technologii oraz Uniwersytetów w Londynie i Wurzburgu stwierdzili, że do zabójstwa dochodzi, gdy mrówki stwierdzają, iż ich współtowarzysz już nie wyzdrowieje. Mrówki na węch wyczuwają, czy członkowie ich kolonii sa śmiertelnie chorzy. Grzyb metarhizium stanowi niebezpieczeństwo dla całej kolonii nawet jeśli chora jest tylko jedno zwierzę. Mrówki opracowały więc efektywną strategię radzenia sobie z problemem: zabijają śmiertelnie chorych towarzyszy, mówi Christopher Pull z University of London. Grzyb rozwija się na mrówkach, zatem pojedynczy osobnik staje się źródłem infekcji dla całej kolonii. Te mrówki dokonują śmiercionośnej dezynfekcji. Wstrzykują w ciało swojego towarzysza kwas mrówkowy, który jest śmiertelny zarówno dla mrówki, jak i dla grzyba. Zanim jednak do tego dojdzie, opiekują się zarażonym kolegą. Dokonują intensywnych zabiegów pielęgnacyjnych, starając się usunąć z ich ciał spory grzyba. Jeśli jednak to nie skutkuje, zabijają zarażonego osobnika, dodaje profesor Sylvia Cremer z IST Austria. Naukowcy odkryli, że zarażone mrówki zaczynają wytwarzać na swoim egzoszkielecie węglowodory, informujące inne mrówki, że walczą z infekcją. To przyciąga inne mrówki, które pomagają w tej walce. To bardzo interesujące odkrycie. Mrówki w kolonii współpracują jak komórki organizmu. Zdrowe mrówki działają jak limfocyty, zabijające inne mrówki, które mogą zagrozić kolonii, dodaje Pull. « powrót do artykułu
  3. Norishige Kanai przeprasza za żenującą pomyłkę, do jakiej doszło podczas pomiaru wzrostu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (MSK). Okazuje się, że zmiana gabarytów Japończyka w warunkach mikrograwitacji wcale nie jest taka duża i mieści się w średniej. Zamiast o 9 cm mówi się teraz o zaledwie 2 cm. Jest mi bardzo przykro z powodu zamieszczenia na Twitterze nieprawdziwych informacji - kaja się astronauta. Kanai nie ujawnił, skąd tak duży błąd pomiaru. Poprzedni wpis 41-latka wywołał burzę w mediach społecznościowych i nie tylko, ale dowódca 55. misji Anton Szkaplerow podszedł do tych rewelacji sceptycznie i zarządził kolejne mierzenie. Okazało się, że wzrost Kanaiego wynosi 191 cm, a ponieważ na Ziemi ma on 189 cm, "urósł" tylko o 2 cm. Nie miałem bólu pleców (de facto bóle szyi i ramion minęły), wątpiłem więc, że jestem 9 cm wyższy - komentuje po niewczasie astronauta. Dowódca Szkaplerow to weteran, mógł więc dostrzec takie rzeczy. Odczuwam ulgę, bo wydaje się, że [spokojnie] zmieszczę się w siedzeniu Sojuza. « powrót do artykułu
  4. Mimo że znieczulenie ogólne jest jedną z najczęściej wykonywanych procedur medycznych, nie do końca wiadomo, co się podczas niego dzieje. Badania prof. Bruna von Swinderena z Uniwersytetu Queensland pokazały, że nie chodzi wyłącznie o usypianie. Przyjrzeliśmy się wpływowi propofolu [...] na uwalnianie synaptyczne. Z wcześniejszych badań wiemy , że leki anestetyczne, w tym propofol, oddziałują na układ senny mózgu; można to porównać do działania pigułek nasennych. Nasze badanie pokazuje jednak, że propofol zaburza także mechanizmy presynaptyczne, wpływając prawdopodobnie w systematyczny sposób na komunikację między neuronami w całym mózgu. W tym zakresie anestetyki różnią się więc od leków nasennych. Jak dodaje doktorant Adekunle Bademosi, zespół odkrył, że propofol hamuje przemieszczanie kluczowego białka, które występuje w synapsach wszystkich neuronów - syntaksyny 1A. Stąd zaburzenia komunikacji między komórkami nerwowymi. Wg Australijczyków, to pomaga wyjaśnić, czemu po wybudzeniu operowani pacjenci są oszołomieni i zdezorientowani. Odkrycie ma szczególne znaczenie dla osób, w przypadku których może łatwiej dochodzić do zaburzeń łączności, np. dla dzieci z nadal rozwijającymi się mózgami czy pacjentów chorobami neurodegeneracyjnymi: alzheimerem czy parkinsonem. Nie było [do końca] wiadomo, czemu u ludzi bardzo młodych i starych znieczulenie bywa czasem problematyczne. Przyczyną może być [zaś] nowo odkryty mechanizm. Prof. van Swinderen dodaje, że potrzeba dalszych badań, by ustalić, czy znieczulenie ogólne ma w tych wrażliwych grupach jakieś trwałe skutki. « powrót do artykułu
  5. Niemiecko-węgierski zespół astronomów odkrył nieznaną dotychczas grupę wspólnie poruszających się młodych gwiazd. Znaleziono ją w podgrupie Górny Centaur-Wilk wchodzącej w skład asocjacji Skorpiona-Centaura. Asocjacja Skorpiona-Centaura (Sco-Cen) to asocjacja gwiazdowa składająca się z młodych masywnych gwiazd typu O i B. Znajduje się w odległości średnio 400 lat świetlnych od Ziemi i jest najbliższym nam regionem, gdzie na masową skalę powstają gwiazdy. Podgrupa Górny Centaur-Wilk niemal w całości składa się z obszarów formowania się gwiazd. Wolna od takich obszarów jest jedynie jej południowo-wschodnia część. I to właśnie tam astronomowie pracujący pod kierunkiem Sigfrieda Rösera z Uniwersytetu w Heidelbergu zauważyli zwartą wspólnie poruszającą się grupę młodych gwiazd. Grupa nazwana V1062 Sco Moving Group (V1062 Sco MG) znajduje się w odległości 570 lat świetlnych od Ziemi. W jej skład wchodzą 63 gwiazdy. Wśród nich znajduje się 12 o potwierdzonych prędkościach kątowych i paralaksach, 31 o potwierdzonej prędkości kątowej lub paralaksie i 20 kandydatów do tej grupy wyłonionych metodą punktów zbieżnych, czytamy w artykule opublikowanym przez autorów odkrycia. Mimo, że gwiazdy są młode i poruszają się razem, to ich wiek wynosi od 4 do 25 milionów lat. Naukowcy nie potrafią w tej chwili wyjaśnić, skąd się bierze ta różnica. Ruch wspomnianych gwiazd jest silnie ze sobą powiązany. Rozrzut ich prędkości nie przekracza 1 km/s. Masy gwiazd oszacowano na od 0,7 do 2,6 mas Słońca. « powrót do artykułu
  6. Miniony rok był trzecim najcieplejszym rokiem w historii USA. Temperatury były o 1,4 stopnia Celsjusza wyższe od średniej. Cieplejsze były jedynie lata 2012 i 2016. Na terenie USA regularne pomiary temperatury prowadzone są od 123 lat. Dzięki temu wiemy, że w tym okresie pięć najcieplejszych lat przypadło w ciągu ostatniej dekady. Ciepły rok 2017 oznacza jednocześnie, że każdy rok od roku 1997 jest cieplejszy niż średnia dla USA. W 2017 roku w każdym z 48 kontynentalnych stanów USA średnie temperatury były wyższe od przeciętnej i jest to trzeci rok z rzędu, gdy występuje takie zjawisko, mówi Jake Crouch, klimatolog z należącego do Narodowej Administracji Oceanicznej i Atmosferycznej Centers for Environmental Information. Dla pięciu stanów, Arizony, Georgii, Nowego Meksyku oraz Północnej i Południowej Karoliny, był to najgorętszy rok w historii. Na Alasce ostatni grudzień był rekordowo ciepły. Średnia wieloletnia temperatura w grudniu wynosi dla tego stanu -7 stopni Celsjusza, tymczasem w bieżącym roku średnia grudniowa wyniosła 1,7 stopnia Celsjusza. Warto przypomnieć, że rekordowo wysokie temperatury zanotowano w USA pomimo niedawnego ataku zimy. Naukowcy od dawna mówią, że wraz z globalnym ociepleniem gwałtowne ataki zimy nie zanikną. Wręcz przeciwnie, w związku ze zmieniającymi się wzorcami pogodowymi takie wyjątkowe zjawiska mogą przybrać na sile. Żyjemy w ocieplającym się świecie, ale mamy tutaj bardzo zimne bieguny i system pogodowy, który wpycha zimne powietrze z tych biegunów na obszary, na których mieszkamy, mówi Deke Arndt, szef zespołu monitorującego klimat w Centers for Environmental Information. W przyszłym tygodniu NOAA i NASA opublikują raporty dotyczące ubiegłorocznych temperatur w skali globalnej. Najprawdopodobniej obie agencje ogłoszą, że rok 2017 był drugim (wg NOAA) i trzecim (wg NASA) najcieplejszym rokiem od czasu rozpoczęcia pomiarów. « powrót do artykułu
  7. W ujściu rzeki Salado w Paragwaju, 25 km na północ od stolicy kraju Asunción, ponownie pojawiły się setki wiktorii parańskich (Victoria cruziana). Ucieszyło to specjalistów, bo w 2006 r. roślinę uznano za zagrożoną. Jak powiedział minister ochrony środowiska w wywiadzie udzielonym Associated Press, roślina powoli zanikała wskutek zrywania przez turystów i bagrowania. Liście V. cruziana mogą mieć do 1,5-2 m średnicy, a wysokość wyniesionego brzegu sięga 20 cm. Wysyp wiktorii przyciąga do Piquete Cue rzesze turystów, którzy wynajmują łodzie dowożące ich na fotograficzne safari. Mieszkam tu od dziecka. Już myśleliśmy z sąsiadami, że wiktoria wyginęła, ale na szczęście kwiaty znowu się pojawiły - cieszy się jeden z przewoźników Antonio Benítez. Miejscowi wykorzystują roślinę w leczniczych naparach. Uważają, że pomaga ona zwalczać astmę i inne choroby układu oddechowego. Władze przestrzegają jednak, że zbieranie V. cruziana jest nielegalne. « powrót do artykułu
  8. W latach 2001-2006 w USA, Kanadzie i wielu krajach Europy pojawiły się śmiertelne epidemie Clostridium difficile. Bakteria ta może kolonizować pęcherz moczowy i powodować niebezpieczne biegunki. Większość z tych szczepów pochodziło od jednej linii C. difficile oznaczonego jako RT027. Od tamtej pory wspomniane szczepy rozpowszechniły się po całym świecie, a naukowców szczególnie niepokoił związek pomiędzy RT027, a znacznym wzrostem liczby zgonów spowodowanych przez C. difficile. Dotychczas nie wiedziano, dlaczego akurat ten szczep oraz szczep RT078 tak bardzo się rozpowszechniły. Niewykluczone, że za rozpowszechnienie się niebezpiecznych bakterii odpowiada... pozornie nieszkodliwy dodatek do żywności. James Collins i jego zespół z Baylor College of Medicine, University of Oregon, Uniwersytetu w Leiden podejrzewają, że za epidemie C. difficile odpowiada trehaloza. To disacharyd używany w cukiernictwie czy kosmetyce, gdzie ma zapobiegać utracie wody, oraz w medycynie, w płynie do przechowywania organów do przeszczepu. Collins wraz z kolegami porównywali, w jaki sposób różne szczepy C. difficile korzystają z węgla. Okazało się, że tym, co wyróżnia RT027 i RT078 jest fakt, że wykorzystują one niewielkie ilości trehalozy jako jedynego źródła węgla. Analiza genomów obu szczepów wykazała istnienie niespotykanych sekwencji genetycznych, mogących wyjaśniać ich zdolność do wzrostu na niewielkich ilościach trehalozy. Co interesujące, oba szczepy w różny sposób dostosowały się wzrostu już w obecności niewielkich ilości trehalozy, co wskazuje, że w zupełnie różny sposób wyewoluowały zdolność do radzenia sobie z tym samym problemem. Naukowcy udowodnili też, że zdolność do metabolizowania trehalozy jest powiązana ze zwiększoną wirulencją RT027 in vivo. W czasie badań udowodniono, że u myszy laboratoryjnych, w których pożywieniu znajdowała się trehaloza, ryzyko śmierci z powodu C. difficile było większe, niż u zwierząt na diecie wolnej od trehalozy. Co więcej, ryzyko to nie wynikało z większej liczby bakterii u myszy otrzymującej trehalozę, ale z faktu, że bakterie mające dostęp do trehalozy wytwarzały więcej toksyn. Badacze, chcąc sprawdzić, czy podobne ryzyko występuje u ludzi, zbadali płyn z jelit trzech osób pozostających na standardowej diecie. Okazało się, że w płynie znajduje się taki poziom trehalozy, który umożliwiał wzrost szczepu RT027, ale nie innych szczepów C. difficile. Szczep RT027 został po raz pierwszy wyizolowany w 1985 roku. Jednak aż do początku obecnego wieku nie zauważono, by szczep ten był odpowiedzialny za epidemie czy przypadki śmierci. Podobnie, w przypadku RT078 zauważono, że pierwsze wyizolowane bakterie tego szczepu posiadały geny pozwalające na bardziej efektywne wykorzystanie trehalozy, jednak przez wiele lat nie miało to wpływu na epidemiologię. Nagle, mniej więcej 15 lat temu RT027 i RT078 zaczęły wywoływać epidemie. Collins i jego koledzy zaproponowali rozwiązanie tej zagadki. Otóż przed rokiem 1995 produkcja trehalozy była tak kosztowna, że substancji tej nie wykorzystywano jako dodatku do żywności. Jednak z czasem koszty produkcji trehalozy zmniejszono ponad 100-krotnie. W roku 2000 w USA, a w 2001 w Europie trehaloza została dopuszczona jako dodatek do żywności. Teraz trehaloza trafia zarówno do makaronów, lodów jak i do mięsa. Collins uważa, że dodawanie trehalozy do żywności spowodowało, że w ludzkim pęcherzu poziom tego cukru wzrósł do poziomu, który mogą wykorzystać RT027 i RT078. Obecnie nie wiadomo, na przykład, jaki jest związek pomiędzy metabolizmem trehalozy a produkcją toksyn i jak ma się to do zwiększenia liczby przypadków śmierci spowodowanych przez RT027. Nie wiadomo też, czy w jelicie grubym, gdzie rozpoczyna się choroba, występują takie poziomy trehalozy, które pozwalałyby na rozwój wspomnianych szczepów bakterii. « powrót do artykułu
  9. Norishige Kanai, japoński astronauta, który trafił na Międzynarodową Stację Kosmiczną 17 grudnia, "urósł" od tego czasu aż o 9 cm. W związku z tym obawia się, czy w czerwcu zmieści w siedzeniu kapsuły Sojuz. Przez brak grawitacji kręgi mogą się od siebie oddalać, przez co astronauci "rosną" średnio o 2-5 cm. W przypadku Kanaiego zmiana okazała się jednak o wiele większa. Dzień dobry wszystkim. Mam dziś coś ważnego do zakomunikowania. Zmierzyliśmy się i, uwaga, uwaga, okazało się, że urosłem aż 9 cm. To coś, czego nie doświadczyłem od czasów szkoły średniej. Martwię się, czy zmieszczę się w siedzeniu Sojuza, który ma mnie [w czerwcu] zabrać do domu - napisał na Twitterze. Zjawisko "wyciągania" w kosmosie występuje u większości ludzi. Po powrocie na Ziemię wzrost także powraca jednak do poprzednich wartości. « powrót do artykułu
  10. Dzięki zmodyfikowanym genetycznie pałeczkom okrężnicy (Escherichia coli) będzie można uzyskiwać błękit indygowy do barwienia dżinsu w bardziej przyjazny środowisku sposób. By zaspokoić światowe zapotrzebowanie, rocznie produkuje się ponad 45 tys. ton błękitu indygowego. Niestety, wiąże się to ze znacznym zanieczyszczeniem. Metoda opisana na łamach Nature Chemical Biology nie jest na razie opłacalna ekonomicznie. By uzyskać 5 g błękitu do zafarbowania jednej pary dżinsów, potrzeba bowiem paru litrów bakterii. "Zapotrzebowanie na barwnik jest wyższe niż kiedykolwiek dotąd, co negatywnie wpływa na ekologiczne skutki produkcji". Błękit to jeden z najstarszych barwników na świecie (w 2009 r. w Peru na stanowisku Huaca Prieta znaleziono najstarszą tkaniną o barwie indygo; ma ona ok. 6000 lat). Kiedyś uzyskiwano go z roślin. Od 1897 r. jest zaś syntetyzowany chemicznie. Naukowcy podkreślają, że kryształy indygo łatwo przywierają do włókien bawełny i są odporne na działanie detergentów do prania. W miarę noszenia lekko się złuszczają, nadając tkaninie atrakcyjny wygląd. Rokrocznie wytwarza się ok. 4 mld sztuk dżinsowej odzieży. Większość ma, oczywiście, kolor błękitu indygo. Stwarza to szereg problemów ekologicznych. Po pierwsze, produkcja indygo wymaga zastosowania toksycznych związków, np. formaldehydu czy cyjanowodoru. Po drugie, zsyntetyzowane indygo jest nierozpuszczalne w wodzie, co oznacza, że trzeba je jakoś uzdatnić do użytku. Do tego celu stosuje się reduktor ditionin sodu, który rozkłada się do korodujących rury związków. Wiele farbiarni unika kosztów oczyszczania ścieków i zrzuca zużyte materiały wprost do rzek - podkreślają badacze. Ich bardziej przyjazna dla środowiska metoda naśladuje działanie rdestu barwierskiego (Persicaria tinctoria). Jak wyjaśnia John Dueber z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, podobnie jak roślina E. coli wytwarzają indoksyl. Dodatek glukozy stabilizuje reaktywny związek, dzięki czemu może powstać prekursor indygo - indykan (zabieg ten zapobiega spontanicznemu utlenianiu do krystalicznego indygo podczas bakteryjnej fermentacji). W razie potrzeby enzym beta-glukozydaza (BGL) usuwa z indykanu zabezpieczającą grupę i we włóknach bawełny tworzą się kryształy indygo. By coś zafarbować, wystarczy zatem po prostu sięgnąć po enzym. Dzięki zidentyfikowaniu genu glukozylotransferazy PtUGT1 z rdestu barwierskiego i określeniu budowy enzymu udało się doprowadzić do jego ekspresji w bakteriach. Co istotne, skutkowało to zwiększoną przemianą indoksylu do indykanu. « powrót do artykułu
  11. Fungicyd chlorothalonil przyciąga pszczoły. Badania zespołu z Uniwersytetu Illinois w Urbana-Champaign pokazało, że gdy zbieraczki mają do wyboru syrop cukrowy i syrop cukrowy z fungicydem, wybiorą tę drugą opcję. Wcześniejsze badania wskazały na korelację między wykorzystaniem fungicydów i obecnością u trzmieli pasożyta Nosema bombi. Większe zastosowanie chlorothalonilu powiązano też ze skurczeniem zasięgu 4 gatunków trzmieli. Amerykanie przypominają, że inne studium zademonstrowało, że europejska pszczoła miodna dysponuje bardzo ograniczonym repertuarem enzymów odtruwających. Ekspozycja na potencjalnie toksyczny związek, w tym na fungicydy, może więc zaburzać zdolność metabolizowania innych substancji. Ludzie zakładają, że fungicydy wpływają wyłącznie na grzyby. [Ewolucyjnie] grzyby są jednak o wiele bliżej związane ze zwierzętami niż z roślinami i toksyny, które zaburzają procesy fizjologiczne grzybów, mogą oddziaływać także na zwierzęta, w tym na owady - tłumaczy prof. May Berenbaum. Niektórzy naukowcy dywagowali, że pszczoły mogą być mniej podatne na związki stosowane w rolnictwie, niż to sugerują badania laboratoryjne, bo potrafią wykrywać potencjalnie toksyczne związki i ich unikać. Studium z 2015 r. wykazało jednak, że europejskie pszczoły miodne i co najmniej jeden gatunek trzmiela (trzmiel ziemny, Bombus terrestris) wolą pokarm z neonikotynoidami. By sprawdzić, czy pszczoły wykazują preferencje także w stosunku do innych takich substancji, dr Ling-Hsiu Liao umieściła w sporym pomieszczeniu 2 poidła. W jednym znajdował się syrop cukrowy zmieszany ze związkiem testowym, w drugim - syrop z rozpuszczalnikiem. Naukowcy analizowali reakcje pszczół na różne stężenia 9 naturalnie występujących związków, 3 fungicydów i 2 herbicydów. Okazało się, że we wszystkich badanych stężeniach pszczoły wolały kwercetynę od roztworu kontrolnego. Ma to sens, gdyż kwercetyna występuje we wszystkim, co jedzą pszczoły. Kwercetyna wchodzi w skład nektaru i pyłku. Znajdziemy ją także w pierzdze. Kwercetyna to dla pszczół wiarygodna wskazówka do rozpoznawania pokarmu. Podczas eksperymentów owady aktywnie unikały fungicydu prochlorazu. W stężeniach rzędu 10 części na miliard, ale nie wyższych pszczoły preferowały zaś glifosat - składnik herbicydu nieselektywnego roundupu. W stężeniach rzędu 0,5 i 50 ppb (parts per billion), ale już nie 500 ppb wykazywały też lekką preferencję syropu wysyconego chlorothalonilem. Jak wyjaśnia Berenbaum, pszczeli pociąg do pewnych toksycznych związków ma zapewne podłoże ewolucyjne. Zbieraczki są aktywne od wczesnej wiosny po późną jesień. Nie polegają przy tym na pojedynczym źródle pokarmu. Gdyby nie miały pociągu do poszukiwania nowości, mogłoby to poważnie upośledzić ich zdolność wykrywania następstwa [kwitnących] roślin. Nienaturalne związki mogą zaś być sygnałem nowego pożywienia. To, czy dana substancja działa jak toksyna, zależy w dużej mierze od dawki. Jeśli jednak twoja zdolność metabolizowania toksyn jest upośledzona, nawet dawka terapeutyczna stanie się trująca. Wydaje się, że właśnie to się dzieje z pszczołami stykającymi się z licznymi pestycydami. « powrót do artykułu
  12. Przez wzrost temperatury inkubacji jaj przytłaczająca większość żółwi zielonych (Chelonia mydas) z północy Wielkiej Rafy Koralowej to samice. Przewiduje się, że do 2100 r. średnia globalna temperatura wzrośnie o 4,7℉ (2,6°C). Ze względu na ryzyko wysokiej śmiertelności jaj i występowanie wyłącznie potomstwa płci żeńskiej zagraża to wielu populacjom żółwi - twierdzą autorzy publikacji z pisma Current Biology. Ponieważ określanie płci zakopanych jaj jest trudne, naukowcy zdecydowali się na wyłapywanie żółwi i zastosowanie testów genetycznych, by ustalić, skąd pochodzą. Zespół pracował w rejonie, gdzie żerują 2 populacje żółwi zielonych: jedna z cieplejszego i druga z chłodniejszego regionu. Po schwytaniu i zbadaniu 411 okazów wśród Ch. mydas z chłodniejszej, południowej części Wielkiej Rafy biolodzy zauważyli umiarkowane odchylenie na rzecz samic (stanowiły one ok. 65-69% próby). Dla ciepłych plaż północnej Wielkiej Rafy odchylenie było jednak już olbrzymie: w przypadku młodych żółwi samice stanowiły 99,1%, a w grupie dorastającej już 99,8%. Wg wyliczeń, w grupie żółwi o dorosłych gabarytach samice stanowiły 86,8%. Michael Jensen z Amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej (NOAA) podkreśla, że trend feminizacji populacji z cieplejszych regionów jest widoczny od ponad 20 lat. Nowe badanie pokazuje, z czym te populacje muszą sobie radzić. Wiedza, jaka jest dzisiejsza proporcja płci w rozmnażającej się populacji, a także jak może ona wyglądać za 5, 10 i 20 lat, gdy młode żółwie dorosną i staną się dojrzałymi osobnikami, ma olbrzymie znaczenie. Naukowcy dodają, że istnieją metody, za pomocą których można by próbować ograniczyć opisywane zjawisko. Wspominają np. o namiotach rozbijanych na plażach na terenie gniazdowania żółwi. « powrót do artykułu
  13. Zalegalizowanie rekreacyjnej marihuany w stanie Oregon spowodowało wzrost jej spożycia. Specjaliści postanowili sprawdzić, czy po legalizacji więcej młodzieży zaczęło używać marihuany, czy też ci, którzy używali jej wcześniej, zaczęli jej więcej spożywać. Badania przeprowadzone przez Oregon Research Institute wykazały, że nie doszło do znaczących zmian liczby młodych ludzi używających marihuanę. Zmieniła się za to częstotliwość jej stosowanie. Badania wykazały, że nastolatkowie, którzy w wieku 13-14 lat zdążyli spróbować marihuany zanim ją zalegalizowano, będąc w wieku 15-16 lat używają jej o 26% częściej niż osoby, które miały 15-16 lat zanim narkotyk został zalegalizowany. Gdy podejmujemy decyzje dotyczące marihuany, ważne jest, by zastanowić się, jak wpłyną one na nastolatków. Chociaż marihuana została dopuszczona do rekreacyjnego użycia dla osób, które ukończyły 21 lat, to w innych grupach wiekowych może dochodzić do zmian zachowania, wieku inicjacji i częstotliwości użycia, mówi doktor Julie C. Rusby, główna autorka badań. W Oregonie rekreacyjne użycie marihuany dopuszczono w październiku 2015 roku. W momencie, gdy prawodawcy podejmowali decyzje, Rusby i jej zespół prowadzili właśnie badania dotyczące użycia marihuany przez osoby w wieku 13-16 lat. Mogli więc zebrać dane dotyczące okresu sprzed jak i po legalizacji. Ponadto Oregon zdecydował, że poszczególne hrabstwa i miasta będą mogły zabronić używania marihuany, naukowcy mieli więc możliwość badania problemu i obserwowania różnic w skali lokalnej. Ankiety dotyczące używania narkotyku wypełniali zarówno nastolatkowie, jak i ich rodzice. Okazało się, że wpływ decyzji Senatu stanu Oregon jest zróżnicowany w zależności od polityki władz lokalnych. Okazało się, że młodzi ludzie mieszkający w tych miejscach, gdzie władze lokalne zakazały później marihuany, wykazywali mniejszą chęć spróbowania marihuany od swoich rówieśników, mieszkających tam, gdzie władze lokalne dopuściły narkotyk do obrotu. Tam, gdzie władze lokalne zakazały marihuany, młodzi ludzie rzadziej też po nią sięgali. Ponadto tam, gdzie władze lokalne dopuściły marihuanę, młodzi ludzi, którzy zetknęli się z nią w wieku 13-14 lat, gdy była jeszcze zakazana, już kilka miesięcy po jej dopuszczeniu niemal dwukrotnie zwiększyli częstotliwość spożywania narkotyku. Nie zauważono natomiast, by polityka władz stanowych czy lokalnych wpłynęła na używanie marihuany przez rodziców. Wyniki badań prowadzonych w stanach, gdzie zalegalizowano rekreacyjną marihuanę wskazują, że ważne jest, by powstrzymać młodych ludzi już używających narkotyku przed zwiększeniem jego spożycia, mówi Rusby. « powrót do artykułu
  14. Jeśli podczas gry w bilard nadamy bili ruch obrotowy przeciwny do ruchu wskazówek zegara i uderzy ona w inną bilę, to odbije się od niej i podąży nieco w prawo. Teraz wyobraźmy sobie sytuację, gdy naszą bilą uderzamy nie w drugą bilę, a w kulę do kręgli, a po odbiciu nasza bila podąża zdecydowanie... w lewo. Na taką właśnie sytuację natknęli się naukowcy analizujący zachowanie protonów w Relativistic Heavy Ion Collider (RHIC). Neutrony, powstające, gdy obracający się proton uderza w inny proton mają tendencję do lekkiego skręcania w prawo. Jednak gdy obracający się proton uderza w znacznie większy od siebie atom złota, powstające w wyniku zderzenia neutrony poruszają się wyraźnie w lewo. To było całkowicie zaskakujące. Uzyskane przez nas wyniki oznaczają, że mechanizm powstawania cząstek wzdłuż trasy poruszającego się wirującego protonu może być różny dla zderzeń proton-proton i proton-jądro atomu, mówi fizyk Alexander Bazilevsky. RHIC, który uruchomiono w 2000 roku, jest jedynym na świecie akcelerator zderzeniowy, w którym możliwe jest precyzyjne kontrolowanie kierunku spinu protonów. Podczas pierwszych prowadzonych w nim eksperymentów w latach 2001-2002 zauważono, że neutrony powstające w czasie zderzeń proton-proton mają przeważnie tendencję do zbaczania lekko na prawo. W 2011 roku opublikowano teorię wyjaśniającą to zjawisko. Nikt nie przypuszczał, że przy zderzeniu z jądrem atomu preferencje dotyczące kierunku ruchu elektronów mogą być znacznie silniejsze, nie mówiąc już o tym, że może dojść do całkowitej zmiany tego kierunku. Spodziewaliśmy się tutaj zjawiska podobnego do zachodzącego podczas zderzenia protonów, gdyż nie wyobrażamy sobie powodu, dla którego miałoby dziać się coś innego. Dlaczego kula do kręgli miałaby odbijać naszą bilę w różny sposób niż inna bila?, dziwi się Itaru Nakagawa, fizyk z japońskiego RIKEN, który brał udział w pracach RHIC. Zaskakujące zjawisko zauważono w 2015 roku. Wtedy to, po raz pierwszy w historii fizycy zderzali protony z atomami złota. Gdy analizy wykazały, że to nie pomyłka, przystąpiono do kolejnych eksperymentów, podczas których jeszcze bardziej precyzyjnie niż zwykle kontrolowano panujące w akceleratorze warunki. W ich ramach prowadzono też zderzenia protonów z mniejszymi od atomów złota atomami glinu. Mamy więc trzy zestawy danych, ze zderzeń proton-proton, proton-atom glinu i proton-atom złota. Asymetria stopniowo się zwiększa od ujemnej w przypadku zderzeń proton-proton, gdzie większość neutronów jest rozpraszanych w prawo, poprzez niemal zerową asymetrię w zderzeniu proton-atom glinu, po dużą dodatnią asymetrię przy zderzeniach protonu z atomem złota, gdy bardzo dużo neutronów rozpraszanych jest w lewo, mówi Bazilevsky. Naukowcy uważają, że w przypadku atomu złota, które ma bardzo duży ładunek dodatni, w produkcji cząstek znaczącą rolę odgrywają interakcje elektromagnetyczne. W zderzeniach dwóch protonów rola tych interakcji jest pomijalnie mała. Tutaj główną rolę odgrywają – jak dowiedziono w teorii z 2011 roku –oddziaływania silne. Jednak wraz ze wzrostem wielkości, a co za tym idzie, ładunku jądra, coraz większą rolę odgrywa siła elektromagnetyczna, która w końcu prowadzi do zmiany preferencji kierunku rozpraszanych neutronów. Uczeni planują teraz przeprowadzenie serii eksperymentów z udziałem jąder atomowych, jakich jeszcze nie zderzali z protonami. Jeśli zaobserwujemy przewidzianą przez nas asymetrię bazującą na hipotezie o interakcjach elektromagnetycznych, będzie to bardzo mocnym wsparciem tej hipotezy, mówi Nakagawa. « powrót do artykułu
  15. Typowe m.in. dla cukrzycy przeciążenie kardiomiocytów tłuszczami zmienia kształt mitochondriów i zaburza sercową sieć mitochondrialną. Zespół z Uniwersytetu Iowy uważa, że zjawisko to pozwala wyjaśnić 2-5-krotnie wyższe ryzyko niewydolności serca u diabetyków. Amerykanie podkreślają, że serce jest najbardziej energochłonnym narządem. Produkcja energii potrzebnej do pompowania zachodzi w mitochondriach. W zdrowym sercu mitochondria wykorzystują jako paliwo głównie kwasy tłuszczowe, z łatwością mogą się też jednak przystosować do innych związków, w tym do glukozy czy ciał ketonowych. Niestety, cukrzyca zmniejsza przystosowawcze zdolności mięśnia sercowego, przez co kardiomiocyty zaczynają nadmiernie polegać na tłuszczu. Przeciążenie lipidami sprawia, że liczne drobne i zniekształcone mitochondria nie produkują energii tak skutecznie jak normalne organelle. Cukrzyca, na którą choruje prawie 30 mln Amerykanów, znacząco zwiększa ryzyko niewydolności serca. Charakterystyczną cechą serc diabetyków jest tendencja do nadużywania tłuszczów jako metabolicznego paliwa, co ostatecznie prowadzi do mitochondrialnych i kardiologicznych uszkodzeń. Zademonstrowaliśmy, w jaki sposób zużywanie coraz większej ilość tłuszczu (lipidów) prowadzi do zmian w budowie i działaniu mitochondriów serca - podkreśla dr E. Dale Abel. By określić wpływ przeciążenia lipidami (zwiększonego wychwytu kwasów tłuszczowych) w przebiegu cukrzycy, ekipa z Uniwersytetu Iowy posłużyła się zmodyfikowanymi genetycznie myszami. Nowa technika obrazowania komórek w 3D pozwoliła autorom publikacji z Circulation Research bezpośrednio obserwować strukturalne zmiany w mitochondriach. Zaledwie 2-krotnie wyższy wychwyt lipidów sprawił, że mitochondria stały się cieńsze i bardziej skręcone niż w zdrowych komórkach serca. Okazało się także, że budowa centrów energetycznych ulegała zmianie, bo przewlekłe przeciążenie lipidami prowadziło do podwyższenia poziomu reaktywnych form tlenu (RFT). Nadmiar RFT zaburzał sieć mitochondrialną, zmieniając aktywność kilku białek, które kontrolują rozmiar i kształt mitochondriów. Usuwanie nadmiaru RFT na drodze zwiększenia ekspresji cząsteczki "wymiatającej" przywracało normalnie wyglądające mitochondria. Mimo przeciążenia lipidami pracowały one prawidłowo. Gdy ten sam zabieg zastosowano do usunięcia RFT ze zdrowych kardiomiocytów, mitochondria były 4-krotnie większe niż zwykle. To sugeruje, że poziom RFT jest odwrotnie proporcjonalny do wielkości tych organelli. « powrót do artykułu
  16. Naukowcy z University of Chicago przedstawili nową teorię dotyczącą powstania Układu Słonecznego. Pozwala ona na rozwiązanie zagadki dwóch pierwiastków, które w Układzie Słonecznym występują w innych proporcjach niż w reszcie Galaktyki. Najpopularniejsza obecnie teoria dotycząca narodzin Układu Słonecznego mówi, że powstał on przed miliardami lat w pobliżu supernowej. Uczeni z Chicago twierdzą jednak, że protoplastą Układu była gwiazda Wolfa-Rayeta. To typ bardzo dużych, niezwykle gorących gwiazd. Nasz układ planetarny miał zostać zapoczątkowany przez taką gwiazdę o macie 40-50 mas Słońca. W miarę wypalania się gwiazdy powstawały olbrzymie ilości różnych pierwiastków, które dużą prędkością wydobywały się z jej powierzchni wraz z wiatrem gwiezdnym. Z czasem uciekający z gwiazdy materiał uformował wokół niej bąbel o gęstej powierzchni. Powierzchnia takiego bąbla to dobre miejsce do narodzin gwiazd, gdyż jest tam gęsto od pyłu i gazu. Autorzy badań oceniają, że od 1 do 16 procent gwiazd podobnych do Słońca mogło powstać w takich właśnie warunkach. Przyjęcie hipotezy o gwieździe Wolfa-Rayeta pozwoliłoby na wyjaśnienie, dlaczego we wczesnym Układzie Słonecznym było niespotykanie dużo glinu-26, za to zbyt mało żelaza-60. W supernowych powstają oba te pierwiastki, a teoria o supernowej nie wyjaśnia, dlaczego jeden z pierwiastków miałby zostać dostarczony do Układu Słonecznego, a drugi nie. Tymczasem gwiazdy Wolfa-Rayeta produkują sporo glinu-26, ale nie żelaza-60. Uważamy, że glin-26 wydostaje się z gwiazd Wolfa-Rayeta na powierzchni ziaren pyłu obecnego wokół gwiazdy. Ziarna te mają wystarczająco duży pęd, by wbić się z powłokę bąbla, gdzie zostają w większości zniszczone, a aluminium pozostaje uwięzione w powłoce, mówi współautor nowej teorii, profesor Vikram Dwarkadas. Z czasem część powłoki zapadła się pod wpływem własnej grawitacji i powstał Układ Słoneczny. Sama gwiazda Wolfa-Rayeta mogła zaś dokonać żywota albo jako supernowa, albo jako czarna dziura. Jeśli zmieniła się w czarną dziurę, w procesie tym powstałoby niewiele żelaza-60. Jeśli zaś pojawiła się supernowa, to żelazo-60 powstałe wskutek jej eksplozji albo nie przebiło się do powłoki bąbla, albo też nierównomiernie się w niej rozłożyło. « powrót do artykułu
  17. Spanie mniej niż 8 godzin wiąże się z występowaniem typowych dla depresji czy zaburzeń lękowych natrętnych, nawracających myśli. Prof. Meredith Coles i Jacob Nota z Binghamton University oceniali czasowanie i długość snu osób z umiarkowanym-dużym nasileniem negatywnych myśli, np. zamartwiania i ruminacji. Ochotnikom pokazywano zdjęcia, które w zamierzeniu miały wyzwalać reakcję emocjonalną. Naukowcy śledzili ich uwagę, monitorując ruchy gałek ocznych. Okazało się, że regularnie występujące zaburzenia snu wiązały się z problemami z oderwaniem uwagi od negatywnych informacji. Może to oznaczać, że niedobór snu przyczynia się do występowania uporczywych, negatywnych myśli. Inni ludzie mogą się zetknąć z negatywną informacją i przejdą na tym do porządku dziennego, zaś nasi badani mieli problem z ich zignorowaniem - opowiada Coles i dodaje, że uważa się, że negatywne myśli zwiększają podatność na różne zaburzenia psychiczne, w tym depresję czy lęk. Amerykanie nadal badają to zagadnie. Sprawdzają, jak czasowanie i czas trwania snu przyczyniają się do rozwoju i utrzymywania zaburzeń psychologicznych. Jeśli ich przewidywania są słuszne, w przyszłości można by leczyć depresję i zaburzenia lękowe, przesuwając cykle snu na lepszą porę lub zwiększając prawdopodobieństwo zaśnięcia po położeniu do łóżka. « powrót do artykułu
  18. Zapach partnera pomaga obniżyć poziom stresu. Naukowcy z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej odkryli, że po ekspozycji na zapach partnera kobiety czują się spokojniejsze. Dla odmiany zapach obcego podwyższa stężenie hormonu stresu kortyzolu. Nie zdając sobie sprawy z przyczyn takiego zachowania, wiele osób nosi koszulkę partnera lub gdy go nie ma, śpi po jego stronie łóżka. Nasze ustalenia sugerują, że sam zapach bliskiej osoby jest silnym narzędziem do zmniejszania stresu - podkreśla Marlise Hofer. W badaniu Kanadyjczyków wzięło udział 96 heteroseksualnych par. Mężczyznom dawano czystą koszulkę, którą mieli nosić przez dobę. Psycholodzy prosili, by w tym czasie powstrzymali się od używania dezodorantów i zapachowych kosmetyków, palenia oraz jedzenia pewnych pokarmów. By zachować woń, T-shirty zamrażano. Kobiety wylosowano do grup, które wąchały nową koszulkę lub koszulki noszone przez partnera bądź obcą osobę. Panie miały wziąć udział w symulowanej rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy i rozwiązywały w myślach zadanie matematyczne. Zadawano im też pytania o poziom stresu oraz badano stężenie kortyzolu w próbkach śliny. Wąchającymi miały być kobiety, bo z reguły mają one lepszy węch od mężczyzn. Okazało się, że panie, które wąchały ubranie partnera, czuły się spokojniejsze zarówno przed, jak i po teście. Kobiety, które wąchały T-shirt partnera i poprawnie zidentyfikowały zapach, miały niższy poziom kortyzolu, co sugeruje, że antystresowe właściwości zapachu bliskiej osoby są największe, gdy wiemy, co wąchamy. Ochotniczki, które stykały się z zapachem obcego, miały podczas testu stresowego wyższy poziom hormonu. Od dziecka ludzie obawiają się obcych, zwłaszcza płci męskiej, możliwe więc, że woń obcego mężczyzny uruchamia reakcję "walcz lub uciekaj", która prowadzi do wzrostu poziomu kortyzolu. Może się tak dziać, mimo że nie jesteśmy tego w pełni świadomi - wyjaśniają autorzy publikacji z Journal of Personality and Social Psychology. W dobie globalizacji ludzie coraz więcej podróżują w związku z pracą i przeprowadzają się do nowych miast. Nasze badanie sugeruje, że by obniżyć poziom stresu z dala od domu, wystarczy zabrać ze sobą część garderoby ukochanej osoby - podsumowuje prof. Frances Chen. « powrót do artykułu
  19. Archeolog dr Christine Cave z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego opracowała metodę ustalania wieku w momencie zgonu na podstawie stopnia zużycia zębów. Jej badania pozwalają obalić mit, że przed erą współczesnej medycyny ludzie rzadko przekraczali czterdziestkę. Cave opracowała swoją metodę, analizując zużycie zębów i porównując je z żyjącymi populacjami z porównywalnych kultur. Później badała szczątki kostne z 3 anglosaksońskich cmentarzy (badanych ludzi pochowano w latach 475-625). Okazało się, dożycie wieku senioralnego nie było wcale takie rzadkie. U ludzi prowadzących tradycyjny tryb życia bez współczesnych leków czy sklepów najczęstszy wiek zgonu wynosi ok. 70 lat. Niesamowite podobieństwa w tym zakresie obserwuje się we wszystkich, niekiedy bardzo różnych, kulturach. Australijka podkreśla, że mit o niegdysiejszej długości życia ma związek ze metodologią badań. [...] Kiedy określa się wiek dziecka, używa się wskaźników rozwojowych; chodzi np. o wyrżnięcie się zębów czy zrośnięcie kości. Gdy ludzie są dojrzali, coraz trudniej określić ich wiek na podstawie szkieletu i z tego powodu w większości badań najwyższa kategoria wiekowa to po prostu 40 lub 45+. Praktycznie nie różnicuje się więc zdrowego i sprawnego 40-latka i wątłego 95-latka. To bez sensu, jeśli próbuje się badać starszych ludzi. Dr Cave podkreśla, że jej metoda daje archeologom dokładniejszą wizję przeszłych społeczeństw i życia starszych osób. W przypadku 3 badanych cmentarzy - Greater Chesterford w Essex, Mill Hill w Kent i Worthy Park w Hampshire - zaobserwowano znaczące różnice w sposobach grzebania starszych mężczyzn i kobiet. Zajmujący wyższe pozycje społeczne mężczyźni byli grzebani z bronią: głównie z włócznią i tarczą, czasem z mieczem. Kobiety chowano z biżuterią: broszami, koralami i szpilkami. Miało to odzwierciedlać ich piękno, co wyjaśnia, czemu większość okazałych pochówków przygotowano dla kobiet, które zmarły młodo. « powrót do artykułu
  20. W północno-zachodnich Chinach, w jednym z najbardziej suchych miejsc na Ziemi, odkryto starożytny system irygacyjny, który pozwalał na uprawę roślin i hodowlę zwierząt. Odkrycia dokonali naukowcy z Washington University w St. Louis, którzy w swoich pracach wykorzystali satelity i drony. Wiek systemu irygacyjnego z gór Tienszan oceniono na 1600 lat. Z powierzchni ziemi jest on praktyczni niewidoczny. Dopiero zdjęcia satelitarne i badania z wysokości 30 metrów, podczas których posłużono się dronami i specjalistycznym oprogramowaniem pozwoliły na zidentyfikowanie kanałów irygacyjnych, tam i zbiorników, które zasilały całą sieć niewielkich pól. Wstępne badania archeologiczne potwierdziły odkrycie, w badanym terenie znaleziono pozostałości gospodarstw domowych i grobów. Autor odkrycia, doktorant Yuqi Li, uważa, że system irygacyjny został zbudowany w III lub IV wieku po Chrystusie przez lokalną społeczność pasterską, która chciała dzięki niemu zwiększyć swoje plony oraz stada. W miarę, jak coraz bardziej rozwijają się badania nad uprawami roślin wzdłuż Szlaku Jedwabnego, archeolodzy powinni nie tylko skupiać się na samych roślinach, ale również na technologiach, takich jak technologie irygacyjne, dzięki którym rolnicy i pasterze mogli zdywersyfikować swoją produkcję, uważa Li. W ostatnich latach coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że wędrowne pasterskie społeczności Azji Centralnej zajmowały się też rolnictwem. Powinniśmy więc ich nazywać społecznościami pastersko-rolniczymi, gdyż uprawa roli była u nich czymś normalnym, a nie przejściowym, dodaje. Li i jego zespół wykorzystali najpierw dane satelitarne, by przyjrzeć się przylegającemu do Doliny Mohuchahan obszarowi zwanemu MGK. Później zbadali obszar ten za pomocą dronów. Okazało się, że istnieje tam dobrze zachowany niewielki system irygacyjny, dzięki któremu na obszarze, na którym suma rocznych opadów nie przekracza 66 milimetrów, możliwe było uprawianie zbóż. Trzeba przy tym pamiętać, że nawet najbardziej odporne na susze odmiany prosa potrzebują rocznych opadów rzędu 300 milimetrów. Naukowcy sądzą, że badania przez nich społeczność uprawiała proso, jęczmień, pszenicę i być może winogrona. Wielu specjalistów uważa, że techniki irygacyjne zostały przyniesione w badany region przez wojska dynastii Han (206 p.n.e. – 220 n.e.), jednak zdaniem Li, pewne techniki irygacyjne były znane lokalnym społecznościom jeszcze przed nastaniem dynastii Han. Powołuje się przy tym na trwające badania profesora Michaela Frachettiego, który zauważył, że najwcześniej udomowione rośliny rozprzestrzeniały się w górskich obszarach Azji dzięki sieci społecznościowej lokalnych grup pasterzy, które spotykały się podczas przepędzania stad na pastwiska. Li uważa, że techniki irygacyjne rozprzestrzeniały się tymi samymi drogami. Zauważa on, że niewielkie systemy irygacyjne, podobne do tego, który został przezeń odkryty w MGK, istniały zarówno w oazie delty rzeki Geokysur w Turkmenistanie już około 3000 lat przed Chrystusem, jak i w irańskim Tepe Gaz Tavila na 5000 lat przed naszą erą. A niemal identyczny system irygacyjny powstał pod koniec epoki brązu w Wadi Faynan w Jordanii. Li zauważa też, że badany przezeń system irygacyjny różni się od irygacji z dynastii Han. Jest mniejszy, zasila mniejszą powierzchnię, a w czasach Han stosowano dłuższe, szersze i głębsze kanały biegnące w linii prostej. System irygacyjny MGK4 wskazuje, że chociaż dynastia Han przyniosła do Sinciangu złożony system irygacji, ich technologia nie zastąpiła tej, której używano tutaj wcześniej. Co więcej, stary system był używany także w epokach po upadku dynastii Han. Sądzimy, że przyczyną takiego stanu rzeczy był fakt, iż tradycyjna technologia była dobrze dostosowana do lokalnych warunków ekologicznych i społecznych, stwierdza Li. « powrót do artykułu
  21. Zażywanie paracetamolu w czasie ciąży może zmniejszyć płodność córek. Autorzy publikacji z pisma Endocrine Connections przeanalizowali 3 niezależne badania na gryzoniach. We wszystkich donoszono o zmianach dot. rozwoju układu rozrodczego u córek samic, którym w czasie ciąży podawano paracetamol. Zjawisko to mogło upośledzać ich płodność w dorosłości. Zespół dr. Davida Kristensena ze Kopenhaskiego Szpitala Uniwersyteckiego podkreśla, że skutki ekspozycji na pewne substancje w czasie ciąży nie muszą się ujawniać od razu i czasem dają o sobie znać dopiero na późniejszych etapach życia. U gryzoni i ludzi samice rodzą się np. z określoną rezerwą jajnikową (liczbą niedojrzałych komórek jajowych, potencjalnie gotowych do zapłodnienia po osiągnięciu dojrzałości). Okazało się, że gdy gryzonie wystawiano na oddziaływanie stężeń paracetamolu będących odpowiednikiem dawek dozwolonych dla kobiet w ciąży, rodziły się samiczki z niższą rezerwą. To oznacza, że w dorosłości ich szanse na reprodukcję były mniejsze, zwłaszcza w starszym wieku. Choć nie musi to być poważne upośledzenie płodności, niepokój jest nadal uzasadniony, bo dane z 3 różnych laboratoriów niezależnie pokazały, że paracetamol może [w konkretny sposób] zaburzać żeński rozwój rozrodczy. Potrzebujemy dalszych badań, by ustalić, jak lek oddziałuje na ludzką płodność. Duńczycy podkreślają, że zbadanie zależności między zażywaniem paracetamolu przez kobietę w ciąży i problemami z płodnością u dorosłych dzieci nie będzie łatwe. Proponują, by podczas studiów przyjąć podejście interdyscyplinarne i połączyć dane epidemiologiczne z badań nad ludźmi z bardziej eksperymentalnymi badaniami na zwierzętach, np. gryzoniach [...]. « powrót do artykułu
  22. Pozostało coraz mniej czasu na uratowanie raf koralowych. W piśmie Science ukazały się wyniki pierwszych badań, których autorzy porównali odstępy czasu pomiędzy blaknięciem raf koralowych w różnych lokalizacjach na świecie. Czas, pomiędzy blaknięciem raf koralowych uległ cztero-, pięciokrotnemu skróceniu w ciągu ostatnich 3-4 dekad. Na początku lat 80. do blaknięcia dochodziło średnio raz na 25-30 lat, od roku 2010 średnia ta wynosi 6 lat, mówi główny autor badań, profesor Terry Hughes z Centre of Excellence for Coral Reef Studies. Przed latami 80. nie słyszało się o masowym blaknięciu raf koralowych, nawet podczas lat z El Niño. Obecnie zaś powtarzające się przypadki lokalnego blaknięcia raf i masowego wymierania koralowców stały się normą, a jest to związane ze wzrostem temperatury oceanów, dodaje uczony. Naukowcy wyróżnili trzy okresy. Pierwszy z nich miał miejsce przed latami 80., kiedy to do blaknięć raf dochodziło rzadko i na skalę lokalną. W latach 80. i 90. zaczęto odnotowywać pierwsze przypadki masowych blaknięć, do których dochodziło w czasie El Niño. Obecnie zaś do blaknięć dochodzi przez cały czas. Badacze wykazali też, że obecnie oceany podczas chłodnych cyklów La Niña są cieplejsze, niż były przed 40 laty podczas ciepłych okresów El Nino. Blaknięcie to reakcja raf na podniesioną temperaturę wody. Gdy blaknięcie jest masowe i trwa długo, wiele korali umiera. Odrodzenie się nawet najszybciej rosnących gatunków trwa co najmniej dekadę, mówi współautor badań, profesor Andrew Baird. W ciągu ostatnich 50 lat klimat szybko się ocieplał. Najpierw spowodowało to, że okresy El Niño stały się niebezpieczne dla raf koralowych. Teraz zaś widzimy, że blakną one każdego cieplejszego lata, stwierdza doktor C. Mark Eakin z NOAA. Przykładem niech będzie Wielka Rafa Koralowa, która od 1998 roku doświadczyła czterech masowych blaknięć, w tym dwóch rok po roku w latach 2016-2017. « powrót do artykułu
  23. Komercyjni partnerzy NASA, Boeing i SpaceX planują testy, które już w bieżącym roku umożliwią im uzyskanie licencji zezwalającej na organizowanie lotów załogowych. Celem prowadzonego przez NASA Commercial Crew Program jest stworzenie bezpiecznego systemu transportu ludzi z terytorium USA na Międzynarodową Stację Kosmiczną i ich powrót na Ziemię. Pojazd Starliner firmy Boeing będzie wynoszony przez rakiety Atlas V firmy United Launch Alliance z kompleksu startowego 41, a kapsuła Crew Dragon firmy SpaceX będzie startowała za pomocą rakiet Falcon 9 z legendarnego kompleksu startowego 39A. To stamtąd startowały misje Apollo i promy kosmiczne. Po przeprowadzeniu testowych lotów bezzałogowych i załogowych firmy dostarczą NASA dane z lotów i na ich podstawie Agencja zdecyduje, czy testowane systemy spełniają odpowiednie wymogi. Obecnie zakłada się, że w latach 2019-2024 każda z firm wykona sześć misji załogowych na MSK. Obie firmy prowadzą testy własnych kapsuł, silników, systemów przerwania startu i awaryjnego oddzialania się kapsuły załogowej od rakiety nośnej. Testowane są też spadochrony używane podczas powrotu na ziemię oraz skafandry kosmiczne. Trwają też prace konstukcyjne w kompleksach startowych, które mają je przygotować do prowadzenia misji załogowych. W bieżącym roku w White Sands Missile Range w Nowym Meksyku Boeing przeprowadzi bezzałogowy test awaryjnego przerwania startu. Planowany jest też bezzałogowy lot i dokowanie Starlinera do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Później kapsuła powróci na ziemię. Następnie przeprowadzony zostanie podobny test z dwoma astronautami na pokładzie. Boeing, NASA i Departament Obrony będą prowadziły też wspólne ćwiczenia przyjmowania powracających z misji kapsuł załogowych. Co prawda Starliner ma lądować na lądzie, jednak ćwiczone będzie też awaryjne wodowanie kapsuły. Z kolei w drugim kwartale bieżącego roku SpaceX planuje przeprowadzenie pierwszej bezzałogowej misji kapsuły Crew Dragon na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Później odbędzie się test awaryjnego przerwania startu. W trzecim kwartale bieżącego roku ma zaś zostać przeprowadzony pierwszy lot załogowy Crew Dragona, w którym udział weźmie dwóch astronautów. Polecą oni na MSK. « powrót do artykułu
  24. „Zdrowice” to nowa aplikacja o zdrowym żywieniu dla dzieci i młodzieży przygotowana przez Instytut Żywności i Żywienia. Eksperci mają nadzieję, że dzięki tej grze dzieci zainteresują się zasadami racjonalnego żywienia i zdrowym stylem życia. Dyrektor Instytutu Żywności i Żywienia prof. Mirosław Jarosz podkreśla, że połączenie angażującej gry z rzetelnymi informacjami dotyczącymi odżywiania to dobry pomysł, aby zainteresować dzieci zdrowym stylem życia. Bezpłatna gra na smartfony z systemem Android jest adresowana do dzieci i młodzieży. Gracze wcielają się w rolę konstruktorów, których zadaniem jest wybudowanie i utrzymanie swojego miasta - Zdrowic. Jednak aby móc je stale rozwijać, gracz potrzebuje odpowiedniej ilości zasobów - monet lub punktów energii, które otrzymuje za zdrowe zachowania. Elementem gry jest plan dnia, w którym gracz zapisuje informacje o zjedzonych warzywach i owocach, wypitej wodzie i aktywności fizycznej. W grze dzieci odnajdą także informacje o poszczególnych warzywach i owocach. Gra uczy, że to, jak żyjemy, jak się odżywiamy, jak dbamy o własny organizm, przekłada się na stan naszego zdrowia i nasze życie. Zastosowana technika fun learningu zwiększa atrakcyjność przekazu edukacyjnego i wpływa na tempo przyswajania informacji i zmiany nawyków - przekonuje Ministerstwo Zdrowia. Aplikacja powstała w ramach Narodowego Programu Zdrowia 2016-2020. Z polskiej edycji badania European Childhood Obesity Surveilllance (COSI) wynika, że już co trzecie w naszym kraju dziecko w wieku 6-9 lat ma nadwagę lub jest otyłe. « powrót do artykułu
  25. Naukowcy z NASA zdobyli pierwszy bezpośredni dowód na związek pomiędzy zmniejszaniem się dziury ozonowej, a zakazem stosowania niszczących ją chlorofluorowęglowodorów (CFC). O stopniowym zmniejszaniu się dziury ozonowej informowaliśmy już wcześniej, jednak dotychczas można było obserwować korelację pomiędzy zakazem stosowania CFC, a rozmiarami dziury. Tym razem mowa jest o bezpośrednim dowodzie. Dowodem tym są satelitarne pomiary poziomu chloru w atmosferze. Zdobyto je dzięki satelicie Aura. Pierwsze zimowe pomiary chloru i ozonu nad Antarktyką wykonał on w 2005 roku. Najnowsze pomiary wykazały, że zmniejszająca się dzięki zakazowi ilość chloru spowodowała, że ostatniej zimy nad Antarktyką ubyło o 20% mniej ozonu niż w roku 2005. Bardzo jasno widać, że w dziurze ozonowej zmniejsza się ilość chloru pochodzącego z CFC i że z tego powodu ubywa mniej ozonu – mówi główna autorka badań, Susan Strahan z Goddard Space Flight Center. CFC mają bardzo długi okres życia. Z czasem związki te unoszą się aż do stratosfery, gdzie są rozbijane przez promieniowanie ultrafioletowe. Dochodzi wówczas do uwolnienia się chloru, który niszczy molekuły ozonu. Warstwa ozonowa ulega zmniejszeniu, a trzeba pamiętać, że chroni ona Ziemię przed szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym, które powoduje nowotwory skóry, kataraktę i uszkadza układ odpornościowy. Badania przeprowadzone przez Strahan są pierwszymi bezpośrednimi pomiarami składu dziury ozonowej, które potwierdziły nie tylko, że dziura się zmniejsza, ale również, że za zjawisko to odpowiada spadający poziom CFC. Dotychczas związek pomiędzy zmniejszaniem się dziury ozonowej a spadkiem poziomu CFC wykazywano za pomocą analiz statystycznych. Dziura ozonowa nad Antarktyką formuje się we wrześniu, gdy promienie słoneczne przyspieszają cykl zniszczenia powodowany przez chlor i brom pochodzące przede wszystkim z CFC. Naukowcy, chcąc sprawdzić jak zmienia się poziom ozonu i innych środków chemicznych, wykorzystali instrument Microwave Limb Sounder (MLS), który na pokładzie satelity Aura od połowy 2004 roku dokonuje pomiarów na całym świecie. Większość podobnych instrumentów pomiarowych potrzebuje światła słonecznego do przeprowadzenia badań. MLS wykorzystuje mikrofale, dzięki czemu może prowadzić pomiary także podczas ciemnej zimy nad Antarktyką. Wtedy to pomiary takie są najbardziej wiarygodne, gdyż tamtejsza stratosfera jest spokojna, a temperatury niskie i stabilne. Dane na temat poziomu ozonu były zbierane dla każdego dnia pomiędzy początkiem lipca a połową września dla lat 2005-2016. W tym czasie nad Antarktyką jest zawsze bardzo zimno, więc tempo niszczenia warstwy ozonowej zależy przede wszystkim od tego, jak dużo chloru jest w atmosferze. Dlatego właśnie chcieliśmy prowadzić pomiary w tym okresie, mówi Strahan. Naukowcy szybko zauważyli, że utrata ozonu jest coraz mniejsza. Chcieli jednak sprawdzić, czy ma to związek ze zmniejszającą się ilością CFC. Niszczący ozon chlor znajduje się w wielu różnych typach molekuł, z których większość nie jest obserwowana. Jednak gdy chlor zniszczy już niemal cały dostępny ozon, zaczyna wchodzić w reakcje z metanem, tworząc kwas solny. I właśnie ten kwas jest mierzony przez MLS. Do połowy października wszystkie związki chloru zmieniają się w jeden gaz, zatem badając kwas solny możemy zbadać całkowitą ilość chloru, mówi Strahan. Podczas pomiarów wykorzystano tlenek diazotu. W stratosferze działa on podobnie jak CFC. Jednak poziom CFC zmienia się, a tlenek diazotu pozostaje na tym samym poziomie. Jeśli więc ilość CFC w stratosferze spada, to z czasem na daną ilość tlenku diazotu powinno występować mniej chloru. Porównując pomiary poziomu kwasu solnego i tlenku diazotu naukowcy stwierdzili, że ogólna ilość chloru spada w tempie około 0,8 proc. rocznie. Wyniki badań nie były zaskoczeniem dla specjalistów. Wykorzystywane dotychczas modele przewidywały około 20-procentowy spadek tempa niszczenia ozonu dla lat 2005-2016. Pani Strahan wyjaśnia też, dlaczego w badaniach nie widać jeszcze wyraźnego zmniejszania się dziury ozonowej. Po połowie września jej rozmiary są w znacznej mierze kontrolowane przez temperaturę, a ta znacząco się zmienia z roku na rok, trudno więc zauważyć wyraźny trend. Czas życia CFC w atmosferze wynosi 50-100 lat, dlatego też eksperci sądzą, że na wyraźne zmniejszenie się dziury ozonowej musimy poczekać do lat 2060-2080. Jednak nawet i po tej dacie nad Antarktyką może formować się niewielka dziura. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...