Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36770
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    209

Odpowiedzi dodane przez KopalniaWiedzy.pl


  1. Badania, opublikowane na łamach pisma Proteomics, potwierdziły, że w pałacu króla Gezo – historycznej postaci spopularyzowanej w filmie przygodowym „Królowa wojownik” – odprawiano rytuały wudu, w ramach których poświęcano ludzi. Gezo rządził w Dahomeju w latach 1818–1858. Uwolnił swój kraj od zależności od królestwa Ojo i stworzył z niego agresywną militarystyczną potęgę regionalną. Część jego armii stanowiły żeńskie jednostki Agojie, przez Europejczyków zwane „Amazonkami”.

    Stolicą Dahomeju, obecnie Beninu, było miasto Abomey. To stamtąd, pomiędzy rokiem 1645 a 1894, niezależnym Dahomejem rządziło około 10 królów. Była to monarchia absolutna, ze scentralizowaną biurokracją, silnym podziałem klasowym i niewolnictwem odgrywającym dużą rolę gospodarczą. Najdłużej trwały rządy Gezo.

    Obecnie Abomey jest trzecim największym miastem Beninu oraz jedną z największych atrakcji turystycznych kraju. Znajdują się tam pałace królewskie i miejsca pochówku władców. W latach 40. XX wieku francuski gubernator nakazał zorganizowanie muzeum historycznego, dzięki czemu pałace Gezo oraz Glele (rządził w latach 1858–1889) są publicznie dostępne.

    Rządy Gezo to okres licznych wojen i zwycięstw nad innymi ludami Afryki. Podobno droga do jego siedziby była wybrukowana żuchwami i czaszkami zabitych wrogów, a jeden z jego tronów został wsparty na czaszkach czterech pokonanych wodzów. Podstawę gospodarki Dahomeju był handel niewolnikami, których sprzedawano Europejczykom. Pod naciskiem Brytyjczyków Gezo zrezygnował z handlu niewolnikami i oparł gospodarkę na produkcji oleju palmowego z plantacji uprawianych przez niewolników, ale okazało się to mniej dochodowe, więc powrócił do handlu ludźmi.

    W kompleksie pałacowym Gezo znajduje się kompleks grobowy, cenotaf, w kształcie dwóch połączonych ze sobą chat. Został on poświęcony przez władcę jego zamordowanemu ojcu, Agonglo. Podobno do ich zbudowania wykorzystano nietypowy materiał. Zamiast standardowej zaprawy miano użyć między innymi krwi 41 ofiar. Liczba 41 jest liczbą magiczną w kulcie wudu. Krew użyta do budowy miała być krwią niewolników lub wrogów.

    Władcy Dahomeju byli królami-bogami. Mieli moc ziemską oraz duchową. Dla tych wyznawców wudu śmierć to tylko zmiana stanu, w którym się przebywa. Granicę pomiędzy światem ziemskim a miejscem spoczynku ciała i ducha zmarłego można magicznie wyznaczyć za pomocą metafizycznych dodatków do fizycznych elementów. Takim fizycznym elementem jest ściana grobowca, w której zostają umieszczone dodatki metafizyczne, jak modlitwa, ziemia ze świętego miejsca, woda ze świętego źródła oraz krew wrogów. W ten sposób powstaje mityczna siła chroniąca doczesne szczątki zmarłego króla.

    Grupa uczonych z Francji i Beninu przeprowadziła badania próbek pobranych ze ścian kompleksu grobowego Gezo. Potwierdziły one, że podczas jego budowy użyto ludzkiej krwi. Znaleziono też krew kury domowej. W ścianach znaleziono też białka mleka, które prawdopodobnie zostało dodane podczas ceremonii.

    Wudu pojawiło się prawdopodobnie w XVII wieku, a od XVIII wieku zaczęło przyciągać coraz większą uwagę Europejczyków. Kulminacja tego kultu w Dahomeju zbiegła się z rządami Gezo. Poświęcenie fetyszu lub miejsca wymaga odpowiednich rytuałów i ofiar. W większości przypadków jest to krew, olej i ziarna. Ofiary aktywują siłę uświęconego miejsca i przedmiotu. W przeszłości podczas rytuałów wudu wykorzystywano też krew ludzką.

    William Snelgrave, kapitan statku przewożącego niewolników, wspominał w 1727 roku, że jeńcy byli poświęcani w rytuałach wudu, a król osobiście wybierał ofiary. Podczas dorocznego upamiętnienia królewskich przodków poświęcano kilkadziesiąt osób. Natomiast po śmierci króla trwał dwuletni okres interregnum, a przed intronizacją kolejnego władcy przez kilka tygodni odbywały się uroczystości, podczas których poświęcano około 500 osób.

    Wudu niemal całkowicie zniknęło z Dahomeju po II wojnie Francuzów z Dahomejem, w wyniku której w 1894 roku kraj utracił niepodległość.


    « powrót do artykułu

  2. Podczas wyprawy badawczej w głębiny Oceanu Spokojnego, naukowcy odkryli przezroczyste strzykwy, gąbki w kształcie pucharka oraz różowe strzykwy z rodzaju Scotoplanes. Badania były prowadzone przez 45 dni w strefie Clarion-Clipperton. To strefa oceaniczna pomiędzy Meksykiem a Hawajami. Znajduje się tam niezwykle bogaty ekosystem. Niestety, narażony jest na zagładę, gdyż wiele przedsiębiorstw ostrzy sobie zęby na wydobycie minerałów znajdujących się na tym obszarze.

    Głębiny oceanu to najmniej zbadane miejsca na Ziemi. Szacuje się, że dotychczas opisano jedynie 10% żyjących tam gatunków zwierząt, mówi jeden z członków wyprawy, Thomas Dahlgren z Uniwersytetu w Göteborgu.

    Naukowcy badali część równin abisalnych, znajdujących się na głębokościach 3500–5500 metrów. Mimo, że stanowią one ponad połowę powierzchni Ziemi, niewiele wiemy o żyjących tam zwierzętach. Prowadzone właśnie badania to jeden z niewielu obecnie przypadków, gdy naukowcy odkrywają nowe gatunki i ekosystemy w podobny sposób, jak robiono to w XVIII wieku, cieszy się Dahlgren.

    Zwierzęta występujące na tak wielkich głębokościach przystosowały się do życia w warunkach ograniczonego dostępu do pożywienia. Większość z nich polega na tzw. morskim śniegu, czyli szczątkach organicznych, które opadają na dno. Dlatego też populacja badanych zwierząt zdominowana jest przez gatunki filtrujące i mułożerne. Brak pożywienia wymusza na zwierzętach utrzymywanie dużych odległości pomiędzy poszczególnymi osobnikami, ale bogactwo gatunków w tym regionie jest zadziwiające. Obserwowaliśmy wiele wyspecjalizowanych cech adaptacyjnych, wyjaśnia Dahlgren.

    Za pomocą zdalnie kierowanego pojazdu uczeni wykonywali fotografie i pobierali próbki do badań. Zarejestrowali m.in. gąbki szklane o kształcie pucharka. To prawdopodobnie najdłużej żyjące zwierzęta na Ziemi. Uczeni sądzą, że mogą dożywać nawet 15 000 lat. Innym z nowo odkrytych gatunków są różowe strzykwy z rodzaju Amperima. To jedne z największych zwierząt tam żyjących. Działają jak odkurzacze czyszczące dno morskie. Specjalizują się w odszukiwaniu osadów, które przeszły przez najmniejsza liczbę żołądków, opisuje szwedzki uczony.

    Naukowcy chcą dowiedzieć się więcej o morskich głębinach, zanim rozpoczną się tam prace górnicze. Musimy wiedzieć więcej, by lepiej chronić żyjące tu gatunki. Obecnie 30% obszarów, na których planowane są prace górnicze, to obszary chronione. Sprawdzamy, czy to wystarczy, by uchronić gatunki przed zagładą, podsumowuje Dahlgren.


    « powrót do artykułu

  3. Ciemna materia wciąż pozostaje dla nas tajemnicą. Nie potrafimy jej obserwować bezpośrednio, dlatego opieramy się na dowodach pośrednich, czyli na widocznym oddziaływaniu grawitacyjnym na materię widzialną. Ogólna teoria względności nie potrafi wyjaśnić tego widocznego oddziaływania w inny sposób, jak poprzez istnienie materii – a więc i masy – której nie widzimy. Na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society ukazał się właśnie artykuł, którego autor twierdzi, że grawitacja może istnieć bez masy. Jeśli ma rację, oznacza to, że i ciemna materia nie jest potrzebna.

    Doktor Richard Lieu z University of Alabama w Huntsville zajmował się badaniem równań różniczkowych Poissona, które wykorzystywane są podczas obliczeń dotyczących grawitacji galaktyk oraz gromad galaktyk. Poczułem się sfrustrowany istnieniem status quo, a dokładniej rzecz ujmując, przekonaniem o istnieniu ciemnej materii, mimo że od 100 lat nie przedstawiono bezpośredniego dowodu na jej obecność, mówi uczony.

    Naukowiec stwierdził, że „nadmiarowa” grawitacja potrzebna do utrzymania w całości galaktyk czy gromad galaktyk pochodzi z topologicznych defektów w strukturach, które powstały we wczesnym wszechświecie podczas przejścia fazowego. Kosmologiczne przejście fazowe to proces, w którym stan materii zmienił się w całym wszechświecie.

    Obecnie nie jest jasne, jaki rodzaj przejścia fazowego we wszechświecie mógł wywołać pojawienie się tego typu defektów topologicznych. Efekty topologiczne to bardzo kompaktowe regiony przestrzeni o wielkiej gęstości materii. Zwykle mają formę liniową, zwaną strunami, chociaż możliwe są też dwuwymiarowe struktury jak sfery. W moim artykule sfery takie składają się z cienkiej wewnętrznej warstwy o masie dodatniej i cienkiej zewnętrznej warstwy o masie ujemnej. Całkowita masa obu sfer wynosi dokładnie zero. Jednak gwiazda znajdująca się na takiej sferze doświadcza olbrzymiego oddziaływania grawitacyjnego skierowanego w stronę środka sfery, wyjaśnia Lieu.

    Skoro zaś grawitacja zakrzywia czasoprzestrzeń, umożliwia wszystkim obiektom wchodzenie we wzajemne interakcje, niezależnie od tego, czy posiadają masę czy też nie. Na przykład udowodniono, że bezmasowe fotony doświadczają efektów grawitacyjnych obiektów astronomicznych.

    Grawitacyjne zaginanie światła przez zestaw sfer składających się na galaktykę lub gromadę galaktyk wynika z faktu, że światło jest zaginane w stronę centrum sfery gdy przez nią przechodzi. Suma wszystkich skutków przejścia przez wiele sfer jest skończona i można ją zmierzyć, co daje wrażenie istnienia wielkiej ilości ciemnej materii, dodaje Lieu.

    Powstaje pytanie o proces formowania się czy gromadzenia takich sfer. To jednak może stać się przedmiotem przyszłych badań. W swoim artykule nie próbuję odpowiadać na problem tworzenia się takiej struktury. Spornym elementem będzie stwierdzenie, czy te sfery były początkowo płaszczyznami, a może nawet strunami, które mogły zostać zawinięte przez moment pędu. Powstaje też pytanie, w jaki sposób obserwacyjnie potwierdzić lub odrzucić istnienie sfer, mówi uczony i dodaje, że jego praca dostarcza pierwszych dowodów na możliwość istnienia grawitacji bez masy.


    « powrót do artykułu
    • Dzięki! (+1) 1

  4. Bobry, nutrie czy szczury mają wyjątkowo silne, wydłużone zęby, które rosną im przez całe życie. Naukowcy z Instytutu Badań Ciała Stałego im. Maxa Plancka w Stuttgarcie przyjrzeli się zębom gryzoni w skali nano i odkryli, że ich zewnętrzna warstwa pokryta jest materiałem zawierającym żelazo. To dzięki niemu zęby są tak wytrzymałe. Odkrycie może doprowadzić do stworzenia nowych biomateriałów do pokrywania ludzkich zębów.

    Zęby ssaków pokryte są wyjątkowo twardym szkliwem. Siekacze gryzoni są szczególnie wytrzymałe. Szkliwo od strony warg jest u nich szczególnie twarde, dzięki czemu zęby samoczynnie się ostrzą. A cechą charakterystyczną zębów gryzoni jest ich pomarańczowo-brązowa barwa.

    Vesna Srot i jej zespół przeanalizowali szkliwo siedmiu gatunków gryzoni – bobrów, nutrii, szczurów, myszy, wiewiórek, świstaków oraz nornic – i znaleźli w nim materiał podobny do ferrihydrytu, nanomineralnego tlenowodorku żelaza. Znajduje się on w nanometrowej wielkości przerwach pomiędzy wydłużonymi kryształami hydroksyapatytu. Wypełnione tym materiałem przerwy stanowią mniej niż 2% szkliwa, jednak to one nadają zębom wytrzymałość mechaniczną i odporność na działanie kwasów, mówi Srot.

    Nowo odkryty materiał ma podobny kolor do reszty szkliwa, pomarańczowo-brązowe zabarwienie nadają zębom gryzoni dwie inne warstwy. A skoro tak, to materiał czyniący zęby gryzoni tak odpornymi, można będzie zastosować u ludzi. Może stać się on punktem wyjścia do produkcji nowej klasy materiałów dentystycznych. Dodatek niewielkiej ilości amorficznego czy nanokrystalicznego materiału podobnego do ferrihydrytu do produktów do pielęgnacji zębów, może wyjątkowo dobrze chronić szkliwo, stwierdza Srot. Materiał taki można by też dodawać na przykład do plomb.


    « powrót do artykułu

  5. We wszechświecie obserwujemy wyraźną nierównowagę pomiędzy ciemną materią, a materią widzialną. Mimo że tej pierwszej jest znacznie więcej, wciąż nie wiemy, czym ona jest. Przed pięćdziesięciu laty Stephen Hawking wysunął hipotezę, zgodnie z którą ciemna materia jest zawarta w populacji miniaturowych czarnych dziur, które powstały w trylionowej (10-18) części sekundy po Wielkim Wybuchu, następnie zapadły się i rozproszyły po wszechświecie, ciągnąc za sobą czasoprzestrzeń, co doprowadziło do dzisiejszego rozkładu ciemnej materii.

    Profesor historii nauki i fizyki David Kaiser z MIT oraz absolwentka jego uczelni, Elba Alonso-Monsalve, postanowili sprawdzić, z czego te czarne dziury mogły powstać. Najpierw przyjrzeli się istniejącym teoriom dotyczącym mas i dystrybucji tych czarnych dziur. Zauważyliśmy, że istnieje bezpośredni związek pomiędzy czasem uformowania się czarnej dziury, a jej masą, mówi młoda uczona. Przeprowadzili obliczenia, z których dowiedzieli się, że mikroskopijne czarne dziury – o masie asteroidy i średnicy atomu – musiały powstać w ciągu pierwszej trylionowej sekundy po Wielkim Wybuchu. Jednak z obliczeń wynikało coś jeszcze. Mogła wówczas powstać też stosunkowo nieduża liczba znacznie mniejszych czarnych dziur – obiektów o masie kilku ton i rozmiarach znacznie mniejszych od protonu. Z czego jednak mogły być zbudowane?

    Kaiser i Alonso-Monsalve przeanalizowali badania dotyczące składu wczesnego wszechświata, skupiając się głównie na chromodynamice kwantowej, która zajmuje się oddziaływaniami silnymi. Te najsilniejsze z oddziaływań podstawowych zachodzą pomiędzy kwarkami a gluonami. Kwarki i gluony zaś to podstawowe budulce protonów i neutronów. Tymczasem zaraz po Wielkim Wybuchu wszechświat istniał w formie gorącej plazmy kwarkowo-gluonowej, która szybko się chłodziła, dając początek protonom i neutronom.

    Zdaniem badaczy, w tej jednej trylionowej sekundy, gdy kwarki i gluony jeszcze się ze sobą nie połączyły, każda uformowana wówczas czarna dziura wchłaniała takie wolne cząstki, warz z ich wyjątkową egzotyczną właściwością zwaną ładunkiem kolorowym. Gdy tylko zdaliśmy sobie sprawę, że te czarne dziury istniały w plazmie kwarkowo-gluonowej, najważniejszym pytaniem stało się, jak wiele ładunku kolorowego znajdowało się w materii, która wpadała do takiej pierwotnej czarnej dziury, mówi Alonso-Monsalve.

    Korzystając z chromodynamiki kwantowej badacze określili rozkład ładunku kolorowego w plazmie. Następnie obliczyli obszar wokół czarnej dziury, z którego wpadała doń materia. Doszli do wniosku, że mikroskopijne czarne dziury w tym czasie nie zawierały zbyt dużego ładunku kolorowego, ponieważ wchłaniały materię z na tyle dużego obszaru, iż istniała tam spora mieszanina ładunków, dających w sumie „ładunek obojętny”. Jednak inaczej było w przypadku najmniejszych czarnych dziur, tych mniejszych od protonu. Obszar wokół nich był na tyle mały, że różne ładunki kolorowe nie były dobrze wymieszane. Te supermałe czarne dziury były gęsto napakowane ładunkami kolorowymi, sięgając pod tym względem maksimum dopuszczalnego przez prawa fizyki.

    Głównym osiągnięciem badaczy z MIT nie jest stwierdzenie istnienia takich „ekstremalnych” czarnych dziur – o tym dyskutowano już od dawna – ale zarysowanie wiarygodnego procesu ich powstawania. Profesor Bernard Carr z Queen Mary University, uznał te badania za ekscytujące. Pokazują one bowiem, że istnieją okoliczności, w których malutką część wczesnego wszechświata mogły – chociaż przez chwilę – stanowić obiekty o ekstremalnych wartościach ładunku kolorowego. Wartości te są znacznie większe niż te, które pokazywały dotychczasowe badania na gruncie chromodynamiki kwantowej.

    Takie supernaładowane czarne dziury błyskawicznie wyparowały, ale prawdopodobnie istniały jeszcze w momencie, gdy tworzyły się pierwsze jądra atomowe. Proces ich formowania rozpoczął się około sekundy po Wielkim Wybuchu. A to oznacza, że te czarne dziury miały wystarczająco dużo czasu, by zaburzyć równowagę istniejącą do chwili tworzenia się jąder atomowych. Naukowcy nie wykluczają, że zaburzenia te wpłynęły na formowanie się jąder w taki sposób, że pewnego dnia będziemy w stanie zarejestrować ślady tego procesu.


    « powrót do artykułu

  6. Droga Mleczna wielokrotnie zderzała się z innymi galaktykami. Dzięki teleskopowi Gaia Europejskiej Agencji Komicznej dowiadujemy się, że ostatnie z takich zderzeń miało miejsce miliardy lat później, niż dotychczas sądzono. Doszło do niego znacznie bliżej naszych czasów, niż ktokolwiek przypuszczał.

    Nasza Galaktyka rosła z czasem. Wchłaniała materiał z innych galaktyk, gdy te się do niej zbliżyły, dochodziło do zderzeń, rozerwania przybyszów i włączenia ich materiału do Drogi Mlecznej. Ślady tych wydarzeń widać i obecnie, w postaci „zmarszczek” możliwych do zidentyfikowania wśród różnych populacji gwiazd. Jednym z zadań Gai jest właśnie badanie tych „zmarszczek”. W tym celu teleskop odnotowuje dokładną pozycję i ruch ponad 100 000 pobliskich gwiazd. To niewielka część z 2 miliardów źródeł, które zwykle obserwuje.

    My zyskujemy zmarszczki z wiekiem, a w przypadku Drogi Mlecznej zachodzi proces odwrotny. Z czasem jest coraz mniej pomarszczona. Obserwując, jak zmarszczki te się rozprostowują z czasem, możemy określić, kiedy Galaktyka doświadczyła ostatniego wielkiego zderzenia. I okazało się, że było to miliony lat później, niż sądziliśmy, mówi główny autor najnowszych badań, Thomas Donlon z Rensselaer Polytechnic Institute i University of Alabama.

    W halo Drogi Mlecznej znajduje się duża grupa gwiazd o nietypowych orbitach. Mogły one trafić do naszej galaktyki podczas ostatniej wielkiej kolizji. Wydarzenie takie, zderzenie między Drogą Mleczną a masywną galaktyką karłowatą – nazwano Gaia-Sausage-Enceladus (GSE) i szacowano, że doszło do niego 8–11 miliardów lat temu. Jednak z nowych badań wynika, że wspomniane gwiazdy trafiły do Drogi Mlecznej w wyniku innego, znacznie późniejszego zderzenia.

    Żeby „zmarszczki” mogły być tak wyraźne, jak pokazuje je Gaia, musiały pojawić się mniej niż 3 miliardy lat temu, czyli co najmniej 5 miliardów lat później, niż sądziliśmy. Nowe „zmarszczki” pojawiają się, gdy gwiazdy przechodzą w tę i z powrotem przez centrum Drogi Mlecznej, dodaje współautorka badań, Heidi Jo Newberg z Rensselaer Polytechnic Institute. Odkrycie sugeruje, że do zderzenia z inną galaktyką musiało dojść w czasie wydarzenia, które autorzy badań nazwali Virgo Radial Merger.

    Nie można wykluczyć, że jednocześnie doszło wówczas do kolizji Drogi Mlecznej z całą rodziną galaktyk karłowatych. O szczegółach tego wydarzenia można przeczytać na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society.


    « powrót do artykułu

  7. Popularny słodzik, ksylitol, dodawany jest do dietetycznych napojów, past do zębów czy gum do żucia. Można go kupić również w pastylkach czy proszku do samodzielnego słodzenia napojów czy potraw. Jak jednak możemy przeczytać w najnowszym numerze European Heart Journal, naukowcy połączyli używanie ksylitolu ze zwiększonym prawdopodobieństwem ataku serca i udaru. Eksperymenty w laboratorium sugerują, że słodzik prowadzi do tworzenia się skrzepów.

    W ubiegłym roku informowaliśmy, że pracujący pod kierunkiem doktora Stanleya Hazena naukowcy z Cleveland Clinic przeprowadzili badania, z których wynika, że popularny słodzik erytrytol (E968) zwiększa ryzyko ataku serca i udaru. Po uzyskaniu takich wyników uczeni zastanawiali się, czy podobny wpływ może mieć ksylitol. Przeprowadzili więc badania na 3306 mieszkańcach USA i Europy.

    Rankiem, po tym jak badani nie jedli przez noc, pobrano od nich próbki krwi i przeanalizowali je pod kątem obecności ksylitolu. Następnie przez 3 lata śledzili losy uczestników badań. Okazało się, że u 1/3 osób, które miały największy poziom ksylitolu, występowało zwiększone ryzyko udaru i ataku serca. Chcąc lepiej zrozumieć to zjawisko, naukowcy przeanalizowali w laboratorium wpływ ksylitolu na płytki ludzkiej krwi oraz na płytki krwi u myszy. Okazało się, że skrzepy tworzyły się znacznie łatwiej w próbkach, w których był ksylitol, a u myszy znacznie szybciej formowały się, gdy podano im zastrzyki z ksylitolem.
    Na ostatnim etapie badań uczeni śledzili aktywność płytek u 10 osób, którym podano wodę posłodzoną ksylitolem. W ciągu 30 minut od jej wypicia poziom ksylitolu w plazmie krwi zwiększył się 1000-krotnie, a płytki łatwiej formowały skrzepy. Tym łatwiej, im wyższy był poziom ksylitolu we krwi.

    Nasze badania są kolejnymi, które pokazują, że pilnie musimy przyjrzeć się alkoholom cukrowym i sztucznym słodzikom. Nie oznacza to, że należy wyrzucić swoją pastę do zębów. Jednak powinniśmy być świadomi, że spożywanie produktów zawierających te związki wiąże się z podwyższonym ryzykiem zakrzepów, mówi doktor Hazen.

    Już wcześniej informowaliśmy, że dietetyczne napoje zwiększają ryzyko udaru u kobiet, dwa sztuczne słodziki zwiększają poziom glukozy we krwi, a ksylitol może być zabójczy dla psów.


    « powrót do artykułu

  8. W ruinach zamku Burgstein w okręgu Reutlingen na południu Niemiec znaleziono pozostałości po żetonach do gier, które stanowiły rozrywkę możnych sprzed niemal 1000 lat. Najbardziej interesującym z żetonów jest bardzo starannie wykonany szachowy skoczek o wysokości 4 centymetrów. W Europie Środkowej bardzo rzadko znajduje się bierki szachowe pochodzące sprzed XIII wieku. Oprócz niego archeolodzy trafili też na cztery żetony w kształcie kwiatu oraz kostkę do gry. Wszystkie znalezione przedmioty zostały wykonane z poroża jelenia.

    Pod mikroskopem na skoczku widać ślady, które powstały podczas używania. Świadczą one o tym, że figurka była podnoszona, zatem grano podobnie, jak dzisiaj. W średniowieczu gra w szachy była jedną z siedmiu umiejętności, jakie powinien doskonalić rycerz. Nic więc dziwnego, że figurki szachowe znajdujemy głównie w zamkach, mówi doktor Jonathan Scheschkewitz z Krajowego Biura Ochrony Zabytków Badenii-Wirtembergii. Odkrycie żetonów do gier pochodzących z XI/XII wieku to całkowite zaskoczenie, a skoczek szachowy to prawdziwy skarb, dodaje doktor Lukas Werther z Niemieckiego Instytutu Archeologicznego. A doktor Michael Kienzle z Uniwersytetu w Tybindze dodaje, że żetony znaleziono pod gruzami przy ścianie. Zostały zgubione lub schowane już w średniowieczu, stwierdza uczony.

    Badania mikroskopowe ujawniły też ślady czerwonej farby na jednym z żetonów w kształcie kwiatu.

    Szachy w obecnie znanej nam formie pojawiły się na terenie Indii prawdopodobnie w VI lub VII wieku. Około 750 roku trafiły do Chin, a do XI wieku zagościły w Japonii i Korei. Do Europy trafiły za pośrednictwem Persów, Bizantyjczyków, a przede wszystkim Arabów. Ci ostatni grali w szachy na Sycylii i w Hiszpanii już w X wieku. Mniej więcej w tym samym czasie Słowianie zanieśli szachy na Ruś Kijowską, a wikingowie na Islandię i Wyspy Brytyjskie. I to właśnie tam, a konkretnie na wyspie Lewis znaleziono najsłynniejszy średniowieczny zestaw szachów, pochodzący z XI lub XII wieku.


    « powrót do artykułu

  9. Połączenie alkoholu i długodystansowych lotów jest szkodliwe dla układu krążenia, informują naukowcy z Niemieckiego Centrum Kosmicznego. Z artykułu opublikowanego na łamach pisma Thorax dowiadujemy się, że alkohol w połączeniu z ciśnieniem panującym w kabinie samolotu pasażerskiego, znacząco obniża saturację krwi i zwiększa tętno. Zjawiska te trwają przez długi czas i dotykają również osób młodych i zdrowych.

    Wraz ze wzrostem wysokości, spada ciśnienie atmosferyczne, co z kolei prowadzi do spadku saturacji. Na wysokości przelotowej poziom tlenu w krwi pasażerów wynosi około 90%. Dalszy spadek wiąże się z wystąpieniem hipoksji wysokościowej, czyli niedoboru tlenu w stosunku do zapotrzebowania organizmu. Samo więc latanie wiąże się z wystąpieniem niekorzystnego zjawiska, a im lot dłuższy, tym dłużej organizm jest na nie narażony. Tymczasem alkohol rozluźnia ściany naszyń krwionośnych, co prowadzi do zwiększenia tętna w czasie snu.

    Niemieccy naukowcy chcieli dowiedzieć się, czy połączenie alkoholu oraz długotrwałego lotu może mieć wpływ na sen pasażerów. Zaangażowali więc do badań 48 osób w wieku 18–40 lat. Zostały one przypisane do dwóch grup, podobnych do siebie pod względem wieku, płci i masy ciała. Jednak z grup spała w standardowych warunkach w laboratorium, druga zaś w specjalnej komorze, w której panowało takie ciśnienie jak w kabinie samolotu pasażerskiego znajdującego się na wysokości 2438 metrów nad poziomem morza.

    W każdej grupie było 12 osób, które nie piły alkoholu i spały przez 4 godziny. Natomiast kolejnych 12 osób piło alkohol. O godzinie 23.15 podano im wódkę w ilości odpowiadającej 2 puszkom piwa lub 2 kieliszkom wina.

    U osób pijących alkohol i śpiących w kabinie ciśnieniowej, saturacja krwi spadła do nieco ponad 85%, a średnie tętno wynosiło u nich 88 uderzeń na minutę. Natomiast u osób, które spały w kabinie ciśnieniowej, ale nie piły alkoholu, SpO2 wynosiła nieco ponad 88%, a tętno – 73 uderzenia na minutę. Różnicę zauważono też u osób śpiących przy standardowym ciśnieniu atmosferycznym. Ci, którzy pili alkohol mieli podczas snu SpO2 nieco poniżej 95%, a ich tętno wynosiło 77 bpm. U osób niepijących odnotowano SpO2 nieco poniżej 96%, i tętno 64 bpm.

    Jak więc widać, u osób znajdujących się w symulowanej kabinie samolotu pasażerskiego, saturacja była poniżej uznawanego za zdrowy poziomu 90%. U tych, którzy pili alkohol stan taki trwał przez 201 minut, u abstynentów – przez 173 minuty. Ponadto połączenie alkoholu i zmniejszonego ciśnienia spowodowało skrócenie fazy snu REM i fazy snu głębokiego N3.

    Autorzy badań podkreślają, że uczestnicy eksperymentu spali w wygodnej pozycji, leżąc na plecach. Na taki luksus mogą sobie pozwolić pasażerowie pierwszej klasy. Większość nie ma tak dobrych warunków w czasie lotu, więc w ich przypadku wpływ alkoholu i wysokości na układ krążenia w czasie snu może być jeszcze mniej korzystny.


    « powrót do artykułu

  10. Celtowie pozostawili wiele śladów w Europie. Jednymi z najwspanialszych są kurhany Eberdingen-Hochdorf i Asperg-Grafenbühl, oddalone od siebie o 10 kilometrów. Zwane wspólnie Fürstengräber są jednymi z najlepiej wyposażonych prehistorycznych grobów odkrytych na terenie Europy. Od dawna podejrzewano, że książęta pochowani w Eberdingen-Hochdorf i Asperg-Grafenbühl byli spokrewnieni. Jednak dopiero badania genetyczne pozwoliły na zweryfikowanie tych przypuszczań, mówi Dirk Krausse z Krajowego Biura Ochrony Zabytków Badenii-Wirtembergii.

    Naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka pobrali próbki zębów oraz kości ucha środkowego i stwierdzili, że osoby były ze sobą blisko spokrewnione. A gdy już to ustalono, uczeni zajęli się określaniem stopnia pokrewieństwa.

    Opierając się na dość precyzyjnym określeniu daty śmierci, szacunkom dotyczącym wieku i podobieństwa genetycznego stwierdziliśmy, że mamy tutaj do czynienia z wujkiem i siostrzeńcem. A dokładnie mówiąc, siostra księcia z Hochdorf, była matką księcia z Asperg, wyjaśnia Stephan Schiffels. Mniej prawdopodobne jest, że pochowani to dziadek oraz wnuk ze strony córki.

    Opisywane badania dotyczą „wczesnych” (600–400 p.n.e.) Celtów, ale ich wyniki potwierdzają to, co później przekazali nam Rzymianie – wśród Celtów praktykowano awunkulat. To system, w którym najważniejszą rolę odgrywa wuj od strony matki, po którym siostrzeńcy dziedziczą majątek i pozycję społeczną. Ojciec nie odgrywa niemal żadnej roli.

    Widzimy tutaj, że wpływy polityczne były w tym społeczeństwie prawdopodobnie dziedziczone, mieliśmy tu coś na podobieństwo dynastii, uważa Joscha Gretzinger. Przypuszczenie takie wzmacnia fakt, że zmarły z oddalonego kurhanu Magdalenenbergu, który został pochowany 100 lat wcześniej (w roku 616 p.n.e.), również był spokrewniony z oboma opisanymi wyżej możnymi. Wydaje się, że mamy tutaj do czynienia z rozległą siecią władzy wśród Celtów w Badenii-Wirtembergii, a znaczenie polityczne było związane z pokrewieństwem biologicznym, dodaje Gretzinger.


    « powrót do artykułu

  11. John Belgrove zapłacił 20 funtów wpisowego, by wziąć udział we wspólnej zorganizowanej wyprawie grupy 50 detektorystów w hrabstwie Dorset. Mężczyznę tak pochłonęły poszukiwania, że nie zauważył, kiedy odłączył się od grupy. Wszedł więc wyżej, by się rozejrzeć za resztą i nagle jego wykrywacz dał sygnał. John zaczął kopać i kilkanaście centymetrów pod powierzchnią znalazł rękojeść miecza z epoki brązu. Po chwili zauważył złamane ostrze. Obok trafił na siekierkę czekana oraz nietypową bransoletę.

    Znalezisko już zyskało nazwę Skarbu ze Stalbridge. Okazało się, że 60-centymetrowy miecz, siekierka czekana i nietypowa bransoleta zostały złożone w grobie. To rzadko spotykany zestaw ofiarny, złożony wraz z ciałem niewątpliwie zamożnej osoby. Archeolodzy datują wyroby metalowe na okres Taunton (1400–1275 p.n.e.) i podkreślają, że nigdy wcześniej nie znaleziono takiego zestawu przedmiotów z okresu Taunton złożonych razem w grobie.

    Odlewany z brązu miecz został wyposażony w rękojeść ze stopu miedzi, która miała imitować drewniane rękojeści z tego okresu. Miecz został celowo złamany, ale jest kompletny. To wyjątkowe znalezisko. Na terenie Wielkiej Brytanii znaleziono dotychczas jedynie 2 takie miecze i żaden nie zachował się w całości.

    Siekierka czekana została wykonana z odlewanego stopu miedzi. Widoczne na niej ślady mogły powstać w czasie użytkowania lub pod koniec procesu jej wytwarzania. Również bransoleta powstała ze stopu miedzi. Ozdobiona jest złożonym wzorem geometrycznym.

    Znalezisko jest tak nietypowe, że zapragnęło je mieć Dorset Museum and Art Gallery. Uruchomiono więc publiczną zbiórkę pieniędzy. Udało się zgromadzić 17 000 funtów – na tyle wyceniono wartość skarbu – i zapłacić znalazcy za zabytki.


    « powrót do artykułu

  12. Na Georgia Institute of Technology powstała technologia, pozwalająca na tworzenie na powierzchni stali nierdzewnej powłoki antybakteryjnej. Niezwykle istotnym elementem jest fakt, że ochronę przeciwbakteryjną można uzyskać bez stosowania antybiotyków i zwiększenia ryzyka antybiotykooporności, która jest coraz większym światowym problemem. Szacuje się bowiem, że antybiotykooporone bakterie zabiły w samym tylko 2019 roku 1,27 miliona ludzi.

    Zabicie bakterii Gram-dodatnich bez używania środków chemicznych jest dość proste, jednak w przypadku bakterii Gram-ujemnych to poważne wyzwanie ze względu na ich grubą, wielowarstwową błonę komórkową. Chciałam opracować powłokę zabijającą zarówno bakterie Gram-dodatnie, jak i Gram-ujemne, mówi główna autorka badań, doktorantka Anuja Tripathi.

    We współpracy z profesor Julie Champion i dwoma byłymi doktorantami, uczona najpierw opracowała elektrochemiczną metodę wytrawiania nierdzewnej stali, w wyniku której na jej powierzchni powstawała struktura składająca się z nanoigiełek przebijających błony komórkowe bakterii. Następnie w trakcie drugiego procesu elektrochemicznego na tak przygotowaną powierzchnię naukowcy nałożyli jony miedzi. Miedź wchodzi w interakcje z błonami komórkowymi i ostatecznie je uszkadza. Już odpowiednio przygotowana nanostruktura stali może zabić bakterie, ale chcieliśmy zwiększyć przeciwbakteryjne właściwości powierzchni, które mogą być mocno zanieczyszczone. Dodatek miedzi zapewnił wysoce antybakteryjną aktywność, wyjaśnia Tripathi.

    Antybakteryjne właściwości miedzi znane są od dawna, jednak metal ten jest drogi, więc nie stosuje się go szeroko. Nowe rozwiązanie jest tanie, bo używa się niezwykle cienkiej warstwy miedzi. Przeprowadzone testy wykazały, że opisywana powłoka zabijała 97% Gram-ujemnych E.coli i 99% Gram-dodatnich Staphylococcus epidermis.

    Twórcy nowej metody uważają, że może ona zostać wykorzystana zarówno do produkcji niektórych narzędzi używanych w medycynie, jak nożyczki czy pęsety, jak i do produkcji klamek, poręczy, być może też kranów. Może też przydać się w przemyśle spożywczym, na przykład do produkcji metalowych pojemników na żywność.

    Tripathi i jej zespół chcą teraz sprawdzić, czy nowa powłoka poradzi sobie z innymi bakteriami. Chcieliby też zbadać, czy można będzie ją wykorzystać w implantach medycznych.


    « powrót do artykułu

  13. Na łamach Nature Geoscience ukazał się artykuł, którego autorzy opisali historię Nilu w ciągu ostatnich 11 500 lat. Dowiadujemy się z niego, że około 4000 lat temu zaszły duże zmiany, po których terasa zalewowa w okolicach Teb (Luksoru) uległa znacznemu powiększeniu. Być może właśnie to wydarzenie, które miało miejsce pomiędzy Starym a Nowym Państwem, przyczyniło się do sukcesu Egiptu. Nowe Państwo to bowiem okres niezwykłej prosperity i potęgi militarnej, gospodarczej oraz kulturowej Egiptu.

    Powiększenie terasy zalewowej znakomicie rozszerzyło obszar dostępnej ziemi uprawnej w pobliżu Luksoru (dawnych Teb) i poprawiło żyzność gleby poprzez regularne nanoszenie żyznych mułów, mówi doktor Denjamin Pennington z University of Southampton. Nie możemy wykazać bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy tą zmianą a ówczesnymi zmianami społecznymi i kulturowymi, ale zmiana krajobrazu to bez wątpienia ważny czynnik, który trzeba brać pod uwagę omawiając historię starożytnego Egiptu, dodaje uczony.

    Naukowcy z Egiptu, Wielkiej Brytanii czy USA, pracujący pod kierunkiem doktora Angusa Gramaha z Uniwersytetu w Uppsali, pobrali z 81 miejsc osady z Doliny Nilu w Luksorze. Ich badania ujawniły, że pomiędzy 11 500 a 4000 lat temu Nil wrzynał się coraz głębiej w podłoże, tworząc głębokie kanały i coraz węższą dolinę zalewową. To prawdopodobnie prowadziło do coraz bardziej gwałtownych powodzi. Takie powodzie widoczne są w osadach pomiędzy okresem łowców-zbieraczy a Starym Państwem. Być może miały też miejsce w Średnim Państwie. "Nil na terenie Egiptu wygląda obecnie inaczej, niż wyglądał przez większość swojej historii w ciągu ostatnich 11 500 lat. Przez większość tego czasu Nil składał się z szeregu splątanych ze sobą kanałów, które często zmieniały bieg", wyjaśnia Pennington.

    Około 4000 lat temu nastąpiła nagła zmiana, w wyniku której rzeka zaczęła szybko akumulować olbrzymią ilość osadów, tworząc dno doliny, co doprowadziło do pojawienia się szerokiej stabilnej równiny zalewowej. Nil zmienił swój charakter, z dynamicznego ulegającego częstym zmianom układu wielu kanałów, w znacznie spokojniejszy system mniejszej liczby stabilnych cieków wodnych. Nil jaki znamy dzisiaj, rzeka z jednym głównym nurtem, pojawił się dopiero około 2000 lat temu.

    Autorzy badań uważają, że nagła zmiana w zachowaniu Nilu spowodowana była zmniejszeniem przepływu wody i pojawieniem się większej ilości drobnych osadów. Za procesem tym stało wysychanie Sahary, która zmieniła się w znaną nam obecnie pustynię. Na zjawisko to mogła nałożyć się działalność człowieka, prowadząca do zwiększonej erozji gleby. W ten sposób zmniejszył się przepływ wody w Nilu, a zwiększyła ilość drobnych osadów.


    « powrót do artykułu

  14. Naukowcy z Massachusetts General Hospital i Harvard Medical School zauważyli, że statyny – leki powszechnie używane w celu obniżenia poziomu cholesterolu – mogą blokować rozwój nowotworów powstających w kontekście chronicznego zapalenia. Chroniczny stan zapalny to jedna z głównych przyczyn rozwoju nowotworów. Badaliśmy mechanizm, za pomocą którego obecne w środowisku toksyny inicjują, prowadzący do nowotworu, szlak sygnałowy chronicznego zapalenie skóry i trzustki. Dodatkowo szukaliśmy bezpiecznych i efektywnych terapii blokowania tego szlaku, wyjaśnia profesor Shawn Demehri.

    Eksperymenty prowadzone na liniach komórkowych wykazały, że toksyny środowiskowe – takie jak alergeny czy drażniące środki chemiczne – aktywują dwa powiązane ze sobą szklaki sygnałowe, TLR3/4 i TBK1-IRF3. W wyniku ich aktywacji organizm produkuje interleukinę-33 (IL-33), która stymuluje stan zapalny skóry i trzustki, co może prowadzić do rozwoju nowotworu. Uczeni przeanalizowali następnie bazę danych leków zatwierdzonych przez amerykańską Agencję Żywności i Leków (FDA). Znaleźli tam informację, że pitawastatyna nie dopuszcza do ekspresji IL-33, blokując szlak sygnałowy TBK1-IRF3. Przeprowadzili więc eksperymenty na myszach i zauważyli że środek ten wyciszał indukowany przez czynniki środowiskowe stan zapalny skóry i trzustki, zapobiegając rozwojowi nowotworu trzustki.

    Z kolei badania próbek tkanki ludzkiej trzustki ujawniły, że w próbkach pobranych od pacjentów z chronicznym zapaleniem i z nowotworem trzustki dochodziło do nadmiernej ekspresji IL-33. Dodatkowo analizy danych na temat stanu zdrowia ponad 200 milionów mieszkańców Ameryki Północnej i Europy ujawniły, że osoby, które przyjmowały pitawastatynę były narażone na znacznie mniejsze prawdopodobieństwo chronicznego zapalenia trzustki i nowotworu trzustki.

    Badania wyraźnie sugerują, że blokowanie wytwarzania IL-33 za pomocą pitawastatyny może być efektywną i bezpieczną metodą zapobiegania rozwojowi niektórych rodzajów nowotworów. Na kolejnym etapie badań, chcemy sprawdzić, czy statyny mogą zapobiegać rozwojowi nowotworów pochodzących z chronicznego zapalenia wątroby i układu pokarmowego oraz zidentyfikować nowe sposoby na wyciszanie chronicznych stanów zapalnych mogących prowadzić do nowotworów, mówi Demehri.


    « powrót do artykułu

  15. W 1960 roku w pobliżu wsi Dendra niedaleko Myken na południu Grecji znaleziono jedną z najstarszych zbroi w Europie. Od tamtej pory trwają wśród naukowców spory, czy pochodząca z późnej epoki brązu zbroja rzeczywiście była używana w walce – jak opisuje to Homer w Iliadzie – czy też była wyłącznie strojem ceremonialnym. A może wykorzystywano ją w walce, ale 18-kilogramową zbroję nosili jedynie wojownicy jeżdżący na rydwanach? Kwestię tę postanowił ostatecznie rozstrzygnąć profesor fizjologii Andreas D. Flouris z Uniwersytetu Tesalii.

    Uczony i jego zespół zaangażowali do współpracy 13 żołnierzy greckiej piechoty morskiej i wykorzystali wykonaną w 1984 roku w Wielkiej Brytanii replikę zbroi z Dendry. Zbudowano je ze stopu jak najbliżej odpowiadającego oryginałowi. Brytyjska replika wraz z hełmem waży ponad 23 kilogramy. To więcej, niż zbroja z Dendry, trzeba jednak pamiętać, że zbroja przez 3500 lat ulegała utlenianiu i brakuje w niej jednego z elementów. Już wcześniejsze badania pokazały, że taka zbroja dobrze chroniła przed większością ciosów. Do rozstrzygnięcia pozostawało, czy rzeczywiście nadawała się do długotrwałego użycia w walce.

    Naukowcy bardzo szczegółowo przygotowali się do eksperymentu. Zebrali informacje zarówno o wzroście i wadze żołnierskiej elity opisanej przez Homera, o ich diecie, sposobie treningu i prowadzenia walki, o klimacie w czasie bitwy pod Troją oraz ukształtowaniu terenu, w jakim bitwa miała miejsce. Z przeprowadzonych analiz wynikało, że greckie wojsko późnej epoki brązu wyruszało w pole około 2,5 godziny po wschodzie słońca, a walka kończyła się około 1,5 godziny przed zachodem. Przyjęli więc, że walki pod Troją trwały od około 7:00 do 18:00, co zgadzało się z wcześniejszymi analizami. Z badań klimatycznych wynikało zaś, że toczyły się przy temperaturach 24–29 stopni Celsjusza i wilgotności powietrza od 70 do 85 procent. Potrzeby kaloryczne żołnierzy w czasie bitwy oszacowali na około 4500 kalorii dziennie i na podstawie analiz tekstów doszli do wniosku, że 40% żołnierze zjadali na śniadanie, 10% w czasie bitwy, a 50% na kolację. Przygotowali więc specjalną dietę, opierającą się na składnikach z epoki. Na śniadanie żołnierze dostawali suchary, kozi ser, oliwki i czerwone wino. W czasie bitwy posilali się sucharami, miodem, serem i cebulą. Po bitwie jedli zaś mięso, które popijali winem, mogli też jeść chleb i ser.

    Bitwy opisane przez Homera były rozgrywane wedle taktyki „uderz i wycofaj się”. Żołnierze atakowali, wycofywali się, podlegali rotacji, odpoczywali na tyłach, odpoczywali, zdobywali teren i znowu się wycofywali. Wysiłek był podobny do interwałowych ćwiczeń fizycznych o wysokiej intensywności.

    Badania z udziałem ochotników oraz symulacje komputerowe, który miały dać dokładniejszą odpowiedź na pytanie, w jaki sposób noszenie zbroi z Dendry wpływało na fizjologię walczących, wykazały, że zbroja pozwalała na prowadzenie długotrwałej walki. Nie krępowała ruchów, nie prowadziła do zmęczenia, które uniemożliwiałoby dalszą walkę, a jednocześnie dobrze chroniła wojownika. Udowodnienie, że była wykorzystywana w praktyce, to ważny przyczynek do zrozumienia rozwoju europejskiego uzbrojenia i taktyki walki.  A także do zrozumienia historii w ogóle. Jak wiemy z egipskich i hetyckich tekstów, Mykeńczycy odegrali dużą rolę w historii wschodniej części basenu Morza Śródziemnego, a mogło się do tego przyczynić też ich doskonałe uzbrojenie.


    « powrót do artykułu

  16. Wczoraj na niewidocznej z Ziemi stronie Księżyca wylądowała chińska bezzałogowa misja kosmiczna Chang'e 6. Pojazd wylądował w Basenie Biegun Południowy-Aitken. To jeden z największych w Układzie Słonecznych kraterów uderzeniowych. Ma średnice 2500 km i głebokość 13 km. Celem chińskiej misji jest zebranie próbek skał oraz gruntu i przywiezienie ich na Ziemię. Chang'e to część większego programu ustanowienia trwałej znaczącej obecności Chin w kosmosie. Państwo Środka rywalizuje przede wszystkim z liderem, USA, ale również z Japonią czy Indiami.

    Chiny posiadają na orbicie własną stację kosmiczną, do której regularnie wysyłają astronautów. Chcą też do roku 2030 zorganizować załogową misję na Księżyc. Jeśli się ona powiedzie, staną się drugim państwem na świecie, które tego dokonało.
    Plan misji Chang'e 6 zakłada, że za pomocą robotycznego ramienia oraz wiertła, z powierzchni Księżyca pobrane zostanie do 2 kilogramów materiału. Trafi on do metalowego pojemnika, a ten z kolei zostanie zabrany na orbitę Księżyca przez specjalny moduł rakietowy, znajdujący się na lądowniku. Na orbicie pojemnik zostanie przeładowany do modułu lądującego i ma zostać dostarczony na Ziemię około 25 czerwca.

    Misje po niewidocznej z Ziemi stronie Księżyca są trudniejsze do przeprowadzenia. Tamtejszy teren jest bardziej nierówny niż w części widocznej z Ziemi. Ponadto brak jest bezpośredniej łączności, więc sygnał musi był przesyłany przez dodatkowego satelitę.


    « powrót do artykułu
    • Pozytyw (+1) 2

  17. W ruinach Pompejów odkryto właśnie wykonane przez dzieci rysunki gladiatorów walczących na arenie. Narysowane węglem drzewnym obrazki znaleziono podczas wykopalisk na obszarze I’Insula dei Casti Amanti, gdzie znajdowały się domy mieszkalne. Oprócz gladiatorów archeolodzy zidentyfikowali odrysowane trzy niewielkie dłonie, leżących na ziemi bokserów, dwie osoby grające w piłkę oraz polowanie, prawdopodobnie na dzika.

    Archeolodzy poprosili o pomoc psychologów dziecięcych z Uniwersytetu w Neapolu, a ci orzekli, że rysunki gladiatorów prawdopodobnie powstały na podstawie własnych doświadczeń, a nie przedstawień w sztukach wizualnych. Możliwe zatem, że dzieci – w tym przypadku mające 5–7 lat – były zabierane do amfiteatru i oglądały walki w których naprawdę lała się krew.

    Oprócz rysunków na badanym obszarze znaleziono też zwłoki kobiety i mężczyzny, którzy zginęli w czasie wybuchu Wezuwiusza. Śmierć zastała ich przed zamkniętymi drzwiami tzw. domu Pracujących malarzy. Zyskał on taką nazwę, gdyż w momencie katastroy trwały w nim akurat prace malarskie. Wewnątrz domu odsłonięto niewielką sypialnię, na ścianach której wśród scen mitologicznych przestawiono postać dziecka w kapturze. Prawdopodobnie to zmarły syn właścicieli domu.


    « powrót do artykułu

  18. Woda w dziesiątkach rzek i strumieni położonych na odległych terenach Alaski, zmieniła kolor z przejrzystego błękitnego na nieprzejrzysty pomarańczowy. Zjawisko zauważono na północy Alaski, na obszarze o powierzchni dwukrotnie większym od powierzchni Polski. Badacze z National Park Service (NPS), U.S. Geological Survey (USGS), University of California w Davis i innych instytucji uważają, że zmiana koloru spowodowana została przez minerały uwalniane z wiecznej zmarzliny przez ocieplenie klimatu.

    Zjawisko może mieć negatywny wpływ na zasoby wody pitnej oraz rybołówstwo na wodach Arktyki. Nad im większym obszarem wykonywaliśmy loty badawcze, tym więcej znajdowaliśmy pomarańczowych rzek i strumieni. W niektórych miejscach wyglądają one jak pomarańczowe mleko, mówi główny autor badań, Jon O'Donnell, ekolog z NPS' Arctic Inventory and Monitoring Network. Pomarańczowa woda może być toksyczna, może też zakłócać migrację ryb w okresie tarła.

    Te zabarwione rzeki są tak duże, że widać je z kosmosu. A żeby satelity zarejestrowały tak intensywny kolor, musi dojść do mocnego zabarwienia, wyjaśnia profesor Brett Poulin z US Davis, specjalizujący się w toksykologii środowiskowej. Uczony, który jest ekspertem chemii wody, zauważa, że pomarańczowa woda wygląda podobnie, jak zakwaszona woda odpadowa z kopalń. Jednak w okolicy żadnej z obserwowanych rzek i strumieni, w tym w okolicy słynnej Salmon River i innych rzek chronionych przez prawo federalne, nie ma żadnych kopalń.

    Z przeprowadzonych dotychczas badań wynika, że w wodzie znajdują się zwietrzałe minerały. Jedna z wysuniętych hipotez mówi, że przyczyną zabarwienia wody jest topnienie wiecznej zmarzliny, w której uwięzione były rudy metali. Teraz zostały one wystawione na działanie wody i powietrza, uwalniając kwasy i metale.

    Woda w niektórych z pobranych próbek miały pH 2,3, czyli jej kwasowość była większa niż kwasowość soku cytrynowego. Naturalne pH dla tych rzek wynosi 8. Wyniki badań oznaczają, że doszło do wietrzenia siarczków, pojawienia się środowiska wysoce kwasowego i żrącego, co prowadzi do uwolnienia kolejnych metali. W pobranej wodzie stwierdzono zwiększone poziomy żelaza, cynku, miedzi, kadmu i niklu.

    Na zmianę barwy jednej z rzek zwrócił uwagę O'Donnell w 2018 roku. Od roku 2020 zmiany barwy zaczęły być widoczne na zdjęciach satelitarnych i z roku na rok obejmują coraz większe obszary.

    Obecnie naukowcy prowadzą badania mające na celu dokładne określenie tego, co dzieje się z w wodzie, szacują wpływ obserwowanego zjawiska na zasoby wody pitnej i rybołówstwo oraz tworzą modele, które mają pozwolić zidentyfikowanie innych zagrożonych obszarów. Już teraz wiadomo, że problem narasta, ma negatywny wpływ na jakość wody i środowisko naturalne.

    Pojawiają się obawy, że z czasem problem dotknie obszarów zamieszkanych przez ludzi, więc lokalne społeczności – które dotychczas korzystały z czystej wody – będą musiały w jakiś sposób zacząć ją oczyszczać, mogą też mieć kłopoty z wyżywieniem się, jeśli ich gospodarka jest w dużym stopniu uzależniona od ryb.


    « powrót do artykułu

  19. Choroby serca to jedna z głównych przyczyn zgonów wśród ludzi. Z niedawno przeprowadzonych badań wiemy, że pewne bakterie występujące w jelitach zwiększają ryzyko wystąpienia chorób układu krążenia. Bakterie te, gdy do naszego przewodu pokarmowego trafiają produkty pochodzenia zwierzęcego – głównie czerwone mięso – produkują szkodliwy tlenek trimetyloaminy (TMAO). Być może uda się temu zaradzić. Naukowcy Florydy informują, że wyciąg ze skórek pomarańczy zmniejsza wytwarzanie TMAO.

    Yu Wang i jej zespół przetestowali dwa typy wyciągu – frakcję polarną i niepolarną. Jeśli wyobrazimy sobie dressing sałatkowy, to wszystkie części związane z wodą i octem to frakcja polarna, wszystko co związane z olejem to frakcja niepolarna. Co prawda jako rozpuszczalników nie użyliśmy wody i oleju, ale środków, które mają podobna polarność, wyjaśnia uczona.

    Badania wykazały, że niepolarny wyciąg ze skórek pomarańczy skutecznie ogranicza wytwarzanie szkodliwego TMAO oraz timetyloaminy (TMA). Dodatkowo odkryli, że pewien znany od dawna związek chemiczny o wzorze C14H20N2O3, który występuje w skórkach, podany we frakcji polarnej znacząco zmniejszał aktywność enzymów odpowiedzialnych za wytwarzanie TMA.

    Każdego roku marnujemy olbrzymią ilość skórek. W samych Stanach Zjednoczonych z produkcji soku pomarańczowego pozostaje ich około 5 milionów ton. Połowa używana jest do karmienia zwierząt hodowlanych, a reszta jest wyrzucana.


    « powrót do artykułu

  20. Katastrofalne deszcze i powodzie, które od końca kwietnia nawiedzają stan Rio Grande do Sul, zagrażają brazylijskiemu dziedzictwu narodowemu. Sytuacja jest tak poważna, że Ministerstwo Kultury powołało specjalny zespół zadaniowy, którego celem jest dokładne oszacowanie strat. Obecnie wiadomo, że ponad 50 z 378 muzeów regionu zgłosiło uszkodzenia budynków, a niemal 100 okręgów samorządowych poinformowało o uszkodzeniach stanowisk archeologicznych, galerii, teatrów, bibliotek czy zbiorów muzealnych.

    Deszcze i powodzie negatywnie odczuło 467 z 497 samorządów w stanie. Prawie 650 000 osób straciło domy, zginęło ponad 165 osób – z czego część zmarła z powodu epidemii leptospirozy spowodowanej powodziami – a zaginionych jest ponad 60 osób.
    Deszcze i powodzie są tak poważne, że odwołano zaplanowaną na wrzesień jedną z największych w Ameryce Południowej wystawę Mercosul Biennial, której 14. edycja miała odbyć się w stolicy Rio Grande do Sul, Porto Allegre. W mieście ucierpiały liczne muzea, na szczęście cenne zbiory z piwnic czy niższych pięter zdołano przenieść wyżej. Mniejsze prowincjonalne muzea nie miały tyle szczęścia. Museu Histórico Visconde de São Leopoldo, w którym znajdują się zbiory dotyczące niemieckiej emigracji do stanu, straciło liczne dokumenty, fotografie, książki, czy 120-letnie pianino Schiedmayera.

    W ciągu ostatnich trzech dekad opady deszczu na południu Brazylii zwiększyły się o 30%. Jednak do strat w dziedzictwie narodowym przyczyniło się nie tylko ocieplenie klimatu, ale również zaniechania władz, które przez te dekady nie przygotowały kraju na nadchodzące zmiany.


    « powrót do artykułu

  21. Nigdy dotąd nie inwestowano tak dużo pieniędzy i talentu w baterie, kończy swoją książkę Łukasz Bednarski. Jak sam twierdzi, stworzył publikację niszową. I nawet jeśli ma rację, to jego książkę czyta się lepiej, niż niejeden tytuł kierowany do szerokiego odbiorcy.

    "Lit: złoto przyszłości" to fascynująca opowieść o ludziach, przedsiębiorstwach i państwach biorących udział w toczącej się na naszych oczach rewolucji technologicznej, gospodarczej i politycznej. Ale przede wszystkim to opowieść o pierwiastku, który jest dla XXI wieku tym, czym dla wieku XX była ropa naftowa. Ci, którzy posiadają złoża litu i ci, którzy potrafią z nich skorzystać, mogą już wkrótce decydować o przyszłości świata.

    Autor jest analitykiem rynku, ale nie znajdziemy tutaj niezrozumiałego branżowego żargonu, wykresów, wzorów i tabelek. Dostajemy opowieść, w której przewijają się i historia polityczno-gospodarcza prowincji Sinciang, i szara eminencja chilijskiego sektora litowego, czytamy o olbrzymim potencjale drzemiącym w górnictwie miejskim i „Arabii Saudyjskiej litu” – Boliwii, dowiemy się też, że rewolucję elektromobilności chciał rozpocząć już Mao Zedong.

    Bednarski w jasny sposób tłumaczy jak zbudowany jest i jak działa akumulator litowo-jonowy, a skomplikowane procesy gospodarcze i polityczne wyjaśnia tak, że ani przez moment nie czujemy się zagubieni czy znudzeni. Książka pozwala zrozumieć, dlaczego lit jest tak ważny, jakie szanse i perspektywy przed nami otwiera, ale również, z jakimi zagrożeniami i konfliktami wiąże się jego wydobycie, jakie trudności trzeba pokonać, by rynek akumulatorów litowych mógł się w pełni rozwinąć. O ile na przeszkodzie nie staną alternatywne pierwiastki, jak magnez czy wodór.

    Muszę przyznać, że szerokim łukiem omijam książki z dziedziny analiz rynkowych. Ta jest tak świetnie napisana, że chętnie przeczytam więcej. Najchętniej tego samego autora.


  22. W znajdujących się w Burton Barr Central Library w Phoenix w Arizonie dwóch tomach „Kronik” Raphaela Holinsheda zidentyfikowano odręczne pismo Johna Miltona. To zaledwie jedne z trzech książek, w których poeta pozostawił notatki i jedne z 9, jakie przetrwały z jego biblioteki. The Chronicles of England, Scotlande, and Irelande Holinsheda wywarły wielki wpływ na renesansowych mistrzów pióra, jak Shakespeare, Marlowe czy Spenser. Odkrycie pozwala lepiej poznać proces twórczy Miltona i jego zainteresowania.

    John Milton był polemistą i poetą. Jego tekst Areopagitica, w którym sprzeciwiał się cenzurze, przyniósł mu sławę za życia i jest jest jednym z najbardziej wpływowych w historii tekstów broniących wolności słowa. Użyte argumenty są do dzisiaj ważne i używane w obronie tej jednej z podstawowych wolności. Jednak nieśmiertelność przyniósł Miltonowi poemat epicki „Raj utracony”. Dzięki niemu został on uznany za jednego z największych poetów wszech czasów.

    Analiza notatek Miltona zidentyfikowanych właśnie w „Kronikach” pokazuje, że chociaż był przeciwnikiem cenzury, to jako purytanin zwracał uwagę na kwestie obyczajowe. Stronę z anegdotą o Arlete, matce Wilhelma Zdobywcy, którą tańczącą spotkał Robert I z Normandii, uznał na nieobyczajną. W księdze widzimy przekreślenie i komentarz, że jest to niewłaściwa opowieść dla księgi historycznej, jakby ją opowiadał domokrążca.

    Odkrycia notatek Miltona dokonali członkowie Arizona Book History Group. To forum badawcze w Phoenix Public Library założone przez Brandi Adams i Jonathana Hope'a z Wydziału Anglistyki Arizona State University. W marcu na ich zaproszenie do Arizony przyjechali Aaron Pratt z University of Texas i Claire Bourne z Pennsylvania State University. I to jeden z nich, doktor Aaron Pratt, kurator zbiorów starych ksiąg i manuskryptów na University of Texas, zwrócił uwagę na pewną charakterystyczną literę w jednej z notatek na marginesie „Kronik”.

    Pomyślałem, że to nie może być prawdą, ale to „e” wygląda jak charakterystyczne „e” Miltona, mówi Pratt. Zaczął więc z uwagą przyglądać się notatkom i zauważył, że użyte przez ich autora nawiasy są bardzo podobne do nawiasów z zapisków Miltona zidentyfikowanych w 2019 roku w Pierwszym Folio dzieł Szekspira, które znajduje się w Philadelphia Free Library. Powiedział o tym reszcie badaczy i wspólnie zaczęli analizować notatki z „Kronik”, porównując je z pismem Miltona.

    Bourne wysłała zdjęcia notatek Jasonowi Scottowi-Warrenowi, dyrektorowi Cambridge Centre for Material Texts. To właśnie on, bazując na wcześniejszej pracy Bourne, zidentyfikował w 2019 roku pismo Miltona w wydaniu dzieł Shakespeare'a, co został okrzyknięte jednym z najważniejszych odkryć na polu badań literackich w ostatnich czasach. Od tamtej pory Bourne i Scott-Warren wspólnie szukali notatek Miltona w książkach w bibliotekach na całym świecie. Bez powodzenia. Aż do teraz.

    Bourne z drżeniem serca oczekiwała na odpowiedź Scotta-Warrena. Uczony jest bowiem ostrożny, wręcz bardzo konserwatywny, nie wydaje pochopnych sądów. Tym razem odpowiedź przyszła szybko i brzmiała „Wow. Bingo!”. Naukowiec porównał otrzymane zdjęcia z manuskryptami Miltona z British Library i Trinity College (Cambridge). Przeanalizował też ewolucję charakteru pisma poety i stwierdził, że notatki z „Kronik” musiały powstać we wczesnych latach 40. XVII wieku.

    Milton niejednokrotnie powołuje się na Holinsheda w swojej twórczości. Dzięki odkryciu notatek badacze dowiedzieli się, że interesował się fragmentem dotyczącym wymuszonej abdykacji Ryszarda II i wykorzystał swoje wnioski do usprawiedliwienia egzekucji Karola I. Z analiz wynika, że to, co Milton znalazł odnośnie historii Szkocji było inspiracją do pierwszej z serii „szkockich opowieści”. W notatkach znaleziono również odniesienia do innych dzieł, jak „The Annales of England” Johna Stowa, „Chroniche di Firenze” Villaniego czy „Les vies des plus célèbres et anciens poètes provençaux” Jeana de Nostredame, młodszego brata Nostradamusa.

    John Milton uważany jest za jednego z najlepiej wykształconych brytyjskich poetów. Płynnie posługiwał się angielskim i łaciną, bardzo dobrze znał grekę, włoski, francuski i hebrajski. Nie wiemy dokładnie, co stało się z jego biblioteką po śmierci. Prawdopodobnie zbiory zostały stopniowo wyprzedane. Około roku 1800 „Kroniki” zyskały nową oprawę, około 1850 roku należały do znanego historyka i kolekcjonera Wiliama Maskella, a przed rokiem 1942 trafiły do Kalifornii, gdzie antykwarysta Maxwell Hunley sprzedał je magnatowi na rynku nieruchomości i filantropowi Alfredowi Knightowi. Ten w 1958 roku przekazał księgi bibliotece publicznej w Phoenix.

    Opisane przez nas odkrycie, dokonane zaledwie 5 lat po odkryciu Pierwszego Folio z innej amerykańskiej bibliotece publicznej może wskazywać, że do USA trafiło więcej książek z biblioteki Miltona.


    « powrót do artykułu

  23. Każda kobieta wie, że torebek nigdy za wiele. Różne okazje wymagają wielu kolorów, fasonów i materiałów. Ogromny wybór pozwala na stworzenie wyjątkowych stylizacji, ale nie tylko. Torebka odzwierciedla charakter, osobowość i styl życia. Jak wybrać torebkę, aby jej fason i materiał spełniał wszystkie wymagania?

    !RCOL

    Torebka idealna – modna i wytrzymała

    Najczęściej o wyborze torby decyduje jej wygląd. Widząc torebkę na wystawie czy na stronie internetowej, niemal natychmiast wiesz, że to właśnie ta! Idealny kolor, idealny fason, więc w głowie momentalnie pojawia się tysiąc pomysłów na stylizacje. Często jakość wykonania i materiał schodzą na dalszy plan, a przecież są to czynniki tak samo ważne, jak w przypadku każdej innej rzeczy.
    Torebkę trzeba dotknąć, wypróbować, przymierzyć, a nawet powąchać
    . Zakupy online dodatkowo tę czynność utrudniają, dlatego istotne jest dokładne czytanie opisu. Ogromną rolę odgrywa materiał, z jakiego została wykonana. Jaki materiał torebki będzie odpowiedni? Wszystko zależy od jej przeznaczenia. Torebka noszona tylko na specjalne okazje, na przykład jako dodatek do wieczorowej sukni, może być delikatniejsza, mniej wytrzymała. Z kolei jeśli ma być używana na co dzień, warto postawić na dobrą jakość, a co się z tym wiąże: solidność, funkcjonalność, odporność, łatwość w utrzymaniu czystości.

    To, co niezbędne - sekret wnętrza torebki

    Torebka powinna pomieścić to, co niezbędne. Problem w tym, że niezbędne jest zazwyczaj… wszystko. W teorii to portfel, klucze, chusteczki do nosa i telefon komórkowy, jednak chyba każda kobieta przyzna, że w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Kosmetyczka, perfumy, woda do picia, przekąska dla dziecka, niespodziewane zakupy… To wszystko często jest dla torebki prawdziwym wyzwaniem, a więc solidność i wytrzymałość są cechami bardzo pożądanymi. Wpływ na nie ma jakość wykonania, a przede wszystkim materiał.
    Znana, sprawdzona marka jest zawsze gwarancją jakości, ale i wśród tańszych modeli można znaleźć atrakcyjną torebkę z porządnego materiału. Skórzane torebki, płócienne, lniane i z mocnej bawełny są wytrzymałe, a przy tym praktyczne i modne. Duży wybór torebek oferuje między innymi sklep CCC, w którym zakupy można zrobić nie tylko stacjonarnie, ale i przez Internet. Szeroki asortyment sklepu – w tym torebki, buty i inne akcesoria – pomaga stworzyć wiele różnych stylizacji.

    Torebki i ich materiały – wady i zalety

    Na szczęście w obecnych czasach nie trzeba dokonywać wyboru pomiędzy atrakcyjnością torebki, a jej solidnością. Nawet lekkie wakacyjne modele też mogą być wytrzymałe, funkcjonalne i odporne na urazy czy plamy. Coraz modniejsze są torebki z dodatkiem poliuretanu, czyli mocnego materiału, który jednocześnie utrzymuje wewnątrz stałą temperaturę. Takie torebki przypominają fakturą miękkie koszyki, czyli modele idealne na lato. Ich elegantsze wersje świetnie pasują do garsonek i długich sukienek. Letnie torebki z plecionki, rafii lub słomy są bardzo modne, jednak mają swoje wady. Plecionka może ulec zniszczeniu mechanicznemu, a także odkształcić się od słońca i wilgoci. Opcją dla nich powoli stają się torby z pianki, gumy lub tworzywa sztucznego.
    Nadal na topie są torebki skórzane. Materiał ten jest przyjemny w dotyku, a także dość wytrzymały, natomiast same torebki pasują do wielu stylizacji i okazji. Skórzane torebki usztywnione są mocniejsze, ale mniej poręczne, w przeciwieństwie do miękkich modeli, które z kolei są bardziej narażone na urazy i przetarcia. Praktycznym rozwiązaniem na co dzień są torebki z płótna, bawełny i podobnych tkanin. Ich zaletą jest lekkość, uniwersalność i spora wytrzymałość, niestety są dosyć trudne w utrzymaniu czystości i bardziej narażone na plamy i przebarwienia. Takie torebki występują w wielu modnych fasonach. Pasują do sportowego, jak i eleganckiego looku.


    « powrót do artykułu

  24. Na orbitę trafiły pierwsza para satelitów, które będą badały emisję ciepła z ziemskich biegunów. Rozpoczęta właśnie przez NASA misja PREFIRE (Polar Radiant Energii in the Far-InfraRed Experiment) wykorzystuje niewielkie satelity typu CubeSat do sprawdzania, ile ciepła jest wypromieniowywane z obu biegunów. Zebrane dane lepiej pozwolą przewidywać zmiany pogody, grubości i zasięgu lodu oraz poziomu mórz na ocieplającej się planecie.

    Innowacyjna misja PREFIRE wypełni lukę w naszej wiedzy dotyczącej Ziemi. Dostarczy szczegółowych danych o tym, jak obszary polarne wpływają na ilość energii absorbowanej i wypromieniowywanej z Ziemi. Dzięki temu lepiej będziemy mogli przewidzieć tempo utraty lodu morskiego, topnienie pokryw lodowych, zmiany poziomu mórz, co przełoży się na lepsze zrozumienie zmian, które nadejdą w najbliższych latach. To niezwykle ważne informacje dla rolników śledzących prognozy pogody i przewidywane opady, flot rybackich pracujących na zmieniających się oceanach i żyjących na wybrzeżach społeczności, które muszą dostosować się do zmian, mówi Karen St. Germain, kierująca Earth Science Division w Waszyngtonie.

    Głównym celem PREFIRE jest badanie budżetu energetycznego planety, czyli różnicy pomiędzy ilością ciepła docierającego ze Słońca, a ilością ciepła wypromieniowywanego przez Ziemię. To właśnie ta różnica decyduje o temperaturze i klimacie. Dużo ciepła wypromieniowywanego z biegunów to energia w paśmie dalekiej podczerwieni. Obecnie nie są prowadzone szczegółowe badania tego rodzaju promieniowania. Dlatego misja PREFIRE ma uzupełnić tę lukę.

    Po udanym wystrzeleniu satelity będą przez najbliższy miesiąc testowane. Misję zaplanowano na 10 miesięcy.


    « powrót do artykułu

  25. Włoskie Ministerstwo Kultury poinformowało spadkobierców Giuseppe Verdiego, że państwo przejmuje willę w pobliżu Piacenzy, która w przeszłości należała do kompozytora. Artysta kupił ją w 1848 roku i wprowadził się tam w 1851 roku ze swoją drugą żoną Giuseppiną Strepponi. Willa była jego domem przez kolejnych 50 lat. Po przejęciu budynku Ministerstwo planuje urządzić w nim muzeum poświęcone kompozytorowi.

    Obecnie Villa Sant' Agata (Villa Giuseppe Verdi) należy czterech osób z rodziny Carrara-Verdi, potomków kuzynki kompozytora Marii Filomeny Verdi. W 2010 roku jeden z właścicieli, Angiolo Carrara Verdi, zamienił część willi w muzeum, gdzie można było zwiedzać m.in. sypialnie kompozytora i jego żony. Jednak w 2021 roku muzeum zamknięto, a Angiolo oświadczył, że rodzina nie jest w stanie dłużej utrzymywać historycznej budowli. Poinformowano też, że w 2022 roku budynek zostanie sprzedany na aukcji. Ministerstwo Kultury zarezerwowało 20 milionów euro i czekało na aukcję. Ta się jednak nie odbyła. Budynek niszczeje, więc urzędnicy zdecydowali, że nie można dłużej na to pozwolić. Jest bowiem ważną częścią włoskiego dziedzictwa narodowego.

    Już w grudniu 2023 roku oświadczono, że państwo chce przejąć willę w ciągu 180 dni. Teraz właściciele zostali o tym oficjalnie poinformowani i mają 60 dni na odwołanie się do sądu. Ministerstwo proponuje właścicielom 8–9 milionów euro, więc znacznie mniej niż 20 milionów, na jakie liczyli, próbując zorganizować aukcję.


    « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...