Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Punkt G, który miał zawdzięczać swą sławę m.in. rzadkości występowania, najprawdopodobniej w ogóle nie istnieje. W największym jak dotąd studium dotyczącym tego zagadnienia badacze z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego uwzględnili aż 1800 kobiet. Niestety, nie natrafili na jakikolwiek trop punktu Gräfenberga (Journal of Sexual Medicine).

Wg Brytyjczyków, punkt G jest raczej tworem kobiecej wyobraźni, podsycanym przez media, seksuologów i literaturę przedmiotu. Dr Beverley Whipple, która w latach 80. ubiegłego wieku przywróciła opinii publicznej i środowisku medycznemu temat żeńskiej ejakulacji, publikując wraz z Johnem Perrym bestsellerową książkę "Punkt G" (The G-Spot), uważa, że wyniki ekspertów z UCL są błędne. Podkreśliła, że zignorowali oni doświadczenia lesbijek oraz kobiet biseksualnych i nie wzięli pod uwagę efektów uprawiania seksu z różnymi partnerami, którzy stosują przecież inne techniki pieszczot itp.

Akademicy z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego badali wyłącznie pary bliźniaczek jedno- i dwujajowych. Panie pytano, czy mają punkt G. Gdyby w ogóle istniał, powinien występować u obu sióstr jednojajowych. Okazało się jednak, że założenie to nie było prawdziwe i identyczne genetycznie kobiety nie dzieliły punktu G częściej niż bliźniaczki dwujajowe.

Kobiety mogą się spierać, że posiadanie punktu G to skutek diety lub ćwiczeń, ale w rzeczywistości znalezienie realnych śladów jego istnienia jest niemożliwe. Największe jak dotąd studium dotyczące tego zagadnienia wykazało, że idea punktu G jest doświadczeniem subiektywnym – podsumowuje profesor Tim Spector.

Andrea Burri i dr Petra Boynton z UCL cieszą się z takiego obrotu spraw. Wyjaśniają, że dzięki temu zniknie presja odczuwana zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn. Poszukiwanie u siebie punktu G jest nieszkodliwe, jeśli ktoś nie przejmuje się jego ewentualnym brakiem. To nie powinno być jedyny obszar zainteresowań. Każdy jest inny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale chwila. Przecież te obie siostry nie spały z tymi samymi mężczyznami. Stąd powraca wspomniany temat różnych technik seksualnych. Z drugiej strony istnieje opinia, że ów punkt wcale nie jest konkretnym miejscem, ani narządem, a jedynie nerwem, który akurat przemyka blisko kości miednicowej i bywa uciskany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Otóz to. Inna sprawa, że mam wrażenie, że dla kobiet najbardziej szkodliwe jest tak naprawdę całe gadanie na ten temat i presja otoczenia. Zamiast po prostu cieszyć się z seksu i szukać własnych sposobów na satysfakcję, mnóstwo kobiet oczekuje fajerwerków przy określonych pozycjach/technikach, "bo u innych wychodzi". I to jest dopiero paranoja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie jestem seksuologiem, ale z tego, co mi wiadomo, to kazda kobieta ma punkt G, jest to taka odrobine bardziej "nierowna" okolica niedaleko wejscia pochwy, da sie ja poczuc pod palcem.

problem polega na tym, ze u zdecydowanej wiekszosci kobiet ten rejon jest zbyt slabo ukrwiony i nie wytrenowany - a co idzie za oboma sprawami, po prostu za slabo rozwiniety.

do tego dochodzi jeszcze sprawa, czy kobieta potrafi dochodzic. wiekszosc nauczyla sie odbierac odpowiednio bodzce i doprowadzac sie do orgazmu tylko przy stymulacji lechtaczkowej, ktora jako kobiecy odpowiednik penisa (tak, jak faceci maja sutki zamiast biustu) jest prostsza do stymulowania i intensywniej odbiera sie na niej bodzce "na dzien dobry" (dopiero jesli ma sie odpowiednio rozwiniety pkt G i umie sie z niego czerpac bodzce, mozna przezyc cokolwiek - a w najlepszym wypadku cos o wiele intensywniejszego i przyjemniejszego, niz stymulacja lechtaczkowa).

ponoc tez wiekszosc kobiet, ktora jest w stanie przezyc orgazm poprzez stymulacje tego rejonu, to kobiety, ktore juz rodzily...

 

czyli podsumowujac punkt G istnieje i ma go kazda kobieta, ale malo ktorej on cokolwiek daje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niby tak, ale należałoby zapytać, czy rzeczywiście istotą punktu G jest jego nierówna powierzchnia :D Struktura organu jest równie ważna, co jego funkcja - jeżeli więc pkt G nie spełnia swojej domniemanej funkcji (a tak wynika z tego badania), to należałoby zapytać, czy rzeczywiście istnieje sens wyodrębniania go z ogółu śluzówki pochwy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Całkowicie zgadzam sie z wypowiedzią  sylkis-a, a do tego dodam to, że spora część kobiet może nie wiedzieć o istnieniu wogóle tego punktu biorąc pod uwagę fakt, że sex to nadal temat tabu zarówno w szkole jak i całym społeczenstwie. Męśzczyźni też nie pozostają bez winy, bo większość z nas potrafi podczas stosunku zadowolić jedynie samego siebie a jeśli chodzi o partnerke to nie mamy pojecia nawet jak sie za to zabrac żeby doprowadzić ją do erekcji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale dlaczego z taką pewnością mówicie "istnieje" pod tekstem gdzie piszą że badali badali i okazało się to subiektywnym wymsyłem? trochę tak jakbyście pisali "ale przeciew Mikołaj istnieje". poza tym co to za narząd który trzeba rozwijać inaczej go nie czuć? albo umiejętność dochodzenia którą trzeba rozwinąć? nie jest to atawizm?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Męśzczyźni też nie pozostają bez winy, bo większość z nas potrafi podczas stosunku zadowolić jedynie samego siebie a jeśli chodzi o partnerke to nie mamy pojecia nawet jak sie za to zabrac żeby doprowadzić ją do erekcji.

No oby NIE, bo jak taką sztywną i stojącą później położyć na łóżku :D Czepiam się "erekcji", bo miałeś na myśli raczej "rozgrzanie/rozbudzenie" kobiety niż same http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2457671

 

Co do zaspokojenia samego siebie - mów też za siebie z pełną konsekwencją. Odnośnie TABU w wzgledzie stosunków mnie najbardziej denerwują typki, które czerwienią się na samą myśl o pisuarze, czy "penisie".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

poza tym co to za narząd który trzeba rozwijać inaczej go nie czuć? albo umiejętność dochodzenia którą trzeba rozwinąć? nie jest to atawizm?

1)Mowy nie rozwijasz?

2)rozumiem, że już jako zygota biłeś rekordy na 100m i nie przechodziłeś stadium raczkowania

3)są ludzie potrafiący machać uszami i nosem - ja tak nie potrafię, ty być może też, ale jeden z drugim MOGLIBYŚMY to w jakimś stopniu wyćwiczyć.

 

The point IS - cokolwiek byś nie chciał robić/osiągnąć LEPIEJ niż dotychczas musisz poświęcić czas na trening - w tym względzie argumentacja o konieczności ćwiczenia punktu G ma sens.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hmm tylko że u mężczyzm erekcja to standard, u kobiet orgazm punktu G to ćwiczenie? a może jakieś zboczenie? aberracja? 8) czyli większość dorosłych kobiet raczkuje seksualnie? dziwne, co na to feministki? wszyscy(prawie) chyba bardzo by chcieli by był jakiś punkt G,w końcu to takie sexi, tak jak każdy facet chciałby mieć większego

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hmm tylko że u mężczyzm erekcja to standard, u kobiet orgazm punktu G to ćwiczenie?

Nawet traktując "erekcję" jako standard - co jest ograniczane zarówno przez głowę jak i fizjologię. Kwestią jest nie tyle sama erekcja, co orgazm - a tutaj chyba się ze mną zgodzisz - im więcej wiesz/ eksperymentujesz, tym bardziej wiesz, co daje w odczuciu najintensywniejszy orgazm <- również poszukiwanie można uznać za w pewnym sensie trening.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ee nie wiem czy wiesz, ale wiekszosc ludzi, a zwlaszcza kobiet, musi sie nauczyc dochodzic w ogole.

zdecydowana wiekszosc kobiet musi nauczyc sie dochodzic nawet lechtaczkowo (najprosciej przez masturbacje w ramach treningu), a co dopiedo przez stymulacje pochwy. i nawet jesli umieja, to zwykle jedynie poprzez stymulacje oralna, lub wlasnie podczas masturbacji. aby moglo stac sie cos wiecej, wymaga to umiejetnosci po obu stronach - nawet najlepszy casanova nic nie zdziala, jesli kobieta nie bedzie potrafila przezywac zblizenia - i to dziala w obie strony. ja na poczatku tez umialem dochodzic tylko przy masturbacji, zajelo to troche czasu zanim nauczylem sie tego podczas stymulacji oralnej, czy podczas samego stosunku - i po znajomych kumplach wiem, ze nie jestem jedyny...wiec no sory?

no i ten punkt g to po prostu troche bardziej unerwiony rejon na sciance pochwy - tyle. na ile to daje efektu, pisalem zgodnie z moja wiedza wczesniej....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

eh, facet to przynajmniej jest łatwiejszy w obsłudze, a kobieta a to okres a to nienawilżona ::D chociaż z drugiej strony facetom czasem nie staje  ;)

 

Tragedia jest dopiero wtedy, gdy sobie jeszcze połamie palce i odgryzie język.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak na marginesie...mam 70 lat i trochę doświadczenia w sexie..Moje panie  nigdy nie skarżyły się na brak orgazmu ze mną..Mam taką radę

dla tych "zawiedzionych poszukiwaczy Punktu G-obydwu płci"..Otóż moim

zdaniem należy to poszukiwanie rozpocząć od zewnętrznych stref erogennych ciała partnerki i partnera np.stopa,palce..nogi,plecy,ręce(ramiona,dłonie)penetracja językiem,wargami,ssanie palców,sutek..głaskanie,poszczypywanie itp.piszę o obojgu partnerów gdyż w obustronnych pieszczotach jest tylko wzajemne podniecenie i stymulowanie pożądania..wtedy przy dopełnieniu w wewnętrznej penetracji Punkt G zostaje samoistnie odkryty...Można stosować w tym różne płyny i produkty np.czekolada,miód ,śmietanę,owoce(truskawki,poziomki itp) a także oliwę z oliwek...-Nic co ludzkie nie jest nam obce-..Szukajcie a znajdziecie..Najważniejsze jest w tym bawienie się sobą i to by było to pełne szacunku do siebie nawzajem oraz czułości...Takie są moje rady Casanovy i Starego kochanka..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc i dla nas jest nadzieja :D

 

PS. Przypomniało mi się hasło z muru gdzieś na moim blokowisku - "jestem stary, niedołężny, ale wytrysk mam potężny" ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Psy potrafią odróżnić bliźnięta jednojajowe po zapachu. Wyniki ciekawego studium ukazały się w wydaniu pisma PLoS ONE z połowy czerwca.
      Czescy naukowcy uważają, że wcześniejsze badania nad odróżnianiem bliźniąt jednojajowych przez psy nie dały rozstrzygających rezultatów, ponieważ brały w nich zwierzęta o niejednakowym poziomie wytresowania. Wg naszych południowych sąsiadów, najlepiej wybrać do eksperymentu psy służące w policji, bo ich nosy są świetnie wyszkolone, podobnie zresztą jak ich kudłaci właściciele.
      Badania rozpoczęto od wymazów z brzuchów dwóch par bliźniąt jednojajowych (chłopców w wieku 5 lat i dziewczynek w wieku 7 lat) oraz dwóch par bliźniąt dwujajowych (8-letnich dziewczynek i 13-letnich chłopców). Dziesięć owczarków niemieckich przeszło 12 testów, w ramach których pies najpierw wąchał wymaz, a następnie szukał takiego samego zapachu w 7-elementowym zbiorze. Okazało się, że owczarki za każdym razem wskazywały właściwą woń. Potrafiły odróżnić od siebie bliźnięta jednojajowe, mimo że dzieci mieszkały w jednym domu, używały tych samych kosmetyków i nawet jadły to samo. Co ciekawe, na podstawie testów DNA naukowcy nie byli w stanie zrobić tego samego. W przypadku bliźniąt dwujajowych nie sprawiło im to, oczywiście, najmniejszych trudności. Jeśli są dobrze wytrenowane, psy potrafią odróżnić woń bliźniąt jednojajowych – podkreśla Luděk Bartoš, etolog z Česká zemědělská univerzita w Pradze.
      Oczywiście proces mogą zakłócić rozmaite czynniki, np. choroby (przyjmując leki, zmieniamy nasz zapach). W przyszłości Czesi chcą sprawdzić, czy i ewentualnie kiedy wonie bliźniąt jednojajowych zaczynają się od siebie różnić.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Badanie preferencji oraz decyzji konsumenckich wśród bliźniąt jedno- i dwujajowych wskazało, które upodobania można uznać za uwarunkowane, przynajmniej częściowo, genetycznie. Należą do nich np. zamiłowanie do czekolady, musztardy czy samochodów hybrydowych.
      Większe podobieństwo zachowań lub cech u bliźniąt jedno- niż dwujajowych wskazuje, że dane działanie czy cecha są prawdopodobnie dziedziczne – tłumaczą autorzy studium Itamar Simonson z Uniwersytetu Stanforda i Aner Sela z Uniwersytetu Florydzkiego.
      Akademicy ustalili, że ludzie wydają się dziedziczyć tendencje do 1) wybierania wariantu uśrednionego i unikania ekstremów, 2) decydowania się na opcję bezpieczną i unikania hazardu, 3) większego upodobania do łatwych, ale nienagradzających zadań niż do zadań trudnych i dających satysfakcję oraz 4) decydowania się raczej na dobra utylitarne niż hedonistyczne, np. luksusową czekoladę. Amerykanie zauważyli także, że czynniki genetyczne oddziałują na zamiłowanie do konkretnych produktów: samochodów hybrydowych, czekolady, musztardy, filmów science fiction i jazzu.
      Simonson i Sela nie wpadli jednak na ślad dziedziczności w przypadku upodobania do keczupu, tatuaży czy skłaniania się ku mniejszej bądź większej różnorodności towarów. Panowie uważają, że ich wyniki pokazują, iż dziedziczności warto poświęcić więcej uwagi w badaniach dotyczących marketingu i podejmowania decyzji (w takich okolicznościach warto dobrze przemyśleć metodologię, skoro niedawno wykazano, że niechęć do ankiet może być wrodzona). Przekonują również, że udało im się dowiedzieć co nieco o genetyce rozwagi. Jedni ludzie rodzą się z tendencją do trzymania się głównego nurtu, podczas gdy innych ciągnie do życia na krawędzi.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Genetyka jest czynnikiem decydującym o tym, czy dana osoba weźmie udział w badaniu sondażowym (Journal of Organizational Behavior).
      Chcieliśmy sprawdzić, czy ludzie są genetycznie predysponowani do ignorowania próśb o wzięcie udziału w sondażu. Odkryliśmy, że istnieje dość silna predyspozycja genetyczna do odmawiania w takich sytuacjach – opowiada dr Lori Foster Thompson z Uniwersytetu Stanowego Północnej Karoliny.
      W ramach studium psycholodzy wysłali ankietę do ponad tysiąca par bliźniąt (zarówno jedno-, jak i dwujajowych). Następnie sprawdzano, kto odpowiedział, a kto nie. Amerykanów interesowało, czy reakcja jednego z bliźniąt pozwalała trafnie przewidzieć zachowanie drugiej połowy tandemu. Ustaliliśmy, że w przypadku bliźniąt jednojajowych zachowanie brata/siostry było dobrym prognostykiem, ale tego samego nie dało się już powiedzieć w przypadku bliźniąt dwujajowych. Ponieważ wszystkie pary wychowały się w tych samych domach, za jedyną zmienną odróżniającą od siebie bliźnięta jedno- i dwujajowe należy uznać fakt, że te pierwsze są identyczne genetycznie, a drugie nie.
      Zrozumienie reakcji na sondaże ma spore znaczenie, ponieważ menedżerowie i naukowcy badający zachowanie ludzi w organizacji bazują właśnie na wywiadach. W ten sposób zdobywają dane dotyczące wielu kwestii, w tym przywództwa i stresu w pracy. Potrzebujemy reprezentatywnych danych, by wyciągnąć trafne wnioski na potrzeby nauki i praktyki biznesowej.
      Foster Thompson, współpracująca w ramach opisywanego studium z doktorem Zhen Zhangiem z Uniwersytetu Stanowego Arizony i dr. Richardem Arveyem z Uniwersytetu Narodowego w Singapurze, podkreśla, że przeprowadzono wiele badań, które miały pomóc w ustaleniu, jak formułować sondaże, by zachęcić ludzi do uczestnictwa. Mało kto jednak skupiał się na ocenie cech potencjalnych respondentów i roli, jaką spełniają one w determinowaniu, czy jednostka wypełni ankietę.
      W przyszłości trzeba będzie znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, m.in. jak wyjaśnić związek między genetyką a niechęcią do brania udziału w sondażach: osobowością, postawami, np. wobec pracodawcy, czy czymś zupełnie innym.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ludzie z syllogomanią, którzy odczuwają przymus zbierania zbędnych przedmiotów i zgracania nimi domu, mogą to przypisać swoim genom. Problem nie ogranicza się zapewne tylko do nich, ale takie jego wyjaśnienie to już jakiś początek (American Journal of Psychiatry).
      Pracami zespołu z Królewskiego College'u Londyńskiego kierował doktor David Mataix-Cols. Podczas badania bliźniąt okazało się, że predyspozycje genetyczne wyjaśniają sporą część ryzyka pojawienia się kompulsywnego gromadzenia niepotrzebnych rzeczy, np. starych gazet czy szmat.
      Syllogomania występowała u ok. 2% na ponad 5 tys. uwzględnionych bliźniąt. Geny wyjaśniały połowę zmienności ryzyka. Mataix-Cols przyznaje, że od dawna wiedziano, że zespół zbieractwa jest przekazywany w rodzinach z pokolenia na pokolenie. Nikt nie miał jednak pojęcia, czy odpowiadają za to geny, czy też jakieś cechy środowiska domowego, np. metody wychowawcze rodziców. Dzięki studium z udziałem bliźniąt jedno- i dwujajowych można było oddzielić wpływ tych czynników. Jeśli geny są ważniejsze od wspólnego otoczenia, to ryzyko wystąpienia syllogomanii powinno być u bliźniąt jednojajowych zbliżone w większym stopniu niż u bliźniąt dwujajowych.
      Brytyjczycy zauważyli, że kiedy u identycznych bliźniąt płci żeńskiej jedna z kobiet cierpiała na patologiczne zbieractwo, prawdopodobieństwo jego wystąpienia u drugiej z sióstr wynosiło 52%. W przypadku bliźniąt dwujajowych odsetek ten wynosił 27%.
      Nie znaleziono dowodów, które wskazywałyby na rolę wspólnych czynników środowiskowych w etiologii syllogomanii. Mataix-Cols przypomina za to, że wcześniejsze badania sugerowały raczej, że wiele osób z tym problemem przeżyło jakieś traumatyczne zdarzenie, stając się np. ofiarą przemocy seksualnej bądź doświadczając straty. Wg Brytyjczyka, oznacza to, że owszem, geny są ważne, ale to stresory środowiskowe uruchamiają [całą kaskadę zdarzeń i] zbieractwo.
      Ponieważ studium objęło mało par bliźniąt płci męskiej, można było analizować wyłącznie przypadki kobiet. Z dużym prawdopodobieństwem wyniki odnoszą się jednak także do panów.
      W ramach przyszłych badań trzeba będzie poszukać konkretnych genów gromadzenia oraz wskazać najistotniejsze czynniki środowiskowe. Psychiatrzy mają nadzieję, że już teraz uda się ulepszyć metody leczenia syllogomaniaków, ponieważ stosowane dotąd antydepresanty oraz terapia behawioralna nie dają zbyt dobrych rezultatów.
      Patologiczne zbieractwo to nie jeden, lecz cały zespół objawów. Dotknięci nim ludzie mają trudności z podjęciem decyzji i realizacją zamierzeń. Często bywają też perfekcjonistami oraz przejawiają zachowania unikające. Czemu ciągle nabywają i nie są w stanie wyrzucić przedmiotów, niemających dla innych większego znaczenia lub wartości? Najczęściej podają jeden z tych motywów: 1) obawę przed wyrzuceniem czegoś, co przyda się w bliżej nieokreślonej przyszłości, 2) poczucie bezpieczeństwa zapewniane przez posiadanie określonych obiektów, 3) obawę przed pozbywaniem się czegoś, co jest jeszcze dobre, sprawne, a więc użyteczne, 4) emocjonalny stosunek do gromadzonej niekiedy latami kolekcji. Niektórzy specjaliści sądzą, że zbieractwo stanowi przejaw potrzeby jak najdoskonalszego kontrolowania otoczenia, by zapobiec przykrym wydarzeniom.
      Jak częstym zjawiskiem jest syllogomania? Na razie przeprowadzono jedno badanie epidemiologiczne. Okazało się wtedy, że występuje ona u 26 na 1000 mieszkańców amerykańskiego stanu Massachusetts.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...