Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Eksploracja kosmosu wydaje się przedsięwzięciem, które musi być finansowane z budżetów państw. Jednak, jak dowiadujemy się ze Space Report 2009 przygotowanego przez Space Foundation, pogląd ten jest wyjątkowo błędny. Zdecydowaną większość wydatków związanych z przestrzenią kosmiczną ponosi kapitał prywatny.

W ubiegłym roku na ten cel wydano na całym świecie 257 miliardów dolarów. Z tego jedynie 83 miliardy pochodziły z kasy 13 krajów. Reszta to pieniądze prywatnych przedsiębiorców.

Ze wspomnianych 83 miliardów USD najwięcej, bo aż 80% wydały Stany Zjednoczone. Najbardziej znana z amerykańskich agencji, czyli NASA wydała więcej niż wszystkie kraje poza USA. Jej budżet na badania wyniósł 17,31 miliarda USD. Jednak, jak się okazuje, NASA nie jest rekordzistką. Najwięcej pieniędzy, 25,95 miliarda USD, przeznaczył Departament Obrony. Kolejne na liście największych sponsorów badań kosmicznych jest amerykańskie Narodowe Biuro Wywiadu (10 miliardów), a następnie również amerykańska Agencja Obrony Rakietowej (8,9 mld). Dopiero na piątej pozycji wśród przedsięwzięć budżetowych znalazła się Europejska Agencja Kosmiczna (4,27 mld), a następna jest Japonia (3,5 mld). Aż 3 miliardy dolarów wydała amerykańska Narodowa Agencja Wywiadu Geokosmicznego, której budżet był większy niż wydatki Chin (1,7 miliarda), Rosji (1,54 mld) oraz innych, nieamerykańskich, agend wojskowych (1,47 mld). Pozostałe kraje wydały w sumie 3,97 miliarda dolarów. Wśród amerykańskich agend inwestujących w kosmos znalazły się też Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna (0,95 mld), Narodowa Fundacja Nauki (0,48 mld) oraz Departament Energii (0,03 mld).

Bardzo interesująco wygląda zestawienie wydatków firm prywatnych. Przedsiębiorstwa prywatne przeznaczyły ponad 80 miliardów dolarów na infrastrukturę. Najwięcej, bo 74,4 miliarda USD wydano na stacje naziemne i ich wyposażenie. Aż 5,6 mld kosztowało wyprodukowanie komercyjnych satelitów, a 1,97 miliarda wyniosły inwestycje sektora zajmującego się komercyjnym wystrzeliwaniem satelitów. Kolejne 1,14 mld przeznaczono na infrastrukturę pomocniczą, a 40 milionów USD na komercyjne usługi transportowe. Usługi dostarczenia telewizji satelitarnej kosztowały firmy 69,61 miliarda USD, a na usługi stacjonarne wydały 16,79 miliarda. Kolejne 2,4 miliarda przeznaczyły na rozwój satelitarnego radia, a 2,2 na usługi mobilne.

Jeszcze niedawno kosmos był wyłączną domeną państw. Obecnie kapitał prywatny inwestuje w przestrzeni pozaziemskiej dwukrotnie więcej niż podatnicy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z czystej ciekawości warto by bylo się zastanowić, czy np. program rakietowy Ariane został zaliczony jako państwowy, czy prywatny. O ile mi wiadomo, sama firma ma charakter czysto komercyjny, ale wsparcie finansowe dla projektu w dużym stopniu pochodzi od państwa. Tak więc na samą eksplorację kasę wydała firma, ale jej kasa wzięła się z kolei od państwa.

 

Tak czy inaczej, jakoś mnie nie dziwi, że najwięcej wykładają firmy. Państwa organizują głównie misje badawcze (na dodatek w dużym stopniu czysto propagandowe), natomiast firmy mogą sobie pozwolić na znacznie większe wydatki, bo zyski też są ogromne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak czy inaczej, jakoś mnie nie dziwi, że najwięcej wykładają firmy. Państwa organizują głównie misje badawcze (na dodatek w dużym stopniu czysto propagandowe), natomiast firmy mogą sobie pozwolić na znacznie większe wydatki, bo zyski też są ogromne.

 

Ja się z tej propagandy bardziej chyba cieszę niż z działalności tych firm :P Taki lot na Księżyc, niby nieopłacalny, ale przysporzył USA wielu nowych naukowców - bo zainteresowanie tematem wzrosło. Myślę, że taki cel do zrealizowania i przekraczanie granic daje duuuuużo pożytku.

 

Swoją drogą, ESA działa w oparciu o kontrakty z wykonawcami zewnętrznymi. Dla Europy to zbyt drogi biznes, żeby robić z tego państwowe przedsięwzięcie (NASA to straszny moloch). No i dobrze, niech firmy inwestują w kosmos - chcę kiedyś zobaczyć Ziemię z orbity :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Taki lot na Księżyc, niby nieopłacalny, ale przysporzył USA wielu nowych naukowców - bo zainteresowanie tematem wzrosło.

Ale jeszcze więcej korzyści można by było osiągnąć, gdyby po prostu zafundowano określone badania. Co z tego, że w czasie programu Apollo rozwinięto doskonale np. telemetrię, skoro kosztowało to wielokrotnie więcej, niż po prostu badania nad telemetrią?

Swoją drogą, ESA działa w oparciu o kontrakty z wykonawcami zewnętrznymi. Dla Europy to zbyt drogi biznes, żeby robić z tego państwowe przedsięwzięcie (NASA to straszny moloch). No i dobrze, niech firmy inwestują w kosmos - chcę kiedyś zobaczyć Ziemię z orbity :-)

Tyle, że ESA to państwowa organizacja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale jeszcze więcej korzyści można by było osiągnąć, gdyby po prostu zafundowano określone badania. Co z tego, że w czasie programu Apollo rozwinięto doskonale np. telemetrię, skoro kosztowało to wielokrotnie więcej, niż po prostu badania nad telemetrią?

 

Ale lot na Księżyc inspirował. Badania nad telemetrią nie miały poparcia. A lot na Księżyc tak, i pełno dzieci zapragnęło być astronautami i wybrali studia techniczne, które spowodowały skok technologiczny - do dzisiaj USA jedzie na impecie tamtego wydarzenia. Wg mnie to jedna z najbardziej opłacalnych decyzji w historii tego kraju, patrząc na wszystkie skutki.

 

Tyle, że ESA to państwowa organizacja.

 

No tak, ale chodzi mi o to, że nasza międzypaństwowa organizacja jest modułowa i każde wydatki ESA zawsze zawierają wydatki firm prywatnych :-) Zresztą NASA też daje zlecenia "na zewnątrz".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim skromnym zdaniem do napędzania biznesu i technologii wystarczy sama kasa. Dobry inżynier zawsze będzie dobrze zarabiał, nieważne, czy będzie pracował nad lotami w kosmos, czy nad lepszymi rodzajami zawieszenia w samochodach. Akurat na temat lotów w kosmos mam dokładnie przeciwne zdanie do Twoego i uważam, że jest to najgorsze wywalanie kasy w błoto. W moim odczuciu powinno się inwestować w to, co daje realne korzyści, a nie w propagandowe sukcesy, z których tylko przy okazji coś fajnego wyniknie. No, ale widocznie się nie zrozumiemy - tak też bywa :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim skromnym zdaniem do napędzania biznesu i technologii wystarczy sama kasa. Dobry inżynier zawsze będzie dobrze zarabiał, nieważne, czy będzie pracował nad lotami w kosmos, czy nad lepszymi rodzajami zawieszenia w samochodach. Akurat na temat lotów w kosmos mam dokładnie przeciwne zdanie do Twoego i uważam, że jest to najgorsze wywalanie kasy w błoto. W moim odczuciu powinno się inwestować w to, co daje realne korzyści, a nie w propagandowe sukcesy, z których tylko przy okazji coś fajnego wyniknie. No, ale widocznie się nie zrozumiemy - tak też bywa :P

 

Do Polski kasa płynęła jeszcze niedawno strumieniem, i co? 100 000 wolnych posad na informatyka. Czemu? Bo ludzie nie idą na politechnikę. Tylko część poleci na kasę - wielu wybierze zawód, który ich zainteresuje. Przecież większość obecnych naukowców, którzy pracują w tych wydajnych firmach, to się kształciła właśnie po locie na Księżyc. Na co Ci kasa, jak nie ma komu pracować?

 

Wywalanie kasy w błoto zawsze jest źle, ale nie można brać uwagi tylko bezpośrednich skutków. Uważam, że to USA wyszło zwycięsko z zimnej wojny i jej kosmicznego aspektu i bardzo by mnie zmartwiło, gdyby to Rosja wygrała - kto wie, może nadal istniałoby ZSRR? Ale ekonomia zadecydowała o obecnym kształcie ESA - 2000 pracowników, tylko część stałych, brak jakichś większych centrów. I tak ma być. Ale co jakiś czas trzeba chyba ludzi zachęcić.

 

A to, że mamy inne zdania, to chyba już z definicji ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chodzi o tych informatyków, to przede wszystkim trzeba spojrzeć na to w ten sposób, że od momentu, gdy napływa kasa i studia stają się atrakcyjne, do momentu, gdy ma się wykształconych absolwentów, mija minimum 5 lat (tyle trwają przecież studia). Zobacz, że dziś na informatyce ludzie jednak są i chcą studiować, a do tego osiągają sukcesy. Za to kasa ciągle nie jest jakaś porywająca - najlepsi rzeczywiście trafią na świetne stanowiska, ale reszta zostanie np. informatykami w jakichś niedużych firmach, gdzie nie mogą liczyć na specjalnie dobre zarobki.

Na co Ci kasa, jak nie ma komu pracować?

Jak kasa będzie dostatecznie dobra, to zawsze się znajdą pracownicy. Skoro znajduje się ludzi nawet do tak nieprzyjemnych zawodów, jak choćby śmieciarz, to świadczy to tylko o tym, że dobrą płacą można czynić cuda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niby tak, ale śmieciarze nie zarabiają dużo. Podobnie jak babcie klozetowe. No i sami pytanie naukowcy mówią - np. w programie Mars Direct - że to lądowanie na Księżycu zwróciło ich uwagę na taki a nie inny zawód ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie śmieciarz wcale nie zarabia aż tak źle :P A już na pewno zarabia bardzo dobrze biorąc pod uwagę jego wykształcenie. A babcia klozetowa? cóż, nie może zarabiać dobrze, jeżeli jest to zawód, w którym każdy może sobie poradzić. Płaci się za "unikalność" kwalifikacji, więc tam, gdzie są one zupełnie typowe, pracowników nie da się skusić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz.. śmieciarz dostaje na rękę jakieś dwa razy więcej, niż doktorant :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Lol to doktorantom się płaci? Teraz to dopiero kusisz xP

7.gif

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Lol to doktorantom się płaci?

Znajomi doktoranci zwykli nazywać to jałmużną, ale jak kto woli :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znajomi doktoranci zwykli nazywać to jałmużną, ale jak kto woli :P

 

U mnie w sumie ludziom z licencjatem też się płaci za badania xD Ale pewnie ze 100 zł mniej niż doktorantom ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie na uczelni doktorant dostaje ok 1 tys. zł miesięcznie. Rarytasy to nie są, ale dostawanie kasy za to, że się rozwija swoje kwalifikacje jest dość mobilizujące :P

 

Po co po studiach iść do pośredniaka albo robić w hipermarkecie, na stacji czy jeszcze gdzie indziej, jak za niewiele mniejsze pieniądze można dalej studiować?

 

Inna sprawa, że w dzisiejszych czasach w Polsce doktorowi może być ciężej znaleźć pracę niż magistrowi (i mam na myśli inżynierów, bo studiuję na politechnice).. I dlatego to pchanie się na doktoranta robi się dyskusyjne..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Inna sprawa, że w dzisiejszych czasach w Polsce doktorowi może być ciężej znaleźć pracę niż magistrowi (i mam na myśli inżynierów, bo studiuję na politechnice).. I dlatego to pchanie się na doktoranta robi się dyskusyjne..

 

Może przynajmniej doktorzy zastąpią magistrów w szkołach xD I to jeszcze zakompleksionych, każących się nazywać "profesorami" ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
U mnie na uczelni doktorant dostaje ok 1 tys. zł miesięcznie. Rarytasy to nie są, ale dostawanie kasy za to, że się rozwija swoje kwalifikacje jest dość mobilizujące :P

Mobilizujące byłyby zarobki na poziomie pozwalającym godnie żyć. Bo jeżeli przez 2-4 lat studiów doktoranckich zarabiasz tysiąc, a potem jako doktor max 1500, to sorki, ale mnie to nie motywuje do działania na rzecz nauki, skoro ten sam magister może pracować w banku, hipermarkecie czy gdziekolwiek indziej i zarabiać bardzo podobne pieniądze, jak doktorant.

Po co po studiach iść do pośredniaka albo robić w hipermarkecie, na stacji czy jeszcze gdzie indziej, jak za niewiele mniejsze pieniądze można dalej studiować?

Wprost przeciwnie: po co sobie wypruwać żyły i tracić czas na badania, główkować i ciągle się rozwijać, skoro można posadzić tyłek za kasą i bez większego myślenia przesuwać towary nad czytnikiem? (żeby była jasność: szanuję pracę kasjerek, ale powiedzmy sobie uczciwie - ta praca nie wymaga ani specjalnego rozwoju, ani wybitnych kwalifikacji)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mikroos, studia doktoranckie to nie zawsze jest wypruwanie sobie żył i siedzenie całymi dniami na uczelni :P Uważam że może być to przyjemniejsze niż siedzenie bez perspektyw awansu na kasie czy stacji benzynowej :D

 

Jeśli chodzi o zarobek doktorantów - u mnie w domu przez wiele lat dochód na osobę wynosił ~600zł, i z trudem, ale dawało się żyć, więc jeśli ten dochód miałby podnieść się do około 1000zł (gdy dostanę się na studia doktoranckie), to myślę że w moim odczuciu będzie to luksus, przynajmniej przez jakiś czas :D Po prostu wszystko zależy od tego, do czego kto się przyzwyczaił..

 

Zaś co do kasy, to zarobki nie są uzależnione na uczelniach wyłącznie od tytułu, ale raczej od stanowiska - doktor może zajmować stanowiska pozwalające na zarobek 2,5-3,5tys zł :D

 

Fakt, że dostać etat na uczelni po studiach doktoranckich jest bardzo ciężko (z reguły 1-2 etaty to max, i to chyba nie każdego roku), ale ja tu bym się nastawiał na zagranicę - tam wykształcenie i umiejętności się ceni ;)

 

Patrzę na to trochę na zasadzie "mam do wyboru pracę za te 1000zł bez żadnych perspektyw rozwoju, albo studia doktoranckie za 1000zł z przynajmniej jakąś szansą na rozwój - więc lepsze to niż nic" ;)

 

Aczkolwiek nie powiem - z tymi studiami faktycznie nie można jednoznacznie powiedzieć że jest lepiej - jeśli ktoś ma dobrą gadanę, jest obrotny i założy własną prosperującą firmę, to będzie miał zarobki na poziomie 2-4 tys. zł, a jak już firma się dobrze ustabilizuje to nawet rzędu 10-50 tys. zł. Ewentualnie jeśli trafi pracę w swoim magisterskim zawodzie, to też może wykrecić od 2,5 do 5 tys. zł. Zatem to kwestia takiej loterii trochę - albo się trafi ze studiami doktoranckimi, albo z pracą po studiach magisterskich albo z własnym interesem.. Gorzej jak się nie trafi ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kasjer jest zwalniany średnio co 3 tygodnie i ma stresujące warunki pracy. Doktorant > kasjer. Zresztą sam mikroosie stawiasz tezy o innych, które w Twoim przypadku się nie sprawdzają ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze: nie napisałem nigdzie nic na temat tego, jak ciekawe jest wykonywanie poszczególnych zawodów. Napisałem jedynie, jakich wymagają kwalifikacji.

 

Po drugie: proste przeliczenie dochodu na głowę w rodzinie też jest średnio trafne, bo 1000 zł ledwie wystarczy jednej osobie na wynajem kawalerki, ale już dwie osoby mając po 1000 zł wynajmą tę kawalerkę i jeszcze jakoś wyżyją przez miesiąc. A biorąc pod uwagę, że będąc w wieku "doktoranckim" zwykle ma się już ochotę zamieszkać na swoim, proste dzielenie całych dochodów przez liczbę osób jest średnio trafne.

 

Po trzecie: zupełnie nie rozumiem Twojego ostatniego posta. Co chciałeś powiedzieć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po trzecie: zupełnie nie rozumiem Twojego ostatniego posta. Co chciałeś powiedzieć?

 

W sumie to nie wiem, zupełnie siebie wtedy nie słuchałem :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Około 250 roku na terenie Japonii pojawił się nowy zwyczaj grzebalny. Mieszkańcy wysp zaczęli konstruować wielokomorowe kurhany, tzw. kofun. W mieście Sakai w prefekturze Osaka znajduje się największy z japońskich kurhanów - Daisen-ryo kofun. To prawdopodobnie grobowiec Nintoku, 16. cesarza Japonii. Otoczony trzema fosami kurhan w kształcie dziurki od klucza ma 486 metrów długości, jego tylna część ma 249 metrów średnicy, a wysokość sięga 36 metrów. Na teren kurhanu nie wolno wchodzić, nie prowadzi się w nim też prac archeologicznych. A mimo to pojawiły się przedmioty, zabrane z grobowca przed 150 laty.
      W kwietniu 1872 roku podczas prac porządkowych na terenie Daisen-ryo kofun zauważono, że w wyniku osunięcia się ziemi doszło do odsłonięcia komory grobowej zawierającej sarkofag. Na miejsce wysłano Kashiwagigo Kaichiro, architekta specjalizującego się w budowie pawilonów herbacianych, uznanego kolekcjonera starożytności i eksperta ds. sztuki. Kaichiro sporządził plany i rysunki, na których widać komorę grobową i duży sarkofag, wewnątrz którego znaleziono m.in. złoconą zbroję, szklane naczynia, żelazne miecze. Po oględzinach komora została zasypana.
      Okazuje się jednak, że Kaichiro zabrał z grobowca niewielki pozłacany nożyk i fragmenty zbroi. Przez lata znajdowały się one w jego prywatnej kolekcji, a po jego śmierci w 1898 roku przeszły na własność Masudy Takashiego, urzędnika z Ministerstwa Finansów, a później przedsiębiorcy związanego z koncernem Mitsui, dla którego zlecenia wykonywał też Kaichiro. Takashi zlecił też Kaichiro budowę pawilonu herbacianego w swoim domu. Przejął też od niego wiele dzieł sztuki, w tym zwoje, które później uznano za skarby narodowe. Gdy zaś Masuda Takashi zmarł w 1938 roku, przedmioty z cesarskiego grobu krążyły wśród kolekcjonerów, aż zostały kupione przez Muzeum Uniwersytetu Kokugakuin. Dzięki temu stały się znane opinii publicznej i można było je zbadać.
      Do muzeum trafiły małe fragmenty złoconej miedzi, które nakładano na żelazną zbroję, oraz rytualny nożyk. Analizy fragmentów zbroi wykazały obecność miedzi, złota, rtęci i żelaza. Zachowany fragment nożyka ma 10,5 cm długości i 2,2 cm szerokości. Całość miała około 15 cm. długości. Zabytek znajduje się w pochwie z drewna cyprysika tępołuskowego, która została obita miedzią pozłacaną amalgamatem (Cu, Au, Hg), a jej brzegi wzmocniono srebrnymi nitami. Grubość złocenia wynosi zaledwie 0,5 milimetra, co wskazuje na wysoki poziom zaawansowania technologicznego.
      Przedmioty datowane są na 2. połowę V wieku. Prawdopodobnie zostały wykonane na zlecenie rodziny cesarskiej. Sam kurhan był prawdopodobnie budowany i używany przez dłuższy czas, a pochówki następowały tam w różnych latach.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed laty rząd w Pekinie postanowił zadbać o Jangcy, najważniejszą z chińskich rzek. Od stycznia 2020 roku na 332 obszarach ochronnych wzdłuż rzeki wprowadzono całkowity zakaz połowu ryb, a rok później ogłoszono 10-letnie moratorium na połowy na całej rzece, jej głównych dopływach i przyległych jeziorach. Profesor Liu Huanzhang z Instytutu Hydrobiologii Chińskiej Akademii Nauk, który  przeanalizował wstępne dane dotyczące wpływu zakazu połowów na bioróżnorodność, apeluje do władz o przedłużenie zakazu. Widać bowiem, jak wspaniale odradza się bioróżnorodność rzeki.
      W 2007 roku informowaliśmy, że baiji, słodkowodny delfin z Jangcy, wyginął, stając się pierwszym gatunkiem walenia, który zniknął z powierzchni Ziemi w wyniku działalności człowieka. Kilka lat później okazało się, że na skraju zagłady – znowu w wyniku działań człowieka – jest też morświnek bezpłetwy. Teraz, po kilku latach od wprowadzenia zakazu połowu ryb dowiadujemy się, jak bardzo jest on skuteczny. Tak skuteczny, że być może udałoby się ocalić baiji, gdyby wprowadzono go wcześniej.
      Populacja skrajnie zagrożonego morświnka bezpłetwego gwałtownie się zmniejszała. W 2006 roku szacowano, że w Jangcy żyje 1800 morświnków, w 2017 było to jedynie 1012 sztuk. Po prowadzeniu zakazu połowów liczba morświnków zaczęła rosnąć. Obecnie populacja liczy około 1300 osobników.
      Rośnie też liczba gatunków ryb i zwiększa się ich liczebność, o czym świadczą szybkie przyrosty liczby gatunków, które udało się zaobserwować w poszczególnych latach. Jeszcze na początku 2020 roku w rzece odnotowano 168 gatunków ryb. W 2022 zauważono 193 gatunki, w 2024 odnotowano obecność 227 gatunków. To wyniki dorocznych monitoringów, wskazujące, że liczba osobników poszczególnych gatunków rośnie na tyle, że są one odnotowywane przez naukowców.
      Profesor Liu Huanzhang mówi, że po wprowadzeniu zakazu połowów w całym czteroletnim okresie monitorowania odnotowano w Jangcy 344 gatunki ryb. To o 36 gatunków więcej, niż zauważono podczas wcześniejszego czteroletniego okresu monitoringu w latach 2017–2020, jeszcze przed wprowadzeniem zakazu. Uczony uważa, że moratorium powinno zostać wydłużone, bo tylko w ten sposób można przywrócić bioróżnorodność Jangcy i uchronić rzadkie gatunki przed zagładą.
      Po wprowadzeniu moratorium chińskie władze przesiedliły ponad 160 000 osób, które utrzymywały się z rybołówstwa i znalazły im inne źródła utrzymania.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Któż by się spodziewał, że kanapka z wołowiną może stać się przedmiotem dyskusji podczas uchwalania budżetu NASA przez Izbę Reprezentantów, a w jej sprawie będzie wypowiadał się sam szef NASA, James Webb (tak, tak, ten od Teleskopu Webba)? A jednak...
      Misja Gemini III (23 marca 1965) była pierwszą załogową misją w ramach projektu Gemini i 7. amerykańską misją załogową w historii. Udział w niej wzięli Virgil „Gus” Grissom i John Young. Trwała niecałe 5 godzin, ale w jej ramach NASA chciała przetestować m.in. system wyżywienia astronautów dla planowanych dłuższych misji. Astronauci mieli sprawdzić szczelność plastikowych torebek z liofilizowaną żywnością, system dostarczania wody do torebek, system pozbywania się śmieci.
      Już podczas treningu na Ziemi Grissom narzekał na okropny smak kosmicznego jedzenia. Sam Young określał niektóre dania jako „ledwie możliwe do przełknięcia”, a jeszcze inny astronauta opisywał posiłki serwowane załogom misji Gemini jako „dziwaczne”. Jedzenie było tak okropne, że podczas naziemnego treningu, który odbywał się m.in. w panamskiej dżungli, przez dwa pierwsze dni astronauci woleli w ogóle nie jeść. Trzeciego dnia pokonał ich głód. Sytuację pogarszał fakt, że liofilizowaną masę musieli najpierw nawodnić zimną wodą. Z ciepłą dałoby się to jeszcze jakoś przełknąć. Ale na pokładzie była tylko zimna.
      Young postanowił zrobić przyjemność bardziej doświadczonemu koledze. Przed startem poprosił innego astronautę, Waltera Schirrę, o kupno w pobliskim barze kanapki z marynowaną wołowiną. Gdy Grissom i Young szli w kierunku stanowiska startowego, Schirra podał Youngowi kanapkę, a ten schował ją do kieszeni skafandra.
      Dwie godziny po starcie Young miał za zadanie rozpocząć eksperyment z żywnością. Wyjął więc kanapkę z kieszeni i zaproponował ją swojemu dowódcy. To, co działo się w kabinie, zarejestrowały systemy komunikacji z Ziemią. Young zapytał Grissoma, czy chce. Grissom zapytał, co to i skąd to jest, na co Young odpowiedział, że zabrał ze sobą. Jednak gdy Grissom ugryzł kanapkę poczuł w ustach okruszki. Schował więc kanapkę do kieszeni, by okruszki nie zaczęły unosić się w kabinie.
      Dwa dni później, podczas konferencji prasowej, na której zgromadzili się dziennikarze z całego świata, padło pytanie o kanapkę. Young wydawał się zaskoczony. Najpierw zapytał, skąd dziennikarz o tym wie, a potem wybuchnął śmiechem i stwierdził, że Grissom ją zjadł.
      Astronauta z pewnością nie spodziewał się, że jego kanapką zajmie się niezwykle poważne grono. Dnia 5 kwietnia 1965 roku podkomitecie Izby Reprezentantów, który był częścią komitetu decydującego o wydatkowaniu pieniędzy budżetowych, trwała m.in. dyskusja na temat kolejnego budżetu NASA.
      Dyskusja zeszła na program Gemini. W pewnym momencie deputowany George E. Shipley zapytał dyrektora NASA, Jamesa Webba, dlaczego Agencja zmniejsza finansowanie programu. Odpowiedzi udzielił wicedyrektor ds. misji załogowych, George Mueller, który wyjaśnił, że w związku z zakończeniem testów naziemnych spadły też koszty misji.
      W pewnym momencie Shipley stwierdził: To bardzo udany program. Proszę mi powiedzieć o ostatniej misji oraz o kanapce, która znalazła się na pokładzie. Czy Pan to zatwierdził? [...] Myślę, że po wydaniu takich pieniędzy i przeznaczeniu takiej ilości czasu, wniesienie na pokład pojazdu kanapki jest czymś niewłaściwym. [...] Czytałem artykuł, z którego wynikało, że okruszki z kanapki latały po całej kabinie. Wiem, ze wszystko sterylizujecie i dokładnie czyścicie, że pojazd jest niemal jak sala operacyjna, a tutaj ktoś wnosi kanapkę. Co Pan o tym myśli?.
      Pomiędzy Shipleyem a urzędnikami NASA wywiązała się utarczka słowna, którą przerwał jeden z deputowanych pytaniem, czy kanapka zagroziła powodzeniu misji. Przedstawiciele NASA zapewnili, że nie. W końcu włączył się w to dyrektor Webb, który przyznał Shipleyowi rację, że takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Dodał, że program kosmiczny jest zbyt ważny, by można było pozwolić astronautom na samodzielne decydowanie, co mogą ze sobą zabrać.
      Webb miał rację, gdyż narażenie na niebezpieczeństwo dopiero rozwijającego się programu załogowych misji kosmicznych mogłoby stanowić poważne utrudnienie w realizacji tak ważnego celu, jakim było lądowanie człowieka na Księżycu. Szczególnie w obliczu ostrej rywalizacji ze Związkiem Radzieckim.
      Od czasu misji Gemini IV NASA wdrożyła ściślejsze reguły, zgodnie z którymi każdy astronauta ma obowiązek przedstawić do akceptacji listę przedmiotów, jakie chce ze sobą zabrać. Zabronione są kanapki czy ciężkie przedmioty z metalu.
      Pomimo krytycznej uwagi dyrektora Webba, Young nie dostał nawet nagany za swoje zachowanie. A kanapka nie przeszkodziła mu w jego rozwijającej się i – jak się z czasem okazało – wyjątkowej karierze. Był pierwszym astronautą w historii, który poleciał w kosmos sześciokrotnie (2xGemini, 2xApollo, 2xSTS), pierwszym dowódcą promu kosmicznego i przez 13 lat był dyrektorem Astronaut Office, które zarządza astronautami, a szef biura osobiście decyduje, kto zostanie dowódcą, pilotem czy specjalistą danej misji. Ciekawe, czy w tej roli uczulał swoich młodszych kolegów, by nie brali ze sobą kanapek.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pełniący obowiązki administratora NASA Sean Duffy, wydał dyrektywę, której celem jest przyspieszenia budowy reaktora atomowego na powierzchni Księżyca. Agencja niejednokrotnie prowadziła prace nad reaktorami służącymi eksploracji kosmosu. Dotychczas żaden nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Administracja prezydenta Trumpa – w obliczu rosnącej konkurencji ze strony Chin i Rosji – chce wreszcie doprowadzić tę kwestię do końca.
      Chiny i Rosja mają ambitne plany. Chcą do połowy lat 30. wybudować w pobliżu bieguna południowego Księżyca stację zasilaną energią jądrową. Biegun południowy znajduje się też w kręgu zainteresowań USA, które chcą w 2027 roku wysłać tam misję załogową. W tamtym regionie znajdują się wiecznie zacienione kratery, zawierające zamarzniętą wodę, którą można wykorzystać zarówno do picia, jak i do produkcji paliwa.
      Prezydent Trump już w czasie swojej pierwszej kadencji naciskał na zorganizowanie załogowej misji na Księżyc. W 2022 roku NASA, zainspirowana częściowo polityką byłego już wówczas prezydenta, prowadziła projekt, w ramach którego trzy firmy otrzymały po 5 milionów dolarów na opracowanie koncepcji niewielkiego, 40-kilowatowego reaktora atomowego o masie nie przekraczającej 6 ton.
      Projekt Duffy'ego jest bardziej ambitny. Reaktor ma mieć moc co najmniej 100 kW i być gotowy do wystrzelenia w 2029 roku. Teraz NASA ma 30 dni na wyznaczenie urzędnika, który będzie nadzorował cały projekt i 60 dni na opublikowanie oferty dla partnerów.
      Powstanie takiego reaktora na Księżycu może pozwolić też USA de facto na przecięcie niewielkiej części Srebrnego Globu. Traktat o przestrzeni kosmicznej zabrania co prawda jakiemukolwiek państwu zawłaszczania jakiegokolwiek fragmentu przestrzeni kosmicznej czy ogłaszania swojego zwierzchnictwa nad nim, jednak ten sam traktat mówi, o konieczności poszanowania uzasadnionych interesów innych państw. To zaś może oznaczać, że w pewnej odległości od takiego reaktora inne państwa nie będą mogły prowadzić żadnej działalności mogącej utrudnić jego działanie. De facto mogłaby powstać w jego pobliżu wyłączna strefa zarządzana przez USA.
      Wielu ekspertów wątpi, czy rok 2029 jest realistycznym terminem wysłania na Księżyc reaktora atomowego. Tym bardziej, że – ich zdaniem – zorganizowanie misji załogowej w 2027 roku też jest zbyt ambitnym celem.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO) oficjalnie certyfikowała najdłuższą zaobserwowaną błyskawicę. Pojawiła się ona w październiku 2017 roku podczas wielkiej burzy, która przeszła nad Stanami Zjednoczonymi. Błyskawica rozciągała się od wschodniego Teksasu i sięgnęła niemal Kansas City. Dzięki satelitom, które znakomicie poprawiają naszą zdolność obserwacji zjawisk atmosferycznych, możliwa była dokładna ocena jej długości. WMO poinformowała, że miała ona 829 kilometrów długości. To odległość pomiędzy Paryżem a Wenecją.
      Margines błędu w pomiarze gigantycznej błyskawicy wynosi ± 8 kilometrów. Była ona o 61 kilometrów dłuższa, niż poprzedni rekordzista, błyskawica z 29 kwietnia 2020 roku. Rozświetliła ona niebo nad południową częścią USA i miała 768 kilometrów długości.
      Nowa rekordzistka powstała nad Wielkimi Równinami. To jedno z miejsc, gdzie tworzą się mezoskalowe układy konwekcyjne, których dynamika umożliwia powstawanie megabłyskawic. Burza z 2017 roku, podczas której powstała, była jedną z pierwszych podczas których nowy satelita NOAA GOES-16 (Geostationary Operational Environmental Satellite) zarejestrował wyjątkowo długotrwałe i potężne błyskawice. Rekordowego wydarzenia nie zauważono podczas pierwszej analizy danych. Dopiero ponowne przyjrzenie się informacjom przekazanym przez GOES-16 ujawniło, do jak wielkiego rozbłysku na niebie doszło.
      WMO odnotowuje też inne rekordy związane z błyskawicami, niektóre niezwykle tragiczne. Najdłużej trwająca błyskawica pojawiła się 18 czerwca 2020 roku podczas burzy nad Urugwajem i Argentyną. Trwała nieco ponad 17 sekund. Z kolei w 1975 roku w Rodezji (Zimbabwe) błyskawica zabiła 21 osób, które schroniły się w jednej z chat podczas burzy. Do jeszcze bardziej tragicznego wypadku, spowodowanego niebezpośrednim działaniem błyskawicy, doszło w 1994 roku w miejscowości Dronka w Egipcie. Błyskawica uderzyła w znajdujące się w pobliżu cysterny z ropą naftową i paliwem lotniczym, stanowiące zapasy strategiczne wojska. Występująca jednocześnie powódź zaniosła płonące paliwo w kierunku Dronki. Zginęło 469 osób.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...