Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
"Telefoniczny" test na chlamydiozę
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Medycyna
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Susan Quilliam, brytyjska psycholog specjalizująca się w seksuologii i mowie ciała, opublikowała ostatnio na łamach Journal of Family Planning and Reproductive Health Care artykuł, w którym dowodzi, że zalewające półki księgarń i kiosków romanse mają na kobiety większy wpływ niż porady fachowców. Wg niej, niweczy to skuteczność inicjatyw dotyczących planowania rodziny czy tzw. zdrowia reprodukcyjnego (czyli np. chorób przenoszonych drogą płciową).
Na współczesne kobiety nadal silnie oddziałuje wizja wyidealizowanej miłości i seksu rodem z romantic fiction. I choć, oczywiście, jest w literaturze miejsce dla tego gatunku prozy, który może dostarczać sporo radości i przyjemności, spoglądanie na świat związków przez różowe okulary niekoniecznie sprzyja paniom.
Quilliam podkreśla, że wiele sytuacji, z którymi klinicyści mają do czynienia w swej codziennej pracy, stanowi właśnie pokłosie romansów. Psycholog uważa wręcz, że romantic fiction silniej wpływa na zachowania kobiet niż wysiłki stowarzyszeń na rzecz równouprawnienia czy planowania rodziny. Gatunek ten jest [niestety] nadal zdominowany przez silny trend ucieczkowości, perfekcjonizmu oraz idealizacji. To przeciwieństwo tego, co staramy się promować. Brytyjka wspomina choćby o seksie uprawianym poza konwencją obopólnej zgody. Bohaterki romansów ulegają raczej przebudzeniu pod wpływem działania mężczyzny, co wyklucza kierowanie się przez kobiety własną wolą i pragnieniami.
Romanse kreują też nierealistyczną wizję świata. Tutaj kobiety przeżywają wielokrotne orgazmy i przechodzą ciąże bez najmniejszych komplikacji. Quilliam wyjaśnia, że terapeuci podkreślają, że seks i związki mogą być, oczywiście, wspaniałe, ale nigdy idealne. O ile zakochanie stanowi świetną inspirację dla książki, o tyle romans sam w sobie nie jest w stanie unieść ciężarów trwającego całe życie związku. We wcześniejszych wersjach powieści o miłości bohaterkami były dziewice, które dopiero uwiedzione przez mężczyznę odkrywały swój popęd seksualny. W romantic fiction sprzed paru dziesięcioleci próżno szukać samotnych rodziców lub przemocy domowej. Obecnie książki reprezentujące ten gatunek lepiej oddają rzeczywistość - bohaterowie pracują i muszą się rozprawiać z przeciwnościami losu, nadal jednak zaawansowany idealizm powoduje, że w listach miłośniczek romansów, które docierają do prowadzącej kolumnę z poradami Quilliam, często pojawiają się charakterystyczne pytania. Kobiety pozostające w stabilnych związkach piszą np. o pociągu emocjonalnym do innego niż partner mężczyzny. Chcą odejść, nie podejmując w ogóle prób odbudowania relacji, bo w nieidealnym związku wygasła namiętność. Co gorsza romantic fiction często aktywnie zniechęca do używania prezerwatyw. Pani psycholog ujawnia, że przeprowadzone ostatnio badania pokazały, że o korzystaniu z kondomów wspomina się w 1 romansie na 10. Zazwyczaj główna bohaterka odmawia stosunku z prezerwatywą, twierdząc, że nie chce, by między nią a wybrankiem istniały jakiekolwiek bariery. Odnotowano też korelację między częstością czytania romansów a negatywnym nastawieniem do używania kondomów.
Z pozoru problem wydaje się błahy, ale jak wylicza Quilliam, w niektórych krajach rozwiniętych romantic fiction stanowi aż ok. 50% sprzedaży książek.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Chlamydioza zwiększa ryzyko ciąży pozamacicznej, a konkretnie jajowodowej. Naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu ustalili, że w jajowodach pacjentek z zakażeniem Chlamydia trachomatis powstaje więcej białka PROKR2, które podwyższa prawdopodobieństwo zagnieżdżenia zarodka w tym rejonie.
Opisywane badanie stanowi kontynuację wcześniejszego studium, które wykazało, że produkcja podobnej proteiny zwiększała prawdopodobieństwo ciąży ektopowej u palaczek.
Chlamydioza prowadzi do powstawania blizn i niedrożności jajowodów, czego skutkiem jest niepłodność. Badanie Szkotów pokazuje jednak, że zmiany w jajowodach mogą być bardziej subtelne, bez wyraźnego bliznowacenia.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Starsi swingersi (osoby pozostające w stałym związku, ale za obopólną zgodą angażujące się w seks z innymi ludźmi) znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka zarażenia chorobami przenoszonymi drogą płciową. To oni są też, wg holenderskich badaczy, częściowo odpowiedzialni za wprowadzanie ich do populacji generalnej.
Wśród 9 tys. konsultowanych w klinikach zdrowia płciowego pacjentów/pacjentek 12% pozostawało w związku ze swingersem w średnim wieku 43 lat. Zespół z South Limburg Public Health Service sugeruje, że ludzie w tym wieku powinni zostać objęci programem doradztwa jako jedna z grup ryzyka.
Autorzy raportu sądzą, że na całym świecie istnieją miliony swingujących par, które zamieniają się partnerami, uczestniczą w seksie grupowym lub bywają w specjalnych seksklubach. Co ciekawe, w ramach wcześniejszych badań wykazano, że osoby powyżej 45. r.ż. często fałszywie zakładają, że w ich przypadku ryzyko zarażenia chorobą przenoszoną drogą płciową jest niewielkie.
Holendrzy analizowali przypadki pacjentów zgłaszających się do klinik w latach 2007-2008 r. Okazało się, że swingersi znaleźli się wśród grup o najwyższym wskaźniku zapadalności na choroby przenoszone drogą płciową. Dołączyli tym samym do młodych ludzi i gejów. Kobiety angażujące się w swingowanie zarażały się częściej od mężczyzn. U pacjentów w wieku 45 lat ponad połowę diagnoz STI (od ang. sexually transmitted infection) postawiono właśnie w przypadku swingersów. Jeden na 10 starszych swingersów zarażał się chlamydiozą, a 1:20 rzeżączką.
Dr Nicole Dukers-Muijeres podkreśla, że swingersi mają wielu partnerów i często uprawiają seks bez zabezpieczeń. Tego typu zachowania zwiększają podatność na STI, co nasze studium zresztą potwierdziło. Niewykluczone, że osoby swingujące działają jak most otwierający chorobom płciowym drogę do populacji generalnej. Ze szczegółowymi wynikami badań Holendrów można się zapoznać na łamach pisma Sexually Transmitted Infections.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Miłośnicy palenia marihuany mogą się spotkać w życiu z nie lada paradoksem. Okazuje się bowiem, że ich życie erotyczne jest bujniejsze niż u reszty populacji, lecz ich nałóg jest jednocześnie powiązany ze... zwiększoną częstotliwością zaburzeń funkcji seksualnych.
Niespodziewane wyniki są efektem telefonicznej ankiety przeprowadzonej wśród 8656 Australijczyków w wieku o 16 do 64 lat. Z zebranych informacji wynika, że w ciągu roku poprzedzającego wywiad marihuanę stosowało 8,7% osób: 11,2% mężczyzn i 6,1% kobiet. Jak nietrudno przewidzieć, aktywnymi palaczami były głównie osoby stosunkowo młode, tzn. w wieku poniżej 36 lat.
Pytania dotyczące życia seksualnego palaczy przyniosły dość zaskakujące odpowiedzi. Jak się okazuje, mężczyźni z tej grupy mają znacznie więcej partnerów, o czym świadczy dwukrotnie wyższy odsetek osób posiadających przynajmniej dwoje partnerów seksualnych w ciągu roku poprzedzającego badanie. Co ciekawe jednak, w porównaniu do populacji ogólnej miłośnicy trawki aż czterokrotnie częściej uskarżali się na problemy z osiąganiem orgazmu, a także, paradoksalnie, trzykrotnie częściej cierpieli z powodu przedwczesnego wytrysku.
Nieco inaczej sytuacja wyglądała w przypadku kobiet. Co prawda nie uskarżały się one na brak satysfakcji z życia seksualnego, lecz aż siedmiokrotnie częściej wykrywano u nich choroby przenoszone drogą płciową. Zgadza się to z wynikami badań prowadzonych w ostatnich latach, z których wynika, że stosowanie marihuany jest skorelowane ze znacznie bardziej liberalnym podejściem do seksu.
Jedyne, czego wciąż nie udaje się dowieść naukowcom, to zidentyfikowanie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy paleniem marihuany i zmianami w życiu seksualnym. Sami naukowcy zajmujący się tym problemem podkreślają, że nie spodziewają się odnalezienia prostej zależności pomiędzy tymi dwoma zjawiskami. Ich zdaniem, wzajemne powiązanie tych dwóch czynników jest bardziej złożone.
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.