Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Do ustalenia liczebności populacji niektórych gatunków stosuje się często zdjęcia lotnicze. Biolodzy ze stowarzyszenia The Nature Conservancy uważają jednak, że można to zrobić prościej - proponują użycie... satelitów i technologii stosowanych dotychczas głównie przez wojsko.

 

Poszukiwanym przez naukowców gatunkiem jest szczur kangurowy (Dipodomys ingens), niewielki gryzoń zamieszkujący zaledwie kilka stanowisk na równinach Kalifornii. Interesującą cechą tych zwierząt jest ogromna oszczędność wody - potrafią uzyskiwać ją nawet z rosy i z wydychanego przez siebie powietrza. Ssaki te jest co prawda zbyt małe, by dostrzec je z kosmosu, lecz położone obok ich gniazd kopce usypane z zebranych przez nie nasion są na tyle charakterystyczne, że wystarczą do zliczenia tych cennych stworzeń.

 

Realizacja projektu jest możliwa dzięki ujawnieniu w ostatnim czasie ogromnego archiwum zdjęć satelitarnych wykonywanych przez ostatnie trzydzieści lat w ramach amerykańskiego programu badań geologicznych (U.S. Geological Survey). Na podstawie fotografii naukowcy planują określić zmiany liczebności szczurów kangurowych w poszczególnych latach. Jak oceniają przedstawiciele The Nature Conservancy, oparcie się na technologii satelitarnej będzie znacznie tańsze i wygodniejsze od korzystania ze zdjęć wykonywanych z samolotu.

 

Badania nad tymi niewielkimi ssakami są niezwykle istotne, gdyż są one kluczowe dla przetrwania ekosystemu kalifornijskich równin. Dzięki temu, że gryzonie żywią się nasionami i magazynują je, pomagają w ich rozprzestrzenianiu. W ostatnich latach ich liczebność drastycznie spadła z powodu przekształcania równin Kalifornii w pola uprawne - od lat 50. XX wieku farmerzy zniszczyli aż 90% powierzchni równin i przekształcili je na potrzeby rolnictwa. 

 

Istotny wpływ na kondycję gatunku mają także zmiany klimatyczne. W ostatnich latach obserwuje się znaczne podwyższenie ilości opadów, które faworyzują wzrost traw nienależących naturalnie do ekosystemu tamtego regionu. Rośliny te utrudniają szczurom wyszukiwanie pokarmu, prowadząc do zmniejszenia liczebności ich potomstwa oraz, oczywiście, ich samych. Powoduje to utrudnienie rozsiewania nasion roślin naturalnie zamieszkujących kalifornijskie równiny. Na pogorszeniu kondycji gryzoni cierpią także inne zwierzęta, zarówno te zamieszkujące w ich gniazdach, jak wiewiórki ziemne i niektóre gatunki jaszczurek, jak również żywiące się nimi drapieżniki.

 

Celem projektu jest nie tylko zliczenie szczurów kangurowych, lecz także ustalenie taktyki pozwalającej na ratowanie ich naturalnego środowiska. Dzięki zlokalizowaniu miejsc, w których poszukiwanie pożywienia przez gryzonie jest utrudnione, będzie możliwe zaplanowanie wypasu bydła na łąkach zamieszkiwanych przez obce na tym terenie trawy. Dzięki podgryzaniu ich pędów krowy ułatwią wzrost roślin ułatwiających szczurom przeżycie.

 

Plan naukowców będzie bez wątpienia trudny w wykonaniu, lecz jego realizacja może okazać się kluczowa dla całego ekosystemu kalifornijskich równin. Jak ocenia Tim Bean, doktorant z zakresu zarządzania środowiskiem pracujący na Uniwersytecie Kalifornijskim, bez nich [szczurów - przyp. red.] cały ekosystem zwariuje. Badacz dodaje, że rzadko się zdarza, by tak niewielki gatunek był tak ważny dla przeżycia tak wielu innych. Nic więc dziwnego, że w obliczu nietypowej sytuacji szuka się alternatywnych rozwiązań.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TO teraz jeden myk, jak licznie się rozmnażają te gryzonie? Czy w ogóle jest szansa ustalić ile ich może przebywać w jednym gnieździe?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Każdy gatunek ma jakąś określoną częstotliwość rozrodu i wielkość miotu. Na pewno można dość dokładnie oszacować liczebność, choć być może niekoniecznie policzyć je co do sztuki. No i najważniejsze: wystarczy w ogóle stwierdzić obecność gniazd, by wiedzieć, że w ogóle są w danym miejscu osobniki. Jeśli gniazd będzie więcej, wówczas wiadomo, że warto o to miejsce dbać i przywracać je do pierwotnego stanu w pierwszym rzędzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość Tomekx2

Pytanie, czy starania ekologów nadążą chronić środowisko w obliczu wymagań stawianych przez lawinowo zwiększającą się populację ludzi ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Pytanie, czy starania ekologów nadążą chronić środowisko w obliczu wymagań stawianych przez lawinowo zwiększającą się populację ludzi ?

 

Zaraz, zaraz przecież my się mnożymy 2*2 rzadko 2*3  a bakterie 1 do milonów.. , to przed kim w zasadzie powinni bronić to środowisko ??  8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z pewnością

Pytanie, czy starania ekologów nadążą chronić środowisko w obliczu wymagań stawianych przez lawinowo zwiększającą się populację ludzi ?

ratunek kogokolwiek przed kimkolwiek jakikolwiek by nie był, będzie miał kosmiczny wymiar, to pewne. Tylko: czy ludzkość doświadczy owego Osobiście, czy też zarejestrują ów Ratunek bezpiecznie usytuowane orbitery...pozostaje kwestią nierozstrzygniętą, ale oczywiście rozstrzygnie się niebawem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaraz, zaraz przecież my się mnożymy 2*2 rzadko 2*3  a bakterie 1 do milonów.. , to przed kim w zasadzie powinni bronić to środowisko ??  8)

Bakterie są integralną częścią środowiska od samego początku życia na Ziemi i utrzymują się z nim we względnej rówowadze. Ludzie tej cechy nie posiadają i aktywnie zaburzają ten balans.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Bakterie są integralną częścią środowiska od samego początku życia na Ziemi i utrzymują się z nim we względnej rówowadze. Ludzie tej cechy nie posiadają i aktywnie zaburzają ten balans.

 

Dokładnie tak samo jak ludzie, a mechanizm kontrolny jest ten sam = głód 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale bakterie nie wprowadzają w środowisku takiego zamieszania i nie dążą tak szybko do jego zniszczenia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

One po prostu jedzą i się mnożą, ale klimat i rozwiązania na dużą skalę ( jak choćby warunki życia pozostałych gatunków czy migracja wgłąb układu słonecznego ) mają w d*pie. 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale bakterie pozostają w równowadze, którą człowiek z kolei zaburza. Niewazne, kto to robi celowo, a kto nie. Ważne jest to, że to człowiek jest przyczyną zachwiania równowagi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakiś masochista jesteś, ani jedna bakteria taka nie jest. 8)

Tylko MARTWA bakteria pozostaje w równowadze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam na myśli to, że obecność bakterii na Ziemi nie zaburza generalnego porządku w ekosystemie. Coś ginie, by coś mogło żyć. Ludzie, dla odmiany, zabijają wszystko włącznie z samymi ludźmi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zbyt mało ciągle jeszcze, zbyt mało. Dzienny przyrost ok.400000 daje ok. 1500000000 w ciągu dekady. Zabijajmy się intensywniej, choćby po to aby utrzymać równowagę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Generalnie wszyscy nie lubimy Efektów zaburzeń ekosystemu, zaś powiększając owe przez wzrost populacji intensyfikujemy to, czego nie lubimy. Zakrawa to na nonsens, ale tzw. wysublimowany humanizm

spowodował zahamowanie realnych czynników ograniczających ludzką populację (efekt: zaburzenia ekosystemu). Zatem jedyny ratunek z kosmosu, to dobrze rozpędzona i dość masywna asteroida. Rozumując w ten sposób, iż również Ziemia jest cząstką Kosmosu ów ratunek mógłby pochodzić np. z laboratorium biologii molekularnej. direct outside

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W 1988 roku w Kalifornii zaczął obowiązywać California Tobacco Control Program (CTCP). Wyborcy zdecydowali wówczas o podniesieniu podatku na paczkę papierosów z 10 do 35 centów oraz o przeznaczeniu 20% z podniesionej kwoty (5 centów) na finansowanie programów, których celem było zmniejszenie odsetka osób palących. Z pieniędzy tych finansowano zarówno kampanie zniechęcające do palenia, jak i programy mające na celu poprawę stanu zdrowia publicznego.
      Teraz, po trzech dekadach od wprowadzenia programu, naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco (UCSF) oszacowali finansowe skutki takich działań. Okazało się, że na każdego dolara, który stan Kalifornia wydał na działania antynikotynowe, koszty opieki zdrowotnej zmniejszyły się o 231 dolarów.
      W latach 1989–2019 odsetek osób palących w Kalifornii zmniejszył się z 21,8 do 10 procent. Naukowcy z UCSF oceniają, że stanowe programy antynikotynowe odpowiedzialne są za 2,7 punktów procentowych tego spadku. Pozornie to niewiele, ale przyniosło olbrzymie korzyści, tym bardziej, że nawet miłośnicy papierosów palą obecnie średnio mniej o 119 paczek papierosów rocznie.
      I obywatele i stan zaoszczędzili kolosalne pieniądze. W ciągu tych 30 lat w kieszeniach mieszkańców stanu pozostało 51,4 miliarda USD, które wydaliby na papierosy. Natomiast Kalifornia zaoszczędziła na opiece zdrowotnej aż 816 miliardów dolarów. Zwrot z inwestycji jest gigantyczny. Te programy nie tylko uratowały życie i zdrowie, ale pozwoliły też zaoszczędzić pieniądze, mówi jeden z autorów badań, doktor Stanton Glantz.
      Glantz we współpracy z doktorem Jamesem Lightwoodem, specjalistą z zakresu farmakologii klinicznej oraz ze Steve'em Andersonem, ekspertem ds. modelowania trendów pracującym dla sektora finansowego opracowali model, za pomocą którego mogli przewidywać rozwój sytuacji, w zależności od różnych zmiennych.
      Nasz model potwierdził przypuszczenie, że istnieje związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy wprowadzeniem programów antynikotynowych a zmniejszeniem liczby osób palących, mówi Lightwood. Wynika z niego, jak zapewniają naukowcy, że każdy stan z dużym odsetkiem palaczy, który wdroży równie ambitny, długoterminowy program co Kalifornia, może spodziewać się osiągnięcia podobnych wyników. Pod warunkiem, że będzie to rzeczywiści program długoterminowy. Polityka ma jednak swoją specyfikę, a politycy myślą w kategoriach jednej lub dwóch kadencji, co niweczy wiele podobnych projektów.
      Glantz i Lightwood już wcześniej wykazali, że krótkoterminowe skutki programów antynikotynowych – spadek liczby ataków serca czy udarów – bardzo szybko się rozmywają. Korzyści narastają z czasem, gdy spada liczba zachorowań na wiele różnych schorzeń. Jeśli zrobi się program zakrojony na mniejszą skalę i przewidziany na 4-5 lat, bardzo trudno jest zauważyć jakieś zmiany na tle naturalnej rocznej zmienności. I można wówczas wykazać, że taki program nie działa. Jeśli jednak jest on długoterminowy i szeroko zakrojony, jak ten w Kalifornii, szybko pojawiają się olbrzymie korzyści, które kumulują się z czasem, stwierdził Lightwood.
      Doświadczenia z kalifornijskiego programu mają i tę zaletę, że będą adekwatne do wielu innych miejsc. Kalifornia jest bowiem olbrzymim, bardzo zróżnicowanym stanem, z wielkimi bogatymi metropoliami i biednymi wsiami. Ludność jest bardzo zróżnicowana pod względem etnicznym, społecznym i ekonomicznym, więc bez większego ryzyka pomyłki uzyskane tam wyniki można przełożyć na inne obszary.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Mimo wysiłków podejmowanych przez stan Kalifornia, który w drzewach widzi jeden ze sposobów ochrony przed globalnym ociepleniem, tamtejsze lasy zanikają. Badania prowadzone przez University of California w Irvine wskazują, że coraz więcej lasów ginie w wyniku pożarów, a coraz mniej drzew uzupełnia ubytki.
      Lasy nie radzą sobie z tymi wielkimi pożarami. W ciągu ostatnich 4 dekad doszło do wielkich zmian, mówi współautor badań profesor James Randerson. Z analiz wynika bowiem, że od 1985 roku powierzchnia lasów w Kalifornii zmniejszyła się o 6,7%. Głównymi przyczynami spadku powierzchni leśnej są wielkie pożary, susze oraz wycinka.
      Naukowcy przeanalizowali dane satelitarne dostarczone przez misję Landsat w latach 1985–2021. Wynika z nich, że najgorsza sytuacja panuje Kalifornii Południowej, gdzie w badanym okresie doszło do 14-procentowego spadku pokrywy leśnej. Wydaje się, że na południu spada zdolność lasów do odradzania się. Jednocześnie obserwujemy zwiększanie się obszarów porośniętych trawami i krzewami, co może zwiastować stałą zmianę ekosystemu, dodaje doktor Jonathan Wang.
      Skala i tempo zanikania lasów zależy od regionu. W Sierra Nevada pokrywa leśna pozostawała dość stabilna do 2010 roku, następnie zaś zaczęła gwałtownie się zmniejszać. W ciągu dekady region ten stracił aż 8,8% lasów, a ich zanikanie zbiegło się z ciężką suszą z lat 2012–2015 i jednymi z największych pożarów w historii stanu. Na szczęście na północy zaobserwowano odradzanie się drzew na wielu obszarach, prawdopodobnie dlatego, że jest tam chłodniej i więcej pada. Jednak mimo to skutki wielkich pożarów sprzed lat wciąż są wyraźnie widoczne.
      Zmniejszenie pokrywy leśnej zmniejszyło też zdolność stanu do wycofywania z atmosfery węgla, który Kalifornia emituje. Naukowcy chcą też lepiej zrozumieć, jak zmiany w ilości lasów wpływają na stanowe zasoby wody pitnej oraz na kolejne pożary.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy satelita się psuje, staje się bezużytecznym śmieciem krążącym po orbicie, który zagraża innym satelitom. W końcu spada w kierunku Ziemi i płonie w atmosferze.
      Profesor Ou Ma i jego zespół z University of Cincinnati pracują nad siecią robotów, które wspólnie będą naprawiały i tankowały satelity. Ma mówi, że milion rzeczy może pójść nie tak po wystrzeleniu satelity. A my nie jesteśmy w stanie zaradzić większości z nich. zatem kosztujące miliony dolarów urządzenia bezużytecznie latają nad naszymi głowami, gdyż uległy awarii lub skończyło im się paliwo.
      Najbardziej znaną kosmiczną awarią była ta, która dotknęła Teleskop Kosmiczny Hubble'a. Jednak teleskop był projektowany z myślą o serwisowaniu, więc wysłani w promie kosmicznym astronauci dokonali odpowiednich napraw. Jednak wysyłanie ludzi za każdym razem, gdy zepsuje się satelita, jest niezwykle kosztowne. Dlatego też profesor Ma, który pracował m.in. przy projektowanie robotycznego ramienia dla promów kosmicznych i Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, chce stworzyć satelity, które będą dokowały do innych satelitów i je naprawiały.
      Problemem nie są zresztą tylko awarie. Większość satelitów przestaje działać, bo skończyło im się paliwo. Odsyłamy na emeryturę sprawne satelity, bo wyczerpało im się paliwo, mówi John Lymer z firmy Maxar. NASA chce w 2022 roku wystrzelić na orbitę satelitę zdolnego do tankowania innych satelitów należących do amerykańskiego rządu. Projekt Restore-L ma być testem dla pomysłu automatycznej naprawy satelitów na orbicie.
      W laboratorium Ma trwają intensywne prace nad systemami nawigacji satelitów, które miałyby naprawiać i tankować inne satelity. To niezwykle ważna kwestia, gdyż zderzenie w kosmosie spowoduje, że satelity zaczną poruszać się w sposób niekontrolowany. Do tego może bardzo łatwo dojść, gdyż nic nie hamuje satelitów. Gdy satelita zacznie się niekontrolowanie obracać, może tak poruszać się bez końca, mówi Ma.
      Ma i jego zespół wykorzystują zaawansowane narzędzia do symulacji zachowania satelitów na orbicie. Przechwycenie czegoś w przestrzeni kosmicznej jestnaprawdę trudne. A złapanie czegoś, co się obraca jest jeszcze trudniejsze. Trzeba bardzo ostrożnie przewidywać ruch i wszystko precyzyjnie kontrolować, by uspokoić takiego satelitę i go delikatnie przechwycić, mów Ma.
      Z jednej więc strony grupa Ma prowadzi badania nad samym przechwytywaniem satelitów, w tym również takich, które poruszają się w sposób niekontrolowany, z drugiej zaś, rozwija technologie ich naprawy. W laboratorium działa kilka robotycznych ramion, z których każde jest wyposażone w siedem stawów, co daje im pełną swobodę ruchu. Ma chciałby, by w przyszłości powstały satelity serwisowe zdolne do wykonywania różnego rodzaju prac serwisowych. Dodatkowo roboty takie powinny mieć możliwość działania w grupie i wspólnego wykonywania najbardziej skomplikowanych zadań.
      W ramach swoich ostatnich prac naukowcy dali robotom zadanie przeciągnięcie przedmiotu na wskazane miejsce. Każdy z robotów kontrolował jeden sznurek, do którego umocowany był przedmiot, zatem jego przeciągnięcie wymagało współpracy. Dzięki algorytmom logiki rozmytej udało się przeciągnąć przedmiot na konkretne miejsce zarówno za pomocą trzech jak i pięciu robotów. Przy okazji okazało się, że grupa pięciu robotów jest w stanie wykonać zadanie nawet, gdy jeden z nich ulegnie awarii. To bardzo ważne w dużych grupach robotów, gdy możliwości jednego z nich okażą się mniejsze niż innych, stwierdzili uczeni.
      Profesor Ma zauważa, że przemysł kosmiczny jest coraz bardziej zainteresowany serwisowaniem satelitów. Przyznaje, że obecnie technologia jest zbyt mało zaawansowana, jednak w ciągu 5–10 lat będzie ona na tyle dojrzała, że z pewnością powstaną przedsiębiorstwa, które zajmą się świadczeniem takich usług. My nie pracujemy nad całą misją. Tworzymy jedynie technologię dla takich działań. Gdy już będzie gotowa NASA lub jakaś prywatna firma się nią zainteresują i na jej podstawie zbudują satelity, mówi Ma.
      Podobnego zdania jest Gordon Roesler, były dyrektor w DARPA (U.S. Defense Advanced Research Projects Agency). W żadnej innej dziedzinie nie robi się tak, że buduje się urządzenie warte pół miliarda czy miliard dolarów i nigdy się go nie dogląda, mówi.
      Specjaliści dodają, że już w najbliższej przyszłości właściciele satelitów będą musieli pomyśleć o umożliwieniu ich serwisowania. Obecnie wiele urządzeń jest tak delikatnych, że nie można nawet myśleć o ich przechwyceniu bez ryzyka uszkodzenia. Poza wzmocnieniem satelitów potrzebny będzie też jakiś rodzaj drzwi serwisowych, dających dostęp do ich wnętrza.
      Czasu na takie działania jest coraz mniej. Z każdym wystrzelonym i każdym nieczynnym satelitą niska orbita Ziemi jest coraz bliżej efektu Kesslera. To opracowana przez Donalda Kesslera teoria mówiąca, że z czasem zderzenia satelitów między sobą usieją orbitę tak olbrzymią liczbą szczątków, iż zagrozi to kolejnym satelitom. Musimy pamiętać, że zderzenie satelitów powoduje powstanie olbrzymiej liczby odpadków poruszających się z prędkościami przekraczającymi 20 000 km/h.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Miłośnicy selfie mają kolejny sposób na pokazanie się znajomym. Tym razem mogą użyć przy tym najdłuższego kija do selfie i wykonać swoje zdjęcie... z kosmosu. Pomoże im w tym witryna Spelfie.com i krążące na orbicie satelity.
      Pomysł na nowatorskie selfie jest niezwykle interesujący, a użyte do tego narzędzia zostały zaprezentowane w wyemitowanym przed kilkoma dniami programie dokumentalnym. Opowiadał on o prowadzonej na Bali kampanii na rzecz ochrony środowiska. Grupa ludzi ułożyła na plaży duży napis „Act Now”, a przelatujący nad ich głowami satelita wykonał zdjęcia. Zostały one skoordynowane z selfie robionymi jednocześnie na ziemi. Firma, która uczestniczyła w przedsięwzięciu chce współpracować z organizacjami turystycznymi różnych państw, które są zainteresowane rozpropagowaniem piękna swoich krajobrazów. Jednak Spelifie.com to witryna, która kieruje swoją ofertę do osób indywidualnych biorących udział w imprezach masowych. Kosmiczne selfie zostało przetestowane podczas Glastonbury Festival, jednego z największych na świecie festiwali muzycznych.
      Jeśli chcemy zrobić sobie selfie z kosmosu, musimy zainstalować aplikację i założyć konto na Spelfie.com oraz przesłać informacje, kiedy i w jakiej imprezie weźmiemy udział. Gdy już będziemy na miejscu otrzymamy dokładną informację z koordynatami, gdzie powinniśmy się ustawić i czasem, kiedy powinniśmy samodzielnie zrobić sobie selfie. W tym czasie satelita również wykona zdjęcie. Resztą zajmie się już Spelfie.com. Witryna jeszcze tego samego dnia dostarczy nam zarówno zdjęcie satelitarne z dokładnie zaznaczoną naszą lokalizacją oraz selfie, które sami sobie wykonaliśmy. Anthony Burr, rzecznik prasowy witryny, mówi, że w przyszłości możemy liczyć, iż kosmiczne selfie znajdzie się na naszym koncie w ciągu kilku minut.
      Obecnie Spelfie.com oferuje „obsługę” konkretnych imprez masowych. Jednak już wkrótce ograniczenie to zniknie. Będziemy mogli poinformować Spelfie o tym, gdzie oraz kiedy będziemy i jeśli w tym czasie satelita będzie przelatywał nad naszą głową, wykona zdjęcie i nas na nim oznaczy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Satelita obserwacyjny Światowid i satelita-eksperyment KRAKsat, stworzone przez polską spółkę SatRevolution, zostały wypuszczone na orbitę z pokładu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Z oboma nanosatelitami udało się już nawiązać dwustronne połączenie. Po półgodzinnej ciszy radiowej systemy Światowida zostały automatycznie uruchomiane, a następnie radioamatorzy z różnych części świata zaczęli odbierać od niego sygnały i przesyłać je do firmy. W środę 17 lipca udało się odebrać pierwsze zdjęcie kalibracyjne, które umożliwiło sprawdzenie działania i dostrojenie systemów satelity. Wszystkie informacje potrzebne do nawiązania połączenia z satelitami oraz oprogramowanie służące do dekodowania danych, zostały publicznie udostępnione przez spółkę.
      Dzięki poprawionej predykcji położenia satelity jesteśmy coraz skuteczniejsi w nawiązywaniu kontaktu, czyli wysyłaniu i odbieraniu sygnału z urządzenia. Światowid został wypchnięty z ISS 3 lipca i jeszcze tego samego dnia nawiązaliśmy z nim dwustronne połączenie, więc podstawowa część misji zakończyła się sukcesem. Cała akcja silnie zaktywizowała też społeczność radioamatorów, którzy razem z nami przeżywali te fantastyczne emocje i dzielili się sygnałami ze Światowida. By pozyskać zdjęcia w najwyższej jakości, musimy mieć pewność, że systemy są odpowiednio skalibrowane. Udało nam się również nawiązać łączność z KRAKsatem. Możliwe było to dzięki współpracy KRAKsat Space Systems i SatRevolution z Przemysłowym Instytutem Automatyki i Pomiarów PIAP oraz z grupą doświadczonych krótkofalowców radioamatorów – komentuje Grzegorz Zwoliński, Prezes SatRevolution.
      Przywiezione na statku Cygnus N-11 nanosatelity, trafiły na ISS 19 kwietnia i spędziły tam ponad dwa miesiące, oczekując na przeładunek sprzętu i wypuszczenie z pokładu. Światowid to pierwszy polski satelita obserwacyjny Ziemi i technologia demonstracyjna spółki SatRevolution. Został stworzony na podstawie autorskiej platformy NanoBus – konstrukcji nośnej z zestawem podsystemów niezbędnych do funkcjonowania nanosatelity w kosmosie. Rozwiązanie to stanowi podstawę konstrukcji satelitów w standardzie CubeSat, czyli miniaturowego urządzenia, stosowanego w edukacji czy badaniach kosmosu.
      To właśnie Światowid ma stanowić podwaliny pod konstelację satelitów, służącą do obserwacji Ziemi w czasie rzeczywistym REC (Real-time Earth Observation Constellation). Na podstawie doświadczenia zebranego podczas jego misji powstanie satelita obserwacyjny ScopeSat, o znacznie lepszych parametrach – będzie w stanie wykonywać zdjęcia Ziemi z rozdzielczością 0,5 m.
      Razem ze Światowidem na orbitę wyniesiony został satelita KRAKsat, eksperyment naukowy. Jako pierwszy na świecie, do sterowania swoim położeniem będzie wykorzystywał ciecz magnetyczną. Mechanizm, który ma to umożliwiać – ferrofluidowe koło zamachowe – został zaprojektowany i zbudowany przez studentów AGH. Eksperci SatRevolution odpowiadali za projekt i wykonanie całej konstrukcji satelity, włącznie ze wszystkimi niezbędnymi podsystemami.
      Obecnie spółka współpracuje z Centrum Badań Kosmicznych Polskiej Akademii Nauk nad realizacją autorskiego modułu optycznego.- Ukończony mamy już jeden etap, pozostały nam jeszcze dwa. Planujemy wyniesienie na orbitę prototypowego nanosatelity obserwacyjnego ScopeSat, bazowego elementu konstelacji REC w 2021 roku. W kolejnym powstanie pierwsza wersja konstelacji złożona z 16 satelitów. W 2023 r. na orbitę wystrzelonych będzie już 66 satelitów, wyposażonych w rozkładany moduł optyczny DeploScope – dodaje Grzegorz Zwoliński.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...