Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0

Dane nt. szczepionki Pfizera wyciekły do internetu. Hakerzy ukradli je z Europejskiej Agencji Leków
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Bezpieczeństwo IT
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Przed 12 laty w Walii rozpoczęto nietypowy program szczepień starszych osób na półpaśca. Przeprowadzona właśnie analiza skutków szczepień dała niezwykle interesujące wyniki. Okazało się, że u osób zaszczepionych ryzyko demencji zmniejszyło się aż o 20%. Wydaje się zatem, że szczepionka jest najlepszą ze wszystkich znanych metod zapobiegania demencji. Wyniki badań są też silnym wsparciem hipotezy mówiącej, że wirusy atakujące układ nerwowy mogą zwiększać prawdopodobieństwo demencji.
Półpasiec powoduje bolesne zmiany skórne. Chorobę wywołuje HHV-3 (wirus ospy wietrznej i półpaśca). U dzieci wywołuje on ospę wietrzną, po przebyciu choroby patogen pozostaje w organizmie w stanie uśpienia, a u osób starszych lub z osłabioną odpornością uaktywnia się, powodując półpaśca.
Już wcześniej badania sugerowały, że szczepienie na półpaśca może chronić przed demencją. Jednak badania takie były obciążone wysokim stopniem niepewności, gdyż rozwój demencji związany jest z olbrzymią liczbą czynników dotyczących trybu życia i niezwykle trudno było znaleźć dwie grupy – zaszczepioną i niezaszczepioną – o bardzo podobnych cechach Wyniki badań nie były więc wystarczająco solidne, by na ich podstawie czynić jakiekolwiek rekomendacje.
Przed dwoma laty naukowcy z Uniwersytetu Stanforda postanowili skorzystać z naturalnego eksperymentu, jakim był nietypowy program zdrowotny rozpoczęty w Walii. Otóż 1 września 2013 roku tamtejsze władze wprowadziły dobrowolne szczepienia na półpaśca, którym mogły poddać się osoby w wieku 79 lat. I tylko one. Zatem 80-latkowie nie mogli przyjąć szczepionki, a 78-latkowie musieli poczekać na osiągnięcie odpowiedniego wieku i mogli zaszczepić się tylko przez 12 kolejnych miesięcy. Takie racjonowanie było sposobem na poradzenie sobie z niedoborem szczepionek.
W ten sposób w Walii rozpoczął się niezamierzony naturalny eksperyment, który pozwolił naukowcom na porównanie osób, które ukończyły 79 lat krótko przed 1 września 2013 roku, z osobami, które osiągnęły ten wiek wkrótce po rozpoczęciu szczepień. Jak mówi profesor Pascal Geldsetzer, jeden z autorów badań, powstała dzięki temu dobrze udokumentowana próba tak bliska randomizowanym badaniom, jak to tylko możliwe bez organizacji takich badań.
Uczeni przyjrzeli się danym dotyczącym 280 000 osób w wieku 71–88 lat, które w chwili rozpoczęcia programu szczepień nie miały demencji. Skupili się przy tym głównie na osobach, które ukończyły 79 lat na tydzień przed rozpoczęciem szczepień oraz tymi, które ukończyły 79 lat w ciągu tygodnia po rozpoczęciu programu. Wiemy, że jeśli wybierzemy tysiąc przypadkowych osób, które urodziły się w jednym tygodniu i tysiąc przypadkowych osób, które urodziły się w kolejnym tygodniu, to po uśrednieniu danych tych osób nie będzie między nimi różnic. Są one podobne do siebie z wyjątkiem niewielkiej różnicy wieku, wyjaśnia Geldsetzer.
W obu tych grupach (jednej urodzonej między 25 a 31 sierpnia 1933 i drugiej urodzonej między 1 a 8 września 1933) powinno więc być tyle samo osób, które chciały się zaszczepić, ale tylko członkowie jednej z nich mieli szansę to zrobić. Tym, co czyni nasze badania tak wiarygodnymi jest fakt, że mamy tutaj praktycznie randomizowane badania z grupą kontrolną, którą stanowią ci nieco zbyt starzy, by zostać zaszczepionymi, dodają autorzy badań.
Naukowcy prześledzili losy badanych przez kolejnych siedem lat po szczepieniu. W grupie, która mogła się zaszczepić, szczepionkę przyjęło około połowy uczestników badań. W grupie, która nie mogła się zaszczepić, niemal nikt nie był zaszczepiony.
Do roku 2020 w badanej grupie osób w wieku 86–87 lat demencję zdiagnozowano u 12,5%. Jednak ci, którzy przyjęli szczepionkę cierpieli na nią 20% rzadziej, niż osoby niezaszczepione. To uderzająca różnica. Mamy tutaj do czynienia z silnym działaniem ochronnym, stwierdza Geldsetzer.
Naukowcy poszukiwali innych różnic, które mogłyby wpłynąć na rozwój demencji, ale nie znaleźli niczego. Badane grupy różniło tylko przyjęcie tej właśnie szczepionki. Nie było na przykład różnic w poziomie wykształcenia, w szczepieniu na inne choroby, nie było różnicy w innych zdiagnozowanych chorobach. Jedyną różnicą był spadek ryzyka zachorowań na demencję.
Badacze stwierdzili też, że szczepionka przyniosła więcej korzyści kobietom niż mężczyznom. Może być to wynikiem różnicy w działaniu układu odpornościowego lub też w sposobie rozwijania się demencji. Układ odpornościowy kobiet wytwarza więcej przeciwciał w reakcji na szczepionkę, a kobiety częściej niż mężczyźni zapadają na półpaśca.
W tej chwili nie wiadomo, w jaki sposób szczepionka na półpaśca chroni przed demencją. Ponadto w Walii podawano szczepionkę z atenuowanym (osłabionym) żywym wirusem. Nie wiadomo więc, czy nowoczesne szczepionki zawierające tylko niektóre białka wirusa i lepiej chroniące przed półpaścem, będą też lepiej chroniły przed demencją.
Jakby tego było mało, naukowcy ze Stanforda przyjrzeli się danym z Anglii, Australii, Nowej Zelandii oraz Kanady i okazało się, że w nich również widać ochronną funkcję szczepionki.
Geldsetzer i jego zespół chcieliby przeprowadzić teraz randomizowane badania na dużej grupie osób, które byłyby ostatecznym potwierdzeniem tego, co zauważyli. Wyniki badań zostały opublikowane na łamach Nature.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Rośliny lądowe połączone są za pomocą złożonych podziemnych sieci. Tworzone są one z korzeni roślin oraz żyjących z nimi w symbiozie grzybów mikoryzowych. Dzięki tej współpracy rośliny otrzymują substancje odżywcze jak związki mineralne czy hormony, grzyby zaś korzystają ze związków wytwarzanych przez rośliny w czasie fotosyntezy. Poszczególne sieci kontaktują się ze sobą, wymieniając zasoby i informacje. Wiemy, że gdy jedna z roślin zostanie zaatakowana przez roślinożercę lub patogen, jej sąsiedzi zwiększają aktywność swoich mechanizmów obronnych.
Nie wiadomo jednak, czy zaatakowana roślina celowo wysyła sygnał ostrzegawczy do sąsiadów. A przede wszystkim, dlaczego miałaby to robić. Ewolucję postrzegamy w końcu jako konkurencję i zgodnie z teorią ewolucji, aktywne wysyłanie sygnałów mogłoby mieć miejsce, gdyby zarówno nadawca jak i odbiorca odnosili z tego korzyści.
Kwestię tę postanowili zbadać naukowcy z Uniwersytetu Oksofordzkiego i Vrije Universiteit w Amsterdamie. Wykorzystali modele matematyczne do analizy różnych scenariuszy ewolucji. Na ich podstawie doszli do wniosku, że byłoby niezwykle trudno znaleźć sytuację, w której rośliny ewoluują, by ostrzegać sąsiadów o nadchodzącym ataku. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że rośliny konkurują ze sobą o dostęp do światła słonecznego i substancji odżywczych, zatem nie korzystają na altruistycznym pomaganiu sąsiadowi. Co więcej, z analiz wynika, że w toku ewolucji wygrywać mogły te rośliny, które przesyłają sygnały szkodzące roślinom z sąsiedztwa.
Nasze wyniki wskazują, że jest bardziej prawdopodobne, iż rośliny będą oszukiwały sąsiadów, a nie im pomagały. Na przykład mogą sugerować, że są atakowane przez roślinożercę wówczas, gdy taki atak nie ma miejsca. Rośliny mogą zyskiwać na takim oszustwie, gdyż jest ono szkodliwe dla sąsiadów, którzy inwestują wówczas cenne zasoby w kosztowną obronę przed roślinożercą, mówi główny autor analizy, doktor Thomas Scott.
Wyniki analizy sugerują zatem, że rośliny nie zachowują się altruistycznie, a więc powinniśmy poszukać innych wyjaśnień, dlaczego sąsiedzi atakowanej rośli wzmacniają swoje mechanizmy obronne. Być może rośliny nie są w stanie stłumić sygnałów świadczących o tym, że są atakowane. Nawet gdyby przekazanie takiej informacji sąsiadom nie było dla nich korzystne, to i tak jest ona wysyłana.
Inną, intrygującą możliwością, jest założenie, że to grzyby mikoryzowe monitorują roślinę, z którą współżyją, wykrywają, gdy jest ona atakowana, i ostrzegają inne rośliny w sieci. Być może grzyby odnoszą korzyści z ochrony wszystkich roślin znajdujących się w tej samej sieci powiązań. Grzyby mikoryzowe zależą od roślin, więc w ich interesie jest utrzymanie roślin w dobrym stanie. Być może to one nasłuchują i ostrzegają inne rośliny, gdy jedna z nich jest atakowana, zastanawia się Scott.
Współautor badań, profesor Toby Kiers z Amsterdamu i dyrektor Towarzystwa Ochrony Podziemnych Sieci (SPUN) – organizacji naukowej stawiającej sobie za mapowanie i ochroną sieci mikoryzowych, które wspierają znaczną część życia na Ziemi – dodaje, że nie ma wątpliwości, iż informacje ostrzegawcze są przekazywane. Organizmy bez przerwy zbierają i przetwarzają informacje o swoim otoczeniu. Pytanie brzmi, czy rośliny aktywnie ostrzegają swoich sąsiadów. A może po prostu ich szpiegują?.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Tegoroczną Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny otrzymali Katalin Karikó i Drew Weissmann za odkrycia, które umożliwiły opracowanie efektywnych szczepionek mRNA przeciwko COVID-19. W uzasadnieniu przyznania nagrody czytamy, że prace Karikó i Wiessmanna w olbrzymim stopniu zmieniły rozumienie, w jaki sposób mRNA wchodzi w interakcje na naszym układem odpornościowym". Tym samym laureaci przyczynili się do bezprecedensowo szybkiego tempa rozwoju szczepionek, w czasie trwania jednego z największych zagrożeń dla ludzkiego życia w czasach współczesnych.
Już w latach 80. opracowano metodę wytwarzania mRNA w kulturach komórkowych. Jednak nie potrafiono wykorzystać takiego mRNA w celach terapeutycznych. Było ono nie tylko niestabilne i nie wiedziano, w jaki sposób dostarczyć je do organizmu biorcy, ale również zwiększało ono stan zapalny. Węgierska biochemik, Katalin Karikó, pracowała nad użyciem mRNA w celach terapeutycznych już od początku lat 90, gdy była profesorem na University of Pennsylvania. Tam poznała immunologa Drew Weissmana, którego interesowały komórki dendrytyczne i ich rola w układzie odpornościowym.
Efektem współpracy obojga naukowców było spostrzeżenie, że komórki dendrytyczne rozpoznają uzyskane in vitro mRNA jako obcą substancję, co prowadzi co ich aktywowania i unicestwienia mRNA. Uczeni zaczęli zastanawiać się, dlaczego do takie aktywacji prowadzi mRNA transkrybowane in vitro, ale już nie mRNA z komórek ssaków. Uznali, że pomiędzy oboma typami mRNA muszą istnieć jakieś ważne różnice, na które reagują komórki dendrytyczne. Naukowcy wiedzieli, że RNA w komórkach ssaków jest często zmieniane chemicznie, podczas gdy proces taki nie zachodzi podczas transkrypcji in vitro. Zaczęli więc tworzyć różne odmiany mRNA i sprawdzali, jak reagują nań komórki dendrytyczne.
W końcu udało się stworzyć takie cząsteczki mRNA, które były stabilne, a po wprowadzeniu do organizmu nie wywoływały reakcji zapalnej. Przełomowa praca na ten temat ukazała się w 2005 roku. Później Karikó i Weissmann opublikowali w 2008 i 2010 roku wyniki swoich kolejnych badań, w których wykazali, że odpowiednio zmodyfikowane mRNA znacząco zwiększa produkcję protein. W ten sposób wyeliminowali główne przeszkody, które uniemożliwiały wykorzystanie mRNA w praktyce klinicznej.
Dzięki temu mRNA zainteresowały się firmy farmaceutyczne, które zaczęły pracować nad użyciem mRNA w szczepionkach przeciwko wirusom Zika i MERS-CoV. Gdy więc wybuchła pandemia COVID-19 możliwe stało się, dzięki odkryciom Karikó i Weissmanna, oraz trwającym od lat pracom, rekordowo szybkie stworzenie szczepionek.
Dzięki temu odkryciu udało się skrócić proces, dzięki czemu szczepionkę podajemy tylko jako stosunkowo krótką cząsteczkę mRNA i cały trik polegał na tym, aby ta cząsteczka była cząsteczką stabilną. Normalnie mRNA jest cząsteczką dość niestabilną i trudno byłoby wyprodukować na ich podstawie taką ilość białka, która zdążyłaby wywołać reakcję immunologiczną w organizmie. Ta Nagroda Nobla jest m.in. za to, że udało się te cząsteczki mRNA ustabilizować, podać do organizmu i wywołują one odpowiedź immunologiczną, uodparniają nas na na wirusa, być może w przyszłości bakterie, mogą mieć zastosowanie w leczeniu nowotworów, powiedziała Rzeczpospolitej profesor Katarzyna Tońska z Uniwersytetu Warszawskiego.
Myślę, że przed nami jest drukowanie szczepionek, czyli dosłownie przesyłanie sekwencji z jakiegoś ośrodka, który na bieżąco śledzi zagrożenia i na całym świecie produkcja już tego samego dnia i w ciągu kilku dni czy tygodni gotowe preparaty dla wszystkich. To jest przełom. Chcę podkreślić, że odkrycie noblistów zeszło się z możliwości technologicznymi pozwalającymi mRNA sekwencjonować szybko, tanio i dobrze. Bez tego odkrycie byłoby zawieszone w próżni, dodał profesor Rafał Płoski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Ataki hakerskie czy zakłócanie komunikacji to wcale nie domena czasów najnowszych. Ofiarą jednego z nich padł równo 120 lat temu, 4 czerwca 1903 roku, sam twórca komunikacji radiowej, Giuglielmo Marconi. A dodatkowej pikanterii dodaje fakt, że ataku dokonano w czasie publicznej prezentacji, na której Marconi chciał udowodnić, że atak na jego system jest niemożliwy.
Fale elektromagnetyczne, niezbędne do działania bezprzewodowego telegrafu, jako pierwszy wygenerował ok. 1888 roku Heinrich Hertz. Niewiele osób uznało wówczas, że urządzenie Hertza można będzie wykorzystać do zbudowania bezprzewodowego telegrafu. Po pierwsze dlatego, że maksymalna odległość, z jakiej je rejestrowano, wynosiła kilkaset metrów, po drugie zaś – urządzenie Hertza nie przypominało telegrafu. Było bardziej podobne do systemów komunikacji świetlnej, za pomocą której przesyłano informacje na statki pływające w pobliżu wybrzeża.
Wszystko zmieniło się w 1896 roku, kiedy to Marconi dowiódł, że wygenerowane fale jest w stanie wykryć z odległości kilku kilometrów, a ponadto, wykorzystując telegraf, wysłał za ich pomocą wiadomość. Marconi stopniowo udoskonalał swój system i w ciągu kilku lat wysyłał informacje alfabetem Morse'a do statków znajdujących się setki kilometrów od wybrzeży. W ten sposób udowodnił, że stworzył bezprzewodowy telegraf, nadający się do komunikacji pomiędzy statkiem a wybrzeżem.
Jego system miał jednak poważną wadę. Nadawał bowiem w szerokim zakresie fal radiowych. To zaś oznaczało, że komunikację może podsłuchać każdy, kto dysponuje prostym odbiornikiem.
Problem ten był znany specjalistom. Profesor Oliver Lodge zaprezentował w 1897 roku jego teoretyczne rozwiązanie oraz opatentował urządzenie pozwalające na dostrojenie pasma nadawania do wąskiego zakresu. Proces dostrajania nazwał syntonią. Marconi początkowo nie przejmował się tym problemem, jednak bardzo szybko rzeczywistość rynkowa zmusiła go do zmiany podejścia. Głównym zainteresowanym wykorzystaniem bezprzewodowego telegrafu było wojsko. Dzięki temu, że pozwalał on na pozbycie się kabli, armia miałaby gwarancję, że wróg nie zakłóci komunikacji przecinając je. A okręty Marynarki Wojennej nie musiałyby podpływać do wybrzeża, by odebrać nowe rozkazy. Jednak wojsko chciało poufnej komunikacji, więc Marconi musiał się tym zająć. Jego system był zresztą coraz częściej krytykowany przez specjalistów właśnie z powodu nadawania w bardzo szerokim zakresie fal.
Marconi nie mógł wykorzystać pracy Lodge'a. Po pierwsze dlatego, że była chroniona patentem. Po drugie zaś, i to był problem poważniejszy, nadajnik Lodge'a miał niewielką moc, nie nadawał się więc do długodystansowej komunikacji. Po dwóch latach intensywnych prac, metodą prób i błędów, Marconi w końcu rozwiązał problem, tworząc system długodystansowej komunikacji bezprzewodowej, w którym można było zastosować syntonię, czyli go dostroić.
W 1900 roku wynalazca opatentował swoje rozwiązanie, a jego patent otrzymał numer 7777, dzięki czemu stał się znany jako „cztery siódemki”. Jednak patent zaskarżyli Lodge i Ferdinand Braun, którzy twierdzili, że Marconi wykorzystał ich rozwiązania. Włoch to przewidział, dlatego już wcześniej rozmawiał ze swoimi doradcami o możliwych kłopotach prawnych. Jednym z tych doradców był John Ambrose Fleming. Był to niezwykle poważany i szanowany specjalista od inżynierii i patentów. Przez lata naukowiec doradzał British Edison-Swan Company, wyrabiając sobie w środowisku świetną reputację bardzo wiarygodnego eksperta. To w dużej mierze właśnie dzięki opinii Fleminga i jego reputacji patent Marconiego przetrwał wyzwanie rzucone mu przez właścicieli innych patentów.
System Marconiego nie był doskonały. Pojawiały się problemy. Na przykład w 1901 roku podczas wyścigu jachtów w Nowym Jorku wykorzystywano do komunikacji z jednostkami pływającymi konkurujące rozwiązania Marconiego oraz De Foresta. Okazało się, że w czasie wyścigu doszło do interferencji z jakimś trzecim, nieznanym systemem bezprzewodowej transmisji. Nie był to wielki problem, tym bardziej, że Marconi dowiódł w grudniu 1901 roku, iż jego system nadaje się do komunikacji transatlantyckiej. Jednak każde takie potknięcie wyłapywały i nagłaśniały firmy związane z komunikacją za pomocą kabli układanych na dnie Atlantyku. Czuły się one bowiem zagrożone przez bezprzewodową komunikację.
W 1902 roku magazyn branżowy Electrician donosił, że Nevil Maskelyne, wykorzystując instrumenty, które nie były dostrojone przez Marconi Company, przechwycił w Anglii komunikację pomiędzy lądem a płynącym do Włoch jachtem „Carlo Alberto”. Maskelyne poinformował, że jest w stanie podsłuchiwać wszystkie stacje nadawacze firmy Marconiego i że zaczął podejrzewać, iż w żadnej z nich nie jest stosowany najnowszy system zapewniający poufność transmisji. Uznał, że być może system ten jest tak kosztowny, iż został zainstalowany tylko w najnowocześniejszej stacji w Poldhu. Wybrał się więc w jej okolice i ku swojemu zdumieniu z odległości ponad 20 kilometrów od stacji przechwycił jej komunikację z „Carlo Alberto”. Jeśli zatem system Marconiego tak łatwo podsłuchać, to o co chodzi z tą syntonią, o której tyle słyszeliśmy, pytał Maskelyne.
Maskelyne pochodził z bogatej, znanej rodziny, był elektrykiem-samoukiem. Kilka lat wcześniej zainteresował się bezprzewodową telegrafią, a w 1899 roku zdobył rozgłos, prezentując technologię pozwalającą na bezprzewodowe wywołanie eksplozji prochu. Próbował też stworzyć własny system telegrafu bezprzewodowego, który – by nie naruszać patentu Marconiego – miał obywać się bez anten naziemnych. Gdy mu się to nie udało, zaczął krytykować Marconiego, stając się główną postacią wśród jego przeciwników. Wydaje się, że w pewnym momencie bardziej był zainteresowany atakowaniem Włocha, niż pracą nad własnymi wynalazkami.
Słowa Maskelyne'a na nowo rozpaliły krytykę. Marconi postanowił udowodnić, że jego system jest odporny na interferencje z innymi rozwiązaniami. Po wielu testach zorganizowanych wspólnie z Flemingiem wynalazca ogłosił sukces. Maskelyne na łamach prasy zażądał dowodu.
Marconi i Fleming zorganizowali odczyt w Royal Institution w Londynie. Był on połączony z pokazem. Maskelyne chciał wybrać się na wykład, ale uznał, że to zbyt dobra okazja. Postanowił podważyć zapewnienia Marconiego o braku interferencji z innymi systemami.
Marconi znajdował się w jednej ze stacji nadawczych, a pokazem w Royal Institution kierował Fleming. Jeden z jego asystentów wspominał później, że jeszcze podczas wykładu, a przed pokazem, usłyszał stukanie telegrafu, który odbierał jakąś transmisję. Początkowo asystent pomyślał, że to załoga stacji pośredniej w Chelmsford dostraja swój sprzęt, jednak gdy w dźwiękach telegrafu Morse'a rozpoznał słowo „szczury”, wytężył słuch. Technik przy telegrafie włączył drukarkę i zaczęła wychodzić z niej taśma z tekstem, w którym znowu pojawiło się słowo „szczury”, a później wierszyk Z Włoch pewien młody przechera, ludzi całkiem sprytnie nabiera. Wierszyk miał jeszcze kilka dodatkowych linii, których technik nie zapamiętał. Mężczyzna spojrzał na widownię i ujrzał tam, siedzącego z twarzą niewiniątka, jednego z ludzi Maskelyne'a. Wiedział on, co się wydarzyło. Jednak publiczność się nie zorientowała i wykład oraz późniejszy pokaz przyjęto z aplauzem.
Fleming na wieść o ataku wpadł w szał. Później poinformował o tym Marconiego. Zdecydowano się ujawnić incydent. Jednak Fleming był przekonany, że konwencjonalnymi metodami nie można było dokonać tego typu ataku. Napisał nawet w tej sprawie list do London Times. Po jego opublikowaniu Maskelyne, na łamach tej samej gazety, przyznał się do ataku i stwierdził, że dokonał go jak najbardziej konwencjonalnymi metodami. Afera poważnie zaszkodziła reputacji Fleminga, Marconi nie przedłużył z nim kontraktu. Jednak zdolny inżynier zdołał szybko odzyskać dobre imię, wniósł nowy wkład w komunikację radiową i już dwa lata później ponownie rozpoczął współpracę z Marconim.
A tzw. afera Maskelyne'a wykazała, że interferencji z innymi systemami radiowymi można uniknąć tylko poprzez narzucenie monopolu, który zakazał produkcji urządzeń nadających w bardzo szerokim paśmie radiowym bez możliwości jego regulacji. Przyspieszyła też zmianę podejścia z takiego, w którym publiczne pokazy i wzbudzana nimi sensacja oraz rozgłos były niezbędne do osiągnięcia sukcesu, w takie, w którym istotne stały się ścisłe regulacje, przydział częstotliwości nadawania oraz ujednolicenie standardów.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.