Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Polska w niechlubnej czołówce

Rekomendowane odpowiedzi

TomTom, producent systemów GPS i map drogowych, opublikował listę 60 najbardziej zakorkowanych miast w Europie. Niestety, Polska nie ma się czym pochwalić. W pierwszej trójce znajdują się aż dwa nasze miasta.

Najgorsza sytuacja występuje w Brukseli, gdzie niemal połowa głównych dróg jest codziennie zakorkowanych. Drugie miejsce zajęła Warszawa, a trzecie Wrocław.

Na kolejnych pozycjach znalazły się: Londyn, Edynburg, Dublin, Belfast, Marsylia, Paryż i Luksemburg.

Badania, którymi objęto miasta posiadające więcej niż 500 000 mieszkańców, pokazały, że najmniej zakorkowanym z nich jest Walencja. Generalnie najłatwiej jeździ się po miastach Hiszpanii, Skandynawii i Niemiec.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trudno o lepszy dowód na to, jak bardzo potrzebne są inwestycje w komunikację zbiorową.

 

Jest jeszcze jeden wniosek, znacznie smutniejszy: ta statystyka pokazuje tylko, jak głupie i płytkie jest powszechne w Polsce przekonanie, że samochód jest pojazdem ludzi sukcesu, a tramwajami i rowerami jeździ plebs.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo niedocenianym środkiem miejskiego transportu jest rower.

Niestety wiele czasu upłynie zanim dotrze to do urbanistów i się przekonają jak niskim kosztem i innowacyjnym myśleniem można wprowadzić rewolucyjne zmiany które upłynnią ruch, zmniejszą ilość wypadków, poprawią stan zdrowia i co najważniejsze chyba dla urzędników - pozwolą zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy.

 

Ciekawy film o rozwiązaniach komunikacyjnych:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Centrum Brukseli nie jest zakorkowane - jest tania i świetnie działająca sieć komunikacji miejskiej (autobusy + tramwaje + metro), rowery miejskie i udogodnienia dla ruchu rowerowego (pod każdym znakiem zakazu wjazdu jest znak "nie dotyczy rowerów"). Gorzej z dzielnicami peryferyjnymi oraz dojazdem do miasta z zewnątrz - na trasach od południa w korkach stoi się czasem ponad 2 godziny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wrocław jest przede wszystkim wiecznie rozkopany. Ale starzy Indianie (i taryfiarze) znają sposoby omijania większości Korów. Używanie tomtoma raczej tu nie pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wrocław jest przede wszystkim wiecznie rozkopany. Ale starzy Indianie (i taryfiarze) znają sposoby omijania większości Korów. Używanie tomtoma raczej tu nie pomoże.

Tak. Szczególnie na wjazdowych się najbardziej naomijają, gdzie największe korki są. Tak czy siak swoje musisz odstać, wszelkie objazdy prowadza zazwyczaj strefami, które mają wiele bardziej ograniczoną przepustowość , więc czasami paradoksalnie kombinowanie przysparza jedynie więcej kłopotów. Taksiarze mają kontakt, to może im lepiej idzie.

 

Jeżeli chodzi o rower, to myślę, że podstawą problemu niedoceniania jest to, że w wielu miejscach nie ma go gdzie bezpiecznie zostawić. Ponadto nie każdy w pracy/na uczelni ma miejsce aby się odświeżyć po jeździe, ew przebrać się w bardziej oficjalne ciuchy.

 

Dla mnie rozwiązanie jest proste. Zamykamy ruch w ścisłym centrum, kolejne strefy płatny wjazd samochodów osobowych, taxi i transport publiczny jeździ. I problem z głowy, żaden bezrobotny nie będzie po zasiłek samochodem do miasta jechał. A na ludziach "sukcesu" itd. jeszcze miasto zarobi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O tak, zamknąć i jeszcze postawić esesmanów z kaemami. A drogi wyjazdowe jak najbardziej są do ominięcia. Np. na Poznań nie wprost tylko przez Pęgów i okolice, ew. mniej uczęszczanymi szosami do Milicza (zależy z jakiego rejonu miasta się wyjeżdża). Na Wawę w tej chwili nie ma potrzeby, na zachód można albo przez Wilkszyn, albo wybrać jeden z wariantów włączenia się do A4.

 

Dość rzadko bywam za kółkiem, więc nie testowałem zbyt wielu możliwości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Dla mnie rozwiązanie jest proste. Zamykamy ruch w ścisłym centrum, kolejne strefy płatny wjazd samochodów osobowych, taxi i transport publiczny jeździ. I problem z głowy, żaden bezrobotny nie będzie po zasiłek samochodem do miasta jechał. A na ludziach "sukcesu" itd. jeszcze miasto zarobi.
O tak, zamknąć i jeszcze postawić esesmanów z kaemami.

Aby to zrozumieć warto poczytać ebooka którego wyżej umieściłem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli chodzi o Wrocław to zamknięcie byłoby świetnym rozwiązaniem. Szczególnie teraz, gdy zbliża się otwarcie obwodnicy. Nie znam bardzo dobrze wszystkich przelotów przez Wrocław, ale myślę, że zamknięcie ruchu w strefie otaczającej rynek nie byłoby wrzodem na tyłku dla kierowców przejeżdżających przez Wrocław, a ludzie poruszający po Wrocławiu zostaliby zmuszeniu do przesiadki na transport publiczny, lub też wysokie opłaty. Opłaty i mandaty utrzymałyby służby nadzorujące ruch. Oczywiście należałoby przeprowadzić analizę sprawności transportu, pewne modernizacje byłyby na pewno konieczne, no ale za darmo to nic się nie da zrobić :D Osobiście uważam, że dojazd do Wrocławia jeżeli chodzi o takie miejscowości jak Oleśnica, Oława, Jelcz, Trzebnica transportem zbiorowym jest na prawdę mało problematyczny. Oczywiście trzeba sobie w głowie przestawić tą głupią mentalność, o której wspominał mikroos. Na prawdę warto!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ruch wokół rynku nie jest problemem - tam jest pełno jednokierunkowych lub zamkniętych uliczek, kilka płatnych parkingów i tyle. Zwykle tam się wjeżdża tylko po to, by kogoś podrzucić do rynku, do tego dochodzą goście hotelowi i mieszkańcy. Korków niet.

 

Nieco dalej jest WZ-tka (a obok Galeria Dominikańska - 300 metrów od rynku!) i Nowy Świat - to taki odpowiednik "trzech wieszczy" albo Dietla w Krakowie. Zamknięcie tego dobije ruch w pozostałych częściach miasta. Zaraz obok mamy mega-krzyżówkę z dojazdem do Grunwaldzkiego (kolejna rzeź niewiniątek) i trasami łączącymi największe obszary miasta. Nie widzę sensu zamykać tego rejonu z okazji otwarcia obwodnicy (która obecnie ma postać kolumn stojących w polu). Nikt normalny przecież nie będzie jechał w miasto, kiedy może je objechać, a blokada "okolic rynku" da mniej więcej taki sam efekt dla komunikacji, jak spuszczenie na miasto atomówki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No podchodząc w ten sposób do sprawy na pewno. O to właśnie chodzi, żeby ten ruch zmniejszyć i to znacząco. Wtedy oddziaływanie na pozostałe części miasta będzie pozytywne. Ci, którzy potrzebują lub chcą po prostu płacić będą w mniejszości nie stworzą korków. Zastanów się ile ludzi jedzie samochodem do szkoły/pracy, kiedy ma spod domu autobus, tramwaj, albo w piwnicy rower. Zupełnie bez sensu! I nie mówię tu o dostawcach i innych tego typu usługodawcach, którzy oczywiście z obowiązku podróżują samochodem po mieście i oni oczywiście byliby zwolnieni z opłat/zakazu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest jeszcze jeden wniosek, znacznie smutniejszy: ta statystyka pokazuje tylko, jak głupie i płytkie jest powszechne w Polsce przekonanie, że samochód jest pojazdem ludzi sukcesu, a tramwajami i rowerami jeździ plebs.

 

Jakby te tramwaje przypominały tramwaje a nie kolejkę górską i jeździły punktualnie to chętnie bym nimi jeździł, a nie co 2 tramwaj sobie nie jedzie i urząd miasta o tym nie wie, wszystko jest ok... Tak więc na razie tramwaje są dla plebsów (nie we wszystkich miastach oczywiście), a rowery - fajna sprawa, ale gdzie chcesz tym jeździć? U nas w mieście nie ma nawet 2 km dróg rowerowych, jazda po zakorkowanych, pełnych zdenerwowanych kierowców drogach jest samobójstwem, w najlepszym przypadku niezbyt zdrową kuracją spalinową i stratą nerwów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

deft, święta racja! Dlatego tak wiele osób porusza się samochodami, nie dlatego że chce tylko dlatego że musi. Władze same traktując inne środki transportu miejskiego jako niszowe doprowadzają do zwiększania ruchu samochodowego i ostatecznie do zakorkowania miast.

Trudno jest przetłumaczyć że stosując ułatwienia dla transportu masowego jak autobusy i tramwaje oraz rowerów można w znacznym stopniu poprawić płynność ruchu. Niestety trudno jest to zauważyć dlatego że ilość aut rośnie... na szczęście mimo utrudnień ilość rowerów także rośnie jednak nie idą za tym zmiany urbanistyczne na taką skalę na jaką są potrzebne a zasada jest naprawdę prosta:

 

szersze ulice => jeździ co raz wiecej samochodów

mniejszy tłok w autobusie => więcej pasażerów

komfortowe i szybkie tramwaje => więcej pasażerów

więcej dróg rowerowych => więcej rowerzystów na drogach rowerowych a mniej na ulicach

 

Ludzie są wygodni i za tą wygodą podążają, skoro mogę rowerem dojechać szybciej i sprawniej niż samochodem to będę jeżdził rowerem - proste i każdy myśli tak samo!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@deft - trudno się nie zgodzić, sam zresztą świadomie pisałem o tym, że w Polsce jeszcze jesteśmy trochę zacofani pod tym względem

 

@w46 - i tak, i nie. Problem w tym, że dla typowego Polaka wygoda kojarzy się z siedzeniem na tyłku, a nie tylko z szybkością dotarcia z punktu A do punktu B. Dla ogromnej większości niestety lepiej jest dotrzeć później ale samochodem, bo nie trzeba się męczyć :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@w46 - i tak, i nie. Problem w tym, że dla typowego Polaka wygoda kojarzy się z siedzeniem na tyłku, a nie tylko z szybkością dotarcia z punktu A do punktu B. Dla ogromnej większości niestety lepiej jest dotrzeć później ale samochodem, bo nie trzeba się męczyć :D

Tja istnieje też 3 opcja, zarówno wygodna jak i względnie szybka - motorowery, nie czarujmy się - dojazd na rowerze 20 km do miasta nie jest dla każdego przyjemnością, czytaj w efekcie końcowym dostanie się spod domu do centrum zajmuje pi razy oko tyle samo czasu, czyli koło 1-1,5 godzinki, zakładając że jedzie ktoś nie specjalnie wysportowany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tja istnieje też 3 opcja, zarówno wygodna jak i względnie szybka - motorowery, nie czarujmy się - dojazd na rowerze 20 km do miasta nie jest dla każdego przyjemnością, czytaj w efekcie końcowym dostanie się spod domu do centrum zajmuje pi razy oko tyle samo czasu, czyli koło 1-1,5 godzinki, zakładając że jedzie ktoś nie specjalnie wysportowany

Dojazd do miasta to zupełnie co innego niż poruszanie się w samym mieście. Czytałem kiedyś wyniki badań z których wynikało że 90% podróży miejskich autem odbywa się na odległości nie przekraczającej kilku kilometrów a ilość osób najczęściej jadąca samochodem = 1 czyli w bardzo wielu przypadkach rower może z powodzeniem zastąpić samochód ... problemem jest jedynie nasze sztywne myślenie i kojarzenie auta z wygodą i wyższym statusem materialnym  no i oczywiście brak infrastruktury rowerowej jak drogi rowerowe/kontrapasy czy bezpieczne parkingi.

 

Co do motorowerów, na odległościach większych lub w przypadku gdy osoba nim jadąca nie ma kondycji (i nie ma ochoty jej sobie wypracować :D) motorower czy nawet skuter jest bardzo dobrym rozwiązaniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

motorower czy nawet skuter jest bardzo dobrym rozwiązaniem.

Teraz się czepiam - czym różni się w twoim rozumieniu skuter od motoroweru? jak dla mnie jest to po prostu pod typ budowy motoroweru.

Chyba że już mówimy o motocyklach, no ale do tego trzeba mieć uprawnienia :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tym się różni że na motorowerze można sobie popedałować gdy się paliwko skończy ot taką ma zaletę :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tym się różni że na motorowerze można sobie popedałować gdy się paliwko skończy ot taką ma zaletę :D

Tak tak, a świstak siedzi i zawija je w takie sreberka - popedałować to można było na komarku z lat 50, dzisiaj takie cudo w wersji "nowej" jest niemal niedostępne. Zresztą - co z tego, że taki komar miał pedały, jeżeli opór przy pedałowaniu był łagodnie mówiąc ekstremalny.

 

BTW http://moto.allegro.pl/5560_motorowery.html

motorowerem jest wszystko do max 50 cm^3 i prędkości 45 km/h...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      We Wrocławiu wykonano unikatową w skali świata operację wrodzonej wady tchawicy u 4-letniej Hani ze Szczecina. Zabieg poprzedzono wielomiesięcznymi przygotowaniami i konsultacjami z zagranicznymi specjalistami. O udział w nim poproszono profesora Patricio Varelę z Chile, jednego z najwybitniejszych na świecie specjalistów ds. wad rozwojowych klatki piersiowej i chirurgii tchawicy u dzieci.
      Hania od urodzenia miała świszczący oddech. Początkowo uznano, że to przejściowa sapka niemowlęca. Gdy jednak nic się nie zmieniało, pojawiła się bardzo poważna diagnoza. Dziewczyna ma znaczne zwężenie światła tchawicy i dodatkowe niefizjologiczne odgałęzienie tchawicy. Dziecko było przez dwa lata diagnozowane i leczone w Szczecinie.
      Hania rozwijała się podobnie do innych dzieci, ale od urodzenia głośno oddychała i z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Lekarze liczyli na to, że wraz ze wzrostem problemy miną. Niestety w pewnym momencie lekarz poinformował nas, że wada jest poważna i nikt w Szczecinie nie podejmie się operacji, ale jednocześnie wskazał, gdzie szukać pomocy. To wtedy dowiedzieliśmy się, że najlepszym adresem będzie USK we Wrocławiu i prof. Dariusz Patkowski, uznany ekspert zajmujący się chirurgią dziecięcą, mówi pani Wioletta, mama Hani.
      Gdy dokumentacja małej pacjentki trafiła do Wrocławia, zespół z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego rozpoczął wielomiesięczne konsultacje i przygotowania. Obejmowały one m.in. wydrukowanie modelu tchawicy dziewczynki, na którym planowano zabieg. Dziesiątki osób brały udział w licznych symulacjach przygotowujących do operacji.
      Największym problemem u Hani było to, że na długości około 5 centymetrów, tchawica była zwężona do średnicy około trzech milimetrów, a powinna mieć co najmniej 6-8 milimetrów – wyjaśnia profesor Patkowski, kierownik Kliniki Chirurgii i Urologii Dziecięcej USK we Wrocławiu. W związku z tym dziewczynka miała ograniczony dostęp do odpowiedniej ilości powietrza, szczególnie przy wysiłku. O ile jeszcze w spoczynku, to mogło wystarczyć, to już przy jakiejkolwiek aktywności fizycznej pojawiała się duszność. Hania miała bardzo dużo szczęścia, dlatego że jakakolwiek większa infekcja dróg oddechowych mogłaby spowodować niewydolność oddechową.
      Operacja polegała na podłużnym przecięciu tchawicy w płaszczyźnie przednio-tylnej, zsunięciu jej końców i ponownym zespoleniu w celu trwałego poszerzenia światła tchawicy. Była niezwykle ryzykowna. W razie niepowodzenia brak było bowiem alternatywnych rozwiązań. Ponadto w trakcie operacji konieczne było wyłączenie oddechu dziecka i rozpoczęcie krążenia pozaustrojowego.
      Rodzice Hani z niepokojem czekali za drzwiami sali operacyjnej. W końcu wyszedł do nich profesor Patkowski i powiedział, że operacja się udała. Na ostateczne efekty trzeba będzie poczekać do wygojenia blizn. Hania właśnie wraca do domu, gdzie czeka ją rehabilitacja. A rodzice Hani przyznają, że w pierwszych dniach po operacji w nocy przykładali ucho do piersi córki, by przekonać się, że wszystko w porządku. Świszczący oddech zniknął.
      Niezwykły zabieg miał miejsce 3 lipca, a dzisiaj, po niemal miesiącu spędzonym w szpitalu, Hania wraca do domu.
      Gość z Chile, profesor Patricio Jose Varela Balbontin specjalizuje się w chirurgii dziecięcej. Uczył się jej m.in. w Centrum Medycznym Le Bonheur Children w Memphis. Międzynarodową sławę zyskał dzięki osiągnięciom w leczeniu wad rozwojowych klatki piersiowej i chirurgii tchawicy u najmłodszych. Podczas pobytu we Wrocławiui wygłosił wykłady „Congenital Tracheal Anomalies” i „Pectus Excavatum. Where we came from”. Oba były transmitowane przez internet w ramach międzyanrodowej organizacji „International Pediatric Live Surgery Online Group”, której prezesem jest prof. Patkowski.
      Profesor Patkowski specjalizuje się w chirurgii i urologii dziecięcej. Jest kierownikiem Katedry i Kliniki Chirurgii i Urologii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. W ubiegłym roku otrzymał nagrodę „Best of the best in Pediatric Surgery 2024” przyznawaną przez Cincinnati Children’s Hospital Medical Center. Uczony specjalizuje się w chirurgii endoskopowej, szczególnie u noworodków z wadami wrodzonymi. Jest autorem laparoskopowej techniki PIRS stosowanej od 20 lat do leczenia przepukliny pachwinowej na całym świecie. Wykonywał operacje w ponad 20 krajach świata.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      We Wrocławskim Centrum Sieciowo-Superkomputerowym Politechniki Wrocławskiej uruchomiono pierwszy w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej komputer kwantowy, który wykorzystuje kubity nadprzewodzące w niskiej temperaturze. Maszyna Odra 5 została zbudowana przez firmę IQM Quantum Computers. Posłuży do badań w dziedzinie informatyki, dzięki niej powstaną nowe specjalizacje, a docelowo program studiów w dziedzinie informatyki kwantowej.
      Odra 5 korzysta z 5 kubitów. Waży 1,5 tony i ma 3 metry wysokości. Zwisający w sufitu metalowy walec otacza kriostat, który utrzymuje temperaturę roboczą procesora wynoszącą 10 milikelwinów (-273,14 stopnia Celsjusza).
      Rektor Politechniki Wrocławskiej, profesor Arkadiusz Wójs przypomniał, że sam jest fizykiem kwantowym i zajmował się teoretycznymi obliczeniami na tym polu. Idea, żeby w ten sposób prowadzić obliczenia, nie jest taka stara, bo to lata 80. XX w., a teraz minęło kilka dekad i na Politechnice Wrocławskiej mamy pierwszy komputer kwantowy nie tylko w Polsce, ale też
      w tej części Europy. Oby się po latach okazało, że to start nowej ery obliczeń kwantowych, stwierdził rektor podczas uroczystego uruchomienia Odry 5.
      Uruchomienie komputera kwantowego to ważna chwila dla Wydziału Informatyki i Telekomunikacji Politechniki Wrocławskiej. Jego dziekan, profesor Andrzej Kucharski, zauważył, że maszyna otwiera nowe możliwości badawcze, a w przyszłości rozważamy również uruchomienie specjalnego kierunku poświęconego informatyce kwantowej. Powstało już nowe koło naukowe związane z kwestią obliczeń kwantowych, a jego utworzenie spotkało się z ogromnym zainteresowaniem ze strony studentów. Mamy niepowtarzalną okazję znalezienia się w awangardzie jeśli chodzi o badania i naukę w tym zakresie i mam nadzieję, że to wykorzystamy.
      Odra 5 będzie współpracowała z czołowymi ośrodkami obliczeń kwantowych. Dzięki niej Politechnika Wrocławska zyskała też dostęp do 20- i ponad 50-kubitowych komputerów kwantowych stojących w centrum firmy IQM w Finlandii.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Polne kwiaty, sadzone w miastach w miejscach, w których wcześniej znajdowały się budynki mieszkalne czy przemysłowe, mogą być niebezpieczne dla pszczół i innych zapylaczy. Okazuje się bowiem, że mogą one akumulować ołów, arsen i inne metale ciężkie z gleby. Nektar z takich kwiatów szkodzi owadom, prowadząc do ich śmierci i zmniejszenia populacji. Nawet niewielkie ilości metali ciężkich w nektarze mogą negatywnie wpływać na mózgi pszczół, zmniejszając ich umiejętności uczenia się i zapamiętywania, które są niezbędne przy zdobywaniu żywności.
      Sarah B. Scott z University of Cambridge oraz Mary M. Gardiner z Ohio State University zauważyły, że takie rośliny jak koniczyna biała czy powój, posadzone w miastach w miejscach byłych budynków, narażają pszczoły na kontakt z niebezpiecznym chromem, kadmem, ołowiem czy arsenem. Gleba miast na całym świecie jest zanieczyszczona metalami ciężkimi, a poziom zanieczyszczeń jest zwykle tym większy, im starsze jest miasto. Metale pochodzą z wielu różnych źródeł, w tym z cementu.
      Autorki badań uważają zatem, że jeśli chcemy zdegradowane tereny miejskie zwracać naturze, najpierw warto przeprowadzić badania gleby i dostosować gatunki roślin do zanieczyszczeń. Czasami konieczne będzie wcześniejsze oczyszczenie gleby.
      Polne kwiaty są bardzo ważnym źródłem pożywienia dla pszczół i naszym celem nie jest zniechęcanie ludzi do ich siania w miastach. Mamy nadzieję, że dzięki naszym badaniom ludzie zdadzą sobie sprawę, że jakość gleby również jest ważna dla zdrowia pszczół. Zanim zasiejemy w mieście kwiaty, by przyciągnąć pszczoły i innych zapylaczy, warto zastanowić się nad historią miejsca, gdzie mają żyć rośliny i nad tym, co może znajdować się w glebie. A tam, gdzie to konieczne, warto przeprowadzić badania i oczyścić glebę, mówi doktor Scott.
      W ramach swoich badań uczone przyjrzały się terenom poprzemysłowym w Cleveland. Zebrały nektar z kwiatów wielu roślin, które przyciągają zapylaczy, i przetestowały go pod kątem obecności arsenu, kadmu, chromu i ołowiu.
      Badaczki zauważyły, że różne rośliny różnie akumulują metale. Ich największe stężenie występowało w kwiatach cykorii podróżnik, następne na liście były koniczyna biała, marchew zwyczajna i powój. To niezwykle ważne rośliny dla miejskich zapylaczy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Im więcej ludzi mieszka w mieście, tym bogatsza jest jego elita i tym większe nierówności społeczne, informują naukowcy z Instytutu Geoantropologii im. Maxa Plancka (MPI-GEA). Uczeni odkryli istnienie tego typu korelacji zarówno w miastach starożytnego Rzymu, jak i we wspólczesnych metropoliach. A wyniki ich analizy sugerują, że nierówności są wpisane w samo środowisko miejskie oraz proces rozrastania się miasta, niezależnie od kultury czy okresu historycznego.
      Nierówności, jakie widać w miastach każdego okresu historycznego kazały naukowcom zadać sobie pytanie, czy jest to przypadek czy też mają one jakieś głębsze przyczyny. Uczeni z MPI-GEA znaleźli uderzające podobieństwa ilościowe pomiędzy miastami starożytnymi a współczesnymi pod względem tego, jak powierzchnia miasta przekłada się na bogactwo jego elit. Wszystko wskazuje na to, że ten sam proces, który powoduje, że miasta są coraz bogatsze, przyczynia się do powstawania w nich nierówności.
      Nasze badania pokazują, że nierówności w miastach nie są czymś przypadkowym, co w nich występuje. To coś, co wraz z nimi się rozrasta według przewidywalnych wzorców związanych ze skalą miasta. Wygląda to tak, jakby nierówności nie były efektem ubocznym miasta rozwijającego się w konkretnych warunkach kulturowych czy gospodarczych, a były wbudowaną konsekwencją samego rozwoju miasta, mówi główny autor badań, Christopher Carleton.
      Uczeni przeanalizowali dane z miast Imperium Romanum i miast współczesnych, by sprawdzić, jak bogactwo, szczególnie bogactwo elit, zmienia się wraz z rozmiarami miasta. Dane dotyczące rzymskich miast brały pod uwagę liczbę pomników i dedykacji poświęconych patronom. W przypadku miast współczesnych brano pod uwagę zarówno bardzo wysokie budynki, jak Burj Khalifa czy Trump Tower, jak i liczbę miliarderów żyjących w danym mieście. Następnie za pomocą metod statystycznych badano związek pomiędzy rozmiarami miasta, a zamożnością elit.
      Analizy wykazały, że wraz ze powiększaniem się miasta, rośnie bogactwo jego elit, ale jest to wzrost podliniowy. Oznacza to, że w każdym kolejnym kroku wzrostu miasta elity bogacą się w coraz mniejszym stopniu. Innymi słowy, tempo akumulacji bogactwa przez elity spada w miarę rozwoju miasta.
      Czynniki wpływające na wzrost nierówności w miastach są więc bardziej skomplikowane, niż sądzono. Uczeni MPI-GEA rozszerzają obecnie swoje badania na kolejne obszary. Chcą na przykład sprawdzić, czy różne rodzaje planowania miasta miał różny wpływ na rozwój nierówności. Poszukują też historycznych przykładów miast w których udało się zapobiec wzrostowi nierówności i gdzie wszyscy mieszkańcy bogacili się w równym tempie warz z ich rozwojem.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jedno z najcenniejszych dzieł dawnej wrocławskiej kolekcji muzealnej wróciło do Wrocławia! - cieszy się Muzeum Narodowe we Wrocławiu (MNWr). Dzięki badaniom proweniencyjnym przeprowadzonym przez MNWr i działaniom restytucyjnym Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odzyskano „Opłakiwanie Chrystusa” z warsztatu Lucasa Cranacha starszego. Od 1970 r. obraz znajdował się w zbiorach Muzeum Narodowego (Nationalmuseum) w Sztokholmie.
      Dzieło ma być pokazywane na wystawie „Sztuka europejska XV-XX wieku”. W ciągu ostatnich kilku lat wystawa ta wzbogaciła się o znakomite przykłady malarstwa europejskiego – wśród nich m.in. o dzieła Jordaensa, Tintoretta, Bloemaerta. Nie mam wątpliwości, że będzie się znakomicie prezentowało w tym towarzystwie. Crème de la crème sztuki dawnej – podkreślił dyrektor MNWr Piotr Oszczanowski.
      Pierwsza publiczna prezentacja obrazu miała miejsce 31 stycznia. Odbyła się w obecności ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego. On-line wzięli w niej udział przedstawiciele sztokholmskiej instytucji.
      Fundatorzy obrazu
      "Opłakiwanie Chrystusa" powstało w drugiej połowie lat 30. XVI w. w warsztacie niemieckiego malarza i rytownika Lucasa Cranacha starszego. Zobaczymy na nim zarówno postaci biblijne (Marię, Marię Magdalenę i Jana Ewangelistę), jak i bohaterów świeckich; do tych ostatnich należą fundatorzy obrazu - saski kupiec Konrad von Günterode i jego żona Anna z domu von Alnpeck - oraz ich dzieci Tillmann, Anna, Veronika i Apolonia.
      Niezwykłość tego dzieła polega na tym, iż w najbliższym otoczeniu zmarłego Chrystusa pojawiają się oprócz postaci świętych bohaterowie świeccy, konkretne osoby znanej z nazwiska rodziny, których reakcja na wydarzenie wydaje się być dość dwuznaczna. Nikt ze świeckich bohaterów obrazu nie kieruje wzroku na werystycznie wręcz ukazane ciało martwego Chrystusa, a niektóre z nich – i to w sposób iście prowokacyjny – nawiązują kontakt wzrokowy z widzem – mówi dyrektor Oszczanowski.
      Jak dzieło trafiło do wrocławskich zbiorów muzealnych?
      Historycy przypuszczają, że luterański obraz został ufundowany przez żonę zmarłemu mężowi. Nie wiadomo, w jaki sposób trafił do katolickiej kaplicy książęcej kościoła klasztornego cystersów w Lubiążu. Wiemy natomiast, że XIX wieku – prawdopodobnie w wyniku przeprowadzonej w Prusach kasaty klasztoru – dzieło przeniesiono do zbiorów wrocławskich. W 1880 roku obraz został przekazany Śląskiemu Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu.
      W czasie II wojny światowej obraz, podobnie jak inne zabytki, trafił do składnicy dzieł sztuki w Kamieńcu Ząbkowickim. W lutym 1946 roku w składnicy doszło do włamania. Zaginęło wówczas ponad 100 obrazów. Prawdopodobnie to właśnie wtedy ukradziono „Opłakiwanie Chrystusa”. Dzieła bowiem nie znalazła polska ekipa poszukiwawcza, która dotarła do Kamieńca 10 lutego. Jako że Wrocław po wojnie znalazł się w granicach Polski, to zgodnie z prawem międzynarodowym Polska stała się właścicielem spuścizny miasta. Opłakiwanie Chrystusa wpisano więc na listę poszukiwanych polskich dzieł sztuki.
      Muzeum Narodowe w Sztokholmie kupiło obraz na aukcji w 1970 roku. Sprzedawcami byli spadkobiercy Sigfrida Häggberga, szwedzkiego inżyniera, który od początku lat 20. XX wieku mieszkał w Polsce. Był dyrektorem spółek należących do firmy Ericsson. W czasie wojny Häggberg współpracował z polskim podziemiem, został skazany na śmierć, ale ułaskawiono go po interwencji władz szwedzkich. Nie wiemy, w jaki sposób Opłakiwanie Chrystusa do niego trafiło.
      Identyfikacja
      Dzieło Cranacha zostało odnalezione w szwedzkich zbiorach przez Piotra Oszczanowskiego, dyrektora Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Następnie doktor Robert Heś, kierownik Gabinetu Dokumentów MNWr. przygotował całą dokumentację archiwalną potwierdzającą, że obraz pochodzi z Wrocławia. Dzięki temu Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego mogło w 2019 roku podjąć działania restytucyjne. W sierpniu 2021 w Szwecji zapadła ostateczne decyzja odnośnie zwrotu obrazu, następnie rozpoczęły się kilkumiesięczne procedury prawne związane z jego zwrotem.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...