Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

ex nihilo

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    2099
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    100

Odpowiedzi dodane przez ex nihilo


  1. Chyba dalsza dyskusja nie ma już sensu, bo mamy zbyt zbliżone poglądy, większość różnic będzie wynikała raczej z tego, czy ktoś wierzy/nie wierzy. Dziękuję za dyskusję i do usłyszenia. PS. Amon i Ra to byli początkowo osobni bogowie :)

     

    A propos Amona Ra - byłem kiedyś na Gebel Barkal, w "głównej siedzibie" Amona. Fantastyczne miejsce, jak zresztą w ogóle tamte tereny. Wrażenie nieistnienia czasu, wszystko połączone w bezczasową jedność, teraźniejszość od wygasłych wulkanów do Toyot. Trudno to nawet opisać. Po kilku miesiącach pobytu tam powrót do nowoczesnego świata, w którym "teraz", to tylko cieńki plasterek wycięty z czasu, był szokiem. Nie wiem jak teraz tam jest, pewnie coraz bardziej tak jak tu.

     

    Dzięki, do następnego :)


  2. Do TrzyGrosze i Piotr_

     

    Czytając Wasze ostatnie posty mam wrażenie, że dzielą nas głównie problemy semantyczne związane ze znaczeniami słowa "wiara" w różnych kontekstach. Spróbuję to trochę uporządkować.

     

    "Wiara" ma dwa podstawowe znaczenia:

    1. ogólne: najkrócej "uznawanie za prawdziwe twierdzeń bez dowodu ich prawdziwości". Odnosić się może do dowolnej informacji (twierdzenia itp.), która jest pakowana do łba jako prawdziwa bez wystarczającego sprawdzenia, niezależnie od tego, jaki jest powód tego niesprawdzenia (np. lenistwo, nieumiejętność sprawdzenia, czyjś autorytet, niesprawdzalność itp., itd.)

    Przykład:

    - (wierzę, że) Baśka puszcza się z Karolem.

    - Skąd wiesz?

    - No bo ludzie tak mówią.

    Słowo pochodne: łatwowierność.

    2. szczególne: odnoszące się do uznania realnego, obiektywnego istnienia bytów nadprzyrodzonych - bogów, diabłów itd.

    Słowa pochodne: wierzący, niewierzący.

    Nie wymaga chyba dowodu, że (2) jest szczególnym przypadkiem (1), a głównym powodem niesprawdzenia jest nadprzyrodzoność tych bytów i związane z tym trudności poznawcze. Wiara w tym znaczeniu może wynikać z własnych doznań, wrażeń itd., przyjmowanych za niebędące złudzeniami (itp.) i/lub wpływu autorytetów (rodzina, społeczeństwo itd.).

    Wiara w byty nadprzyrodzone może być:

    a/ sprawą całkowicie indywidualną (własne doznania, "prywatny bóg")

    b/ sprawą społeczną (wpływ autorytetów)

    c/ możliwe jest też połączenie jednego i drugiego w dowolnych proporcjach.

    Dopóki wiara w byty nadprzyrodzone jest nieszkodliwa dla postronnych, jest ona całkiem prywatną sprawą wierzącego, szczególnie w przypadku (a), podobnie jak to, czy ktoś woli jabłka, czy gruszki. Jednak zdarza się, że taki indywidualnie wyznawany nadprzyrodzony byt daje wierzącemu rozkaz np. zatłuczenia 100 ludzi (bez wiary oczywiście też to można zrobić), albo rozpowszechnienia swojej wiary i stworzenia na jej podstawie religii. Konsekwencje istnienia religii - te dobre i te złe - są nam wszystkim znane i oceniamy je dosyć podobnie.

     

    To nie ja łączę wiarę i religię - zrobiła to już baaardzo dawno temu sama rzeczywistość. Wiara bez religii może istnieć, ale religia bez wiary będzie tylko wydmuszką.

     

    Przy okazji: zajrzałem do wiki:

    http://pl.wikipedia.org/wiki/Wiara_(psychologia)

    http://pl.wikipedia.org/wiki/Wiara_religijna

    Takiej kichy jeszcze w wiki nie widziałem. W pierwszym przypadku jakieś totalne pomieszanie z poplątaniem (wiara z prawdopodobieństwem itd.), a podany przykład jest całkiem absurdalny. Po pierwsze: w każdym z tych przypadków wiedza nie jest "niedostateczna", przeciwnie - jest ścisła i precyzyjna, w zasadzie nie pozostawiająca miejsca dla wiary. Mam szansę x/y to wiedza dokładna. Wiedza niedostateczna mogłaby być wtedy, gdyby nie było wiadomo ile jest kul (może np. 0) i/lub jakich. Wtedy możnaby (tylko) wierzyć (mieć nadzieję), że wyciągnie się białą kulę, a nie szczura, bo podstaw do określenia prawdopodobieństw by nie było. Natomiast w podanym przykładzie wiarą byłoby to, gdyby ktoś przyjął, że wyciągnie kulę mniej prawdopodobną (czarną), bo takie ma przeczucie lub powiedziała mu to wróżka czy sąsiadka spod siódemki.

    Ogólnie wiara ma się nijak do znanego wierzącemu prawdopodobieństwa, bywa nawet tego prawdopodobieństwa przeciwieństwem - bardzo częste jest np. "wiem, że szóstka w toto jest bardzo mało prawdopodobna, ale wierzę, że ja ją trafię". Nierzadko nijak ma się też do wiedzy pewnej, tej z prawdopodobieństwem 100%: "wiem, że wszyscy muszą umrzeć, ale wierzę, że ja jestem nieśmiertelny".

    Stopniowanie: "wiem - głęboko wierzę - wierzę - przypuszczam - nie jest wykluczone", to jak stopniowanie: grucha - duże jabłko - jabłko - gruszka - gruszeczka. :)

    A to: "Przy silnym sceptycyzmie można powiedzieć, że dopiero przy milionie białych kul i jednej czarnej głęboko wierzę, że wyciągnę białą." rozwaliło mnie już całkiem - sceptyk, nawet nie "silny", ale taki zwykły, nie będzie się pieprzył z "głęboką wiarą" i czekaniem z nią na milion kul, ale po prostu sprawdzi ile jakich kul jest rzeczywiście, bo nie bedzie wierzył w to, co napisane na skrzyni z kulami, a po obliczeniu prawdopodobieństwa trzy razy sprawdzi wynik, bo i swoim obliczeniom nie będzie wierzył :D

    "Wiara religijna" też jest niezła. Nie chce mi się już bawić częścią teoretyczną, wystarczające jest to, że w drugiej części podane zostały przykłady "dobroczynnego wpływu religii" (sztuk pięć + "wiele kolejnych badań") i ani jednego przykładu "złoczynnego wpływu religii"... czyli fanatyzmy, pieczenie heretyków, mordowanie innowierców, ofiary z ludzi i zwierząt, kamienowanie cudzołożnic i takie inne sprawy, przez autora hasła i redakcję wiki uznane zostały widocznie za nieistotne pierdoły, niezasługujące na kilka kB na serwerze.

     

    W sumie myślę, że jesteśmy niedaleko od uzgodnienia poglądów, ale jeśli każdy pozostanie przy swoich, też bedzie ok.

     

    Acha, jeszcze jedna sprawa - tej Biblii, biblijnego Boga itd. Ogólnie zgadzam się z tym, co napisał Piotr_ - tak rzeczywiście jest: wyobrażenie boga (też Boga) i sama religia są zależne od wyznawców, bo to oni "widzą boga", piszą święte księgi, organizują religie itd. Różnimy się przede wszystkim ostatecznym wnioskiem z tego - dla mnie jest to mocna przesłanka (jedna z wielu) przeciw samemu istnieniu w obiektywnej rzeczywistości (też tej nadprzyrodzonej, jeśli taka istnieje) bytu, który byłby "bogiem".

     

    Amon Ra przez ponad 1000 lat był najważniejszym egipskim bogiem... teraz imieniem swoim firmuje wino (podobno niezłe).


  3. Hmm... W Bibli są aż dwa opisy sześciu dni tworzenia (nie całkiem zgodne z sobą), w czasie których Bóg stworzył wszystko co na Ziemi i poza nią. A poźniej wielokrotnie ingerował w zdarzenia, niekiedy bardzo brutalnie. Czyli odrzucenie "Boga w równaniach" jest odrzuceniem Biblii w całości, a tym samym odrzuceniem wszystkich powstałych na jej podstawie religii, sekt itd., w konsekwencji zanegowaniem samego istnienia Boga.

     

    Nauka nie szuka dowodów nieistnienia Boga - w zasadzie jest jej to obojętne: równania z Bogiem lub bez niego są równie dobre/złe. Istota nauki na tym polega, że wierzący ks. prof. Michał Heller powinien dojść do tych samych rozwiązań, co niewierzący Richard Dawkins. A czy w tych równaniach był Bóg, tego powinni dowieść wierzący. Nauka (chodzi mi o ścisłe i przyrodnicze) jak dotychczas nie stwierdziła konieczności istnienia Boga. Dotyczy to także t=0. Są bardzo ciekawe pomysły, jak problem t=0 może być rozwiązany czy ominięty, a nawet co mogło się dziać "przed t=0" i wcale nie zakładają one boskiej interwencji. Ale to odrębny temat.

     

    TrzyGrosze napisał:

    "Wiara w Boga to "wrażenie", "odczucie" i takie tam stany ducha, których racjonalnie się nie ogarnie."

    I gdyby sprawa wiary na tym się kończyła, problem Boga, bogów, religii itd. by nie istniał, bo wrażenia i odczucia każdy może mieć jakie chce (jakie ma) i nikomu nic do tego, przynajmniej dopóki te wrażenia i odczucia nie powodują negatywnych skutków dla osób postronnych. Ale w skali społecznej tak niestety nie jest - jak wszyscy wiemy istnieją organizacje religijne, które często działają w sposób bardzo agresywny. I z tego bierze się problem. Podobnie zresztą jest z "religiami ateistycznymi", takimi jak np. komunizm.

     

    Generalnie problemem jest sama "wiara", czyli metoda poznawania świata bez racjonalnej analizy i na zasadzie zero-jedynkowej: "wierzę/nie wierzę", a nie taki czy inny bóg/duch/krasnoludek - istniejący lub tylko wymyślony. Analiza prawdopodobieństw raczej do fanatyzmu nie doprowadzi, bo nawet prawdopodobieństwo skrajnie małe jednak istnieje, natomiast wiara łatwo doprowadza do fanatyzmu, niezależnie od tego, czy jest to wiara w jakiegoś boga, czy np. wiara w dziejową misję klasy robotniczej.

     

    I to (na razie?) tyle od dziwoląga, który nawet "wierzę, że nie wierzę" stwierdzić nie może, bo i w to wierzyć nie potrafi :)


  4. To chyba nie najlepsze tłumaczenie - Istoty Wyższe nie powinny stanowić łat w teoriach naukowych, życiu społecznym itp. Wiara nie polega na tym, że pod każdym kamieniem, pod którym widzimy coś dla nas niezrozumiałego, ogłaszamy narodziny boga. Przykład: "Elektron jest (obecnie) niepodzielny, więc co jest w środku?" "Bóg oczywiście." To prowadzi do ośmieszenia idei religii jako "nauki dla prostaczków". @ex nihilo: nie trzeba sprowadzać problemu do alternatywy Bóg albo prawdopodobieństwo. Michał Heller popełnił "Filozofię przypadku", ciekawa książka na ten temat.

     

    Tego nie czytałem, ale poglądy ks. Hellera ogólnie znam. Problem jest taki, że boga, szczególnie tak wszechmocnego jak Bóg biblijny można wsadzić do dowolnego równania dopisując "Bóg tak chciał", a gdzie Boga by nie wypadało w sprawę mieszać, zastąpić go może Szatan. Tylko co to zmienia? Jeśli równanie było ok. bez Boga, to i z nim będzie dobre, i odwrotnie - taki dopisek nie poprawi równania błędnego. Czyli szukanie "równań z Bogiem" pozbawione jest sensu, przynajmniej dotychczasowa historia nauki na to wskazuje. Co więcej - im bardziej rośnie poznawany przez nas wszechświat , tym mniej w nim miejsca dla Boga, zarówno w skali mikro, jak i makro. Dawniej Bóg był władcą absolutnym całej rzeczywistości, teraz szuka się dla niego miejsca jako autora ogólnego projektu (pomysłu) i ew. tego, który wcisnął guzik "start"... Czy ma to sens? Wątpię. Uważam że to może być fajna zabawa intelektualna, ale do wiedzy o świecie niczego wnieść nie może - nie ma w tym konkretu, hipotezy, którą by można zweryfikować. Nie wskazuje to żadnego nowego kierunku badań.

     

    Komputer, w który ten tekst wklepuję, nie jest efektem boskiego objawienia, raczej nic na to wskazuje. Biblia i inne święte księgi relacjonują stan wiedzy dostępny dla ich autorów - ludzi. Biblia napisana teraz mocno by się różniła od tej z okolic roku "0". Dlaczego? Raczej powinna być taka sama lub przynajmniej bardzo podobna, niezależnie czy by pochodziła z roku 0, 2000 czy 20000. No chyba, że Bóg zmienia się razem z ludźmi. Ale wtedy kto kogo tworzy (stworzył)? Bóg ludzi, czy ludzie Boga?

     

    Nie martw się.

    Osobiście zakładam proces reinkarnacji, więc wg wiary TrzyGrosze, w tym wcieleniu Absolut uznał, że nie jest Ci to potrzebne. Widocznie w TYM życiu, masz się spełnić czysto intelektualnie.

     

    No i mnie zmartwiłeś... :) Nie chcę tu wracać. Ten nowoczesny, plastikowo-blachodachówkowo-akrylowotynkowo-syfreklamowo-autostradowy świat totalnie mi się nie podoba, a tłumy ludzisk zapieprzających coraz szybciej pomiędzy arbeitem a shitmarketem wkurzają mnie bardziej nawet niż zima. Reinkarnacja? No ostatecznie niech będzie... ale pod warunkiem, że wsteczna, np. do roku -10000 :)


  5. Sprowadzenie problemu na poziom wiary (wierzę, że bóg* jest/wierzę, że boga nie ma) jest moim zdaniem niewłaściwe. To zbytnie uproszczenie, i to zarówno w przypadku "bóg jest", jak i "boga nie ma", co zresztą wynika z Twojego pierwszego zdania "Tak dopuszczam", które nie mieści się w zero-jedynkowym układzie "jest/nie ma". Z reguły przekonanie o istnieniu boga lub jego nieistnieniu, albo dopuszczenie jego istnienia, jest mieszaniną bardzo wielu elementów: wewnętrznych odczuć, wpływu otoczenia, argumentów racjonalnych lub pseudoracjonalnych itp., itd., które tworzą skomplikowany układ zbiorów rozmytych, w sumie dających przekonanie o istnieniu/nieistnieniu boga w zakresie od fanatycznej "wiary" do fanatycznej "antywiary".

     

    Np. wiara Świadów Jechowy jest w rzeczywistości bardzo silnie zracjonalizowana, opiera się nie tyle na czystej "wierze", co na (pozornie) racjonalnej argumentacji. Pozornie racjonalnej, bo merytoryczna wartość tych argumentów jest co najmniej bardzo wątpliwa. I tak dalej, bo praktycznie w każdym przypadku wiary w istnienie boga jakaś mniej czy bardziej zracjonalizowana argumentacja istnieje.

     

    Podobnie jest z ateizmem - faktycznie może być "wiarą", ale nią być nie musi, może być mocno zracjonalizowany, tym bardziej, że z zasady nieistnienie nie wymaga dowodu, dowodu wymaga istnienie, czyli to wierzący powinni udowodnić istnienie boga. Czy może raczej "to bóg powinien udowodnić swoje istnienie". Jeśli z tego wymogu rezygnujemy, to dopuszczamy, że dowolny absurd może być traktowany jako fakt, z konsekwencjami, które łatwo sobie wyobrazić, np. takimi, że jedyną metodą rozstrzygnięcia sporu pozostaje mordobicie, itd.

     

    Mnie w tym wszystkim najbardziej interesuje sprawa samej wiary, niezależnie od tego, czy odnosi się ona do jakiegoś boga, czy do czegokolwiek innego, np. wiary w E=mc^2, bo wierzyć można we wszystko, nie ma w tym żadnych ograniczeń, poza własną wyobraźnią... "wierzę, że...". A interesuje mnie to przede wszystkim dlatego, że tej zdolności wierzenia jestem pozbawiony, i nawet nie wiem, czy więcej na tym zyskuję, czy tracę :) Nie wiem, który świat jest ciekawszy - ten składający się bardziej z "wiar", czy taki, który jest układem prawdopodobieństw. No i się pewnie tego nie dowiem :)

     

    Pozostając w swoim świecie: oceniam, że prawdopodobieństwo istnienia realnego, obiektywnego bytu, który by pasował do większości definicji "boga", jest skrajnie małe. Czasem nawet chciałbym wierzyć, że istnieje jakiś "dobry bóg", że gdzieś tam spotkam ludzi (i zwierzaki też), których tu lubiłem, albo odwrotnie, tych (tylko ludzi), którym tu nie zdążyłem dać w zęby... no i nic z tego. Nawet jak próbuję w to wierzyć, natychmiast pojawia się "prawdopodobieństwo zaniedbywalnie małe"...

     

    * - "boga" z małej litery, bo piszę o bogu dowolnym, a nie jakimkolwiek konkretnym


  6. DarkuP; ja kompletnie nie jestem znawcą w tym temacie, ale chyba odpowiednio rozumiem podstawy fizyki, by próbować to ogarnąć. Myślę, że nie tak trudno znaleźć odpowiednie namiary (literatura może niekoniecznie lekka): http://www.emdrive.com (z linkami tam pomieszczonymi) http://en.wikipedia.org/wiki/EmDrive Co do napędów MHD, to zacznij od polskiej wiki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Nap%C4%99d_magnetohydrodynamiczny Ex nihilo, ja bym jednak polemizował z podobieństwem obu napędów – to według mnie odmienne mechanizmy fizyczne. No i łączę się w bólu. Pogo, jakoś wydaje mi się, że ten napęd nie zmieści się w "mikrosatelicie". ;) Edit: Darek, ja doskonale wiem, że socjalizm nie działa w praktyce. W ogóle nie działa. :)

     

    Co do MHD. Nie o konkretny, istniejący napęd mi chodziło, a o samą zasadę (np. http://pl.wikipedia.org/wiki/Magnetohydrodynamika), która umożliwia też zbudowanie napędu "odwrotnego" do tego, który istnieje - w istniejącym napędzana jest woda (maże być też inny płyn, gaz, plazma) wewnątrz silnika, co daje ciąg, jak w silniku odrzutowym. Czyli jest to w rzeczywistości silnik odrzutowy z wykorzystaniem MHD. Możliwy jest też taki napęd MHD, w którym napędzany będzie płyn (itp.) na zewnątrz silnika, podobnie jak robi to pływak czy wioślarz. Jak wynika z linku do EnDrive w en.wiki, który podałeś, nie tylko ja takie skojarzenie miałem: "Harold G. "Sonny" White, who investigates field propulsion at Eagleworks, NASA's Advanced Propulsion Physics Laboratory, notes that such resonant cavities may operate by creating a virtual plasma toroid that would realize net thrust using magnetohydrodynamics upon quantum vacuum fluctuations.". :) Właśnie w taki mniej więcej sposób wyobrażam sobie działanie podobnych napędów - to, co dzieje się wewnątrz silnika, wpływa na rozkład fluktuacji próżni zewnętrznej, a to z kolei daje "ciąg", który powstaje na zewnątrz silnika, a nie w nim. W takim przypadku nie ma problemu z kudłami barona M., bo baron ma podparcie pod łokcie - podparcie trochę wirtualne, ale zgodne z prawami fizyki. :)


  7. A ja myślę, że dmuchanie w żagiel, podobnie jak dmuchanie bez żagla, to dalej system otwarty. No i analogia "klasyczna" ma się nijak do tego, o czym jest w artykule. Edit: obawiam się, że dmuchanie w żagiel wyjdzie na to samo, co gdybyś dmuchał bez jakiegokolwiek żagla; nawet ten drugi sposób może być bardziej wydajny. Dla niedowiarków: pomyślcie proszę o bardzo prostej zasadzie zachowania pędu. ;) Edit2: właściwie ZZP może nie wystarczyć, ale podpowiem, że oddziaływanie "ciągu" powietrza z żaglem to nie jest zderzenie sprężyste. Jak znajdę dziś jeszcze czas, to w trzecim edicie podam proste rozwiązanie. ;) Edit3: jakoś mi się nie chce (wakacje o ile "dmuchanie bez żagla" to rzecz trywialna, to "dmuchanie z żaglem" daje układ równań może i prosty, ale nietrywialny. Lenistwo… Może ktoś inny zechce to zrobić? To nie jest trudne, wymaga z jakiejś godziny pracy intelektualnej… Jako podpowiedź dla chętnych: przyjmijmy dla prostoty, że energia kinetyczna "jednorazowego dmuchu" o danej masie bierze się "znikąd", czyli kosztem spożytego piwa. Zasada zachowania pędu jednako działa. :) Edit4: jest prostsze, bardziej eleganckie rozwiązanie. Ma ktoś pomysł? :)

     

    Nie mam teraz łba do wszystkich Twoich zagadek... przed paroma godzinami Łapa, superpsiura, do nicości się przeniosła, no i... sporo mułu pod deklem mi się zebrało.

     

    Ale do rzeczy, czyli napędu i samej próżni. Jaki najbardziej jest to system otwarty. Cały ten napęd, to w 99,9niechcemisieliczyćile99% próżnia, z odrobiną "czegoś tam"*, co tworzy jądra i elektrony. Zamknięta między lustrami fala wydostać się nie może (no chyba, że bardzo się uprze), ale oddziaływać z próżnią zewnętrzną pewnie może, a chyba nawet powinna, np. polaryzując ją. Od spolaryzowanej próżni do ciągu droga już niedaleka. O tym napędzie, a raczej o tych napędach, wiem w sumie tyle, co z tekstów w KW, czyli prawie nic, ale idea nie wydaje mi się absurdalna. Trochę mi się to kojarzy z MHD. Całkiem możliwe, że takich "napędów" w labach może być dosyć sporo, ale nikomu do głowy nie przyszło, żeby sprawdzić, czy toto ustrojstwo daje jakiś ciąg.

     

    Podejrzewam, że w p. 3 kombinujesz o napędzie odrzutowym, z żaglem jako dyszą wektorującą ciąg zapachu piwa :)

     

    * - a co to za "coś tam" chciałbym się dowiedzieć, zanim sam do nicości trafię, przypuszczam jednak, że musiałbym się tu pętać dużo za długo :)

     

    Edycja: sorki za wycięcie z Twojego tekstu większości emotek, ale system się buntował.


  8. a jakby wierzacym powiedziec tak: "nic ode mnie nei dostaniesz, przyniose Ci byc moze tylko cierpienie, zadnego wiecznego zycia nie ma..." nadal bedzie wierzyl?

     

    Stalin, Mao, Kimów trójca... i wielu innych. Wmawiaj komuś coś tysiąc razy, to pewnie w to uwierzy :)

    Wiara jest prostsza niż myślenie, a często też bezpieczniejsza. Nie zmienia to faktu, że "zakład Pascala" (logicznie błędny zresztą) jest istotną motywacją, a często i podstawą wiary w takiego czy innego boga.


  9. To co napisałeś w pierwszym zdaniu, jest jednym i tym samym. Ewolucja nie działa według planu, dążeń, założonych celów. To ciąg reakcji biochemicznych, przebiegających według określonego klucza, który sam nie daje gwarancji bezbłędności. Tak więc wszystko jest 'produktem ubocznym' i jeśli sprawdza się jako proces wydajny, zyskuje swój ewolucyjny sens.

     

    Pozornie to, co napisałeś jest oczywiste, ale... przynajmniej w przypadku gatunku Homo sapiens (chociaż co do tego "sapiens" mam zasadnicze wątpliwości) ewolucja jest w znacznym stopniu sterowana, m.in. kulturowo - w skrajnych przypadkach (nazizm itp.) pojawiają się jednoznacznie określone plany, dążenia i zakładane cele. Skutecznośc takiej ewolucji sterowanej może być wątpliwa, ale takie działania są, i to w różnych skalach, od indywidualnej do masowej.

     

    Natomiast odchodząc od H. s. doprecyzuję swoje pytanie: można podejrzewać, że te procesy mózgowe, o których rozmawiamy nie są "wynalazkiem" gatunku H. s., czyli że w zbliżony sposób działały mózgi naszych przodków, a pewnie i wielu gatynków współczesnych. Mamy w takim przypadku następujące możliwości:

    - takie działanie mózgu dawało jakieś korzyści, zatem było w danych warunkach utrwalane i wzmacniane ("ewolucyjny sens");

    - jest nieszkodliwym odpadem jakichś procesów lub struktur;

    - w jest ewolucyjnym śmieciem, który nie zdążył trafić na ewolucyny śmietnik.

    Oczywiście jest też możliwość "recyklingu" itp.

    Patrzę na swoje psiury... i szkoda, że nie mogą mi powiedzieć, czy np. czują "boga", i to bez przyćpania zielska :) Wcale tego nie wykluczam. Być może podobne odczucia są u zwierząt, przynajmniej niektórych, nawet silniejsze niż u ludzi i do czegoś im przydatne. Tylko jak to sprawdzić?


  10. Nie jest to nic nowego w neuronauce/psychiatrii. Jeśli zaś chodzi o korę ciemieniową to od dawna wiadomo, że odpowiada ona za (tak najogólniej) tzw. schemat ciała- chociaż szczegółowo to na razie za trudne zadanie do sprecyzowania. Do podobnych zespołów (z zaburzonym schematem) należą: z. obcej ręki (nie mylić z z. anarchicznej ręki), transseksualizm, z. pomijania stronnego, z. Alicji w krainie czarów (mikropsja/makropsja) itp.Objawy tutaj opisane przypominają te z zespołu Cotarda. Tu, w tym artykule, mamy dodatkowo jeszcze komponentę religijno-uniesieniową, za którą kiedyś 'winiono' płat skroniowy (w tym przyśrodkowy- tzw padaczka Dostojewskiego): http://vetulani.wordpress.com/2011/07/17/wejscie-w-swiat-ducha/ Obecnie zaś winą obarcza się korę płata wyspowego: http://vetulani.wordpress.com/2011/07/28/wyspa-ekstazy/ Tak więc nie sam płat ciemieniowy jest w tym przypadku winowajcą, działa prawdopodobnie w kooperacji z wyspą, a może jeszcze innymi strukturami.

     

    Ciekawe czy ma to jakiś sens biologiczny/ewolucyjny, czy jest tylko "produktem ubocznym" innych działań mózgu. Podejrzewam raczej to drugie.


  11. Ooo, skoro sam dobrze wieSZ, więc po co marudzisz. Nie oczekuj, że jakiś forumowy usher, rozwieje Twoje rozterki w tym temacie. Ja rozterek nie mam, więc mam święty spokój. EOT

     

    Ze spokojem czekam na nicość. Prawdopodobieństwo innego rozwiązania tej "rozterki" oceniam na nieskończenie bliskie zera.

     

    pozdrawiam

    marek

    PS - jeśli Cię uraziłem w jakiś sposób, to wybacz jeśli możesz, chodziło mi tylko o poznanie argumentów.


  12. Edit: wybacz Ex nihilo za faux pas (kajam się niezmiernie), ale jak sądzisz, czy powinienem moje pytanie sformułować np. tak: Może ktoś z fachowiec/fachowców nieco rozjaśni? ;)

     

    :) :) :) Sorki, ta "fachowca silnikowa" nie miała związku z Twoim tekstem - chwilę wcześniej czytałem artykuł o "archeolożce", no i powygłupiać z modnym ostatnio równouprawnieniem nazewniczym mi się zachciało... bo przecież jak może być archeolożka, to dlaczego by nie mogła być "fachowca silnikowa", rakietowa w dodatku :)


  13. ??? Może ktoś z fachowców nieco to rozjaśni?

    Fachowca silnikowa nie jestem, ale chodzi pewnie o to, że dysze silników projektowane są do optymalnego działania na danej wysokości. Tylko na takiej wysokości (gęstość atm.) wytwarzają optymalny kształt strumienia gazów, dający maksymalny ciąg. Aerospike dostosowuje się do dowolnej wysokości, z tym że na wysokości optymalnej dla tradycyjnej dyszy osiąga 90% jej wydajności.


  14. „Światło zgasło, a ciemności które nastąpiły, nie były tylko jego brakiem. W tej godzinie, zostały stworzone ciemności, które zdawały się czymś więcej niż utratą światła, jakimś samoistnym bytem; przewrotnie wysnute ze światła miały tę moc, że wdzierały się do serc i umysłów, dławiąc nawet wolę …”

     

    Deprecha.

    Aktywna ciemność. Ciekawe by to było. Zastanawiam się nad warunkami (ujemna energia, ale co dalej), ale mam teraz 38 z hakiem i trochę mi się pod deklem gotuje :D


  15. Ciekawe, czy dr Hughes spróbował kiedyś zrobić proste doświadczenie: na moment wyjąć zasysający koniec rurki ze zbiornika i w ten sposób przerwać swój "łańcuch"? Zassany zostanie bąbelek powietrza, ale lewar nadal bedzie działał, chociaż siła przyciągania molekularnego cząsteczek powietrza jest zbliżona do zera. Zresztą wody i większości płynów też o wiele za mała, żeby 'lańcuch" był wystarczająco mocny.

    Czyli działa tu grawitacja + ciśnienie jak 'raweck' to opisał:

    ten mechanizm działa dzięki grawitacji i ciśnieniu atmosferycznemu. Grawitacja ściąga płyn, w rurce próbuje powstać próżnia, która jest niwelowana przez ciśnienie atmosferyczne wpychające tam płyn ze źródłowego zbiornika.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...