Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36964
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Badania na myszach i hodowlach tkankowych pokazują, że podawanie z lekami na gruźlicę witaminy C skraca czas potrzebny na wyeliminowanie prątków Mycobacterium tuberculosis. Zarażonym M. tuberculosis gryzoniom podawano leki lub witaminę albo ich połączenie. Cztery i sześć tygodni od terapii oceniano obciążenie mikrobiologiczne. Sama witamina C była nieaktywna, ale 2 niezależne eksperymenty pokazały, że z lekami pierwszego rzutu - izoniazydem i ryfampicyną - zmniejszała ona obciążenie szybciej niż oba leki bez witaminy. Jak podkreśla dr Catherine J. Vilcheze z College'u Medycyny Alberta Einsteina, badania na zakażonych tkankach dały podobne rezultaty; przy terapii łączonej czas sterylizacji hodowli skracał się aż o tydzień. Nasze badanie pokazuje, że dodatek witaminy C do leków na gruźlicę może [...] skrócić farmakoterapię. To ważne, bo terapia lekowrażliwej gruźlicy trwa 6 miesięcy, co może zwiększać ryzyko błędów w leczeniu i potencjalnie prowadzić do powstania i rozprzestrzeniania antybiotykooporności - zaznacza dr William R. Jacobs. Wcześniejsze badania wykazały, że o ile wyższe stężenia witaminy C zabijają aktywnie dzielące się komórki, o tyle niższe jej poziomy stymulują oddychanie i zapobiegają tworzeniu utajonych postaci bakterii. Co istotne, w obecności leków nasilone oddychanie będzie prowadzić do szybszego obumierania komórek. W naszym nowym artykule postulujemy więc, że witamina C stymuluje oddychanie M. tuberculosis i w ten sposób poprawia działanie izoniazydu i ryfampicyny. Testy kliniczne pokażą, czy takie leczenie adjuwantowe może zmniejszyć ekspozycję pacjentów na toksyczne leki przeciwgruźlicze i zmniejszyć roznoszenie choroby przez zarażone osoby. « powrót do artykułu
  2. Badania DNA XVI-wiecznej mumii dziecka z San Domenico Maggiore, kościoła w Neapolu, wykazały, że zmarło ono nie na ospę prawdziwą, lecz na zapalenie wątroby typu B. To istotne, gdyż dotąd zakładano, że to najstarszy średniowieczny przypadek variola vera. Naukowcy przeprowadzili sekewncjonowanie genomu starożytnego szczepu wirusa zapalenia wątroby typu B (HBV). W ten sposób rzucili nowe światło na patogen, który współcześnie zabija rocznie niemal milion osób. Wcześniejsze badania mumii nie uwzględniały testów DNA. Autorzy publikacji z pisma PLoS Pathogens posłużyli się zaś zaawansowanymi technikami sekwencjonowania. Odnosząc się do wcześniejszych sugestii związanych z ospą, podkreślają, że kilkuletnie dzieci zarażone HBV miewają chorobę Gianottiego-Crostiego, która objawia się m.in. wysypką na twarzy. Grudkowate zmiany można zaś pomylić z ospą. Uzyskane dane pokazują, jak ważne jest, by do identyfikacji patogenów wykorzystywać podejście molekularne. W ten sposób można precyzyjniej zawężać czas, od kiedy infekują one ludzi - zaznacza Hendrik Poinar z McMaster University. W ramach najnowszego studium naukowcy pobrali małe próbki skóry i kości. Następnie wyodrębniono fragmenty DNA. Zespół podkreśla, że choć czasem wirusy ewoluują bardzo szybko, wydaje się, że ten szczep HBV niewiele się zmienił na przestrzeni 450 lat. Im więcej wiemy o przebiegu przeszłych epidemii, tym lepiej możemy przewidzieć działanie i rozprzestrzenianie współczesnych patogenów. Te informacje pomogą ostatecznie w ich kontrolowaniu. « powrót do artykułu
  3. Google poinformowało, że jego badacze pracujący w ramach Project Zero już przed kilku miesiącami odkryli głośne ostatnio dziury w procesorach i poinformowali o nich producentów chipów. Luka Meltdown występuje w układach Intela i ARM, a Spectre jest obecna w kościach wszystkich producentów. Na atak na Meltdown podatne są wszystkie układy x86 Intela wyprodukowane po 1994 roku, które stosowały technologię wykonywania instrukcji poza kolejnością. Technologii tej nie stosowały jedynie 32-bitowe Atomy, im więc Meltdown nie zagraża. Atak można też przeprowadzić na ARM-y z rdzeniami Cortex-A75, a odmiana Meltdown występuje też w starszych rdzeniach. Dziura pozwala na wykorzystanie mechanizmu predykcji, który pozwala procesorowi na odgadnięcie kolejnej instrukcji. Jeśli układ jej nie odgadnie, musi się cofnąć i wykonać instrukcję, która została wykonana w programie. Jednak, jak się okazuje, ten mechanizm cofania się nie działa jak powinien, a w buforach pozostają dane. Przez to napastnik ma możliwość podejrzenia takich danych i ten sposób, po kawałku, odtworzyć całą zawartość pamięci jądra. Atak można przeprowadzić na wszystkie systemy operacyjne. Ich producenci wydali już odpowiednie zabezpieczenia. Windows 10 zabezpieczono poprawką KB4056892, w Linuksie zaktualizowano jądro 4.15, a macOS został zabezpieczony już werji 10.13.2. Problem jednak w tym, że łaty spowalniają pracę systemy nawet o 30%. Nieco inaczej ma się sprawa z błędem Spectre. To właściciwie dwa błędy. Z jednej strony atak jest trudny do przeprowadzenia, z drugiej – błąd jest niemal niemożliwy do załatania. Spectre występuje w układach Intela, AMD oraz ARM. Dzięki tej dziurze atakujący, który uruchomił własny proces na prawach użytkownika, może odczytać informacje z innych procesów w systemie. Pozwala nawet na nieuprawnione odczytywanie zawartości kernela z poziomu wirtualnej maszyny. Pojawiły się różne propozycje rozwiązań problemu Spectre, jednak wielu specjalistów zwraca uwagę, że aby poradzić sobie z tą dziurą na poziomie programowym, konieczne byłoby przekompilowanie wszystkich używanych programów. Tak naprawdę jedynym rozwiązaniem jest tutaj... wymiana procesora. Rodzi się jednak pytanie, co w zamian? Czy na rynku jest obecny jakiś nowoczesny procesor bez dziury Meltdown lub Spectre. Wiele wskazuje na to, że przez najbliższe lata będziemy musieli pogodzić się z faktem, że zarówno nasze komputery, jaki i chmury obliczeniowe czy maszyny z którymi łączymy się za pośrednictwem internetu, działają wolniej. Nawet jeśli w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy na rynek trafią modele procesorów bez występujących w nich dziur Meltdown i Spectre to minie wiele lat, zanim dojdzie do wymiany CPU w większości komputerów na świecie. « powrót do artykułu
  4. Rolnicy z Okoyamy wyhodowali banany z jadalną skórką. Skórka tych owoców (Mongee Banana) nie smakuje szczególnie dobrze, ale jest znacznie cieńsza i mniej gorzka niż w zwykłych bananach. Naukowcy z D&T Farm opracowali metodę Freeze Thaw Awakening (Zamrożenie, Odmrożenie, Przebudzenie). Jak tłumaczą, odtwarzają warunki sprzed 20 tys. lat, z końca epoki lodowcowej. Młode bananowce są najpierw umieszczane w temperaturze -60°C, a gdy po wyjęciu z chłodni zaczynają tajać, sadzi się ponownie. Zabieg ten aktywuje ponoć starożytną część DNA, dzięki czemu bananowce dobrze sobie radzą w chłodnym klimacie Japonii i szybciej rosną. Ponieważ nie mają tu naturalnych wrogów, nie trzeba ich spryskiwać pestycydami. Pierwsza partia bananów Mongee (w japońskim slangu mongee znaczy niesamowity) trafiła do handlu w listopadzie ubiegłego roku. Kupienie ich nie było jednak zapewne łatwe, bo D&T Farm wytwarza zaledwie 10 owoców tygodniowo. W dodatku były one dostępne tylko w jednym miejscu: Fruit Corner of Tenmanya Okayama. Potencjalnych klientów mogła też zniechęcać cena 5,70 dol. (648 jenów) za sztukę. Blogerzy z witryny SoraNews24, którzy dostali Mongee do zrecenzowania, podkreślają, że owoce te są rzeczywiście wyjątkowe: przez wysoką zawartość cukru (24,8 g) są znacznie słodsze od zwykłych bananów (18,3 g). Ich zapach jest ponoć silniejszy, a smak przywodzi na myśl ananasa. By nadawać się do zjedzenia, Mongee muszą być jednak całkowicie dojrzałe; owoce dobrze nam znanej odmiany Cavendish można zaś jeść o wiele wcześniej. Sama skórka jest bardziej gorzka od miąższu, ale gdy się je razem, smak się uśrednia. Konsumenci mogą się chętniej poświęcić, gdy usłyszą, że w skórce znajduje się dużo witaminy B6, magnezu i tryptofanu, surowca wyjściowego do produkcji hormonu szczęścia - serotoniny. Opublikowano [też] wyniki, które pokazują, że dojrzałe skórki owoców hamują przerost prostaty - podkreśla rzecznik D&T Farm. « powrót do artykułu
  5. Na Scripps Institution of Oceanography opracowano nową metodę pomiaru średniej temperatury oceanów. Jej autorami są Jeff Severinghaus i jego zespół oraz współpracujący z nimi naukowcy ze Szwajcarii i Japonii. Określenie średniej temperatury oceanów w skali globalnej i jej porównywanie z danymi z przeszłości jest niemal niemożliwe, ze względu na rozkład mas wody. Każda warstwa wody znacząco różni się od innych m.in. temperaturą. Określenie średniej biorącej pod uwagę różne głębokości oraz różne obszary stwarza poważny problem. Severinghaus i jego zespół opracowali sposób pomiarów pośrednich. Zamiast badać temperaturę wód, zbadali oni wzajemny stosunek gazów szlachetnych w atmosferze. Ma on bowiem bezpośredni związek z temperaturą oceanów. To radykalnie nowe podejście do problemu pomiaru zmiany temperatur oceanów. Korzystamy tutaj z faktu, że powietrze jest dobrze wymieszane, zatem pojedynczy pomiar w dowolnym punkcie da nam odpowiedź, mówi uczony. Naukowcy zbadali zawartość argonu, kryptonu i ksenonu w bąblach powietrza uwięzionych w lodach Antarktyki. W miarę ogrzewania się oceanów z wody uwalnia się krypton i ksenon, a naukowcy wiedzą, jakie ilości są uwalniane w poszczególnych temperaturach. Zatem stosunek gazów względem siebie pozwala na obliczenie średniej globalnej temperatury oceanów. Rdzenie lodowe pobierano z Zachodniego Lądolodu Antarktycznego, gdzie uzyskano dane z ostatnich 100 000 lat, z warstwami pozwalającymi na datowanie z dokładnością do 50 lat. Jako, że atmosfera miesza się w czasie nie przekraczającym miesięcy, pomiary dawały odpowiedź o średnią globalną temperaturę. Naukowcy skupili się na danych z okresu od 22 do 8 tysięcy lat temu, a temperaturę określano dla 250-letnich okresów. Badania wykazały, że w szczycie ostatniego zlodowacenia średnia temperatura oceanów wynosiła 0,9 stopnia Celsjusza. Obecnie wynosi ona 3,5 stopnia Celsjusza. Dokładność naszych pomiarów wynosi 0,2 stopnia Celsjusza, a na przestrzeni ostatnich 50 lat doszło do ocieplenia o 0,1 stopnia, mówi Severinghaus. Uczony, który przez 15 lat pracował nad nową metodą pomiaru, ma nadzieję, że uda mu się ją na tyle udoskonalić, iż będzie przydatna także do badania bieżących zmian średniej temperatury oceanów. « powrót do artykułu
  6. Wg zespołu z Centrum Medycznego Wexnera Uniwersytetu Stanowego Ohio, kluczem do zostania dobrym biegaczem jest praca nad głębokimi mięśniami tułowia (ang. deep core muscles), a nie nad mięśniami prostymi brzucha. Amerykanie badali, co może wywoływać chroniczny ból pleców u biegaczy. Zależało im także na wskazaniu ćwiczeń, które by mu zapobiegały. Studium, którego wyniki ukazały się w Journal of Biomechanics, sugeruje, że biegacze ze słabymi głębokimi mięśniami tułowia są bardziej podatni na wystąpienie bólu dolnej części pleców. Niestety, u większości ludzi sprawność tych mięśni pozostawia wiele do życzenia. Mierzyliśmy wymiary biegaczy i jak się poruszają. Na tej podstawie tworzyliśmy komputerowy model ich ciała. To pozwala określić ruch każdej kości i ciśnienie przykładane do poszczególnych stawów. Taką symulację można potem wykorzystać do wirtualnego wyłączenia pewnych mięśni i sprawdzenia, jak reszta ciała to kompensuje - opowiada prof. Ajit Chaudhari. Okazało się, że słabe głębokie mięśnie tułowia zmuszają położone bardziej płytko mięśnie, np. mięśnie proste brzucha, do bardziej wytężonej pracy (przez to szybciej ulegają one zmęczeniu). Jak można się domyślić, konsekwencje są czasem bolesne. Kiedy twoje mięśnie głębokie tułowia są słabe, reszta ciała to kompensuje. Dzięki temu sposób biegania jest zasadniczo taki sam. Zwiększa się jednak obciążenie kręgosłupa, co może prowadzić do bólu dolnych partii pleców. Eksperci podkreślają, że nawet dobrze wysportowani ludzie często zaniedbują głębokie mięśnie tułowia. Tradycyjne ćwiczenia, np. przysiady, nie pozwalają wzmocnić tej partii mięśni, a to niezbędne, by być dobrym biegaczem. Chaudhari tłumaczy, że do tego celu lepsze są takie ćwiczenia jak deska, najlepiej wykonywana na niestabilnej powierzchni (np. z platformą Bosu). Kiedy przypatrzymy się dobrym biegaczom, zazwyczaj nie mają sześciopaków, ale ich mięśnie są bardzo sprawne. Dobre są ćwiczenia statyczne, które zmuszają do wysiłku mięśnie głębokie [...]. « powrót do artykułu
  7. Międzynarodowe badanie pokazało, że śpiączka afrykańska, jedna z najbardziej śmiertelnych chorób tego kontynentu, jest zaburzeniem rytmów okołodobowych. Widoczne jest przyspieszenie zegarów biologicznych, które kontrolują cały szereg funkcji fizjologicznych, nie tylko sen. Ustalenie, na jakie geny zegarowe wpływa pasożyt (świdrowiec), pomogłoby naukowcom w opracowaniu terapii, która byłaby mniej toksyczna od dotychczasowej. Śpiączka afrykańska jest wywoływana przez świdrowce, przenoszone z chorych ssaków na człowieka przez muchę tse-tse. Stanowi zagrożenie dla milionów ludzi z subsaharyjskiej Afryki. Pasożyt wywołuje różne objawy, w tym odwrócenie cykli snu i czuwania, gorączkę czy świąd. Na końcu atakuje układ nerwowy i w zależności od gatunku, uśmierca gospodarza w ciągu paru miesięcy lub lat. Badanie na myszach pokazało, że objawy mogą wystąpić krótko po zakażeniu, nawet przed akumulacją sporej liczby pasożytów w mózgu. Po przedostaniu się świdrowców do układu krążenia zegary biologiczne zarażonych gryzoni "chodzą" szybciej, co prowadzi do zaburzenia cykli snu i czuwania, a także nieprawidłowości hormonalnych i związanych z ciepłotą ciała (podobne symptomy występują u ludzi ze śpiączką afrykańską). Naukowcy podkreślają, że nie wszystkie choroby pasożytnicze są zaburzeniami rytmu okołodobowego. Zegary biologiczne myszy zarażonych malarią działają np. normalnie. Powinniśmy ustalić, co dokładnie zaburza zegary w przebiegu śpiączki. Czy to jakieś wydzieliny pasożyta, czy też raczej substancje produkowane przez gospodarza w odpowiedzi na zakażenie? Poznanie przyczyny pozwoli lepiej zrozumieć chorobę i ewentualnie zablokować te zjawiska - podkreśla dr Luisa Figueiredo z Instytutu Medycyny Molekularnej w Lizbonie. Publikacja z Nature Communications to 2. wspólne przedsięwzięcie Figueiredo i dr. Josepha Takahashiego z UT Southwestern. Wcześniej duet wykazał, że pasożyty mają zegary biologiczne i że rytm okołodobowy sprawia, że świdrowiec nagany (Trypanosoma brucei) jest popołudniami bardziej podatny na działanie leków. Oba odkrycia mogą mieć kluczowe znaczenie dla pacjentów, których organizmy nie radzą sobie ze skutkami ubocznymi leków zawierających arsen. Naukowcy chcą dociec, które geny obrać na cel w ramach nowych terapii. Mają też nadzieję, że znając optymalny czas na zażywanie leków, można by zmniejszyć czas trwania i dawkowanie obecnie stosowanych terapeutyków. « powrót do artykułu
  8. Mieszkańcy Ziemi będą mogli ujrzeć rzadkie zjawisko astronomiczne, jakie zdarza się nie częściej niż raz na 150 lat. Już 31 stycznia zbiegnięcie się trzech zjawiska da Ziemianom, przynajmniej niektórym, niezwykły widok. Raz na 2,5 roku zdarza się, że w jednym miesiącu mamy do czynienia ze zjawiskiem błękitnego księżyca, czyli z dwukrotnym pojawieniem się superksiężyca w ciągu jednego miesiąca. Superksiężyc ma miejsce, gdy księżyc w pełni znajduje się najbliżej Ziemi, wydaje się wówczas nie zwykle duży i jasny. Na zjawisko błękitnego księżyca nałoży się dodatkowo jego całkowite zaćmienie. Będziemy mieli do czynienia z wydarzeniem, które można obserwować nie częściej niż raz na 150 lat. Niestety, w Polsce go nie zobaczymy. Najlepsze miejsca do obserwowania niezwykłego zjawiska to centralna i wschodnia Azja, Indonezja, Nowa Zelandia i Australia. Zjawisko, z astronomicznego punktu widzenia, nie ma żadnego znaczenia. Orbita księżyca jest bardzo dobrze znana i rozumiana. Astronomowie chcą wykorzystać je do zainteresowania ludzi nauką. « powrót do artykułu
  9. Firma Spark Therapeutics, twórca pierwszej dopuszczonej w USA terapii genowej przeciwko rzadkiej dziedzicznej formie ślepoty, podał cenę leczenia. Wynosi ona 850 000 USD, zatem stosowany podczas niej lek Luxturna jest najdroższym lekarstwem sprzedawanym w Stanach Zjednoczonych. Dyrektor wykonawczy Spark, Jeff Marrazzo, mmówi, że wysoki koszt leku usprawiedliwia fakt, że lekarstwo przywraca wzrok niewielkiej grupy ludzi dotkniętych rzadkim schorzeniem. Jest ono jednokrotnie wstrzykiwane do każdego oka. Wielu inwestorów spodziewało się, że Luxturna będzie kosztowała co najmniej milion dolarów. Myślę, że podjęliśmy właściwą decyzję co do ceny leku, mówi Marrazzo. Jego zdaniem znaleziono równowagę pomiędzy wykorzystaniem przez firmę ekonomicznej wartości leku, a możliwością opłacenia terapii przez pacjentów. Firma obiecała też obniżki dla ubezpieczycieli zdrowotnych, jeśli ubezpieczona przez nich osoba będzie spełniała pewne warunki dotyczące rodzaju zaburzeń widzenia. Obecnie wiadomo, że Luxturna działa po jednokrotnym podaniu. Jednak od prób klinicznych minęło zbyt mało czasu, by stwierdzić, czy efekt leczenia utrzyma się przez dziesięciolecia. Wiadomo, że Spark podpisała już umowę z ubezpieczycielem non-profit firmą Harvard Pilgrim, która ubezpiecza 1,2 miliona osób w stanie New England. Na podstawie tej umowy zostaną przyznane wspomniane obniżki. Prowadzone są też negocjacje z innymi ubezpieczycielami. Nie wiadomo też, jaką część kosztów Luxturny Spark będzie musiała zwrócić, jeśli u danego pacjenta lek nie będzie działał. Rozważana jest też propozycja, zgodnie z którą opłata za lek byłaby rozłożona na wiele lat. Cena leku wydaje się szokująco wysoka, jednak najnowocześniejsze terapie są niezwykle drogie. Pod względem ceny i sposobu płacenia lek ten nie odbiega od tego, co widzimy w przypadku innych innowacyjnych terapii, mówi doktor Stuart Orkin, onkolog dziecięcy z Dana-Faber Cancer Institute i Boston Children's Hospital. Przypomina on, że np. ceny onkologicznych terapii CAR-T również idą w setki tysięcy dolarów. Orkin specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących kwestii ponoszenia przez społeczeństwo opłat za terapie genowe. Jego zdaniem, bardzo ważne jest ustalenie kwestii finansowych w przypadku, gdy lek nie zadziała. Należy ich [firmę Spark - red.] pochwalić za elastyczność i chęć ustalenia różnych sposobów płatności. To lepsze niż gdyby mieli ustalić sztywną cenę i stwierdzić, że należy płacić całość i od razu, stwierdził lekarz. Luxturna została zatwierdzona w grudniu. Lek ten jest przeznaczony dla osób cierpiących na dziedziczne schorzenie siatkówki spowodowane mutacją genu RPE65. Ludzie z tym schorzeniem od urodzenia cierpią na poważne problemy ze wzrokiem, w tym na ślepotę nocną. Z czasem choroba postępuje i może prowadzić do całkowitej utraty wzroku. Szacuje się, że w USA żyje 1000-2000 osób z tą chorobą, a każdego roku rodzi się 10-20 dzieci ze zmutowanym RPE65. Analitycy Wall Street szacują, że do roku 2022 sprzedaż Luxturny osiągnie wartość 364 milionów USD. Tymczasem na rynku medycznym za lek, który odniósł sukces uważany jest taki, którego wartość sprzedaży przekroczy miliard dolarów. Firma Spark będzie mogła więc mówić o umiarkowanym sukcesie. Oczywiście firma mogła ustalić cenę leku na wyższym poziomie, jednak zraziłoby to ubezpieczycieli, przez co mniej chętnie współpracowaliby oni z nią w przyszłości, przy innych oferowanych przez przedsiębiorstwo terapiach genowych. « powrót do artykułu
  10. Tabetha Boyajian, która odkryła niezwykle tajemniczą Tabby Star, wyklucza, by wokół gwiazdy istniała struktura Obcych. To pył jest najbardziej prawdopodobną przyczyną, dla której jasność tej gwiazdy zmniejsza się i zwiększa w taki sposób. Nowe data wskazują, że różne długości światła są blokowane z różną intensywnością. Zatem to, co pojawia się pomiędzy nami a gwiazdą nie jest nieprzezroczyste, jakbyśmy się mogli spodziewać po planecie czy strukturze Obcych – mówi Boyajian. Gwiazda KIC 8462852 znajduje się w odległości około 1500 lat świetlnych od Ziemi, jest większa i cieplejsza od Słońca. Przed dwoma laty zespół pracujący pod kierunkiem Boyajian poinformował, że gwiazda zmienia swą jasność w niezwykle spektakularny sposób. Raz doszło do jej spadku aż o 22 proc. Kolejne badania wykazały, że w latach 1890-1989 całkowita jasność gwiazdy zmniejszyła się o około 20 procent. Tak niezwykłe zjawisko spowodowało, że zaczęto zastanawiać się, co powoduje niezwykłe zmiany jasności gwiazdy. Pojawiły się liczne wyjaśnienia, od grupy komet krążących wokół Gwiazdy Tabby, po wielką strukturę Obcych. Tego ostatniego wyjaśnienia naukowcy nigdy nie brali na poważnie pod uwagę. Dokładniejszego zbadania gwiazdy podjęła się też Boyajian ze swoim zespołem. Naukowcom udało się zebrać na Kickstarterze ponad 100 000 dolarów, z których sfinansowali badania. Obecność pyłu była od początku brana pod uwagę jako przyczyna niezwykłego zachowania gwiazdy. Jednak wciąż nie jest to jedyna możliwa odpowiedź. A przyznają to nawet współpracownicy pani Boyajian. Modele pokazują inne możliwe wyjaśnienia, jak na przykład istnienie komet krążących wokół gwiazdy, co było pierwotnym wyjaśnieniem Boyajian, mówi współautor najnowszych badań, Jason Wright z Pennsylvania State University. Część astronomów uważa, że nic nie blokuje światła gwiazdy, że przygasa ona sama z siebie. Również takie wyjaśnienie jest zgodne z uzyskanymi przez nas danymi. « powrót do artykułu
  11. Udało się stworzyć pałeczki okrężnicy, które odbijają fale dźwiękowe, ujawniając swoje położenie. Dzięki temu, lecząc np. choroby przewodu pokarmowego czy prowadząc terapię celowaną nowotworów, za pomocą usg. będzie można stwierdzić, czy bakterie dotarły na miejsce. Stworzyliśmy komórki bakteryjne, które odbijają fale dźwiękowe i w ten sposób informują o swoim położeniu. Na podobnej zasadzie wykrywają się łodzie podwodne z sonarami. [Generalnie] chodziło nam o to, by móc zapytać bakterie: co u was, jak sobie radzicie? Pierwszy krok to nauka wizualizowania i lokalizowania komórek, a kolejny - porozumiewanie się z nimi - opowiada Mikhail Shapiro z Kalifornijskiego Instytutu Technologii. Pomysł, by wykorzystać bakterie w roli lekarstwa, nie jest nowy. Probiotyki mają pomagać w terapii chorób przewodu pokarmowego, np. zespołu jelita drażliwego, a wczesne wyniki badań pokazują, że bakterie dałoby się wykorzystać do namierzania i niszczenia komórek nowotworowych. Dotąd brakowało jednak metod wizualizowania i porozumiewania się (w ten sposób można by zaś było zbierać dane nt. przebiegu zdarzeń oraz instruować bakterie co do następnego etapu/kroku). Techniki obrazowania bazujące na świetle, np. wykonywanie zdjęć komórek oznakowanych genem reporterowym, który koduje fluorescencyjne białko, działają jedynie w próbkach pobranych z organizmu. Dzieje się tak, gdyż światło nie penetruje głębiej położonych tkanek, np. jelit. Shapiro chce rozwiązać ten problem za pomocą fal ultradźwiękowych, bo docierają one głębiej od światła. Amerykanin opowiada, że doznał olśnienia ok. 6 lat temu, gdy dowiedział się o regulujących pływalność wypełnionych gazem białkowych strukturach bakterii wodnych. Naukowiec dywagował, że pęcherzyki gazowe mogłyby odbijać fale dźwiękowe, dzięki czemu dałoby się je odróżnić od innych typów komórek. Koniec końców zespołowi udało się zobrazować za pomocą ultradźwięków pęcherzyki gazowe z jelit i innych tkanek myszy. Kolejnym krokiem autorów publikacji z Nature było przetransferowanie genów pęcherzyków gazowych z bakterii wodnych do pałeczek okrężnicy (Escherichia coli). Chcieliśmy nauczyć E. coli, by same wytwarzały pęcherzyki gazowe. Zależało mi na tym, odkąd zdałem sobie sprawę z ich potencjału. Po drodze natknęliśmy się na parę problemów, więc gdy wreszcie się udało, byliśmy bardzo podekscytowani. Problemów nastręczał m.in. transfer maszynerii genetycznej do produkcji pęcherzyków. Na początku Shapiro i inni próbowali przenieść geny wyizolowane od wodnej bakterii Anabaena flos-aquae, ale E. coli nie zaczęły wytwarzać pęcherzyków. Akademicy spróbowali więc transferu od bakterii bliżej spokrewnionej z pałeczką okrężnicy - Bacillus megaterium. Niestety, i ten zabieg zakończył się niepowodzeniem, gdyż powstające pęcherzyki były zbyt małe, by skutecznie rozpraszać fale. Sukcesem okazało się dopiero zmieszanie genów obu gatunków. Jak tłumaczą naukowcy, niektóre z kodowanych białek są budulcem, a inne maszynerią potrzebną do zbudowania pęcherzyków. By sprawić, żeby pałeczki potrafiły wytwarzać pęcherzyki, musieliśmy sobie zdać sprawę, że potrzebujemy cegiełek od A. flos-aquae i dźwigów budowlanych od B. megaterium. Eksperymenty wykazały, że zmodyfikowane E. coli rzeczywiście można obrazować i lokalizować w przewodzie pokarmowym za pomocą ultradźwięków. To pierwszy akustyczny gen reporterowy do zastosowania w obrazowaniu ultradźwiękowym. « powrót do artykułu
  12. Brytyjska policja informuje, że w ciągu ostatnich 3 lat liczba kradzieży samochodów zwiększyła się o 30%. Za wzrost w dużej mierze odpowiadają... nowoczesne technologie. W ostatnim czasie karierę zrobił film, na którym widać, jak w Wielkiej Brytanii złodzieje kradną nowoczesny samochód, do otwarcia którego nie trzeba nawet wyjmować kluczyków z kieszeni. Jako, że rośnie zapotrzebowanie na tego typu gadżety jak samochody uruchamiane bez kluczyka, można spodziewać się większej liczby kradzieży, podczas których wykorzystywane są słabe strony nowoczesnych technologii. W przypadku wspomnianego samochodu złodzieje najpierw za pomocą specjalnego urządzenia przechwycili wysyłany przez samochód sygnał, za pomocą którego pojazd sprawdza, czy osoba w pobliżu posiada kluczyk, następnie przetransferowali ten sygnał do kolejnego urządzenia, które nadało go przy domu, w którym znajdował się kluczyk. Kluczyk w odpowiedzi wysłał własny sygnał, który został nagrany przez złodziei i przekazany przez nich do samochodu. Gdy masz samochód, do którego stacyjki nie musisz wkładać kluczyka, gdzie wystarczy naciśnięcie guzika, to istnieje ryzyko, że sygnał zostanie przechwycony przez osoby trzecie, mówi Steve Launchbury z firmy Thatcham Research. Nowoczesne technologie, które mają rzekomo lepiej zabezpieczać nasze samochody, najwyraźniej się nie sprawdzają. Policja w Anglii i Walii informuje, że jeszcze w roku 2013 dostała informacje o 65 783 skradzionych pojazdach, podczas gdy w środku 2016 liczba kradzieży wyniosła 85 688, aż 26 496 pojazdów ukradziono w stolicy kraju. Jak można więc bronić się przed kradzieżami, w epoce systemów do rozpoznawania twarzy i odcisków palców? Należy wrócić do tradycyjnych systemów zabezpieczeń. Samochód stojący w zamkniętym garażu nie będzie tak przyciągał uwagi jak ten stojący na podjeździe. Świetnym zabezpieczeniem okazuje się też fizyczna blokada nakładana na kierownicę. Oczywiście wygląda nieelegancko i przestarzale wewnątrz nowoczesnego napakowanego gadżetami pojazdu, ale z pewnością lepiej odstraszy złodziei niż brak kluczyka, którego sygnał można z łatwością przechwycić i bez ryzyka wykorzystać. « powrót do artykułu
  13. Z komórek macierzystych myszy po raz pierwszy uzyskano tkankę skóry z mieszkami włosowymi. Bardziej zaawansowany model skóry może się przydać do testowania leków czy badania wzrostu włosów. Choć opracowano już trochę metod uzyskiwania tkanki skórnej w laboratorium, niezbyt przypomina ona swój naturalny odpowiednik. O ile bowiem np. naturalna skóra składa się z 20 lub więcej rodzajów komórek, o tyle jej syntetyczna wersja zawiera ich ok. 5-6. Co istotne, żaden z modeli nie dawał dotąd możliwości wzrostu włosów. Początkowo otolaryngolog Karl Koehler z Uniwersytetu Indiany wykorzystywał pluripotencjalne komórki macierzyste do uzyskiwania organoidów ucha wewnętrznego. Jego zespół szybko jednak zauważył, że oprócz tkanki ucha wewnętrznego powstają komórki skóry. Zmienił się więc cel badań i naukowcy postanowili nakłonić komórki do wytworzenia mieszków włosowych. Organoidy widać gołym okiem. [...] Skóra rozwija się jako sferyczna cysta, a później na zewnątrz we wszystkich kierunkach wyrastają mieszki włosowe. Przypominają nasiona dmuchawca. Choć naukowcy nie potrafili stwierdzić, jakie typy włosów rozwinęły się na powierzchni organoidów, sądzą, że są to rodzaje mieszków przypominające naturalnie występujące w pokrywie włosowej myszy. Same organoidy składają się z 3 lub 4 typów komórek skóry właściwej i 4 rodzajów komórek naskórka. Akademicy zauważyli, że by rozwinęły się mieszki, naskórek i skóra właściwa muszą rosną razem w specyficzny sposób; rozwijający się w pożywce naskórek zaczyna przyjmować zaokrąglony kształt cysty, a komórki skóry właściwej owijają się wokół niej. Gdy proces ten zaburzano, mieszki się nie tworzyły. Zauważyliśmy, że gdy niszczyliśmy organoidy i próbowaliśmy je odtworzyć, nie zawsze uzyskiwaliśmy mieszki. Z tego powodu sądzimy, że jest bardzo ważne, by komórki rozwijały się razem na wczesnym etapie [...]. Gdy już udało się uzyskać mieszki, przyszedł czas na wyeliminowanie warunków niedopuszczających do zrzucania i regeneracji włosów (cysta fizycznie hamuje naturalny cykl mieszków). Zespół Koehlera ma nadzieję, że organoidy mysie będą wzorcem dla organoidów ludzkich, a w przyszłości twory te znajdą zastosowanie w medycynie czy toksykologii. « powrót do artykułu
  14. Na Ohio State University trwają prace, których celem jest stworzenie technologii pozwalających na zamianę paliw kopalnych i biomasy w energię bez emitowania CO2 do atmosfery. Naukowcy z Ohio opublikowali w piśmie Energy & Environmental Sience dwa artykuły na ten temat. W pierwszym opisują proces, podczas którego gaz łupkowy zmieniany jest e metanol i benzynę, a w procesie tym zużywa się dwutlenek węgla. Proces ten można zastosować też do węgla i biomasy, a w odpowiednich warunkach nie tylko zużywa się cały dwutlenek węgla powstający podczas procesu, ale pobiera się dodatkowy z zewnętrznego źródła. W drugim z artykułów uczeni informują, że znacząco wydłużyli czas życia cząstek biorących udział w reakcji pozwalającej na konwersję węgla i innych paliw w energię elektryczną i inne użyteczne produkty. Postęp jest na tyle duży, że nowa metoda może okazać się ekonomicznie opłacalna. Co więcej opracowano też i opatentowano metodę tworzenia gazu syntezowego, która jest o połowę tańsza od dotychczas stosowanych metod. Energia odnawialna to przyszłość. Jednak potrzebujemy technologii okresu przejściowego, takiej, która pozwoli nam na produkcję czystej energii przez najbliższe 30 lat lub więcej, do czasu aż energia wiatrowa i słoneczna się rozpowszechnią, mówi profesor Liang-Shih Fan, jeden z autorów badań. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy opracowali nowy sposób wszczepiania setek tysięcy komórek wysp trzustkowych pacjentom z cukrzycą typu 1. Są one chronione warstwą hydrożelu. Umieszcza się je na polimerowej nici, która może zostać z łatwością usunięta lub wymieniona, gdy zajdzie taka potrzeba. Alternatywą dla zastrzyków z insuliną jest przeszczepianie komórek wysp trzustkowych pozyskanych z komórek macierzystych. Wymaga to jednak długotrwałego zażywania immunosupresantów. Jednym z dobrze zbadanych sposobów unikania odpowiedzi immunologicznej jest umieszczanie komórek w kapsułkach hydrożelowych. Niestety, kapsułek nie można łatwo usunąć, bo nie są one połączone, a jest ich bardzo dużo (kilkaset tysięcy). Jak podkreślają specjaliści, możliwość usunięcia przeszczepu jest zaś kluczowa ze względu na ryzyko powstawania guzów. Kiedy nie spełniają swojej roli lub obumierają, trzeba je usunąć. Nie chcemy umieszczać w organizmie czegoś, czego nie da się wyjąć. Z naszą metodą to nie problem - podkreśla prof. Minglin Ma z Uniwersytetu Cornella. Zespół Ma zainspirował się tym, jak krople wody osiadają na pajęczynie. Tak powstała uwalniająca zjonizowany wapń (Ca2+) nanoporowata nić polimerowa. Jak wyjaśniają jej pomysłodawcy, wszystko zaczyna się od 2 helikalnie zwiniętych nylonowych nici, które dodatkowo się składa, tak by ułatwić tworzenie powłoki o nanoporowatej strukturze. Potem na nici umieszcza się cienką warstwę hydrożelu z kwasu alginowego. To w niej znajdują się komórki wysp trzustkowych. Nić nazywana TRAFFIC (od Thread-Reinforced Alginate Fiber For Islets enCapsulation) powstała na wzór pajęczyny, ale Ma twierdzi, że pod pewnymi względami jest od niej nawet lepsza, bo hydrożel równo ją pokrywa. Między kapsułkami nie ma przerw. W przypadku pajęczego jedwabiu między kroplami wody są zaś odstępy. W naszym przypadku nie byłoby to dobre np. ze względu na bliznowacenie. Dodatkowo ponieważ nić jest skręcona i porowata, hydrożel z niej nie ścieka jak po zastosowaniu pojedynczego, gładkiego kawałka materiału. By umieścić w jamie otrzewnej ok. 15-cm nić, potrzeba tylko minimalnie inwazyjnej laparoskopii. Ze względu na dużą powierzchnię TRAFFIC sprzyja lepszemu transportowi masy. Dyfuzja jest dobra, bo wszystkie komórki wysp znajdują się blisko powierzchni. Oszacowania sugerują, że okres przydatności nici wynosi o 6 do 24 miesięcy. Konieczne są jednak dalsze testy. U myszy po przeszczepie 1-calowej nici poziom glukozy wrócił do normy już po 2 dniach. Pozostał prawidłowy przez co najmniej 3 miesiące od zakończenia eksperymentu. Możliwość wyjęcia nici przetestowano na licznych psach. Fragmenty o długości 10 cali (ok. 25,5 cm) z powodzeniem wszczepiano i usuwano laparoskopowo. « powrót do artykułu
  16. Z dokumentów złożonych przez Google'a w Holenderskiej Izbie Handlowej wynika, że w ubiegłym roku firma przetransferowała do raju podatkowego na Bermudach o 7% więcej środków, niż rok wcześniej. Dzięki temu przed opodatkowaniem uchroniono 15,9 miliarda euro. Google – wykorzystując mechanizm o nazwie „Double Irish” – najpierw przelało zyski z jednej ze swoich irlandzkich filii do holenderskiej firmy, która nie posiada żadnych pracowników, a następnie na skrzynkę pocztową na Bermudach, która należy do innej firmy zarejestrowanej w Irlandii. Płacimy wszystkie podatki należne zgodnie z prawem danego kraju, w którym prowadzimy operacje – oświadczył rzecznik prasowy Google'a. W ubiegłym roku Google uratował przed francuską skarbówką 1,12 miliarda euro, gdy sąd orzekł, że firma, która w imieniu Google'a pobiera na terenie Francji opłaty za wyświetlanie reklam, nie ma stałej siedziby we Francji. Unia Europejska od dłuższego czasu próbuje znaleźć sposób, by amerykańskie firmy – często korzystające z rajów podatkowych – płaciły na jej terenie większe podatki. Rząd Irlandii wprowadził w 2015 roku przepisy, które uniemożliwiają wykorzystywanie mechanizmu „Double Irish”, jednak firmy, które już wcześniej z niego korzystały, mają prawo używać go do końca roku 2020. Google może unikać podatków dzięki temu, że Google Ireland Ltd. jest odpowiedzialne za pobieranie większości opłat za reklamy serwowane przez Google'a. Pieniądze są transferowane do Google Netherlands Holdings BV, a stamtąd trafiają do Google Ireland Holdings Unlimited na Bermudach. Firma ta posiada prawo do własności intelektualnej Googla'e dotyczącej wyszukiwania poza granicami USA. Jest zarejestrowana na Bermudach, gdzie nie ma podatków od korporacji. « powrót do artykułu
  17. W najbliższych dniach Intel ma ujawnić informację o poważnej dziurze, która występuje w jego procesorach. Przygotowana łata będzie będzie prawdopodobnie miała wpływ na wydajność CPU Intela. Pierwsze bliższe informacje na temat dziury ukazały się w jednym z serwisów blogowych. Autor wpisu twierdzi, że luka pozwala na ominięcie mechanizmu ASLR, który ma chronić przeciwko atakami na podsystem pamięci. Swoje informacje opierał na „pilnych zmianach” jakie ostatnio wprowadzono w jądrze Linuksa oraz NT. Wydaje się, że te zmiany to obejścia problemu, a załatanie luki jest możliwe wyłącznie na poziomie sprzętowym. Od czasu pojawienia się powyższej informacji, do sieci trafiły kolejne przecieki, chociaż nie wiadomo, na ile są one wiarygodne. Mówi się o poważnej dziurze sprzętowej, która pozwala na przeprowadzanie ataków na dostawców chmur. Pojawiły się spekulacje, że dziura pozwala np. wirtualnym maszynom na odczytywanie i zapisywanie danych w innej wirtualnej maszynie. Spekulacje takie mogą być o tyle uzasadnione, że niektórzy z dostawców chmur poinformowali swoich klientów, iż w najbliższym czasie wprowadzą poprawki bezpieczeństwa. Amazon zapowiedział restart swojej chmury, a Microsoft doradza klientom korzystającym z Azure, by w przyszłym tygodniu zrestartowali swoje maszyny wirtualne. Pojawiły się też informacje, że po zastosowaniu poprawek wydajność procesorów Intela może spaść nawet o 30 procent. Wydaje się jednak, że będzie to zależne od systemu operacyjnego i zadań wykonywanych przez CPU. « powrót do artykułu
  18. Makrofagi, które rezydują w tkance piersi otaczającej przewody mleczne, pomagają komórkom wczesnego raka opuścić pierś i dotrzeć do innych części ciała. W pewnych przypadkach oznacza to zapoczątkowanie przerzutów jeszcze przed powstaniem pierwotnego guza. Autorzy publikacji z pisma Nature Communications wyjaśniają, że makrofagi wpływają na rozwój gruczołu piersiowego, regulując rozgałęzianie przewodów mlecznych. Wiele modeli wskazywało też na rolę tych komórek w przerzutowaniu, ale dotąd zawsze były to modele zaawansowanych, dużych guzów. Badając próbki pobrane od ludzi, tkanki mysie i organoidy, naukowcy ze szpitala i szkoły medycznej Mount Sinai odkryli, że w bardzo wczesnych zmianach nowotworowych makrofagi są przyciągane do przewodów mlecznych, a po wejściu do nich uruchamiają reakcję łańcuchową wyciągającą komórki rakowe poza pierś. Tym samym relacja łącząca makrofagi z prawidłowymi komórkami piersi jest zawłaszczana przez wczesne komórki rakowe z aktywnym onkogenem HER2. Ustalenia Amerykanów mogą doprowadzić do zidentyfikowania nowych biomarkerów oraz opracowania terapii zapobiegających wczesnym przerzutom w specyficznej grupie pacjentek. Jak podkreśla dr Miriam Merad, zgodnie z obecnym standardem przerzuty leczy się dopiero po wystąpieniu. Nasze studium zadaje kłam dogmatowi, że wczesna diagnoza i leczenie oznaczają wyleczenie. W ramach tego i wcześniejszego badania zademonstrowaliśmy bowiem mechanizmy zarządzające wczesnym rozsiewaniem - zaznacza dr Julio Aguirre-Ghiso. Naukowcy chcą ustalić, jakie makrofagi kontrolują wczesne rozsiewanie. Na razie stwierdziliśmy, jak makrofagi i wczesne komórki rakowe tworzą mikrośrodowisko wczesnego rozsiewania. Wykazaliśmy też, że zaburzając tę interakcję, możemy zapobiec wczesnemu rozsiewaniu i śmiertelnym przerzutom - podsumowuje Merad. « powrót do artykułu
  19. Mniej niż dwa tygodnie od ostatniej misji i świeżo po zakończeniu roku z rekordowymi 18 startami, firma SpaceX przygotowuje się do pierwszej tegorocznej misji. Pierwszej i niezwykle tajemniczej, gdyż firma ma wynieść na orbitę okołoziemską tajny ładunek o nazwie „Zuma”. Misja miała odbyć się w listopadzie, jednak niewyjaśnione problemy z rakietą Falcon 9 spowodowały jej opóźnienie. Start misji „Zuma” wyznaczono na 4 stycznia. Całość misji skrywa niezwykła tajemnica. Oczywiście, jak w przypadku innych misji wojskowych czy wywiadowczych – a dotychczas SpaceX wykonało dwa tego typu zlecenia – wielu rzeczy nie ujawnia się opinii publicznej. Jednak „Zuma” jest wyjątkowa. Zwykle bowiem wiadomo, która z agend rządu USA zleca wyniesienie na orbitę swojego urządzenia. Tym razem nawet tego nie ujawniono. Na pewno wiadomo jedynie, że w ramach misji na niską orbitę okołoziemską trafi urządzenie wyprodukowane przez firmę Northrop Grumman. Ponado Narodowe Biuro Rozpoznania (National Reconnaissance Office – NRO), na którego zlecenie SpaceX wykonało pierwszą w swojej historii tajną misję, oświadczyło, że „Zuma” nie jest jego satelitą. Prognozy pogody są dobre i dają 90% szansy na start. Jeśli „Zuma” wystartuje bez problemów, to następną zaplanowaną misją będzie lot testowy rakiety Falcon Heavy. Najprawdopodobniej odbędzie się on pod koniec stycznia lub na początku lutego. Zapraszamy też do zapoznania się z galerią tajemniczych logo misji kosmicznych NRO. « powrót do artykułu
  20. Dieta bogata w błonnik chroni przed zmianami wewnętrznej warstwy śluzu pokrywającej nabłonek jelita grubego. W jelicie grubym nabłonek jest pokryty śluzem składającym się z dwóch warstw. Zewnętrzna warstwa zawiera bakterie, podczas gdy w bardziej zbitej warstwie wewnętrznej przeważnie ich nie ma. Myśląc o diecie, powinniśmy brać pod uwagę składniki odżywcze, które będą służyć zarówno nam, jak i naszemu mikrobiomowi. Bakterie i ich metabolity wpływają bowiem na naszą wagę, poziom glukozy czy wrażliwość na insulinę. Powinniśmy spożywać sporo włókien, tymczasem trendy w społeczeństwie są dokładnie odwrotne. W ostatnich kilku dekadach w krajach rozwiniętych spożycie błonnika drastycznie spadło - podkreśla prof. Fredrik Bäckhed. Niewystarczające spożycie błonnika, połączone z dietą wysokotłuszczową i wysokowęglowodanową, wiąże się z podwyższonym ryzykiem nieswoistego zapalenia jelit (ang. inflammatory bowel disease, IBD), przyrostu wagi i cukrzycy. W ramach szwedzkiego studium myszom podawano karmę ubogą w błonnik. Już po 3 dniach pojawiły się defekty wewnętrznej warstwy śluzu pokrywającej nabłonek jelita grubego. Zwiększona penetracja przez bakterie stanowiła potencjalny czynnik ryzyka IBD oraz innych zaburzeń. Zademonstrowaliśmy błyskawiczny proces, za pośrednictwem którego wewnętrzna warstwa śluzu [oddzielająca bakterie od komórek organizmu] reaguje na modyfikacje diety i następujące po nich zmiany dot. mikrobiomu. W 2. eksperymencie myszom na diecie ubogiej we włókna przeszczepiano bakterie od normalnie karmionych gryzoni. Okazało się, że bifidobakterie stymulowały wzrost warstwy śluzowej, ale nie zapobiegały przybliżaniu się bakterii do komórek jelita. Problem ten udawało się rozwiązać dopiero za pomocą inuliny. Diety ubogie w błonnik zmieniają skład mikroflory oraz wpływają na bakteryjne metabolity. Skutkiem tych zjawisk może być większa przepuszczalność [warstwy śluzowej], która oddziałuje na komórki gospodarza. Autorzy publikacji z pisma Cell Host & Microbe podkreślają, że na razie suplementacja oczyszczonymi włóknami nie jest wskazana, bo najpierw trzeba lepiej zbadać złożone zależności między pokarmami, bakteriami i komórkami organizmu. « powrót do artykułu
  21. Konie towarzyszą ludziom od tysięcy lat. Jaką role pełniły w życiu wczesnośredniowiecznego społeczeństwa na naszych terenach? Jak długo służyły, jak o nie dbano, i dlaczego niektóre były zjadane, a inne - starannie grzebane? W Toruniu ruszyły badania dot. obecności i wykorzystania koni nad Wisłą. Znaczenie zwierząt w średniowieczu badano najczęściej - tak jak i historię człowieka - głównie na podstawie zapisków historycznych - kronik, relacji z podróży, rejestrów - czy przedstawień ikonograficznych. Archeologia oferuje jednak inne źródło poznawcze. W przypadku zwierząt, w tym także konia, są to kości i zęby sztuk użytkowanych przez człowieka - powiedział PAP archeolog i inżynier zootechnik, dr hab. Daniel Makowiecki z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Naszym celem jest przedstawienie znaczenia koni w Polsce wczesnopiastowskiej i dzielnicowej. Punktem wyjścia do naszych badań są szczątki tego ssaka znajdowane podczas wykopalisk - powiedział. Na realizację projektu kierowana przez niego grupa badawcza otrzymała grant z Narodowego Centrum Nauki. Naukowiec podkreślił, że podobnie jak jest dziś - także w czasach, których dotyczą badania, ten gatunek był w sensie społecznym elitarny i oznaczał prestiż dla ich posiadaczy. Zaznaczył też, że wciąż jest wiele niewiadomych dotyczących dokładnego wyglądu koni w tym okresie: ich form (ras), wielkości czy umaszczenia. Nie wiemy do końca, jak długo służyły człowiekowi? Jak o nie dbano? I dlaczego niektóre konie były zjadane, a inne - starannie grzebane, czasami razem z właścicielem? Do rozważania tych problemów w okresie początków naszej państwowości informacje mogą być zaczerpnięte tylko z archeologii, a ściślej - z archeozoologii. Mamy ogólny pogląd na temat tego, jaka była rola konia w tamtych czasach, ale wiedza jest nadal fragmentaryczna i rozproszona. Konie nie były dotychczas traktowane w takich badaniach priorytetowo. Dotyczą ich najczęściej krótkie wzmianki w monografiach poświęconych wszystkim innym zwierzętom. Szczątki (koni - PAP) znajdowane były i są we wszystkich miejscach, gdzie niegdyś znajdowały się grody i osady. Znajduje się je również - co nie jest powszechnienie wiadome - w miejscach sakralnych, rytualnych i ofiarnych. Odnajdujemy również groby koni. Tych na Słowiańszczyźnie nie ma zbyt wiele, ale obecnie natrafia się na nie coraz częściej, w tym - w toniach jeziornych otaczających wyspy oraz na samych wyspach - stwierdził naukowiec. Na czaszki końskie badacze natrafiają w okolicach dawnych budowli i wałów obronnych (ofiary zakładzinowe), a także wśród materiałów kostnych, będących odpadkami po spożytym mięsie takich zwierząt, jak bydło, świnie, owce czy kozy. Szczątki konia w materiałach wykopaliskowych zawsze stanowią najmniejszy procent w grupie zwierząt domowych. Jeżeli gdzieś znajdują się ich groby - to są podstawy, aby sądzić, że zwierzęta te zostały docenione - pochowane, a nie zjedzone. Ten gatunek zainteresował mnie szczególnie, gdyż jest szereg pytań, na które nadal nie znalazłem odpowiedzi z powodu +nijakiego+ stanu badań - opowiada prof. Makowiecki. Mówiąc o kontekście swoich badań, naukowiec podkreśla znaczenie okresu, którego dotyczą - czasów rozbicia dzielnicowego. Były to początki kształtowania się polskiej państwowości. Jednym z ważniejszych czynników pozwalających na jego powstanie były formacje zbrojne. Ważnym ich wyposażeniem był również oczywiście koń. Mnie interesuje, jaki to był koń: jak wyglądał, skąd pochodził, dlaczego w różnych częściach Słowiańszczyzny oraz w Polsce Piastów trzymano różne populacje - dodał prof. Makowiecki. Naukowiec poinformował, że ma już sporo materiału badawczego oraz pewną wiedzę pozwalającą formułować konkretne zagadnienia badawcze. Jedną z najważniejszych tez wstępnych jest dobrze udokumentowane zróżnicowanie wielkości koni na ziemiach polskich, w zależności od regionu. Konie w Polsce rdzennej - Mieszka - są innej wielkości, niż na ziemi chełmińskiej, Pomorza Gdańskiego i Zachodniego, Dolnego Śląska czy Prus. Teraz trzeba określić, jakie miały umaszczenie, dlaczego i skąd się pojawiły. Na samym Ostrowie Lednickim - w kolebce państwowości - mamy dwie grupy koni. Mniejsze nadawały się bardziej do funkcji jucznych, a większe do jezdnych. Konie wczesnośredniowieczne, tak czy inaczej, są bardzo małe, a przecież w tym okresie występują też bardzo małe konie dzikie (Prusy i Pomorze). Nowe techniki badawcze pozwalają szukać genezy tego zróżnicowania. U innych gatunków w tym okresie nie mamy podobnego zróżnicowania w wielkości ciała - te populacje są pod tym względem bardzo jednorodne - dodał prof. Makowiecki. Taki stan rzeczy wskazywałby, że konie docierały do ówczesnej Polski z bardzo różnych stron Europy, a być może i Azji. Nie chciałbym historii konia kończyć na tym grancie. Ten projekt jest pierwszym na świecie, ujmującym taką tematykę w ujęciu zwartym przestrzennie i czasowo, przy wykorzystaniu najnowszych zdobyczy technologicznych nauk ścisłych, m.in. biologii molekularnej - badań DNA czy izotopowych - mówi naukowiec. « powrót do artykułu
  22. Atopowe zapalenie skóry (ang. atopic dermatitis, AD) zwiększa ryzyko raka kolczystokomórkowego skóry (ang. squamous cell carcinoma, SCC). Zespół dr Janice M. Cho z Mayo Clinic analizował przypadki 399 pacjentów z SCC (inwazyjnym lub in situ), zdiagnozowanym między 1 stycznia 1996 a 23 grudnia 2010 r. Pacjenci (780) z Mayo bez diagnozy SCC zostali dopasowaną pod względem wieku i płci grupą kontrolną. Okazało się, że ryzyko rozwoju raka kolczystokomórkowego było wyższe u osób z historią atopowego zapalenia skóry; po wzięciu poprawki na rasę, historię palenia, ekspozycję na promieniowanie jonizujące, zażywanie kortykosteroidów i cyklosporyny, a także na występowanie niekolczystokomórkowych nowotworów skóry iloraz szans (ang. odds ratio, OR) wynosił 1,75. Odkrycie korelacji między historią atopowego zapalenia skóry a rakiem kolczystokomórkowym ma konsekwencje kliniczne. Zbierając nadal informacje nt. możliwego związku, możemy zacząć uczulać pacjentów z AD w sprawie badania skóry i używania preparatów z filtrem w młodym wieku. « powrót do artykułu
  23. W San Diego rozpoczęto instalowanie „inteligentnego” oświetlenia ulicznego. Na pierwszy rzut oka nowe latarnie nie różnią się od dotychczasowych, mają nieco grubsze klosze. Najbardziej w oczy rzuca się fakt, że klosze stylizowanych na zabytkowe latarni są przezroczyste. Nowe lampy wyposażono w liczne czujniki, dzięki którym obserwują one otoczenie i monitorują wilgotność, temperaturę oraz zbierają inne dane o powietrzu. Obecnie w najgęściej zaludnionych częściach San Diego znajduje się 50 „inteligentnych” latarni. Do maja ich liczba wzrośnie do 3200. Każda z latarń będzie monitorowała owalny obszar o wymiarach około 36 x 54 metry. Jej głównym zadaniem będzie wyszukiwanie wolnych miejsc parkingowych i przekazywanie o nich miejsca kierowcom. Niewykluczone też, że będą informowały policję o nieprawidłowo zaparkowanych pojazdach. Władze miasta mówią też, że dane zbierane przez czujniki będą wykorzystywane zarówno przez miasto jak i przez twórców oprogramowania, pracujących nad nowymi usługami dla mieszkańcow i turystów. Miasto chce też dowiedzieć się, które ze skrzyżowań są najbardziej niebezpieczne. Latarnie będą zbierały informacje nie tylko o wypadkach, ale również o niebezpiecznych sytuacjach, gdy niemal doszło do wypadku. Latarnie mogą też łatwo zostać wyposażone w urządzenia, które pozwolą włączyć je do sieci ShotSpotter, która automatycznie lokalizuje miejsce oddania strzału na podstawie odgłosów. Obecnie ShotSpotter pokrywa swoim zasięgiem obszar około 10 km2. Dzięki latarniom sieć może zostać znacznie rozbudowana. Współczesna technologia pozwala też na automatyczne rozpoznawania odgłosów rozbijanej szyby czy zderzenia samochodów, dzięki czemu możliwe będzie automatyczne kierowanie patrolu policji na miejsce włamania czy wypadku. Najbardziej jednak interesująca wydaje się możliwość wykorzystania danych z latarni do świadczenia mieszkańcom różnych usług. Dzięki danym z lamp możliwe będzie np. stworzenie aplikacji pokazującej poziom hałasu na poszczególnych ulicach, dzięki czemu będziemy mogli wybrać na spacer najbardziej cichą trasę. Osoby niewidome będą zaś mogły skorzystać z aplikacji, która pokieruje je przez miasto i pozwoli bezpiecznie przejść przez ulicę dzięki pozyskiwanym na bieżąco danym o ruchu drogowym. Latarnie uliczne świetnie nadają się do wykonywania zadań, jakie stawiają przed nimi władze San Diego. Mają już doprowadzone źródło zasilania, są wszechobecne i na tyle wysokie, że mogą zebrać wiele pożytecznych informacji. « powrót do artykułu
  24. Przeglądarki z wbudowanymi menedżerami haseł stały się celem ataków ze stron firm wyświetlających reklamy. Obecnie niemal każda przeglądarka oferuje funkcję zapamiętywania loginów i haseł. Jak informują naukowcy z Center for Information Technology Policy Princeton University, mechanizmy te są wykorzystywane przez reklamodawców do śledzenia użytkowników. Naukowcy przeanalizowali 50 000 witryn i na ponad 1000 z nich zauważyli skrypty reklamowe, które wykorzystują menedżery haseł. Atak wygląda następująco. Najpierw internauta wypełnia na jakiejś witrynie formularz logowania i pozwala przeglądarce na zapamiętanie swojego loginu. Tam skrypt śledzący nie musi być obecny. Jednak na innej stronie, gdzie skrypt taki jest uruchomiony, działa on tak, że w tle, w sposób niewidoczny dla użytkownika, wyświetla on przeglądarce formularz, a ta automatycznie wypełnia pole z nazwą użytkownika. Bardzo często taką nazwą jest adres e-mail. Działając w ten sposób na wielu witrynach skrypt jest w stanie identyfikować użytkownika właśnie po e-mailu zapamiętanym przez przeglądarkę. Zdaniem badaczy, jedynym sposobem na powstrzymanie tego typu działań jest taka zmiana pracy menedżera haseł, by przed każdym wypełnieniem formularza wymagał on zgody użytkownika. « powrót do artykułu
  25. Naukowcy ze Szkoły Medycyny Uniwersytetu Missouri badali w warunkach in vitro komórki raka szyjki macicy i zauważyli, że połączenie wyciągu z borówek amerykańskich z radioterapią może zwiększyć skuteczność leczenia. W przypadku niektórych nowotworów, np. zaawansowanego raka szyjki macicy, napromienianie jest dobrą opcją terapeutyczną. Niestety, zawsze dochodzi do pobocznego uszkodzenia tkanek. Opierając się na wcześniejszych badaniach, analizowaliśmy działanie wyciągu z borówek amerykańskich, by sprawdzić, czy może być wykorzystywany jako promieniouczulacz - wyjaśnia dr Yujiang Fang. Związki promieniouczulające są nietoksyczne i sprawiają, że komórki nowotworowe stają się wrażliwsze na radioterapię. W poprzednim badaniu Fang wykazał, że resweratrol może być stosowany jako promieniouczulacz w leczeniu raka prostaty. Poza resweratrolem borówki mogą także zawierać flawonoidy. Flawonoidy są zaś związkami o właściwościach przeciwutleniających, przeciwzapalnych i przeciwbakteryjnych. Podczas najnowszego studium Amerykanie posłużyli się ludzkimi liniami raka szyjki macicy. Podzielono je na cztery grupy: 1) na grupę kontrolną, 2) grupę poddawaną wyłącznie radioterapii, 3) grupę poddawaną wyłącznie działaniu ekstraktu z borówek i 4) grupę z terapią łączoną. By potwierdzić wyniki, nasz zespół posłużył się 3 różnymi miarami. Napromienianie zmniejszyło liczebność komórek rakowych o ok. 20%. W grupie z wyciągiem spadki sięgały 25%. Największy, bo ok. 70% spadek zaobserwowano jednak w grupie napromienianej i traktowanej wyciągiem z borówek. Ekstrakt ogranicza namnażanie komórek i nakłania je do uruchamiania programu obumierania. Hamuje więc powstawanie nowych komórek i sprzyja ich śmierci - podkreśla Fang. Kolejnym krokiem ekipy mają być badania na zwierzętach. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...