-
Liczba zawartości
37386 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
240
Odpowiedzi dodane przez KopalniaWiedzy.pl
-
-
Prokuratura zrezygnowała z najcięższego zarzutu przeciwko twórcom serwisu The Pirate Bay. Nie była ona bowiem w stanie udowodnić, ze serwis jest wykorzystywany do nielegalnego rozpowszechniania materiałów chronionych prawem autorskim.
Zarzut o "pomoc w naruszaniu praw autorskich" został wycofany i zamieniono go na "pomoc w umożliwieniu nielegalnego dostępu do materiałów chronionych prawem autorskim". Ten drugi zarzut zagrożony jest mniejszymi karami. Zmiana zarzutów w procesie karnym nie wpływa jednak na proces cywilny, a więc koncerny medialne nadal będą domagały się odszkodowań.
Zdaniem Petera Danowsky'ego, doradcy firm muzycznych, zmiana zarzutów tylko ułatwia pracę prokuraturze, która będzie mogła skupić się na ich istocie, czyli ułatwieniu nielegalnego dostępu do chronionych treści.
-
Szkocka firma Wireless Fiber Systems Ltd (WFS) opracowała system komunikacji, który umożliwia bezprzewodowe radiowe przesyłanie danych w wodzie i gruncie. Dotychczas uważano, że woda i ziemia nie mogą przenosić fal elektromagnetycznych.
Jednak Ian Crowther, szef Wydziału Środowiskowego i Przemysłowego w WFS mówi, że jest to możliwe. Wyjaśnia, iż próby bezprzewodowej komunikacji w wodzie prowadzono w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Wówczas dysponowano technologiami analogowymi, przetwarzanie sygnałów było niezadowalające, więc próby zarzucono. Upowszechniło się przekonanie, że tego typu łączność nie jest możliwa. Jednak, jak zauważa Crowther, czysta woda jest izolatorem, którego przenikalność magnetyczna wynosi około 1, a przenikalność elektryczna 80. Możliwa jest więc transmisja fal radiowych o częstotliwości mniejszej niż 1 MHz. WFS nie wynalazło żadnej nowej technologii. Firma wykorzystała już istniejące technologie do zbudowania urządzeń, które pozwalają na opłacalne bezprzewodowe komunikowanie się w w wodzie.
Jednym z nich jest Seathooth, który korzysta z częstotliwości 100-200 kHz i umożliwia transmisję danych z prędkością 100 Kbps na odległość 10 metrów. Crowther mówi, że zwiększenie częstotliwości pracy urządzenia pozwoli na osiągnięcie prędkości 1 Mb/s, a w przyszłości niewykluczona jest prędkość transmisji rzędu 10 megabitów na sekundę.
Innym oferowanym urządzeniem jest "SeaText". Posługuje się ono częstotliwościami rzędu kilkunastu kiloherców i przesyła dane z prędkością 100 bitów na sekundę na odległość do 30 metrów. Jako, że powietrze lepiej przewodzi fale radiowe, czujnik umieszczony w płytkim zbiorniku lub w wodzie w pobliżu brzegu morskiego będzie w stanie komunikować się na odległość kilkuset metrów z odbiornikiem pracującym nad wodą.
Urządzenia WFS można zatem stosować zarówno do monitorowania stanu wybrzeża, jakości wody, do sterowania podwodnymi robotami czy do komunikacji pomiędzy okrętami podwodnymi. Jako, że przesyłają one też dane przez grunt, możliwe jest użycie ich do monitorowania stanu podziemnych instalacji. Biorąc pod uwagę czas i stopień skomplikowania oraz koszt związany z instalacją okablowania w różnych zastosowaniach, użycie bezprzewodowych produktów może być interesującą alternatywą.
-
Chińscy naukowcy testują właśnie samosterylizujący rodzaj tynku, którego właściwości bakteriobójcze są ponoć lepsze od penicyliny. Wg twórców, może być stosowany nie tylko przy pokrywaniu ścian (Crystal Growth & Design).
Liang-jie Yuan i zespół z Wuhan University podkreślają, że gips był od stuleci wykorzystywany jako materiał budowlany lub podłoże dla dzieł sztuki, np. fresków Michała Anioła na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej. Nowy tynk ma inny skład od swego gipsowego poprzednika, ale zachowuje podobne właściwości mechaniczne.
Ze względu na szerokie spektrum antybakteryjne zwalcza 5 gatunków patogenów. Co więcej, w porównaniu do penicyliny, skuteczniej kontroluje wzrost 4 z nich, w tym gronkowca złocistego (Staphylococcus aureus) oraz E. coli. Można się spodziewać, że supramolekularny wynalazek znajdzie zastosowanie w budownictwie, malarstwie, pokryciach ochronnych oraz rzeźbiarstwie, a [...] cegły czy dzieła sztuki nie będą wymagały zastosowania dodatków antyseptycznych lub sterylizacji.
-
Inżynierowie i architekci z Uniwersytetu w Cambridge stworzyli pierwszy w Wielkiej Brytanii prototypowy dom, który nie przyczynia się do efektu cieplarnianego, bo nie ma odcisku węglowego. Crossway, bo tak go nazwano, jest położony w pobliżu Staplehurst, a przy jego konstruowaniu zapożyczono średniowieczną technikę sprzed ponad 600 lat.
Na podstawie unikalnego projektu, który zostanie przedstawiony już dzisiaj (18 lutego) w znanej także w Polsce serii telewizyjnej Grand Designs, będzie można budować energooszczędne domy przyszłości. Pierwszym mieszkańcem, a zarazem testerem budynku o niespotykanym kształcie ma być jego projektant Richard Hawkes.
W zamierzeniu Crossway ma stanowić wzorzec dla podobnych do niego tańszych domów. Projekt jest opłacalny, gdyż dom stosunkowo prosto zbudować. Kiedy się zrozumie, o co chodzi, wszystko idzie już gładko. Większość kosztów to nowa technologia generowania i przechowywania energii. Jeśli stanie się ona szerzej dostępna, budowanie większej liczby podobnych tanich domów stanie się rzeczywistością – przekonuje jeden z członków ekipy Michael Ramage.
Konstrukcja wygląda jak 20-metrowej długości łuk, który od zewnątrz przykryto roślinami i ziemią. W ten sposób doskonale komponuje się z otoczeniem. Tzw. sklepienie katalońskie, zwane inaczej tamburynowym (ang. timbrel vaulting), opiera się na samopodtrzymujących łukach. Jak nazwa wskazuje, było ono kiedyś popularne w okolicach Morza Śródziemnego, w tym w Katalonii. W XIX wieku zostało spopularyzowane przez pochodzących stąd architektów, ale najstarszy przykład tego typu budowli pochodzi z Walencji i datuje się go na 1382 rok.
Dzięki takiej konstrukcji nie trzeba stosować "energożernych" materiałów, np. wzmocnionego betonu. Odpowiednia masa i bezwładność termiczna bryły pozwala na utrzymywanie ciepła zimą i chłodu latem, bez zastosowania kosztownych systemów grzewczych/chłodzących.
W słoneczne dni budynek jest ogrzewany za pomocą baterii słonecznych. Poza tym wyposażono go w bojler na biomasę o mocy 11 kW, który dostarcza prąd, gdy niebo jest zasnute chmurami. Izolację domu wykonano ze starych gazet. Większość materiałów starano się pozyskiwać w okolicy.
-
Zespół profesora Thomasa Gillespie z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) twierdzi, że opracował matematyczną metodę wyliczenia prawdopodobnego miejsca pobytu Osamy Bin Ladena.
Naukowcy oparli się przede wszystkim na danych dotyczących rozprzestrzeniania się gatunków zwierząt i wzięli pod uwagę takie rzeczy jak potrzebę zapewnienia sobie bezpieczeństwa, konieczność zamieszkania w budynkach o wyższych pomieszczeniach (Bin Laden mierzy sobie ponad 190 cm wzrostu), dostęp do energii elektrycznej czy wolne pokoje dla ochrony. Ponadto, jak czytamy w artykule opublikowanym przez MIT International Review, terrorysta prawdopodobnie szuka schronienia w dużym mieście, gdzie dominuje kultura podobna do kultury Afganistanu. Tam może być anonimowy.
Zespół profesora Gillespie wytypował miasto Parachinar w Pakistanie, jako najbardziej prawdopodobne miejsce ukrywania się Bin Ladena. Gdy wzięto też pod uwagę typ budynku, który musi być wyposażony w energię elektryczną (terrorysta od lat musi poddawać się dializie, gdyż jego nerki uległy uszkodzeniu wskutek zamachu) czy też powinien być osłonięty drzewami, zapewniającymi większą anonimowość, okazało się, że we wspomnianym mieście są tylko trzy budynki spełniające wszystkie warunki. Gillespie mówi, że jego algorytmy można udoskonalać, dodając kolejne informacje zdobywane przez służby wywiadowcze.
Z kolei Kim Rossomo z Texas State University, który współpracował z armią przy poszukiwaniu terrorystów, stwierdził: Pomysł wytypowania trzech budynków w półmilionowym mieście znajdującym się w państwie, w którym autorzy pomysłu prawdopodobnie nigdy nie byli, jest nieco naciągany.
-
Jak wynika ze śledztwa przeprowadzonego przez niemiecką telewizję ARD i szwajcarską Schweizer Fernsehen, w samolotach niektórych popularnych linii znajdują się wysokie stężenia niebezpiecznych dla zdrowia związków, które tworzą się podczas wentylowania wnętrza maszyny.
Dziennikarze występowali incognito. W samolotach pobrali 30 wymazów, a następnie zostały one zbadane przez znanego toksykologa Christiana van Nettena. Odkrył on, że w 28 próbkach występują wysokie stężenia fosforanu trikrezylu (ang. tricresyl phosphate, TCP). Jest to bezbarwna lub żółtawa ciecz. Stosuje się ją m.in. jako plastyfikator żywic i produktów celulozowych, do flotacji rud, poza tym wchodzi ona w skład współczesnych paliw lotniczych. TCP wywołuje zmęczenie, nudności, wymioty, zaburzenia pamięci i równowagi, widzenie zamazane bądź tunelowe, bóle głowy, senność, problemy z oddychaniem, czyli zespół aerotoksyczny.
Ponieważ powietrze w kabinie nie jest zazwyczaj filtrowane, fosforan trikrezylu może tam swobodnie docierać za pośrednictwem klimatyzacji. Później wdychają go zarówno pasażerowie, jak i załoga samolotu. Podgrzane i sprężone powietrze pochodzi z silników i choć wprowadza się zabezpieczenia, niepożądane substancje niekiedy się do niego dostają. Wskutek wysokiej temperatury przechodzą one w stan gazowy i tak tworzą się toksyczne opary (ang. fume event). Oficjalnie tego typu sytuacje zdarzają się przy 1 locie na 2000, ale przedstawiciele Aerotoxic Association twierdzą, że dane są zaniżane z powodów komercyjnych i w wyniku niedoinformowania.
Ponoć w ostatnich latach piloci często sporządzali raporty, w których uskarżali się na skażenie powietrza w samolocie. W zeszłym roku australijski Urząd Bezpieczeństwa Lotnictwa Cywilnego utworzył niezależną komisję Expert Panel on Aircraft Air Quality (EPAAQ), która ma zbadać możliwość przedostawania się trujących związków do wnętrza maszyn pasażerskich. W skład 10-osobowego zespołu wchodzą lekarze i profesor toksykologii z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii. Eksperci przeglądają wyniki badań oraz zebrane dotąd dowody.
-
Umiejętnie dobrana mieszanka ziół stosowanych w tradycyjnej medycynie chińskiej jest w stanie całkowicie zablokować patologiczną reakcję organizmu na liczne alergeny. Opracowana terapia jest nie tylko skuteczna, lecz także bezpieczna, zaś jej efekty utrzymują się aż przez kilka miesięcy.
Opracowana mikstura, nazwana FAHF-2 (od ang. Food Allergy Herbal Formula 2 - mieszanka ziołowa lecząca alergie pokarmowe nr 2), testowana była przez zespół naukowców z nowojorskiego Centrum Medycznego Mount Sinai, kierowany przez dr. Xiu-Min Li. W skład leku wchodzi co najmniej dziewięć różnych składników używanych powszechnie przez chińskich zielarzy.
Lecznicze zioła podawano myszom uczulonym na orzeszki ziemne - jedną z najczęstszych form alergii, występującą także u ludzi. Zwierzęta otrzymywały mieszankę dwa razy dziennie przez siedem tygodni.
Celem eksperymentu było powstrzymanie anafilaksji, czyli gwałtownej reakcji immunologicznej objawiającej się m.in. nagłym spadkiem ciśnienia tętniczego krwi oraz utrudnieniem wymiany gazowej. Jest to zjawisko niezwykle groźne, gdyż może wywołać śmierć w ciągu zaledwie kilku minut od przyjęcia alergenu.
Jak dowiedli naukowcy z Nowego Jorku, pojedynczy kurs terapii wystarczył, by powstrzymywać rozwój anafilaksji przez ponad 9 miesięcy od momentu zakończenia terapii, czyli przez ponad jedną czwartą czasu życia myszy. Podobne efekty uzyskano także u gryzoni uczulonych na inne pokarmy, takie jak orzechy włoskie, ryby oraz małże.
Niezwykle obiecujące wyniki testów sprawiły, że amerykańscy urzędnicy dopuścili lecznicze zioła do stosowania u ludzi. Oprócz FAHF-2, badacze z Nowego Jorku testują także drugą kompozycję, dobraną w celu leczenia astmy. Czy testy na ludziach zakończą się równie wielkim sukcesem, co badania na myszach, dowiemy się najprawdopodobniej w ciągu kilku lat.
-
Zakażenie niektórymi wirusami z rodziny Herpesviridae może zapewniać długotrwałą odporność na zakażenia bakteryjne - twierdzą naukowcy z Instytutu Trudeau. Potwierdzają tym samym prawdziwość wcześniejszych odkryć, lecz jednocześnie rzucają na sprawę nowe światło.
Pierwsze doniesienia o ochronnym działaniu wirusów z rodziny Herpesviridae opublikowano w maju 2007 roku, a ich autorami byli badacze z Uniwersytetu Waszyngtońskiego kierowani przez dr. Herberta Virgina. Ku zaskoczeniu znacznej części środowiska naukowego stwierdzili oni wówczas, że przewlekła infekcja tymi patogenami zapewnia myszom dożywotnią odporność na zakażenia bakteryjne.
Studium przeprowadzone przez badaczy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego obejmowało dwa gatunki: mysiego wirusa cytomegalii (ang. murine cytomegalovirus - MCMV) oraz gammaherpesvirus 68, także zakażającego myszy. Oba są łudząco podobne do ludzkiego wirusa Epstaina-Barr (EBV), którego przewlekłym nosicielem jest niemal każdy człowiek na Ziemi i który może wywołać m.in. mononukleozę zakaźną oraz chłoniak Burkitta - jeden z rodzajów nowotworu układu limfatycznego.
Rezultaty uzyskane przez zespół dr. Virgina były na tyle interesujące, że wzięli je pod lupę naukowcy z nowojorskiego Instytutu Trudeau, kierowani przez dr Marcię Blackman. Na podstawie własnego studium ustalili oni, że odpowiedź organizmu na wirusy z grupy Herpesviridae rzeczywiście pozwala na zablokowanie zakażeń różnymi rodzajami bakterii, lecz efekt ten utrzymuje się zaledwie przez kilka miesięcy.
Rozbieżność uzyskanych informacji skłoniła naukowców z obu zespołów do wymiany listów, w których podzielili się oni wiedzą i opiniami na temat przedmiotu ich badań. Ich obszerny fragment został opublikowany na łamach czasopisma Viral Immunology.
Najważniejszym wnioskiem z korespondencji wydaje się stwierdzenie, iż infekcja wirusowa, choć może powodować oczywiste konsekwencje dla zdrowia człowieka, niewątpliwie może pozwolić organizmowi człowieka na odparcie zakażeń wywołanych przez różne typy bakterii.
Badacze z obu instytucji zgadzają się także, że konieczne jest przeprowadzenie analogicznych eksperymentów, tym razem z udziałem ludzi. Jeżeli potwierdzą one dotychczasowe przypuszczenia, już niedługo możemy stać się świadkami rozwoju eksperymentalnych szczepionek, które mogłyby skutecznie (choć przejściowo) chronić nas przed wieloma chorobami jednocześnie.
-
Gdy przed kilku laty Novell i Microsoft podpisały porozumienie o współpracy, w linuksowym światku zawrzało. Komentujący to wydarzenie miłośnicy opensource'owego systemu odsądzili Novella od czci i wiary, oskarżając go o "zdradę" oraz wieszcząc rychły koniec firmy. Tymczasem Novell ma się dobrze, a w jego ślady idzie kolejny wielki gracz na rynku Linuksa - Red Hat.
Firma podpisała właśnie z koncernem z Redmond umowę o współpracy swoich środowisk wirtualizacyjnych. W jej ramach przedsiębiorstwa będą certyfikowały nawzajem swoje oprogramowanie i koordynowały pomoc techniczną. Umowa została określona jako "duże zwycięstwo" klientów obu firm, którzy coraz częściej w centrach bazodanowych instalują zarówno oprogramowanie Microsoftu jak i Red Hata.
Porozumienie pomiędzy przedsiębiorstwami różni się od umowy Novell-Microsoft przede wszystkim tym, że nie zawiera ono klauzuli o wymianie własności intelektualnej, która miałaby chronić klientów obu firm przed ewentualnymi pozwami.
Najbardziej zmartwione układem Red Hata i koncernu Ballmera jest zapewne VMware, obecny lider na rynku technologii wirtualizacyjnych. Obie firmy chcą odgrywać na nim znacznie większą rolę niż obecnie. Taktyka "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem" może się tutaj sprawdzić.
-
Kornwalijska koroner doktor Emma Carlyon, której nagranie odtworzono wczoraj (16 lutego) w sądzie, orzekła, że przyczyną śmierci 8-letniej Sophie Waller było niezdiagnozowane zaburzenie psychologiczne – skrajna fobia przed zębami. Gdy dziewczynce zaczęły wypadać mleczaki, nie chciała jeść, pić ani spać, co doprowadziło do odwodnienia, wygłodzenia, ostrej niewydolności nerek i w końcu zgonu.
Małej mieszkance St Dennis usunięto osiem zębów mlecznych, ale to, niestety, nie pomogło. Zmarła 2 grudnia 2005 roku. Nie rozpoznano powagi sytuacji, przez co dziecku nie udzielono wsparcia medycznego, które mogło mu uratować życie – zeznała dr Carlyon. Koroner zamierza też wysłać wyniki swojego dochodzenia lokalnemu komitetowi obrony praw dziecka. Rodzice zmarłej 8-latki żałują, że posłuchali rad lekarzy.
Sophie została przyjęta do szpitala 7 listopada 2005 r. Dwa dni później przeprowadzono zabieg stomatologiczny. Osiemnastego listopada dziewczynka wyszła na przepustkę, wcześniej odżywiano ją za pomocą kroplówki. Ponieważ pozytywnie zareagowała na środowisko domowe, a badania stanu fizycznego i psychicznego wypadły pomyślnie, 21 listopada Waller ostatecznie wypisano. Jej dokumenty zostały następnie przesłane do niewłaściwego lekarza rodzinnego i przed śmiercią nikt już nie skontrolował stanu zdrowia chorej.
Po wydaniu werdyktu władze szpitala przeprosiły rodziców zmarłej. Sąd uznał, że lekarze z Royal Cornwall Hospital nie zapewnili 8-latce odpowiedniej opieki poszpitalnej. Kiedy pani Waller dzwoniła 28 listopada z prośbą o ponowne przyjęcie na oddział, odesłano ją do środowiskowego psychologa klinicznego.
Przed śmiercią dziecko było tak wychudzone, że przez skórę widać mu było kości, straciło też włosy.
-
Uczeni z University of Illinois udowodnili, że struktura brzegów kawałka grafenu wpływa na jego właściwości. Naukowcy już od pewnego czasu podejrzewali, że orientacja atomów na brzegach siatki krystalicznej ma olbrzymie znaczenie, jednak nigdy tego nie udowodniono.
Nasz eksperyment wykazał bez najmniejszej wątpliwości, że krystalograficzna orientacja krawędzi grafenu wpływa na jego właściwości elektroniczne - mówi profesor Joseph Lyding. By wykorzystać grafen w przyszłej nanoelektronice będziemy musieli precyzyjnie kontrolować geometrię tych struktur - dodaje.
Uczeni, profesor Lyding i jego były student Kyle Ritter, opracowali nową metodę cięcia grafenu i osadzania jego kawałków na półprzewodniku. Później użyli mikroskopu skanningowego do zbadania swoich próbek. Odkryliśmy, że kawałki grafenu o wielkości mniejszej niż 10 nanometrów i z brzegami o orientacji zygzakowatej wykazują właściwości metaliczne, a nie, jak można by się spodziewać z samej tylko ich wielkości - półprzewodnikowe - informuje Lyding. Nawet mały zygzakowaty fragment w 5-nanometrowym kawałku zmieni jego właściwości na metaliczne. Zbudowany z niego tranzystor nie będzie pracował - dodaje.
Grafen, w przeciwieństwie do nanorurek, to dwuwymiarowa struktura, z którą można pracować używając narzędzi obecnie wykorzystywanych w przemyśle półprzewodnikowym. Prace Lydinga i Rittera dowodzą jednak, że obróbka grafenu będzie trudniejsza niż przypuszczano i należy przeprowadzać ją niezwykle precyzyjnie. W zamian uzyskujemy jednak materiał który, w zależności od kształtu, może działać jak metal bądź półprzewodnik.
-
Podczas odbywającego się w Barcelonie Mobile World Congress firma Asus zaprezentowała miniaturowe laptopy z rodziny Eee z zainstalowanym systemem Windows 7 Beta 1. Nowe Eee wyposażono w technologię łączności 3.5G i tym samym będą one jednymi z pierwszych urządzeń obsługujących tę technologię dzięki Windows 7.
"Na pokładzie" Eee znajduje się zintegrowane EM770 firmy Huawei, jedno z pierwszych przeznaczonych specjalnie dla Windows 7 urządzeń 3.5G.
Najnowszy OS Microsoftu został zainstalowany na dwóch notebookach: Eee PC 1003HA oraz Eee PC T91. Pierwszy z nich to komputer z ekranem o przekątnej 10 cali (rozdzielczość 1024x600) i 160-gigabajtowym dyskiem twardym. Jego właściciel będzie miał też do dyspozycji 10 gigabajtów szyfrowanej przestrzeni dyskowej na serwerach Asusa. Komputer, dzięki mechanizmowi Super Hybrid Engine może pracować na bateriach nawet przez 5 godzin.
Druga ze wspomnianych maszyn to tablet PC T91 z dotykowym obracalnym ekranem, dzięki któremu można go używać zarówno jak typowego notebooka, jak i w roli tabletu, operując tylko i wyłącznie rysikiem po ekranie.
-
ARM, znany producent układów scalonych dla urządzeń przenośnych, przygotował procesor Cortex-A9 wykonany w technologii 32 nanometrów. Dzięki niemu użytkownicy elektronicznych gadżetów będą mogli obejrzeć na ich ekranie filmy w rozdzielczości HD (1080p). Jednocześnie nie będą musieli martwić się o zużycie energii. Nowy Cortex pobiera bowiem jej mniej niż układy wykonane w innych procesach technologicznych.
Na początku przyszłego roku ARM zacznie produkcję nowych procesorów, a pod koniec 2010 roku w ręce konsumentów powinny trafić pierwsze urządzenia z nową kością.
Przedstawiciele ARM zapowiadają, że w highendowych smartphoneach korzystających z nowego układu czas pracy na bateriach zwiększy się o 10-20 procent. Jednocześnie będzie można korzystać z wbudowanego w procesor systemu kodowania i dekodowania obrazu 1080p oraz obsługi szybkiej łączności bezprzewodowej.
Pierwszym układem ARM-a wykonanym w procesie 32 nanometrów będzie czterordzeniowy Cortex-A9, który trafi zarówno do smartfonów jak i netbooków.
Obecnie firma produkuje swoje procesory w technologii 65 nanometrów, a jeszcze w bieżącym roku rozpocznie produkcję 45-nanometrowych kości.
Wśród głównych konkurentów ARM znajdują się m.in. Intel i Texas Instruments.
-
Mieszkańcy wielu rejonów Afryki i Bliskiego Wschodu borykają się z niedoborem wody. Z problemem można sobie radzić na wiele sposobów, np. kopiąc studnie, odsalając wodę morską lub opracowując hydrofobowy piasek.
Naukowcy z DIME Hydrophobic Materials, firmy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, oraz Niemiec Helmut F. Schulze zaproponowali, by 10-centymetrową warstwę wodoodpornego piasku umieszczać pod wierzchnią warstwą gleby. Zmodyfikowany piasek działa jak wielka folia, która nie dopuszcza, by woda wsiąkała zbyt głęboko, znajdując się poza zasięgiem korzeni roślin. Normalnie H2O przecieka tak szybko, że rolnicy muszą podlewać swoje pola co najmniej 5-6 razy dziennie. Z hydrofobowym piaskiem wystarczy podlewanie raz na dobę, a oszczędności wody sięgają 75%.
Arabowie nie podają, z czego składa się wynaleziona przez nich nanopowłoczka. Zabezpieczony prawem patentowym sekretny składnik nazywają zaś SP-HFS 1609. Wcześniej w handlu pojawiały się już rozmaite wersje hydrofobowego piasku, ale wykorzystywano w nich głównie wodoodporne krzemionki. Inne było też ich zastosowanie, za ich pomocą usuwano bowiem np. plamy z ropy naftowej.
Wynalazek DIME uzyskał certyfikat bezpieczeństwa ekologicznego niemieckiej Federalnej Agencji Ochrony Środowiska. Pokrycie jednego ziarenka piasku SP-HFS 1609 to kwestia 30-45 s, a dziennie można w ten sposób przetworzyć do 3 tys. ton piachu.
-
Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne wzięło na siebie ambitne zadanie propagowania najwyższych standardów uprawiania nauki, prowadzenia badań psychologicznych i publikowania ich wyników w zgodnie ze światowymi standardami. GPW zaprasza więc do udziału w Naukowym Forum Psychologicznym, którego opiekunem jest profesor Jan Strelau.
Spotkania Forum, które jest otwarte dla wszystkich, chcących zaprezentować swoje badania studentom i pasjonatom psychologii, będą odbywały się co miesiąc w GWP Uzdrowisko w Sopocie. W przyszłości zostanie opublikowane e-książka z najlepszymi referatami.
Wszyscy chętni do wzięcia udziału w spotkaniu powinni wysłać swój referat na adres nfp@wydawnictwogwp.pl. Autorzy referatów, które uzyskają wysoką ocenę profesora Strelaua, zostaną zaproszeni do Sopotu.
Pierwsze spotkanie Forum odbędzie się 23 marca. Wysłuchamy podczas niego referatu "O pożytkach z niezaskakujących reklam. Badanie spójności pojęciowej reklamy prasowej" autorstwa doktor Alicji Grochowskiej ze Szkoły wyższej Psychologii Społecznej. Miesiąc później doktor Mariola Łaguna z KUL-u zaprezentuje "Przekonania na temat Ja i aktywność celowa. Pamiętnik moich badań".
Zainteresowani udziałem w Forum mogą kontaktować się z Martą Berdychowską-Parzyk, pisząc na adres marta.b@gwp.pl lub dzwoniąc (058) 551-11-01.
-
Holenderski naukowiec Frans Kampers przekonuje, że żywność, którą zawdzięczamy nanotechnologii, jest zdrowsza i lepiej wchłaniana przez organizm. Wg niego, problem polega na tym, że ludzie nie rozumieją, jakim modyfikacjom podlega pokarm i obawiają się, że może im zaszkodzić.
Niemal każdy uważa, że nanotechnologia to nanocząsteczki, a te są niebezpieczne. I tak rodzi się obawa, że nanocząsteczki w pokarmie mogą niekorzystnie oddziaływać na zdrowie. Kampers wyjaśnia jednak, że dzięki tej dziedzinie nauki można zmodyfikować skład produktu w taki sposób, by uwalnianie wartościowych substancji stało się bardziej wydajne, a związki niepożądane przechodziły przez organizm niemal niezauważenie.
Co więcej, wszystkie nanostruktury projektuje się tak, by ulegały rozłożeniu podczas trawienia. Holender podkreśla, że europejscy specjaliści uzyskiwali już konstrukcje, które pozwalały na dostarczenie składników odżywczych do konkretnych lokalizacji, co zapewniało maksymalny efekt.
Zachowując obiektywizm, Kampers wspomina także o kontrowersjach związanych z nanocząsteczkami, w tym o wykorzystywaniu metali, np. srebra, w opakowaniach. Zabieg ten ma spowolnić psucie, a zatem wydłużyć okres przydatności do spożycia. Ekspert uważa jednak, że zanim upowszechni tę technologię, trzeba lepiej poznać kinetykę i dynamikę nanocząsteczek. Trzeba się upewnić, że nie przedostają się one z opakowania do pokarmu lub napoju.
-
Żucie gumy z wysoką zawartością składnika wiążącego fosforany może pomóc obniżyć stężenie tych związków u dializowanych pacjentów z przewlekłą chorobą nerek, zmniejszając jednocześnie ryzyko wystąpienia u nich chorób serca.
Hiperfosfatemia to zjawisko częste u dializowanych chorych z przewlekłą chorobą nerek. Wielu z nich cierpi na nią nawet wtedy, gdy poziom fosforanów przyjmowanych z pokarmem jest regulowany farmakologicznie.
Ponieważ w ślinie również stwierdza się podwyższone stężenie fosforanów, Vincenzo Savica i Lorenzo A. Cal z Uniwersytetów w Mesynie i Padwie postanowili sprawdzić, co się stanie, gdy podczas posiłków chorzy będą zażywać przepisane leki, a pomiędzy nimi żuć 2 razy dziennie specjalną 20-mg gumę. W pionierskim eksperymencie wzięło udział 13 osób.
Pierwsze spadki zaobserwowano już w pierwszym tygodniu terapii, a po 14 dniach stężenie fosforanów w ślinie było mniejsze od wyjściowego o 55%, a we krwi o 31%. Po przerwaniu leczenia poziom fosforanów w ślinie powrócił do wartości odnotowywanych przed rozpoczęciem studium już po 15 dniach, lecz stężenie we krwi zrównało się z odczytami wyjściowymi dopiero po miesiącu.
Wyniki uzyskane przez włoski zespół są wstępne i muszą zostać potwierdzone w badaniach na szerszą skalę z wykorzystaniem placebo. Nie da się jednak zaprzeczyć, że są naprawdę zachęcające.
-
Tego, czy Karol Darwin był buddystą, nie da się stwierdzić ze 100-procentową pewnością. Gdy psycholog Paul Ekman przestudiował jednak jego pisma, znalazł uderzające podobieństwa w zakresie poglądów dotyczących współczucia i moralności. Zauważył je także Dalajlama XIV, przyjaciel profesora.
Kiedy Ekman przeczytał mu urywki z dzieł naukowca, którego 200. urodziny obchodziliśmy zaledwie kilka dni temu, przywódca duchowy i świecki Tybetańczyków stwierdził, że od teraz powinien się chyba nazywać darwinistą.
Darwin nie pisał wyłącznie o ewolucji, część jego dorobku była poświęcona więziom emocjonalnym między ludźmi i podobieństwom uczuć ludzkich oraz zwierzęcych.
Z buddyjskiego i Darwinowskiego punktu widzenia podstawą współczucia jest matkowanie, [...] skoncentrowanie na innych na sposób matczyny. Widok kogoś cierpiącego wywołuje cierpienie także u mnie, motywując do zmniejszenia cudzych, a zarazem własnych mąk – przekonywał profesor Ekman na spotkaniu Amerykańskiego Stowarzyszenia na rzecz Postępów w Nauce.
Zainteresowanie Darwina buddyzmem może być skutkiem podróży odbytej do Tybetu w 1847 r. przez jego przyjaciela Josepha Hookera. Filozofią buddyjską interesowała się też żona autora teorii ewolucji Emma.
-
Karotenoidy, grupa barwnych związków organicznych spotykanych w wielu gatunkach warzyw i owoców, odgrywają istotną rolę w fizjologii ptaków - udowadniają naukowcy z Uniwersytetu Stanu Arizona. Ich badania wskazują, że oprócz oczywistego wpływu na ubarwienie ciała, wspomagają one także percepcję barw i umiejętność doboru wartościowego pokarmu, a oprócz tego mogą zwiększać płodność samców.
Odkrycia dokonał zespół pod przewodnictwem dr. Kevina McGraw, wspomaganego przez dr Melissę Rowe oraz doktoranta Matthew Toomeya. Długotrwała obserwacja zachowań i fizjologii ptaków potwierdza kluczową rolę karotenoidów dla utrzymania prawidłowej kondycji ich organizmów.
W swoich badaniach naukowcy obserwowali zięby, kaczki krzyżówki oraz spokrewnione z nimi rożeńce. Przeprowadzone studium pozwoliło na pogłębienie naszej wiedzy na temat roli barwników karotenoidowych na zdrowie, fizjologię oraz rozród zwierząt.
Od lat wiedzieliśmy, że [karotenoidy], będąc przeciwutleniaczami, poprawiają zdrowie ludzi, a także, jako związki barwne, czynią ptaki bardziej kolorowymi i atrakcyjnymi seksualnie. Tym razem poszerzamy tę wiedzę dzięki badaniu wpływu spożywania karotenoidów na poprawę percepcji kolorów, zdrowia potomstwa dojrzewającego wewnątrz jaj, a także, najprawdopodobniej, na podniesienie jakości spermy samców - tłumaczy dr McGraw.
Ponieważ karotenoidy są związkami silnie barwnymi, samice mogą w czasie godów szybko ocenić skuteczność adoratorów w zdobywaniu pokarmu, co pozwala na wybranie najbardziej zaradnego partnera. Teraz, gdy okazuje się, że substancje z tej grupy odgrywają także istotą rolę dla zdrowia ptaków, można stwierdzić, że oprócz wyboru atrakcyjnego wizualnie partnera, samica wybiera także dobrego ojca dla swojego potomstwa.
Zdaniem dr. McGraw, liczne role pełnione przez karotenoidy w organizmach ptaków sprawiają, że można je uznać za związki o krytycznym znaczeniu. Jak tłumaczy badacz, substancje z tej grupy posiadają interesującą cechę: pozwalają samicy na wybór partnera, który potencjalnie będzie w stanie dostarczyć potomstwu... najwięcej karotenoidów. W pewnym sensie jest to karotenoidowy cykl życia - zauważa badacz.
Dokonane odkrycie może okazać się istotne nie tylko dla hodowców ptactwa. Jak tłumaczy dr McGraw, poznanie wpływu poszczególnych składników diety na płodność zwierząt pozwoli także na dokładne zrozumienie mechanizmów rządzących procesem ewolucji oraz selekcji naturalnej.
-
Propranolol, lek stosowany powszechnie w leczeniu chorób sercowo-naczyniowych, może pomóc także w zapobieganiu zespołowi szoku pourazowego - dowodzą badacze z Uniwersytetu w Amsterdamie. Czy oznacza to, że już za kilka lat ofiary wypadków będą otrzymywały "tabletkę na zapomnienie"? Wygląda na to, że jest to możliwe.
Badany lek należy do do grupy tzw. beta blokerów, czyli substancji blokujących receptory adrenergiczne typu β. Stosuje się je najczęściej w celu obniżenia ciśnienia tętniczego krwi, lecz, jak pokazują badania przeprowadzone w Holandii, umożliwiają one także usunięcie nieprzyjemnych wspomnień zapisanych w umyśle w niedalekiej przeszłości.
Swój eksperyment badacze z Amsterdamu prowadzili przez trzy dni. Zespół, prowadzony przez prof. Merel Kindt, przeprowadził swoje badanie na 60 studentach własnej uczelni. W pierwszym dniu testu u uczestników wywoływano klasyczny odruch Pawłowa: prezentowano im zdjęcia pająków i delikatnie rażono ich prądem elektrycznym.
Poziom reakcji na bodziec mierzono dzięki ocenie intensywności mrużenia oczu. Po odpowiednio długiej serii powtórzeń mózgi studentów zapamiętywały odruch i "przenosiły" pamięć o nim do bardziej trwałych obszarów pamięci, z których mogły być następnie przywoływane na kolejnych etapach doświadczenia.
Na drugi dzień badacze podawali swoim podopiecznym propranolol (w grupie kontrolnej uczestnikom podawano placebo). Po przyjęciu leku studentom ponownie prezentowano zdjęcia pająków, lecz tym razem nie rażono ich prądem. Badano w ten sposób "plastyczność" umysłu i jego podatność na eliminację zapisanej uprzednio informacji i zastąpienie jej nową porcją wspomnień, w których widok pająka nie kojarzył się już z bólem.
Trzeciego dnia powtórzono prezentację fotografii i badano fizjologiczą reakcję na jej widok. Odkryto w ten sposób, że podawanie propranololu pozwalało na usunięcie z pamięci strachu na widok pająka. Podobnego efektu nie uzyskano w grupie "leczonej" placebo.
Wyniki doświadczenia okazały się bardzo podobne do tych, które uzyskano podczas badań na szczurach. Wtedy także wykazano, że podawanie propranololu skutecznie usuwa wspomnienia o przykrych wydarzeniach z niedalekiej przeszłości. Wcale nie oznacza to jednak, że usunięcie dawnych wspomnień nie jest możliwe - żaden z eksperymentów zwyczajnie nie obejmował badania takiego efektu.
Rezultaty uzyskane przez zespół prof. Kindt oznaczają, że podawanie beta blokerów może być skutecznym sposobem zapobiegającym traumie powypadkowej. Wciąż nie wiadomo jednak, jak długo utrzymuje się korzystne działanie leku i czy możliwe jest usunięcie wspomnień z zamierzchłej przeszłości, czyli np. pamięci o traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa. Biorąc pod uwagę zachęcające wyniki najnowszych badań, ustalenie tego wydaje się jednak jedynie kwestią czasu.
-
Słońce, wiatr czy woda nie są jedynymi potencjalnymi źródłami odnawialnej energii. Tę można pozyskiwać też np. z ludzkiego ciała. Wydzielamy ciepło, poruszamy się, oddychamy wydatkując przy tym energię, którą, teoretycznie, można by odzyskać. Problem w tym, że energia biomechaniczna jest nieprzewidywalna i do tej pory nie było możliwe jej efektywne pozyskanie.
Naukowcy z Georgia Institute of Technology (Gatech) zaprezentowali pierwszy system, który umożliwia efektywną konwersję nieregularnej energii biomechaniczną w energię elektryczną. Technologia ta może przetworzyć każdy ruch mechaniczny w energię elektryczną - mówi profesor Zhong Lin Wang z Wydziału Nauk Materiałowych i Inżynierii.
Podczas zorganizowanego przed kilkoma dniami pokazu zademonstrowano nanogeneratory, które były w stanie odzyskać energię np. z ruchu strun głosowych, flagi łopoczącej na wietrze, palców stukających o stół czy z chomika biegnącego w kołowrotku.
Do zbudowania nanogeneratorów wykorzystano materiał piezoelektryczny, tlenek cynku. Wykonane z niego niewielkie kable o długości 100-500 mikrometrów i średnicy 100-800 nanometrów zginając się, wytwarzają ładunek elektryczny. Pojedynczy kabel zamknięto w elastycznym polimerze. Z obu końców połączone go z obwodami elektrycznymi, z tym, że w jednym z końców zastosowano barierę Shottky'ego.
Zestaw składający się z czterech nanogeneratorów umieszczony na grzbiecie chomika był w stanie zapewnić prąd o natężeniu do 0,5 nanoampera. Profesor Wang ocenia, że do zasilanie urządzenia przenośnego konieczne będzie wyprodukowanie generatora korzystające z tysięcy generatorów.
Opisane nanogeneratory wytwarzają prąd zmienny, a więc konieczne było odpowiednie zsynchronizowanie pracy czterech generatorów, by uzyskać maksymalną produkcję energii. Synchronizację tę uzyskano, stosując specjalny polimer, który zgina się tylko w jedną stronę.
Profesor Wang uważa, że w przyszłości uda się tę technologię znacznie ulepszyć i poprawić synchronizację pracy generatorów.Problemem był również... obiekt do pozyskania energii. Początkowo chciano eksperymentować na szczurach, ale te nie okazały się zbyt chętne do biegania w kołowrotku, więc zatrudniono chomiki. Futrzaki były jednak najbardziej aktywne po godzinie 23, więc badania odbywały się w nocy.
Sądzimy, że to pierwszy pokaz użycia żywych zwierząt do otrzymania prądu elektrycznego za pomocą nanogeneratorów. Dowodzi on, że można wykorzystać ruch ludzi i zwierząt do wyprodukowania energii - mówi Wang.
Chociaż badania tego typu wyglądają dość zabawnie, warto uświadomić sobie, że w przyszłości dzięki nim możliwe będzie np. zasilanie rozruszników serca dzięki przepływowi krwi w ciele pacjenta. -
Całowanie to wzajemna ocena biologicznej "jakości" potencjalnego partnera. Mężczyźni próbują w ten sposób wybadać poziom estrogenów, a więc płodność kobiety. A panie przyglądają się z bliska temu, jak mężczyzna o siebie dba i w jakim stanie znajduje się jego układ odpornościowy.
Jak przekonuje dr Helen Fisher z Rutgers University, obie płcie wykorzystują dane zebrane podczas całowania, zanim zaangażują się w seks. W ten sposób oszczędzają energię, czas oraz inne zasoby. Antropolog uważa, że i kobiety, i mężczyźni całują się, by ocenić partnera nie tylko na gruncie społecznym, ale i chemicznym.
Amerykanka powołuje się na badania kolegów po fachu. Twierdzi ona, że mężczyźni lubią francuskie pocałunki, bo dzięki nim mogą określić zawartość hormonów w kobiecej ślinie, poza tym przekazują partnerce trochę testosteronu, który ma zwiększyć jej libido. Kobiety polegają głównie na zapachu mężczyzny, będącym komunikatem nt. jego układu odpornościowego. Najbardziej pociągająca jest woń genów odmiennych od własnych.
Fisher uznaje, że całowanie występuje w zbyt wielu ludzkich społeczeństwach (w ponad 90%) i u zbyt wielu gatunków zwierząt, by mogło nie mieć głębszego znaczenia. Gdy para zadecyduje, że warto się zaangażować, organizm zaczyna wytwarzać substancje odpowiadające za romantyczną miłość.
Pierwszy pocałunek jest niezmiernie ważny, może przypieczętować lub przerwać rozwój związku. Filematologia, czyli nauka o całowaniu, jest na razie raczkującą dziedziną, lecz wiadomo, że ten prosty akt zapoczątkowuje wiele reakcji chemicznych.
-
Kończący się właśnie międzynarodowy projekt Census of Marine Life (Spis życia morskiego), który rozpoczął się na początku bieżącego wieku, a jego zakończenie przewidziano na październik 2010, już teraz spowodował, że naukowcy mają nie lada orzech do zgryzienia.
Okazało się, że co najmniej 235 gatunków morskich żyje na obu biegunach. Dotychczas ciepłe wody tropików uznawano za barierę nie do przebycia dla zwierząt, stąd też wiadomo było o bardzo niewielu stworzeniach, które, podobnie jak walenie, mogą pojawiać się w okolicach obu biegunów.
Teraz okazuje się, że w wodach otaczających Arktykę i Antarktykę żyją setki takich samych organizmów. Te wspólne gatunki do niewielka część zwierząt zamieszkujących bieguny. W Arktyce żyje bowiem 5500 gatunków, a w Antarktyce - 7500. Jednak, jak stwierdził jeden z naukowców, Ron O'Dor: Arktyka i Antarktyka są znacznie bardziej podobne, niż sądziliśmy.
Gatunki zamieszkujące oba bieguny to przede skorupiaki, stąd też naukowcy przypuszczają, że rozprzestrzeniły się dzięki temu, iż ich larwy były niesione przez prądy występujące na dużych głębokościach, co uchroniło je przed zabójczymi temperaturami wód tropikalnych. Zdaniem doktora Juliana Gutta z niemieckiego Instytutu Alfreda Wagnera, najbardziej prawdopodobnym kierunkiem migracji był od Antarktyki ku Arktyce. Jednak, jak przyznaje naukowiec, teorii o migracji pomiędzy biegunami nie udało się dotąd potwierdzić, gdyż nie znaleziono zimnolubnych gatunków pod powierzchnią oceanów w regionach tropikalnych.
Cenzus wykazał także, że w niektórych regionach wód arktycznych pojawiły się niewielkie widłonogi, które wyparły większych przedstawicieli swojej podgromady. To zjawisko, związane prawdopodobnie z globalnym ociepleniem, jest bardzo niepokojące, gdyż może mieć negatywny wpływ na cały łańcuch pokarmowy. Duże widłonogi są bowiem głównym źródłem pożywienia dla waleni i ptaków morskich.
-
Wildlife Conservation Society i Panthera, dwa ugrupowania zajmujące się ochroną i zachowaniem zagrożonych gatunków, wypuściły w kambodżańskiej dżungli pierwszego psa do odnajdowania odchodów tygrysa. Wyszkolone w lasach na wschodzie Rosji zwierzę pozwoli odkryć, czy i ewentualnie ile wielkich kotów pozostało w Seima Biodiversity Conservation Area. Ostatni ślad łapy tygrysa widziano w tej okolicy w 2007 roku.
Na przetransportowanie Maggie, szorstkowłosej wyżlicy niemieckiej, i drugiego psa, który dołączy do niej jeszcze w tym roku, przeznaczono 28,5 tys. dolarów. Suka rozpoczyna pracę w tym tygodniu.
Tropiciele są częścią 10-letniego programu zwiększenia liczebności dużych kotów południowej i południowowschodniej Azji aż o połowę. Do tej pory podobne działania z udziałem psów prowadzono w Rosji, Afryce i Ameryce Południowej.
Samobójstwo rękoma policjanta
w Psychologia
Napisano
Samobójstwo rękoma policjanta (ang. Suicide by Cop, SBC), gdy dana osoba angażuje się w działania, które wydają się zagrażać lub naprawdę zagrażają innym, i zostaje postrzelona przez funkcjonariusza, to zjawisko nieobce mieszkańcom USA. Znany psycholog sądowy dr Kris Mohandie postanowił sprawdzić, jak często ludzie prowokują w ten sposób stróżów prawa (Journal of Forensic Sciences).
Okazało się, że aż 36% przypadków użycia broni przez policjantów to SBC. Opisana metoda popełniania samobójstwa staje się coraz popularniejsza i trzeba to uwzględnić podczas prowadzenia śledztwa.
Mohandie ma ponad 19-letnie doświadczenie w ocenie i radzeniu sobie z agresywnymi zachowaniami. Brał m.in. udział w oskarżeniu prześladowcy Stevena Spielberga. W analizie danych dotyczących 707 strzelanin z udziałem amerykańskich policjantów w latach 1998-2006 pomagali mu doktor J. Reid Meloy oraz Peter I. Collins. Wśród przeglądanych materiałów znalazły się raporty policyjne, relacje świadków, zdjęcia i taśmy wideo.
Wyliczono, że prawdopodobieństwo odniesienia ran lub śmierci podczas incydentu wynosi aż 97%, natomiast szanse, że krzywda zostanie wyrządzona osobom postronnym, mają się jak 1 do 3.