Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Google ustępuje w sprawie książek

Rekomendowane odpowiedzi

Google oświadczyło, że nie będzie skanowało i publikowało w sieci żadnych książek europejskich autorów, które są wciąż sprzedawane. W ten sposób wyszukiwarkowy gigant częściowo uwzględnił zastrzeżenia autorów i wydawców ze Starego Kontynentu, którym nie podobało się, że dzieła takie mają być dostępne w cyfrowej bibliotece Google'a bez pytania o zdanie właścicieli praw do nich. Książki takie mogą trafić do biblioteki Google'a o ile ich autor sobie tego zażyczy.

Przypomnijmy, że Google zawarł z amerykańskimi wydawcami umowę, na podstawie której firma będzie skanowała i udostępniała w Sieci dzieła, do których autorskie prawa majątkowe wygasły, które nie są już drukowane lub też dzieła osierocone, w przypadku których właścicieli praw jest trudno ustalić. Początkowo koncern próbował objąć tą umową wszystkie dzieła znajdujące się w amerykańskich bibliotekach. To wywołało sprzeciw europejskich posiadaczy praw autorskich, których książki nie są już wydawane lub też nigdy nie były wydawane w Stanach Zjednoczonych. 

Google obiecał też, że w radzie zarządzającej Books Rights Registry zasiądą dwie osoby spoza USA, a ich głównym zadaniem będzie ustalanie właścicieli praw autorskich i dopilnowanie, by otrzymywali wynagrodzenie od Google'a. Ocenia się, że w europejskich bibliotekach książki osierocone oraz dłużej niewydawane stanowią około 90% zbiorów. Jednak w Europie prawo autorskie jest bardziej restrykcyjne niż w USA. Ponadto w UE nie obowiązuje jednolite prawo, przez co podpisanie przez Google'a umowy z europejskimi wydawcami jest niezwykle trudne.

Books Rights Registry będzie zarabiał na sprzedaży samych książek lub też z reklam. Zarobione pieniądze będą dzielone w stosunku 63:37. Większość otrzymają właściciele praw autorskich.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Całe szczęście, bo nie mogli (teoretycznie) inaczej postąpić. Co ciekawe wcześniej mieli dzielić się 70:30.

 

do których prawa autorskie wygasły

 

Chodzi tutaj raczej o majątkowe prawa autorskie, bo prawo do autorstwa (osobiste p.a.) nie wygasa i jest niezbywalne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Google oświadczyło, że nie będzie skanowało i publikowało w sieci żadnych książek europejskich autorów, które są wciąż sprzedawane.

A co z książkami sprzedawanymi na rynku wtórnym ? Kto kupi od drugiej osoby dzieła zebrane xxx, jeśli będzie mógł je za free ściągnąć z google`a ? Jest to mniejsze zło niż brak dostępu do przeróżnej wiedzy, ale jednak ktoś na tym ucierpi...

 

Google obiecał też, że w radzie zarządzającej Books Rights Registry zasiądą dwie osoby spoza USA, a ich głównym zadaniem będzie ustalanie właścicieli praw autorskich i dopilnowanie, by otrzymywali wynagrodzenie od Google'a.

Aż dwie osoby będą to ustalać ? Mamy kryzys panowie - bez przerostu biurokracji proszę... :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
A co z książkami sprzedawanymi na rynku wtórnym ? Kto kupi od drugiej osoby dzieła zebrane xxx, jeśli będzie mógł je za free ściągnąć z google`a ?

W zasadzie nie jest to bardziej nieuczciwe od samego prowadzenia antykwariatów. Bo w zasadzie jakim prawem ktoś ma zarabiać (lub choćby niwelować własne wydatki) na książce, której sam nie napisał? Akurat w tej kwestii nie mam nic przeciwko polityce Google'a.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:/ Czyli nie podoba Ci się też odsprzedawanie aut, domów, filmów, pralek i cały handel wtórny ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie. Powiedziałem tylko (choć być może niedostatecznie wprost, za co przepraszam), że nie uważam pomysłu Google'a w jego obecnej postaci za nic bardziej nieuczciwego od prowadzenia antykwariatu. A skoro społeczeństwo akceptuje istnienie antykwariatów, to i Google powinien mieć prawo wdrożyć swój pomysł.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też przepraszam za brak jednoznaczności - ale nie pisałem o antykwariatach, a o zwykłych ludziach, którzy pewnego dnia postanawiają wyprzątnąć swoją biblioteczkę/strych dziadka czy gdzie tam były książki. Wiadomo (i celowo to pomijam:P) że Ci którzy chcą/potrzebują papieru nadal będą kupować papierowe egzemplarze, ale reszta looknie pierw czy nie ma czasem za free na google`u. Nie mam nic przeciwko pomysłowi Google`a, ale szukam dziury w całym tak dla draki ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W zasadzie nie jest to bardziej nieuczciwe od samego prowadzenia antykwariatów. Bo w zasadzie jakim prawem ktoś ma zarabiać (lub choćby niwelować własne wydatki) na książce, której sam nie napisał? Akurat w tej kwestii nie mam nic przeciwko polityce Google'a.

Wydawca zapłacił już autorowi zgodnie z umową prawa autorskie do wydania X egzemplarzy. W związku z tym każdy ma prawo nabyć tak wydaną książkę. Czym innym jest kradzież praw autorskich i publikacja bez zgody autora w internecie. Pragnę zauważyć iż każda umowa o prawa autorskie dotyczy określonych pól eksploatacji i tylko na tych polach licencjobiorca może eksploatować dane dzieło. Jeśli umowa dotyczy wydania 10 tys egzemplarzy książki to wydawca nie ma możliwości dodatkowo publikować jej w częściach w gazecie czy wydać ją w wersji ebook. W Polskim prawie autorskim istnieje domniemanie iż eksploatacja może dotyczyć tylko tych pól, które są wymienione w umowie sporządzonej pisemnie. Jeśli na przykład więc, ktoś zgodzi się ustnie na wykorzystanie materiału filmowego do stworzenia np. klipu muzycznego, to muzycy nie mogą promować siebie teledyskiem bez pisemnej zgody autora. Poza tym taka umowa musi uwzględniać wyraźnie wskazane pola eksploatacji: internet, telewizja, koncerty.

Jeśli jakiś zespół lub artysta che wykorzystać poezję znanego autora co do dzieł, które objęte są ochroną prawną (70 od śmierci autora) to bez zgody nie mogą wykorzystywać tego do jakichkolwiek celów poza użytkiem prywatnym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I właśnie o tym mówię. To, co chce teraz zrobić Google, jest porównywalne do działalności antykwariatów. A skoro antykwariaty są społecznie akceptowane (przynajmniej tak mi się wydaje), to nie widzę powodu, by uznać za naganne publikowanie przez Google'a dzieł, których już teraz prawa autorskie nie chronią.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I właśnie o tym mówię. To, co chce teraz zrobić Google, jest porównywalne do działalności antykwariatów. A skoro antykwariaty są społecznie akceptowane (przynajmniej tak mi się wydaje), to nie widzę powodu, by uznać za naganne publikowanie przez Google'a dzieł, których już teraz prawa autorskie nie chronią.

Ja odnoszę wrażenie, że thibris miał na myśli osoby ODsprzedające książki np. na allegro... tyle, że to jest właśnie szukanie dziury w całym - zawsze znajdzie się ktoś, kto do szczęścia potrzebuje papier, często są to książki już niedostępne w księgarniach. Znam osobnika, który właśnie do szczęścia potrzebuje papieru - "żeby się fajnie na półce prezentowało".

 

Ps. ja kupując książki/gry na rynku wtórnym mam nadzieję, że choć pośrednio wspieram twórców, w końcu być może osoba, od której dane dzieło kupiłem przeznaczy kasę na zakup kolejnego utworu/samochodu/whatever...

 

 

Bardzo ciekawie przedstawił problem Iroquai, choć wolał bym aby w sytuacji wykorzystania innego kanału dystrybucji został po prostu dodany zapis "oraz % od zysku z innych kanałów".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A czy to ważne, czy sprzedaje antykwariat, czy osoba prywatna? Rynek wtórny to rynek wtórny - ludzie nie mają nic przeciwko jego funkcjonowaniu, a przynajmniej na pewno ja nic nie mam. Niby z punktu widzenia konkretnego egzemplarza nie ma różnicy pomiędzy piractwem a zakupem używanego (w końcu wydawca i tak nie dostaje ani grosza), ale bardziej mi się podoba odsprzedawanie sobie oryginałów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Różnica pomiędzy piractwem o zakupem używanego jest ogromna. Zauważ że od Google`a będzie można ssać nieskończenie wielką liczbę egzemplarzy danego dzieła - co prawdopodobnie wysyci rynek. Rynek wtórny jest ograniczony i gdy popyt będzie większy niż podaż, jest szansa na to że właściciele praw autorskich zrobią jakąś reedycję, dzięki czemu będą zdobywać pieniądze za swoje dzieło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rynek wtórny jest ograniczony i gdy popyt będzie większy niż podaż, jest szansa na to że właściciele praw autorskich zrobią jakąś reedycję, dzięki czemu będą zdobywać pieniądze za swoje dzieło.

Oczywiście - doczekasz się reedycji jakiejś Rosamundy Pilcher, czy harlequina ale znajdź w księgarni Liebermana http://www.gandalf.com.pl/b/postaw-na-swoim/ <- gdzie nie popatrzeć "produkt niedostępny", no chyba że na allegro za śmieszne pieniądze (ja kupiłem za 10zł z transportem, raz czytaną)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale szansa na reedycję nadal jest. Nie wiem jak się to odbywa - czy wydawnictwo dostaje listy z prośbami o wznowienie czy samo bada rynek. Ważne, że ponowne wydania się zdarzają i właściciel praw autorskich (często będzie to autor) dostaje za to pieniążki. Z Google`a kto je dostanie ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dostaje za to pieniążki. Z Google`a kto je dostanie ?

Współczuję, stopa nadal boli? Co z tymi wszystkimi studentami, którzy zamiast tych pięknych drogich książek kupować je kserują... przecież oni OKRADAJĄ wydawcę tak, że nawet google się kryje, ale student to taki lepszy (biedny) człowiek, któremu kali zawsze pozwala na więcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stopa ? Mylisz mnie z kimś, czy z czymś innym moją stopę ? Ewentualnie nie dojrzałem dowcipu/aluzji ;)

A na studiach osobiście miałem w sprawie książek bardzo dobrą sytuację - kto chciał miał, kto nie chciał, nie miał. Ja nie miałem - pożyczałem, albo się obchodziłem bez nich. Takie życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stopa ? Mylisz mnie z kimś, czy z czymś innym moją stopę ? Ewentualnie nie dojrzałem dowcipu/aluzji ;)

Ja nie miałem - pożyczałem, albo się obchodziłem bez nich. Takie życie.

stopa od strzału w stopę. Czyli pożyczając też okradałeś wydawców tak samo jak "robi to" google <- teraz to już było totalne czepialstwo z mojej strony

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A w jaki sposób połączyłeś pożyczanie z kradzieżą ? Czy jak pożyczę od Ciebie 100zł, to wyjdzie na to że okradam Bank Centralny czy jak ? Przecież nie robię drugiej kopii "produktu", nie jest on też używany przez wiele osób naraz... Nie rozumiem Twojej logiki, ale może to przez to że Twoja krwawiąca stopa rozprasza moją uwagę ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przetrzymana niemal 100 lat książka została parę tygodni temu zwrócona do Biblioteki Publicznej w St. Helenie w Kalifornii. „History of the United States for families and libraries” autorstwa Bensona Lossinga powinna wrócić do wypożyczalni najpóźniej 21 lutego 1927 r.
      Wolumin oddał 75-letni Jim Perry, który zostawił go na ladzie ze słowami: Ta książka była w naszej rodzinie od [...] pokoleń. Mężczyzna szybko wyszedł, nie udostępniając żadnych danych kontaktowych.
      Wydarzenia z 10 maja zostały zrelacjonowane w mediach, co pozwoliło dotrzeć do Perry'ego. Okazało się, że jakiś czas temu Jim zabrał się za porządki. Przez ponad 30 lat mężczyzna mieszkał z żoną w St. Helenie. Po śmierci Sandry postanowił się przenieść do nieodległej Napy. Pudła z książkami, przekazywane w rodzinie od lat, pojechały tam z nim. Ostatnio Perry zaczął je rozpakowywać. To wtedy zauważył, że jeden z egzemplarzy należy do biblioteki i zdecydował się go oddać.
      Wiele wskazuje na to, że książkę wypożyczył dziadek Sandry John McCormick, który chciał uczyć historii swoje córki.
      Pracownik zostawił zwróconą po latach książkę na biurku Chris Kreiden. Gdy tylko dyrektorka ją zobaczyła, wiedziała, że jest stara. Nic więc dziwnego, że chciała odtworzyć jej losy.
      Kreiden powiadomiła lokalne media, później temat podchwyciły media krajowe. Dzięki temu materiał o książce obejrzał w końcu Perry. Dowiedział się z niego, że gdyby biblioteka nadal pobierała kary za spóźnienia, trzeba by zapłacić ponad 1700 dol. Jim postanowił zadzwonić do St. Helena Public Library i porozmawiać o woluminie.
      Perry przyznał, że wydawało mu się, że zabawnie będzie podrzucić książkę. Nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia znaleziska i myślał, że dla bibliotekarzy będzie to po prostu miła niespodzianka. Tymczasem egzemplarz z pudła okazał się częścią początkowych zbiorów instytucji...
      Biblioteczna historia miasta St. Helena liczy sobie 148 lat. W 1875 r. założono tu towarzystwo biblioteczne, które stało się biblioteką miejską w 1892 r. Początkowo korzystano z pomieszczeń na parterze Independent Order of Oddfellows Building (IOOF) przy Main Street. W 1904 r. mieszkańcy zapragnęli jednak dla książnicy bardziej stałego lokum. Skontaktowali się więc z filantropem Andrew Carnegiem, który przekazał na jego budowę 7,5 tys. dol. Carnegie Building powstał w 1908 r.
      Obecnie wykorzystywana siedziba przy Library Lane pochodzi z 1979 r. Później była ona powiększana i przebudowywana. „History of the United States for families and libraries” jest prezentowana w gablotce przy wejściu (w ten sposób można ją chronić przed dalszym zniszczeniem). Obok umieszczono wycinki z gazet.
      Warto przypomnieć, że niedawno w Polsce do biblioteki powróciła książka - III tom „Potopu” Henryka Sienkiewicza - wypożyczona ponad 65 lat temu. Pewien mężczyzna znalazł ją podczas porządków w domu nadającym się do rozbiórki. Wolumin wypożyczono z Powiatowej Biblioteki Publicznej w Suwałkach, którą zlikwidowano w związku z przekształceniami pod koniec 1956 r.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google ujawniło swoją pilnie strzeżoną tajemnicę. Koncern, jako pierwszy dostawca chmury obliczeniowej i – prawdopodobnie – pierwszy wielki właściciel centrów bazodanowych, zdradził ile wody do chłodzenia zużywają jego centra obliczeniowe. Dotychczas szczegóły dotyczące zużycia wody były traktowane jak tajemnica handlowa.
      Firma poinformowała właśnie, że w ubiegłym roku jej centra bazodanowe na całym świecie zużyły 16,3 miliarda litrów wody. Czy to dużo czy mało? Google wyjaśnia, że to tyle, ile zużywanych jest rocznie na utrzymanie 29 pól golfowych na południowym zachodzie USA. To też tyle, ile wynosi roczne domowe zużycie 446 000 Polaków.
      Najwięcej, bo 3 miliardy litrów rocznie zużywa centrum bazodanowe w Council Bluffs w stanie Iowa. Na drugim miejscu, ze zużyciem wynoszącym 2,5 miliarda litrów, znajduje się centrum w Mayes County w Oklahomie. Firma zapowiada, że więcej szczegółów na temat zużycia wody przez jej poszczególne centra bazodanowe na świecie zdradzi w 2023 Environmental Report i kolejnych dorocznych podsumowaniach.
      Wcześniej Google nie podawało informacji dotyczących poszczególnych centrów, obawiając się zdradzenia w ten sposób ich mocy obliczeniowej. Od kiedy jednak zdywersyfikowaliśmy nasze portfolio odnośnie lokalizacji i technologii chłodzenia, zużycie wody w konkretnym miejscu jest w mniejszym stopniu powiązane z mocą obliczeniową, mówi Ben Townsend, odpowiedzialny w Google'u za infrastrukturę i strategię zarządzania wodą.
      Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Google'a do zmiany strategii zmusił spór pomiędzy gazetą The Oregonian a miastem The Dalles. Dziennikarze chcieli wiedzieć, ile wody zużywają lokalne centra bazodanowe Google'a. Miasto odmówiło, zasłaniając się tajemnicą handlową. Gazeta zwróciła się więc do jednego z prokuratorów okręgowych, który po rozważeniu sprawy stanął po jej stronie i nakazał ujawnienie danych. Miasto, któremu Google obiecało pokrycie kosztów obsługi prawnej, odwołało się od tej decyzji do sądu. Później jednak koncern zmienił zdanie i poprosił władze miasta o zawarcie ugody z gazetą. Po roku przepychanek lokalni mieszkańcy dowiedzieli się, że Google odpowiada za aż 25% zużycia wody w mieście.
      Na podstawie dotychczas ujawnionych przez Google'a danych eksperci obliczają, że efektywność zużycia wody w centrach bazodanowych firmy wynosi 1,1 litra na kilowatogodzinę zużytej energii. To znacznie mniej niż średnia dla całego amerykańskiego przemysłu wynosząca 1,8 l/kWh.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas badań prowadzonych w ramach światowej akcji The Poison Book Project w Leeds Central Library odkryto toksyczną książkę. Okładka „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” zawdzięcza swą zieloną barwę związkowi arsenu - zieleni szmaragdowej (in. paryskiej czy szwajnfurckiej).
      „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” usunięto z bibliotecznej półki. Dedykacja wskazuje, że w 1855 r. w prezencie od ojca Williama dostała ją młoda Caroline Gott (Gottowie byli znaną rodziną przemysłowców z Leeds).
      Do odkrycia doszło, gdy starsza bibliotekarka Rhian Isaac zaczęła zestawiać zbiory Leeds Central Library z bazą danych The Poison Book Project. Isaac zauważyła, że wydanie książki z jej miejsca pracy znajduje się na liście książek o ustalonym wykorzystaniu arsenu.
      The Poison Book Project oraz Arsenical Books Database prowadzą dr Melissa Tedone i dr Rosie Grayburn z amerykańskiego Winterthur Museum, Garden and Library. Jako bibliotekarka jestem zawsze niesamowicie podekscytowana odkryciem w naszych zbiorach książki rzadkiej bądź niezwykłej jakiegokolwiek rodzaju. Opisywany projekt jest ważny również z innego powodu - pomaga bibliotekarzom z całego świata zrozumieć, jak i kiedy takie [toksyczne] książki powstawały, a także jakie kroki można podjąć, by je śledzić i upewnić się, że są bezpiecznie przechowywane i odpowiednio zadbane - podkreśla Isaac.
      Co zaskakujące, metale ciężkie były niegdyś dość powszechnie wykorzystywane przy produkcji książek - do uzyskiwania zachwycających odcieni zieleni. O ile ludzie zdawali sobie wtedy sprawę z ich szkodliwości, o tyle prawdopodobnie nie rozumieli, na ile różnych sposobów można je przypadkowo wprowadzić do organizmu - dodaje bibliotekarka.
      Caroline i William byli potomkami handlarza wełną Benjamina Gotta. Przez kilka pokoleń Gottowie pozostawali wpływowymi lokalnymi przemysłowcami.
      Książka trafiła do zbiorów bibliotecznych Leeds, gdy Beryl Gott przekazała dużą część swojego księgozbioru, głównie książki botaniczne, bibliotekom publicznym Leeds (Leeds Public Libraries). Zabezpieczona pozycja czeka na badania spektrografem.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Książka wypożyczona ponad 65 lat temu wróciła do biblioteki. Niedawno podczas porządków w domu nadającym się do rozbiórki pewien suwalczanin znalazł III tom „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Wypożyczono go z Powiatowej Biblioteki Publicznej w Suwałkach, którą zlikwidowano w związku z przekształceniami pod koniec 1956 r. To zaś oznacza, że pozycję wypożyczono co najmniej 65 lat temu.
      Jak ujawniła w wypowiedzi dla Radia 5 Suwałki dyrektorka Biblioteki Publicznej im. Marii Konopnickiej w Suwałkach Maria Kołodziejska, skruszony i przerażony znalazca bał się naliczenia kary za przetrzymanie książki. Bibliotekarze odstąpili od tego, zaznaczając, że minęło tyle lat, że zwyczajnie cieszą się z powrotu książki do zbiorów. W końcu nawet najstarsi pracownicy nie pamiętają już tamtych czasów...
      Pani Kołodziejska dodaje jednak, że nie wszyscy czytelnicy mogą liczyć na takie ulgi. Obecnie biblioteka wysyła upomnienia, także internetowo, i nie można się tłumaczyć, że nie miało się pojęcia o upływie terminu zwrotu.
      Oddany po latach tom III „Potopu” trafi prawdopodobnie do zbiorów specjalnych i będzie prezentowany jako swego rodzaju ciekawostka. Mówi się o dołączeniu książki do dokumentów historycznych, które pokazują, co działo się w suwalskiej placówce na przestrzeni lat. Ona zostanie już w bibliotece, nie będziemy jej nikomu wypożyczać i nikt nie będzie mógł tak długo jej przetrzymać - powiedziała PAP-owi pani dyrektor.
      Książkę wydano w 1949 r. Zachowała się oryginalna oprawa, ale dodatkowo została ona oprawiona przez introligatora.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Prawnikom Google'a nie udało się doprowadzić do odrzucenia przez sąd pozwu związanego z nielegalnym gromadzeniem danych użytkowników przez koncern. Sędzia Lucy Koh uznała, że Google nie poinformował użytkowników, iż zbiera ich dane również wtedy, gdy wykorzystują w przeglądarce tryb anonimowy.
      Powodzi domagają się od Google'a i konglomeratu Alphabet co najmniej 5 miliardów dolarów odszkodowania. Twierdzą, że Google potajemnie zbierał dane za pośrednictwem Google Analytics, Google Ad Managera, pluginów oraz innych programów, w tym aplikacji mobilnych. Przedstawiciele Google'a nie skomentowali jeszcze postanowienia sądu. Jednak już wcześniej mówili, że pozew jest bezpodstawny, gdyż za każdym razem, gdy użytkownik uruchamia okno incognito w przeglądarce, jest informowany, że witryny mogą zbierać informacje na temat jego działań.
      Sędzia Koh już wielokrotnie rozstrzygała spory, w które były zaangażowane wielkie koncerny IT. Znana jest ze swojego krytycznego podejścia do tego, w jaki sposób koncerny traktują prywatność użytkowników. Tym razem na decyzję sędzi o zezwoleniu na dalsze prowadzenie procesu przeciwko Google'owi mogła wpłynąć odpowiedź prawników firmy. Gdy sędzia Koh zapytała przedstawicieli Google'a, co koncern robi np. z danymi, które użytkownicy odwiedzający witrynę jej sądu wprowadzają w okienku wyszukiwarki witryny, ci odpowiedzieli, że dane te są przetwarzane zgodnie z zasadami, na jakie zgodzili się administratorzy sądowej witryny.
      Na odpowiedź tę natychmiast zwrócili uwagę prawnicy strony pozywającej. Ich zdaniem podważa ona twierdzenia Google'a, że użytkownicy świadomie zgadzają się na zbieranie i przetwarzanie danych. Wygląda na to, że Google spodziewa się, iż użytkownicy będą w stanie zidentyfikować oraz zrozumieć skrypty i technologie stosowane przez Google'a, gdy nawet prawnicy Google'a, wyposażeni w zaawansowane narzędzia i olbrzymie zasoby, nie są w stanie tego zrobić, stwierdzili.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...