Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Kłamstwo w dobrej wierze

Rekomendowane odpowiedzi

Pamiętaj, tylko nie kłam. To źle, nieładnie itp., itd. Każdego dnia powtarzamy to naszym dzieciom. Gdy jednak przedstawiciele witryny The Baby Website zbadali 3 tys. rodziców z Wielkiej Brytanii, okazało się, że przeciętna mama albo tato okłamują swoją pociechę przynajmniej raz dziennie. Robią to, by nakłonić ją do postępowania w określony sposób.

Są to właściwie kłamstewka, ale jednak... Oto trójka, która zajęła miejsca na podium: 1) Mikołaj/Gwiazdor przychodzi tylko do grzecznych dzieci, które wcześniej posłusznie położą się spać (84%), 2) od za długiego oglądania telewizji oczy robią się kwadratowe; to samo w przypadku, gdy siedzi się za blisko odbiornika (60%), 3) od jedzenia szpinaku rosną mięśnie (48%). Ku zdziwieniu większości dorosłych okazuje się także, że melodyjka wygrywana przez klaksony samochodów obwoźnych sprzedawców sygnalizuje całkowite wyprzedanie towaru! Pod żadnym pozorem nie wolno robić zeza, bo jeśli w tym momencie ktoś uderzy cię w głowę lub, jak w Zjednoczonym Królestwie, zmieni się wiatr, tak już zostanie (39%). Perspektywa mało zachęcająca.

Aż 66% rodziców ucieka się do kłamstewek, gdy wszystko inne zawodzi. Powtarzamy dzieciom to, co wiele lat temu usiłowali nam wmówić nasi rodzice, a im najprawdopodobniej dziadkowie. W tym kontekście ciekawi, jak zinterpretować twierdzenie, że gdy się kłamie, za rozmijającym się z prawdą delikwentem unosi się dym...

Na szczęście dzieci przestają wierzyć w te okropne niekiedy teorie, np. w usychanie rąk od bicia starszych, gdy skończą 8 lat. Wcześniej jednak rozpowszechniają je wśród rówieśników i członków rodziny, najprawdopodobniej chroniąc ich przed niebezpieczeństwami świata, a z drugiej strony pomagając w realizacji pomyślnego scenariusza wydarzeń. Wiara w androny plecione przez dorosłych ma związek z etapem myślenia magicznego, który przypada na okres myślenia przedoperacyjnego (3.-7. rok życia).

Nie wszyscy rodzice rozmijają się z prawdą, chcąc nakłonić dziecko do określonego działania. Ośmiu na dziesięciu chroni w ten sposób swoje pociechy przed prawdą, a 46% posługuje się sloganami z własnego dzieciństwa, nie znając odpowiedzi na zadane pytanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja się cieszę, że rodzice kłamią. Bo jeżeli dziecku przedstawiono by świat od razu takim, jaki na prawdę jest, to ktoś by miał nieźle spieprzone dzieciństwo (młodość).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość macintosh

A ja się cieszę, że rodzice kłamią. Bo jeżeli dziecku przedstawiono by świat od razu takim, jaki na prawdę jest, to ktoś by miał nieźle spieprzone dzieciństwo (młodość).

Mi było przykro jak (jak zwykle późno kładłem się do łóżka jak na swój wiek (approx.(14))

zobaczyłem jak tata wnosi prezenty od Mikołaja.

 

..wszyscy moi równolatkowie nie wierzyli w Mikołaja i się z tym głośno obnosili. A ja, intuicyjnie, broniłem sie przed dopuszczeniem takiej możliwości, bo musiałbym, zamiast pozytywnych wyobrażeń o Mikołaju, wpakować sobie w to miejsce mojego myślenia - pustkę.

 

..gdy mnie zobaczył wyglądał na zdenerwowanego/zaskoczonego (że "jak zwykle, o takiej porze, plączę się po domu" :D ). Nawet nie zaimprowizował - tak odkryte kłamstwo jest przykre. Nawet może odzierać dzieciństwo(przynajmniej ja, co do "prawdy", miałem sztywne kategorie) ... z tego co fajne.

 

Myślę, że gdy rodzice potrafią stworzyć silną relację z wyobraźnią dziecka - można mieć fajne dzieciństwo(i świetny wzór). Niż gdy w którymś momencie okaże się, że to szajs. Bardziej użyteczna dla dziecka byłaby stu procentowa prawda(okraszona wybujałą wyobraźnią - o której dziecko wie, że to wyobraźnia) niż, gdy dziecko w wieku pomaturalnym widzi, że nie wie nic o życiu i nie nadąża. Trudno się mu zgodzić na elastyczność w swoim własnym myśleniu w szybko zmieniającym się otoczeniu(załóżmy, że ten ktoś trochę przegiął ze swoją wyobraźnią :) ).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wychodząc ze świata baśni wpojonego przez rodziców często możemy w ocenianiu rzeczywistości jako zepsutej przesadzić PS:ciekawa jest też sfera seksu poznawana przez dzieci(zwłaszcza seksu uprawianego przez rodziców dziecka)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
..wszyscy moi równolatkowie nie wierzyli w Mikołaja i się z tym głośno obnosili. A ja, intuicyjnie, broniłem sie przed dopuszczeniem takiej możliwości, bo musiałbym, zamiast pozytywnych wyobrażeń o Mikołaju, wpakować sobie w to miejsce mojego myślenia - pustkę.

 

Mój mały wraca ze szkoły i mówi:

- Tato ksiądz powiedział że to rodzice dają prezenty a nie Mikołaj bo ten jest martwy od jakiegoś czasu.

Zapytałem go:

- Skąd ksiądz wie kto nosi prezenty skoro dzieci nie ma?? Skąd wie że św.Mikołaj nie zmartwychwstał tak jak Jezus (ten daje prezenty a tamten chleb i ryby)??

 

A na koniec w atmosferze smiechu zapukaliśmy do sąsiada otworzyła (urodziwa , pełnoletnia  ) córka i trafiona w dzrzwiach pytaniem o św. Mikołaja ;D ;D

ze śmiechem mu odpowiedziała:

 

- Nie wiem kto ci daje prezenty, ale jak przestałam wierzyć w św. Mikołaja to prezenty się skończyły. ;D

 

Dziś mały ma 16 lat a regularnie  4 grudnia dostaję list do przekazania św.Mikołajowi z jasno sprecyzowanym linkiem na Allegro lub określonym sklepem gdzie to można kupić.

Pod spodem pisze PS: z góry dziękuje św. Mikołaju.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
A ja się cieszę, że rodzice kłamią. Bo jeżeli dziecku przedstawiono by świat od razu takim, jaki na prawdę jest, to ktoś by miał nieźle spieprzone dzieciństwo (młodość).

Dziecko jest jak chłonna gąbka. Dla dziecka nie isntnieją określenia źle/dobrze, brzydko/ładnie. Dopiero my kształtujemy to w dziecku. Według mnie nie musimy od razu kłamać. Dziecko przyjmie świat takim jakim jest. Bez emocji. Dla niego to jest jak ciekawostka, interesujące, nic więcej.

Możemy dziecko chować w przeświadczeniu że cały świat jest piękny i dobry-potocznie "chronić je". Tylko po co?

Kiedyś przeżyje rozczarowanie.

Możemy mówić dziecku od razu prawdę, nie znaczy to że wszystko musimy mówić.

Myślę że okłamując dzieci chronimy samych siebie a nie dzieci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie no jasne, nie miałem na myśli, że rodzice mają kłamać na każdym kroku. Po prostu są pewne kwestie, z którymi dziecko się przypadkowo styka, i można to w sposób bardziej łagodny wytłumaczyć. I mi się to podoba, do niektórych rzeczy doszedłem sam, za pomocą znajomych, internetu, książek, i podoba mi się to. Całkiem inaczej postrzegałem świat gdy miałem 7 lat, codziennie świeciło słoneczko, samochody się nie psuły, starsi ludzie nie umierali, a jak umierali, to ich nie znałem, dzieci się nie biły, alkoholu nikt nie pijał, narkotyków nie było... I było fajnie :D

A teraz mam o wiele większą świadomość, ale też przez to świat już nigdy nie będzie taki, jaki był wtedy - i bardzo dobrze, bo teraz przyszedł czas brania wszystkiego na swoje barki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja się cieszę, że rodzice kłamią. Bo jeżeli dziecku przedstawiono by świat od razu takim, jaki na prawdę jest, to ktoś by miał nieźle spieprzone dzieciństwo (młodość).

Nikt nie mówi o tym, że masz dziecku od razu mówić, że świat jest do d***, w pracy i tak Ciebie na 90% będą wyzyskiwali, a ludziom nie warto ufać (jeżeli rodzic ma takie akurat podejście). Wystarczy po prostu nie kłamać. To ogromna różnica.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to ja Ci podam przykład. Jak miałem 3-4 lata, to była wojna towarzysząca rozpadowi Jugosławii. I dobrze pamiętam, że w Wiadomościach pokazywali co chwile jakieś czołgi. I na pewno pytałem o to rodziców, i znając życie coś mi wkręcili - a było tak, bo nie przerażały mnie te obrazy, bawiłem się jakimiś samochodzikami i myślałem, że jeżdżą sobie czołgami i odbywają ćwiczenia, czy co. Krótko mówiąc, może źle sformułowałem wypowiedź. Myślę dokładnie tak jak Ty, ale między kłamstwem, a zakrzywieniem przestrzeni jest bardzo cienka granica :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tym się zgadzam. Ale sam zobacz, że wystarczy dziecku powiedzieć, że wojna to zły czas, kiedy ludzie walczą ze sobą, ale nie powinni, bo powinni współpracować. Na wstępie dziecku tyle wystarcza, nie musisz mu mówić, że na ulicach leżą trupy, a jeńcy są zabijani po torturach. Załatwiając sprawę mniej więcej tak, jak napisałem, łapiesz dwie sroki za ogon: uświadamiasz dziecku, czym jest wojna i jednocześnie pokazujesz mu, jak ważny jest pokój.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Można, kwestia podejścia. Ale szczerze mówiąc nie pamiętam co dokładnie mi mówili, więc zrobili to w taki sposób, że nie byłem tym bardzo zainteresowany, i czy skłamali, czy nie powiedzieli całej prawdy - na jedno wyszło :D

Oczywiście wszystko zależy od tego na jaki temat rozmawiamy, np. ukrywanie adopcji jest czymś beznadziejnym co kompletnie niszczy późniejsze relacje rodzinne i psychikę dziecka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się, tym bardziej, że fakt adopcji może, wbrew pozorom, stać się dla dziecka powodem do wielkiego szacunku wobec rodziców. Gdyby nie oni, dzieciak pewnie wylądowałby w domu dziecka albo innym przytułku, a rodzice, choć wcale nie musieli, przygarnęli go i obdarzyli miłością. Tyle, że to jest kwestia umiejętności rozmawiania z drugim człowiekiem, nawet tym bardzo młodym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ludzie kłamią bo jest to wygodniejsza droga ale jej koniec bywa przepaścią. Wybierając prawdę można o wiele więcej dziecko nauczyć niż kłamiąc. Dziecko nie napotka wtedy bariery pomiędzy własnym doświadczeniem a tym czego jest uczone. Inaczej dziecko widzi że jest coś inaczej i nie wie wtedy co się dzieje, następuje dezorientacja. To nie oznacza że trzeba mówić wszystko, ale od kłamania wypadałoby się powstrzymać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bo ja wiem czy droga nad przepaść.Ludzie kłamią i często dobrze na tym wychodzą.Już sam kapitalizm nieco promuje takie zachowania(nie mówię że socjalizm nie promuje).ja tam staram się być szczery do bólu(hehe np. jak się brzydka dziewczyna pyta o wygląd to nie owijam w bawełnę), a najbardziej mnie kręci gdy mówię coś wbrew dużej grupie ludzi.wszyscy mają mnie za wielkiego ekscentryka,ale niektórzy nawet lubią ;D będąc szczerym i nie bawiąc się zbyt często w ściemę i ceregiele ma się prostsze życie i nie trzeba tyle kombinować by nie wyjść na hipokrytę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość cogito

dzieci. ja jeszcze swoich nie oklamalam. nei bylo takiej potzreby. po co mam dziecku mowic ze bedzie mialo kwadtratowe oczy od siedzenia przed telewizorem skoro moge powiedziec ze beda ja bolaly oczka. i jest to prawda i dziecko rozumie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
jest to prawda i dziecko rozumie

Co więcej, obserwuje, że rzeczywiście "mama miała rację", i pogłębia się jego zaufanie wobec rodzica.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość cogito

no tak i o to chodzi. dzieci wcale nia sa glupie i nie nalezy ich oklamywac. nalezy mowic do nich tak zeby uczyly sie rozumiec swiat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
moge powiedziec ze beda ja bolaly oczka. i jest to prawda i dziecko rozumie
Co więcej, obserwuje, że rzeczywiście "mama miała rację", i pogłębia się jego zaufanie wobec rodzica.

A jeśli sprawdzi (posiedzi przed telewizorem) i oczka nie będą bolały? To to zaufanie się ulotni.

 

Jeśli się chce mówić prawdę, to należy jakoś dziecku wytłumaczyć, że oglądanie telewizji niekorzystnie wpływa na nasze oczy, ponieważ człowiek wtedy patrzy cały czas na jeden punkt, z tej samej odległości. Mięśnie soczewki są cały czas jednakowo napięte, a człowiek z natury nie jest do tego przystosowany (bo normalnie to cały czas patrzy na różne obiekty, z różnej odległości - dochodzi do zmiany kształtu soczewki w celu prawidłowego zogniskowania obrazu na siatkówce). Z czasem więc może dojść do przedwczesnego wiotczenia tych mięśni i problemów z akomodacją oka, co kończy się koniecznością noszenia okularów.

 

Jeśli jednak dla dziecka jest to zbyt skomplikowane, wystarczy mu po prostu powiedzieć, że spędzanie czasu przed telewizorem niekorzystnie wpływa na oczy (przez patrzenie się w jeden punkt).

 

Chętnie poznam wasze propozycje odpowiedzi na pytanie "mamo/tato, skąd się biorą dzieci?" :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

z miłości :D jej wyobraziłem sobie jakby to było gdybym jakieś dziecko miał,hehe ale hardcore.teraz nieco zajmuję się 6letnią siostrą dziewczyny i jest śmiesznie,lubię sobie robić jaja z dzieci i zwierząt(dzieci to nawet lubią; )w ogóle chyba posiadanie dziecka może być dla rodziców powrotem do dzieciństwa i zabaw(to duży plus, z drugiej stony dużym minusem jest konieczność dbania o takie "tamaguczi",ale jak ktoś w pewnym wieku nie ma jak sobie czasu wypełnić...)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
mamo/tato, skąd się biorą dzieci?

Dokładnie jak wyżej, nie trzeba od razu tłumaczyć że musi nastąpić szereg pchnięć danym narządem w inny narząd przy odrobinie podniecenia i bez zabezpieczenia. Bo ile z tego zrozumie dziecko? Niewiele.

Tłumaczy się danej osobie tak żeby zrozumiała. Na tym polega dar tłumaczenia.

Dlatego stwierdzenie "z miłości" jest jak nabardziej na miejscu. Można powiedzieć:

"Ty wziąłeś/-aś się z miłości mojej i mamy, podobnie inne dzieci mają swoich rodziców i przeważnie biorą się z miłości ich łączącej" (jeśli ojciec odpowiada). Percepcja słowa miłość (oczywiście nie w znaczeniu takim jakie starsze osoby znają) przychodzi do dziecka bardzo szybko. Bardzo szybko dziecko rozumie że to co łączy matkę z nim to jest miłość(o wyjątkach nie ma co dyskutować z dzieckiem).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Dlatego stwierdzenie "z miłości" jest jak nabardziej na miejscu. Można powiedzieć:

"Ty wziąłeś/-aś się z miłości mojej i mamy, podobnie inne dzieci mają swoich rodziców i przeważnie biorą się z miłości ich łączącej" (jeśli ojciec odpowiada). Percepcja słowa miłość (oczywiście nie w znaczeniu takim jakie starsze osoby znają) przychodzi do dziecka bardzo szybko. Bardzo szybko dziecko rozumie że to co łączy matkę z nim to jest miłość(o wyjątkach nie ma co dyskutować z dzieckiem).

No jak powiesz mu, że z miłości, to już chyba nic nie zrozumie. Co sobie wyobrazi? Że gdy mama poczuła miłość do taty, to on się tak nagle pojawił? Taka odpowiedź go raczej nie usatysfakcjonuje, potrzeba jakichś konkretów :D Oczywiście przełożonych na język "dziecinny".

 

Poza tym dla mnie powiedzenie, że "z miłości" to prawie jak "z kapusty" - tylko w tym pierwszym przypadku to dużo prawdy jest, w drugim zero. To, co łączy te dwie odpowiedzi, to po prostu wynik potrzeby szybkiego wyjścia z zakłopotania ("o nie, zadał mi to pytanie") ;D Odpowiadamy szybko i niezbyt konkretnie, byleby mieć z tym spokój. To nic, że dziecko wie praktycznie tyle, ile wiedziało przed pytaniem, za to zamyśli się, co miało oznaczać owo robienie dzieci "z miłości".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
No jak powiesz mu, że z miłości, to już chyba nic nie zrozumie. Co sobie wyobrazi? Że gdy mama poczuła miłość do taty, to on się tak nagle pojawił?

Jak to nic nie zrozumie? Wprost przeciwnie - to będzie idealna wiadomość dla dziecka. Po pierwsze dlatego, że nikt go nie oszuka. Po drugie, oszczędzi mu się skomplikowanego przekazu o ludzkiej fizjologii. Po trzecie, dziecko dostanie jasny sygnał: "jesteś tu, bo się kochamy i chcemy kochać ciebie".

 

Poza tym dla mnie powiedzenie, że "z miłości" to prawie jak "z kapusty" - tylko w tym pierwszym przypadku to dużo prawdy jest, w drugim zero.

I właśnie po myślniku sam wytłumaczyłeś, dlaczego jest to bardzo dobra odpowiedź. Jest prawdziwa, ale nie obciąża dziecka. Trzy-, czterolatkowi taka odpowiedź absolutnie wystarczy.

 

Odpowiadamy szybko i niezbyt konkretnie, byleby mieć z tym spokój.

A czego oczekujesz? Że zaczniesz opowiadać o całej fizjologii, a może jeszcze wytłumaczysz dziecku szczegóły kamasutry i znieczulenia podoponowego w czasie porodu? :)

 

To nic, że dziecko wie praktycznie tyle, ile wiedziało przed pytaniem, za to zamyśli się, co miało oznaczać owo robienie dzieci "z miłości".

Wprost przeciwnie. Dziecko dostanie jasny sygnał, że rodzice zdecydowali się na dziecko, bo się kochali. Dla małego człowieka nie ma nic ważniejszego, niż uczucie, że gdzieś dookoła jest miłość, bo tam, gdzie miłość, jest też bezpieczeństwo. Dziecku wiele więcej nie potrzeba, naprawdę :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie dla dziecka wykład z fizjologii i seksuologii byłby zupełnie niezrozumiały. Słowo miłość zaś bardzo szybko sobie przyswaja.

A tak bardziej ogólnie w dzisiejszych czasach o seksie to wiedzą już dzieci w wieku 6 lat - rezultat telewizji. I mimo to odpowiedź "z miłości" im wystarczy. Słowo miłość bowiem nie jest im obce, seks zaś jest czymś niezrozumiałym dla takiego dziecka :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dzieci i młodzież w wieku 10-19 lat, u których zdiagnozowano COVID-19 są narażone na większe ryzyko rozwoju cukrzycy typu 2. w ciągu 6 miesięcy po diagnozie, niż ich rówieśnicy, którzy zapadli na inne choroby układu oddechowego. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez naukowców z Wydziału Medycyny Case Western Reserve University. Uczeni przeprowadzili metaanalizę wpływu COVID-19 na ryzyko rozwoju cukrzycy typu 2. u dorosłych, a następnie postanowili poszerzyć swoją wiedzę o wpływ infekcji na osoby młodsze.
      Badacze przeanalizowali przypadki 613 602 pacjentów pediatrycznych. Dokładnie połowę – 306 801 – stanowiły osoby, u których zdiagnozowano COVID-19, w drugiej grupie znaleźli się młodzi ludzie, którzy zachorowali na inne choroby układu oddechowego. Poza tym obie grupy były do siebie podobne. Dodatkowo utworzono też dwie podgrupy po 16 469 pacjentów, w których znalazły się osoby z otyłością oraz COVID-19 lub inną chorobą układu oddechowego.
      Naukowcy porównali następnie liczbę nowo zdiagnozowanych przypadków cukrzycy typu 2. w obu grupach. Pod uwagę brano diagnozy, które postawiono miesiąc, trzy miesiące i sześć miesięcy po wykryciu pierwszej z chorób. Okazało się, że ryzyko rozwoju cukrzycy u osób, które zachorowały na COVID-19 było znacznie wyższe. Po 1 miesiącu było ono większe o 55%, po trzech miesiącach o 48%, a po pół roku – o 58%. Jeszcze większe było u osób otyłych. W przypadku dzieci i nastolatków, które były otyłe i zapadły na COVID-19 ryzyko zachorowania na cukrzycę było o 107% wyższe po 1 miesiącu, o 100% wyższe po drugim i o 127% wyższe po pół roku. Największe jednak niebezpieczeństwo związane z rozwojem cukrzycy wisiało nad tymi, którzy z powodu COVID-19 byli hospitalizowani. Ryzyko to było większe – odpowiednio do czasu po diagnozie COVID-19 – o 210%, 174% i 162%.
      Obecnie nie wiadomo, jaki może być związek COVID-19 z cukrzycą. Tym bardziej, że przeprowadzone badania to analiza retrospektywna, która nie pozwala na wykazanie związku przyczynowo-skutkowego. Potrzeba więc dalszych badań, które pozwolą określić, czy zachorowanie na COVID-19 w jakikolwiek sposób wpływa na układy związane z działaniem glukozy czy insuliny w naszym organizmie.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jeśli chcemy lepiej zrozumieć warunki rozwoju, do jakich dzieci mogą być najlepiej przystosowane, powinniśmy przyjrzeć się łowcom-zbieraczom, uważają autorzy artykułu opublikowanego na łamach Journal of Child Psychology and Psychiatry. W końcu, jak przypominają, H. sapiens przez ponad 95% swojej historii był łowcą-zbieraczem.
      Zdaniem doktorów Nikhila Chudhary'ego i Annie Swanepoel badania nad dziećmi łowców-zbieraczy mogą poprawić warunki, w jakich żyją dzieci w krajach rozwiniętych.
      Badacze zauważają, że większa intensywność kontaktu bezpośredniego, dotyku, większa sieć osób opiekujących się dzieckiem mogą być korzystne dla rozwiniętych społeczeństw. A dla dziecka korzystne będzie więcej kontaktu z innymi dziećmi oraz bardziej aktywna edukacja w grupach składających się z dzieci w różnym wieku. Dlatego też antropolog ewolucyjny Chaudhary i psychiatra dziecięca Swanepoel wzywają do podjęcia badań nad zdrowiem psychicznym dzieci w społecznościach łowiecko-zbierackich.
      Uczeni zauważają, że dzieci z takich społeczeństw prowadza zupełnie inny tryb życia niż dzieci z krajów rozwiniętych. Spotykają się też z wieloma wyzwaniami i trudnościami, jakich nie doświadczają ich rówieśnicy z naszej części świata, dlatego też ich dzieciństwa nie należy idealizować.
      Naukowcy opisali zaobserwowane przez siebie różnice, które mogą znacząco wpływać na dobrostan dzieci. Zauważyli, że dzieci w krajach rozwiniętych mają niewiele kontaktu fizycznego z innymi ludźmi. Na przykład w Bostwanie w plemieniu !Kung dzieci w wieku 10-20 tygodni aż przez 90% dnia mają fizyczny kontakt z innym człowiekiem, a gdy płaczą to w niemal 100% otoczenie reaguje, najczęściej je przytulając i pocieszając. Krzyczenie czy upominanie płaczącego dziecka są tam niezwykle rzadkie. Tak wielkie zwracanie uwagi na dziecko jest możliwe, gdyż bardzo dużą rolę w opiece odgrywają inni ludzie niż rodzice.
      W wielu społecznościach zbieracko-łowieckich bardzo rozpowszechnione jest allorodzicielstwo, kiedy to osoby inne niż rodzice opiekują się dziećmi. Allorodzice zajmują się nimi przez połowę czasu. Na przykład wśród Efe w DRK dziecko przed osiągnięciem 18 tygodnia życia ma średnio 14 opiekunów dziennie, a opieka nad nim jest przekazywana średnio 8-krotnie w ciągu godziny.
      Obecnie rodzice mają znacznie mniej pomocy w opiece nad dzieckiem ze strony sieci rodziny i znajomych niż prawdopodobnie mieli w czasie całej ewolucyjnej historii człowieka. Ta różnica może wytwarzać presję ewolucyjną, która jest szkodliwa i dla dzieci i dla opiekunów, mówi Chaudhary. Dostępność innych opiekunów może zmniejszać zarówno poziom stresu w rodzinie, jak i ryzyko depresji u matki, które mają bardzo negatywny wpływ na dobrostan i rozwój dziecka, dodaje uczony.
      Autorzy badań podkreślają, że allorodzicielstwo to jedna z kluczowych cech adaptacyjnych człowieka i jest czymś przeciwnym niż proponowane obecnie intensywne macierzyństwo, zakładające, że matki powinny samodzielnie zajmować się dziećmi. Taka narracja może prowadzić do wyczerpania matki i mieć niebezpieczne konsekwencje, mówią Chaudhary i Swanepoel.
      Generalnie rzecz ujmując, w społecznościach łowiecko-zbierackich dziećmi opiekuje się olbrzymia liczba osób, nierzadko na dziecko przypada więcej niż 10 opiekunów. Tymczasem w krajach rozwiniętych zasady opieki są zupełnie inne, nawet w miejscach nastawionych na opiekę nad dziećmi. Na przykład brytyjskie Ministerstwo Edukacji wymaga, by w żłobkach przypadał 1 opiekun na 3 dzieci w wieku do 2 lat i 1 opiekun na 4 dzieci w wieku 2-3 lat. Niemowlęta i dzieci w wieku poniemowlęcym w społecznościach łowców-zbieraczy mają w najbliższym otoczeniu licznych opiekunów. Z punktu widzenia dziecka ta bliskość i interakcja są zupełnie czymś innym niż to, czego doświadczają dzieci w Wielkiej Brytanii. Jeśli dziećmi będzie zajmowało się jeszcze mniej osób niż obecnie, musimy rozważyć możliwość, że odbędzie się to ze szkodą dla dzieci, uważają naukowcy.
      U łowców-zbieraczy dzieci odgrywają znacznie większą rolę w opiece nad niemowlętami niż w społeczeństwach rozwiniętych. W niektórych miejscach już czterolatkowie opiekują się młodszymi dziećmi i potrafią dobrze to robić, a czymś normalnym jest dziecko, które przed osiągnięciem wieku nastoletniego zajmuje się niemowlętami. Tymczasem w krajach rozwiniętych zaleca się, by opiekunem niemowlęcia był co najmniej starszy nastolatek. W krajach rozwiniętych dzieci mają dużo zajęć w szkole i mniej możliwości do opiekowania się innymi dziećmi. Powinniśmy co najmniej rozważyć opiekę nad niemowlętami przez starsze rodzeństwo, dzięki czemu będzie mogło ono rozwinąć swoje umiejętności społeczne, wyjaśnia Chaudhary.
      Autorzy badań zauważają też, że w społecznościach łowiecko-zbierackich rzadko mamy do czynienia z takim modelem nauczania, jak u nas. Najczęściej dzieci uczą się poprzez obserwację i naśladowanie. A dzieci w wieku 2-16 lat dużą część czasu spędzają w grupach o mieszanym wieku bez nadzoru dorosłych. Uczą się od siebie nawzajem, nabywając wiedzę i nowe zdolności poprzez zabawę i eksplorację. Tam nauka i zabawa to jedność. W krajach rozwiniętych czynności te są wyraźnie rozdzielone.
      Uczenie się w klasach jest czymś obcym temu, jak człowiek uczył się przez niemal całą swoją historię. Oczywiście naukowcy zauważają, że umiejętności potrzebne w społeczeństwie łowiecko-zbierackich są zupełnie inne od tego, co jest potrzebne w gospodarkach rynkowych, gdzie nauka w klasach jest niezbędna. Jednak dzieci mogą posiadać pewne psychologiczne cechy odnośnie bardziej naturalnego sposobu nauczania, które można by wykorzystać również w krajach rozwiniętych, stwierdzają.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od marca bieżącego roku w 35 krajach na świecie, w tym i w Polsce, odnotowano ponad 1000 przypadków zachorowania na ciężkie zapalenie wątroby u dzieci. Jako pierwsza świat zaalarmowała Szkocja, w której tylko w marcu i kwietniu odnotowano aż 13 takich przypadków, podczas gdy zwykle w ciągu całego roku odnotowuje się nie więcej niż 4. Szybko okazało się, że podobne wzrosty odnotowano też w Anglii i USA, a w maju informowaliśmy, że choroba dotarła też do Polski.
      Zdecydowana większość przypadków dotyczyła dzieci poniżej 5. roku życia. Większość z nich wyzdrowiała, chociaż u niektórych konieczne były przeszczepy wątroby. Odnotowano też przypadki zgonów.
      Naukowcy z University College London, Great Ormond Street Hospital for Children oraz University of Glasgow donieśli właśnie, że udało im się określić przyczynę zachorowań. W dwóch różnych badaniach stwierdzili oni, że najbardziej prawdopodobną przyczyną jest dependowirus AAV2 (adeno-associated virus 2). Ten znany dotychczas jako nieszkodliwy wirus należy do rodziny Parvoviridae. Dependowirusy zawdzięczają swoją nazwę faktowi, że ich cykl replikacyjny zależy od wirusa wspomagającego, którym jest adenowirus lub wirus herpes. AAV2 był obecny w tkance 96% osób badanych w ramach obu studiów. Dlatego też naukowcy sądzą, że tajemnicze ostre zapalenie wątroby u dzieci to skutek jednoczesnej infekcji AAV2 i adenowirusem. Znacznie rzadziej znajdowano zaś AAV2 i wirusa herpes HHV6.
      Mimo że wciąż nie odpowiedzieliśmy na cześć pytań dotyczących przyczyny nagłego wzrostu liczby przypadków ostrego zapalenia wątroby, mamy nadzieję, że uzyskane przez nas wyniki uspokoją rodziców, którzy martwili się, że przyczyną zachorowań jest COVID-19. Nie znaleźliśmy żadnego bezpośredniego związku pomiędzy tą chorobą a zarażeniem SARS-CoV-2. Widzimy za to, że najsilniejszym biomarkerem badanych przypadków zachorowań jest obecność AAV2 w wątrobie i/lub we krwi, mówi profesor Judith Breuer z UCL. Dodatkowo obecność HHV6 i adenowirusa w zniszczonych wątrobach pięciorga dzieci, które wymagały przeszczepu stawia pytanie o rolę współistniejących infekcji tymi trzema wirusami w najcięższych przypadkach, dodaje uczona.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przeżycie noworodka z wadą wrodzoną zależy od tego, gdzie się urodził. Dowiedli tego naukowcy z 74 krajów, badając blisko 4 tys.dzieci z wrodzonymi wadami. W międzynarodowym badaniu udział wzięli także naukowcy z UMW.
      W międzynarodowym badaniu Global PaedSurg Collaborative Study opublikowanym w The Lancet, w którym wzięli udział także badacze z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, zbadano ryzyko śmierci prawie 4 tys. dzieci z wadami wrodzonymi urodzonych w 264 szpitalach na całym świecie.
      Dzięki kooperacji naukowców z całego świata udało nam się wykazać, że dzieci z wadami wrodzonymi przewodu pokarmowego mają ok. 40 proc. ryzyko zgonu w krajach o niskim dochodzie – wyjaśnia prof. dr hab. Dariusz Patkowski, z Kliniki Chirurgii i Urologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Jeśli jednak porównamy te wyniki do krajów zamożniejszych, to okazuje się że to ryzyko spada do 20 proc. w krajach średniozamożnych i do zaledwie 5 proc. w krajach o najwyższych dochodach.
      Naukowcy porównali m.in. noworodki z wytrzewieniem wrodzonym, wadą, przy której zauważa się największą różnicę w śmiertelności. Nawet 90 proc. dzieci z tym schorzeniem umiera w krajach o niskim dochodzie, w porównaniu z jedynie 1 proc. zgonów w krajach o wysokim dochodzie. W tych ostatnich, większość dzieci z wytrzewieniem wrodzonym będzie mogła wieść normalne życie.
      Geografia nie powinna determinować wyników leczenia dzieci z wadami, które podlegają leczeniu chirurgicznemu – mówi dr Naomi Wright, która poświęciła ostatnie cztery lata na badanie rozbieżności w wynikach leczenia na świecie. Celem Zrównoważonego Rozwoju jest wyeliminowanie możliwych do uniknięcia zgonów noworodków i dzieci poniżej 5 roku życia do roku 2030. Nie da się tego osiągnąć bez pilnych działań na rzecz poprawy opieki chirurgicznej nad dziećmi w krajach o niskim i średnim dochodzie.
      Międzynarodowy zespół naukowców podkreśla potrzebę skupienia się na poprawie opieki chirurgicznej nad noworodkami w krajach o niskim i średnim dochodzie na całym świecie.
      W ciągu ostatnich 25 lat udało się znacząco zmniejszyć śmiertelność dzieci poniżej 5. roku życia poprzez zapobieganie i leczenie chorób zakaźnych – podkreśla prof. Dariusz Patkowski. Zbyt mało natomiast medycyna w globalnym ujęciu skupiała się na poprawie opieki chirurgicznej nad dziećmi. Dlatego rośnie odsetek zgonów w przypadku chorób wymagających interwencji chirurgicznej. A należy podkreślić, że wady wrodzone są obecnie piątą najczęstszą przyczyną zgonów dzieci poniżej 5. roku życia na świecie, przy czym większość zgonów ma miejsce w okresie noworodkowym.
      Co ważne, w krajach wysokorozwiniętych większość kobiet w trakcie ciąży jest pod stałą kontrolą lekarza i jest poddawanych badaniom USG w celu szybkiego wykrycia ewentualnych wad wrodzonych. Podejrzenie ich wystąpienia umożliwia kobiecie poród w szpitalu z dostępną opieką chirurgiczną, aby dziecko mogło otrzymać pomoc zaraz po urodzeniu. W krajach mniej zamożnych natomiast dzieci z takimi samymi schorzeniami często docierają do chirurga z opóźnieniem i już w złym stanie klinicznym, co znacząco zwiększa ryzyko zgonu.
      Badanie podkreśla również znaczenie opieki okołooperacyjnej w ośrodku chirurgicznym.  Dostępu do respiratorów i żywienia pozajelitowego znacząco zwiększa szansę na przeżycie noworodków z poważnymi schorzeniami. Z większym ryzykiem zgonu naukowcy wiążą także brak wykwalifikowanego personelu anestezjologicznego i niestosowanie kontrolnych list bezpieczeństwa w czasie operacji.
      Jak wykazali naukowcy poprawa przeżywalności noworodków w krajach o niskim i średnim dochodzie musi objąć trzy kluczowe elementy:
      – doskonalenie diagnostyki przedporodowej i poród w szpitalu z zapleczem dziecięco-chirurgicznym,
      – poprawę opieki chirurgicznej nad dziećmi urodzonymi w szpitalach powiatowych i zapewnienie bezpiecznego i szybkiego transportu do dziecięcego centrum chirurgicznego,
      – poprawę opieki okołooperacyjnej w dziecięcym centrum chirurgicznym.
      Badacze przyznają, że wymaga to sprawnej współpracy i planowania pomiędzy zespołami położniczymi, neonatologicznymi i chirurgicznymi w centrach chirurgicznych dla dzieci, jak również edukacji i nawiązywania kontaktów ze szpitalami referencyjnymi. Przekonują tym samym, że obok lokalnych inicjatyw, opieka chirurgiczna nad noworodkami i dziećmi musi być włączona do krajowej i międzynarodowej polityki w zakresie ochrony zdrowia dzieci i nie powinna być dłużej zaniedbywana w kontekście globalnego zdrowia.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Organizmy dzieci i dorosłych wytwarzają różne rodzaje i ilości przeciwciał w reakcji na infekcję SARS-CoV-2, donoszą naukowcy z Columbia University. Różnica w przeciwciałach wskazuje, że zarówno sama infekcja jak i reakcja układu odpornościowego dzieci przebiega odmiennie  niż u dorosłych, a organizmy większości dzieci z łatwością pozbywają się koronawirusa.
      U dzieci infekcja trwa znacznie krócej, a wirus prawdopodobnie nie rozprzestrzenia się tak bardzo, jak u dorosłych. Organizmy dzieci mogą pozbywać się wirusa bardziej efektywnie i mogą nie potrzebować tak silnej odpowiedzi przeciwciał, jak dorośli, mówi profesor Matteo Porotto w Wydziału Pediatrii.
      Jedną z najbardziej uderzających cech obecnej pandemii jest fakt, że dzieci radzą sobie z zachorowaniem znacznie lepiej. To nowa sytuacja dla każdego. Ale dzieci są szczególnie dobrze przystosowane do zetknięcia się z patogenami, które napotykają po raz pierwszy. Ich układ odpornościowy jest specjalnie przystosowany do takich sytuacji. Dzieci mają bardzo dużo dziewiczych limfocytów T, które potrafią rozpoznawać wszelkie typy patogenów. Tymczasem układ odpornościowy dorosłych w dużej mierze polega na swojej pamięci patogenów, z którymi już się zetknął. Nasze organizmy nie są w stanie reagować na patogeny tak dobrze, jak organizmy dzieci, wyjaśnia immunolog profesor Donna Farber z Wydziału Chirurgii Columbia University.
      W najnowszych badaniach wykorzystano dane pochodzące od 47 dzieci. Szesnaścioro z nich było leczonych na Columbia University z powodu wieloukładowego zespołu zapalnego u dzieci (MIS-C), który może pojawić się w kilka tygodni po infekcji koronawirusem. Pozostałych 31 dzieci zgłosiło się na leczenie z innych powodów i podczas przyjęcia wykryto u nich SARS-CoV-2. U połowy z tych 31 dzieci nie wystąpiły żadne objawy COVID-19. Wyniki dzieci porównano z wynikami 32 dorosłych, z których część przechodziła infekcję koronawirusem w sposób na tyle poważny, że konieczne było przyjęcie ich do szpitala, a u części objawy były na tyle łagodne, że mogli pozostać w domach.
      Okazało się, że u obu grup dzieci – tych leczonych z powodu MIS-C i tych, u których MIS-C nie występowało – pojawił się ten sam profil przeciwciał. Inaczej było u dorosłych, gdzie widoczne były różnice w zależności od przebiegu choroby. W porównaniu z dorosłymi u dzieci występowało mniej przeciwciał przeciwko białku szczytowemu (białko S), które jest używane przez wirusa do przyczepiania się do komórek gospodarza. U dzieci zauważono też najmniej przeciwciał neutralizujących, podczas gdy u dorosłych, nawet tych w wieku 20 lat, organizm produkował dużo takich przeciwciał. Najwięcej przeciwciał neutralizujących występowało u najbardziej chorych dorosłych.
      Profesor Farber mówi, że może wydawać się sprzeczne z intuicją, iż u najbardziej chorych występuje najwięcej przeciwciał neutralizujących, jednak prawdopodobnie jest to wskaźnikiem dłuższego czasu obecności wirusa w organizmie. Istnieje związek pomiędzy siłą odpowiedzi immunologicznej a siłą infekcji. im bardziej poważna infekcja, tym silniejsza reakcja układu odpornościowego, gdyż potrzebujemy więcej komórek i silniejszej odpowiedzi, by poradzić sobie z większą liczbą pagotenów.
      W przeciwieństwie do dorosłych organizmy dzieci wytwarzały też bardzo mało przeciwciał przeciwko białku wirusa, które jest widoczne dla układu odpornościowego dopiero po tym, jak wirus zainfekuje komórkę. To wskazuje, że u dzieci wirus nie rozprzestrzenia się zbytnio i nie zabija zbyt wielu komórek. Jako, że organizmy dzieci szybko pozbywają się wirusa, nie występuje u nich infekcja na szeroką skalę i nie potrzebują silnej reakcji układu odpornościowego, dodaje Porotto. To zaś może sugerować, że zainfekowane dzieci – w porównaniu z zainfekowanymi dorosłymi – z mniejszym prawdopodobieństwem mogą zarazić innych. Badania, które ukazały się w innych krajach sugerują, że młodsze dzieci w wieku szkolnym nie są głównym źródłem zakażeń. Nasze dane są zgodne z tymi spostrzeżeniami, stwierdza Farber. Naukowcy zastrzegają jednak, że nie badali ilości wirusa u zainfekowanych dzieci.
      Naukowcy mówią, że ich spostrzeżenia nie oznaczają, że dzieci będą słabiej reagowały na szczepionkę. Rozwijane obecnie szczepionki nie naśladują bowiem naturalnej drogi infekcji SARS-CoV-2. Mimo tego, że u dzieci w reakcji na infekcję SARS-CoV-2 nie występują przeciwciała neutralizujące, szczepionki projektowane są tak, by wytworzyć odpowiedź immunologiczną w sytuacji braku infekcji. Dzieci generalnie dobrze reagują na szczepionki i myślę, że po zaszczepieniu w ich organizmach pojawią się przeciwciała neutralizujące i prawdopodobnie będą lepiej chronione niż dorośli, mówi Farber. Uczona dodaje, że konieczne jest zwiększenie liczby dzieci biorących udział w badaniach klinicznych szczepionek na SARS-CoV-2, bo tylko w ten sposób będziemy mogli zrozumieć, na ile szczepionki takie skutecznie chronią najmłodszych.
      Teraz naukowcy z Columbia University skupiają się na badaniu różnic pomiędzy reakcjami limfocytów T dzieci i dorosłych na obecność koronawiusa. Szczególnie interesują ich limfocyty T obecne w płucach, gdyż już wcześniejsze badania tej samej grupy naukowej wykazały, że odgrywają one większą rolę w walce z infekcją płuc niż limfocyty T, które wędrują po organizmie i trafiają również do płuc.
      Uczeni wciąż nie są pewni, dlaczego organizmy dzieci lepiej sobie radzą z SARS-CoV-2. Być może u dzieci pojawia się silniejsza nieswoista odpowiedź odpornościowa, w ramach której do działania przystępuje interferon i makrofagi, atakujące wszystkie komórki zainfekowane przez patogen. Wcześniejsze badania sugerują bowiem, że u dorosłych zainfekowanych nowym koronawirusem odpowiedź nieswoista może być opóźniona. Jeśli nieswoista odpowiedź odpornościowa jest naprawdę silna, w płucach pozostaje mniej wirusa i przeciwciała oraz limfocyty T pojawiające się w ramach odpowiedzi odpornościowej swoistej mają mniej do roboty, stwierdza Farber.
      Nie można też wykluczyć, że wirus ma mniejszą zdolność do infekowania komórek dzieci, być może dlatego, że na powierzchni tych komórek dochodzi do mniejszej ekspresji protein potrzebnych wirusowi do rozpoczęcia infekcji. Uczeni z Columbia testują właśnie te hipotezy, badając komórki dzieci w porównaniu z komórkami dorosłych.
      Interakcja pomiędzy wirusem a gospodarzem to przyczyna, dla której obserwujemy tak duże różnice w reakcji na obecność wirusa. Jednak wciąż zbyt mało wiemy o tym wirusie, by jednoznacznie stwierdzić, dlaczego u niektórych choroba przebiega łagodnie, a u innych ma poważny przebieg, przyznaje Porotto.
      Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature w artykule Distinct antibody responses to SARS-CoV-2 in children and adults across the COVID-19 clinical spectrum.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...