Najmłodsze polskie święto
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Artykuły
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Badania przeprowadzone na Ohio State University sugerują, że narcyzm prezydenta USA wpływa na czas trwania wojen za jego kadencji. Doktorant John P. Harden wziął pod uwagę 19 prezydentów, którzy rządzili w USA w latach 1897–2009. Jego analiza objęła zatem wszystkich mieszkańców Białego Domu od Williama McKinleya po George'a W. Busha.
Prezydenci o wyższym poziomie narcyzmu mają tendencję do wycofywania się z wojny tylko wówczas, gdy mogą powiedzieć, że wygrali i mają tendencję do przedłużania wojny, by móc zadeklarować zwycięstwo, mówi Harden. Jego zdaniem rządzący z wyższym poziomem narcyzmu nie potrafią poświęcić własnego wizerunku dla dobra kraju i chcą wyglądać na heroicznych i kompetentnych, nawet jeśli ma to oznaczać przedłużanie wojny poza jej rozsądne ramy.
Harden oparł się na swoich wcześniejszych badaniach, w ramach których zauważył, że bardziej narcystyczni prezydenci z większym prawdopodobieństwem zaangażują się w wojnę z silnym krajem bez szukania poparcia u sojuszników niż ci mniej narcystyczni.
Do pomiaru skali narcyzmu prezydentów Harden wykorzystał istniejącą bazę danych prezydenckich osobowości. Baza taka powstała w 2000 roku. Jej twórcy poprosili o pomoc 115 ekspertów, z których każdy napisał co najmniej 1 prezydencką biografię, o wypełnienie kwestionariusza składającego się z 200 pytań dotyczących osobowości danego prezydenta. W ten sposób uzyskano 172 kwestionariusze (niektórzy z ekspertów napisali biografię więcej niż jednego prezydenta). Harden przeanalizował tę bazę pod kątem występowania u prezydentów cech osobowości narcystycznej. Ponadto na potrzeby badań wykorzystał definicję wojny mówiącą, że jest to walka pomiędzy dwoma krajami, podczas której w okresie 1 roku w wyniku walk ginie co najmniej 1000 osób. Zgodnie z tą definicją w latach 1897–2009 USA brały udział w 11 wojnach.
Naukowiec stwierdził, że w przypadku rządów 8 prezydentów, u których poziom narcyzmu był wyższy od średniej, średnia liczba dni, w czasie których USA prowadziły wojnę wynosiła 613, natomiast w przypadku 11 prezydentów z poziomem narcyzmu niższym od średniej kraj był w stanie wojny przez 136 dni.
Największym narcyzem wśród badanych prezydentów okazał się Lyndon Johnson (1963–1969, demokrata), a na kolejnych miejscach uplasowali się Theodore Roosevelt (1901–1909, republikanin) i Richard Nixon (1969–1974, republikanin). Najmniej narcystyczny był zaś William McKinley (1897–1901, republikanin), następnie William Howard Taft (1909–1913, republikanin) i Calvin Coolidge (1923–1929, republikanin).
Autor badań stwierdza, że prezydenci o niskim poziomie narcyzmu, jak McKinley czy Eisenhower oddzielali interes osobisty od interesu państwa, postrzegali wojnę jako rozwiązanie ostateczne i starali się jak najszybciej ją zakończyć. Tymczasem ci, którzy byli narcyzami, jak FDR czy Nixon mieli problemy z oddzieleniem własnych pragnień od interesów państwa i przedłużali wojny.
Naukowiec przypomina, że o przystąpieniu do wojny i jej trwaniu decyduje wiele różnych czynników, ale jego zdaniem narcyzm prezydenta jest jednym z nich i był pomijany we wcześniejszych badaniach. Z badań takich wiemy np. że na czas trwania wojny wpływa teren, na jakim jest prowadzona, stosunek sił pomiędzy krajami oraz fakt czy prezydent rozpoczął wojnę czy ją odziedziczył po poprzedniku. Harden wykazał, że nawet po uwzględnieniu tych czynników narcyzm prezydenta nadal wpływa na czas trwania wojny. Wpływ ten utrzymuje się także jeśli uwzględni się czynniki osobiste i wewnętrzne, jak doświadczenie wojskowe prezydenta, czas trwania jego rządów, czy partia prezydenta kontroluje Kongres oraz czy konflikt miał miejsce w czasie zimnej wojny.
Uczony odpowiada też na pytanie, dlaczego narcyzm prezydenta miałby wpływać na wojnę. Jeden z powodów jest taki, że narcyz bardziej wierzy w swoje możliwości i jest bardziej agresywny, chce zatem dzięki wojnie osiągnąć bardziej ambitne cele. Narcyz przyjmuje też nieefektywne strategie, gdyż charakteryzuje się nadmierną pewnością siebie, a chęć utrzymania wizerunku może prowadzić do konfliktów, mówi uczony. Ponadto narcyz, chcąc chronić swój wizerunek, pod wpływem stresu podejmuje błędne decyzje i nie chce się z nich wycofać. Narcystyczni prezydenci więcej czasu poświęcają ochronie własnego wizerunku. To zaś powoduje, że przeciągają wojny dłużej, niż to konieczne, dodaje Harden.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Ryzyko związane ze stawaniem w obronie środowiska naturalnego jest w wielu krajach równie wysokie, co ryzyko bycia żołnierzem w kraju ogarniętym wojną. Liczba morderstw działaczy ekologicznych wzrosła dwukrotnie w ciągu ostatnich 15 lat. Jak wynika z właśnie przeprowadzonych badań, w latach 2002–2017 w 50 krajach świata zabito co najmniej 1558 osób, które próbowały chronić swoją ziemię, środowisko naturalne, zasoby wodne czy dziką przyrodę. To mniej więcej tyle, co połowa amerykańskich żołnierzy, którzy zginęli w Iraku i Afganistanie od 2001 roku.
Średnia liczba zabitych obrońców środowiska wzrosła z 2 do 4 tygodniowo. Autorzy badań na ten temat przypisują ten wzrost zwiększającej się liczbie konfliktów związanych z coraz bardziej intensywnym rolnictwem, górnictwem i innymi niszczącymi przyrodę działaniami, które mają miejsce w coraz bardziej niedostępnych regionach planety.
Jednym z celów badań, których wyniki opublikowano w Nature Sustainability, było zidentyfikowanie najważniejszych czynników stojących za morderstwami popełnianymi na obrońcach przyrody.
Okazało się, że najsilniejsza korelacja dotyczy rządów prawa. Niemal wszystkie morderstwa mają miejsce w krajach, które są najbardziej skorumpowane i najbardziej naruszają prawa człowieka. Większość z tych krajów znajduje się w regionach tropikalnych i subtropikalnych, szczególnie w Ameryce Środkowej i Południowej. Okazuje się też, że tam, gdzie dochodzi do zamordowania osoby chroniącej środowisko czy broniącej swojej ziemi, czyn taki kończy się wyrokiem skazującym jedynie w 10% przypadków. Tymczasem średnia światowa wyroków skazujących w przypadku morderstw wynosi 43%. "To niewiarygodne. Przyczyną jest konflikt o zasoby, jednak problemem jest poziom korupcji", mówi główna autorka badań, Nathalie Butt z University of Queensland.
Uczona zauważa, że konflikty są napędzane w dużej mierze przez popyt w bogatych krajach półkuli północnej. Jej zdaniem to konsumenci i korporacje z naszej części świata powinni wziąć na siebie większą odpowiedzialność i bardziej zwracać uwagę na kwestie etyczne. Musimy uczynić z etyki i jawności ważną część naszego łańcucha dostaw. Musimy się upewnić, że na naszych rękach nie ma krwi, stwierdza.
Autorzy badań podkreślają, że wymieniona przez nich liczba zamordowanych osób opiera się na bardzo ostrożnych szacunkach. Wiele takich przypadków nigdy nie ujrzało bowiem światła dziennego, szczególnie tam, gdzie rządzą autorytarne reżimy ograniczające wolność prasy czy organizacji społecznych.
Specjaliści obawiają się, że w najbliższym czasie może dojść do coraz większej liczby aktów przemocy w Brazylii. Niedawno garimpeiros, czyli nielegalni poszukiwacze złota, zamordowali przywódcę jednego z amazońskich plemion. Po tym, jak prezydent Brazylii Jair Bolsonaro zapowiedział wydanie zgody na wydobycie złota w chronionych dotychczas rezerwatach, ziemie należące do plemienia Waiapi zostały najechane przez uzbrojoną bandę. Doszło do pierwszego ataku od kilkudziesięciu lat. Mieszkańcy wsi, której wodza zamordowano, uciekli przed bandytami do większej wioski, w pobliżu której również słyszano strzały. Garimpeiros próbują wystraszyć Indian i zmusić ich do opuszczenia swoich terenów. Lokalna policja wysłała do rezerwatu swój elitarny oddział, a policja federalna zajęła się sprawą, jednak istnieją obawy, że konflikty w tym i innych miejscach będą narastały.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
W Nowym Jorku aresztowano 43 członków gangów podejrzewanych o dokonanie 3 morderstw. Policja informuje, że zidentyfikowanie sprawców było stosunkowo łatwe, gdyż przestępcy chwalili się swoimi działaniami na Twitterze i Facebooku. Łącząc ich wypowiedzi z prowadzonymi śledztwami detektywi byli w stanie odtworzyć cały przebieg wydarzeń - poinformował komisarz Raymond Kelly.
Podejrzani mają od 15 do 21 lat i są członkami dwóch gangów działających na Brooklynie. Przestępcy są zamieszani w liczne strzelaniny, w których zginęły trzy osoby, a kilkunastu przechodniów zostało rannych.
Wojna pomiędzy Wave Gang i Hoodstarz rozpoczęła się od strzelaniny w sierpniu. Zginął w niej przypadkowy przechodzień, a rany odniósł 9-letni chłopiec i jego ojciec.
Gangsterom już postawiono zarzuty morderstwa, napaści, nielegalnego posiadania broni i rabunku. Grozi im kara dożywotniego więzienia.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Częstość wojen między państwami rosła od 1870 do 2001 r. średnio o 2% rocznie - donoszą badacze z Uniwersytetu w Warwick i Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie.
Wydawać by się mogło, że między końcem zimnej wojny a 11 września 2001 r. świat mógł się nacieszyć względnym spokojem, jednak prof. Mark Harrison z Warwick i prof. Nikolaus Wolf z Uniwersytetu Humboldtów wykazali, że liczba konfliktów między parami państw rosła stale z średnio 6 na rok między 1870 a 1913 r. do 17 rocznie w okresie dwóch wojen światowych, 31/rok w okresie zimnej wojny i aż 36 rocznie w latach 90. ubiegłego wieku.
Liczba konfliktów rośnie i jest to stabilny trend. Z powodu dwóch wojen światowych wzorzec uległ zaburzeniu między 1914 a 1945 r., ale po 1945 r. częstość wojen powróciła do dawnego kursu sprzed 1913 r. - dowodzi Harrison.
Jednym z kluczowych czynników napędzających opisany proces jest rosnąca liczba państw. W 1870 r. było ich 47, a w 2001 aż 187. Starło się więcej par państw, ponieważ w ogóle było więcej par. To nie dodaje otuchy, ponieważ pokazuje, że istnieje bliski związek między wojnami, a tworzeniem (się) państw i nowych granic. Poza tym, bez względu na to, jak ją podzielimy, mamy tylko jedną planetę. Nasza planeta widziała dotąd dwie wojny światowe. Doświadczenie to sugeruje, że nie można być nigdy całkowicie pewnym, które z małych konfliktów przeobrażą się na zasadzie kuli śnieżnej w dużo szersze i bardziej mordercze zmagania - podkreśla Harrison.
Za konflikt niemiecko-brytyjski zespół uznawał wszystko pomiędzy regularną wojną a pokazem siły w postaci wysyłania łodzi podwodnych w pobliże granicy. Nie pozwala to co prawda na przedstawienie intensywności przemocy, ale umożliwia uchwycenie gotowości władzy do siłowego rozstrzygania sporów. Jako że Harrison i Wolf przyglądali się tylko wojnom między państwami, w ich opracowaniu nie uwzględniono wojen domowych.
Naukowcy opowiadają, że gdy rozmawiali o swoich badaniach z kolegami, ciągle pojawiały się 2 pytania związane z dodatkowymi wojnami po 1945 r.: "Czy to nie są po prostu wojny Ameryki?" i "Czy nie są to wojny koalicyjne, do których wiele bardzo oddalonych państw dołącza się symbolicznie, nie oddając nawet jednego strzału?". Harrison i Wolf odpowiadają, że nie. Gdyby wyeliminować dane nt. konfliktów USA, różnica jest praktycznie żadna, bo trend rosnący nadal występuje. Poza tym inni naukowcy wykazali wcześniej, że średni dystans między zwaśnionymi krajami stale spada od lat 50. XX w.
Kto inicjuje spory? Akademicy podkreślają, że co prawda rzeczywiście państwa z większym PKB częściej decydują się na interwencje militarne, ale tendencja ta nie nasiliła się w ciągu 130 objętych analizą lat. Oznacza to, że gotowość do siłowego rozwiązywania konfliktów jest coraz bardziej niezależna od globalnego rozkładu dochodów.
Myśl socjologiczno-politologiczna zakłada, że gdy państwa stają się coraz bogatsze, bardziej demokratyczne i wzajemnie zależne, wojen powinno być mniej. Harrison uważa, że opisana teoria nie jest zła, lecz niekompletna. Politolodzy za bardzo skupili się na preferencjach, tendencji do wojen, pomijając możliwości. Częstsze wojny nie są w takim ujęciu skutkiem chęci, lecz możliwości. Badacze wyjaśniają, że wzrost ekonomiczny sprawił, że prowadzenie wojny stało się tańsze w odniesieniu do tzw. dóbr cywilnych. Poza tym państwom pozwolono opodatkować i pożyczać więcej niż kiedykolwiek dotąd, a zjawisku temu towarzyszył rozrost demokracji. Nie da się też zaprzeczyć, że konflikt zbrojny przeszkadza w handlu, jednak te kraje, którym udało się podtrzymać zewnętrzne kontakty handlowe w czasie wojny, mogły skuteczniej finansować swoje poczynania.
Innymi słowy: rzeczy, które miały spowodować, że politycy będą mniej pragnąć wojny - wzrost zdolności produkcyjnych, demokracja, możliwości handlowe - sprawiły, że wojna stała się tańsza - podsumowuje Harrison.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Pentagon przygotowuje swoją pierwszą strategię obrony cyberprzestrzeni. Z treścią jej jawnej części będzie można zapoznać się prawdopodobnie już w przyszłym miesiącu, jednak już teraz wiadomo, że nie wykluczono zbrojnej odpowiedzi na cyberatak.
Pentagon chce w ten sposób zniechęcić inne kraje do podejmowania prób zaatakowania amerykańskiej infrastruktury poprzez sieć komputerową. Jeśli wyłączysz nasze elektrownie, może wyślemy rakietę do jednej z twoich elektrowni - stwierdził urzędnik Pentagonu.
Stany Zjednoczone stały się szczególnie czułe na punkcie cyberprzestrzeni w 2008 roku, gdy doszło do udanego ataku na co najmniej jeden wojskowy system komputerowy. Ostatnie ataki na Pentagon czy pojawienie się robaka Stuxnet, który z cel obrał sobie irańskie instalacje nuklearne, tylko dolały oliwy do ognia, a ostatnio ofiarą ataku stał się Lockheed Martin, jeden z największych dostawców sprzętu wojskowego.
Nieoficjalnie wiadomo, że wśród urzędników Pentagonu ciągle trwają spory na temat tak istotnych kwestii jak możliwość jednoznacznego wskazania źródła ataku oraz określenie, jak potężny musi być cyberatak, by uznać go za wypowiedzenie wojny. Wydaje się, że w tym drugim punkcie specjaliści są bliscy osiągnięcia porozumienia - jeśli cyberatak powoduje śmierć, zniszczenia lub poważne zakłócenia, a więc ma skutki podobne do tego, jakie przyniósłby tradycyjny atak, wówczas można zacząć rozważać użycie siły zbrojnej w celu jego odparcia.
Wiadomo, że opracowywany dokument liczy około 30 tajnych i 12 jawnych stron. Zawiera m.in. stwierdzenie, że obecnie obowiązujące przepisy prawne dotyczące prowadzenia wojny mają zastosowanie również podczas konfliktu w cyberprzestrzeni. Położono w nim nacisk na zsynchronizowanie amerykańskiej doktryny cyberwojny z doktrynami sprzymierzeńców. NATO przyjęło w ubiegłym roku zasadę, że podczas cyberataku na jeden z krajów zbierze się specjalna grupa konsultacyjna, jednak poszczególne kraje nie będą miały obowiązku przychodzić innym z pomocą.
Zdaniem Pentagonu najbardziej zaawansowane cybearaki wymagają zastosowania zasobów, którymi dysponują tylko rządy. Stąd też wniosek, że za takimi atakami stoją państwa, a więc można się przed nimi bronić za pomocą tradycyjnych sił zbrojnych. Emerytowany generał Charles Dunlap, obecnie profesor prawa na Duke University mówi: Cyberatak rządzi się tymi samymi prawami, co inne rodzaje ataku, jeśli jego skutki są zasadniczo takie same. Dlatego też w razie cyberataku, aby konwencjonalny kontratak był zgodny z prawem, należy wykazać, że jego skutki są podobne do ataku konwencjonalnego.
James Lewis, specjalista ds. bezpieczeństwa w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych, który był doradcą prezydenta Obamy, stwierdził, że jeśli np. cyberatak przyniósł takie straty w handlu, jakie przynosi blokada morska, to usprawiedliwia to zbrojną odpowiedź.
Najtrudniejszą kwestią będzie prawdopodobnie jednoznaczne stwierdzenie, że za atakiem stoi rząd konkretnego państwa. Dość wspomnieć, że wciąż nie wiadomo, kto stał za atakiem Stuxneta. Niektórzy eksperci podejrzewają Izrael i nie wykluczają, że pomagały mu Stany Zjednoczone. Pewności jednak nie ma, gdyż tylko 60% infekcji zanotowano na terenie Iranu. Inne kraje, w których znaleziono Stuxneta to Indonezja, Indie, Pakistan i USA.
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.