
Gwałtownie rośnie liczba zamordowanych obrońców środowiska
By
KopalniaWiedzy.pl, in Ciekawostki
-
Similar Content
-
By KopalniaWiedzy.pl
Google zagroził zbanowaniem całej Australii, a Facebook zapowiada, że usunie ze swojego news feeda treści z australijskich mediów. Wszystko dlatego, że parlament Australii toczy debatę na temat ustawy, zgodnie z którą firmy takie jak Google i Facebook zostałyby zobowiązane do zapłaty autorom za treści, które wykorzystują. Ustawa przewiduje, że jeśli strony nie doszłyby do porozumienia ws. stawek, koncerny internetowe musiałyby płacić stawki określone w ustawie.
Dyrektor Google Australia, Mel Silva, poinformowała, że ustawa taka stanowiłaby „niebezpieczny precedens”, a sama firma przedstawiła rządowi ultimatum, w którym grozi, że przestanie świadczyć swoje usługi na terenie Australii.
Prawo do nieograniczonego linkowania pomiędzy witrynami to podstawa działania wyszukiwarki, jeśli nowe przepisy weszłyby w życie działanie wyszukiwarki byłoby związane z olbrzymim ryzykiem finansowym i operacyjnym i nie mielibyśmy innego wyjścia, niż zaprzestanie oferowania usług Google Search na terenie Australii, stwierdziła Silva podczas przesłuchań przed Senatem. Dodała przy tym, że firma jest skłonna do płacenia mediom za tworzone przez nich treści i podała przykład około 450 tego typu umów, jakie Google podpisało z firmami na całym świecie.
Premier Australii Scott Morrison oświadczył, ze jego rząd nie będzie reagował na groźby. Niech wszystko będzie jasne. To Australia określa, co można robić na terenie Australii. Takie decyzje są podejmowane przez nasz parlament i przez nasz rząd. Tak to działa w Australii. Ci, którzy się z tym zgadzają, są przez nas chętnie widziani.
Najlepszym dowodem na to, że sprawy zaszły za daleko jest fakt, że prywatna firma, korzystając ze swojej monopolistycznej decyzji, próbuje zastraszać suwerenne państwo, mówi Chris Cooper, dyrektor organizacji Reset Australia, która stara się o uregulowanie działalności koncernów technologicznych.
Z kolei przedstawiciele australijskiego Facebooka stwierdzili, że jeśli nowe przepisy zostaną uchwalone, to nie tylko media, ale również zwykli Australijczycy nie będą mogli umieszczać w news feedzie odnośników do australijskich mediów. Josh Machin, dyrektor ds. polityki w Facebook Australia powiedział podczas przesłuchania przed parlamentem, że w feedzie przeciętnego użytkownika informacje z mediów stanowią jedynie 5% treści i Facebook nie odnosi z nich zbyt dużych korzyści finansowych.
Słowa te skomentował Dan Stinton dyrektor australijskiej wersji Guardiana, który stwierdził, że informacje prasowe angażują użytkowników Facebooka, powodują, że ci dłużej w serwisie pozostają, klikają, więc dziwić mogą słowa Machina twierdzącego, że nie przynosi to serwisowi korzyści materialnych.
Niezależny senator Rex Patrick porównał odpowiedź Google'a z reakcją Chin, które zagroziły Australii wojną handlową, gdyby australijskie władze prowadziły śledztwo ws. wybuchu pandemii COVID-19. Wy nie usiłujecie chronić praw użytkowników do wyszukiwania. Wy usiłujecie chronić swoje konto bankowe, stwierdził Patrick.
Przeciwnicy narzucenia regulacji twierdzą, że bronią wolnego internetu. Jednak Dan Stinton zwraca uwagę, że wolny internet, o którym mówią, przestał istnieć wiele lat temu i obecnie jest zdominowany przez kilka wielkich amerykańskich korporacji. Sinton dodaje, że z Facebooka korzysta 17 milionów Australijczyków, a z Google'a – 19 milionów. O tym, co Australijczycy robią w internecie decydują algorytmy tych firm, stwierdza Stinton. Smaczku całemu sporowi dodaje fakt, że przedstawiciele Google'a przyznali, iż w ramach eksperymentu celowo ukrywali w wyszukiwarce pewne treści. Zapewnili jednak, że to nie problem, gdyż były one ukrywane przed 1% australijskiej populacji.
Nowa ustawa trafiła do parlamentu po 18-miesięcznym przeglądzie dokonanym przez Australijską Komisję ds. Konkurencji i Konsumentów. Urząd stwierdził, że monopolistyczna pozycja gigantów IT, jaką ci mają w stosunku do mediów, jest groźna dla demokracji.
W spór włączył się rząd USA. Jego przedstawiciele wyrazili zaniepokojenie próbą regulowania na drodze ustawowej pozycji graczy rynkowych.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Do jutra ludzkość zużyje tyle zasobów, ile Ziemia wyprodukuje do końca bieżącego roku. Earth Overshoot Day, to dzień, w którym w danym roku ludzie zużywają całość zasobów, jakie planeta jest w stanie w tym roku zastąpić. Od lat 70. ubiegłego wieku dzień ten zwykle następuje coraz wcześniej. Tym razem, z powodu pandemii, Earth Overshoot Day nastąpił później niż w roku ubiegłym.
Organizacja Global Footprint Network, która wylicza, kiedy nastąpi Earth Overshoot Day stwierdziła, że w bieżącym roku nastąpi on 22 sierpnia. W ubiegłym roku przypadł on na 29 lipca. To zaś oznacza, że ludzkość zużyła o 9,3% zasobów mniej, niż w roku ubiegłym.
Jednak, jak mówi prezydent Global Footprint Network Mathis Wackernagel, nie mamy czego świętować. Taki stan rzeczy osiągnęliśmy nie dlatego, że tak zaplanowaliśmy, ale dlatego, iż wydarzyła się katastrofa.
Earth Overshoot Day jest wyliczany z uwzględnieniem całego ludzkiego zapotrzebowania na żywność, energię, domy i drogi. Na tej podstawie specjaliści wyliczają, że obecnie ludzkość zużywa o 60% więcej zasobów, niż Ziemia jest w stanie odnowić. To jest tak, jak z pieniędzmi. Możemy wydawać więcej, niż mamy, ale nie może to trwać wiecznie, mówi Wackemagel.
Przedstawiciele Global Footprint Network mówią, że pandemia pokazała, iż ludzkość jest w stanie w krótkim czasie zmienić swoje zwyczaje dotyczące konsumpcji. To bezprecedensowa okazja, by zastanowić się nad naszą przyszłością.
Jak zauważył szef WWF International, pandemia pokazała, jak bardzo marnotrawny, niszczący i niemożliwy do utrzymania jest nasz stosunek do natury. Wezwał do podjęcia działań, które spowodują, że rozwój gospodarczy nie będzie wiązał się z degradacją środowiska. Możemy się rozwijać, ale nie kosztem planety, gdyż wiemy, że kryzys planety oznacza kryzys społeczeństwa, a zatem i kryzys gospodarczy.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Przed dwoma tygodniami informowaliśmy, że koncern wydobywczy Rio Tinto zniszczył dwie australijski jaskinie ze śladami bytności człowieka sprzed 46 000 lat. Sprawa ta wywołała poruszenie na całym świecie. Teraz dowiadujemy się, że już trzy dni później rząd Australii Zachodniej dał firmie BHP Billiton prawo do poszerzenia kopalni, co będzie wiązało się ze zniszczeniem od 40 do 86 stanowisk archeologicznych.
Z dokumentów, do których dotarli dziennikarze Guardiana, dowiadujemy się, że zatrudnieni przez BHP archeolodzy przeprowadzili badania terenowe, zidentyfikowali w okolicy jaskinie ze śladami osadnictwa sprzed 10–15 tysięcy lat i stwierdzili, że badany teren jest zamieszkiwany od około 40 000 lat.
Z raportu przygotowanego dla BHP we wrześniu ubiegłego roku wynika, że zidentyfikowano 22 miejsca z artefaktami, jaskinie z rysunkami naskalnymi, układy przestrzenne wykonane z celowo ułożonych kamienie oraz 40 struktur, będących potencjalnymi stanowiskami archeologicznymi. Zabytki znajdują się na terenach ludu Banjima. Western Australian Aboriginal Heritage Act nie daje Aborygenom prawa do wniesienia oficjalnego sprzeciwu czy zapobieżenia zniszczeniu świętych miejsc. Nie mogą też publicznie sprzeciwić się planom BHP, gdyż podpisali z koncernem umowę, na podstawie której w zamian za korzyści finansowe zgodzili się popierać projekt South Flank.
Banjima poinformowali jedynie rząd Australii Zachodniej, że nie chcą, by stanowiska archeologiczne były niszczone i zauważają, że oznacza to dalszą utratę wartości kulturowych ich ludu. Jesteśmy zaniepokojeni, że tak wiele istotnych kulturowo miejsc zostanie zniszczonych na podstawie jednej decyzji i że żadne z nich nie wydaje się BHP warte zachowania. Przedstawiciele koncernu stwierdzili, że wiedzą o obawach ludu Banjima, ale z praktycznego punktu widzenia kopalnia BHP nie może ominąć tych potencjalnych 86 stanowisk archeologicznych. Firma zaoferowała jedynie przeprowadzenie wykopalisk i przeniesienie znalezionych artefaktów oraz stworzenie cyfrowych wersji miejsc, które mają zostać zniszczone.
Tymczasem w ubiegłym tygodniu Chris Salisbury z Rio Tinto, firmy, która zniszczyła wspomniane na wstępie jaskinie, przepraszał za ten czyn i powiedział, że doszło do nieporozumienia, pomiędzy firmą a lokalnymi ludami.
Ustawa, na podstawie której niszczone są stanowiska archeologiczne i miejsca kulturowe Aborygenów, a która nie daje im prawa do wniesienia formalnego sprzeciwu, liczy sobie 48 lat. Od dwóch lat jest ona analizowana przez władze.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Rosyjska agencja kosmiczna Roskosmos oskarżyła prezydenta Trumpa, że wydając rozporządzenie wykonawcze dotyczące prowadzenia przez USA komercyjnego pozyskiwania zasobów w przestrzeni kosmicznej, położył podwaliny pod przejęcie innych planet przez Stany Zjednoczone. Przedstawiciele Roskosmosu twierdzą, że rozporządzenie prezydenta zagraża międzynarodowej współpracy w kosmosie.
W podpisanym w ostatni poniedziałek rozporządzeniu czytamy, że Stany Zjednoczone będą negocjowały porozumienia, umowy dwustronne i wielostronne z innymi państwami, w celu prowadzenia bezpiecznych publicznych i prywatnych operacji pozyskiwania zasobów z przestrzeni kosmicznej. Rozporządzenie stanowi, że obywatele USA powinni mieć prawo angażowania się w tego typu przedsięwzięcia i że przestrzeń kosmiczna jest z punktu prawnego i fizycznego domeną ludzkiej aktywności, a Stany Zjednoczone nie postrzegają jej jako dobra wspólnego.
Jak zauważa Roskosmos, rozporządzenie to jest sprzeczne z założeniem, że przestrzeń kosmiczna jest dobrem całej ludzkości. Próby zawłaszczenia przestrzeni kosmicznej i agresywne plany przejęcia terytorium innych planet trudno uznać za zachętę do owocnej współpracy, czytamy w oświadczeniu Roskosmosu.
Obecnie stosunki pomiędzy USA a Rosją są najgorsze od czasu zakończenia Zimnej Wojny, jednak współpraca w przestrzeni kosmicznej przebiega bez zakłóceń. To jednak może ulec zmianie. Rzecznik prasowy Kremla, Dimitrij Peskow, powiedział dziennikarzom, że każda próba sprywatyzowania przestrzeni kosmicznej w takiej czy innej formie, będzie nieakceptowalna.
Z pełną wersją dokumentu zatytułowanego „Executive Order on Encouraging International Support for the Recovery and Use of Space Resources” można zapoznać się na stronie Białego Domu.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Od lat słyszymy, że ocieplenie klimatu czy topnienie lodowców zagrażają źródłom wody od których uzależniony jest byt miliardów ludzi. Indyjskie Narodowe Biuro Statystyki Kryminalnej (NCRB) poinformowało właśnie o znacznym wzroście liczby przestępstw związanych z konfliktami o wodę. Dochodzi do sporów, drobnych przestępstw, fizycznych starć i morderstw.
W roku 2018 liczba takich przestępstw była niemal 2-krotnie większa niż rok wcześniej. Najwięcej sporów o wodę miało miejsce w stanach Maharashtra i Bihar, które w ostatnich latach zmagają się z ciężką suszą. Z najnowszego raportu NCRB wynika, że w 2018 roku zanotowano 838 przestępstw tego typu. Rok wcześniej były to 432 przestępstwa. W sporach o wodę życie straciły 93 osoby.
Eksperci mówią, że spory toczą się pomiędzy społecznościami, wsiami i kastami. Gdy zmniejsza się dostępność wody, zaostrzają się konflikty, obejmują one całe społeczności, spierają się miasta z wsiami. Sytuacja w niektórych stanach była bardzo zła w 2018 roku, mówi Himanshu Thakkar, koordynator South Asia Network on Dams, Rivers and People.
Częścią problemu jest złe zarządzanie zasobami. Indie maksymalnie eksploatują zasoby wód podziemnych. W kraju tym spod ziemi pobiera się tyle wody, co łącznie w USA i Chinach. Złe zarządzanie powoduje, że poziom wód gruntowych błyskawicznie spada. W 2018 roku opublikowano raport, z którego wynika, że jeśli nic się nie zmieni, to 21 miast, w tym Delhi, Bengaluru, Chennai i Hyderabad już w 2020 roku wyczerpie całe zapasy wód podziemnych, co bezpośrednio dotknie 100 milionów ludzi.
W tym samym raporcie czytamy, że do roku 2030 zapotrzebowanie Indii na wodę będzie 2-krotnie większe niż zapewniają jej dostępne źródła. Setki milionów ludzi będą miały problem z dostępem do wody, a jej brak może przełożyć się na stratę 6% PKB.
Z danych Banku Światowego dowiadujemy się, że dochodzi do szybkiego spadku odnawialnych zasobów wody pitnej w przeliczeniu na mieszkańca Ziemi. Jeszcze w 1960 roku na każdego człowieka przypadało 13 364 metry sześcienne odnawialnych zasobów wody pitnej. W roku 2014 było to już 5 932 m3. UNESCO szacuje, że w rozwijających się krajach Azji, Afryki i Ameryki Południowej przeciętne zużycie wody na głowę mieszkańca wynosi 50–100 litrów dziennie. W krajach rozwiniętych jest to około 10-krotnie więcej.
Krajami o największych odnawialnych zasobach wody pitnej w przeliczeniu na mieszkańca są (dane dla roku 2017): Islandia (507 463 m3), Gujana (348 374 m3), Surinam (175 719 m3), Kongo (157 148 m3), Papua Nowa Gwinea (97 079 m3), Bhutan (96 582 m3), Gabon (81 975 m3), Kanada (79 238 m3), Norwegia (74 081 m3) oraz Wyspy Salomona (79 123 m3). W Indiach jest to 1427 m3.
Polska znajduje się dopiero na 133. pozycji na świecie, a nasze zasoby na mieszkańca wynoszą 1585 m3. Pocieszający jest fakt, że wzrosły one z 1579 m3 w roku 2012 i jesteśmy jednym z niewielu krajów, gdzie zanotowano wzrost tych zasobów. Jednak w Europie mniej wody do dyspozycji mają tylko mieszkańcy Czech, Danii i Cypru.
« powrót do artykułu
-
-
Recently Browsing 0 members
No registered users viewing this page.