Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

 

Jak dowiadujemy się z książki Case, Argument Structure and Word Order autorstwa profesora Shigeru Miyagawy, lingwisty z MIT-u, języki są znacznie bardziej podobne, niż się nam wydaje.

W języku angielskim znalezienie dopełnienia bliższego jest stosunkowo proste. Występuje ono zaraz przy czasowniku. W zdaniu „I gave a book to Mary“ (Dałem książkę Marysi) dopełnienie bliższe „book“ znajdziemy przy czasowniku „gave“, a dopełnienie dalsze „Mary“ jest od niego oddalone. Inaczej jednak ma się sprawa z językiem japońskim, którego szyk jest znacznie bardziej luźny. Tam dopełnienie bliższe oznaczone jest przyrostkiem -o. W zdaniu „Taroo-wa hon-o kinoo katta“ porządek wyrazów jest następujący - „Taro książkę wczoraj kupił“. „Książka“ (hon-o) jest dopełnieniem bliższym, jednak nie sąsiaduje ono z wyrazem „kupił“ (katta).

Dla kogoś uczącego się języka, szczególnie gdy w jego rodzinnym języku szyk zdania jest bardziej sztywny niż w japońskim, może być to poważnym problemem. Japoński i angielski wydają się bardzo różnić od siebie. Jednak profesor Miyagawa dowodzi, że z punktu widzenia lingwisty różnice nie są aż tak wielkie.

Mamy do czynienia z interesującym napięciem pomiędzy różnicami a podobieństwami. Ludzkie języki są zadziwiająco różne. Każdy z nich ma unikalne właściwości odróżniające go od 6500 czy 7000 innych języków. Jeśli jednak spojrzymy na nie z punktu widzenia lingwisty zauważymy, że istnieją właściwości wspólne wszystkim językom.

Uczony wykazuje w swojej książce, że pomiędzy angielskim a japońskim następuje rodzaj pewnej wymiany. Japoński i angielski przyjmują reguły, które drugi język porzucił. Miyagawa zauważył, że w VIII i IX wieku w japońszczyźnie przyrostek -o nie był używany na oznaczenie dopełnienia bliższego. Używano go do oznaczania emfazy. W tym samym czasie język angielski używał znaków gramatycznych (takich jak obecny dopełniacz saksoński) na oznaczenie dopełnienia bliższego występującego w bierniku. Ponadto szyk zdania był znacznie bardziej luźny niż we współczesnym angielskim. Dopełnienie bliższe mogło pojawić się w wielu miejscach zdania.

Patrząc z punktu widzenia gramatyki stary japoński jest jak współczesny angielski. A stary angielski i łacina są jak współczesny japoński, stwierdza Miyagawa. Do takiej „wymiany zasad“ pomiędzy japońskim a angielskim dochodziło, gdy języki te nie miały ze sobą żadnej styczności, zatem nie można zjawiska tego tłumaczyć wzajemnym wpływem.

Znalezienie takich wzorców jest bardzo trudne. Wiele z nich wymaga bowiem szczegółowych wieloletnich badań. Profesor Miyagawa zawarł w książce wyniki swojej 30-letniej pracy naukowej oraz przegląd prac innych autorów. Jego spostrzeżenia zostały wzmocnione niedawno opublikowaną pracą Yuko Yanagidy z Tsukuba University. Również ona zauważyła, że w starym japońskim występuje sposób oznaczania dopełnienia bliższego, który jest podobny do metody używanej czasem we współczesnym angielskim. W jednej z fraz występuje bowiem połączenie dopełnienia bliższego i czasownika „tuki-sirohu“, co przypomina np. współczesne angielskie „bird-watching“, a podobną konstrukcję można znaleźć w języku Czukczów „qaa-tym-ge“..

Szczególnie zadowoleni z książki Miyagawy są lingwiści badający ewolucję języków. Niezbyt wiele języków zachowało historyczne zapiski i tylko niektóre z nich przydają się do badania zmian. Większość takich jeżyków to języki indoeuropejskie. Dobrze przeprowadzona analiza zmian w języku japońskim jest zatem niezwykle cenna - powiedział David Lightfood z Georgetown University.

Miyagawa zauważył też inne podobieństwa. Na przykład w języku japońskim występuje, podobnie jak i w angielskim tzw. „efekt blokujący“. Polega on na tym, że np. w angielskim można zastąpić wyraz „curious“ wyrazem „curiosity“, ale nie można zastąpić wyrazu „glorious“ słowem „gloriosity“. Dzieje się tak, gdyż istnieje wyraz „glory“. W japońskim efekt blokujący występuje na bardzo szeroką skalę. Nikt jednak nie przeprowadził wcześniej takiego porównania - mówi Miyagawa.

Pracę profesora chwali też John Whitman z Cornell University. Lingwiści mają tendencję do myślenia, że ich własny język zawsze stosował się do tych samych podstawowych reguł. Ale Shigeru Miyagawa wykazał, że japoński sprzed 1000 lat był różny od współczesnego języka - mówi. Jego zdaniem kolejnym krokiem w tego typu badaniach powinno być podzielenie badanych okresów na mniejsze części. Miyagawa pokazał zmiany na przestrzeni setek lat. Warto byłoby zobaczyć, jak zmienia się język np. co 50 lat.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze nie jestem do końca przekonana czy podany przykład z dopełnieniem bliższym i dalszym opisany w ten sposób dowodzi czegokolwiek. Angielski jest typowym językiem SVO (subject-verb-object: podmiot-orzeczenie-dopełnienie), japoński jest opisywany jako SOV (podmiot-dopełnienie-orzeczenie), chociaż tak naprawdę ważne jest, żeby czasownik był w odpowiednim miejscu, a nie podmiot czy orzeczenie.

 

Również wydaje mi się, że słowo "wymiana" i wyrażenie "przyjmują reguły, które drugi język porzucił" może wprowadzić czytelnika w błąd. Rozwój języków jest różny i niezależny - dlatego należą do różnych rodzin językowych.

 

Ponad to, na ile moja wiedza pozwala, termin "znak gramatyczny" absolutnie nie pasuje do kontekstu. Nie znam terminologii polskiej, ale wygląda jak obrzydliwa kalka z angielskiego "grammatical marker". Osobiście użyłabym po prostu terminu "końcówka fleksyjna", bo staroangielski był językiem fleksyjnym z pełną odmianą rzeczownikową i przymiotnikową.

 

Dalej, szyk zdania w języku staroangielskim był luźny właśnie dlatego, że miał przypadki i końcówki osobowe, które załatwiały całą sprawę. Nie ma tego w języku japońskim, w którym czasownik jest na końcu zdania, a podmiot i orzeczenie zmienia położenie w zależności od tego, na co jest położony nacisk, więc jest to bardziej emfaza niż dowolność bez wpływu na znaczenie.

 

Uważam również, że cytat z Miyagawy o tym, że staroangielski i łacina były jak współczesny japoński jest wyrwany z kontekstu i absolutnie zmienia znaczenie, jakie to zdanie mogło mieć pierwotnie. Staroangielski i współczesny japoński zdecydowanie nie są identyczne gramatycznie i to z wielu powodów, również szyku zdania i powodów ku temu. Japoński jest językiem aglutynacyjnym (każdy dodany morfem ma dokładnie jedno znaczenie - wnosi znaczenie czasu lub trybu lub funkcji w zdaniu etc.), a staroangielski i łacina były językami fleksyjnymi (morfem miał wiele znaczeń - osoba i czas, liczba etc.). Różnice na takim poziomie można mnożyć.

 

Na koniec, fraza "efekt blokujący" jest znów kalką z języka angielskiego i nie występuje w języku polskim w zamierzonym znaczeniu (zgodnie z moją wiedzą). Poza tym, podany przykład niewiele mówi i niewiele wprowadza do artykułu. Albo bym to rozwinęła, albo pominęła w ogóle.

 

Podsumowując, artykuł jest mętny, użyte są niedokładne terminy, a przykłady i cytaty są źle dobrane. Temat sam w sobie ciekawy, ale przedstawiłabym go w inny sposób. Na pewno badanie Miyagawy jest warte przeczytania, ale osobiście zrobiłabym to w języku angielskim.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ze wszystkich języków należy usunąć słowo "nie" jako część zaprzeczenia np: niegłupi , niedrogi, niemądry i zastąpić właściwym słowem odpowiednio : mądry , tani, głupi.

 

Myślę że takie rozwiązanie poprawiłoby jakość myślenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ze wszystkich języków należy usunąć słowo "nie" jako część zaprzeczenia np: niegłupi , niedrogi, niemądry i zastąpić właściwym słowem odpowiednio : mądry , tani, głupi.

 

Myślę że takie rozwiązanie poprawiłoby jakość myślenia.

 

Waldi wie lepiej niż lata ewolucji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Waldi wie lepiej niż lata ewolucji.

 

To nie ewolucja stworzyła samolot tylko ludzie, podlegał on wielokrotnym logicznym zmianom tak samo powinno być w przypadku języka . Dla podświadomości niegłupi i głupi oznacza to samo dla świadomości już nie - stąd powstaje dysonans między tym co się myśli a mówi i co inni z tego rozumieją. Czas na zmianę tego ogłupiającego "nie".

 

Wszystkie manipulujące serwisy prasowo-telewizyjne na tej sztuczce bazują.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
To nie ewolucja stworzyła samolot tylko ludzie

To fajnie, ale ja nie każę Ci latać ani jelitami, ani językiem.

 

Stwarza i wymyśla się tylko z intencją. Trudno mówić o intencji, skoro działanie języka nie jest dobrze znane. Odkryty też nie, bo odkrycie sugeruje istnienia tegoż przed i poza człowiekiem. Mętajęzykowe gdybania są bardzo młode, więc nie, ludzie nie wymyślili języka. Vide gesty, vide teorie, że język to skutek uboczny porządkowania myślenia.

 

podlegał on wielokrotnym logicznym zmianom tak samo powinno być w przypadku języka.

Skąd wiesz, jak powinno być? Ok, dbajmy o język, ale z logiką formalną niewiele on ma i nie będzie miał wspólnego: "iść na pieszo", dwa przeciwne znaczenia słowa "czerstwy", plus milion innych przykładów.

 

Dla podświadomości niegłupi i głupi oznacza to samo dla świadomości już nie

Po pierwsze, skąd wiesz co podświadomość wie? Z książki o programowaniu się na sukces, na który zasługujesz z www.zlotemysli.pl za 5,99 zł?

 

stąd powstaje dysonans między tym co się myśli a mówi i co inni z tego rozumieją. Czas na zmianę tego ogłupiającego "nie".

Dysonans istniał zawsze i istnieć będzie. Dlatego nie ma ani jednego ekwiwalentu między językami, dlatego semantyka nadal nie wie, co to tak naprawdę jest znaczenie. Podstawowy postulat językoznawstwa głosi, że każde słowo zyskuje nowe znaczenia. Pomijając ewidentne okazjonalizmy, znasz co najmniej 1000 razy więcej (zależnie od definicji) znaczeń niż słów. Interpunkcję masz straszną, więc pewnie nie bardzo gawarisz w innych językach - ewentualnie gawarisz, tylkoś niechlujny - ale jakoś wątpię, że jesteś w stanie opanować taki słownik w 1000 języków, jaki masz w polskim. Ale spoko, kilka dekad maszyn latających z pewnością wpłynęło na rozwój pamięci leksykalnej.

 

Wszystkie manipulujące serwisy prasowo-telewizyjne na tej sztuczce bazują.

Bazują na wielu innych, ale Ty się dałeś nabrać na ten motyw z "nie" - naiwnie wierząc, że mózg przetwarza język zerojedynkowo, jakby nie było nic pośredniego pomiędzy (chociaż Ty lubisz skrajne opinie, więc może tak właśnie w Twoim przypadku jest) - i nie zwracasz uwagi na o wiele groźniejsze acz subtelniejsze manipulacje.

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ze wszystkich języków należy usunąć słowo "nie" jako część zaprzeczenia np: niegłupi , niedrogi, niemądry i zastąpić właściwym słowem odpowiednio : mądry , tani, głupi.

 

Myślę że takie rozwiązanie poprawiłoby jakość myślenia.

 

I w takim układzie skończylibyśmy z nowomową i licho wie czym. Bo jeśli ktoś nie jest głupi, to musi być mądry, a jeśli nie jest mądry, to musi być głupi. Bezdobre, dobre, plusdobre, dwaplusdobre...

 

Jest to pomysł na poziomie tego, co usłyszałam niedawno od pewnego anglisty, że ortografię polską trzeba uprościć. Aż żal człowieka ściska jak słyszy filologa mówiącego coś takiego, a i nie mniejszy jak się widzi tego typu pomysły na uproszczenie języka.

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:D no cóż gdyby było logicznie i uczciwie to nikt by wam ( nie płacił) za bełkot wielolinijkowy który siejecie (mający zgubić ślad tej prostej myśli - mózg myśli obrazami , wyrażenie nie drzwi i drzwi wygląda tak samo podświadomość wyciągła inne wnioski a świadomość inne - potem ludzie się dziwią dlaczego nie kradnij, nie zabijaj, nie cudzołóż , nie pożądaj żony bliźniego , skutkują takim wszech ogarniającym syfem - no cóż, wszyscy się o ten syf modlą , a potem o niego potykają).

 

Ps: a prywatne wycieczki

 

Interpunkcję masz straszną, więc pewnie nie bardzo gawarisz w innych językach - ewentualnie gawarisz, tylkoś niechlujny - ale jakoś wątpię, że jesteś w stanie opanować taki słownik w 1000 języków, jaki masz w polskim. Ale spoko, kilka dekad maszyn latających z pewnością wpłynęło na rozwój pamięci leksykalnej.

 

wsadź sobie w majteczki.

i (nie z przodu) tam gdzie masz rureczkę

tylko z tyłu tam gdzie masz dziureczkę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest to pomysł na poziomie tego, co usłyszałam niedawno od pewnego anglisty, że ortografię polską trzeba uprościć. Aż żal człowieka ściska jak słyszy filologa mówiącego coś takiego, a i nie mniejszy jak się widzi tego typu pomysły na uproszczenie języka.

 

A dlaczego nie? Język i tak się zmienia. Zmienił się na tyle, że dobra narodowe w postaci Pana Tadeusza, Zemsty, czy o zgrozo, Samych swoich są niedostępne dla mojego dziecka. Młodzież angielska dostaje słowniczki do tłumaczenia Szekspira. Skoro nie umiemy i nie chcemy powstrzymywać języka przed zmianami, to może niech to będą zmiany na lepsze ? Mało kto odróżnia w mowie "h" i "ch". Różnica między "ó" a "u" zniknęła ze 100 lat temu, różnica "rz" a "ż" znana jest tylko małej grupie szamanów z siódmego kręgu wtajemniczenia. Został nam tylko jeden żuraw a osnowa rzeczywistości nie pękła :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A dlaczego nie? Język i tak się zmienia. Zmienił się na tyle, że dobra narodowe w postaci Pana Tadeusza, Zemsty, czy o zgrozo, Samych swoich są niedostępne dla mojego dziecka.

 

Przepraszam, ale chyba nie do końca rozumiem dlaczego, bo sama problemów nie miałam z odbiorem, a ledwie 21 wiosen za mną. Wątpię, żeby język w 5 lat zmienił się na tyle, że obecni 16latkowie nie są w stanie tego zrozumieć.

 

Język zmienia się ciągle, ale w wolniejszym tempie przez co nadal jesteśmy w stanie zrozumieć naszych dziadków i z nimi normalnie rozmawiać.

A już na pewno nie jest to argument broniący zmiany ortografii.

 

Młodzież angielska dostaje słowniczki do tłumaczenia Szekspira.

 

Młodzież angielska to kompletni ignoranci, bo są źle uczeni własnego języka. Są mniej świadomi swojego języka niż Polacy, a przynajmniej mniej niż moja klasa licealna była świadoma polskiego, bo może młodzież polska jak bardzo chce, to też jest odporna na wiedzę wpajaną w szkole (albo ma beznadziejnych nauczycieli).

Angliści po kursie z historii języka angielskiego nie dostają słowniczków, żeby tłumaczyć teksty starsze niż Szekspir.

 

 

Skoro nie umiemy i nie chcemy powstrzymywać języka przed zmianami, to może niech to będą zmiany na lepsze ? Mało kto odróżnia w mowie "h" i "ch". Różnica między "ó" a "u" zniknęła ze 100 lat temu, różnica "rz" a "ż" znana jest tylko małej grupie szamanów z siódmego kręgu wtajemniczenia. Został nam tylko jeden żuraw a osnowa rzeczywistości nie pękła :)

 

Nie zgodzę się, że mało kto odróżnia "h" i "ch". Mam znajomych z różnych części Polski, którzy są w moim wieku i nadal nieświadomie różnicę zachowują. Zgodzę się, że rozróżnienie ginie, ale wszystkie wyrazy wyewoluowały z czegoś. Osobiście jestem za tym, żeby uczyć historii języka polskiego, a nawet staro-cerkiewno-słowiańskiego w liceach właśnie po to, żeby być świadomym zmian i nie brać ich za przejaw upraszczania pisma, tylko mowy.

Jeśli teraz zmienimy ortografię w ten sposób, dla kolejnych pokoleń dzieła pokroju "Pana Tadeusza" już na pewno będą niedostępne. Czy sami chcemy się pozbawić swojego dziedzictwa poprzez pozostawienie go tylko wyedukowanym polonistom?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapis "u" i "ó" jest przydatny w odmianie przez przypadki. Szkoda, że u nas nie uczą tego jako zjawiska fonetycznego, że różne samogłoski zamieniamy przy skracaiu ilości sylab w "ó".

 

Zgodzę się też z branwen, że "Pan Tadeusz" jest językowo nadal dostępny, tylko trudny - ale taki był zawsze. Ograniczyłbym tylko wypowiedzi typu "Anglicy to ignoranci" w tym kontekście, bo Szekspir jest nieporównywalnie trudniejszy, a różnica między staroangielskim i współczesnym angielskim jest taka, jak między dzisiejszym polskim i mową Mieszka I.

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szekspir w oryginale jest trudny, to prawda. Ale są trudniejsze teksty, tylko do nich się już stosuje przekłady na współczesny angielski (vide: Canterbury Tales).

 

Ja nawet bym się pokusiła o porównanie, że różnica między staroangielskim a współczesnym angielskim jest jak pomiędzy mową Mieszka I a "Kali jeść, Kali pić".

Jedno z moich ulubionych zdań: "Ić bēo mid ēow ealle dagas" to współczesne "I am with you for all days". Jak się wie co to powinno być, to się to widzi, ale jak się nie wie, to jest to czarna magia.

Inna sprawa, że zaczęłam czytać (hobbystycznie) antologię poezji staroangielskiej i średnio angielskiej. Staroangielska ma tłumaczenia na współczesny, a średnio angielska tylko pojedyncze słowa ma wyjaśnione.

 

Co swoją drogą wygląda trochę jak współczesne wydania "Pana Tadeusza" - też mają przypisy.

 

I u nas też się źle języka uczy (ale moim zdaniem i tak lepiej niż w wielu krajach). Jest tyle przydatnych rzeczy, których można by nauczać i język polski nie byłby taki trudny dla Polaków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapis "u" i "ó" jest przydatny w odmianie przez przypadki. Szkoda, że u nas nie uczą tego jako zjawiska fonetycznego, że różne samogłoski zamieniamy przy skracaiu ilości sylab w "ó".

 

Wiedziałem. Szamani i siódmy krąg wtajemniczenia. :) Zdajesz sobie sprawę, że to zdanie brzmi jak " mechanizm Sn1 powoduje racemizację" ?

Większość chemików właśnie wzruszyła ramionami - każdy to wie. Ale ja nie wymagam tego od Ciebie ;)

 

 

Zgodzę się też z branwen, że "Pan Tadeusz" jest językowo nadal dostępny, tylko trudny - ale taki był zawsze.

 

Mam fantastyczne, stare, wydanie Pana Tadeusza dla Polonii amerykańskiej z wyjaśnieniami językowymi. Wyjaśnień jest więcej niż Pana Tadeusza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie zgodzę się, że mało kto odróżnia "h" i "ch". Mam znajomych z różnych części Polski, którzy są w moim wieku i nadal nieświadomie różnicę zachowują.

 

Z moich obserwacji Śląsk i północno-wschodnie rubieże zachowują różnicę. Ale nie jest to częste. Na tyle rzadkie, że zwraca uwagę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z moich obserwacji Śląsk i północno-wschodnie rubieże zachowują różnicę. Ale nie jest to częste. Na tyle rzadkie, że zwraca uwagę.

 

Z moich obserwacji dochodzi jeszcze sporo wchodu do tego i pojedyncze osoby z lubuskiego. Nie jest to częste, ale zwraca uwagę tylko osób, które wiedzą czego szukać. Reszta nie widzi różnicy, bo nie jest na to nastawiona. A szkoda, bo to ładne rozróżnienie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Reszta nie widzi różnicy, bo nie jest na to nastawiona. A szkoda, bo to ładne rozróżnienie.

 

Czuję, że współczesna kultura obrazkowa mocno na nas wpływa, że mówimy "nie widzimy różnicy" tam gdzie jej nie słychać. Szkoda, bo to ładne rozróżnienie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuję, że współczesna kultura obrazkowa mocno na nas wpływa, że mówimy "nie widzimy różnicy" tam gdzie jej nie słychać. Szkoda, bo to ładne rozróżnienie :)

 

Touché!

:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuję, że współczesna kultura obrazkowa mocno na nas wpływa, że mówimy "nie widzimy różnicy" tam gdzie jej nie słychać. Szkoda, bo to ładne rozróżnienie :)

 

Na swoje usprawiedliwienie mam, że od trzech lat językiem, z którego korzystam najczęściej jest angielski, a kolejnym walijski i przestaje kontrolować ojczysty język.

Bo jak najbardziej się zgadzam, że jak słychać, to różnicę powinno być słychać, a nie widać :)

 

... chociaż jeśli się zapisze alfabetem fonetycznym to i będzie widać ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Wiedziałem. Szamani i siódmy krąg wtajemniczenia. :) Zdajesz sobie sprawę, że to zdanie brzmi jak " mechanizm Sn1 powoduje racemizację" ?

 

Nie - każdy pisze i każdy odmienia przez przypadki, ale nie każdy racemizuje :P Każdy wykształcony człek Ci powie, że jest "kół", bo "koła" (a nie: "kuł", a tym bardziej nie: "kłuł").

 

 

Mam fantastyczne, stare, wydanie Pana Tadeusza dla Polonii amerykańskiej z wyjaśnieniami językowymi. Wyjaśnień jest więcej niż Pana Tadeusza.

 

Cóż - mam bardzo złe zdanie o Polonii już od dawna, i to z wielu powodów ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie - każdy pisze i każdy odmienia przez przypadki, ale nie każdy racemizuje :P Każdy wykształcony człek Ci powie, że jest "kół", bo "koła" (a nie: "kuł", a tym bardziej nie: "kłuł").

 

Twoja definicja wykształconego człowieka jest dramatycznie różna od mojej. Przykro mi, ale większość normalnych ludzi musi się natężyć by przypomnieć sobie, że odmienia przez przypadki.

Kiedy Małysz zjadł banan to przez Polskę przetoczyła się dyskusja co zjadł i dlaczego. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To normalnych, czy wykształconych? ;-) Na piśmie większość normalnych ludzi odróżnia ww. przykłady. Banan, banana - akurat rozumiem ten błąd, bo końcówki w polskim się zmieniają, już jest 800 wyjątków. Nawet jeśli się nie wie, że się odmienia przez przypadki, to się przez nie odmienia - wszak języka używa każdy. Niemniej, dla mnie szerokość i długość geograficzna są odwrotne, niż by mi się logicznie wydawało, ale ufam specjalistom; reszta niech zaufa lingwistom, że nasz alfabet jest naprawdę bliski optimum przy zachowaniu niemal fonetyczności i byciu kompatybilnym wstecz i wszerz ("mam dwa koła, mam pięć kuł" wygląda tragicznie, nie?).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To normalnych, czy wykształconych? ;-)

 

Około 80% obywateli ma wykształcenie ponadpodstawowe. To podpada pod pojęcie normy ;)

 

reszta niech zaufa lingwistom, że nasz alfabet jest naprawdę bliski optimum przy zachowaniu niemal fonetyczności i byciu kompatybilnym wstecz i wszerz

 

Aha! Odwołanie do autorytetu? Żywię głęboki szacunek dla zawodowców, ale nic nie może zastąpić dowodu wprost :)

 

("mam dwa koła, mam pięć kuł" wygląda tragicznie, nie?).

 

Może się opaczyć. W przypadkach szczególnie trudnych można to sobie powiedzieć na głos :) Nie wiem jak Ty, ale ja na pewno używam formy "kół" tylko dlatego, że taką ją widziałem. W przypadkach wątpliwych kiedy nie starcza doświadczenia - czyli oczytania - trzeba się odwołać do wiedzy teoretycznej i reguł. Wtedy nadziewamy się na jeden rozlicznych wyjątków. I oto mamy do Was, językoznawców, pretensje .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem jak Ty, ale ja na pewno używam formy "kół" tylko dlatego, że taką ją widziałem. W przypadkach wątpliwych kiedy nie starcza doświadczenia - czyli oczytania - trzeba się odwołać do wiedzy teoretycznej i reguł. Wtedy nadziewamy się na jeden rozlicznych wyjątków. I oto mamy do Was, językoznawców, pretensje .

 

Jestem dysortografikiem (szalenie przeszkadza u lingwisty, szczególnie jak jest widoczne nie tylko w języku ojczystym) i ja nie umiem użyć formy tylko dlatego, że ją widziałam, bo mój mózg płata mi figle i dlatego odwołuję się do reguł, a najczęściej odmieniam przez przypadki. Gdy byłam dzieckiem potrafiłam napisać to samo słowo w jednej linii z błędem i bez (i tego nie widziałam oraz nie wiedziałam dlaczego mi mówią, że napisałam to słowo dwa razy w inny sposóB). Potem zaczęłam dużo czytać i część rzeczywiście się "opatrzyła", ale nie wszystko. Jak mam gorszy dzień, to i w prostym słowie zrobię błąd, jeśli nad tym nie pomyślę.

 

Zastanawiam się o co mieć pretensje do językoznawców. Jedyny powód, moim zdaniem, to jeśli reguły są źle sformułowane, niepraktyczne, a wyjątków nikt nie uczy. Językoznawca nie jest językotwórcą przecież :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W przypadkach wątpliwych kiedy nie starcza doświadczenia - czyli oczytania - trzeba się odwołać do wiedzy teoretycznej i reguł. Wtedy nadziewamy się na jeden rozlicznych wyjątków. I oto mamy do Was, językoznawców, pretensje .

 

Wiesz, ja np. zawsze sądziłem, że francuska ortografia jest tworzona przez szaleńców. Ale z czasem zacząłem zauważać, że te bzdurne zapisy to jedyny sposób, na jaki pozwala kompatybilność wstecz. Fonetyka francuska się mocno zmieniła, i żeby móc czytać książkę sprzed 100, ortografia została zachowana, po czym "łatano" paradoksy z tej kompatybilności wynikające. Z polskim jest podobnie, więc trochę zaufania - szczególnie iż polska ortografia uchodzi za jedną z najsensowniejszych w Europie ;)

 

branwen - sypatyzuję z Twoją dysortografią, szczególnie jeśli z cymreagu pisujesz ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przez szaleńców to została stworzona irlandzka ortografia. We francuskiej jest chociaż jakaś logika. Czytanie irlandzkiego sprzed 100 lat wymaga wiedzy o systemie ortograficznym sprzed reformy.

 

A walijski jest łatwy - jest chyba najłatwiejszym językiem, którego się uczyłam. Jest kilka pułapek ortograficznych, ale jak jest napisane tak się czyta. Problemem są jedynie średnio walijskie teksty, ale tymi się (jeszcze) nie zajmuję.

 

Znanie historii języka niesamowicie pomaga w posługiwaniu się językiem. Polskiego się nigdy tak nie uczyłam i żałuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W dobie globalizacji, znajomość języka angielskiego staje się kluczowym elementem w wielu dziedzinach życia. Od międzynarodowego biznesu, przez edukację, aż po dostęp do najnowszych technologii – angielski jest wszechobecny.
      To normalne więc, że stawiamy sobie pytanie – czy znajomość języka angielskiego to przyszłość? Przyjrzyjmy się bliżej, jakie korzyści niesie ze sobą biegłość w tym uniwersalnym języku i jak może wpłynąć na naszą karierę oraz codzienne życie!
      Czy znajomość języka angielskiego to przyszłość?
      Z każdym rokiem angielski umacnia swoją pozycję jako język międzynarodowej komunikacji. Niezależnie od tego, czy mówimy o biznesie, nauce, technologii, czy kulturze - angielski jest wszędzie. Ten uniwersalny język pozwala na swobodną komunikację między ludźmi z różnych krajów i kultur, co jest nieocenione w erze globalizacji.
      Angielski w biznesie i technologii
      W świecie biznesu, znajomość angielskiego jest często kluczem do sukcesu. Międzynarodowe korporacje, startupy oraz instytucje finansowe działają głównie w tym języku. Wiele firm poszukuje pracowników z biegłą znajomością angielskiego, aby móc skutecznie prowadzić działalność na rynkach zagranicznych. Ponadto, w dziedzinie technologii, większość innowacji i badań naukowych jest publikowana właśnie po angielsku. Bez znajomości tego języka, dostęp do najnowszych informacji i badań może być znacznie utrudniony.
      Angielski w edukacji i nauce
      Rola angielskiego w edukacji jest nie do przecenienia. Najlepsze uniwersytety na świecie, takie jak Harvard, Oxford czy MIT, prowadzą swoje programy głównie w języku angielskim. Dzięki temu, studenci z różnych krajów mogą zdobywać wiedzę na światowym poziomie. Jednak edukacja po angielsku to nie tylko prestiżowe uczelnie. Kursy i szkolenia w różnych dziedzinach – od programowania, przez marketing, po sztuki kreatywne – są często prowadzone w języku angielskim.
      Angielski jest również kluczowy w kontekście kursów online i szkoleń zawodowych. Platformy edukacyjne, takie jak Coursera, edX czy Udemy, oferują tysiące kursów prowadzonych przez ekspertów z całego świata. Materiały edukacyjne dostępne po angielsku często cechują się najwyższą jakością, co umożliwia uczestnikom zdobywanie aktualnej i praktycznej wiedzy.
      Angielski w badaniach naukowych
      W dziedzinie nauki, angielski jest językiem dominującym. Najnowsze odkrycia, publikacje i badania naukowe są zazwyczaj publikowane w tym języku. Dzięki temu naukowcy z różnych krajów mogą dzielić się swoimi osiągnięciami i współpracować nad nowymi projektami. Angielski pozwala również na śledzenie postępów w różnych dziedzinach nauki i dostęp do najnowszych informacji.
      Angielski w kulturze i podróżach
      Znajomość angielskiego ułatwia również dostęp do światowej kultury. Literatura, filmy, muzyka - większość z tych dzieł jest dostępna właśnie w tym języku. Podróżując, angielski staje się uniwersalnym narzędziem komunikacji, które pozwala porozumiewać się z mieszkańcami praktycznie każdego kraju.
      Nauka angielskiego online
      W dzisiejszych czasach nauka angielskiego jest bardziej komfortowa dzięki lekcjom zdalnym angielskiego z lektorem przez aplikacje takie jak Zoom. To narzędzie umożliwia uczestnictwo w kursach językowych z dowolnego miejsca na świecie. Nauczyciele mogą prowadzić interaktywne lekcje, a uczniowie mają dostęp do różnorodnych materiałów edukacyjnych online.
      Podsumowanie
      Znajomość języka angielskiego niewątpliwie jest przyszłością. Jego rola w biznesie, edukacji, technologii i kulturze jest niezaprzeczalna. Dzięki angielskiemu mamy dostęp do globalnych zasobów wiedzy i możliwości. Współczesne technologie, takie jak zdalne lekcje przez Zoom, dodatkowo ułatwiają proces nauki, czyniąc go bardziej efektywnym i przystępnym. Dlatego warto inwestować czas i wysiłek w naukę tego języka, aby otworzyć sobie drzwi do nieograniczonych możliwości.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na MIT powstały ogniwa fotowoltaiczne cieńsze od ludzkiego włosa, które na kilogram własnej masy wytwarzają 18-krotnie więcej energii niż ogniwa ze szkła i krzemu. Jeśli uda się skalować tę technologię, może mieć do olbrzymi wpływ produkcję energii w wielu krajach. Jak zwraca uwagę profesor Vladimir Bulivić z MIT, w USA są setki tysięcy magazynów o olbrzymiej powierzchni dachów, jednak to lekkie konstrukcje, które nie wytrzymałyby obciążenia współczesnymi ogniwami. Jeśli będziemy mieli lekkie ogniwa, te dachy można by bardzo szybko wykorzystać do produkcji energii, mówi uczony. Jego zdaniem, pewnego dnia będzie można kupić ogniwa w rolce i rozwinąć je na dachu jak dywan.
      Cienkimi ogniwami fotowoltaicznymi można by również pokrywać żagle jednostek pływających, namioty, skrzydła dronów. Będą one szczególnie przydatne w oddalonych od ludzkich siedzib terenach oraz podczas akcji ratunkowych.
      To właśnie duża masa jest jedną z przyczyn ograniczających zastosowanie ogniw fotowoltaicznych. Obecnie istnieją cienkie ogniwa, ale muszą być one montowane na szkle. Dlatego wielu naukowców pracuje nad cienkimi, lekkimi i elastycznymi ogniwami, które można będzie nanosić na dowolną powierzchnię.
      Naukowcy z MIT pokryli plastik warstwą parylenu. To izolujący polimer, chroniący przed wilgocią i korozją chemiczną. Na wierzchu za pomocą tuszów o różnym składzie nałożyli warstwy ogniw słonecznych i grubości 2-3 mikrometrów. W warstwie konwertującej światło w elektryczność wykorzystali organiczny półprzewodnik. Elektrody zbudowali ze srebrnych nanokabli i przewodzącego polimeru. Profesor Bulović mówi, że można by użyć perowskitów, które zapewniają większą wydajność ogniwa, ale ulegają degradacji pod wpływem wilgoci i tlenu. Następnie krawędzie tak przygotowanego ogniwa pomarowano klejem i nałożono na komercyjnie dostępną wytrzymałą tkaninę. Następnie plastik oderwano od tkaniny, a na tkaninie pozostały naniesione ogniwa. Całość waży 0,1 kg/m2, a gęstość mocy tak przygotowanego ogniwa wynosi 370 W/kg. Profesor Bulović zapewnia, że proces produkcji można z łatwością skalować.
      Teraz naukowcy z MIT planują przeprowadzenie intensywnych testów oraz opracowanie warstwy ochronnej, która zapewni pracę ogniw przez lata. Zdaniem uczonego już w tej chwili takie ogniwo mogłoby pracować co najmniej 1 lub 2 lata. Po zastosowaniu warstwy ochronnej wytrzyma 5 do 10 lat.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Fizycy z MIT opracowali kwantowy „ściskacz światła”, który redukuje szum kwantowy w laserach o 15%. To pierwszy taki system, który pracuje w temperaturze pokojowej. Dzięki temu możliwe będzie wyprodukowanie niewielkich przenośnych systemów, które będzie można dobudowywać do zestawów eksperymentalnych i przeprowadzać niezwykle precyzyjne pomiary laserowe tam, gdzie szum kwantowy jest obecnie poważnym ograniczeniem.
      Sercem nowego urządzenia jest niewielka wnęka optyczna znajdująca się w komorze próżniowej. We wnęce umieszczono dwa lustra, z których średnia jednego jest mniejsza niż średnica ludzkiego włosa. Większe lustro jest zamontowane na sztywno, mniejsze zaś znajduje się na ruchomym wsporniku przypominającym sprężynę. I to właśnie kształt i budowa tego drugiego, nanomechanicznego, lustra jest kluczem do pracy całości w temperaturze pokojowej. Wpadające do wnęki światło lasera odbija się pomiędzy lustrami. Powoduje ono, że mniejsze z luster, to na wsporniku zaczyna poruszać się w przód i w tył. Dzięki temu naukowcy mogą odpowiednio dobrać właściwości kwantowe promienia wychodzącego z wnęki.
      Światło lasera opuszczające wnękę zostaje ściśnięte, co pozwala na dokonywanie bardziej precyzyjnych pomiarów, które mogą przydać się w obliczeniach kwantowych, kryptologii czy przy wykrywaniu fal grawitacyjnych.
      Najważniejszą cechą tego systemu jest to, że działa on w temperaturze pokojowej, a mimo to wciąż pozwala na dobieranie parametrów z dziedziny mechaniki kwantowej. To całkowicie zmienia reguły gry, gdyż teraz będzie można wykorzystać taki system nie tylko w naszym laboratorium, które posiada wielkie systemy kriogeniczne, ale w laboratoriach na całym świecie, mówi profesor Nergis Mavalvala, dyrektor wydziału fizyki w MIT.
      Lasery emitują uporządkowany strumień fotonów. Jednak w tym uporządkowaniu fotony mają pewną swobodę. Przez to pojawiają się kwantowe fluktuacje, tworzące niepożądany szum. Na przykład liczba fotonów, które w danym momencie docierają do celu, nie jest stała, a zmienia się wokół pewnej średniej w sposób, który jest trudny do przewidzenia. Również czas dotarcia konkretnych fotonów do celu nie jest stały.
      Obie te wartości, liczba fotonów i czas ich dotarcia do celu, decydują o tym, na ile precyzyjne są pomiary dokonywane za pomocą lasera. A z zasady nieoznaczoności Heisenberga wynika, że nie jest możliwe jednoczesne zmierzenie pozycji (czasu) i pędu (liczby) fotonów.
      Naukowcy próbują radzić sobie z tym problemem poprzez tzw. kwantowe ściskanie. To teoretyczne założenie, że niepewność we właściwościach kwantowych lasera można przedstawić za pomocą teoretycznego okręgu. Idealny okrąg reprezentuje równą niepewność w stosunku do obu właściwości (czasu i liczby fotonów). Elipsa, czyli okrąg ściśnięty, oznacza, że dla jednej z właściwości niepewność jest mniejsza, dla drugiej większa.
      Jednym ze sposobów, w jaki naukowcy realizują kwantowe ściskanie są systemy optomechaniczne, które wykorzystują lustra poruszające się pod wpływem światła lasera. Odpowiednio dobierając właściwości takich systemów naukowcy są w stanie ustanowić korelację pomiędzy obiema właściwościami kwantowymi, a co za tym idzie, zmniejszyć niepewność pomiaru i zredukować szum kwantowy.
      Dotychczas optomechaniczne ściskanie wymagało wielkich instalacji i warunków kriogenicznych. Działo się tak, gdyż w temperaturze pokojowej energia termiczna otaczająca system mogła mieć wpływ na jego działanie i wprowadzała szum termiczny, który był silniejszy od szumu kwantowego, jaki próbowano redukować. Dlatego też takie systemy pracowały w temperaturze zaledwie 10 kelwinów (-263,15 stopni Celsjusza). Tam gdzie potrzebna jest kriogenika, nie ma mowy o niewielkim przenośnym systemie. Jeśli bowiem urządzenie może pracować tylko w wielkiej zamrażarce, to nie możesz go z niej wyjąć i uruchomić poza nią, wyjaśnia Mavalvala.
      Dlatego też zespół z MIT pracujący pod kierunkiem Nancy Aggarval, postanowił zbudować system optomechaczniczny z ruchomym lustrem wykonanym z materiałów, które absorbują minimalne ilości energii cieplnej po to, by nie trzeba było takiego systemu chłodzić. Uczeni stworzyli bardzo małe lustro o średnicy 70 mikrometrów. Zbudowano je z naprzemiennie ułożonych warstw arsenku galu i arsenku galowo-aluminowego. Oba te materiały mają wysoce uporządkowaną strukturę atomową, która zapobiega utratom ciepła. Materiały nieuporządkowane łatwo tracą energię, gdyż w ich strukturze znajduje się wiele miejsc, gdzie elektrony mogą się odbijać i zderzać. W bardziej uporządkowanych materiałach jest mniej takich miejsc, wyjaśnia Aggarwal.
      Wspomniane wielowarstwowe lustro zawieszono na wsporniku o długości 55 mikrometrów. Całości nadano taki kształt, by absorbowała jak najmniej energii termicznej. System przetestowano na Louisiana State University. Dzięki niemu naukowcy byli w stanie określić kwantowe fluktuacje liczby fotonów względem czasu ich przybycia do lustra. Pozwoliło im to na zredukowanie szumu o 15% i uzyskanie bardziej precyzyjnego „ściśniętego” promienia.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas Fifth International Symposium on Networks-on-Chip 2011 specjaliści z MIT-u zdobyli nagrodę za najlepsze opracowanie naukowe symulatora układu scalonego. Ich program Hornet modeluje działanie wielordzeniowego procesora znacznie lepiej niż inne tego typu oprogramowanie. Potrafił znaleźć w oprogramowaniu błędy, których inne symulatory nie zauważyły.
      Teraz Hornet został znakomicie udoskonalony i wyposażony w nowe funkcje. Jego nowa wersja potrafi symulować zużycie energii, komunikację między rdzeniami, interakcję pomiędzy CPU a pamięcią oraz obliczyć czas potrzebny na wykonanie poszczególnych zadań.
      Symulatory są niezwykle ważne dla firm produkujących układy scalone. Zanim przystąpi się do produkcji kości przeprowadzane są liczne testy ich działania na symulatorach.
      Dotychczasowe symulatory przedkładały szybkość pracy nad dokładność. Nowy Hornet pracuje znacznie wolniej niż jego starsze wersje, jednak dzięki temu pozwala na symulowanie 1000-rdzeniowego procesora z dokładnością do pojedynczego cyklu. Hornet jest nam w stanie wyliczyć, że ukończenie konkretnego zadania będzie np. wymagało 1.223.392 cykli - mówi Myong Cho, doktorant z MIT-u.
      Przewaga Horneta nad konkurencją polega też na tym, że inne symulatory dobrze oceniają ogólną wydajność układu, mogą jednak pominąć rzadko występujące błędy. Hornet daje większą szansę, że zostaną one wyłapane.
      Podczas prezentacji Cho, jego promotor profesor Srini Devadas i inni studenci symulowali na Hornecie sytuację, w której wielordzeniowy procesor korzysta z nowej obiecującej techniki przetwarzania danych pacjentów. Hornet zauważył, że niesie ona ze sobą ryzyko wystąpienia zakleszczenia, czyli sytuacji, w której różne rdzenie, aby zakończyć prowadzone obliczenia, czekają nawzajem na dane od siebie. Powoduje to, że zadania nie mogą być zakończone, gdyż rdzenie nawzajem siebie blokują. Żaden inny symulator nie zasygnalizował tego problemu. Hornet pozwolił też na przetestowanie zaproponowanego przez naukowców sposobu na uniknięcie zakleszczenia.
      Zdaniem jego twórców Hornet, ze względu na swoje powolne działanie, posłuży raczej do symulowania pewnych zadań, a nie działania całych aplikacji. Przyda się zatem tam, gdzie zajdzie potrzeba upewnienia się, czy nie występują żadne nieprawidłowości czy też do statystycznego zbadania możliwości wystąpienia błędów.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Studenci najsłynniejszej uczelni technicznej świata - MIT-u (Massachusetts Institute of Technology) - mogą otrzymać od władz uczelni certyfikat ukończenia kursu... piractwa. I nie chodzi tutaj o piractwo komputerowe, a to prawdziwe, morskie.
      Uczelnia postanowiła uczynić oficjalnym zwyczaj, który był praktykowany przez jej studentów przez co najmniej 20 lat. MIT wymaga, by uczący się ukończyli w czasie studiów co najmniej 4 różne kursy wychowania fizycznego. Teraz ci, którzy z powodzeniem ukończą strzelanie z pistoletu, łuku, żeglarstwo i szermierkę otrzymają oficjalny certyfikat
      Carrie Sampson Moore, dziekan wydziału wychowania fizycznego, mówi, że co roku kontaktowali się z nią studenci, prosząc o wydanie zaświadczenia o ukończeniu kursu pirata. Zawsze mówiłam im, że to inicjatywa studencka i byli bardzo rozczarowani - stwierdziła Moore.
      Od początku bieżącego roku postanowiono, że uczelnia zacznie wydawać oficjalne certyfikaty. Drukowane są one na zwoju pergaminu z równą starannością jak inne uczelniane dyplomy. Właśnie otrzymało je czterech pierwszych piratów, a w kolejce czekają następni.
      Mimo, iż cała ta historia może brzmieć niepoważnie, to certyfikat i warunki jego uzyskania są traktowane przez uczelnię całkiem serio. Przyszli piraci nie mogą liczyć na żadną taryfę ulgową, a otrzymanie świadectwa ukończenia kursu wiąże się ze złożeniem przysięgi. Stephanie Holden, która znalazła się w czwórce pierwszych piratów, zdradziła, że musiała przysiąc, iż ucieknie z każdej bitwy, której nie będzie mogła wygrać i wygra każdą bitwę, z której nie będzie mogła uciec.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...