Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Wspominając o globalnym ociepleniu często skupiamy się na gatunkach zagrożonych, takich jak niedźwiedzie polarne, dla których zwiększające się temperatury mogą być śmiertelnym niebezpieczeństwem. Są jednak gatunki, które już teraz korzystają na coraz cieplejszym klimacie.

Roztapiające się lody Arktyki stanowią niezwykłą gratkę dla orek. Już teraz coraz więcej tych zwierząt przybywa w tamtym regionie by polować na bieługi, foki i narwale. Mniejsza pokrywa lodowa oznacza bowiem, że zwierzęta nie mogą uciec przez orkami na lód ani ukryć się pod nim.

Na drugim krańcu globu zmieniające się wiatry wiejące wokół Antarktydy ułatwiają albatrosom poszukiwania pożywienia. Silniejsze wiatry powodują bowiem, że ptaki krócej pozostają poza gniazdem, co zwiększa szanse ich potomstwa na przeżycie. Długość polowań zmniejszyła się, są one bardziej udane, a masa ptaków wzrosła o ponad 1 kilogram - napisali badacze z University of Manitoba.

Dobrych skutków globalnego ocieplenia doświadcza też łabędź trąbiący. Ocieplająca się Alaska pozwala tym ptakom wędrować bardziej na północ. Wiemy, że ich populacja rośnie oraz zwiększa swój zasięg terytorialny - powiedział Joshua Schmidt, biometryk z National Park Service, współautor badań.

Analiza danych zbieranych przez 40 lat wykazała, że łabędzie korzystają na ociepleniu w dwojaki sposób. Rozszerzyły swój zasięg na północ, a w porównaniu z okresem sprzed roku 1940 mają do dyspozycji 3 bezśnieżne dni w roku więcej, a to oznacza, że mogą dłużej się pożywiać i dłużej odpoczywać przed migracją.

Bez wątpienia są gatunki, które dzięki dłuższym okresom ciepła i łagodniejszym zimom będą lepiej sobie radziły. Za pięćdziesiąt lat centrum Nowego Jorku może być tak ciepłe jak Północna lub Południowa Karolina. Zmiany zachodzą szybciej niż w przeszłości i zobaczymy, jak niektóre gatunki na nie zareagują - powiedział Paul Curtis z Cornell University.

Uczony dodaje, że kolejnym gatunkiem, którego liczebność szybko się zwiększa jest jeleń wirginijski. Dzięki mniejszym opadom śniegu zwierzęta łatwiej mogą znaleźć pożywienie. Zdaniem Curtisa taka sytuacja powinna być też korzystniejsza dla węży i salamander, gdyż zgromadzą większe zapasy tłuszczu przed zapadnięciem w sen zimowy. Podobnie na większej liczbie ciepłych dni korzysta świstak żółtobrzuchy. W latach 2000-2010 populacja świstaków zwiększyła się ponaddwukrotnie, a średnia waga zwierząt wzrosła o 20 dekagramów.

Lepiej radzą sobie jednak też i te gatunki, których wcale nie uznajemy za pożądane. Zwiększająca się kwasowość oceanów prawdopodobnie służy meduzom. Wiadomo, że jest ich coraz więcej, co szkodzi zarówno rybołówstwu, jak i roślinności. Zmiany klimatyczne są też prawdopodobnie korzystne dla tasiemca z gatunku Schistocephalus solidus. Należy liczyć się też z szybko rosnącymi populacjami komarów, kleszczy i pcheł. Nie dość, że będą one mogły dłużej się pożywiać, to łagodniejsze zimy będą zabijały mniej hibernujących insektów. Badania wykazały też, że chrząszcze żywiące się roślinami, które rozwijały się w środowisku bogatszym w dwutlenek węgla żyją dłużej i składają więcej jaj.

Tak naprawdę nie znamy długoterminowych konsekwencji zmiany klimatycznych. Z pewnością jedni na nich zyskają, a inni stracą. Trudno jest jednak przewidzieć, do której grupy będzie należał konkretny gatunek. Zwierzęta migrujące, takie jak walenie czy ptaki prawdopodobnie będą mogły łatwiej się przystosować, podczas gdy zwierzęta związane z konkretnym środowiskiem czy źródłem pożywienia będą musiały przejść większe zmiany - mówi Curtis.

Nawet zwierzęta, które teraz korzystają na zmianach środowiskowych, mogą w przyszłości mieć poważne problemy. W ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat siła wiatrów na południu globu może wzrosnąć tak bardzo, że zagrozi istnieniu albatrosów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a to przypadkiem niedźwiedzie polarne i w ogóle cała biosfera nie korzysta na ociepleniu? cieplej=więcej planktonu=więcej planktonożerców=więcej ryb=więcej uchatek=więcej żarcia dla dźwiedzi

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie no mikroos, zabrałeś mi suchara :P

 

a to przypadkiem niedźwiedzie polarne i w ogóle cała biosfera nie korzysta na ociepleniu? cieplej=więcej planktonu=więcej planktonożerców=więcej ryb=więcej uchatek=więcej żarcia dla dźwiedzi

Mniej lodu= brak miejsca do życia= migracja na południe?=konkurencja (niedźwiedzie brunatne w tajdze) + niesprzyjające białe umaszczenie= niedziedzie polarne wyginą. Przynjamniej tak mi się to widzi -.-

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Mniej lodu= brak miejsca do życia= migracja na południe?=konkurencja (niedźwiedzie brunatne w tajdze) + niesprzyjające białe umaszczenie= niedziedzie polarne wyginą. Przynjamniej tak mi się to widzi -.-

 

Przecież żywią się fokami a te muszą na lad wychodzić jak lodu nie ma .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

biedne misie polarne, już sobie wyobrażam jak taki jeden pływa na krze 1m*1m, krze o nazwie Arktyka.

@AntySzwed, poza tym czy to aby nie rozwój planktonu w coraz wyższych szerokościach geograficznych powodował stabilizacji poziomu CO2, czyli jest mechanizm samoregulacji. Ciekawe czy mają na to jakieś wiarygodne modele, wątpię... symulacje są pewno na poziomie gry "Powder" ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko weź pod uwagę, że wzmożona fotosynteza będzie się wiązała z zakwitem wody, który absolutnie nie jest zjawiskiem korzystnym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko weź pod uwagę, że wzmożona fotosynteza będzie się wiązała z zakwitem wody, który absolutnie nie jest zjawiskiem korzystnym.

 

Z czyjego punktu widzenia? ;P Zgadzam się z fuzją. Istnieją mechanizmy amortyzowania zmian - nie ujawniają się bo zmiany są jeszcze za małe. Jeśli nie pojawi się żaden zwierz zdolny żerować na zakwicie to zakwit zużyje cały dostępny dwutlenek węgla :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Z czyjego punktu widzenia? ;P
Myślę, że lektura kilku artykułów na temat eutrofizacji może Tobie uświadomić, że nie jest to proces korzystny dla człowieka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najbardziej skorzystają oczywiście politycy...

 

Dokładnie. Będą mogli dłużej i intensywniej żerowac przed przejściem na emeryturę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że lektura kilku artykułów na temat eutrofizacji może Tobie uświadomić, że nie jest to proces korzystny dla człowieka.

 

Ale sinice będą zachwycone. A to sinice wyprodukowały te 21% tlenu. A poważnie to mowa jest o oceanie a nie jeziorach czy kałuży w rodzaju Bałtyku.

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdyby jeszcze dało się ograniczyć zakwit do oceanów, byłoby cudownie. Niestety zakwitać będą równeż zbiorniki wody pitnej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli tak na to spojrzeć, to trzeba się będzie w przyszłości pogodzić ze wzrostem ceny za wodę - trzeba będzie walczyć z tym dziadostwem, filtrować i takie tam...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@mikroos:

eutrofizacja to proces wzbogacania zbiorników w substancje pokarmowe.

Ale jakby nie nazwać ten proces rozrostu to nie słyszałem by glony na morzu były problemem.

A jeśli chodzi o jeziora to taka naturalna "eutrofizacja" (bez chemii) nie ma chyba wpływu na jakość wody, po prostym przefiltrowaniu można pić każdą wodę.

 

PS: W ostatnich latach panuje moda na podnoszenie standardów wody, co za tym idzie zmniejsza się ilość "dobrej wody", a niektórzy wywnioskują z tego że coraz trudniej jest o słodką wodę co jest bezsensem. W ostatnich latach poziom wody gruntowej znacznie się podwyższył.

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
eutrofizacja to proces wzbogacania zbiorników w substancje pokarmowe.

Oczywiście. Problem w tym, że w warunkach naturalnych jest to praktycznie synonimem zakwitu.

taka naturalna "eutrofizacja" (bez chemii) nie ma chyba wpływu na jakość wody, po prostym przefiltrowaniu można pić każdą wodę.

Niekoniecznie, bo skład mineralny ma kluczowy wpływ na jej jakość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Niekoniecznie, bo skład mineralny ma kluczowy wpływ na jej jakość.

 

Wystarczy do takiej przefiltrowanej osmotycznie wody dodać soku , ugotować zupę i już co powinno w niej być będzie (zresztą minerały w atomowej postaci są nie do wycedzenia).

 

Problemem z zakwitem może być groźny dla zwierząt które piją taką wodę ( choroby wątroby) no i komary roznoszące różne paskudztwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niekoniecznie, bo skład mineralny ma kluczowy wpływ na jej jakość.

Prawda, szczególnie w Polsce gdzie w większości mamy dość prymitywne metody pozyskiwania wody bezpośrednio z rzek lub płytkich ujęć. Ale chyba nic jednak nie stoi na przeszkodzie robić tak jak Niemcy - wykorzystywać ujęcia głębinowe (np. Berlin), czy źródła górskie (Monachium). Wykorzystując ujęcia głębinowe mamy najlepszą filtrację bo naturalną. Jeśli chodzi o toksyczność glonów to myślę że dopóki sama woda nie będzie miała toksycznych substancji wywołujących eutrofizację (czyli głównie nawozy sztuczne) to glony również nie powinny być takie szkodliwe - a już na pewno nie po filtracji.

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz oczywiście świadomość, że takie metody są mimo wszystko kosztowne? :) Oczywiście, że wodę da się odzyskać nawet wprost z odchodów jak na stacji kosmicznej, ale chyba nie o to chodzi. Bez racjonalizacji własnych zachowań w końcu wpędzimy się w taką spiralę kosztów, że może (podkreślam: może, bo dziś wiemy zbyt mało, żeby cokolwiek przewidywać) się pewnego dnia okazać, że bardziej opłacało się w 2000 r. po prostu zacząć myśleć nad tym, co właściwie robimy tej planecie i w efekcie - sami sobie.

 

Z mojej strony był to ostatni post - mam wrażenie, że dyskusja staje się jałowa :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Punktem wyjścia dla szacowania poziomu antropogenicznego ocieplenia jest zwykle rok 1850, kiedy na wystarczająco dużą skalę prowadzono wiarygodne pomiary temperatury. Jednak w roku 1850 rewolucja przemysłowa trwała od dawna, więc przyjmując ten rok jako podstawę dla pomiarów, trudno jest mówić o wpływie człowieka na temperatury na Ziemi od czasów preindustrialnych. Andrew Jarvis z Lancaster University i Piers Forster z University of Leeds, wykorzystali rdzenie lodowe z Antarktyki do opracowania nowej osi referencyjnej temperatur w czasach przedprzemysłowych.
      Uczeni przeanalizowali bąbelki powietrza zamknięte w rdzeniach lodowych i w ten sposób określili stężenie dwutlenku węgla w latach 13–1700. Następnie, zakładając liniową zależność pomiędzy koncentracją CO2 a temperaturami, obliczyli średnie temperatury panujące na Ziemi.
      Z pracy opublikowanej na łamach Nature Geoscience dowiadujemy się, że od okresu przed 1700 roku do roku 2023 ludzie podnieśli średnią temperaturę na planecie o 1,49 (±0,11) stopnia Celsjusza. Dodatkową zaletą wykorzystanej metody jest niezależna weryfikacja obecnych szacunków. Z badań Jarvisa i Forstera wynika, że od roku 1850 wzrost temperatury wyniósł 1,31 stopnia Celsjusza. Dokładnie zgadza się to z dotychczasowymi ustaleniami, ale badania z rdzeni lodowych są obarczone mniejszym marginesem błędu.
      Niektórzy eksperci uważają, że nowa metoda, chociaż sprawdza się teraz, może nie być przydatna w przyszłości. Nie wiemy bowiem, czy w nadchodzących dekadach liniowa zależność pomiędzy stężeniem dwutlenku węgla a temperaturą się utrzyma. Ich metoda bazuje na korelacji stężenia CO2 z antropogenicznym ociepleniem klimatu. Ta widoczna w przeszłości silna korelacja może być czystym przypadkiem i, w zależności od tego jak będą się układały proporcje CO2 i innych czynników w przyszłości, może się ona nie utrzymać, stwierdza Joeri Rogelj z Imperial College London.
      Richard Betts z Met Office chwali nową metodę, zauważa, że może dostarczać ona lepszych danych na temat przeszłości, ale nie widzi potrzeby zmiany punktu odniesienia dla badań nad ociepleniem klimatu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Leżące na północ od Ameryki Północnej przejście Północno-Zachodnie łączy Atlantyk z Oceanem Spokojnym. Poszukiwane było przez setki lat, aż w końcu udowodniono jego istnienie. Nie zdążyło jednak nabrać znaczenia, gdyż wkrótce potem otwarto Kanał Panamski. Od lat panuje przekonanie, że w związku z globalnym ociepleniem Przejście stanie się łatwiej dostępne. Jednak autorzy badań opublikowanych na łamach Nature twierdzą, że dzieje się coś przeciwnego. Żegluga tym szlakiem staje się coraz bardziej ryzykowna.
      Kanadyjscy naukowcy przez 15 lat przyglądali się temu, co dzieje się w Przejściu Północno-Zachodnim i zauważyli, że z powodu globalnego ocieplenia gromadzi się tam grubszy lód. Jednoroczny lód się wycofuje, a to pozwala wpłynąć na te obszary grubszemu lodowi z Grenlandii.
      Uczeni badali historyczne informacje o występowaniu lodu w Przejściu i przekładali to na długość trwania sezonu żeglugowego. Z analiz wynika, że z powodu globalnego ocieplenia w czterech regionach Przejścia Północno-Zachodniego doszło do znaczących zmian. W trzech z nich pomiędzy rokiem 2007 a 2021 doszło do skrócenia sezonu żeglugowego o 50 do 70 procent. W jednym z nich, na wschodzie Lancaster Sound, sezon żeglugowy wydłużył się w tym czasie o 15%.
      Pomimo skrócenia sezonu żeglugowego z danych Kanadyjskiej Straży Wybrzeża wynika, że ruch w badanym regionie zwiększył się. Ma to związek ze zwiększonym ruchem turystycznym, komercyjnym oraz ruchem określonym jako „adventuring opportunities”. Tę pozorną sprzeczność łatwo wyjaśnić. Z jednej strony firmy komercyjne szukają alternatywy wobec wąskiego i przepełnionego Kanału Panamskiego, z drugie zaś ruch turystyczny rozlewa się po całym globie i coraz więcej osób szuka przygód.
      Trzy regiony Przejścia, w których pojawił się grubszy lód, leżą na jego północnej odnodze. Jest ona krótsza, a więc bardziej atrakcyjna dla żeglugi. Odnoga południowa niemal nie odczuwa napływu grubszego lodu i to właśnie tam doszło do zwiększenia ruchu.
      Grubszy lód z dalekiej północy może jeszcze przez około 2 dekady napływał do Przejścia Północno-Zachodniego. Jeśli zaś ludzkość radykalnie nie zmniejszy emisji gazów cieplarnianych, to po roku 2050 Przejście Północno-Zachodnie powinno być w większości wolne od lodu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Illinois Natural History Survey postanowili sprawdzić, jak w latach 1970–2019 globalne ocieplenie wpłynęło na 201 populacji 104 gatunków ptaków. Przekonali się, że w badanym okresie liczba przychodzących na świat piskląt generalnie spadła, jednak widoczne są duże różnice pomiędzy gatunkami. Globalne ocieplenie wydaje się zagrażać przede wszystkim ptakom migrującym oraz większym ptakom. Wśród gatunków o największym spadku liczby piskląt znajduje się bocian biały.
      Uczeni przyjrzeli się ptakom ze wszystkich kontynentów i stwierdzili, że rosnące temperatury w sezonie lęgowym najbardziej zagroziły bocianowi białemu i błotniakowi łąkowemu, ptakom dużym i migrującym. Wyraźny spadek widać też u orłosępów, które nie migrują, ale są dużymi ptakami. Znacznie mniej piskląt mają też średniej wielkości migrujące rybitwy różowe, małe migrujące oknówki zwyczajne oraz australijski endemit chwoska jasnowąsa, która jest mała i nie migruje.
      Są też gatunki, którym zmiana klimatu najwyraźniej nie przeszkadza i mają więcej piskląt niż wcześniej. To na przykład średniej wielkości migrujący tajfunnik cienkodzioby, krogulec zwyczajny, krętogłów zwyczajny, muchołówka białoszyja czy bursztynka. U innych gatunków, jak u dymówki, liczba młodych rośnie w jednych lokalizacjach, a spada w innych. To pokazuje, że lokalne różnice temperaturowe mogą odgrywać olbrzymią rolę i mieć znaczenie dla przetrwania gatunku.
      Wydaje się jednak, że najbardziej narażone na ryzyko związane z globalnym ociepleniem są duże ptaki migrujące. To wśród nich widać w ciągu ostatnich 5 dekad największe spadki liczby potomstwa. Ponadto rosnące temperatury wywierają niekorzystny wpływ na gatunki osiadłe ważące powyżej 1 kilograma oraz gatunki migrujące o masie ponad 50 gramów. Fakt, że problem dotyka głównie gatunków migrujących sugeruje pojawianie się rozdźwięku pomiędzy terminami migracji a dostępnością pożywienia w krytycznym momencie, gdy ptaki karmią młode. Niekorzystnie mogą też wpływać na nie zmieniające się warunki w miejscach zimowania.
      Przykładem gatunku, który radzi sobie w obliczu zmian klimatu jest zaś bursztynka. Naukowcy przyglądali się populacji z południa Illinois. Bursztynki to małe migrujące ptaki, które gniazdują na bagnach i terenach podmokłych. W badanej przez nas populacji liczba młodych na samicę rośnie gdy rosną lokalne temperatury. Liczba potomstwa w latach cieplejszych zwiększa się, gdyż samice wcześniej składają jaja, co zwiększa szanse na dwa lęgi w sezonie. Bursztynki żywią się owadami, zamieszkują środowiska pełne owadów. Wydaje się, że – przynajmniej dotychczas – zwiększenie lokalnych temperatur nie spowodowało rozdźwięku pomiędzy szczytem dostępności owadów, a szczytem zapotrzebowania na nie wśród bursztynek, mówi współautor badań, Jeff Hoover. Uczony dodaje, że o ile niektóre gatunki mogą bezpośrednio doświadczać skutków zmian klimatu, to zwykle znacznie ma cały szereg czynników i interakcji pomiędzy nimi.
      Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach PNAS. Environmental Sciences.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Badania przeprowadzone za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji sugerują, że nie uda się dotrzymać wyznaczonego przez ludzkość celu ograniczenia globalnego ocieplenia do 1,5 stopnia Celsjusza powyżej czasów preindustrialnych. Wątpliwe jest też ograniczenie ocieplenia do poziomu poniżej 2 stopni Celsjusza.
      Noah Diffenbaugh z Uniwersytetu Stanforda i Elizabeth Barnes z Colorado State University wytrenowali sieć neuronową na modelach klimatycznych oraz historycznych danych na temat klimatu. Ich model był w stanie precyzyjnie przewidzieć, jak zwiększała się temperatura w przeszłości, dlatego też naukowcy wykorzystali go do przewidzenia przyszłości. Z modelu wynika, że próg 1,5 stopnia Celsjusza ocieplenia powyżej poziomu preindustrialnego przekroczymy pomiędzy rokiem 2033 a 2035. Zgadza się to z przewidywaniami dokonanymi bardziej tradycyjnymi metodami. Przyjdzie czas, gdy oficjalnie będziemy musieli przyznać, że nie powstrzymamy globalnego ocieplenia na zakładanym poziomie 1,5 stopnia. Ta praca może być pierwszym krokiem w tym kierunku, mówi Kim Cobb z Brown University, który nie był zaangażowany w badania Diffenbaugha i Barnes.
      Przekroczenie poziomu 1,5 stopnia jest przewidywane przez każdy realistyczny scenariusz redukcji emisji. Mówi się jednak o jeszcze jednym celu: powstrzymaniu ocieplenia na poziomie nie wyższym niż 2 stopnie Celsjusza w porównaniu z epoką przedindustrialną. Tutaj przewidywania naukowców znacząco różnią się od przewidywań SI.
      Zdaniem naukowców, możemy zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie 2 stopni Celsjusza pod warunkiem, że do połowy wieków państwa wywiążą się ze zobowiązania ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do zera. Sztuczna inteligencja nie jest jednak tak optymistycznie nastawiona. Zdaniem algorytmu, przy obecnej emisji poziom ocieplenia o ponad 2 stopnie osiągniemy około roku 2050, a przy znacznym zredukowaniu emisji – około roku 2054. Obliczenia te znacznie odbiegają od szacunków IPCC z 2021 roku, z których wynika, że przy redukcji emisji do poziomu, jaki jest wspomniany przez algorytm sztucznej inteligencji, poziom 2 stopni przekroczymy dopiero w latach 90. obecnego wieku.
      Diffenbaugh i Barnes mówią, że do przewidywania przyszłych zmian klimatu naukowcy wykorzystują różne modele klimatyczne, które rozważają wiele różnych scenariuszy, a eksperci – między innymi na podstawie tego, jak dany model sprawował się w przeszłości czy jak umiał przewidzieć dawne zmiany klimatu, decydują, który scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. SI, jak stwierdzają uczeni, bardziej skupia się zaś na obecnym stanie klimatu. Stąd też mogą wynikać różnice pomiędzy stanowiskiem naukowców a sztucznej inteligencji.
      W środowisku naukowym od pewnego czasu coraz częściej słychać głosy, byśmy przestali udawać, że jesteśmy w stanie powstrzymać globalne ocieplenie na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Wielu naukowców twierdzi jednak, że jest to możliwe, pod warunkiem, że do 2030 roku zmniejszymy emisję gazów cieplarnianych o połowę.
      Sztuczna inteligencja jest więc znacznie bardziej pesymistycznie nastawiona od większości naukowców zarówno odnośnie możliwości powstrzymania globalnego ocieplenia na poziomie 1,5, jak i 2 stopni Celsjusza.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niektórzy ludzie są bardziej atrakcyjni dla komarów niż inni. Grupa amerykańskich naukowców poinformowała właśnie na łamach pisma Cell, co powoduje, że część z nas to istne magnesy przyciągające całe chmary brzęczących krwiopijców. Uczeni przetestowali reakcję komarów na zapach człowieka i zidentyfikowali ludzi wyjątkowo je przyciągających.
      Analizy chemiczne wykazały, że skóra osób wysoce atrakcyjnych dla komarów wytwarza więcej kwasów karboksylowych. Gdy naukowcy wyhodowali zmutowane komary, którym brakowało chemicznych koreceptorów Ir8a, Ir25a lub Ir76b zwierzęta miały poważne problemy z wykryciem zapachu człowieka, ale zachowały zdolność do odróżniania ludzi wysoce atrakcyjnych i słabo atrakcyjnych. Wskazuje to na istnienie u komarów jakiegoś dodatkowego redundantnego systemu wykrywania ludzi.
      Osoby działające na komary jak magnesy wytwarzały znacząco więcej trzech kwasów karboksylowych – pentadekanowego, heptadekanowego i nonadekanowego – oraz 10 niezidentyfikowanych związków należących do tej samej klasy. Stosunek tych i innych kwasów do siebie różnił się znacząco u ludzi przyciągających komary. To oznacza, że może istnieć więcej niż jedna droga, za pomocą której komary uznają niektórych ludzi za wyjątkowo atrakcyjnych.
      Autorzy badań nie identyfikowali związków, które powodowały, że niektórzy ludzie są mniej atrakcyjni dla komarów. Przypominają jednak, że badania sprzed kilkunastu lat wykazały istnienie związków, których większa ilość występuje u ludzi mało atrakcyjnych dla komarów. W tym kontekście zauważają, że skóra jednego z uczestników obecnych badań wydzielała dużo kwasów karboksylowych, ale osoba ta nie przyciągała komarów. Możliwe zatem, że badany wydzielał też jakiś naturalny repelent. Kwestii tej jednak nie badano.
      Warto też pamiętać, że z wcześniejszych badań wynika, iż komary reagują na bliźnięta jednojajowe w bardziej podobny sposób niż na bliźnięta dwujajowe, co sugeruje istnienie silnego  komponentu genetycznego wpływającego na przyciąganie komarów przez ludzi.
      Najnowsze badania są zgodne z wcześniejszymi spostrzeżeniami, z których wynika, że u ludzi i myszy zarażonych malarią dochodzi do zmian chemii zapachu skóry, co przyciąga komary i ułatwia transmisję zarodźca malarii.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...