Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Grupa naukowców pracujących w ramach Berkeley Earth Project ogłosiła, że z ich badań wynika, iż temperatura powierzchni globu... rzeczywiście się podnosi. Informacja ta jest o tyle ciekawa, że na czele grupy stał znany fizyk, profesor Richard Muller, który przez niektórych był uważany za krytyka zjawiska globalnego ocieplenia. Sam Muller nie przyznaje się do takich poglądów, mówi, że jest po prostu naukowcem i musi sceptycznie podchodzić do różnych twierdzeń, niezależnie od politycznych nacisków.

Muller poparł w przeszłości Stephena McIntyre'a i Rossa McKitricka, którzy w 2003 roku próbowali zanegować „kij hokejowy", czyli stworzony przez Michaela Manna wykres wzrostu temperatur w ostatnim tysiącleciu.

Muller mówi, że badając globalne temperatury przy powierzchni ziemi, jego zespół wziął pod uwagę zastrzeżenia, które zgłaszają krytycy globalnego ocieplenia.

Gdy zaczynaliśmy badania nie wiedziałem, czy wykażą one większy lub mniejszy wzrost temperatur. Wiedziałem, że niektórzy sceptycy zgłaszali istotne zastrzeżenia. Wykonaliśmy badania i jestem zdumiony, że zgadzają się one z wynikami uzyskanymi przez inne grupy naukowców - mówi Muller. Naukowiec zastrzega, że wyniki badań nie zostały jeszcze przejrzane przez niezależne zespoły, jednak zgłoszono je do publikacji w recenzowanych pismach specjalistycznych.

Dla większości klimatologów uzyskane przez Mullera rezultaty nie są niczym nowym. Wiele grup naukowych badających zjawisko globalnego ocieplenia od dawna uzyskiwało takie wyniki.

Kevin Trenberth z NCAR (Narodowe Centrum Badań Atmosferycznych) mówi, że dobrym aspektem tych badań jest wykorzystanie zaawansowanych metod statystycznych. Złym - zbytnie poleganie na statystyce i niedocenienie zdrowego rozsądku oraz fizyki. Peter Thorne, klimatolog z Cooperative Institute for Climate and Satellites stwierdza, że badania z Berkeley są użyteczne, ale nie są niczym nowym.

Badania grupy Mullera będą miały zatem przede wszystkim wydźwięk propagandowy, gdyż powinny dać do myślenia osobom, zaprzeczającym istnieniu globalnego ocieplenia. Na niektórych blogach tzw. denialistów już czytamy, że Muller jest od 30 lat zwolennikiem teorii globalnego ocieplenia.

Wyników uzyskanych przez Berkeley Earth Project nie należy jednak całkowicie pomijać, jako nie wnoszących niczego nowego. Jak bowiem zauważa autor bloga DoskonaleSzare, grupie udało się znacząco zmniejszyć niepewności szacunku temperatury na lądach dla ostatnich kilkudziesięciu lat. Ponadto zmniejszono też niepewność starszych szacunków, dzięki czemu możliwe było dokładniejsze szacowanie temperatur dla początku XIX wieku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

umiejętnie posługując się statystyką można wykazać co się tylko chce...

taka wada... i zaleta... zależy kto, i po co wykazuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Na niektórych blogach tzw. denialistów już czytamy, że Muller jest od 30 lat zwolennikiem teorii globalnego ocieplenia.

To się robi iście komiczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Głównym problemem denialistów (i nie tylko ich, bo to widać w wielu kwestiach) jest nierozróżnianie dwóch rzeczy: pewnych faktów od tego, jak ktoś je wykorzystuje.

To, że jakieś grupy próbują robić interesy na globalnym ociepleniu to nie dowód, że ono nie zachodzi i wszystko jest spiskiem. Dokładnie tak samo fakt, że jakieś grupy (polityczne i biznesowe) robią interesy na wojnie w Afganistanie nie znaczy, że zamachy na WTC zostały przez te grupy zaplanowane.

Wykorzystanie przez kogoś jakieś zdarzenia na swoją korzyść nie oznacza, że ten ktoś przyczynił się do tego zdarzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To, że klimat się ociepla to wszyscy wiemy i nie trzeba specjalisty. Naturalnym jest fakt z samej definicji, że klimat się zmienia a głupi ludzie bo inaczej tego nazwać nie można próbują wciąż i bez końca przypisać wszystko na siebie i jeszcze mieszają w to CO2 by zarobić.

Ameryki nie odkryli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak słusznie zauważasz, „to że jakieś grupy próbują robić interesy na globalnym ociepleniu to nie dowód, że ono nie zachodzi i wszystko jest spiskiem.“

 

Nie da sie jednak ukryc ze „globalne ocieplenie“ odpowiada celom strategicznym rządu USA.

 

Postaw się w roli prezydenta USA i magnata naftowego i zastanów się jakich wyników oczekiwałbyś od tych gołodupków klimatologów.

 

Tak tak, też tak myślałem.

 

Czyżbyśmy cały czas niesprawiedliwie oceniali naszego przyjaciela Busha a on – samarytanin - wspaniałomyślnie rezygnował z kapuchy dla dobra prawdy i ludzkości. Cóż za wołająca o pomstę do nieba niesprawiedliwość!!!!!

 

Ale realia jak zwykle są trochę bardziej zagmatwane a my po prostu za mało poinformowani żeby prawidłowo ocenić motywacje uczestników tej gry. A ci co pociągają za sznurki nie maja oczywiście żadnego interesu w tym aby nam to ułatwić.

 

Cofnijmy się wstecz o 20 lat. USA są u szczytu potęgi zarówno militarnej jak i gospodarczej, komuna upadla i dla wszystkich było jasne ze USA muszą podjąć zdecydowane kroki aby utrwalić tę hegemonię na dłużej. Niestety w dziedzinie kontroli źródeł energetycznych pozycja USA, delikatnie mówiąc, nie wyglądała najlepiej. Brak własnych źródeł energetycznych był pietą achillesową polityki amerykańskiej a przerwanie dostaw ropy do USA najprostszą metoda zrujnowania jej gospodarki.

 

Wtedy to zapadły strategiczne decyzje wyzwolenia się z tej zależności oraz plan jak do tego doprowadzić. Podstawowym elementem tej strategii była konieczność długofalowego podbicia cen nośników energii. Użyto przeróżnych metod od czarteru supertankowców i stacjonowania ich miesiącami pełnych ropy na pełnym morzu (aby wywołać sztuczny deficyt ropy na rynku) do trochę mniej wyszukanych metod jak wojny czy prowokowanie rozruchów w krajach produkujących ropę naftowa.

 

W krajach importujących ropę naftowa (głownie europejskich) tego typu metody były by kontraproduktywne. I tutaj stratedzy amerykańscy przypomnieli sobie o zagrożonych wymarciem ekologach. Odpowiednia propaganda poparta przez opłaconych przez CIA naukowców miała przeciwdziałać niezadowoleniu ludności z ciągłych wzrostów cen ropy i inflacji i odwrócić uwagę ludności od zakulisowej gry.

 

A manipulacja nauki to najmniejszy problem. Głownie ze względu na patriarchalne struktury i to ze jest anonimowo kontrolowana przez garstkę skorumpowanych sklerotyków nadaje się do tych celów wprost idealnie.

 

W ciągu krótkiego czasu można wyeliminować wszystkich niepożądanych naukowców w danej dziedzinie, szczególnie że ta sama banda decyduje też w jakich ciemnych kanałach znikają miliardy które społeczeństwo loży corocznie na tych szarlatanów.

 

Te działania okazały się nadzwyczaj skuteczne i ustabilizowały cenę ropy powyżej 50$ za baryłkę. Była to cena przy której koncernom Busha opłacało się inwestować w instalacje eksploatacji gazu łupkowego.

 

Dla zmylenia opinii publicznej i producentów ropy i gazu USA przystąpiły do budowy licznych terminali do importu gazu płynnego wiedząc ze nigdy nie zawinie tam żaden załadowany tankowiec.

 

Terminale zbudowano i zaraz zamknięto. Ciekawe tylko ze już od razu były przygotowane do eksportu gazu płynnego.

 

Musiały tylko poczekać parę lat zanim produkcja gazu łupkowego nie tylko zaspokoiła potrzeby własne, ale USA stały się największa potęgą gazowa na świecie.

 

W międzyczasie stwierdzono ze ten numer z CO2 jest wprost genialnie skuteczny a przygłupiaci europejczycy dają się robić w balona że aż miło.

 

Co bardziej zorientowani w szczegółach jak Al Gore postanowili wykorzystać durnotę europejczyków maksymalnie i kazać im płacić za zużycie powietrza.

 

W swojej pazerności na parę ochłapów ze stołu banków amerykańskich rządy europejskie dały się bez protestu wciągnąć do tej brudnej gry.

 

Głupio tylko że historia potoczyła się trochę inaczej niż to planowali stratedzy amerykańscy i klan Busha.

 

USA są wprawdzie energetycznie niezależne ale militarnie podłamane a gospodarczo na wykończeniu.

 

Niestety kłamstwa na temat CO2 pokutują dalej i dalej grupa która próbuje opodatkować oddychanie ludzi nie daje za wygraną. Przemyślcie to sobie jeszcze raz i nie dajcie się robić w konia, przynajmniej nie przez takich s... ów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość hjerne

A niech sięm ogrzewa to cieplej będziemy mieć! Na węglu zaoszczędzimy i gorących źródeł nie będzie trzeba szukać! Lepiej by cieplej było, niż zimno! mandarynki w POlsce będziemy sadzić i zbierać! Komu dżemiku z pomarańczy za 20-40 lat?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Punktem wyjścia dla szacowania poziomu antropogenicznego ocieplenia jest zwykle rok 1850, kiedy na wystarczająco dużą skalę prowadzono wiarygodne pomiary temperatury. Jednak w roku 1850 rewolucja przemysłowa trwała od dawna, więc przyjmując ten rok jako podstawę dla pomiarów, trudno jest mówić o wpływie człowieka na temperatury na Ziemi od czasów preindustrialnych. Andrew Jarvis z Lancaster University i Piers Forster z University of Leeds, wykorzystali rdzenie lodowe z Antarktyki do opracowania nowej osi referencyjnej temperatur w czasach przedprzemysłowych.
      Uczeni przeanalizowali bąbelki powietrza zamknięte w rdzeniach lodowych i w ten sposób określili stężenie dwutlenku węgla w latach 13–1700. Następnie, zakładając liniową zależność pomiędzy koncentracją CO2 a temperaturami, obliczyli średnie temperatury panujące na Ziemi.
      Z pracy opublikowanej na łamach Nature Geoscience dowiadujemy się, że od okresu przed 1700 roku do roku 2023 ludzie podnieśli średnią temperaturę na planecie o 1,49 (±0,11) stopnia Celsjusza. Dodatkową zaletą wykorzystanej metody jest niezależna weryfikacja obecnych szacunków. Z badań Jarvisa i Forstera wynika, że od roku 1850 wzrost temperatury wyniósł 1,31 stopnia Celsjusza. Dokładnie zgadza się to z dotychczasowymi ustaleniami, ale badania z rdzeni lodowych są obarczone mniejszym marginesem błędu.
      Niektórzy eksperci uważają, że nowa metoda, chociaż sprawdza się teraz, może nie być przydatna w przyszłości. Nie wiemy bowiem, czy w nadchodzących dekadach liniowa zależność pomiędzy stężeniem dwutlenku węgla a temperaturą się utrzyma. Ich metoda bazuje na korelacji stężenia CO2 z antropogenicznym ociepleniem klimatu. Ta widoczna w przeszłości silna korelacja może być czystym przypadkiem i, w zależności od tego jak będą się układały proporcje CO2 i innych czynników w przyszłości, może się ona nie utrzymać, stwierdza Joeri Rogelj z Imperial College London.
      Richard Betts z Met Office chwali nową metodę, zauważa, że może dostarczać ona lepszych danych na temat przeszłości, ale nie widzi potrzeby zmiany punktu odniesienia dla badań nad ociepleniem klimatu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Leżące na północ od Ameryki Północnej przejście Północno-Zachodnie łączy Atlantyk z Oceanem Spokojnym. Poszukiwane było przez setki lat, aż w końcu udowodniono jego istnienie. Nie zdążyło jednak nabrać znaczenia, gdyż wkrótce potem otwarto Kanał Panamski. Od lat panuje przekonanie, że w związku z globalnym ociepleniem Przejście stanie się łatwiej dostępne. Jednak autorzy badań opublikowanych na łamach Nature twierdzą, że dzieje się coś przeciwnego. Żegluga tym szlakiem staje się coraz bardziej ryzykowna.
      Kanadyjscy naukowcy przez 15 lat przyglądali się temu, co dzieje się w Przejściu Północno-Zachodnim i zauważyli, że z powodu globalnego ocieplenia gromadzi się tam grubszy lód. Jednoroczny lód się wycofuje, a to pozwala wpłynąć na te obszary grubszemu lodowi z Grenlandii.
      Uczeni badali historyczne informacje o występowaniu lodu w Przejściu i przekładali to na długość trwania sezonu żeglugowego. Z analiz wynika, że z powodu globalnego ocieplenia w czterech regionach Przejścia Północno-Zachodniego doszło do znaczących zmian. W trzech z nich pomiędzy rokiem 2007 a 2021 doszło do skrócenia sezonu żeglugowego o 50 do 70 procent. W jednym z nich, na wschodzie Lancaster Sound, sezon żeglugowy wydłużył się w tym czasie o 15%.
      Pomimo skrócenia sezonu żeglugowego z danych Kanadyjskiej Straży Wybrzeża wynika, że ruch w badanym regionie zwiększył się. Ma to związek ze zwiększonym ruchem turystycznym, komercyjnym oraz ruchem określonym jako „adventuring opportunities”. Tę pozorną sprzeczność łatwo wyjaśnić. Z jednej strony firmy komercyjne szukają alternatywy wobec wąskiego i przepełnionego Kanału Panamskiego, z drugie zaś ruch turystyczny rozlewa się po całym globie i coraz więcej osób szuka przygód.
      Trzy regiony Przejścia, w których pojawił się grubszy lód, leżą na jego północnej odnodze. Jest ona krótsza, a więc bardziej atrakcyjna dla żeglugi. Odnoga południowa niemal nie odczuwa napływu grubszego lodu i to właśnie tam doszło do zwiększenia ruchu.
      Grubszy lód z dalekiej północy może jeszcze przez około 2 dekady napływał do Przejścia Północno-Zachodniego. Jeśli zaś ludzkość radykalnie nie zmniejszy emisji gazów cieplarnianych, to po roku 2050 Przejście Północno-Zachodnie powinno być w większości wolne od lodu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Illinois Natural History Survey postanowili sprawdzić, jak w latach 1970–2019 globalne ocieplenie wpłynęło na 201 populacji 104 gatunków ptaków. Przekonali się, że w badanym okresie liczba przychodzących na świat piskląt generalnie spadła, jednak widoczne są duże różnice pomiędzy gatunkami. Globalne ocieplenie wydaje się zagrażać przede wszystkim ptakom migrującym oraz większym ptakom. Wśród gatunków o największym spadku liczby piskląt znajduje się bocian biały.
      Uczeni przyjrzeli się ptakom ze wszystkich kontynentów i stwierdzili, że rosnące temperatury w sezonie lęgowym najbardziej zagroziły bocianowi białemu i błotniakowi łąkowemu, ptakom dużym i migrującym. Wyraźny spadek widać też u orłosępów, które nie migrują, ale są dużymi ptakami. Znacznie mniej piskląt mają też średniej wielkości migrujące rybitwy różowe, małe migrujące oknówki zwyczajne oraz australijski endemit chwoska jasnowąsa, która jest mała i nie migruje.
      Są też gatunki, którym zmiana klimatu najwyraźniej nie przeszkadza i mają więcej piskląt niż wcześniej. To na przykład średniej wielkości migrujący tajfunnik cienkodzioby, krogulec zwyczajny, krętogłów zwyczajny, muchołówka białoszyja czy bursztynka. U innych gatunków, jak u dymówki, liczba młodych rośnie w jednych lokalizacjach, a spada w innych. To pokazuje, że lokalne różnice temperaturowe mogą odgrywać olbrzymią rolę i mieć znaczenie dla przetrwania gatunku.
      Wydaje się jednak, że najbardziej narażone na ryzyko związane z globalnym ociepleniem są duże ptaki migrujące. To wśród nich widać w ciągu ostatnich 5 dekad największe spadki liczby potomstwa. Ponadto rosnące temperatury wywierają niekorzystny wpływ na gatunki osiadłe ważące powyżej 1 kilograma oraz gatunki migrujące o masie ponad 50 gramów. Fakt, że problem dotyka głównie gatunków migrujących sugeruje pojawianie się rozdźwięku pomiędzy terminami migracji a dostępnością pożywienia w krytycznym momencie, gdy ptaki karmią młode. Niekorzystnie mogą też wpływać na nie zmieniające się warunki w miejscach zimowania.
      Przykładem gatunku, który radzi sobie w obliczu zmian klimatu jest zaś bursztynka. Naukowcy przyglądali się populacji z południa Illinois. Bursztynki to małe migrujące ptaki, które gniazdują na bagnach i terenach podmokłych. W badanej przez nas populacji liczba młodych na samicę rośnie gdy rosną lokalne temperatury. Liczba potomstwa w latach cieplejszych zwiększa się, gdyż samice wcześniej składają jaja, co zwiększa szanse na dwa lęgi w sezonie. Bursztynki żywią się owadami, zamieszkują środowiska pełne owadów. Wydaje się, że – przynajmniej dotychczas – zwiększenie lokalnych temperatur nie spowodowało rozdźwięku pomiędzy szczytem dostępności owadów, a szczytem zapotrzebowania na nie wśród bursztynek, mówi współautor badań, Jeff Hoover. Uczony dodaje, że o ile niektóre gatunki mogą bezpośrednio doświadczać skutków zmian klimatu, to zwykle znacznie ma cały szereg czynników i interakcji pomiędzy nimi.
      Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach PNAS. Environmental Sciences.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Badania przeprowadzone za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji sugerują, że nie uda się dotrzymać wyznaczonego przez ludzkość celu ograniczenia globalnego ocieplenia do 1,5 stopnia Celsjusza powyżej czasów preindustrialnych. Wątpliwe jest też ograniczenie ocieplenia do poziomu poniżej 2 stopni Celsjusza.
      Noah Diffenbaugh z Uniwersytetu Stanforda i Elizabeth Barnes z Colorado State University wytrenowali sieć neuronową na modelach klimatycznych oraz historycznych danych na temat klimatu. Ich model był w stanie precyzyjnie przewidzieć, jak zwiększała się temperatura w przeszłości, dlatego też naukowcy wykorzystali go do przewidzenia przyszłości. Z modelu wynika, że próg 1,5 stopnia Celsjusza ocieplenia powyżej poziomu preindustrialnego przekroczymy pomiędzy rokiem 2033 a 2035. Zgadza się to z przewidywaniami dokonanymi bardziej tradycyjnymi metodami. Przyjdzie czas, gdy oficjalnie będziemy musieli przyznać, że nie powstrzymamy globalnego ocieplenia na zakładanym poziomie 1,5 stopnia. Ta praca może być pierwszym krokiem w tym kierunku, mówi Kim Cobb z Brown University, który nie był zaangażowany w badania Diffenbaugha i Barnes.
      Przekroczenie poziomu 1,5 stopnia jest przewidywane przez każdy realistyczny scenariusz redukcji emisji. Mówi się jednak o jeszcze jednym celu: powstrzymaniu ocieplenia na poziomie nie wyższym niż 2 stopnie Celsjusza w porównaniu z epoką przedindustrialną. Tutaj przewidywania naukowców znacząco różnią się od przewidywań SI.
      Zdaniem naukowców, możemy zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie 2 stopni Celsjusza pod warunkiem, że do połowy wieków państwa wywiążą się ze zobowiązania ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do zera. Sztuczna inteligencja nie jest jednak tak optymistycznie nastawiona. Zdaniem algorytmu, przy obecnej emisji poziom ocieplenia o ponad 2 stopnie osiągniemy około roku 2050, a przy znacznym zredukowaniu emisji – około roku 2054. Obliczenia te znacznie odbiegają od szacunków IPCC z 2021 roku, z których wynika, że przy redukcji emisji do poziomu, jaki jest wspomniany przez algorytm sztucznej inteligencji, poziom 2 stopni przekroczymy dopiero w latach 90. obecnego wieku.
      Diffenbaugh i Barnes mówią, że do przewidywania przyszłych zmian klimatu naukowcy wykorzystują różne modele klimatyczne, które rozważają wiele różnych scenariuszy, a eksperci – między innymi na podstawie tego, jak dany model sprawował się w przeszłości czy jak umiał przewidzieć dawne zmiany klimatu, decydują, który scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. SI, jak stwierdzają uczeni, bardziej skupia się zaś na obecnym stanie klimatu. Stąd też mogą wynikać różnice pomiędzy stanowiskiem naukowców a sztucznej inteligencji.
      W środowisku naukowym od pewnego czasu coraz częściej słychać głosy, byśmy przestali udawać, że jesteśmy w stanie powstrzymać globalne ocieplenie na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Wielu naukowców twierdzi jednak, że jest to możliwe, pod warunkiem, że do 2030 roku zmniejszymy emisję gazów cieplarnianych o połowę.
      Sztuczna inteligencja jest więc znacznie bardziej pesymistycznie nastawiona od większości naukowców zarówno odnośnie możliwości powstrzymania globalnego ocieplenia na poziomie 1,5, jak i 2 stopni Celsjusza.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ocieplenie klimatu może już w przyszłej dekadzie wpłynąć na globalne uprawy kukurydzy i pszenicy, informują naukowcy z NASA na łamach Nature Food. To wcześniej niż dotychczas sądzono. Przy scenariuszu zakładającym utrzymującą się wysoką emisję dwutlenku węgla do końca wieku można spodziewać się spadku produkcji kukurydzy nawet o 24%, przy jednoczesnym wzroście produkcji pszenicy dochodzącym do 17%.
      Naukowcy wykorzystali najnowsze modele klimatyczne oraz modele rozwoju upraw, uwzględnili w nich projektowane zmiany temperatury, opadów oraz koncentracji dwutlenku węgla. Modele wykazały, że w ocieplającym się klimacie coraz trudniej będzie uprawiać kukurydzę w tropikach, ale powinien zwiększyć się zasięg występowania pszenicy.
      Nie spodziewaliśmy się tak znaczących zmian w porównaniu z poprzednimi tego typu projekcjami, które zostały wykonane w roku 2014, mówi główny autor badań Jonas Jägermeyr z NAA i Columbia University. Szczególnie zaskakujący jest olbrzymi spadek produkcji kukurydzy. Spadek o 20% może mieć poważne implikacje w skali całej planety, stwierdza uczony.
      Na potrzeby badań naukowy wykorzystali pięć modeli klimatycznych CMIP6. Każdy z nich w nieco inny sposób przedstawia reakcję klimatu Ziemi na dwutlenek węgla. Następnie dane z tych symulacji zostały użyte w roli danych wejściowych dla 12 modeli upraw opracowanych w ramach projektu AgMIP. Modele te pokazują, jak w skali globu rośliny uprawne reagują na zmiany temperatury, opadów czy koncentrację CO2 w atmosferze. W efekcie uzyskano 240 modeli opisujących, jak do końca wieku mogą wyglądać uprawy kukurydzy, pszenicy, soi oraz ryżu.
      Symulacje uwzględniały wyłącznie zmiany klimatu, nie brały pod uwagę dopłat do upraw, zmiany technik uprawy czy wprowadzanie nowych bardziej odpornych odmian. Zjawiska te są przedmiotem intensywnych badań i eksperci chcą je uwzględnić w przyszłych symulacjach.
      Symulacje dotyczące upraw soi oraz ryżu wykazały, że w niektórych miejscach dojdzie do spadku produkcji, jednak w skali globalnej różnice między modelami były na tyle duże, że nie udało się wyciągnąć z nich jakichś wiążących wniosków. Znacznie jaśniejszy obraz uzyskano odnośnie kukurydzy i pszenicy.
      Kukurydza uprawiana jest na całym świecie, a znaczną jej część uprawia się w pobliżu równika. W zawiązku ze znacznym wzrostem temperatur należy spodziewać się dużych spadków produkcji w Ameryce Północnej i Środkowej, Afryce Zachodniej, Azji Centralnej, Brazylii i w Chinach. Z kolei pszenica, która dobrze rośnie w temperaturach umiarkowanych, może zwiększyć swoje zasięgi. Można spodziewać się wzrostu jej produkcji w północnych częściach USA oraz w Kanadzie, na północy Chin, w Azji Centralnej, na południu Australii i w Afryce Wschodniej.
      Badacze zauważają, że temperatura to nie jedyny czynnik decydujący o plonach. Wyższa koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze ma do pewnego stopnia pozytywny wpływ na fotosyntezę i retencję wody, zwiększa wydajność, ale dzieje się to kosztem zubożenia roślin o składniki odżywcze. Prowadzone już wcześniej eksperymenty wykazały, że zboża uprawiane w warunkach zwiększonej obecności CO2 tracą proteiny, a w innych roślinach ubywa żelaza i cynku. Przed trzema laty informowaliśmy o badaniach, z których wynikało, że utrata składników odżywczych przez rośliny uprawne spowoduje, że niedobory protein pojawią się u dodatkowych 150 milionów ludzi, a niedobory cynku dotkną dodatkowych 150-200 milionów ludzi. Ponadto około 1,4 miliarda kobiet w wieku rozrodczym i dzieci, które już teraz żyją w krajach o wysokim odsetku anemii, utracą ze swojej diety około 3,8% żelaza.
      Ponadto podniesiona koncentracja CO2 ma większy pozytywny wpływ na pszenicę niż na kukurydzę. Problemem mogą być jednak zmieniające się wzorce opadów oraz częstotliwość i czas trwania susz oraz fal upałów. Wyższe temperatury wydłużą też sezon upraw i przyspieszą dojrzewanie roślin.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...