Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'próbki' .
Znaleziono 4 wyniki
-
Dotrą do zbiornika zamkniętego od 14 mln lat
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wostok to największe z ok. 145 jezior podlodowych na Antarktydzie. Najprawdopodobniej rosyjskim naukowcom po raz pierwszy uda się dotrzeć do jego powierzchni i pobrać próbki wody. Obecnie przewiercają się przez prawie 4-km warstwę lodu. Szacuje się, że Wostok ma 250 km długości i 50 szerokości, a jego głębokość sięga 800 m. Jezioro było odseparowane lodem od świata przez co najmniej 14 mln lat. Wcześniejsze plany wiertnicze spaliły na panewce z powodu zastrzeżeń Antarctic Treaty Secretariat (ATS). Przedstawiciele organizacji założonej we wrześniu 2004 r. obawiali się skażenia wód dziewiczego Wostoku. Astrobiolodzy z NASA już w 2003 r. wspominali, że bogate w tlen i azot wody mogłyby wystrzelić przez otwór jak napój ze wstrząśniętej butelki. Teraz ATS zaaprobowała ocenę wpływu środowiskowego zaprezentowaną przez Instytut Badawczy Arktyki i Antarktyki z Sankt Petersburga. Rzecznik Instytutu Walery Łukin wyjaśnia, że udało się opracować metodę pobierania próbek, która nie zagraża zanieczyszczeniem jeziora. Gdy wiertło dotrze do powierzchni Wostoku, ciśnienie wody wypchnie je i płuczkę do góry. Woda zamarznie, a naukowcy wrócą latem, by zabrać ją do analizy. Woda w Wostoku zawiera ok. 50-krotnie więcej tlenu niż przeciętny zbiornik słodkowodny. Akademicy mają nadzieję znaleźć tam życie. Skupiają się zwłaszcza na zmineralizowanej wodzie z okolic dna. Jeśli naprawdę w jeziorze podlodowym występują organizmy, są one tzw. ekstremofilami. Odkrycie miałoby znaczenie nie tylko dla biologii Ziemi, ale i dla zbliżonych środowiskowo do Wostoku 2 księżyców z Układu Słonecznego – Europy Jowisza i Enceladusa Saturna. Przy optymistycznym scenariuszu życie w Wostoku oznaczałoby możliwość rozwoju życia na wymienionych satelitach. Naukowcy nie mają pojęcia, kiedy sięgną lustra wody (nikt bowiem nie wie, jak gruba jest warstwa lodu), ale najprawdopodobniej uda się to zrobić do końca stycznia, a więc przed końcem trwającego na Antarktydzie lata. Obecnie otwór ma już głębokość 3650 m.- 1 odpowiedź
-
- ekstremofile
- Walery Łukin
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Mają szczęście ci górnicy, którzy żyją i pracują na obszarach występowania termitów. Okazuje się bowiem, że mogą one wskazywać lokalizację rud złota i złóż diamentów, co oznacza sporą oszczędność czasu i pieniędzy. Przed sprowadzeniem ciężkiego sprzętu warto pobrać próbki materiału wydrążonego przez termity – przekonuje Anna Petts, doktorantka Uniwersytetu w Adelajdzie. Pani geolog wyjaśnia, że firmy sprawdzają zazwyczaj skład osadów powierzchniowych, próbując w ten sposób oszacować, co może się znajdować głębiej. Wg niej, łatwo się wtedy pomylić, ponieważ osady bywają roznoszone przez wody powodziowe. Jako że wywiercenie 1 metra to spory koszt (w ojczyźnie Petts rzędu 100 dolarów australijskich), naukowcy i kompanie górnicze stale poszukują wiarygodnych metod oceny tego, co znajduje się na różnych głębokościach. Termity wydają się idealnymi próbnikami. Schodzą nawet na 30. metr, zbierając wilgotną ziemię, która zostanie użyta do budowy kopca. Petts opowiada, że wieśniacy w Afryce przepłukują glebę z domów termitów i udaje im się znaleźć nawet centymetrowe samorodki złota. Na pustyni Kalahari w kopcach natrafiano z kolei na granaty. To zadziwiające, ponieważ skała spągowa z diamentami znajduje się tam pod 100-metrową niekiedy warstwą piasku (w RPA granaty są produktem odpadowym eksploatacji diamentów; te dwa rodzaje kamieni występują tu obok siebie). Opierając się na doniesieniach z Czarnego Lądu, pani geolog postanowiła sprawdzić, czy metoda sprawdzi się w przypadku australijskich złóż i termitów. Udała się więc na pustynię Tanami, gdzie rozkład minerałów jest już znany. Z zewnętrznych ścian kolonii pobierała próbki o wadze od 50 dag do 1 kg. Okazało się, że kopce rzeczywiście dają pojęcie o tym, co znajduje się pod nimi. Często minerały znajdowane w budowlach tych społecznych owadów nie były obecne na powierzchni, ale znajdowały się na większych głębokościach profilu glebowego, np. na 20.-30. m. Teraz Petts zamierza sprawdzić metodę "na termita" w nieznanych geologicznie rejonach.
-
W 1953 roku Stanley Miller z Uniwersytetu w Chicago przeprowadził sławetne doświadczenie: odtworzył scenariusz, według którego na Ziemi mogło powstać życie. W jednym naczyniu miał wodę (ocean), w drugim mieszaninę gazów (atmosfera), a po połączeniu zaczął przez nie przepuszczać prąd – odpowiednik błyskawic. Po kilku dniach udało mu się uzyskać aminokwasy. Teraz jeden z jego studentów, Jeff Bada, twierdzi, że ważną rolę w tym procesie odegrały erupcje wulkanów. Podgrzewały bulion pierwotny i stanowiły ważne źródło gazów. Bada pracuje obecnie jako biolog morski na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Ostatnio przeanalizował skład 11 oryginalnych próbek z eksperymentu swojego mistrza. Chciał sprawdzić, czy za pomocą współczesnego wyposażenia da się wykryć związki wytworzone ponad 50 lat temu. Powszechnie uznaje się, że powierzchnia młodej Ziemi składała się z niewielkich wysepek wulkanicznych. Najnowsze studium Bady wskazuje, że wyładowania atmosferyczne i wulkany łącznie stanowiły zapłon dla procesu tworzenia się życia. Wierzymy, że z oryginalnego eksperymentu Millera można było wyciągnąć więcej wniosków. Odkryliśmy, że za pomocą współczesnej wersji aparatu wulkanicznego można uzyskać dużo większy wachlarz związków. Aparaturę Millera i jego próbki odkryto po śmierci naukowca w 2007 roku. Bada i jego współpracownicy, m.in. Adam Johnson z Indiana University, posłużyli się nimi. Wyodrębnili 22 aminokwasy; 10 z nich Miller uprzednio nie zidentyfikował.
- 1 odpowiedź
-
Przez ponad rok przed złożeniem w ofierze Inkowie tuczyli poświęcane dzieci. Przeprowadzona przez naukowców z Uniwersytetu w Bradford analiza próbek włosów wykazała, że ich dieta w tych dwóch okresach (przed i po podjęciu decyzji o udziale w rytuale) bardzo się różniła. Badano próbki włosów z głowy i znajdowanych w małych woreczkach "dołączonych" do 4 mumii. Dzieciom obcinano włosy dwukrotnie: na rok i na 6 miesięcy przed śmiercią. Na podstawie ich składu chemicznego antropolodzy określili, co składało się na dietę poświęcanych bóstwom (Proceedings of the National Academy of Sciences). Okazało się, że wcześniej dzieci jadły głównie warzywa, m.in. ziemniaki, ale w ostatnim roku życia ich dietę wzbogacono o kukurydzę i białka (prawdopodobnie z mięsa lamy), czyli pokarmy przeznaczone już nie dla chłopów, ale przedstawicieli elit. Biorąc pod uwagę zmiany w diecie i symboliczne obcięcie włosów, wydaje się, że miały miejsce różne wydarzenia, które podnosiły status dzieci. W ten sposób końcowe [i to dosłownie – przyp. red.] odliczanie rozpoczynało się na długo przed złożeniem ofiary – twierdzi szef zespołu naukowców Andrew Wilson. Dalsze badania włosów ujawniły, że na 3-4 miesiące przed śmiercią maluchy rozpoczynały pielgrzymkę w góry, najprawdopodobniej ze stolicy imperium Inków Cuzco. Naukowcy nie wiedzą, jak dzieci umierały, ale zdaje się, że podawano im piwo z kukurydzy i liście koki. Te ostatnie zwiększały wytrzymałość na chłód, koniec końców dzieci umierały jednak z powodu wyziębienia organizmu (hipotermii).