Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Wymarł jeden z najstarszych języków

Rekomendowane odpowiedzi

W ubiegłym tygodniu na Andamanach zmarła Boa Sr, a wraz z nią z powierzchni Ziemi zniknął jeden z najstarszych języków ludzkości i związana z nim kultura. Boa Sr miała około 85 lat. Przetrwała choroby przywiezione na Wyspy Andamańskie przez kolonizatorów, japońską okupację i uderzenie tsunami z 2004 roku.

Kultura Bo istniała na Andamanach przez około 65 000 lat. Język Bo był jednym z 10 tamtejszych rodzimych dialektów.

Boa Sr przeżyła swojego męża, dzieci oraz starszyznę i zmarłego w 2005 roku króla plemienia. Od lat nie miała z kim rozmawiać w rodzinnym języku, posługiwała się więc na co dzień innymi znanymi jej językami.

Organizacja Survival International, której celem jest ratowanie ginących języków, szacuje, że na Andamanach żyje jeszcze tylko 52 rodzimych mieszkańców. W 1858 roku, gdy archipelag został skolonizowany przez Brytyjczyków, było tam około 5000 rdzennych mieszkańców. Zostali oni wymordowani przez kolonizatorów i wymarli z powodu zawleczonych przez nich chorób.

Na Andamanach żyje też plemię Sentinelczyków. To prawdopodobnie ostatnia grupa na Ziemi, która od paleolitu nie utrzymuje kontaktów z obcymi Sentinelczycy są bardzo wrogo nastawieni i nigdy nie opuszczają swojej wyspy liczącej zaledwie 60 kilometrów kwadratowych. O plemieniu praktycznie niczego nie wiadomo.

Aż połowa z 7000 języków świata jest zagrożona wyginięciem.

Poniżej można posłuchać, jak brzmiał wymarły właśnie język.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawsze mnie smuci śmierć każdego języka. To takie zubażające, że 80% ludzkości posługuje się natywnie jednym z kilkudziesięciu największych języków. A monojęzyczność to tak naprawdę wynalazek naszych czasów i ludzie na ogół posługiwali się więcej niż jednym językiem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no to jest naprawdę smutne. Każdy język ma to coś w sobie i nie jest dobrze że umierają. Nie wyobrażam sobie żeby wszyscy rozmawiali w jednym języku :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie widzę powodów do smutku.

Doprawdy żenująca jest ta wasza egzaltacja.

 

Cytując za wikipedią: "obecnie na świecie używa się ok. 6-7 tysięcy języków" jeden w tą czy w tamtą nie robi różnicy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na świecie żyje ponad 6 mld ludzi - mogę Cię zatłuc? Przecież to żadna różnica.

 

O ile z Twoim stanowiskiem częściowo się zgadzam (język ma dla mnie osobiście przede wszystkim znaczenie jako środek komunikacji, a nie obiekt sentymentu), o tyle argumentacja "statystyczna" kompletnie mnie nie przekonuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie widzę powodów do smutku.

Doprawdy żenująca jest ta wasza egzaltacja.

 

Cytując za wikipedią: "obecnie na świecie używa się ok. 6-7 tysięcy języków" jeden w tą czy w tamtą nie robi różnicy.

 

Każdy język to nośnik kultury. Kultura się rozwija przez zróżnicowanie. Np. w języku polskim dawanie rad często nie polega na dzieleniu się informacją, a wyrażaniem sympatii (np. kiedy mama po raz setny Ci mówi, żebyś założył czapkę, bo zimno). Niewiele języków ma rozróżnienie między odmianą form deprecjatywnych i niedeprecjatywnych (te króle / ci królowie). A u nas to jest zakorzenione w kulturze. Więc tak, to robi wielką różnicę.

 

Ponadto jesteś niezbyt bystry, bo w artykule jest napisane, że połowa języków jest zagrożona wyginięciem. Statystycznie co 2 tygodnie ginie jeden język, z 13 000 wszystkich w historii zostało ich już tylko 7 000. A każdy z nich wnosił coś w globalną czy lokalną kulturę. Nie wiem jak Ty, ale ja sądzę, że o kulturę - a szczególnie o jej zróżnicowanie - należy dbać. Bądź co bądź, nawet myśl chrześcijańska była zrewidowana kilka razy pod wpływem innych kultur, przez co odeszła od ortodoksji, z czego wszyscy się chyba cieszymy. I nasz kultura też miała wpływ na cudze.

 

Ostatnio czytałem ciekawą książkę porównującą polskie i amerykańskie zwyczaje. Jedną z różnic było np. to, że w USA nie zaczepia się obcych dzieci, nigdy nie poucza się rodziców, i ogólnie dzieci nie mają interakcji z obcymi prawie wcale. W Polsce natomiast dzieci są traktowane jak dobro społeczne - ludzie w tramwajach często uśmiechają się czy robią miny do dzieci, matki pilnują nawzajem swoje dzieci w przychodni (w USA to nie do pomyślenia, a ja to widzę za każdym razem, gdy czekam w kolejce), babcia w parku wyrazi wspomnianą troskę dając radę mamie, żeby cieplej dziecko ubrała. W Szwecji dzieciom wolno wszystko, a w jednym z Afrykańskich plemion dorośli w ogóle się nie odzywają.

 

To wszystko, oprócz tego, że jest ciekawe i mówi nam wiele o nas - tak jak historia, z tym, że te języki i kultury jeszcze żyją - to pragmatycznie daje podwaliny choćby psychologii, która kontrastując wspomniane przykłady może wypracować optymalny model, albo indywidualny dla danych cech osobowości. Polacy już skorzystali na tak szerokim ostatnio kontakcie z kulturą anglosaską, w której domyślną reakcją na kontakt wzrokowy jest uśmiech - i Polacy faktycznie statystycznie się więcej uśmiechają, co nam dobrze robi po komunistycznej tradycji.

 

I tak, przejmujmy się każdym językiem, bo za 100 lat będzie ich zaledwie 3 000, a potem jeszcze mniej, i różnorodność - podobnie jak bioróżnorodność - zostanie w końcu utracona. A to niedobrze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Osobiście nie odczuwam jakiegoś psychicznego dyskomfortu z powodu zatracania się różnorodności kulturowej. Z całą pewnością jest to niesamowitą sprawą na jak różne sposoby działają ludzkie umysły w zależności od środowisk które je kreują, ale należy pogodzić się z tym, że świat bezustannie ewoluuje i wytwarza swe nowe aspekty. Zjawisko opisane w artykule jest czymś jak najbardziej naturalnym - jesteśmy świadkami zamknięcia pewnej gałęzi drzewa ewolucji, analogicznie do wymarcia gatunku, ale sama świadomość tego zjawiska nie uzasadnia w żaden sposób jego pozytywnego lub negatywnego wartościowania. Stało się, ponieważ tak właśnie się dzieje - oto fakt, reszta to wyłącznie subiektywny sentyment który nie zmieni rzeczywistości. Kto płacze nad zwiędniętym kwiatem? Różnica polega jedynie na skali - wymarcie języka jest dla nas czymś wyjątkowym ponieważ nie dzieje się to zbyt często w przeciągu naszego życia, nie obserwujemy tego na co dzień a mamy tendencję do nadawania rzeczom rzadkim większej wartości. Mając jednak nieco dalszą perspektywę, powiedzmy miliona lat, wydarzenie to nie jawi się zbyt spektakularnie. Czy może być nam dziś smutno z powodu wymarcia dinozaurów? Nie, ponieważ łatwiej nam ten fakt zracjonalizować - wiemy, iż tak musiało być. Jedyne co pozostaje to uświadomić sobie nieuchronność przemijania również innych fenomenów, w tym języka właśnie.

 

Pozdrawiam,

 

Kruk.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Osobiście nie odczuwam jakiegoś psychicznego dyskomfortu z powodu zatracania się różnorodności kulturowej. Z całą pewnością jest to niesamowitą sprawą na jak różne sposoby działają ludzkie umysły w zależności od środowisk które je kreują, ale należy pogodzić się z tym, że świat bezustannie ewoluuje i wytwarza swe nowe aspekty. Zjawisko opisane w artykule jest czymś jak najbardziej naturalnym - jesteśmy świadkami zamknięcia pewnej gałęzi drzewa ewolucji, analogicznie do wymarcia gatunku, ale sama świadomość tego zjawiska nie uzasadnia w żaden sposób jego pozytywnego lub negatywnego wartościowania. Stało się, ponieważ tak właśnie się dzieje - oto fakt, reszta to wyłącznie subiektywny sentyment który nie zmieni rzeczywistości. Kto płacze nad zwiędniętym kwiatem? Różnica polega jedynie na skali - wymarcie języka jest dla nas czymś wyjątkowym ponieważ nie dzieje się to zbyt często w przeciągu naszego życia, nie obserwujemy tego na co dzień a mamy tendencję do nadawania rzeczom rzadkim większej wartości. Mając jednak nieco dalszą perspektywę, powiedzmy miliona lat, wydarzenie to nie jawi się zbyt spektakularnie. Czy może być nam dziś smutno z powodu wymarcia dinozaurów? Nie, ponieważ łatwiej nam ten fakt zracjonalizować - wiemy, iż tak musiało być. Jedyne co pozostaje to uświadomić sobie nieuchronność przemijania również innych fenomenów, w tym języka właśnie.

 

Pozdrawiam,

 

Kruk.

 

Tak, ale ten język nie umarł dlatego, że język był gorszy, ale dlatego, że biali wymordowali prawie całe plemię. Oczywiście, że z obiektywnego punktu widzenia to po prostu jest, ale to nie znaczy, że nam to na dobre wyjdzie. Podobnie jak strata ptaków - no przecież wybijają je pestycydy i turbiny elektrowni wiatrowych. Taka kolej rzeczy, że bez kciuka przegrywają z człowiekiem. Nie rozumiem też, co wymarcie języków ułatwia, czego nie można pokryć naturalną dla człowieka wielojęzycznością. Obecnie w polskim większość wyrazów jest obcego pochodzenia - ale nie zawsze dało się pewne wyrazy spolonizować, np. angielskie "highway" kiepsko by brzmiało jako "hajłej", ale włoskie "autostrada" się przyjęło.

 

Jeśli już porównujemy kultury do praw biologicznych, to rozważ to. Podobnie, jak najzdrowsze dzieci to dzieci małżeństw mieszanych (a najlepiej - różnokolorowych), tak samo kultury powinny się wymieniać. A w przyrodzie zbytnia specjalizacja gatunku prowadzi do jego wymarcia. Jak dla mnie zlanie się wszystkich języków i kultur w jedną to będzie tragedia i stagnacja, jakiej ludzkość nigdy dotąd nie zaznała...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Tak, ale ten język nie umarł dlatego, że język był gorszy, ale dlatego, że biali wymordowali prawie całe plemię.

Należałoby więc zadać przewrotne pytanie: dlaczego uważasz za tak wielką stratę zniknięcie języka, który nie ma żadnego kontekstu kulturowego? Płacz nad zabitymi ludźmi, a nie nad językiem jako takim.

strata ptaków - no przecież wybijają je pestycydy i turbiny elektrowni wiatrowych.

Z tymi turbinami to nie jest takie oczywiste. Ciągle trwają badania. Ale to tak na marginesie.

Podobnie, jak najzdrowsze dzieci to dzieci małżeństw mieszanych (a najlepiej - różnokolorowych), tak samo kultury powinny się wymieniać. A w przyrodzie zbytnia specjalizacja gatunku prowadzi do jego wymarcia.

Ok, więc mam prośbę: uzasadnij, że zaginięcie języka kultury Bo wpłynie negatywnie na nasze szanse przetrwania.

Jak dla mnie zlanie się wszystkich języków i kultur w jedną to będzie tragedia i stagnacja, jakiej ludzkość nigdy dotąd nie zaznała...

A dla mnie płacz nad postępem jest mało rozsądną postawą. Jednym z jego ostatecznych efektów są absurdy takie jak w Szczecinie, gdzie jednym z najpoważniejszych argumentów przeciw kompleksowej przebudowie dworca jest... ceglana ściana podziemnej lokomotywowni (ściana bez jakichkolwiek ornamentów czy unikalnych cech, do tego dziś tak zasyfiona, ze ledwie widać, że pod warstwą brudu są cegły), która rzekomo jest tak piękna i cudowna, że niemoralne byłoby jej rozbieranie lub choćby przykrycie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie napisałem, że wymrzemy, tylko że będzie stagnacja. Z tego samego powodu staramy się nie podpalać Luwru. Ja płaczę nad kulturą, która z tymi ludźmi umarła, nad samymi ludźmi też - a więc i tym samym nad wyginięciem całego kontekstu kulturowego. Ale po naszych przodkach przynajmniej została kultura.

 

Co do ściany dworca: ONA faktycznie nie jest unikalna. Ale język Bo i owszem, szczególnie jako język izolowany.

 

Większość ludzi jednak myśli słowami. Przez naukę obcych idiomów poznaje się ciekawe spojrzenie na świat. Np. Amerykanie się dziwią, że ichnie "luck" i "happiness" to po polsku zwyczajnie "szczęście". Albo taki "odpoczynek", który się wziął ze zwrotu "od początku", który też mówi wiele o pozostałościach naszej polskiej, codziennej, filozofii.

 

Swoją drogą - sentyment też do czegoś służy, inaczej natura by go nam nie dała. No i postęp powoduje wymieranie języków, ale ochrona języków wcale nie zahamuje postępu, no bo jak? W Malezji wyniki studentów się zwiększyły, od kiedy zaczęto tam wykładać w ich języku narodowym (mimo, że od podstawówki się tam uczą angielskiego).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie sadze, aby kiedykolwiek wszystkie kultury i jezyki sie zlaly w jedno. owszem, prawdopodobnie dojdzie kiedys do momentu, kiedy ktoras kultura i jej jezyk zdominuje doslownie caly swiat (tzw kultura zachodu? arabska? chinska? a moze jeszcze inna?) do tego stopnia, ze bedzie temu blisko. ale to bardzo daleka przyszlosc.

jednak ludzie, choc sa stworzeniami spolecznymi, cenia sobie odrebnosc, indywidualizm - chetniej przynaleza do jakies mniejszej, blizszej im spolecznosci, niz do jakies wiekszej, uniwersalniejszej. tym samym rownolegle do procesu wymierania i mieszania sie jezykow i kultur tworza sie nowe, regionalne, srodowiskowe itd dialekty, odlamy kultur itp. ludzi jest zbyt wiele, oraz zbyt wiele jest miedzy nimi roznic, aby kiedykolwiek sie calosc zlala w jedno, na stale. ludzie potrzebuja swej specyficznej tozsamosci.

a i nie zdziwilbym sie, gdyby dzisiejsza tendencja unifikacji (czyli po prostu szybsze tempo wymieranai i mieszania jezykow i kultur, niz rownoleglego wyodrebniania sie nowych) w momencie owej szczytowej unifikacji calego swiata sie odwrocila, zapanowalaby tendencja separatystyczna, czy jakby to tam nazwac - po czym cyklicznie, sinusoidalnie raz w te, raz we w te, unifikacja, roznorodnienie.

choc w tym zalozeniu tzw efekt waskiego gardla jest nieunikniony, to jednak chyba wyklucza tragedie, co?:D no i pamietajcie, ze zarowno zunifikowane globalnie kultura i jezyk, jak i ich roznorodnosc, maja zarowno wady i zaltety. w zaleznosci od sytuacji (np byc moze pierdyknie w nas kiedys jakis obiekt z kosmosu na tyle maly, aby nas nie wybil, ale na tyle duzy, aby skutecznie rozpierniczyl masowa, globalna kulture, przez co tendencja jej roznicowania sztucznie by sie przyspieszyla przez poziom komunikacji rownie kiepski, jak tysiace lat temu) bedziemy sie dostosowywac do tego, co aktualnie najpotrzebniejsze - raz roznorodniej, raz mniej roznorodnie... albo np zamiast tworzyc roznorodnosc regionalna, powstanie rozwarstwienie spoleczne na zasadzie jak tworza sie tzw sub-/kontr- -kultury, a wraz z nimi poprzez slang wyodrebniac sie beda calkowite dialekty, az w koncu jezyki?

 

a wymarcie jezyka, oraz kultury, jest o tyle 'smutne', ze po prostu kazda kultura i jezyk sa ciekawym fenomenem wartym poznania i kultywowania - nie ma lepszych i gorszych, sa po prostu inne, dostosowane do innych rzeczy, innego sposobu myslenia, warunkow itp. natomiast wciaz faktem jest to, ze wymieranie (i powstawanie nowych!) jezykow i kultur jest procesem naturalnym i o ile nie jest to kultura nam bliska, z ktora laczymy pewna bezposrednia wiez emocjonalna - nie ma co rozpaczac ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Nie napisałem, że wymrzemy, tylko że będzie stagnacja. Z tego samego powodu staramy się nie podpalać Luwru.

Ale czy sam nie widzisz, że właśnie w ten sposób popierasz tezę o tym, że ludzkość sama reguluje, co jest jej potrzebne, a co nie? Pójdźmy dalej: sami ludzie decydują (pośrednio, rzecz jasna, ale jednak), które dzieła trafią do Luwru, a które do Galerii Pana Mietka w Koziej Wólce? Ewolucja działa nawet w takich dziedzinach.

Ja płaczę nad kulturą, która z tymi ludźmi umarła, nad samymi ludźmi też - a więc i tym samym nad wyginięciem całego kontekstu kulturowego.

A więc jest to płacz spóźniony, bo język umarł jako ostatni, a kultury nie ma od wielu lat.

Co do ściany dworca: ONA faktycznie nie jest unikalna. Ale język Bo i owszem, szczególnie jako język izolowany.
No widzisz, dla Ciebie unikalność jest wartością samą w sobie, dla mnie nie. Taki np. facet chodzący w sukience byłby bez wątpienia unikalny, ale dla mnie nie miałby większej wartości jako obiekt godny ochrony.
Większość ludzi jednak myśli słowami. Przez naukę obcych idiomów poznaje się ciekawe spojrzenie na świat. Np. Amerykanie się dziwią, że ichnie "luck" i "happiness" to po polsku zwyczajnie "szczęście".

I jaki z tego wniosek? Ano taki, że najwidoczniej u Polaków wytworzyl się inny sposób odróżniania szczęścia jako stanu ducha (możemy je też nazwać np. radością albo spełnieniem) i szczęścia jako pomyślnego zbiegu okoliczności (co możemy opisać także np. jako fart (ale tego lepiej przy Amerykanach nie mówić ;) ) albo po prostu użyć tego słowa w określeniu "mieć szczęście"). Język przecież ciągle ewoluuje, a na określone problemy pojawiają się różne rozwiązania.

 

BTW: ja się nie mogę nadziwić, że Amerykanie nie odróżniają z kolei słów "czas" i "raz" i traktują je tak samo. I co? I nic, żyją sobie i mają się dobrze :D

No i postęp powoduje wymieranie języków, ale ochrona języków wcale nie zahamuje postępu, no bo jak?

Choćby poprzez prozaiczne pożeranie pieniędzy.

W Malezji wyniki studentów się zwiększyły, od kiedy zaczęto tam wykładać w ich języku narodowym (mimo, że od podstawówki się tam uczą angielskiego).

No widzisz, a ja z kolei widzę, że tam,gdzie prowadzi się więcej wykładów w językach obcych, wyniki też się poprawiają. A więc, jak widać, rzeczwistość wcale nie jest czarno-biała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wymarł - trudno. Językoznawcy pojadą na pogrzeb, a reszta machnie ręką i będzie robiła swoje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jedną z najtrudniejszych umiejętności językowych jest rozumienie składni zdań złożonych. W 2019 roku naukowcy zauważyli, że istnieje korelacja pomiędzy wysokimi umiejętnościami używania narzędzi, a zdolnością do rozumienia złożonej składni. Szwedzko-francuski zespół naukowy informuje, że obie te umiejętności – sprawnego posługiwania się narzędziami oraz złożoną składnią – korzystają z tych samych zasobów neurologicznych w tym samym regionie mózgu. To jednak nie wszystko. Okazało się, że rozwijanie jednej z tych umiejętności wpływa na drugą.
      Uczeni z francuskiego Narodowego Instytutu Zdrowia i Badań Medycznych (Inserm), Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS), Université Claude Bernard Lyon 1, Université Lumière Lyon 2 i Karolinska Institutet zauważyli, że trening w posługiwaniu się narzędziami poprawia zdolność rozumienia złożonych zdań. I na odwrót. Jeśli ćwiczymy rozumienie złożonych zdań, poprawiają się nasze umiejętności posługiwania się narzędziami. Odkrycie to można będzie wykorzystać podczas rehabilitacji osób, które częściowo utraciły zdolności językowe.
      Przez długi czas uważano, że używanie języka to niezwykle złożona umiejętność, która wymaga wyspecjalizowanych obszarów mózgu. Jednak w ostatnich latach pogląd ten ulega zmianie. Kolejne badania wskazują, że ośrodki kontroli niektórych funkcji językowych, na przykład odpowiadające za rozumienie słów, są też zaangażowane w kontrolowanie funkcji motorycznych. Jednak badania obrazowe nie dostarczały dowodów na istnienie związku pomiędzy używaniem języka i narzędzi. Z drugiej jednak strony badania paloneurobiologiczne wykazały, że obszary mózgu odpowiedzialne za posługiwanie się językiem rozwijały się u naszych przodków w okresach większego rozwoju technologicznego, gdy wśród naszych praszczurów rozpowszechniało się użycie narzędzi.
      Naukowcy, analizujący dostępne dane, zaczęli się zastanawiać czy jest możliwe, by używanie narzędzi, operowanie którymi wymaga wykonywania złożonych ruchów, było kontrolowane przez te same obszary mózgu co używanie funkcji językowych.
      W 2019 roku Claudio Brozzoli z Inserm i Alice C. Roy z CNRS wykazali, że osoby, które szczególnie dobrze posługują się narzędziami, zwykle też lepiej posługują się złożoną składnią zdań w języku szwedzkim. Naukowcy postanowili bliżej przyjrzeć się temu zjawisku i zaplanowali serię eksperymentów, w czasie których wykorzystano m.in. rezonans magnetyczny. Badanych proszono o wykonanie testów związanych z użyciem 30-centymetrowych szczypiec oraz zdań złożonych w języku francuskim. Dzięki temu uczeni zidentyfikowali obszary mózgu odpowiedzialne za wykonywanie każdego z tych zadań oraz wspólnych dla obu zadań.
      Jako pierwsi stwierdzili, że używanie narzędzi i złożonej składni aktywuje ten sam obszar w jądrze podstawnym w mózgu. Wówczas zaczęli zastanawiać się, czy ćwicząc jedną z tych umiejętności, można by wpływać na drugą.
      Uczestników badań poproszono więc o wypełnienie testów rozumienia złożonych zdań. Testy takie wypełniali 30 minut przed i 30 minut po ćwiczeniu ze szczypcami. Ćwiczenie to polegało na użyciu dużych szczypiec do umieszczenia niewielkich kołków w otworach odpowiadających im kształtem, ale o różnej orientacji. Przed i po takim ćwiczeniu porównywano, jak uczestnicy badań radzą sobie z rozumieniem prostszego i bardziej złożonego zdania. Okazało się, że po ćwiczeniu ze szczypcami badani lepiej radzili sobie ze zrozumieniem trudniejszych zdań. Z kolei w grupie kontrolnej, która używała dłoni do wkładania kołków w otworach, nie zauważono tego typu poprawy rozumienia zdań.
      Teraz naukowcy opracowują protokoły rehabilitacji osób, które utraciły część umiejętności językowych, ale zachowały zdolności motoryczne. Jednocześnie zauważają, że ich badania lepiej pomagają nam zrozumieć ewolucję H. sapiens. Gdy nasi przodkowie zaczęli wytwarzać i używać narzędzi, znacznie zmieniło ich to mózg i wpłynęło na zdolności poznawcze, co mogło doprowadzić do pojawienia się innych funkcji, jak zdolności językowe, stwierdzają naukowcy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Włosi to jedni z najszybszych mówców na Ziemi. Wymawiają oni nawet do 9 sylab w ciągu sekundy. Na drugim biegunie znajduje się wielu Niemców, którzy w ciągu sekundy wymawiają 5-6 sylab. Jednak, jak wynika z najnowszych badań, średnio w ciągu minuty i Niemcy i Włosi przekazują tę samą ilość informacji. Okazuje się, że niezależnie od tego, jak szybka jest wymowa danego języka, średnie tempo przekazywania informacji wynosi 39 bitów na sekundę. To około 2-krotnie szybciej niż komunikacja za pomocą alfabetu Morse'a.
      Językoznawcy od dawna podejrzewali, że te języki, które są bardziej upakowane informacją, które w mniejszych jednostkach przekazują więcej danych na temat czasu czy płci, są wymawiane wolniej, a takie, które przekazują mniej tego typu danych, są wymawiane szybciej. Dotychczas jednak nikomu nie udało się tego zbadać.
      Badania nad tym zagadnieniem rozpoczęto od analizy tekstów pisanych w 17 językach, w tym w angielskim, włoskim, japońskim i wietnamskim. Uczeni wyliczyli gęstość informacji w każdej sylabie dla danego języka. Okazało się, że na przykład w języku japońskim, w którym występują zaledwie 643 sylaby, gęstość informacji wynosi nieco około 5 bitów na sylabę. W angielskim z jego 6949 sylabami jest to nieco ponad 7 bitów na sylabę.
      W ramach kolejnego etapu badań naukowcy znaleźli po 10 użytkowników (5 mężczyzn i 5 kobiet) 14 z badanych języków. Każdy z użytkowników na głos czytał 15 identycznych tekstów przetłumaczonych na jego język. Naukowcy mierzyli czas, w jakim tekst zostały odczytane i liczyli tempo przekazywania informacji.
      Uczeni wiedzieli, że jedne języki są szybciej wymawiane od innych. Gdy jednak przeliczyli ilość przekazywanych informacji w jednostce czasu zaskoczyło ich, że dla każdego języka uzyskali podobny wynik. Niezależnie od tego, czy język był mówiony szybko czy powoli, tempo przekazywania informacji wynosiło około 39,15 bitów na sekundę.
      Czasem interesujące fakty ukrywają się na widoku, mówi współautor badań, Francois Pellegrino z Uniwersytetu w Lyonie. Lingwistyka od dawna zajmowała się badaniem takich cech języków jak np. złożoność gramatyczna i nie przywiązywano zbytnio wagi do tempa przekazywania informacji.
      Rodzi się pytanie, dlaczego wszystkie języki przekazują informacje w podobnym tempie. Pellegrino i jego zespół podejrzewają, że odpowiedź tkwi w naszych mózgach i ich zdolności do przetworzenia informacji. Hipoteza taka znajduje swoje oparcie w badaniach sprzed kilku lat, których autorzy stwierdzili, że w amerykańskim angielskim górną granicą przetwarzania informacji dźwiękowych jest 9 sylab na sekundę.
      Bart de Boer, lingwista ewolucyjny z Brukseli, zgadza się, że ograniczenie tkwi w mózgu, ale nie tempie przetwarzania informacji, ale w tempie, w jakim jesteśmy w stanie zebrać własne myśli. Zauważa on bowiem, że przeciętna osoba może wysłuchiwać mowy odtwarzanej z 20-procentowym przyspieszeniem i nie ma problemu z jej zrozumieniem. Wąskim gardłem jest tutaj złożenie przekazywanych danych w całość, mówi uczony.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Różnice w liczebności pewnych bakterii żyjących na języku pozwalają odróżnić ludzi z wczesnym rakiem trzustki od osób zdrowych.
      Dotąd zaburzenia mikrobiomu wykrywano w innych tkankach pacjentów z rakiem trzustki. Artykuł z Journal of Oral Microbiology prezentuje pierwsze dowody dot. zmian w obrębie bakterii pokrywających język. Jeśli doniesienia uda się potwierdzić podczas większych badań, utoruje to drogę ratującym życie metodom wczesnego wykrywania czy zapobiegania tej chorobie.
      Naukowcy zebrali grupę pacjentów z wczesnym rakiem trzustki (guzem zlokalizowanym w głowie trzustki) oraz 25-osobową grupę kontrolną. Uczestnicy badania mieli 45-65 lat, nie cierpieli na inne choroby, nie mieli problemów stomatologicznych i przez 3 miesiące przed badaniem nie przyjmowali antybiotyków ani innych leków.
      Zespół Lanjuan Li ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu w Zhenjiangu posłużył się sekwencjonowaniem. Okazało się, że osoby chore można było odróżnić od zdrowych dzięki niskiemu poziomu bakterii Haemophilus i Porphyromonas oraz wysokiemu Leptotrichia i Fusobacterium.
      Choć konieczne są dalsze badania weryfikujące, nasze wyniki jako kolejne sugerują, że istnieje związek między zaburzeniami mikrobiomu a rakiem trzustki - podkreśla Li.
      Akademicy podejrzewają, że za związkiem mikrobiom-rak trzustki stoi układ immunologiczny i np. rozwój choroby wpływa na reakcje immunologiczne, sprzyjając rozwojowi jednych bakterii i przeszkadzając wzrostowi innych. Gdyby się to potwierdziło, można by zacząć pracować nad nowymi strategiami leczenia za pomocą antybiotyków czy immunoterapii, a nawet preparatami probiotycznymi dla osób z grupy wysokiego ryzyka raka trzustki.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Technologie informatyczne spowodowały, że informacje krążą szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, a każdy z nas ma dostęp do ich znacznie większej ilości niż mieli nasi przodkowie. Tym bardziej mogą dziwić wyniki badań, z których dowiadujemy się, że rewolucja cyfrowa powoduje, iż języki... ubożeją. Grupa włoskich naukowców twierdzi, że nowe wyrazy pojawiają się wolniej niż w przeszłości, a stare szybciej przestają być używane.
      Uczeni, podejrzewając, że nowoczesne narzędzia, jak na przykład automatyczne słowniki sprawdzające poprawność tekstu mogą zapobiegać powstawaniu nowych słów, sprawdzili dynamikę 107 angielskich, hiszpańskich i hebrajskich wyrazów, korzystając z bazy 10 milionów słów zdigitalizowanych przez Google Books. Pochodzą one z około 4% wszystkich istniejących książek. Analizowane słowa występują w dziełach stworzonych pomiędzy rokiem 1800 a 2008.
      Jednym z najbardziej zdumiewających odkryć, jakich dokonali było stwierdzenie, że na przestrzeni ostatnich 10-20 lat z języków zniknęło więcej wyrazów niż w analogicznym czasie w we wcześniejszych okresach. Jednocześnie okazało się, że dodawanych jest mniej nowych wyrazów. A to oznacza, że zasób słownikowy współczesnych języków się kurczy. Uczeni podejrzewają, iż częściowo winne są automatyczne narzędzia do sprawdzania pisowni, które powodują, że w e-mailach i SMS-ach używanych jest mniej wyrazów, gdyż te rzadsze oznaczane są jako błędne. Ponadto nowoczesne technologie znacznie zwiększyły dominację języka angielskiego.
      Włosi spostrzegli też, że nowe słowa pojawiające się w języku rozpowszechniają się znacznie szybciej niż w przeszłości. Może mieć to związek z coraz mniejszym zasobem słownikowym.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Rozpowszechnienie pasożyta Ceratothoa italica, który wyjada język ryby i osiedla się w jej jamie gębowej, jest dużo większe w rejonach nadmiernego odławiania.
      Dr Stefano Mariani z University of Salford oraz biolodzy z University College Dublin oraz Uniwersytetu Wschodniej Anglii przeprowadzali inspekcję populacji morlesza pręgowanego (Lithognathus mormyrus) z Morza Śródziemnego. Stwierdzili, że ryby złapane w pobliżu wód hiszpańskich, gdzie wprowadzono zakaz łowienia, były znacznie rzadziej zainfekowane pasożytem niż osobniki z intensywnie odławianych wód włoskich. Odsetek zakażonych morleszów wynosił, odpowiednio, 30 i 47%.
      Ichtiolodzy zauważyli, że o ile zakażenie równonogiem upośledzało wzrost i kondycję włoskich ryb, o tyle nie miało ono wykrywalnego wpływu na fizjologię ryb hiszpańskich.
      Larwy C. italica dostają się do jamy gębowej ryb przez skrzela. Osobniki żeńskie ustawiają się w pozycji języka i żywią się krwią. Choć pasożyt nie zagraża człowiekowi, ogranicza rozmiary i długość życia ryb.
      Biorąc pod uwagę, że po pierwsze, ryby z okolic hiszpańskich i włoskich żyją w podobnych warunkach środowiskowych, a po drugie, obie populacje morleszów i C. italica są ze sobą bardzo blisko spokrewnione, jedyną różnicą pozostaje intensywność odławiania i to ona stanowi główny czynnik "zjadliwości" pasożyta.
      Niestety, nadmierne odławianie doprowadza do zachwiania równowagi między pasożytem a gospodarzem i wpływa na cały ekosystem.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...