Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Nurkuj z Google'em

Rekomendowane odpowiedzi

Popularny Google Earth został wzbogacony przez swojego producenta o moduł Ocean, który umożliwia wirtualne nurkowanie, oglądanie trójwymiarowej podwodnej rzeźby terenu oraz zapoznawanie się z przygotowanymi przez oceanografów informacjami na temat morskich głębin.


W Google Ocean nie mogło oczywiście zabraknąć materiałów filmowych najsłynniejszego badacza oceanów, z którymi zapoznamy się dzięki "Podwodnemu światowi Jacques'a Cousteau". Zainteresowani ekologią znajdą też moduły o wiele mówiących nazwach "Martwe strefy", "Obserwacja owoców morza" czy "Ryby niezagrożone wyginięciem", gdzie znajdziemy informacje o wpływie człowieka na faunę oceanów.

Najnowsza, piąta już wersja Google Earth, została wzbogacona nie tylko o Google Ocean. Dodano do niej kilka innych funkcji, takich jak "Wirtualna podróż w czasie", która prezentuje archiwalne zdjęcia satelitarne wielu obszarów planety. Dzięki nim zobaczymy jak wyglądała budowa stadionów w Niemczech przed Mistrzostwami Świata w 2006 roku, jak wysycha jezioro Czad, czy sprawdzić tempo topnienia lodowca Grinnell w Montanie.

Google Earth 5.0 jest dostępne w 40 językach, w tym po polsku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapewne bardzo trudne zadanie by to wszystko opisac :). wie ktoś jakiej metody użyli do strwożenia rzeźby podwodnej 3D?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Generalnie idea szczytna i bardzo fajna. Dotąd z powodzeniem bawiłem się poprzednią wersją. Niestety dlaczego u licha w tej wersji ściągnąć można jedynie autoupdater, który po pierwsze nie pyta się o pozwolenie połączenia się z siecią i zgodę na instalowanie czegokolwiek, po drugie ściąga i instaluje bez pozwolenia Chrome i jakiś komponent do IE, a po trzecie gdy już klikniemy na zakładkę opcji, plusik opcji zaawansowanych i w końcu odznaczymy, by robił automatyczne aktualizacje, to jest już po ptokach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety dlaczego u licha w tej wersji ściągnąć można jedynie autoupdater, który po pierwsze nie pyta się o pozwolenie połączenia się z siecią i zgodę na instalowanie czegokolwiek, po drugie ściąga i instaluje bez pozwolenia Chrome i jakiś komponent do IE, a po trzecie gdy już klikniemy na zakładkę opcji, plusik opcji zaawansowanych i w końcu odznaczymy, by robił automatyczne aktualizacje, to jest już po ptokach.

Po pierwsze - co Ci przeszkadza wersja updatera ? I tak się program ściąga z sieci i tak. Nawet jakbyś go chciał zainstalować offline, to nie uruchomisz w ten sposób Google Earth`a.

Po drugie - pytanie o instalację Chrome`a masz na stronie - przed pobraniem updatera.

Po trzecie - od pytania o łączenie z siecią i ściąganie jakichkolwiek danych jest firewall. Uruchamiając aplikację powinieneś być świadomy tego co ona robi. W tym przypadku chyba nie ma co do tego wątpliwości, prawda ?

Komponent do IE faktycznie jest jakimś nadużyciem - nigdzie nie było pytania czy to chcę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze - co Ci przeszkadza wersja updatera ? I tak się program ściąga z sieci i tak. Nawet jakbyś go chciał zainstalować offline, to nie uruchomisz w ten sposób Google Earth`a.

Nie przeszkadza mi wersja updatera, a to co robi on po uruchomieniu głównej aplikacji, bo to nie jest przycisk "update" z menu czy okresowe sprawdzanie dostępności aktualizacji. To, że GE nie działa offline to przecież oczywiste i nie o tym rozmawiamy.

 

Po drugie - pytanie o instalację Chrome`a masz na stronie - przed pobraniem updatera.

Fakt, teraz dodali checkboxa, którego nie przypominam sobie bym wcześniej widział. Było jedynie pytanie o wysyłanie statystyk.

 

Po trzecie - od pytania o łączenie z siecią i ściąganie jakichkolwiek danych jest firewall. Uruchamiając aplikację powinieneś być świadomy tego co ona robi. W tym przypadku chyba nie ma co do tego wątpliwości, prawda ?

Nie prawda. To nie malware, a aplikacja profesjonalnej firmy i trudno o świadomość tego, że bez pozwolenia aplikacja wykona jakąś czynność. Oczywiście, że firewall zapytał, ale sądziłem, że chce ściągnąć tylko metadane o tym co ma zamiar instalować (wersja, rozmiar pliku, data), a nie że zacznie od razu pobierać dane. Ale to jeszcze od biedy ujdzie. Niestety co gorsza updater od razu wszystko zainstalował bez żadnego pozwolenia. To jest przesadne upraszczanie funkcjonalności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli nie chcesz żeby coś ściągało to nie włączasz updatera - przecież po to go ściągłeś aby zainstalował Ci GE.

Podczas ściągania GE jest możliwość przerwania/wznowienia operacji ściągania jak i anulowanie instalacji aplikacji. Mogli by dodać opcję pytania o to czy chcesz ściągnąć GE, później by pytało czy na pewno, następnie pytanie o to czy chcesz zainstalować i znów ze dwa potwierdzenia - ale jaki w tym sens ? Chcesz zainstalować GE - ściągasz updatera, który resztę robi za Ciebie. Zamiast tego mogliby dać pełną wersję w formie exe na stronie, ale czym by się to różniło ? Ściagasz exe i odpalasz, masz GE...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ty albo nie masz pojęcia o czym mówisz, albo tylko dla przekory chcesz się sprzeczać. Poprzednia wersja GE była do ściągnięcia w całości, zwyczajny instalator offline'owy. Dopiero w tej wersji G* stworzyło takiego "autouszczęśliwiacza" rodem z aplikacji malware. Jest co prawda przycisk "wstrzymaj", ale chyba jedynie skuteczny dla posiadaczy łącz modemowych lub neostrady. Oczywiście nawet jeśli klikniesz, to masz już ściągnięte czy chcesz, czy nie ileś tam procent GE (lub Chrome czy też dowolnej innej aplikacji rozprowadzanej w przyszłości w ramach tego pakietu), dlatego że domyślnie jest to włączone w opcjach. Dodatkowo Google poszło pokrętną drogą i wyciągnęło akceptację licencji podczas instalacji na stronę www, która jednocześnie teraz stanowi akceptację instalacji i samego pobrania. Jeśli teraz pogłówkujesz, to dojdziesz do wniosku, że ściągnięcie owego kontrowersyjnego updatera z bezpośredniego linka jest pozbawione wyrażenia zgody licencyjnej. W takim wypadku program tym bardziej nie ma najmniejszego prawa cokolwiek ściągać czy instalować bez wyrażnej zgody użytkownika. Zresztą jest to wbrew ich własnej umowie licencyjnej, bo poza punktem o aktualizacjach automatycznych nie ma żadnej o tym wzmianki (w tym przypadku nie mamy do czynienia nawet z instalacją updatera). Poza tym nie wiem w jakim celu chcesz sparafrazować proces instalacji, który jest sprawdzony i stosowany powszechnie na całym świecie i którego sam używasz (no chyba, że nie patrząc co wyświetla należysz do klikaczy "dalej"). Zresztą nawet nie istnieje możliwość zmiany ścieżki instalacyjnej. Ciekawe czy tak samo byś się sprzeczał gdyby w pakiecie instalowałyby Ci się także Google Toolbar, Google Desktop, Picasa i inne komponenty Google Pack. Po raz kolejny tłumaczę Ci, że nie mam zastrzeżeń co do samego updatera, a jedynie do tego, że robi wszystko bez pozwolenia użytkownika.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo korzysta z pliku cache (do 2GB). Nowych zbliżeń nie zrobisz, ani nie zajrzysz tam gdzie nie byłeś jeszcze. Również warstwy nie będą aktualizowane.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wilk`u - ja nie mam zamiaru się z Tobą sprzeczać. Tylko że ja nie widzę problemu. Aplikacja nie ściąga mi Picassy i masy innego softu z Googla - ściąga dokładnie to co chciałem. Nie chciałem Chrome`a, to go odklikałem i po kłopocie. Toolbarów również żadnych nie mam.

Sporo aplikacji przechodzi na model aktualizacji online, dlatego że dzięki temu twórcy oprogramowania mają pewność że nikt nie trzyma na dysku jakiejś starej wersji i jej nie instaluje. Zawsze instalujesz najnowszą.

Dla mnie taka automatyzacja nie jest problemem. Czytam komunikaty zanim kliknę dalej - nie obawiaj się o mnie. W podobny sposób działa natywnie autoupdate windowsa - kwestia tylko komu ufasz. Ja Googl`owi jeszcze ufam :)

Rozumiem też, że niektórym takie podejście do instalacji może się nie podobać. Nie jestem jeszcze taki skostniały ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sporo aplikacji przechodzi na model aktualizacji online, dlatego że dzięki temu twórcy oprogramowania mają pewność że nikt nie trzyma na dysku jakiejś starej wersji i jej nie instaluje. Zawsze instalujesz najnowszą.

Dla mnie taka automatyzacja nie jest problemem.

Wydaje mi się, że mylisz ciągle pojęcia instalatora lub programu aktualizacyjnego z samą jej funkcjonalnością w postaci okresowego sprawdzania dostępności aktualizacji lub pozycji w menu "check for updates". Umieszczenie pełnego instalatora na stronie produktu nijak ma się do tego, że ktoś może ściągnąć starszą wersję. Co więcej - wiele producentów pozostawia na serwerach starsze wersje z uwagi na potrzebę zachowania kompatybilności ze starszymi komputerami lub systemami operacyjnymi. Zaś różnica w aplikacjach jest taka, że albo od razu ściągasz duży plik, albo małego loaderka, który resztę dociągnie sobie z netu. Jakkolwiek szacunek wobec użytkownika i respektowanie jego zdania powinno sugerować dodanie zwykłego okienka z pytaniem "czy chcesz się połączyć z siecią w celu wyszukania aktualizacji" lub też chociaż przycisku "rozpocznij aktualizację". Tym bardziej w przypadku tak poważnej i mającej się za profesjonalną firmy Google. Zachód żaden, a estetyka i użyteczność rosną. W przypadku funkcjonalności programu jak najbardziej spodziewam się, że np. co tydzień odpyta serwer czy pojawiła się nowa wersja lub zrobi to po kliknięciu, bo sam tego chciałem.

 

W podobny sposób działa natywnie autoupdate windowsa - kwestia tylko komu ufasz.

No absolutnie nie w podobny. Pomijam już to, że Windows Update jest zintegrowaną częścią systemu, ale elementarna różnica tkwi w tym, żę WU ma cztery poziomy aktualizowania.

1. Całkowicie automatyczne ściąganie i instalowanie.

2. Automatyczne ściąganie, ale instalowanie na życzenie.

3. Automatyczne sprawdzanie, ściąganie na życzenie i instalacja na życzenie. (najsłuszniejszy wybór)

4. Aktualizacje wyłączone.

 

Google Updater po uruchomieniu działa domyślnie w trybie 1. Dopiero nasza interwencja może powstrzymać ten proces i przełączyć się na tryb powiedzmy 3b - ściąganie na życzenie, a instalacja automatyczna.

 

Rozumiem też, że niektórym takie podejście do instalacji może się nie podobać.

No mnie to zirytowało. Jasne, że mieli prawo tak zrobić, ale jest to niepoważna decyzja. Chrome wyleciało od razu, bo zbędne, a updater i Earth po tym jak pobawiłem się nowinkami, mimo iż poprzednią wersję używałem już parę miesięcy.

Naprawdę nie chciałbym by nowo kupiony samochód pierw automatycznie pojechał zatankować, a potem wbrew mnie wziął mnie na wycieczkę po mieście czy gdziekolwiek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To ja dodam tylko, że updater bez mojego zezwolenia działa sobie cały czas w tle i odpytuje mi firewalla czy już może się łączyć z siecią... Minus dla Googla.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jak zdradził Sven Juerss, szef firmy Microdrones, jego firma dostarczyła Google'owi pierwszego drona (samolot bezzałogowy - UAV) i ma nadzieję, że po udanych testach wyszukiwarkowy gigant zakupi dziesiątki innych tego typu urządzeń.
      Drony niemieckiej firmy były dotychczas używane m.in. przez brytyjską policję i siły specjalne do zadań wywiadowczych. UAV dobrze sprawdzą się w dostarczaniu świeższych danych do Google Earth - mówi Juerss.
      Oczywiście wykorzystywanie dronów przez Google'a może budzić obawy o prywatność i chęć stworzenia bardzo inwazyjnej wersji Street View. Zdarzało się bowiem, że samochody fotografujące ulice wjeżdżały na tereny prywatne, na których nie powinny się znaleźć. Drony będą mogły bez przeszkód latać wszędzie i wszystko fotografować. Będą też trudne do zauważenia.
      W wielu krajach używanie tego typu sprzętu nie jest regulowane żadnymi przepisami, bądź też można doń odnieść jedynie przepisy dotyczące modelarstwa. Na przykład w Wielkiej Brytanii szpiegowskie drony dopiero niedawno ujęto w pewne kategorie prawne. Gdy policja kupiła takie pojazdy i zrobiło się głośno, parlament zdecydował, że każdy samolot zdolny do prowadzenia działań wywiadowczych musi być rejestrowany.
      Sam fakt, że drony są używane przez siły specjalne świadczy o przydatności tego typu pojazdów w zadaniach wywiadowczych.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jeden z użytkowników Google Ocean - niedawno udostępnionego rozszerzenia do Google Earth - odkrył niezwykłą strukturę na dnie oceanu. Nasuwa ona na myśl... Atlantydę.
      Trzydziestoośmioletni inżynier lotnictwa Bernie Bamford zauważył na mapie regularne linie proste, tworzące siatkę. Znajdują się one w odległości niemal 1000 kilometrów od zachodnich wybrzeży Afryki.
      Jak wiemy, Platon pisał, że za Słupami Herkulesa, a więc za Cieśniną Gibraltarską, znajdowała się Atlantyda. Miała ona zatonąć, gdy jej mieszkańcy, około roku 9000 p.n.e podjęli próbę podbicia Aten. Atlantyda miała być większa niż znana Platonowi Libia i Azja razem. Miała się na niej rozwijać zaawansowana cywilizacja, której kres położyły trzęsienia ziemi i powodzie.
      Odkryta struktura, którą można zobaczyć np. w Google Maps na współrzędnych 31 15'15.53N, 24 15'30.53W przypomina lotniczą mapę miasta o wymiarach około 170x150 kilometrów.
      Widoczna struktura jest zadziwiająco regularna, wygląda jak stworzona sztucznie. Nawet jeśli nie jest Atlantydą, to i tak zasługuje na dokładniejsze zbadanie, gdyż w naturze trudno jest spotkać tak regularne duże struktury.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google rozpoczyna kolejny ambitny projekt. Po Google Earth przyszedł czas na Google Ocean. Wyszukiwarkowy gigant zatrudnił grupę oceanografów i chce stworzyć trójwymiarową mapę dna mórz i oceanów.
      Ma ona być podobna do innych, dostępnych obecnie trójwymiarowych map. Oczywiście, z tą różnicą, że pokaże to, co znajduje się pod wodą. Użytkownicy Google Ocean (to nazwa robocza, która może ulec zmianie), będą mogli wyszukiwać konkretne punkty na mapie, przybliżać i oddalać obraz, "wędrować" po dnie.
      Podstawową warstwą nowego projektu będzie proste przedstawienie głębokości poszczególnych fragmentów dna oceanicznego. Na nią będzie można nakładać niezliczoną ilość dodatkowych informacji, takich jak np. temperatura wody, prądy morskie, rafy koralowe, wraki statków, obszary kwitnięcia glonów, skład osadów dennych itp. itd. Google dostarczy mapę, a każdy będzie mógł zapełniać ją danymi.
      Koncern Page'a i Brina wykorzysta dane pochodzące zarówno z instytutów badawczych, NASA, jak i z prywatnych firm. Oczywiście, nie należy się spodziewać, że wkrótce zobaczymy szczegółową mapę dna. Takie mapy po prostu nie istnieją. Dotychczas znamy tylko niewielki fragment tego, co kryje się pod wodą.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      The Glue Society, grupa artystyczna z Sydney, podjęła się realizacji nietypowego zadania: przedstawienia 4 scen z Biblii (potopu, przejścia Izraelitów przez Morze Czerwone, ukrzyżowania oraz Adama i Ewy w Edenie), widzianych okiem Google Earth. Wykonanie projektu zlecił Eric Romano. Gotowe prace trafiły do jego Miami Art Fair.
      Romano bardzo spodobała się instalacja przygotowana w 2006 roku przez grupę na imprezę Sculpture by the Sea. Miał to być komentarz dotyczący globalnego ocieplenia. Artyści umieścili wtedy na pograniczu chodnika i plaży wielką plamę topniejących w słońcu lodów. Trzeba im przyznać, że to trafiona metafora.
      Lubimy lekko dezorientować widzów naszymi pracami. Przy tych "obrazach" czuliśmy, że technologia pozwala zwizualizować wydarzenia, które się naprawdę wydarzyły lub nie, w bardzo realistyczny sposób. Fotografia satelitarna jest tak zaufaną metodą, że ciekawie było trochę zmącić tę pewność – opowiada James Dive z The Glue Society.
      W bieżącym roku artyści chcą przygotować podobne "zdjęcia" wydarzeń mitologicznych i historycznych.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wiceadmirał Robert Murrett, szef zajmującej się wywiadem satelitarnym Narodowej Geoprzestrzennej Agencji Wywiadowczej uważa, że serwisy korzystające ze zdjęć satelitarnych (np. Google Earth) powinny być w przyszłości cenzurowane w celu zapewnienia bezpieczeństwa narodowego.
      Admirał uważa, że do cenzura byłaby usprawiedliwiona w przypadkach konfliktów zbrojnych i innych sytuacji kryzysowych. Jeśli takie obrazy mogłyby pomóc naszym wrogom w zabijaniu Amerykanów, to powinniśmy działać – stwierdził Murrett. Nie podał jednak sposobów na rozwiązanie problemu.
      Serwisy internetowe kupują obrazy zdjęcia wykonane przez komercyjne satelity. Jedną z metod ograniczenia dostępu do nich jest wykupienie przez rząd wszystkich zdjęć. Takie właśnie działania podjęto przed kilkoma laty, gdy rząd USA na początku inwazji na Afganistan kupił wszystkie fotografie dotyczące obszaru tego kraju. To rozwiązanie najprostsze, ale nie najłatwiejsze. Rząd może bowiem znaleźć się pod presją osób czy organizacji, które uznają, że transfer miliardów dolarów z publicznych pieniędzy do prywatnych firm jest czymś niewłaściwym.
      Dlatego też możliwe jest wprowadzenie innych form nacisku na firmy handlujące zdjęciami satelitarnymi. To z kolei może być o tyle trudne, że tego typu towar oferują nie tylko amerykańskie firmy. Możliwości działania rządu USA są więc ograniczone.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...