Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Kozi ser jest wyjątkowo bogatym źródłem dobroczynnych bakterii - twierdzi w swojej pracy doktorskiej naukowiec z Uniwersytetu w hiszpańskiej Grenadzie. To pierwsza tak dokładna analiza flory bakteryjnej wzbogacającej ten smaczny produkt.

Autorem studium jest Antonio M. Martín Platero. Badacz przeprowadził szczegółową analizę DNA wyizolowanego z różnych rodzajów koziego sera wytwarzanego w trzech komarkach Andaluzji (odpowiedniki polskich powiatów): Aplujarra oraz Jayena, należących do prowincji Granada, oraz Aracena, leżącej w prowicji Huelva. Zdaniem naukowca, zebrane informacje mogą mieć znaczący wpływ na doskonalenie procesu produkcji mlecznych smakołyków, a także pomogą poprawić ich właściwości zdrowotne.

Analiza DNA wykazała, że w każdym gramie andaluzyjskich specjałów znajduje się od 107 do 109 komórek bakteryjnych, przy czym bakterie kwasu mlekowego stanowią od 65 aż do 99 procent tej puli. Zdaniem dr. Platero jest to istotne, gdyż mogą [one] być szczególnie korzystne dla ludzkiego zdrowia, ponieważ powodują fermentację laktozy, obniżają pH i w ten sposób blokują rozwój patogennych [czyli szkodliwych - red.] mikroorganizmów

Gatunki, których przedstawiciele znajdowali się w kozim serze wyjątkowo w wyjątkowo dużych ilościach, to Lactobacillus paracasei, Lb. plantarum, a także Lactococcus lactis, spotykany zwykle w jogurtach, a nie w serach. Hiszpański badacz zauważa oprócz tego, że przedstawiciele wielu spośród zidentyfikowanych gatunków wytwarzają znaczne ilości bakteriocyn - wyjątkowo silnych toksyn działających wybiórczo na określone rodzaje mikroorganizmów, lecz całkowicie neutralnych dla człowieka.

Podobne analizy, choć należą do zajęć wyjątkowo żmudnych, mogą mieć ogromne znaczenie dla optymalizacji produkcji sera. Pozwalają one na skomponowanie flory bakteryjnej o idealnym składzie, którą następnie zaszczepia się (czyli, mówiąc fachowo, inokuluje) mieszankę, z której ma powstać ser.

Oprócz uzyskania wyjątkowego smaku mlecznego specjału możliwe jest także dodanie mikroorganizmów, które dzięki swojej obecności i wytwarzanym przez siebie charakterystycznym substancjom sprawią, że spożywanie serów będzie nie tylko przyjemne, lecz także wyjątkowo korzystne dla naszych organizmów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie tu jedno interesuje. Pojawiają się doniesienia, że duża część populacji ludzi nie jest przystosowana do trawienia nabiału krowiego. Wskazuje się przy tym na niewłaściwą proporcję wapnia do fosforu w tych przetworach. Wg niektórych badaczy powodować to ma zwiększenie zagrożenia osteoporozą. Wskazuje się przy tym, że Finowie, konsumujący wielkie ilości przetworów mlecznych krowich jednocześnie wykazują największą podatność na osteoporozę. Czy ktoś zorientowany może to wyjaśnić i krytycznie się odnieść? Mówi się bowiem o presji reklamy typu "pij mleko". My wszyscy chcemy być zdrowi, ale czy rzeczywiście przez picie mleka krowiego?

Przetwory z mleka koziego są bardzo drogie. Mają też one mieć zupełnie inne własności niż z mleka krowiego, podobno dużo lepsze. Jednak czy to prawda? Sam byłem jako maluch karmiony mlekiem z kóz wypasanych na ruinach Wrocławia.

Ponadto jest sprawa inna. Ser jest przetworem powstającym przy udziale procesów bakteryjnych. Nasz przewód pokarmowy podobno nie trawi kazeiny. Czy to jednak prawda? Inni z kolei wskazują, że procesy bakteryjne w mleku powodują zwiększenie jego przyswajalności. Mit, czy prawda?

Uważam, że te sprawy są naprawdę ważnymi w żywieniu ludzi i powinno się dążyć do ich wyjaśnienia. Bez względu na jakiekolwiek interesy grup producentów.

Dodam jeszcze jedną ciekawostkę historyczną. Archeolodzy odnaleźli u wschodnich wybrzeży USA ślady po kolonii Wikingów. Osada jednak szybko upadła, jak wykazały badania. Zaczęto analizować wszelkie fakty historyczne oraz przekazy indiańskie. I co wyszło? Ano, coś bardzo ciekawego w temacie tego artykułu. Wikingowie osiedlili się tam jako lud rolniczy. Rozpoczęli wymianę towarową z miejscowymi Indianami. Wszystko szło dobrze, aż do pewnego momentu. Wikingowie prowadzili hodowlę bydła i pozyskiwali mleko. To mleko następnie zaoferowali Indianom. Po spożyciu mleka Indianie się pochorowali, bo w ich kulturze mleka się nie spożywało. Uznali zatem, że Wikingowie chcieli ich otruć. Skutkiem takiego wnioskowania napadli na nich w odwecie i ich przepędzili lub wyrżnęli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie zdarzyło mi się jak dotąd słyszeć o tak odległych skutkach spożycia nabiału, jak osteoporoza, ale brzmi to prawdopodobnie. Znana jest już dobrze historia mutacji genu laktazy - jego mutacja do postaci czynnej zaszła kilkanaście tysięcy lat temu niezależnie w trzech miejscach: środkowej Afryce, Bliskim Wschodzie i środkowej Europie. Okazała się korzystna, wiec się upowszechniła w lokalnych populacjach. Odtąd tamtejsze ludy spożywają mleko i przetwory, choć jeszcze nie wszyscy mają odpowiednią postać genu - jak wiadomo, sporo ludzi nie toleruje laktozy. Tam bardziej jest możliwe, że są geny, nie tolerujące innych składników mleka, ale ten efekt jako mało radykalny może się uwidaczniać dopiero po dłuższym czasie.

Co do Finów, to jako późni przybysze zza Uralu, są oni prawdopodobnie przystosowani do konsumpcji produktów mlecznych znacznie gorzej niż rdzenni Europejczycy, bo mieli niewiele okazji nabycia odpowiednich mutacji.

Jest za to całkiem jasne, dlaczego tubylcy kanadyjscy (nie byli to jednak bynajmniej Indianie!) pogniewali się na Wikingów i ich krowy: nie mogli pić mleka nie mając zmutowanego genu laktazy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie tylko ciekawi, na czym miałaby polegać korzyść z tej mutacji w genie laktazy. Brak szkody rozumiem, ale korzyść?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po prostu pozwoliło to pozyskać nowy rodzaj pokarmu - co było cenne szczególnie podczas braku zwierzyny lub owoców czy ziaren - zimą, bądź skutkiem suszy. Do dziś jeszcze w Afryce są plemiona, które na przednówku wysyłają większość mężczyzn na odległe pastwiska - a oni tam żywią się wyłącznie mlekiem trzód( w danym przypadku wielbłądów). U nas w Tatrach z podobnego powodu wysyłało się młodych juhasów na redyki w liczbie większej, niż było ich tam trzeba.

Jeszcze w związku z wypowiedzią j50: jest całkiem możliwe, że mleko kozie czy owcze jest dla człowieka zdrowsze od krowiego, końskiego i wielbłądziego. Mleko pozyskiwano początkowo prawdopodobnie od mniejszych zwierząt, łatwiej dających się zniewolić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ok, ale sam brak laktazy w żaden sposób nie zwiększa szansy na zdobycie pożywienia. Mogę się zgodzić, że jego brak nie był niekorzystny, bo i tak nie spożywało się mleka, ale stwierdzenie, że brak funkcjonalnego enzymu trawiennego daje korzyść, to dla mnie lekka przesada.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ok, ale sam brak laktazy w żaden sposób nie zwiększa szansy na zdobycie pożywienia. Mogę się zgodzić, że jego brak nie był niekorzystny, bo i tak nie spożywało się mleka, ale stwierdzenie, że brak funkcjonalnego enzymu trawiennego daje korzyść, to dla mnie lekka przesada.

 

A kto tak twierdzi? Chyba jakieś nieporozumienie tu zaszło. Przecież rzecz w tym właśnie, że mutacje w obrębie genu nieczynnego odblokowały jego funkcję. Zaczął ponownie kodować laktazę. mimo iż pierwotnie robił to tylko w warunkach organizmów młodocianych. Nie brak latazy wiec tu działa, a właśnie jej pojawienie się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Fakt, nie zrozumieliśmy się. Myślałem, że mówisz o dokładnie odwrotnej mutacji, która miałaby nas pozbawić utrzymania zdolności syntezy laktazy do starości. Przepraszam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W informacjach na temat mleka krowiego pojawia się czasami wątek o nieprawidłowym stosunku wapnia do fosforu w takim mleku. To właśnie ma powodować osteoporozę. Może jednak czynnik ten działa dopiero w przypadku nieprzyswajalności mleka? Odnośnie Finów - osteoporoza została tam zdaje się powiązana ze spożyciem mleka krowiego na podstawie analiz statystycznych. Finowie konsumują najwięcej mleka per capita w Europie.

Odnośnie podejrzenia mutacji związanych z tym enzymem, mam takie spostrzeżenia. Znane mi są przypadki wychowywania na piersi dzieci nawet do 7 roku życia. W takim przypadku enzym ten powinien stale funkcjonować w organizmie. Jeśli zatem następuje następnie przejście na mleko zwierzęce, to może w warunkach ciągłości nie następuje blokada? W takim przypadku sprawa przyswajalności mleka może mieć podtekst kulturowo warunkowany. Czy tak można wnioskować?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli mleko nie jest przyswajane podczas konsumpcji, to oczywiście zawarte w nim składniki nie przejdą do organizmu. Zatem nieprawidłowy stosunek wapnia do fosforu  może wywołać osteoporozę tylko u tych mlekopijów, którzy mają aktywną laktazę. Byłoby to więc nieprzystosowanie innego rodzaju, ale osobiście podejrzewam, że osteoporoza Finów wynika z jakiejś innej przyczyny - w końcu fosfor i tak w ich diecie występuje w nadmiarze, jak u wszystkich dobrze odżywionych ludzi.

Przetrzymywanie dzieci przy piersi dowolnie długo nie ma przypuszczalnie żadnego znaczenia. W wieku najwyżej kilku lat i tak wszystkie dzieci dostają mleko zwierzęce, a mimo to niezmutowany gen laktazy ulega zablokowaniu u części z nich. Na pewno więc nie zależy to od tego, czy się mleko pije, czy nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W 2010 roku japońska ekspedycja naukowa wybrała się do Wiru Południowopacyficznego (South Pacyfic Gyre). Pod nim znajduje się jedna z najbardziej pozbawionych życia pustyń na Ziemi. W pobliżu centrum SPG znajduje się oceaniczny biegun niedostępności. A często najbliżej znajdującymi się ludźmi są... astronauci z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Tutejsze wody są tak pozbawione życie, że 1 metr osadów tworzy się tutaj przez milion lat.
      Centrum SPG jest niemal nieruchome, jednak wokół niego krążą prądy oceaniczne, przez które do centrum dociera niewiele składników odżywczych. Niewiele więc tutaj organizmów żywych.
      Japońscy naukowcy pobrali z dna, znajdującego się 6000 metrów pod powierzchnią, rdzeń o długości 100 metrów. Mieli więc w nim osady, które gromadziły się przez 100 milionów lat.
      Niedawno poinformowali o wynikach badań rdzenia. Tak, jak się spodziewali, znaleźli w osadach bakterie, było ich jednak niewiele, od 100 do 3000 na centymetr sześcienny osadów. Później jednak nastąpiło coś, czego się nie spodziewali. Po podaniu pożywienia bakterie ożyły.
      Ożyły i zaczęły robić to, co zwykle robią bakterie, mnożyć się. Dwukrotnie zwiększały swoją liczbę co mniej więcej 5 dni. Powoli, gdyż np. bakterie E.coli dwukrotnie zwiększają w laboratorium swoją liczbę co około 20 minut). Jednak wystarczyło to, by po 68 dniach bakterii było 10 000 razy więcej niż pierwotnie.
      Weźmy przy tym pod uwagę, że mówimy o bakteriach sprzed 100 milionów lat. O mikroorganizmach, które żyły, gdy planeta była opanowana przez dinozaury. Minęły cztery ery geologiczne, a one – chronione przed promieniowaniem kosmicznym i innymi wpływami środowiska przez kilometry wody – czekały w uśpieniu.
      Jeśli teraz uświadomimy sobie, że 70% powierzchni planety jest pokryte osadami morskimi, możemy przypuszczać, że znajduje się w nich wiele nieznanych nam, uśpionych mikroorganizmów sprzed milionów lat.
      Kolejną niespodzianką był fakt, że znalezione przez Japończyków bakterie korzystają z tlenu. Osady, z których je wyodrębniono, są pełne tlenu. Problemem w SPG nie jest zatem dostępność tlenu, a pożywienia.
      To jednak nie koniec zaskoczeń. Okazało się, że wydobyte z osadów bakterie nie tworzą przetrwalników (endosporów). Bakterie przetrwały w inny sposób. Jeszcze większą niespodzianką było znalezienie w jednej z próbek dobrze funkcjonującej populacji cyjanobakterii z rodzaju Chroococcidiopsis. To bakterie potrzebujące światłą, więc zagadką jest, jak przetrwały 13 milionów lat w morskich osadach na głębokości 6000 metrów. Z drugiej strony wiemy, że jest niektórzy przedstawiciele tego rodzaju są wyjątkowo odporni. Tak odporny, że niektórzy mówią o wykorzystaniu ich do terraformowania Marsa.
      Biorąc uwagę niewielkie przestrzenie z powietrzem wewnątrz osadów, brak endosporów i szybkie ożywienie, naukowcy przypuszczają, że bakterie pozostały żywe przez 100 milionów lat, jednak znacząco spowolniły swój cykl życiowy. To zaś może oznaczać, że... są nieśmiertelne.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Międzynarodowy zespół naukowy stworzył wielką bazę danych wszystkich znanych genomów bakteryjnych obecnych w mikrobiomie ludzkich jelit. Baza umożliwia specjalistom badanie związków pomiędzy genami bakterii a proteinami i śledzenie ich wpływu na ludzkie zdrowie.
      Bakterie pokrywają nas z zewnątrz i od wewnątrz. Wytwarzają one proteiny, które wpływają na nasz układ trawienny, nasze zdrowie czy podatność na choroby. Bakterie są tak bardzo rozpowszechnione, że prawdopodobnie mamy na sobie więcej komórek bakterii niż komórek własnego ciała. Zrozumienie wpływu bakterii na organizm człowieka wymaga ich wyizolowania i wyhodowania w laboratorium, a następnie zsekwencjonowania ich DNA. Jednak wiele gatunków bakterii żyje w warunkach, których nie potrafimy odtworzyć w laboratoriach.
      Naukowcy, chcąc zdobyć informacje na temat tych gatunków, posługują się metagenomiką. Pobierają próbkę interesującego ich środowiska, w tym przypadku ludzkiego układu pokarmowego, i sekwencjonują DNA z całej próbki. Następnie za pomocą metod obliczeniowych rekonstruują indywidualne genomy tysięcy gatunków w niej obecnych.
      W ubiegłym roku trzy niezależne zespoły naukowe, w tym nasz, zrekonstruowały tysiące genomów z mikrobiomu jelit. Pojawiło się pytanie, czy zespoły te uzyskały porównywalne wyniki i czy można z nich stworzyć spójną bazę danych, mówi Rob Finn z EMBL's European Bioinformatics Institute.
      Naukowcy porównali więc uzyskane wyniki i stworzyli dwie bazy danych: Unified Human Gastrointestinal Genome i Unified Gastrointestinal Protein. Znajduje się w nich 200 000 genomów i 170 milionów sekwencji protein od ponad 4600 gatunków bakterii znalezionych w ludzkim przewodzie pokarmowym.
      Okazuje się, że mikrobiom jelit jest nie zwykle bogaty i bardzo zróżnicowany. Aż 70% wspomnianych gatunków bakterii nigdy nie zostało wyhodowanych w laboratorium, a ich rola w ludzkim organizmie nie jest znana. Najwięcej znalezionych gatunków należy do rzędu Comentemales, który po raz pierwszy został opisany w 2019 roku.
      Tak olbrzymie zróżnicowanie Comentemales było wielkim zaskoczeniem. To pokazuje, jak mało wiemy o mikrobiomie jelitowym. Mamy nadzieję, że nasze dane pozwolą w nadchodzących latach na uzupełnienie luk w wiedzy, mówi Alexancre Almeida z EMBL-EBI.
      Obie imponujące bazy danych są bezpłatnie dostępne. Ich twórcy uważają, że znacznie się one rozrosną, gdy kolejne dane będą napływały z zespołów naukowych na całym świecie. Prawdopodobnie odkryjemy znacznie więcej nieznanych gatunków bakterii, gdy pojawią się dane ze słabo reprezentowanych obszarów, takich jak Ameryka Południowa, Azja czy Afryka. Wciąż niewiele wiemy o zróżnicowaniu bakterii pomiędzy różnymi ludzkimi populacjami, mówi Almeida.
      Niewykluczone, że w przyszłości katalogi będą zawierały nie tylko informacje o bakteriach żyjących w naszych jelitach, ale również na skórze czy w ustach.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W budownictwie od dawna wykorzystuje się materiały pochodzenia biologicznego, np. drewno. Gdy się ich używa, nie są już jednak żywe. A gdyby tak stworzyć żyjący budulec, który jest w stanie się rozrastać, a przy okazji ma mniejszy ślad węglowy? Naukowcy nie poprzestali na zadawaniu pytań i zabrali się do pracy, dzięki czemu uzyskali beton i cegły z bakteriami.
      Zespół z Uniwersytetu Kolorado w Boulder podkreśla, że skoro udało się utrzymać przy życiu pewną część bakterii, żyjące, i to dosłownie, budynki nie są wcale tylko i wyłącznie pieśnią przyszłości.
      Pewnego dnia takie struktury będą mogły, na przykład, same zasklepiać pęknięcia, usuwać z powietrza niebezpieczne toksyny, a nawet świecić w wybranym czasie.
      Na razie technologia znajduje się w powijakach, ale niewykluczone, że kiedyś żyjące materiały poprawią wydajność i ekologiczność produkcji materiałów budowlanych, a także pozwolą im wyczuwać i wchodzić w interakcje ze środowiskiem - podkreśla Chelsea Heveran.
      Jak dodaje Wil Srubar, obecnie wytworzenie cementu i betonu do konstruowania dróg, mostów, drapaczy chmur itp. generuje blisko 6% rocznej światowej emisji dwutlenku węgla.
      Wg Srubara, rozwiązaniem jest "zatrudnienie" bakterii. Amerykanie eksperymentowali z sinicami z rodzaju Synechococcus. W odpowiednich warunkach pochłaniają one CO2, który wspomaga ich wzrost, i wytwarzają węglan wapnia (CaCO3).
      Naukowcy wyjaśnili, w jaki sposób uzyskali LBMs (od ang. living building material, czyli żyjący materiał), na łamach pisma Matter. Na początku szczepili piasek żelatyną, pożywkami oraz bakteriami Synechococcus sp. PCC 7002. Wybrali właśnie żelatynę, bo temperatura jej topnienia i przejścia żelu w zol wynosi ok. 37°C, co oznacza, że jest kompatybilna z temperaturami, w jakich sinice mogą przeżyć. Poza tym, schnąc, żelatynowe rusztowania wzmacniają się na drodze sieciowania fizycznego. LBM trzeba schłodzić, by mogła się wytworzyć trójwymiarowa hydrożelowa sieć, wzmocniona biogenicznym CaCO3.
      Przypomina to nieco robienie chrupiących ryżowych słodyczy, gdy pianki marshmallow usztywnia się, dodając twarde drobinki.
      Akademicy stworzyli łuki, kostki o wymiarach 50x50x50 mm, które były w stanie utrzymać ciężar dorosłej osoby, i cegły wielkości pudełka po butach. Wszystkie były na początku zielone (sinice to fotosyntetyzujące bakterie), ale stopniowo brązowiały w miarę wysychania.
      Ich plusem, poza wspomnianym wcześniej wychwytem CO2, jest zdolność do regeneracji. Kiedy przetniemy cegłę na pół i uzupełnimy składniki odżywcze, piasek, żelatynę oraz ciepłą wodę, bakterie z oryginalnej części wrosną w dodany materiał. W ten sposób z każdej połówki odrośnie cała cegła.
      Wyliczenia pokazały, że w przypadku cegieł po 30 dniach żywotność zachowało 9-14% kolonii bakteryjnych. Gdy bakterie dodawano do betonu, by uzyskać samonaprawiające się materiały, wskaźnik przeżywalności wynosił poniżej 1%.
      Wiemy, że bakterie rosną w tempie wykładniczym. To coś innego niż, na przykład, drukowanie bloku w 3D lub formowanie cegły. Gdybyśmy mogli uzyskiwać nasze materiały [budowlane] na drodze biologicznej, również bylibyśmy w stanie produkować je w skali wykładniczej.
      Kolejnym krokiem ekipy jest analiza potencjalnych zastosowań platformy materiałowej. Można by dodawać bakterie o różnych właściwościach i uzyskiwać nowe materiały z funkcjami biologicznymi, np. wyczuwające i reagujące na toksyny w powietrzu.
      Budowanie w miejscach, gdzie zasoby są mocno ograniczone, np. na pustyni czy nawet na innej planecie, np. na Marsie? Czemu nie. W surowych środowiskach LBM będą się sprawować szczególnie dobrze, ponieważ do wzrostu wykorzystują światło słoneczne i potrzebują bardzo mało materiałów egzogennych. [...] Na Marsa nie zabierzemy ze sobą worka cementu. Kiedy wreszcie się tam wyprawimy, myślę, że naprawdę postawimy na biologię.
      Badania sfinansowała DARPA (Agencja Badawcza Zaawansowanych Projektów Obronnych).

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pewien metabolit bakterii kwasu mlekowego wiąże się z receptorami człowiekowatych, w tym ludzi, i wywołuje migrację monocytów. To w ten sposób fermentowane pokarmy "porozumiewają się" z naszym układem odpornościowym.
      Claudia Stäubert z Uniwersytetu w Lipsku podkreśla, że spożywanie bakterii kwasu mlekowego, które np. przekształcają mleko w jogurt, a kapustę w kapustę kiszoną, zapewnia wiele korzyści zdrowotnych, ale naukowcy nadal nie rozumieją, jak na poziomie molekularnym bakterie te oddziałują na nasz układ odpornościowy. Ostatnio jednak Niemcy odkryli jedną z takich ścieżek.
      Zespół badał receptory dla kwasów hydroksykarboksylowych (HCA). Większość zwierząt dysponuje dwoma typami takich receptorów, jednak człowiekowate mają ich aż trzy. Okazuje się przy tym, że metabolit bakterii kwasu mlekowego, kwas D-fenylomlekowy (D-PLA) ,wiąże się silnie z 3. typem tego receptora - HCA3 - sygnalizując układowi odpornościowemu ich obecność.
      Autorzy artykułu z pisma PLoS Genetics sugerują, że HCA3 pojawił się u wspólnego przodka człowiekowatych, umożliwiając im spożywanie pokarmów, które zaczęły się już psuć, np. podniesionych z ziemi owoców.
      Jesteśmy przekonani, że ten receptor pośredniczy w niektórych korzystnych, np. przeciwzapalnych, oddziaływaniach bakterii kwasu mlekowego na ludzi. Dlatego uważamy, że może być potencjalnym celem dla leków do terapii chorób zapalnych.
      Przyszłe badania mają pokazać, czy kwas D-fenylomlekowy oddziałuje na komórki tłuszczowe, na powierzchni których również znajduje się HCA3.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W ruinach starożytnej wsi w centralnej Turcji archeolodzy badają osady soli z moczu ludzi, kóz i owiec, by lepiej zrozumieć proces udomowienia zwierząt. Badania prowadzone są na stanowisku archeologicznym Aşıklı Höyük.
      Archeolodzy zwykle nie szukają soli z moczu, jednak suche środowisko centralnej Turcji pozwoliło im przypuszczać, że pod glinianym podłogami domostw mogły zachować się te specyficzne ślady bytności kóz. Nie zawiedli się.
      W każdej warstwie osadów w Aşıklı Höyük odkryli dużą ilość soli, dzięki której mogli zbadać, jak wielu ludzi i innych ssaków zamieszkiwało ten teren przez tysiąc lat istnienia wsi (8450 przed Chrystusem – 7450 p.Ch.).
      Okazało się, że przez pierwsze sto lat istnienia wsi, gdy mieszkańcy Anatolii dopiero porzucali wędrowny łowiecko-zbieracki tryb życia, wśród ludzi przebywało niewiele zwierząt. W danym momencie było ich zaledwie kilka. Jednak przez kolejnych 400 lat dochodzi do znacznego zwiększenia ich liczby. Stada rosną 10-krotnie do kilka wieków.
      W najmłodszej warstwie, której datowanie rozpoczyna się w 7900 roku przed naszą erą, zwierzęta zostały przeniesione na obrzeża wsi. W tym czasie liczba owiec i kóz była większa, niż liczba mieszkańców wioski, którą szacuje się na 500–1000 osób. Ta zmiana miejsca, w których trzymano zwierzęta, wskazuje, że ludzie stopniowo zmieniali swoją gospodarkę i przestali polegać na małej liczbie dzikich kozach i owcach, które udało im się schwytać, a zaczęli tworzyć duże stada, które rozmnażali i udomawiali. Powolne tempo zmian to, zdaniem naukowców, dowód na to, że cały proces udomowienia rozpoczął się przez przypadek.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...