Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Z powodu globalnego ocieplenia do roku 2100 połowa ludności Ziemi może mieć problemy z zaopatrzeniem w żywność. Będzie to dotyczyło szczególnie ludności zamieszkującej obszary pomiędzy zwrotnikami.

Rosamond Naylor, dyrektor Program of Food Security and the Environment z Uniwersytetu Stanforda mówi, że jeśli chcemy zapobiec klęsce głodu, to już w tej chwili musimy rozpocząć badania nad nowymi gatunkami roślin jadalnych. Minie bowiem kilkadziesiąt lat, zanim powstaną takie, które będą w stanie rozwijać się w podwyższonej temperaturze tropików.

Współautor badań, profesor David Battisti z University of Washington mówi: Z samego tylko powodu wzrostu temperatury czekają nas olbrzymie problemy z globalną produkcją żywności, a trzeba przecież jeszcze pamiętać o problemach z niedoborem wody w warunkach podwyższonej temperatury.

Naylor i Battisti posłużyli się danymi z 23 różnych modeli klimatycznych i na ich podstawie doszli do wniosku, że istnieje ponad 90-procentowe prawdopodobieństwo, że do roku 2100 w obszarach tropikalnych i subtropikalnych w okresach wegetacji roślin uprawnych temperatury wzrosną do tego stopnia, że najniższe z nich będą wyższe od najwyższych obecnie notowanych.

Naukowcy zauważają, że w najnowszej historii zdarzały się fale upałów, które niszczyły zbiory. Na przykład w 2003 roku, kiedy to letnie upały zabiły w Europie Zachodniej około 52 000 osób, produkcja żywności we Francji i Włoszech spadła o 30%. Za 90 lat takie temperatury mogą być normą w Europie.

W tropikach spowodują one spadek plonów od 20 do 40%, a biorąc pod uwagę związany z nim możliwe zmniejszenie liczby opadów, spadek plonów może być jeszcze większy. Oczywiście, jak już wcześniej informowaliśmy, średni wzrost temperatury na wyższych szerokościach geograficznych będzie większy, niż w tropikach. Jednak, jako że tropiki już teraz są cieplejsze, wzrost temperatury w nich będzie miał większy wpływ na rośliny uprawne.

Musimy całościowo przemyśleć system światowego rolnictwa. Nie myśleć tylko o nowych gatunkach roślin, ale zbadać, jak zmniejszy się odsetek ludności pracującej w rolnictwie i jak będą kształtowały się migracje - mówi Naylor.

Obecnie w strefach tropikalnej i subtropikalnej mieszka 3 miliardy ludzi. W przyszłości liczba ta ulegnie podwojeniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

już nie będę pisał że ocieplenie to mit, bo każdy to wie ;P. Czy oby takie straszenie nie miało na celu przyspieszenia badań genetycznych na roślinach przez duże korporacje które to oczywiście w szlachetnym i bezinteresownym celu przekażą opracowane badania biednym ludziom z Afryki.... I dla czego by fala ciepła w europie miała zepsuć plony? zawsze możemy sadzić to co teraz sadzą ludzie w Afryce, Polskie palmy i banany ;]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego zakładasz, że prowadzenie badań ma zaszkodzić Afryce (tak przynajmniej odbieram Twój sarkazm)? Przecież nikt nie będzie ich zmuszał do kupowania tych nowinek. Powstanie jedynie jedna opcja więcej na rynku. Opcja, nie przymus.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W żadnym wypadku zaszkodzić, tylko nie pomóc. GMO nie jest już opcją: ziarna, kukurydza itp codziennie to jemy.

btw: Kiedyś jakieś państwo w Afryce nie przyjęło pomocy od USA w formie żywności z powodu GMO.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadza się, było to, o ile dobrze pamiętam, Zimbabwe. Zresztą z Afryką w ogóle jest komedia, bo pompuje się tam kasę i wysyła konwoje, które zaraz potem są rozkradane przez lokalnych kacyków.

 

Największym problemem Afryki wcale nie jest ani brak wody, ani brak technologii. Najwiekszym z nich jest gigantyczna korupcja, przez którą przepada większość wysyłanej tam pomocy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Problemem poza korupcją i władzą dyktatorów (którzy wolą kasę władować w swoje pałace i armię) jest sama pomoc, która polega na uzależnianiu od tej pomocy, zamiast na pomocy w usamodzielnianiu się i rozwoju.

To samo tyczy się wielu innych rejonów, w które pakowana jest gigantyczna pomoc, w tym strefy Gazy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam wątpliwości odnośnie tego, czy uczciwie przedstawiany jest scenariusz ocieplenia klimatu w strefie międzyzwrotnikowej. Strefa ta bowiem obejmuje klimaty równikowe i zwrotnikowe. Zwrotnikowe są suchymi i tam tylko ochłodzenie klimatu połączone z transgresją lądolodów w obrębie strefy umiarkowanej mogłoby sytuację poprawić. Czy można natomiast pogorszyć coś, co jest bliskie dna? Na Saharze leżącej dziś w strefie zwrotnikowej zmniejszenie opadów chyba już nic nie zmieni.

Natomiast zwiększenie temperatur w strefie równikowej (leżącej pomiędzy zwrotnikami) powinno raczej zdynamizować obieg wody i zwiększyć opady. Chodzi o to, że w strefie zwrotnikowej (np. saharyjskiej) mamy do czynienia z osiadaniem mas powietrza, czemu towarzyszy jego ocieplanie i osuszanie. Natomiast strefa równikowe (leżąca pomiędzy zwrotnikami) cechuje się dominacją prądów wznoszących. To zaś oznacza częste burze (konwekcja w obrębie troposfery). Jesli zwiększy się temperatura w strefie równikowej, to zwiększy się tym samym konwekcja troposferyczna. Opady powinny być zatem większe, ale zjawiska będą gwałtowniejsze.

Co do problemu pomocowego dla Afryki, to ja uważam, że tam należy przede wszystkim robić studnie w strefie zwrotnikowej (suchej). Należy tylko pilnować, aby nie zostały one anektowane przez miejscowe grupy kryminalne. O tym samym pisywał Kapuściński.

Przypomnę tu skutki pomocy dla Etiopii w okresie wielkiej suszy i głodu sprzed kilkudziesięciu lat (za komucha). Setki ton żywności zwożono drogą powietrzną do wyznaczonych punktów. Efekty? Cała ludność porzuciła swe dotychczasowe zajęcia i zgromadziła się w tych punktach. Organizacje mafijne przejęły kontrolę nad dystrybucją żywności. Potem zaś okazało się, że stale trzeba pomagać, bo ludność nie wraca do swego poprzedniego gospodarowania, tylko nadal czeka na pomoc. Bo jeśli można mieć za darmo, to po co się wysilać?

Ja od razu muszę zaznaczyć, że ludność żyjąca w warunkach krytycznych poddawana jest szczególnym procesom ekonomicznym. Równowaga ekonomiczna jest tam określana kulturowo i wynika z doświadczeń całej społeczności. Jeśli zatem do tej ekonomii danej społeczności dołączamy środki pomocowe, to zxmieniamy tym samym całą ekonomię danego regionu. To staje się przekazem kulturowym i zaczyna funkcjonować społecznie. Gdzieś daleko są tacy, którzy niosą pomoc. Należy zatem tylko zgromadzić się tam, gdzie ta pomoc jest dostarczana. Wszelkie kryminalne zarządzanie pomocą nie jest odbierane przez tę ludność jako coś nagannego. Bo to jest normalne zjawisko w tamtych regionach. Kto ma dostęp do wody, do żywności, kto ma stado tłustej gadziny - ten rządzi i po prostu żyje. Jeśli okaże się, że stado tłustej gadziny nie jest już żadnym wskaźnikiem statusu społecznego, to wtedy system ekonomiczny takiego społeczeństwa musi się zawalić.

 

Jurgi!

Uważam, że masz rację. Pomoc humanitarna związana z klęskami żywiołowymi jest środkiem konserwującym dotychczasowe relacje człowieka z przyrodą. Skłania go do rozwijania swej populacji w regionach o wybitnie niekorzystnych warunkach. To jest poważny problem etyczny. Bo należy pomagać potrzebującym. Co jednak, jeżeli ci potrzebujący stają się stałymi klientami sponsorów? Czy na tym to ma polegać? Nie wiem. Żal człowieka ogarnia, gdy ogląda potrzebujących. I chciałbym pomagać, jak tylko się da. Jakie jednak będą skutki?

 

Mikroos!

Bardzo się mylisz w swych ocenach. Problemem przyrodniczym Afryki jest brak wody oraz choroby (różniste). Ponadto problemem jest to, że w Afryce pojawiły się modele rządzenia "białasów". Dzidy też nie sprowadził tam "bwana kubwa", zo to sprowadził tam nowoczesną broń palną. "Czarny człowiek" być może mógłby ją wymiślić, ale jakoś doszedł pewnie do wniosku, że są lepsze sposoby załatwiania konfliktów. Problemem dalszym tego kontynentu jest zupełne zachwianie równowagi pomiędzy tradycyjnym gospodarowaniem oraz nabytkami ze strony "bwana kubwa". Gdyby Afryka była zupełnie izolowaną częścią Ziemi, to tam by nadal obowiązywały pradawne zasady. One zaś głosiły to samo, co u nas: wyżej nerek się nie podskoczy. Mamy zatem do czynienia z typowym efektem "zderzenia cywilizacji". To nie Murzyni spowodowali zmianę w sposobie gospodarowania białasów - a na odwrót!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam wątpliwości odnośnie tego, czy uczciwie przedstawiany jest scenariusz ocieplenia klimatu w strefie międzyzwrotnikowej. Strefa ta bowiem obejmuje klimaty równikowe i zwrotnikowe. Zwrotnikowe są suchymi i tam tylko ochłodzenie klimatu połączone z transgresją lądolodów w obrębie strefy umiarkowanej mogłoby sytuację poprawić. Czy można natomiast pogorszyć coś, co jest bliskie dna? Na Saharze leżącej dziś w strefie zwrotnikowej zmniejszenie opadów chyba już nic nie zmieni.

Natomiast zwiększenie temperatur w strefie równikowej (leżącej pomiędzy zwrotnikami) powinno raczej zdynamizować obieg wody i zwiększyć opady. Chodzi o to, że w strefie zwrotnikowej (np. saharyjskiej) mamy do czynienia z osiadaniem mas powietrza, czemu towarzyszy jego ocieplanie i osuszanie. Natomiast strefa równikowe (leżąca pomiędzy zwrotnikami) cechuje się dominacją prądów wznoszących. To zaś oznacza częste burze (konwekcja w obrębie troposfery). Jesli zwiększy się temperatura w strefie równikowej, to zwiększy się tym samym konwekcja troposferyczna. Opady powinny być zatem większe, ale zjawiska będą gwałtowniejsze.

 

...Tyle że nie ma wiele wspólnego z głowną tezą Battistiego i Naylora. Problemem zmian ilości opadów atmosferycznych w ogóle się oni nie zajmowali - interesowało ich natomiast, o ile zwiększy się prawdopodobieństwo okresowego występowania fal gorąca w strefie międzyzwrotnikowej, oraz jaki wpływ to zjawisko ma na plony rolne.

 

I dla czego by fala ciepła w europie miała zepsuć plony?

Bo zdarzyło się to np. w 1972 na Ukrainie, a w 2003 we Francji?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W Polsce też, choć na mniejsza skalę. Od jakiegoś czasu lato w naszym kraju to albo susza, albo ciągle opady, nie ma zrównoważenia, które było kiedyś. W rezultacie uprawy na zmianę albo wysychają albo toną i gniją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Punktem wyjścia dla szacowania poziomu antropogenicznego ocieplenia jest zwykle rok 1850, kiedy na wystarczająco dużą skalę prowadzono wiarygodne pomiary temperatury. Jednak w roku 1850 rewolucja przemysłowa trwała od dawna, więc przyjmując ten rok jako podstawę dla pomiarów, trudno jest mówić o wpływie człowieka na temperatury na Ziemi od czasów preindustrialnych. Andrew Jarvis z Lancaster University i Piers Forster z University of Leeds, wykorzystali rdzenie lodowe z Antarktyki do opracowania nowej osi referencyjnej temperatur w czasach przedprzemysłowych.
      Uczeni przeanalizowali bąbelki powietrza zamknięte w rdzeniach lodowych i w ten sposób określili stężenie dwutlenku węgla w latach 13–1700. Następnie, zakładając liniową zależność pomiędzy koncentracją CO2 a temperaturami, obliczyli średnie temperatury panujące na Ziemi.
      Z pracy opublikowanej na łamach Nature Geoscience dowiadujemy się, że od okresu przed 1700 roku do roku 2023 ludzie podnieśli średnią temperaturę na planecie o 1,49 (±0,11) stopnia Celsjusza. Dodatkową zaletą wykorzystanej metody jest niezależna weryfikacja obecnych szacunków. Z badań Jarvisa i Forstera wynika, że od roku 1850 wzrost temperatury wyniósł 1,31 stopnia Celsjusza. Dokładnie zgadza się to z dotychczasowymi ustaleniami, ale badania z rdzeni lodowych są obarczone mniejszym marginesem błędu.
      Niektórzy eksperci uważają, że nowa metoda, chociaż sprawdza się teraz, może nie być przydatna w przyszłości. Nie wiemy bowiem, czy w nadchodzących dekadach liniowa zależność pomiędzy stężeniem dwutlenku węgla a temperaturą się utrzyma. Ich metoda bazuje na korelacji stężenia CO2 z antropogenicznym ociepleniem klimatu. Ta widoczna w przeszłości silna korelacja może być czystym przypadkiem i, w zależności od tego jak będą się układały proporcje CO2 i innych czynników w przyszłości, może się ona nie utrzymać, stwierdza Joeri Rogelj z Imperial College London.
      Richard Betts z Met Office chwali nową metodę, zauważa, że może dostarczać ona lepszych danych na temat przeszłości, ale nie widzi potrzeby zmiany punktu odniesienia dla badań nad ociepleniem klimatu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nowa krzywa globalnych temperatur wskazuje, że w fanerozoiku średnie temperatury na Ziemi zmieniały się bardziej niż przypuszczano. Naukowcy z University of Arizona i Smithsonian Institution przeprowadzili badania, w ramach których zrekonstruowali temperatury w ciągu ostatnich 485 milionów lat. To okres, w którym życie na naszej planecie zróżnicowało się, podbiło lądy i przetrwało liczne okresy wymierania.
      Fanerozoik rozpoczyna się eksplozją kambryjską sprzed około 540 milionów lat i trwa do dzisiaj. Naukowcy w swoich badaniach ograniczyli się do 485 milionów lat, ze względu na niedostateczną ilość starszych danych geologicznych. Trudno jest znaleźć tak stare skały, w których zachował się zapis o panujących temperaturach. Nie mamy ich zbyt wielu nawet dla 485 milionów lat temu. To ogranicza nasze cofanie się w czasie, mówi profesor Jessica Tierney z Arizony.
      Uczeni wykorzystali asymilację danych, w trakcie której połączyli zapis geologiczny z modelami klimatycznymi. Badania pozwoliły im lepiej zrozumieć, czego możemy spodziewać się w przyszłości. Jeśli badasz ostatnich kilka milionów lat, to nie znajdziesz niczego, co może być analogią dla zjawisk, jakich spodziewamy się w roku 2100 czy 2500. Trzeba cofnąć się znacznie dalej, gdy Ziemia była naprawdę gorąca. Tylko tak możemy zrozumieć zmiany, jakie mogą zajść w przyszłości, wyjaśnia Scott Wing, kurator zbiorów paleobotaniki w Smithsonian National Museum of Natural History.
      Nowa krzywa temperatury pokazuje, że w tym czasie średnie temperatury na Ziemi zmieniały się w zakresie od 11,1 do 36,1 stopnia Celsjusza, a okresy wzrostu temperatur były najczęściej skorelowane ze zwiększoną emisją dwutlenku węgla do atmosfery. To jasno pokazuje, że dwutlenek węgla jest głównym czynnikiem kontrolującym temperatury na Ziemi. Gdy jest go mało, temperatury są niskie, gdy jest go dużo, na Ziemi jest gorąco, dodaje Tierney.
      Badania pokazały też, że obecnie średnia temperatura jest niższa niż średnia dla większości fanerozoiku. Jednocześnie jednak antropogeniczne emisje CO2 powodują znacznie szybszy wzrost temperatury niż w jakimkolwiek momencie z ostatnich 485 milionów lat. To stwarza duże zagrożenie dla wielu gatunków roślin i zwierząt. Niektóre okresy szybkich zmian klimatycznych wiązały się z masowym wymieraniem.
      Badacze zauważają, że ocieplenie klimatu może być też niebezpieczne dla ludzi. Nasz gatunek doświadczył w swojej historii zmian średnich temperatur o około 5 stopni Celsjusza. To niewiele, jak na 25-stopniową zmianę w ciągu ostatnich 485 milionów lat. Wyewoluowaliśmy w chłodnym okresie, który nie jest typowy dla większości geologicznej historii. Zmieniamy klimat w sposób, który wykracza poza to, czego doświadczyliśmy. Planeta była i może być cieplejsza, ale ludzie i zwierzęta nie zaadaptują się do tak szybkich zmian, dodaje Tierney.
      Projekt zbadania temperatur w fanerozoiku rozpoczął się w 2018 roku, gdy pracownicy Smithsonian National Museum postanowili zaprezentować zwiedzającym krzywą temperatur z całego eonu. Badacze wykorzystali pięć różnych chemicznych wskaźników temperatury zachowanych w skamieniałym materiale organicznym. Na ich podstawie oszacowali temperaturę w 150 000 krótkich okresach czasu. Jednocześnie współpracujący z nimi naukowcy z University of Bristol – na podstawie rozkładu kontynentów i składu atmosfery – stworzyli ponad 850 symulacji temperatur w badanym czasie. Następnie autorzy badań połączyli oba zestawy danych, tworząc najbardziej precyzyjną krzywą temperatur dla ostatnich 485 milionów lat.
      Dodatkową korzyścią z badań jest stwierdzenie, że czułość klimatu – czyli przewidywana zmiana średniej temperatury na Ziemi przy dwukrotnej zmianie stężenia CO2 – jest stała. Dwutlenek węgla i temperatury są nie tylko blisko powiązane, ale są powiązane w ten sam sposób przez 485 milionów lat. Nie zauważyliśmy, by czułość klimatu zmieniała się w zależności od tego, czy jest zimno czy gorąco, dodaje Tierney.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Leżące na północ od Ameryki Północnej przejście Północno-Zachodnie łączy Atlantyk z Oceanem Spokojnym. Poszukiwane było przez setki lat, aż w końcu udowodniono jego istnienie. Nie zdążyło jednak nabrać znaczenia, gdyż wkrótce potem otwarto Kanał Panamski. Od lat panuje przekonanie, że w związku z globalnym ociepleniem Przejście stanie się łatwiej dostępne. Jednak autorzy badań opublikowanych na łamach Nature twierdzą, że dzieje się coś przeciwnego. Żegluga tym szlakiem staje się coraz bardziej ryzykowna.
      Kanadyjscy naukowcy przez 15 lat przyglądali się temu, co dzieje się w Przejściu Północno-Zachodnim i zauważyli, że z powodu globalnego ocieplenia gromadzi się tam grubszy lód. Jednoroczny lód się wycofuje, a to pozwala wpłynąć na te obszary grubszemu lodowi z Grenlandii.
      Uczeni badali historyczne informacje o występowaniu lodu w Przejściu i przekładali to na długość trwania sezonu żeglugowego. Z analiz wynika, że z powodu globalnego ocieplenia w czterech regionach Przejścia Północno-Zachodniego doszło do znaczących zmian. W trzech z nich pomiędzy rokiem 2007 a 2021 doszło do skrócenia sezonu żeglugowego o 50 do 70 procent. W jednym z nich, na wschodzie Lancaster Sound, sezon żeglugowy wydłużył się w tym czasie o 15%.
      Pomimo skrócenia sezonu żeglugowego z danych Kanadyjskiej Straży Wybrzeża wynika, że ruch w badanym regionie zwiększył się. Ma to związek ze zwiększonym ruchem turystycznym, komercyjnym oraz ruchem określonym jako „adventuring opportunities”. Tę pozorną sprzeczność łatwo wyjaśnić. Z jednej strony firmy komercyjne szukają alternatywy wobec wąskiego i przepełnionego Kanału Panamskiego, z drugie zaś ruch turystyczny rozlewa się po całym globie i coraz więcej osób szuka przygód.
      Trzy regiony Przejścia, w których pojawił się grubszy lód, leżą na jego północnej odnodze. Jest ona krótsza, a więc bardziej atrakcyjna dla żeglugi. Odnoga południowa niemal nie odczuwa napływu grubszego lodu i to właśnie tam doszło do zwiększenia ruchu.
      Grubszy lód z dalekiej północy może jeszcze przez około 2 dekady napływał do Przejścia Północno-Zachodniego. Jeśli zaś ludzkość radykalnie nie zmniejszy emisji gazów cieplarnianych, to po roku 2050 Przejście Północno-Zachodnie powinno być w większości wolne od lodu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Illinois Natural History Survey postanowili sprawdzić, jak w latach 1970–2019 globalne ocieplenie wpłynęło na 201 populacji 104 gatunków ptaków. Przekonali się, że w badanym okresie liczba przychodzących na świat piskląt generalnie spadła, jednak widoczne są duże różnice pomiędzy gatunkami. Globalne ocieplenie wydaje się zagrażać przede wszystkim ptakom migrującym oraz większym ptakom. Wśród gatunków o największym spadku liczby piskląt znajduje się bocian biały.
      Uczeni przyjrzeli się ptakom ze wszystkich kontynentów i stwierdzili, że rosnące temperatury w sezonie lęgowym najbardziej zagroziły bocianowi białemu i błotniakowi łąkowemu, ptakom dużym i migrującym. Wyraźny spadek widać też u orłosępów, które nie migrują, ale są dużymi ptakami. Znacznie mniej piskląt mają też średniej wielkości migrujące rybitwy różowe, małe migrujące oknówki zwyczajne oraz australijski endemit chwoska jasnowąsa, która jest mała i nie migruje.
      Są też gatunki, którym zmiana klimatu najwyraźniej nie przeszkadza i mają więcej piskląt niż wcześniej. To na przykład średniej wielkości migrujący tajfunnik cienkodzioby, krogulec zwyczajny, krętogłów zwyczajny, muchołówka białoszyja czy bursztynka. U innych gatunków, jak u dymówki, liczba młodych rośnie w jednych lokalizacjach, a spada w innych. To pokazuje, że lokalne różnice temperaturowe mogą odgrywać olbrzymią rolę i mieć znaczenie dla przetrwania gatunku.
      Wydaje się jednak, że najbardziej narażone na ryzyko związane z globalnym ociepleniem są duże ptaki migrujące. To wśród nich widać w ciągu ostatnich 5 dekad największe spadki liczby potomstwa. Ponadto rosnące temperatury wywierają niekorzystny wpływ na gatunki osiadłe ważące powyżej 1 kilograma oraz gatunki migrujące o masie ponad 50 gramów. Fakt, że problem dotyka głównie gatunków migrujących sugeruje pojawianie się rozdźwięku pomiędzy terminami migracji a dostępnością pożywienia w krytycznym momencie, gdy ptaki karmią młode. Niekorzystnie mogą też wpływać na nie zmieniające się warunki w miejscach zimowania.
      Przykładem gatunku, który radzi sobie w obliczu zmian klimatu jest zaś bursztynka. Naukowcy przyglądali się populacji z południa Illinois. Bursztynki to małe migrujące ptaki, które gniazdują na bagnach i terenach podmokłych. W badanej przez nas populacji liczba młodych na samicę rośnie gdy rosną lokalne temperatury. Liczba potomstwa w latach cieplejszych zwiększa się, gdyż samice wcześniej składają jaja, co zwiększa szanse na dwa lęgi w sezonie. Bursztynki żywią się owadami, zamieszkują środowiska pełne owadów. Wydaje się, że – przynajmniej dotychczas – zwiększenie lokalnych temperatur nie spowodowało rozdźwięku pomiędzy szczytem dostępności owadów, a szczytem zapotrzebowania na nie wśród bursztynek, mówi współautor badań, Jeff Hoover. Uczony dodaje, że o ile niektóre gatunki mogą bezpośrednio doświadczać skutków zmian klimatu, to zwykle znacznie ma cały szereg czynników i interakcji pomiędzy nimi.
      Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach PNAS. Environmental Sciences.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po raz czwarty z rzędu światowe oceany pobiły rekordy ciepła. Kilkunastu naukowców z Chin, USA, Nowej Zelandii, Włoch opublikowało raport, z którego dowiadujemy się, że w 2022 roku światowe oceany – pod względem zawartego w nich ciepła – były najcieplejsze w historii i przekroczyły rekordowe maksimum z roku 2021. Poprzednie rekordy ciepła padały w 2021, 2020 i 2019 roku. Oceany pochłaniają nawet do 90% nadmiarowego ciepła zawartego w atmosferze, a jako że atmosfera jest coraz bardziej rozgrzana, coraz więcej ciepła trafia do oceanów.
      Lijing Cheng z Chińskiej Akademii Nauk, który stał na czele grupy badawczej, podkreślił, że od roku 1958, kiedy to zaczęto wykonywać wiarygodne pomiary temperatury oceanów, każda dekada była cieplejsza niż poprzednia, a ocieplenie przyspiesza. Od końca lat 80. tempo, w jakim do oceanów trafia dodatkowa energia, zwiększyło się nawet 4-krotnie.
      Z raportu dowiadujemy się, że niektóre obszary ocieplają się szybciej, niż pozostałe. Swoje własne rekordy pobiły Północny Pacyfik, Północny Atlantyk, Morze Śródziemne i Ocean Południowy. Co gorsza, naukowcy obserwują coraz większą stratyfikację oceanów, co oznacza, że wody ciepłe i zimne nie mieszają się tak łatwo, jak w przeszłości. Przez większą stratyfikację może pojawić się problem z transportem ciepła, tlenu i składników odżywczych w kolumnie wody, co zagraża ekosystemom morskim. Ponadto zamknięcie większej ilości ciepła w górnej części oceanów może dodatkowo ogrzać atmosferę. Kolejnym problemem jest wzrost poziomu wód oceanicznych. Jest on powodowany nie tylko topnieniem lodu, ale również zwiększaniem objętości wody wraz ze wzrostem jej temperatury.
      Ogrzewające się oceany przyczyniają się też do zmian wzorców pogodowych, napędzają cyklony i huragany. Musimy spodziewać się coraz bardziej gwałtownych zjawisk pogodowych i związanych z tym kosztów. Amerykańska Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna prowadzi m.in. statystyki dotyczące gwałtownych zjawisk klimatycznych i pogodowych, z których każde przyniosło USA straty przekraczające miliard dolarów. Wyraźnie widać, że liczba takich zjawisk rośnie, a koszty są coraz większe. W latach 1980–1989 średnia liczba takich zjawisk to 3,1/rok, a straty to 20,5 miliarda USD/rok. Dla lat 1990–1999 było to już 5,5/rok, a straty wyniosły 31,4 miliarda USD rocznie. W ubiegłym roku zanotowano zaś 18 takich zjawisk, a straty sięgnęły 165 miliardów dolarów.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...