Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Z powodu globalnego ocieplenia do roku 2100 połowa ludności Ziemi może mieć problemy z zaopatrzeniem w żywność. Będzie to dotyczyło szczególnie ludności zamieszkującej obszary pomiędzy zwrotnikami.

Rosamond Naylor, dyrektor Program of Food Security and the Environment z Uniwersytetu Stanforda mówi, że jeśli chcemy zapobiec klęsce głodu, to już w tej chwili musimy rozpocząć badania nad nowymi gatunkami roślin jadalnych. Minie bowiem kilkadziesiąt lat, zanim powstaną takie, które będą w stanie rozwijać się w podwyższonej temperaturze tropików.

Współautor badań, profesor David Battisti z University of Washington mówi: Z samego tylko powodu wzrostu temperatury czekają nas olbrzymie problemy z globalną produkcją żywności, a trzeba przecież jeszcze pamiętać o problemach z niedoborem wody w warunkach podwyższonej temperatury.

Naylor i Battisti posłużyli się danymi z 23 różnych modeli klimatycznych i na ich podstawie doszli do wniosku, że istnieje ponad 90-procentowe prawdopodobieństwo, że do roku 2100 w obszarach tropikalnych i subtropikalnych w okresach wegetacji roślin uprawnych temperatury wzrosną do tego stopnia, że najniższe z nich będą wyższe od najwyższych obecnie notowanych.

Naukowcy zauważają, że w najnowszej historii zdarzały się fale upałów, które niszczyły zbiory. Na przykład w 2003 roku, kiedy to letnie upały zabiły w Europie Zachodniej około 52 000 osób, produkcja żywności we Francji i Włoszech spadła o 30%. Za 90 lat takie temperatury mogą być normą w Europie.

W tropikach spowodują one spadek plonów od 20 do 40%, a biorąc pod uwagę związany z nim możliwe zmniejszenie liczby opadów, spadek plonów może być jeszcze większy. Oczywiście, jak już wcześniej informowaliśmy, średni wzrost temperatury na wyższych szerokościach geograficznych będzie większy, niż w tropikach. Jednak, jako że tropiki już teraz są cieplejsze, wzrost temperatury w nich będzie miał większy wpływ na rośliny uprawne.

Musimy całościowo przemyśleć system światowego rolnictwa. Nie myśleć tylko o nowych gatunkach roślin, ale zbadać, jak zmniejszy się odsetek ludności pracującej w rolnictwie i jak będą kształtowały się migracje - mówi Naylor.

Obecnie w strefach tropikalnej i subtropikalnej mieszka 3 miliardy ludzi. W przyszłości liczba ta ulegnie podwojeniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

już nie będę pisał że ocieplenie to mit, bo każdy to wie ;P. Czy oby takie straszenie nie miało na celu przyspieszenia badań genetycznych na roślinach przez duże korporacje które to oczywiście w szlachetnym i bezinteresownym celu przekażą opracowane badania biednym ludziom z Afryki.... I dla czego by fala ciepła w europie miała zepsuć plony? zawsze możemy sadzić to co teraz sadzą ludzie w Afryce, Polskie palmy i banany ;]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego zakładasz, że prowadzenie badań ma zaszkodzić Afryce (tak przynajmniej odbieram Twój sarkazm)? Przecież nikt nie będzie ich zmuszał do kupowania tych nowinek. Powstanie jedynie jedna opcja więcej na rynku. Opcja, nie przymus.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W żadnym wypadku zaszkodzić, tylko nie pomóc. GMO nie jest już opcją: ziarna, kukurydza itp codziennie to jemy.

btw: Kiedyś jakieś państwo w Afryce nie przyjęło pomocy od USA w formie żywności z powodu GMO.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadza się, było to, o ile dobrze pamiętam, Zimbabwe. Zresztą z Afryką w ogóle jest komedia, bo pompuje się tam kasę i wysyła konwoje, które zaraz potem są rozkradane przez lokalnych kacyków.

 

Największym problemem Afryki wcale nie jest ani brak wody, ani brak technologii. Najwiekszym z nich jest gigantyczna korupcja, przez którą przepada większość wysyłanej tam pomocy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Problemem poza korupcją i władzą dyktatorów (którzy wolą kasę władować w swoje pałace i armię) jest sama pomoc, która polega na uzależnianiu od tej pomocy, zamiast na pomocy w usamodzielnianiu się i rozwoju.

To samo tyczy się wielu innych rejonów, w które pakowana jest gigantyczna pomoc, w tym strefy Gazy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam wątpliwości odnośnie tego, czy uczciwie przedstawiany jest scenariusz ocieplenia klimatu w strefie międzyzwrotnikowej. Strefa ta bowiem obejmuje klimaty równikowe i zwrotnikowe. Zwrotnikowe są suchymi i tam tylko ochłodzenie klimatu połączone z transgresją lądolodów w obrębie strefy umiarkowanej mogłoby sytuację poprawić. Czy można natomiast pogorszyć coś, co jest bliskie dna? Na Saharze leżącej dziś w strefie zwrotnikowej zmniejszenie opadów chyba już nic nie zmieni.

Natomiast zwiększenie temperatur w strefie równikowej (leżącej pomiędzy zwrotnikami) powinno raczej zdynamizować obieg wody i zwiększyć opady. Chodzi o to, że w strefie zwrotnikowej (np. saharyjskiej) mamy do czynienia z osiadaniem mas powietrza, czemu towarzyszy jego ocieplanie i osuszanie. Natomiast strefa równikowe (leżąca pomiędzy zwrotnikami) cechuje się dominacją prądów wznoszących. To zaś oznacza częste burze (konwekcja w obrębie troposfery). Jesli zwiększy się temperatura w strefie równikowej, to zwiększy się tym samym konwekcja troposferyczna. Opady powinny być zatem większe, ale zjawiska będą gwałtowniejsze.

Co do problemu pomocowego dla Afryki, to ja uważam, że tam należy przede wszystkim robić studnie w strefie zwrotnikowej (suchej). Należy tylko pilnować, aby nie zostały one anektowane przez miejscowe grupy kryminalne. O tym samym pisywał Kapuściński.

Przypomnę tu skutki pomocy dla Etiopii w okresie wielkiej suszy i głodu sprzed kilkudziesięciu lat (za komucha). Setki ton żywności zwożono drogą powietrzną do wyznaczonych punktów. Efekty? Cała ludność porzuciła swe dotychczasowe zajęcia i zgromadziła się w tych punktach. Organizacje mafijne przejęły kontrolę nad dystrybucją żywności. Potem zaś okazało się, że stale trzeba pomagać, bo ludność nie wraca do swego poprzedniego gospodarowania, tylko nadal czeka na pomoc. Bo jeśli można mieć za darmo, to po co się wysilać?

Ja od razu muszę zaznaczyć, że ludność żyjąca w warunkach krytycznych poddawana jest szczególnym procesom ekonomicznym. Równowaga ekonomiczna jest tam określana kulturowo i wynika z doświadczeń całej społeczności. Jeśli zatem do tej ekonomii danej społeczności dołączamy środki pomocowe, to zxmieniamy tym samym całą ekonomię danego regionu. To staje się przekazem kulturowym i zaczyna funkcjonować społecznie. Gdzieś daleko są tacy, którzy niosą pomoc. Należy zatem tylko zgromadzić się tam, gdzie ta pomoc jest dostarczana. Wszelkie kryminalne zarządzanie pomocą nie jest odbierane przez tę ludność jako coś nagannego. Bo to jest normalne zjawisko w tamtych regionach. Kto ma dostęp do wody, do żywności, kto ma stado tłustej gadziny - ten rządzi i po prostu żyje. Jeśli okaże się, że stado tłustej gadziny nie jest już żadnym wskaźnikiem statusu społecznego, to wtedy system ekonomiczny takiego społeczeństwa musi się zawalić.

 

Jurgi!

Uważam, że masz rację. Pomoc humanitarna związana z klęskami żywiołowymi jest środkiem konserwującym dotychczasowe relacje człowieka z przyrodą. Skłania go do rozwijania swej populacji w regionach o wybitnie niekorzystnych warunkach. To jest poważny problem etyczny. Bo należy pomagać potrzebującym. Co jednak, jeżeli ci potrzebujący stają się stałymi klientami sponsorów? Czy na tym to ma polegać? Nie wiem. Żal człowieka ogarnia, gdy ogląda potrzebujących. I chciałbym pomagać, jak tylko się da. Jakie jednak będą skutki?

 

Mikroos!

Bardzo się mylisz w swych ocenach. Problemem przyrodniczym Afryki jest brak wody oraz choroby (różniste). Ponadto problemem jest to, że w Afryce pojawiły się modele rządzenia "białasów". Dzidy też nie sprowadził tam "bwana kubwa", zo to sprowadził tam nowoczesną broń palną. "Czarny człowiek" być może mógłby ją wymiślić, ale jakoś doszedł pewnie do wniosku, że są lepsze sposoby załatwiania konfliktów. Problemem dalszym tego kontynentu jest zupełne zachwianie równowagi pomiędzy tradycyjnym gospodarowaniem oraz nabytkami ze strony "bwana kubwa". Gdyby Afryka była zupełnie izolowaną częścią Ziemi, to tam by nadal obowiązywały pradawne zasady. One zaś głosiły to samo, co u nas: wyżej nerek się nie podskoczy. Mamy zatem do czynienia z typowym efektem "zderzenia cywilizacji". To nie Murzyni spowodowali zmianę w sposobie gospodarowania białasów - a na odwrót!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam wątpliwości odnośnie tego, czy uczciwie przedstawiany jest scenariusz ocieplenia klimatu w strefie międzyzwrotnikowej. Strefa ta bowiem obejmuje klimaty równikowe i zwrotnikowe. Zwrotnikowe są suchymi i tam tylko ochłodzenie klimatu połączone z transgresją lądolodów w obrębie strefy umiarkowanej mogłoby sytuację poprawić. Czy można natomiast pogorszyć coś, co jest bliskie dna? Na Saharze leżącej dziś w strefie zwrotnikowej zmniejszenie opadów chyba już nic nie zmieni.

Natomiast zwiększenie temperatur w strefie równikowej (leżącej pomiędzy zwrotnikami) powinno raczej zdynamizować obieg wody i zwiększyć opady. Chodzi o to, że w strefie zwrotnikowej (np. saharyjskiej) mamy do czynienia z osiadaniem mas powietrza, czemu towarzyszy jego ocieplanie i osuszanie. Natomiast strefa równikowe (leżąca pomiędzy zwrotnikami) cechuje się dominacją prądów wznoszących. To zaś oznacza częste burze (konwekcja w obrębie troposfery). Jesli zwiększy się temperatura w strefie równikowej, to zwiększy się tym samym konwekcja troposferyczna. Opady powinny być zatem większe, ale zjawiska będą gwałtowniejsze.

 

...Tyle że nie ma wiele wspólnego z głowną tezą Battistiego i Naylora. Problemem zmian ilości opadów atmosferycznych w ogóle się oni nie zajmowali - interesowało ich natomiast, o ile zwiększy się prawdopodobieństwo okresowego występowania fal gorąca w strefie międzyzwrotnikowej, oraz jaki wpływ to zjawisko ma na plony rolne.

 

I dla czego by fala ciepła w europie miała zepsuć plony?

Bo zdarzyło się to np. w 1972 na Ukrainie, a w 2003 we Francji?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W Polsce też, choć na mniejsza skalę. Od jakiegoś czasu lato w naszym kraju to albo susza, albo ciągle opady, nie ma zrównoważenia, które było kiedyś. W rezultacie uprawy na zmianę albo wysychają albo toną i gniją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Illinois Natural History Survey postanowili sprawdzić, jak w latach 1970–2019 globalne ocieplenie wpłynęło na 201 populacji 104 gatunków ptaków. Przekonali się, że w badanym okresie liczba przychodzących na świat piskląt generalnie spadła, jednak widoczne są duże różnice pomiędzy gatunkami. Globalne ocieplenie wydaje się zagrażać przede wszystkim ptakom migrującym oraz większym ptakom. Wśród gatunków o największym spadku liczby piskląt znajduje się bocian biały.
      Uczeni przyjrzeli się ptakom ze wszystkich kontynentów i stwierdzili, że rosnące temperatury w sezonie lęgowym najbardziej zagroziły bocianowi białemu i błotniakowi łąkowemu, ptakom dużym i migrującym. Wyraźny spadek widać też u orłosępów, które nie migrują, ale są dużymi ptakami. Znacznie mniej piskląt mają też średniej wielkości migrujące rybitwy różowe, małe migrujące oknówki zwyczajne oraz australijski endemit chwoska jasnowąsa, która jest mała i nie migruje.
      Są też gatunki, którym zmiana klimatu najwyraźniej nie przeszkadza i mają więcej piskląt niż wcześniej. To na przykład średniej wielkości migrujący tajfunnik cienkodzioby, krogulec zwyczajny, krętogłów zwyczajny, muchołówka białoszyja czy bursztynka. U innych gatunków, jak u dymówki, liczba młodych rośnie w jednych lokalizacjach, a spada w innych. To pokazuje, że lokalne różnice temperaturowe mogą odgrywać olbrzymią rolę i mieć znaczenie dla przetrwania gatunku.
      Wydaje się jednak, że najbardziej narażone na ryzyko związane z globalnym ociepleniem są duże ptaki migrujące. To wśród nich widać w ciągu ostatnich 5 dekad największe spadki liczby potomstwa. Ponadto rosnące temperatury wywierają niekorzystny wpływ na gatunki osiadłe ważące powyżej 1 kilograma oraz gatunki migrujące o masie ponad 50 gramów. Fakt, że problem dotyka głównie gatunków migrujących sugeruje pojawianie się rozdźwięku pomiędzy terminami migracji a dostępnością pożywienia w krytycznym momencie, gdy ptaki karmią młode. Niekorzystnie mogą też wpływać na nie zmieniające się warunki w miejscach zimowania.
      Przykładem gatunku, który radzi sobie w obliczu zmian klimatu jest zaś bursztynka. Naukowcy przyglądali się populacji z południa Illinois. Bursztynki to małe migrujące ptaki, które gniazdują na bagnach i terenach podmokłych. W badanej przez nas populacji liczba młodych na samicę rośnie gdy rosną lokalne temperatury. Liczba potomstwa w latach cieplejszych zwiększa się, gdyż samice wcześniej składają jaja, co zwiększa szanse na dwa lęgi w sezonie. Bursztynki żywią się owadami, zamieszkują środowiska pełne owadów. Wydaje się, że – przynajmniej dotychczas – zwiększenie lokalnych temperatur nie spowodowało rozdźwięku pomiędzy szczytem dostępności owadów, a szczytem zapotrzebowania na nie wśród bursztynek, mówi współautor badań, Jeff Hoover. Uczony dodaje, że o ile niektóre gatunki mogą bezpośrednio doświadczać skutków zmian klimatu, to zwykle znacznie ma cały szereg czynników i interakcji pomiędzy nimi.
      Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach PNAS. Environmental Sciences.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po raz czwarty z rzędu światowe oceany pobiły rekordy ciepła. Kilkunastu naukowców z Chin, USA, Nowej Zelandii, Włoch opublikowało raport, z którego dowiadujemy się, że w 2022 roku światowe oceany – pod względem zawartego w nich ciepła – były najcieplejsze w historii i przekroczyły rekordowe maksimum z roku 2021. Poprzednie rekordy ciepła padały w 2021, 2020 i 2019 roku. Oceany pochłaniają nawet do 90% nadmiarowego ciepła zawartego w atmosferze, a jako że atmosfera jest coraz bardziej rozgrzana, coraz więcej ciepła trafia do oceanów.
      Lijing Cheng z Chińskiej Akademii Nauk, który stał na czele grupy badawczej, podkreślił, że od roku 1958, kiedy to zaczęto wykonywać wiarygodne pomiary temperatury oceanów, każda dekada była cieplejsza niż poprzednia, a ocieplenie przyspiesza. Od końca lat 80. tempo, w jakim do oceanów trafia dodatkowa energia, zwiększyło się nawet 4-krotnie.
      Z raportu dowiadujemy się, że niektóre obszary ocieplają się szybciej, niż pozostałe. Swoje własne rekordy pobiły Północny Pacyfik, Północny Atlantyk, Morze Śródziemne i Ocean Południowy. Co gorsza, naukowcy obserwują coraz większą stratyfikację oceanów, co oznacza, że wody ciepłe i zimne nie mieszają się tak łatwo, jak w przeszłości. Przez większą stratyfikację może pojawić się problem z transportem ciepła, tlenu i składników odżywczych w kolumnie wody, co zagraża ekosystemom morskim. Ponadto zamknięcie większej ilości ciepła w górnej części oceanów może dodatkowo ogrzać atmosferę. Kolejnym problemem jest wzrost poziomu wód oceanicznych. Jest on powodowany nie tylko topnieniem lodu, ale również zwiększaniem objętości wody wraz ze wzrostem jej temperatury.
      Ogrzewające się oceany przyczyniają się też do zmian wzorców pogodowych, napędzają cyklony i huragany. Musimy spodziewać się coraz bardziej gwałtownych zjawisk pogodowych i związanych z tym kosztów. Amerykańska Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna prowadzi m.in. statystyki dotyczące gwałtownych zjawisk klimatycznych i pogodowych, z których każde przyniosło USA straty przekraczające miliard dolarów. Wyraźnie widać, że liczba takich zjawisk rośnie, a koszty są coraz większe. W latach 1980–1989 średnia liczba takich zjawisk to 3,1/rok, a straty to 20,5 miliarda USD/rok. Dla lat 1990–1999 było to już 5,5/rok, a straty wyniosły 31,4 miliarda USD rocznie. W ubiegłym roku zanotowano zaś 18 takich zjawisk, a straty sięgnęły 165 miliardów dolarów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Badania przeprowadzone za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji sugerują, że nie uda się dotrzymać wyznaczonego przez ludzkość celu ograniczenia globalnego ocieplenia do 1,5 stopnia Celsjusza powyżej czasów preindustrialnych. Wątpliwe jest też ograniczenie ocieplenia do poziomu poniżej 2 stopni Celsjusza.
      Noah Diffenbaugh z Uniwersytetu Stanforda i Elizabeth Barnes z Colorado State University wytrenowali sieć neuronową na modelach klimatycznych oraz historycznych danych na temat klimatu. Ich model był w stanie precyzyjnie przewidzieć, jak zwiększała się temperatura w przeszłości, dlatego też naukowcy wykorzystali go do przewidzenia przyszłości. Z modelu wynika, że próg 1,5 stopnia Celsjusza ocieplenia powyżej poziomu preindustrialnego przekroczymy pomiędzy rokiem 2033 a 2035. Zgadza się to z przewidywaniami dokonanymi bardziej tradycyjnymi metodami. Przyjdzie czas, gdy oficjalnie będziemy musieli przyznać, że nie powstrzymamy globalnego ocieplenia na zakładanym poziomie 1,5 stopnia. Ta praca może być pierwszym krokiem w tym kierunku, mówi Kim Cobb z Brown University, który nie był zaangażowany w badania Diffenbaugha i Barnes.
      Przekroczenie poziomu 1,5 stopnia jest przewidywane przez każdy realistyczny scenariusz redukcji emisji. Mówi się jednak o jeszcze jednym celu: powstrzymaniu ocieplenia na poziomie nie wyższym niż 2 stopnie Celsjusza w porównaniu z epoką przedindustrialną. Tutaj przewidywania naukowców znacząco różnią się od przewidywań SI.
      Zdaniem naukowców, możemy zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie 2 stopni Celsjusza pod warunkiem, że do połowy wieków państwa wywiążą się ze zobowiązania ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do zera. Sztuczna inteligencja nie jest jednak tak optymistycznie nastawiona. Zdaniem algorytmu, przy obecnej emisji poziom ocieplenia o ponad 2 stopnie osiągniemy około roku 2050, a przy znacznym zredukowaniu emisji – około roku 2054. Obliczenia te znacznie odbiegają od szacunków IPCC z 2021 roku, z których wynika, że przy redukcji emisji do poziomu, jaki jest wspomniany przez algorytm sztucznej inteligencji, poziom 2 stopni przekroczymy dopiero w latach 90. obecnego wieku.
      Diffenbaugh i Barnes mówią, że do przewidywania przyszłych zmian klimatu naukowcy wykorzystują różne modele klimatyczne, które rozważają wiele różnych scenariuszy, a eksperci – między innymi na podstawie tego, jak dany model sprawował się w przeszłości czy jak umiał przewidzieć dawne zmiany klimatu, decydują, który scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. SI, jak stwierdzają uczeni, bardziej skupia się zaś na obecnym stanie klimatu. Stąd też mogą wynikać różnice pomiędzy stanowiskiem naukowców a sztucznej inteligencji.
      W środowisku naukowym od pewnego czasu coraz częściej słychać głosy, byśmy przestali udawać, że jesteśmy w stanie powstrzymać globalne ocieplenie na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Wielu naukowców twierdzi jednak, że jest to możliwe, pod warunkiem, że do 2030 roku zmniejszymy emisję gazów cieplarnianych o połowę.
      Sztuczna inteligencja jest więc znacznie bardziej pesymistycznie nastawiona od większości naukowców zarówno odnośnie możliwości powstrzymania globalnego ocieplenia na poziomie 1,5, jak i 2 stopni Celsjusza.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ocieplenie klimatu może już w przyszłej dekadzie wpłynąć na globalne uprawy kukurydzy i pszenicy, informują naukowcy z NASA na łamach Nature Food. To wcześniej niż dotychczas sądzono. Przy scenariuszu zakładającym utrzymującą się wysoką emisję dwutlenku węgla do końca wieku można spodziewać się spadku produkcji kukurydzy nawet o 24%, przy jednoczesnym wzroście produkcji pszenicy dochodzącym do 17%.
      Naukowcy wykorzystali najnowsze modele klimatyczne oraz modele rozwoju upraw, uwzględnili w nich projektowane zmiany temperatury, opadów oraz koncentracji dwutlenku węgla. Modele wykazały, że w ocieplającym się klimacie coraz trudniej będzie uprawiać kukurydzę w tropikach, ale powinien zwiększyć się zasięg występowania pszenicy.
      Nie spodziewaliśmy się tak znaczących zmian w porównaniu z poprzednimi tego typu projekcjami, które zostały wykonane w roku 2014, mówi główny autor badań Jonas Jägermeyr z NAA i Columbia University. Szczególnie zaskakujący jest olbrzymi spadek produkcji kukurydzy. Spadek o 20% może mieć poważne implikacje w skali całej planety, stwierdza uczony.
      Na potrzeby badań naukowy wykorzystali pięć modeli klimatycznych CMIP6. Każdy z nich w nieco inny sposób przedstawia reakcję klimatu Ziemi na dwutlenek węgla. Następnie dane z tych symulacji zostały użyte w roli danych wejściowych dla 12 modeli upraw opracowanych w ramach projektu AgMIP. Modele te pokazują, jak w skali globu rośliny uprawne reagują na zmiany temperatury, opadów czy koncentrację CO2 w atmosferze. W efekcie uzyskano 240 modeli opisujących, jak do końca wieku mogą wyglądać uprawy kukurydzy, pszenicy, soi oraz ryżu.
      Symulacje uwzględniały wyłącznie zmiany klimatu, nie brały pod uwagę dopłat do upraw, zmiany technik uprawy czy wprowadzanie nowych bardziej odpornych odmian. Zjawiska te są przedmiotem intensywnych badań i eksperci chcą je uwzględnić w przyszłych symulacjach.
      Symulacje dotyczące upraw soi oraz ryżu wykazały, że w niektórych miejscach dojdzie do spadku produkcji, jednak w skali globalnej różnice między modelami były na tyle duże, że nie udało się wyciągnąć z nich jakichś wiążących wniosków. Znacznie jaśniejszy obraz uzyskano odnośnie kukurydzy i pszenicy.
      Kukurydza uprawiana jest na całym świecie, a znaczną jej część uprawia się w pobliżu równika. W zawiązku ze znacznym wzrostem temperatur należy spodziewać się dużych spadków produkcji w Ameryce Północnej i Środkowej, Afryce Zachodniej, Azji Centralnej, Brazylii i w Chinach. Z kolei pszenica, która dobrze rośnie w temperaturach umiarkowanych, może zwiększyć swoje zasięgi. Można spodziewać się wzrostu jej produkcji w północnych częściach USA oraz w Kanadzie, na północy Chin, w Azji Centralnej, na południu Australii i w Afryce Wschodniej.
      Badacze zauważają, że temperatura to nie jedyny czynnik decydujący o plonach. Wyższa koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze ma do pewnego stopnia pozytywny wpływ na fotosyntezę i retencję wody, zwiększa wydajność, ale dzieje się to kosztem zubożenia roślin o składniki odżywcze. Prowadzone już wcześniej eksperymenty wykazały, że zboża uprawiane w warunkach zwiększonej obecności CO2 tracą proteiny, a w innych roślinach ubywa żelaza i cynku. Przed trzema laty informowaliśmy o badaniach, z których wynikało, że utrata składników odżywczych przez rośliny uprawne spowoduje, że niedobory protein pojawią się u dodatkowych 150 milionów ludzi, a niedobory cynku dotkną dodatkowych 150-200 milionów ludzi. Ponadto około 1,4 miliarda kobiet w wieku rozrodczym i dzieci, które już teraz żyją w krajach o wysokim odsetku anemii, utracą ze swojej diety około 3,8% żelaza.
      Ponadto podniesiona koncentracja CO2 ma większy pozytywny wpływ na pszenicę niż na kukurydzę. Problemem mogą być jednak zmieniające się wzorce opadów oraz częstotliwość i czas trwania susz oraz fal upałów. Wyższe temperatury wydłużą też sezon upraw i przyspieszą dojrzewanie roślin.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Z powodu zmian klimatu w Arktyce rośnie ryzyko, że wirusy znajdą sobie nowych gospodarzy, informują naukowcy z University of Ottawa. Kanadyjscy uczeni odkryli, że zwiększenie ilości wody, która z roztapiających się lodowców wpływa do Lake Hazen – największego pod względem objętości jeziora na północ od koła podbiegunowego – jest powiązane ze zwiększeniem ryzyka, iż wirusy zainfekują nowy gatunek.
      Uczeni z Ottawy zebrali próbki gleby oraz osadów z jeziora i zsekwencjonowali obecne tam RNA oraz DNA. Znaleźli w nich sygnatury wirusów oraz ich potencjalnych ofiar – zwierząt, roślin i grzybów. Następnie wykorzystali algorytm, który został niedawno opracowany przez różne zespoły badawcze, a który służy do oceny szans koewolucji lub symbiozy pomiędzy niespokrewnionymi grupami organizmów. Algorytm pozwolił na ocenę ryzyka znalezienia przez wirusy nowych gospodarzy, gatunków, których dotychczas nie infekowały. Okazało się, że ryzyko takie jest większe w miejscach, gdzie do jeziora wpadają większe cieki wodne, niosące więcej wody z lodowców.
      Naszym głównym odkryciem jest spostrzeżenie, że dla tego konkretnego jeziora, ryzyko przejścia wirusów na nowy gatunek rośnie wraz z ilością wody z lodowców, stwierdziła Audree Lemieux, która stała na czele grupy badawczej. Oczywiście naukowcy nie twierdzą, że do takiego zakażenia dojdzie czy ze będzie miała miejsce epidemia.
      Uczona dodaje, że obecnie ryzyko, iż w Arktyce zaczną pojawiać się choroby zakaźne jest niewielkie, gdyż jest tam niewiele wektorów – takich jak np. komary – mogących przenosić patogeny pomiędzy gatunkami. Jednak warto pamiętać, że zmiany klimatyczne nie ograniczają się do roztapiających się lodowców. Kolejne gatunki zwierząt będą migrowały na północ, można się więc spodziewać, że będzie się tam pojawiało też coraz więcej wektorów.
      Niestety, wspomniany algorytm nie wyjaśnia, dlaczego topniejące lodowce zwiększają ryzyko zarażenia nowych gatunków przez wirusy. Współautor badań, Stéphane Aris-Brosou, mówi, że być może chodzi tutaj o sam fakt zwiększania się kontaktu pomiędzy różnymi gatunkami w sytuacji, gdy ich lokalne środowisko zostaje zaburzone. Dochodzi więc albo do częstszych kontaktów, albo też pojawiają się nowe interakcje, a to daje wirusom więcej okazji do znalezienia nowego gospodarza.
      Naukowcy, którzy nie brali udziału w badaniach zauważają, że ryzyko jest naprawdę niewielkie. Chociażby dlatego, że w pobranych próbkach znajdowały się w większości zdegradowane fragmenty wirusowego RNA i DNA, które nie stanowią zagrożenia. Ponadto, co podkreślają sami autorzy badań, byli oni pierwszymi, którzy użyli tego algorytmu w ten sposób, więc potrzeba większej liczby badań, by dobrze ocenić i skalibrować wiarygodność algorytmu.
      Jednak ryzyka związanego z chorobami i globalnym ociepleniem w Arktyce nie można lekceważyć. Przekonaliśmy się o tym w 2016 roku, kiedy to na Syberii doszło doszło do epidemii wąglika. Zmarł wówczas kilkunastoletni chłopiec, ponad 100 osób trafiło do szpitali, padły tysiące reniferów. Śledztwo wykazało, że źródłem zakażenia były padłe przed kilkudziesięciu laty renifery, których ciała zostały odsłonięte w wyniku roztapiania się wiecznej zmarzliny.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...