Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Przedstawiciele nowozelandzkiej firmy KM Medical zaprezentowali przenośne urządzenie zapewniające optymalną wentylację płuc u noworodków wymagających resuscytacji. Maszynę zaprezentowano na konferencji w niemieckim Dusseldorfie.

Wynalazek opracowany przez KM Medical nie jest pierwszym aparatem pozwalającym na wykonywanie "sztucznego oddychania" u noworodków. Posiada on jednak szereg innowacyjnych cech pozwalających na zwiększenie skuteczności i bezpieczeństwa jego stosowania. Jak oceniają przedstawiciele firmy, może to oznaczać znaczne ograniczenie ryzyka uszkodzeń miąższu płuc.

Richard McCulloch, prezes KM Medical, wymienia najważniejsze cechy wynalazku: podczas, gdy stosowane obecnie urządzenia do resuscytacji noworodków kontrolują wyłącznie ciśnienie w drogach oddechowych, KM Medical Neonatal Resuscitator [tak nazwano aparat - red.] jednocześnie kontroluje objętość oddechową, ciśnienie w drogach oddechowych oraz częstotliwość oddechów. Jest to niezwykle istotne dla noworodków, które są małe i niezwykle trudno się je wentyluje.

Dodatkowym osiągnięciem jest miniaturyzacja urządzenia. Cała maszyna waży poniżej kilograma i mieści się w obudowie niewiele większej od typowej latarki. Co więcej, jej ogromną zaletą jest możliwość korzystania z powietrza atmosferycznego bez dostawy gazu z jakiejkolwiek butli (choć istnieje możliwość wykonania takiego podłączenia). Możliwe jest także zastosowanie kilku źródeł zasilania, jak np. wbudowany zestaw baterii czy standardowe gniazdo zapalniczki samochodowej.

Obsługa urządzenia jest dziecinnie prosta. Aby rozpocząć procedurę resuscytacji, wystarczy użyć dotykowego ekranu LCD, by wprowadzić wagę dziecka. Aparat automatycznie dobiera optymalne warunki wentylacji w taki sposób, by zmaksymalizować szanse na przeżycie noworodka. W wyjątkowych sytuacjach, jeżeli wprawny operator uzna to za konieczne, można zmodyfikować domyślne ustawienia.

Wynalazcy KM Medical Neonatal Resuscitator twierdzą, że może on znacznie ograniczyć uszkodzenia płuc spowodowane przez podawanie nieprawidłowej ilości powietrza oraz wtłaczanie go pod niewłaściwym ciśnieniem. Wadliwe przeprowadzenie resuscytacji może bowiem prowadzić do przewlekłej choroby płuc noworodków (ang. chronic lung disease - CLD), występującej aż u 15-20% wentylowanych sztucznie dzieci.

Opracowany przez Nowozelandczyków prototyp został doceniony przez jurorów konkursu "Bayer Innovation Awards for Research and Development". Dzięki ich głosom projekt trafił do finału zmagań o tytuł najbardziej innowacyjnego produktu roku 2008.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam nadzieję, że tego typu urządzenia się upowszechnią. Coraz więcej pojawia się automatycznych defibrylatorów, a jeśli dojdą do tego aparaty do resuscytacji i np. do stymulacji elektrycznej serca, byłaby ogromna szansa na zwiększenie przeżywalności wszelkich nagłych incydentów. Instalacja tego typu zestawów powinna być ustawowo nakazana we wszystkich miejscach o dużym przepływie ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dodatkowym atutem takiego urządzenia (oraz dalszej miniaturyzacji innych) będzie to, że więcej się ich zmieści w typowej karetce/erce. Im więcej wyspecjalizowanych "narzędzi" ratowania życia na miejscu zdarzenia tym lepiej dla nas.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Uniwersytetu Tokijskiego nagrali spontaniczne ruchy noworodków i niemowląt i połączyli je z komputerowym modelem mięśniowo-szkieletowym. W ten sposób przeanalizowali sposób komunikacji między mięśniami oraz odczucia w całym organizmie małego człowieka. Odkryli w tych spontanicznych ruchach wzorce interakcji między mięśniami i stwierdzili, że takie spontaniczne poruszanie się przygotowuje dziecko do wykonywania sekwencyjnych celowych ruchów w przyszłości.
      Badania te pomogą lepiej nam zrozumieć zarówno rozwój sensomotoryczny człowieka, jego ewolucję, jak i wcześniej diagnozować zaburzenia rozwojowe.
      Dzieci poruszają się już w łonie matki, wykonując pozornie bezcelowe ruchy, do których dochodzi bez żadnej stymulacji zewnętrznej. Jeśli udałoby się lepiej je rozumieć i opisać rolę, jaką odgrywają w rozwoju człowieka, można by na bardzo wczesnym etapie wychwytywać sygnały takich chorób jak na przykład dziecięce porażenie mózgowe.
      Dotychczas badania nad rozwojem sensomotorycznym skupiały się na właściwościach kinetycznych, aktywności poszczególnych mięśni i stawów. Japońscy naukowcy przyjrzeli się aktywności całego ciała oraz przesyłanych przez nie sygnałów. Połączenie modelu mięśniowo-szkieletowy z wiedzą z zakresu neurologii pozwoliło zauważyć, że te spontaniczne ruchy, które wydają się być bezcelowe, przyczyniają się do koordynacji rozwoju sensomotorycznego.
      Naukowcy najpierw nagrywali ruchy stawów u 12 noworodków młodszych niż 10 dni oraz u 10 niemowląt w wieku około 3 miesięcy. Następnie za pomocą modelu komputerowego badali aktywność mięśni i przepływ impulsów nerwowych w skali całego organizmu. Następnie za pomocą algorytmów oszacowali przebieg interakcji pomiędzy impulsami a aktywnością mięśni. Ze zdumieniem zauważyli, że ruchy dzieci były bardziej przypadkowe, niż dotychczas sądzono.
      Byliśmy zaskoczeni tym, że podczas spontanicznego poruszania się, ruchy niemowląt „błądziły”, a dzieci wchodziły w różne interakcje sensomotoryczne. Nazwaliśmy to nawet „sensomotorycznym błądzeniem”. Obecnie przyjmuje się, że rozwój układu sensomotorycznego zależy od pojawiania się powtarzalnych interakcji, zatem im częściej wykonuje się dany ruch, tym lepiej jest on zapamiętywany. Jednak uzyskane przez nas wyniki wskazują, że niemowlęta rozwijają swój układ sensomotoryczny bazując na własnej ciekawości i eksploatacji świata, więc nie powtarzają po prostu tych samych działań, ale korzystają z szerokiego zestawu akcji. Ponadto nasze badania wskazują na istnienie związku pomiędzy wczesnymi spontanicznymi ruchami a spontaniczną aktywnością neuronów, mówi profesor Hoshinori Kanazawa.
      Badania wspierają hipotezę mówiącą, że noworodki i niemowlęta uczą się synchronizowania mięśni i impulsów nerwowych poprzez ruchy całego ciała, bez założonego z góry celu czy planu. W niedalekiej przyszłości Kanazawa chce zbadać, jak „błądzenie sensomotoryczne” wpływa na rozwój takich umiejętności jak chodzenie czy sięganie po przedmioty oraz na bardziej złożone zachowania i wyższe funkcje poznawcze. Chce dzięki temu poszerzyć wiedzę dotyczącą jego głównego obszaru zainteresowań, czyli rehabilitacji niemowląt.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zespół australijskich naukowców pracujących pod kierunkiem Stephana Wintera rozpoczął trzyletni program badawczy, którego celem jest usprawnienie rozumienia lokalizacji geograficznej przez komputery. Program wartości 500 tysięcy dolarów jest częściowo finansowany przez Victorian Emergency Services Telecommunication Authority. Jego menedżerowie mają nadzieję, że usprawni on system ratownictwa.
      Stephan Winter wyjaśnia, że bardzo często świadkowie wypadków dzwoniący do służb ratowniczych są tak zestresowani, że nie podają dokładnego adresu zdarzenia, a mówią, iż miało ono miejsce "na skrzyżowaniu koło fontanny". Komputery nie są w stanie zrozumieć takich opisów. Współczesne systemy informatyczne potrzebują dokładnych określeń i nie radzą sobie z takim opisem otoczenia, jakim my posługujemy się na codzień.
      To z kolei opóźnia przybycie służb ratunkowych, gdyż operator sam musi dowiedzieć się, koło którego skrzyżowania jest fontanna.
      Interesującą próbą uzyskania lokalizacji na podstawie opisu jest technologia wykorzystana w Google Maps. Jednak, jak zauważa Winter, "to dobrze wygląda z wierzchu. Gdy się spojrzy głębiej, jest ona wciąż bardzo prymitywna".
      Dlatego też uczeni postanowili wdrożyć projekt, do którego będą mogli przystąpić użytkownicy telefonów z systemami iOS i Android. Ma ich do tego zachęcić "gra" przystosowana do współpracy ze standardowymi przeglądarkami instalowanym w tych systemach. Celem "gry" jest oznaczanie miejsc, w których znajduje się użytkownik, i ich jak najdokładniejsze opisywanie. W ten sposób uczeni chcą zgromadzić olbrzymią bazę danych wykonanych przez ludzi opisów, które następnie zostaną przeanalizowane, co powinno odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób człowiek opisuje miejsca i jak można nauczyć komputer ich rozpoznawania.
      Winter nie chce jednak, by komputer kiedykolwiek zastąpił operatora w centrali. Chcemy, by komputery służyły operatorom lepszą pomocą. Myślę, że operatorem powinien być człowiek, gdyż dzwoniący są w tak dużym stresie, że mogą nie znieść rozmowy z komputerem.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy jesienią liście zaczynają żółknąć, szrotówek białaczek (Phyllonorycter blancardella) wykonuje swego rodzaju reanimację. Dzięki bakteriom z rodzaju Wolbachia larwy motyla mają się świetnie na zielonych, czyli prowadzących fotosyntezę połaciach, podczas gdy reszta drzewa przeszła już ogałacającą metamorfozę zmian pór roku.
      Szrotówki należą do owadów minujących, które drążą korytarze w liściach lub młodych pędach. Podobnie jak ssaki, wchodzą w symbiozę z bakteriami, pomagającymi im w trawieniu rozmaitych substancji. Często mikroby są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Udowodniono także, że u owadów endosymbionty "opracowują" nowe metody obrony dla swoich łaskawych gospodarzy. Ekolog David Giron z Université François Rabelais w Tours z podziwem przygląda się tym organizmom.
      Wg Francuza, Wolbachia mogą wpływać na metabolizm roślin. Niektóre bakterie, w tym one, mają bowiem gen występujący także u przedstawicieli flory, który pobudza komórki roślinne do produkcji hormonów zwanych cytokininami. To niezwykle istotne, ponieważ związki te opóźniają śmierć komórkową.
      By sprawdzić, czy Wolbachia mają coś wspólnego z powstawaniem wysepek zieleni pośród morza żółtych liści, zespół Girona podał "doustnie" niektórym samicom antybiotyki. W ten sposób uśmiercono bakteryjnych współpracowników motyli. Samice złożyły później jaja na liściach jabłoni. Okazało się, że larwy samic z grupy kontrolnej (niepotraktowanej lekami) były w stanie doprowadzić do zachowania fotosyntetyzujących liści, lecz reszcie się ta sztuczka nie udawała. Bez bakterii nie masz zielonej wysepki, a jeśli jej nie masz, giniesz – podsumowuje Giron.
      Na razie biolodzy nie wiedzą, czy Wolbachia same wytwarzają cytokininy, czy też w grę wchodzi inny mechanizm. Tak czy siak daje to motylom dodatkowy miesiąc na rozmnożenie i wzrost.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Riley Joyce to pierwsze na świecie dziecko, któremu podano ksenon, by zapobiec trwałemu uszkodzeniu mózgu. Technikę opracowała prof. Marianne Thoresen z Uniwersytetu Bristolskiego. Wdrożono ją w tamtejszym Szpitalu św. Michała.
      Chłopiec przyszedł na świat w Royal United Hospital w Bath w wyniku cesarskiego cięcia. Nie oddychał i nie miał tętna. Ryzyko trwałego uszkodzenia mózgu wynosiło aż 50%, dlatego gdy rodzice wyrazili zgodę na eksperymentalne leczenie, szybko podjęto decyzję o przetransportowaniu noworodka do Bristolu. Obecnie maluch ma się dobrze.
      Pomysł na wykorzystanie ksenonu wyszedł nie tylko od Thoresen, ale również od doktora Johna Dingleya ze Swansea University. W 1998 r. pani profesor zaczęła ochładzać dzieci, u których doszło do niedotlenienia okołoporodowego. Wykazała, że technika ta może zmniejszyć zakres uszkodzeń w mózgach noworodków. Wszystko zaczęło się jednak 3 lata wcześniej, kiedy podczas eksperymentów laboratoryjnych na modelu zwierzęcym zademonstrowano, że chłodzenie po niedotlenieniu ogranicza zniszczenia mózgu. Podczas testów klinicznych potwierdzono, że łagodne ochładzanie o kilka stopni przez 3 doby jest nie tylko bezpieczne, ale i skuteczne. Niestety, dość szybko stało się jasne, że zniszczenia są redukowane jedynie częściowo, w dodatku nie u wszystkich dzieci. Metodę należało więc uzupełnić o coś jeszcze...
      Ksenon jest bardzo rzadkim i chemicznie biernym znieczulającym gazem, występującym w śladowych ilościach w powietrzu. W 2002 roku John Dingley i ja stwierdziliśmy, że połączenie ksenonu i chłodzenia może jeszcze bardziej ograniczyć uszkodzenia. W ciągu ostatnich 8 lat wykazaliśmy w laboratorium, że działanie tego gazu szlachetnego rzeczywiście sumuje się z ochronnymi efektami zastosowania chłodzenia. Stanęliśmy jednak przed wyzwaniem, w jaki sposób dostarczyć noworodkom rzadki i wyjątkowo drogi pierwiastek.
      Dr Dingley przez 10 lat rozwijał na swoim macierzystym uniwersytecie aparaturę do znieczulania ksenonem dorosłych i to on zaprojektował maszynę dla dzieci, która "zasysa" wydychane gazy, usuwa wszystkie związki i pierwiastki poza ksenonem i ponownie wprowadza go do obiegu. Cały Xe jest wdychany, bez żadnych strat do otaczającego powietrza. Na podobnej zasadzie działa aparatura do nurkowania dla wojska, ale dotąd nikt nie próbował zbudować miniaturowej jej wersji dla noworodków.
      Sam projektant zachwala niezwykłą wydajność maszynerii. Zużywa ona zaledwie 200 ml ksenonu na godzinę. Ze względu na rzadkość tego gazu litr kosztuje aż 30 funtów (ok. 130 zł). Jako że nawet noworodki wdychają litry powietrza na godzinę, bez ekonomicznej metody dostarczania, leczenie w oparciu o ten pierwiastek byłoby niemożliwie kosztowne.
      Co ważne, ksenon nie wywołuje efektów ubocznych i jest naprawdę niesamowicie skuteczny. Wkrótce urządzenie przejdzie kilkumiesięczne testy kliniczne na co najmniej 12 maluchach. Potem rozpoczną się zakrojone na szerszą skalę testy na oddziałach noworodkowych w Wielkiej Brytanii.
      Riley miał już szczęście skorzystać z dobrodziejstw metody przed wszystkimi innymi. Jak donosi profesor Thoreson, po 7 dniach brzdąc był przytomny, potrafił spoglądać na twarz matki, podnosić główkę i zaczął jeść mleko.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Tonącą w Adriatyku Wenecję może uratować... tłuszcz podobny do oliwy z oliwek. Tak przynajmniej twierdzą specjaliści pracujący nad projektem "Future Venice". Jest wśród nich dwóch architektów z University College London. Rachel Armstrong z UCL wyjaśnia: Ta technologia bazuje na właściwościach chemicznych oleju i wody, dzięki którym dwutlenek węgla może zostać zmieniony w substancję podobną do wapienia.
      Uczeni proponują wykorzystać odpowiednio "zaprogramowany" olej, który po wpuszczeniu do wody przereaguje z obecnym w niej dwutlenkiem węgla tworząc niewielkie kamyki, które mogą zapobiec zapadaniu się Wenecji.
      Proces ten trwa od dawna, a rosnący poziom oceanów może go tylko przyspieszyć. Armstrong mówi, że proponowana technologia znajduje się co prawda w fazie badań laboratoryjnych, ale może być znacznie lepszą propozycją niż montowanie olbrzymich wrót, za pomocą których można kontrolować ruch wody w lagunie.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...