Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Ciężarną nastolatkę złożono w ofierze i rozczłonkowano? Unikatowy pochówek kultury Manteño

Rekomendowane odpowiedzi

Na stanowisku Buen Suceso w Ekwadorze znaleziono unikatowy pochówek kultury Manteño. Była to jedna z ostatnich kultur regionu przed kolonizacją. Pojawiła się około 600 roku, natomiast sam pochówek datowany jest na lata 771–953. Archeolodzy, którzy go badali stwierdzili, że ciężarna kobieta prawdopodobnie została złożona w ofierze, a jeszcze zanim umarła odcięto jej dłonie i nogę.

Pochówek nr 10 jest wyjątkowy zarówno dlatego, że zawiera młodą kobietę i jej nienarodzone dziecko, ze względu na złożone do grobu ozdoby z różnych kultur i okresów wykonane z muszli zawiśników, oraz ze względu na potraktowanie zmarłej, w tym odcięcie jej dłoni i lewej nogi.

Kobietę pochowano na plecach, z głową skierowaną na zachód. W okolicach miednicy znaleziono szczątki płodu, w grobie nie było natomiast jej dłoni i lewej nogi, znaleziono jedynie pojedyncze kości palców dłoni. Badania radiowęglowe jednego z zębów trzonowych wskazały, że pochówek miał miejsce w latach 771–953.

Na oczach zmarłej położono muszle małży z rodzaju Anadara, wokół ciała ułożono zaś muszle w kształcie księżyca. W pobliżu lewego ramienia i biodra znajdowały się dwa wisiorki z muszli. Oprócz nich archeolodzy odkryli wiele innych ozdób z muszli. Do grobu wsadzono też czaszkę jakiejś innej osoby. Około metr na północ od pochówku znaleziono wykonany z piaskowca przedmiot o gwiaździstym kształcie. Zaś długo po pochówku na klatce piersiowej umieszczono spalone resztki czegoś złożonego w ofierze. Datowanie wykazało, że ofiara ta pochodziła z lat 991–1025. Analizy szkieletu zmarłej wykazały, że miała ona 17–20 lat, a jej dziecko 7–9 miesięcy. Dodatkowa czaszka należała na osoby w wieku 25–35 lat.

Archeolodzy przypuszczają, że młoda kobieta otrzymała cios w głowę (lub uległa wypadkowi) i zmarła. Przed pochówkiem, ale bardzo blisko czasu zgonu odcięto jej dłonie i lewą nogę. Została pochowana wraz z dobrami grobowymi pochodzącymi z kultury Manteño i kultur wcześniejszych. Po latach jej grób otwarto – albo przypadkiem, albo celowo gdyż był oznaczony – i na piersiach złożono resztki spalonej ofiary.

Liczba i rodzaj dóbr grobowych czynią pochówek 10 wyjątkowym wśród dotychczas odkrytych pochówków kultury Manteño. Wyjątkowa jest również pozycja ciała oraz ślady uderzenia w czaszkę i usunięcia kończyn.

Uderzenie oraz odcięcie kończyn wskazuje, że kobieta została złożona w ofierze lub brutalnie potraktowana w czasie śmierci. Dowody na ofiary z ludzi składane przez mieszkańców ekwadorskich wybrzeży są rzadkie. Europejscy kronikarze z XVI wieku wspominali, że ofiary takie składano, gdy zmarł lokalny przywódca lub gdy proszono bogów o przychylność. Za złożeniem w ofierze może przemawiać też dodatkowa czaszka. Mimo, że nie ma na niej śladów urazów, można przypuszczać, że i tę osobę spotkał gwałtowny koniec.

Kobieta z pochówku 10 miała ramiona umieszczone pod miednicą, a sama miednica znajdowała się w anatomicznej pozycji. To wskazuje, że dłonie odcięto jej przed pochówkiem, niewykluczone, że miała związane ręce. Ich odcięcie może wskazywać na karę.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na Northwestern University powstał rozrusznik serca tak mały, że zmieści się wewnątrz strzykawki i można go łatwo wszczepić do organizmu. Miniaturowy rozrusznik może pracować z każdym sercem, jednak szczególnie nadaje się dla noworodków. Co więcej, wszystkie jego elementy są biokompatybilne i rozrusznik – przeznaczony dla pacjentów, którzy potrzebują go tymczasowo – rozpuszcza się w organizmie, nie ma więc potrzeby przeprowadzania zabiegu jego usunięcia.
      Rozrusznik mniejszy od ziarenka ryżu współpracuje z niewielkim, elastycznym, bezprzewodowym urządzeniem, które przyczepia się do klatki piersiowej pacjenta. Gdy urządzenie wykryje nieregularny rytm serca, wysyła krótki impuls świetlny, który pobudza rozrusznik.
      Kardiologia pediatryczna pilnie potrzebuje tymczasowych rozruszników serca. Tutaj miniaturyzacja jest niezwykle ważna, im urządzenie mniejsze, tym lepiej, wyjaśnia John A. Rogers, który kierował pracami. Motywowała nas chęć opracowania rozrusznika dla dzieci. Około 1% dzieci rodzi się z wadami serca. Dobra wiadomość jest taka, że po zabiegu chirurgicznym potrzebują one rozrusznika jedynie przez jakiś czas. Po około 7 dniach ich serca działają poprawnie. Ale tych 7 dni jest absolutnie kluczowych. Teraz możemy umieścić rozrusznik na sercu dziecka i pobudzać go za pomocą miękkiego, delikatnego urządzenia. I nie potrzebujemy kolejnego zabiegu, by rozrusznik usunąć, dodaje kardiolog eksperymentalny Igor Efimov.
      Wielu pacjentów wymaga rozrusznika po operacji serca. Albo oczekują w ten sposób na docelowy stały rozrusznik, albo potrzebują go tymczasowo w okresie rehabilitacji. Obecnie podczas operacji do serca podłącza się elektrody, a wyprowadzone na zewnątrz kable łączone są z rozrusznikiem. Gdy taki czasowy rozrusznik nie jest już potrzebny, lekarze wyciągają elektrody. Kable wystają z ciała, a lekarz je wyciąga. Jednak mogą one zostać otoczone tkanką bliznowatą, więc podczas wyciągania może dojść do uszkodzenia mięśnia sercowego. Tak właśnie zmarł Neil Armstrong. Miał tymczasowy rozrusznik po operacji bypassów. Gdy usunięto elektrody, doszło u niego do krwotoku wewnętrznego, wyjaśnia Efimow.
      Dlatego właśnie naukowcy z Northwestern stworzyli rozpuszczalny rozrusznik, który został opisany w 2021 roku na łamach Nature Biotechnology. Kardiolodzy chcieli mieć jednak mniejsze urządzenie, które można by łatwiej implementować i które lepiej nadawałoby się do użycia u małych pacjentów. Nasz oryginalny rozpuszczalny rozrusznik działał dobrze. Był cienki, elastyczny i w pełni się wchłaniał w organizmie. Jednak rozmiar jego anteny odbiorczej ograniczał możliwości miniaturyzacji. Dlatego też pracując przy nowym rozruszniku zrezygnowaliśmy z częstotliwości radiowej do bezprzewodowego sterowania urządzeniem, a użyliśmy światła. To pozwoliło na znaczące zmniejszenie rozmiarów urządzenia, mówi Rogers.
      Kolejnym elementem, który pozwolił na dalszą miniaturyzację, było zastosowanie innego źródła zasilania. W miejsce NFC (near-field communications) użyto ogniwa galwanicznego. To prosta bateria zamieniająca energię chemiczną w elektryczną. Rozrusznik korzysta z dwóch elektrod zbudowanych z różnych metali. To one przekazują impuls elektryczny do serca. A energię czerpią z płynów ustrojowych, które je otaczają. Gdy rozrusznik jest wszczepiany, otaczające go płyny ustrojowe pełnią rolę elektrolitu. Na drugiej stronie rozrusznika znajduje się bardzo mały przełącznik, aktywowany za pomocą światła. Gdy do przełącznika dociera impuls świetlny wysłany przez skórę pacjenta, przeskakuje on z pozycji „wyłączony” na „włączony” i serce pobudzane jest za pomocą impulsu elektrycznego generowanego przez elektrody, wyjaśnia Rogers.
      System korzysta z podczerwieni, która w sposób bezpieczny penetruje organizm. Gdy przyczepione do piersi pacjenta urządzenie wykryje nieprawidłowy rytm, uruchamia diodę, która błyska w rytm prawidłowej pracy serca. Mimo, że nowatorski rozrusznik jest bardzo mały, ma 1,8 mm szerokości, 3,5 mm długości i 1 mm grubości, dostarcza taki sam impuls jak pełnowymiarowe rozruszniki. Serce wymaga jedynie niewielkiej stymulacji elektrycznej. Minimalizując rozrusznik, znakomicie uprościliśmy procedurę jego wszczepienia, zmniejszamy obciążenia i ryzyko dla pacjenta, a dzięki temu, że rozrusznik rozpuszcza się organizmie, nie istnieje konieczność jego usuwania i ryzyko z tym związane, stwierdza Rogers.
      Na tym jednak nie koniec zalet minirozrusznika. Jako że urządzenie jest tak małe, można wszczepić kilka rozruszników w różne regiony serca i każdym z nich sterować za pomocą światła o innej długości fali. To zaś pozwala na uzyskanie bardzo skomplikowanej synchronizacji. W szczególnych przypadkach można w różnym rytmie pobudzać różne regiony serca i radzić sobie w ten sposób z arytmiami.


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Sutton Hoo to miejsce jednego z najważniejszych odkryć archeologicznych w historii Wielkiej Brytanii. Znaleziono tam nienaruszony anglosaski pochowek na łodzi. Większość specjalistów uważa, że spoczął tam król Anglii Wschodniej Raedwald, najpotężniejszy na początku VII wieku władca na południu Anglii. Wśród odkrytych wyrobów metalurgicznych znajduje się słynny hełm ceremonialny. Dotychczas sądzono, że powstał on na terenie dzisiejszej Szwecji, jednak najnowsze odkrycie podważa ten pogląd.
      Odkrycia, o którym mowa, dokonano na niewielkiej duńskiej wyspie Tåsinge. Poszukiwacz skarbów, korzystając z wykrywacza metali, znalazł tam wzornik, na którym widać motyw bardzo podobny do motywu z hełmu z Sutton Hoo. Na wzorniku takim kładziono cienki kawałek metalu, a następnie za pomocą młotka tłoczono w wzór. Analiza motywu z wzornika z Tåsinge wykazała, że widoczny na nim konny wojownik w znacznie większym stopniu przypomina motyw z hełmu niż wzory na hełmach znalezionych w Szwecji.
      Podobieństwa pomiędzy wzornikiem z Danii, a hełmem z Sutton Hoo widoczne są w takich szczegółach jak mankiet na nadgarstku wojownika, włosy mężczyzny, fragment uprzęży o migdałowatym kształcie widoczny na końskiej głowie, cugle czy miecz wyłaniający się spod tarczy. Na podobnych szwedzkich motywach występuje też dzik lub drapieżny ptak, których nie ma ani na hełmie z Sutton Hoo, ani na wzorniku z Danii. To byłaby sensacja, gdyby okazało się, że hełm z Sutton Hoo, który został wykonany dla kogoś bardzo ważnego, prawdopodobnie króla, powstał na Tåsinge. Wskazywałoby to na możliwe związki dzisiejszej Danii z hełmem i z osobą, która go nosiła, mówi Peter Pentz, kurator w Narodowym Muzeum Danii.
      To jednak nie wszystko. Na hełmie z Sutton Hoo znajdują się dwa motywy przedstawiające konnego wojownika. Ten drugi nie jest kompletny. Hełm został bowiem znaleziony w częściach i niektóre fragmenty przepadły. Niekompletny motyw wykazuje jeszcze większe podobieństwo do wzornika. Linie stopy jeźdźca się identyczne na hełmie i wzorniku, podobnie jak krawędź tarczy martwego wojownika. Gdy podobieństwo motywów jest tak duże, może to oznaczać, nie tylko wytworzenie przedmiotów w tym samym miejscu, ale nawet przez tę samą osobę, dodaje Pentz. Na pytanie o to, jak bardzo motywy są podobne, odpowiedź mogą dać planowane skany 3D wzornika i fragmentów hełmu.
      Jeśli okaże się, że hełm powstał na Tåsinge, może to wskazywać, że dzisiejsza Dania odgrywała w VII wieku większą rolę, niż przypisuje jej większość historyków. W Danii nie znaleziono dotychczas tak wspaniałych pochówków z tego okresu, jak w Anglii i Szwecji, co skłoniło naukowców do stwierdzenia, że region ten nie odgrywał równie ważnej roli. Jednak już wcześniej niektórzy eksperci stwierdzili, że dzisiejsza Dania była ważnym łącznikiem między Anglią a Szwecją. Znalezisko z Tåsinge wzmacnia te hipotezy, ale nie jest ich ostatecznym potwierdzeniem. Niewielki wzornik mógł przecież podróżować ze swoim właścicielem.
      Wciąż jest zbyt wcześnie, by wyciągać ostateczne wnioski, jednak odkrycie to wskazuje, że Dania odgrywała już wówczas ważniejszą rolę, niż się przypuszcza. Często uznajemy, że dzisiejsza Dania została zjednoczona w X wieku przez Haralda Sinozębego, jednak już nawet w VII wieku ziemie te mogły być w dużej mierze zjednoczone, a ich władcy dość potężni, dodaje Pentz.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Grupa izraelskich naukowców z Instytutu Weizmanna i Yale University przeprowadziła najszerzej na świecie zakrojone badania na temat wpływu ciąży na organizm kobiety i związanych z nią kosztów. Uczeni zgromadzili i przeanalizowali wyniki 44 miliony pomiarów fizjologicznych dokonanych u ponad 300 000 kobiet w obejmującym 140 tygodni okresie przed ciążą, w jej trakcie oraz po urodzeniu dziecka. Wyniki analiz zostały opublikowane na łamach Science Advances.
      Aby zbudować obraz typowej ciąży, podczas badań pod uwagę wzięto dane dostarczone przez Clalit, największego izraelskiego dostawcę usług zdrowotnych. Zawierały one informacje z lat 2003–2020 i dotyczyły zdrowych kobiet w wieku 20–35 lat. Jennifer Hall, specjalistka ds. zdrowia reprodukcyjnego z University College London mówi, że badania wskazują, iż połóg trwa znacznie dłużej, niż się przypuszcza. To biologiczny dowód, że organizm nie regeneruje się tak szybko, jak zakładają to oczekiwania społeczne, mówi uczona.
      Przeanalizowane dane dotyczyły, między innymi, stanu układu krwionośnego, metabolizmu, układu hormonalnego, odpornościowego, mięśniowo-szkieletowego, funkcjonowania wątroby i nerek. Informacje o stanie zdrowia i stanie organizmu kobiet pochodziły z badań krwi, moczu i innych testów laboratoryjnych.
      Badania pokazały, że organizm przeciętnej zdrowej kobiety znacznie dłużej dochodzi do siebie po ciąży, niż sądzono. W ciągu pierwszego miesiąca po urodzeniu dziecka jedynie około 47% wyników testów jest prawidłowych. Z tym, że na przykład żelazo stabilizuje się na niższym poziomie niż przed ciążą. Kolejnych 12% wyników testów normalizuje się w ciągu 4–10 tygodni po ciąży. Natomiast pozostały 41% badanych parametrów potrzebuje ponad 10 tygodni na powrót do stanu sprzed ciąży.
      Na przykład poziom kwasu foliowego wraca do normy dopiero 21 tygodni po porodzie, parametr wątrobowy AST (oznaczenie enzymu aminotransferazy asparaginianowej) stabilizuje się w 23. tygodniu po porodzie, a na prawidłowe wartości innego z parametrów wątrobowych – ALT (aminotransferaza alaninowa)  – trzeba czekać do 26. tygodnia. Kwas moczowy jest w normie dopiero około 32. tygodnia po porodzie, prawidłowe pH moczu testy zaczynają wskazywać po 35. tygodniu, poziom fosforu jest nieprawidłowy przez około 42 tygodnie po urodzeniu dziecka, a po ponad 55 tygodniach pojawiają się prawidłowe wyniki ALP (fosfataza alkaliczna), wskazujące na powrót do zdrowia kości.
      Nawet 80 tygodni po urodzeniu kilka testów wskazuje inne wartości niż przed zapłodnieniem. Te różnice dotyczą między innymi podwyższonych wartości wskaźnika zapalnego CRP, zmniejszonego poziomu żelaza i MCH (średnia masa hemoglobiny w krwince czerwonej). Różnice te mogą wynikać albo ze zmiany zachowań kobiety po urodzeniu i//lub był długotrwałymi fizjologicznymi skutkami ciąży. Odróżnienie od siebie tych dwóch czynników to istotne pytanie, na którego trzeba odpowiedzieć, stwierdzają autorzy badań.
      Odkryliśmy, że powrót do normy parametrów organizmu po urodzeniu dziecka różni się od przebiegu zmian, jakie zachodzą w organizmie w czasie ciąży. Adaptacja organizmu po urodzeniu dziecka to osobny proces fizjologiczny, a nie prosta odwrotność dynamiki ciąży, czytamy na lamach Science.
      Wyniki badań wskazują, że być może uda się jeszcze przed zajściem w ciążę identyfikować kobiety podatne na komplikacje ciążowe, takie jak stan przedrzucawkowy czy cukrzyca ciążowa. Obecnie są one diagnozowane dopiero w trakcie ciąży.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Średniowieczne manuskrypty nieodmiennie kojarzą się z mrówczą pracą mnichów w skryptoriach. Wiemy jednak, że ich kopiowaniem zajmowali się nie tylko mnisi, ale i mniszki. Na przykład w 2019 roku opisywaliśmy badania, które dowiodły, że mniszki miały swój udział w tworzeniu luksusowych iluminowanych manuskryptów. Jak duży jednak był to udział? Zbadania tego zagadnienia podjęli się naukowcy z Wydziału Lingwistyki Uniwersytetu w Bergen, a wyniki swojej pracy opisali na łamach Humanities & Social Sciences Communications.
      Najnowsze szacunki mówią, że pomiędzy rokiem 400 a 1500 na łacińskim Zachodzie, czyli w rzymskokatolickiej części Europy, powstało ponad 10 milionów manuskryptów, z czego do dnia dzisiejszego dotrwało około 750 000. Słynne badania nad manuskryptami tworzonymi przez kobiety przeprowadził w latach 50. XX wieku Bernhard Bischoff. Od tamtej pory kolejne prace naukowe pokazywały, że kobiety – zarówno mniszki, jak i osoby świeckie – tworzyły manuskrypty w różnych czasach i na różnych obszarach geograficznych. Żadna z nich nie daje jednak odpowiedzi na pytanie, jak duży był ogólny udział kobiet w powstawaniu manuskryptów.
      Badacze z Bergen przeanalizowali katalog kolofonów publikowany w latach 1965–1982 przez mnichów z Opactwa św. Benedykta w Le Bouveret w Szwajcarii. Kolofony umieszczane były na końcu średniowiecznych ksiąg i mogły, między innymi, zawierać imię kopisty. W katalogu znajdują się 23 774 kolofony z manuskryptów będących własnością różnych instytucji. W kolofonach tych widzimy na przykład wyrazy „scriptrix” lub „soror”, identyfikujące płeć kopisty. Bywają też wpisy z wymienionym imieniem. Przykładem niech będzie kolofon nr 21616 „Scriptrix donetur in celis merces scribentis” (Niech kopistka otrzyma nagrodę w niebie), nr 1296 „Pytt got fur die screiberyn swester Appolonia Polanderijn” (Módlmy się do Boga, za kopistkę siostrę Appolonię Polanderijn) czy też kolofon z manuskryptu znajdującego się w praskiej Katedrze św. Wita, który głosi „Ego Birgitta filia sighfusi soror conventualis in monasterio munkalijff prope Bergis scripsi hunc psalterium cum litteris capitalibus licet minus bene quam debui, orate pro peccatrice” (Ja, Birgitta córka Sigfusa, siostra zakonna w klasztorze Munkeliv w Bergen, przepisałam ten psałterz wraz z inicjałami, chociaż nie tak dobrze, jak powinnam. Módlcie się za mnie grzeszną).
      Wśród skatalogowanych 23 774 kolofonów imiona znajdują się w 18 951, z czego 204 to imiona kobiece. Wśród pozostałych 4823 anonimowych kolofonów kobietę – na podstawie rzeczowników i zaimków – można zidentyfikować w 50 przypadkach, a mężczyznę w 1309. Zatem 254 jednoznacznie identyfikuje twórcę manuskryptu jako kobietę. W tej liczbie jest 9 przypadków manuskryptów tworzonych przez więcej niż 1 kobietę, a wśród nich manuskrypt, nad którym pracowało 9 pań. Nie ma zaś żadnego kolofonu wskazującego, że księgę przepisywali przedstawiciele obu płci. Możemy zatem przyjąć, że kobiety stworzyły co najmniej 1,1% manuskryptów. Zatem panie przepisały co najmniej 110 000 manuskryptów, z czego do dzisiaj powinno przetrwać około 8000.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W Ramat Shlomo, około 3 kilometrów na północny zachód od Starego Miasta w Jerozolimie archeolodzy trafili na niezwykle interesujący pochówek. Znajdował się on pod ołtarzem dawnego bizantyńskiego klasztoru. Szkielet był jednak bardzo słabo zachowany. Jednak dzięki wykorzystaniu analizy proteomu (badania pełnego zestawu białek) oraz peptydomiki (analizy peptydów) udało się stwierdzić, że należał on do kobiety. Okazało się, że mamy tutaj pierwszy archeologiczny dowód na ekstremalny ascetyzm wśród starożytnych mniszek. Dzięki temu naukowcy będą w stanie lepiej poznać historyczne zjawisko, które dotychczas znaliśmy wyłącznie z przekazów pisemnych.
      Kobietę znaleźliśmy w pojedynczym, dedykowanym jej, grobie. Uhonorowano ją pochówkiem pod ołtarzem – bema. Wokół rąk miała 12–14 żelaznych pierścieni, cztery pierścienie na szyki i co najmniej 10 pierścieni wokół nóg. Na brzuchu miała żelazne dyski, połączone z pierścieniami, przez co jej szkielet wyglądał, jakby była w zbroi, mówią badacze z Izraelskiej Służby Starożytności. Klasztor, w którym ją pochowano, działał od V do VII wieku. Na jego terenie znaleziono dotychczas kościół oraz krypty pod ołtarzem. W kryptach tych grzebano kobiety, mężczyzn i dzieci. Wyjątkiem była wspomniana kobieta, która otrzymała indywidualny pochówek. Oprócz żelaznych płyt i pierścieni połączonych łańcuchami, przy zmarłej znajdowały się inne żelazne przedmioty, na przykład krzyżyk.
      Ciężkie żelazne pierścienie nałożone na ciało nie były karą, a formą umartwiania się. Taką metodę ascetyzmu znamy ze źródeł historycznych. Teraz mamy jej pierwszy fizyczny dowód w odniesieniu do kobiety. Ta mniszka to przykład szeroko rozpowszechnionego zjawiska wśród starożytnych bizantyńskich mnichów, którzy oddawali się ekstremalnym praktykom umartwiania i kaleczenia ciała. Wśród opisywanych form ascezy znamy długotrwałe posty, owijanie łańcuchów i innych akcesoriów wokół ciała, przywiązywanie się do głazów, noszenie ciężarów, wiązanie się i mocowanie w taki sposób, który wymuszał postawę stojącą i pozbawiał snu, dobrowolne uwięzienie w wąskim ciasnym miejscu, jak wieże, jaskinie, cele w klasztorach czy wiszące klatki, życie na słupach lub drzewach, życie pod otwartym niebem i wystawianie się na wszelkie oddziaływania natury itp.itd. W niektórych przypadkach mnisi rzucali się w ogień lub wystawiali na ataki drapieżników, wyjaśniają Zubair ʼAdawi i Kfir Arbiv.
      Obaj naukowcy, który specjalizują się w badaniu ekstremalnego ascetyzmu, mówią, że zwyczaj obwiązywania się ciężkimi łańcuchami pochodzi z północnej Syrii i Anatolii. Stamtąd rozprzestrzenił się na Azję Mniejsza i dotarł do Europy, od Italii po Anglię oraz od Jerozolimy po Egipt. Ze źródeł wiemy, że w ten sposób umartwiały się też kobiety. Żyjący w V wieku teolog i biskup Teodoret z Cyru w swojej Historia religiosa wspomina o dwóch odwiedzanych przez siebie pustelnicach – Maranie i Cyrze – które przez 42 lata nosiły ciężkie łańcuchy.
      Nowe odkrycie umożliwi poznanie lepsze poznanie, niepośledniej przecież, roli kobiet w starożytnym monastycyzmie. Badacze przypuszczają, że „Mniszka w łańcuchach” przybyła z okolice Jerozolimy z Syrii, gdzie zetknęła się ze specyficzną formą umartwiania się. Dołączyła do społeczności mnichów i mniszek pochodzących z całego Bizancjum. Mogła być też miejscową mniszką, która zaadaptowała obcy zwyczaj.
      Oddające się ascezie zakonnice to fascynujące zjawisko warte badania. Te naprawdę wyjątkowe kobiety żyły i funkcjonowały w ściśle męskim patriarchalnym otoczeniu, które ograniczało ich możliwości. By móc oddawać się religijnym ideałom ascetycznym, które były wówczas domeną mężczyzn, musiały – jak mówi tradycja i legendy – udawać mężczyzn. Święta Pelagia (V w.) była słynną aktorką w Antiochii, znaną ze swej urody i bogactwa. Z czasem jednak zaczęła żałować swego grzesznego życia i się ochrzciła. By uciec od przeszłości, przebrała się za mężczyznę i udała się do Jerozolimy, gdzie oddawała się ekstremalnemu ascetyzmowi na Górze Oliwnej jako mnich Pelagios. Dopiero po jej śmierci odkryto, że była kobietą. Inna legenda mówi o świętej Marynie (znanej jako Maryna Syryjka, Maryna Mnich), która urodziła się na terenie dzisiejszego Libanu w bogatej rodzinie chrześcijańskiej. Gdy zmarła jej matka, ojciec Maryny postanowił zostać mnichem. Maryna ubłagała to, by towarzyszyć mu w klasztorze. By tego dokonać, udawała mężczyznę, mnicha Marynusa. Córka karczmarza z pobliskiej wsi, która zaszła w ciążę z żołnierzem, oskarżyła Marynusa, że to on jest ojcem jej dziecka. Maryna nie ujawniła swojej tożsamości, ale przyjęła karę. Została wyrzucona z klasztoru i miała wychowywać rzekomo swoje dziecko. Znosiła przy tym liczne upokorzenia. Po latach pozwolono jej wrócić do klasztoru, a po śmierci odkryto, że była kobietą. Te i inne historie pokazują, że poszukiwanie świętości było właściwe obu płciom, dodaje doktor Amit Re'em.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...