Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Niezwykłe jaja na Uniwersytecie w Białymstoku
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Nauki przyrodnicze
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Na Uniwersytecie w Białymstoku rozpoczęły się testy specjalnej folii mającej chronić ptaki przed kolizjami ze szklanymi powierzchniami. W ramach badań, współorganizowanych przez UwB, Fundację Szklane Pułapki, austriacką organizację BirdShades i dewelopera Unidevelopment SA, niewidoczną dla człowieka folią pokryto 300 m2 szklanych ścian budynków na uniwersyteckim kampusie. Folia, niewidoczna dla ludzkiego oka, zawiera regularnie powtarzający się wzór, który widać w ultrafiolecie. A ptasie oczy odbierają ten zakres fal.
Wielkie powierzchnie szklane coraz częściej pojawiają się na budynkach. Są one jednak śmiertelnym zagrożeniem dla ptaków, które często giną po zderzeniu z nimi. Choć zdarza się, że świeżo umyta szyba w oknie czy drzwiach jest tak przejrzysta, że jej nie widzimy, ludzki mózg, dzięki różnym wskazówkom w postaci klamek czy cieni, jest w stanie ją „zobaczyć”. Podobnie rozróżniamy ścianę lasu od jego odbicia w lustrzanej elewacji budynku. Ptaki trochę inaczej widzą świat i prawdopodobnie również odmiennie pojmują jego elementy. Swoje lustrzane odbicie traktują jako rywala, odbicie skupiska krzewów - jako ciągłość środowiska, a zacienione elementy szyb jako szczeliny, w których - ku swojej zgubie - próbują się schować przed drapieżnikiem. Ów efekt lustra, czy sama przezroczystość przeszklonych powierzchni, jest ogromnym zagrożeniem i szacuje się, że w samych Stanach Zjednoczonych Ameryki na skutek kolizji z takimi powierzchniami ginie nawet do miliarda ptaków rocznie, mówi doktor Krzysztof Deoniziak z Wydziału Biologii UwB.
Studenci z Koła Naukowego Biologów UwB oraz pracownicy Wydziału Biologii od ponad 2 lat prowadzą monitoring śmiertelności ptaków na skutek kolizji ze szklanymi powierzchniami. Dzięki temu dysponowali danymi, które pozwoliły na wytypowanie powierzchni najlepiej nadających się do przeprowadzenia testów. Jedną z nich jest szklana ściana budynku Wydziału Matematyki znajdująca się w bliskim sąsiedztwie zieleni otaczającej kampus, mówi Anna Winiewicz z Koła Naukowego Biologów. Latem pod tą ścianą ginie kilka ptaków tygodniowo.
Gdy przed kilkunastoma laty projektowano kampus uniwersytecki, nikt nie brał pod uwagę zagrożenia, jakie dla ptaków będą stanowiły szklane powierzchnie. Dziś wiemy, że niektóre ściany budynków warto zabezpieczyć, aby harmonia z naturą, która jest wpisana w założenia kampusu, była pełniejsza. Musimy jednak robić to w taki sposób, by jednocześnie nie ingerować w zamysł artystyczny projektantów, by nie zmieniły się walory wizualne obiektów, mówi rektor UwB, profesor Robert Ciborowski.
Idealnym rozwiązaniem może być folia stworzona przez organizację BirdShades. W przeciwieństwie do innych tego typu rozwiązań jest ona całkowicie niewidoczna dla ludzkiego oka, widzą ją za to ptaki. Dotychczasowe testy folii, w tunelu aerodynamicznym i na dolnośląskich wiatach przystankowych, wypadły bardzo pozytywnie. Zaczęto więc poszukiwania dużych powierzchni, gdzie można będzie ją testować. Aby to zrobić, trzeba było nie tylko znaleźć właściciela takich powierzchni, ale musiała być to instytucja zdolna do prowadzenia profesjonalnego monitoringu śmiertelności ptaków i porównania danych z latami poprzednimi. Uniwersytet w Białymstoku idealnie spełnia te warunki. Z inicjatywą przeprowadzenia tam testów wyszła Fundacja Szklane Pułapki. BirdShades nieodpłatnie przekazała folię, a firma Unidevelopment SA przekazała 20 000 zł. na koszty pokrycia nią uniwersyteckich budynków.
Pierwsze wyniki badań skuteczności folii poznamy już za kilka miesięcy.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Od niedawna w Muzeum Porcelany w Wałbrzychu można oglądać wystawę prezentującą wyjątkowe zegary z fabryki zegarów Gustava Beckera w Świebodzicach (niem. Freiburg in Schlesien). Jak podkreślono w opisie wydarzenia na FB, wystawa prezentuje ponad 100 unikalnych okazów, każdy wyjątkowej urody i bardzo szczególnego przeznaczenia.
I tak na wystawie „Bije zegar godziny... Gustav Becker” zobaczymy zegary ścienne, stojące, stołowe, gabinetowe, buduarowe, kartuszowe, kominkowe, a także budziki czy zegarki kieszonkowe.
Eksponaty pochodzą z prywatnych kolekcji Bogdana Chachelskiego, Marka Mikołajczaka, Wojciecha Magierskiego i Marka Batyckiego. Co ważne, nigdy wcześniej nie pokazywano ich szerszej publiczności.
Oprócz zegarów w obudowie drewnianej czy w żeliwnych odlewach, można również zobaczyć zabytki w obudowach porcelanowych i z kamionki. W wywiadzie dla RMF MAXX Tomasz Nochowicz opowiedział także o zegarach w ażurowych przeszklonych kloszach. Wyjaśnił, że to zegary roczne z 400-dniową rezerwą chodu. Nakręca się je tylko raz w roku. Szczególnie były nakręcane przy okazji rocznic, ślubów czy innych pięknych jubileuszy, bo były wtedy darowane i miały też przypominać o tych pięknych chwilach - wyjaśnił specjalista.
Gustav Eduard Becker urodził się w 1819 r. w Oleśnicy (niem. Oels). Terminował jako czeladnik m.in. we Frankfurcie nad Menem czy w Wiedniu. W 1847 r. otworzył w Świebodzicach warsztat zegarmistrzowski; kolejny powstał w 1850 r. na świebodzickim Rynku. W 1852 r. Becker dostał brązowy medal za zegar zaprezentowany na Śląskiej Wystawie Przemysłowej we Wrocławiu (Breslau). To otworzyło mu drzwi do zawarcia wieloletnich kontraktów na produkcję zegarów urzędowych zarówno dla placówek Poczty Pruskiej, jak i kompanii kolejowych. Dzięki wsparciu finansowemu mógł też kupić grunt przy Alte Bahnofstraße w Świebodzicach i rozpocząć budowę swojej pierwszej fabryki. Półmilionowy zegar powstał w 1885 r. jako prezent na 70. urodziny Otto von Bismarcka. Po śmierci Gustava w 1885 r. kierownictwo nad znaną fabryką przejął jego syn Paul Albert.
Wystawę „Bije zegar godziny...” można oglądać do 28 stycznia przyszłego roku. Towarzyszy jej ilustrowane wydawnictwo.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Dr Willard Wigan jest brytyjskim rzeźbiarzem, który tworzy mikroskopijne dzieła sztuki. Przeważnie umieszcza je w uchu igielnym albo na główce szpilki. Od kwietnia do października w Wollaton Hall można podziwiać jego wystawę „Miniature Masterpieces”. Składa się na nią 20 rzeźb, w tym przedstawienie „Ostatniej wieczerzy”. Częścią czasowej ekspozycji są też postaci Wiliama Szekspira i Alberta Einsteina. Poza tym nie zabrakło bohaterów książek i legend - Pinokia czy Robin Hooda. Oprócz tego pokazywana jest interpretacja „Dziewczyny z perłą” Johannesa Vermeera.
Cztery niepokazywane wcześniej rzeźby stanowią część kolekcji Wigana pt. „Znikający świat” (Disappearing World), która ma wskazywać na zagrożenia bioróżnorodności i promować działania ochronne.
Menedżer Wigana - John Bowden - ma nadzieję, że ludzie, którzy odwiedzą wystawę, zrozumieją, że najmniejsze rzeczy mogą wywierać największy wpływ i że uda się dzięki temu utworzyć ruch realizujący ważne zadania.
Jak podkreślił Wigan w wywiadzie dla Wired, podczas pracy pod mikroskopem musi mieć rękę pewniejszą niż chirurg, bo nawet drobny błąd może zniweczyć efekty wielotygodniowych działań. Opowiedział też o „wypadku”, jaki przydarzył mu się podczas tworzenia „Alicji w Krainie Czarów”. Kiedy umieszczał postać w wybranym miejscu, zadzwonił telefon. Rzeźbiarz odebrał i przypadkowo zaaspirował figurkę. Przepadła gdzieś w moich nozdrzach - stwierdził ze śmiechem.
O tym, jak trudna jest praca mikrorzeźbiarza, świadczy fakt, że Wigan pracuje między uderzeniami serca (puls w opuszkach wystarczy, by wywołać drobne ruchy palców). Brytyjczyk posługuje się zaostrzonymi igłami do akupunktury i odłamkami diamentów. Artysta ujawnił CNN-owi, że gotowe dzieła maluje czasem pojedynczymi rzęsami.
Bywa, że artysta zajmuje się jednocześnie 4-5 rzeźbami. Pracuje do 5 tygodni przez 16 godzin dziennie. Wigan przyznaje, że nie lubi samego procesu tworzenia, bo jest dla niego stresujący. Nagradzające są dopiero reakcje ludzi na gotowe dzieła.
W 2017 r. Willard Wigan ustanowił nowy rekord Guinnessa w kategorii najmniejszej ręcznie wykonanej rzeźby (pobił zresztą swój wcześniejszy rekord z 2013 r.). Rzeźba ludzkiego embrionu z kevlaru została umieszczona w wydrążonym włosie z brody Willarda. Figurka ma długość 78 (78,22) i szerokość niemal 54 (53,88) mikrometrów.
Wigan ma zaburzenie ze spektrum autyzmu i dysleksję. W szkole był niedoceniany. Miniaturowe dzieła sztuki stały się jego sposobem na odreagowanie i udowodnienie światu swojej wartości. Do coraz większej miniaturyzacji figurek zachęcała go wspierająca mama. W 2007 r. w wieku 50 lat Willard Wigan został uhonorowany przez Elżbietę II Orderem Imperium Brytyjskiego.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
We wrocławskim Muzeum Architektury (MA) można oglądać wystawę „Greenhouse Silent Disco”. Zainspirowały ją badania wybitnego fizjologa roślin prof. Hazema M. Kalajiego z SGGW w Warszawie, które koncentrują się na analizie fotosyntezy.
Instalacja będzie prezentowana od końca marca do połowy października br. Zaprojektowały ją Dominika Wilczyńska i Barbara Nawrocka z krakowskiej Miastopracowni. Znalazło się w niej 176 roślin, z czego 136 to okazy przyniesione przez mieszkańców Wrocławia.
Wystawa, której kuratorami są Małgorzata Devosges-Cuber i Michał Duda, ma pomóc w poznaniu prawdziwej natury roślin, a właściwie istot roślinnych, i w nawiązaniu relacji z nimi. Kreując sytuację spotkania z kilkuset roślinami, które towarzyszą nam na co dzień we wnętrzach naszych mieszkań, przyglądamy się ich naturze i monitorujemy ich potrzeby. Za sprawą nowoczesnej technologii staramy się przywrócić umiejętność komunikacji i współodczuwania z innymi gatunkami, którą możemy wyobrazić sobie jako dawno utraconą więź z naturą - wyjaśniono na stronie MA.
Wszystkie elementy konstrukcji i doniczki wykonano ręcznie z naturalnych materiałów, tak by w jak najmniejszym stopniu ingerować w egzystencję roślin. Tytułową szklarnię wyposażono w połączone z systemami komputerowymi cyfrowe czujniki. Na bieżąco śledzą [one] i rejestrują wszystko, co „mówią” rośliny, czyli jak reagują na określone potrzeby i zmienne, np. dotyk człowieka czy określone warunki atmosferyczne na zewnątrz - podkreślono na stronie wydarzenia na Facebooku.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Od 16 marca do końca kwietnia w Muzeum UMCS można oglądać wystawę XIX-wiecznych polskich kalendarzy. Zwiedzającym udostępniono egzemplarze ok. 40 tytułów wydanych na ziemiach polskich w granicach trzech rozbiorów oraz kilka polskojęzycznych z innych terenów - wyjaśniono w komunikacie prasowym.
Wyodrębniono kalendarze przeznaczone dla różnych grup odbiorców, np. dla rolników, kobiet czy rzemieślników. Na wystawie prezentowane są zarówno najbardziej znaczące tytuły kategorii, jak i egzemplarze, które wyróżniają się szatą graficzną, cechami szczególnymi (można w nich np. zobaczyć zapiski dawnych właścicieli) lub interesującą treścią.
Na wystawie znalazły się nie tylko wydania z terenu ziem polskich czy Europy. Prezentowane są również przykłady wydawnictw niemieckich, z Ameryki Południowej, Bliskiego Wschodu i Azji Południowo-Wschodniej.
Wiek XIX był okresem szczególnie intensywnego rozwoju kalendarzy. Pojawiło się wówczas wiele nowych wydawnictw, często tytułowanych od nazwiska wydawcy. Mieliśmy więc „Kalendarz Gałęzowskiego” czy „Jana Jaworskiego Kalendarz Astronomiczno-Gospodarski na Rok Zwyczajny…”. Pojawiły się kalendarze ogólne, dla rodzin, religijne, satyryczne, kalendarze dla różnych grup zawodowych. Zaczęto drukować kalendarze mające format kilkusetstronicowej książki, czasem pięknie ilustrowane i ozdabiane.
W wydawnictwach takich umieszczano wiele praktycznych informacji, jak adresy stacji pocztowych, tablice miar, spisy jarmarków i targów. Zaś w drugiej połowie XIX wieku w kalendarzach umieszczano coraz więcej informacji o współczesnym świecie, zaczęły pojawiać się w nich treści ekonomiczne, techniczne, kulinarne, poezje czy porady domowe. Zachowane kalendarze niejednokrotnie zawierają notatki ich użytkowników, dając nam fascynujący wgląd w życie ówczesnych ludzi.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.