Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Ekolodzy mają powód do radości. Jedna z ostatnich dzikich rzek uznana parkiem narodowym.
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Nauki przyrodnicze
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Od ponad 20 lat wiadomo, że lekarstwa, które zażywamy, w końcu trafiają do rzek. Tam mogą szkodzić ekosystemowi i przyczyniać się do wzrostu antybiotykooporności. Jednak dotychczas większość badań nad zanieczyszczeniami lekami było wykonywanych w Europie, Ameryce Północnej i Chinach.
Ponadto obejmowały one bardzo niewielki zestaw środków chemicznych. Jakby tego było mało, ich autorzy posługiwali się różnymi metodami pobierania i analizy próbek, przez co trudno było porównywać różne badania. Brak było szerszego obrazu zanieczyszczeń cieków wodnych przez lekarstwa zażywane przez ludzi.
W PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences USA) ukazał się właśnie artykuł, który opisuje wyniki szeroko zakrojonych badań nad zanieczyszczeniem rzek przez lekarstwa. Wzięło w nich udział 127 naukowców, którzy przeanalizowali wodę z 258 rzek ze 104 krajów pod kątem występowania w nich 61 różnych środków chemicznych. W ten sposób powstał farmaceutyczny odcisk palca pół miliarda ludzi ze wszystkich kontynentów, mówi główny autor badań, John L. Wilkinson z University of York.
Okazuje się, że największa koncentracja aktywnych składników farmaceutycznych (API) występuje w rzekach Afryki subsaharyjskiej, południa Azji oraz Ameryki Południowej. Najbardziej zanieczyszczone miejsca znajdowały się w krajach o niskich i średnich dochodach i były powiązane z obszarami o słabej infrastrukturze oczyszczania wody i odpadów oraz produkcją farmaceutyczną. Najczęściej wykrywanym API były karbamazepina, metformina i kofeina, które wykryliśmy w ponad połowie monitorowanych miejsc. w 25,7% miejsc stężenie co najmniej jednego API było wyższa niż uznawane dla bezpieczne dla organizmów wodnych lub też przekraczały poziom, poza którym może pojawiać się antybiotykooporność. Z naszych badań wynika zatem, że zanieczyszczenie rzek lekarstwami stanowi globalne zagrożenie dla ludzkiego zdrowia oraz środowiska naturalnego, czytamy na łamach PNAS.
API trafiają do środowiska w trakcie produkcji leków, wskutek ich zażywania oraz podczas wyrzucania lekarstw niewykorzystanych i ich opakowań.
Z wyjątkiem Islandii (gdzie próbki pobrano z 17 miejsc) oraz rzeki w pobliżu wsi Indian Yanomami w Wenezueli (3 miejsca pobierania próbek) w każdym innym miejscu na świecie w wodzie wykryto co najmniej 1 API. Największe średnie stężenie API zaobserwowano w Lahore w Pakistanie, gdzie wynosiło ono 70,8 µg/L. Równie zła sytuacja panuje w boliwijskim LA Paz (68,9 µg/L) i Addis Abebie (51,3 µg/L) w Etiopii. Najbardziej zanieczyszczone farmaceutykami miejsce znajdowało się na Rio Seke (La Paz, Boliwia), gdzie stężenie API sięgnęło 297 µg/L. Tak wysoki poziom zanieczyszczeń powiązano z odprowadzaniem do rzeki nieoczyszczonych ścieków oraz wyrzucaniem śmieci na jej brzegach.
Najwięcej wysoko zanieczyszczonych próbek pobrano w Afryce i Azji. W Ameryce Północnej najbardziej zanieczyszczone próbki pochodziły z San Jose (średnio 25,8 µg/L, maksimum 63,1 µg/L) w Kostaryce. W Europie największe stężenie API (średnio 17,1 µg/L, maksimum 59,5 µg/L) zidentyfikowano w cieku wodnym w Madrycie. Natomiast w całej Oceanii najbardziej zanieczyszczony był ciek wodny w australijskiej Adelajdzie, gdzie średnie stężenie API wynosiło 0,577 µg/L, a stężenie maksymalne to 0,75 µg/L.
W Polsce próbki pobrano w 6 miejscach w Suwałkach. Stwierdzono, że średnie stężenie API wynosi 0,35 µg/L.
Dużą koncentrację API w rzekach i innych ciekach wodnych powiązano z produkcją farmaceutyków, odprowadzaniem źle oczyszczonych lub nieoczyszczonych ścieków, wyrzucaniem śmieci do rzek i w ich pobliże oraz ze szczególnie suchym klimatem. Najmniejsza koncentracja występowała zaś tam, gdzie ludzie mieli ograniczony wpływ na rzeki, używanych było niewiele współczesnych leków oraz tam, gdzie znajdowały się zaawansowane systemy oczyszczania lub rzeki niosły dużo wody.
Badacze znaleźli 53 z poszukiwanych 61 API. Aż 4 zidentyfikowano w Antarktyce, 21 w Oceanii, 35 w Ameryce Południowej, 39 w Ameryce Północnej, 41 w Afryce i 48 w Azji. A 4 środki znaleziono na wszystkich kontynentach. Te, które zidentyfikowano na wszystkich kontynentach to środki związane ze stylem życia lub lekami bez recepty. Były to kofeina, nikotyna, paracetamol i kotynina. Kolejnych 14 API znaleziono wszędzie z wyjątkiem Antarktyki. Autorzy badań sądzą, że nigdzie nie znaleźli 8 z poszukiwanych API, gdyż niektóre z nich są bardzo niestabilne w środowisku wodnym, a jeszcze inne bardzo szybko przenikają z wody do osadów dennych.
Musimy pamiętać, że aktywne składniki farmaceutyczne (API) są tworzone pod kątem wywierania konkretnego wpływu na nasz organizm. Dlatego ich niekontrolowany wpływ na środowisko i na nasze organizmy musi budzić obawy. wiemy, że API szkodzą organizmom wodnym i działają selektywnie na mikroorganizmy, mogąc przyczyniać się do rozpowszechniania się antybiotykooporności.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Europa ma prawdopodobnie jedne z najbardziej rozdrobnionych rzek na świecie. W samej Polsce jest 77 tys. sztucznych barier – średnio jedna na km rzeki czy strumyka – wynika z badań opublikowanych w Nature. Naukowcy komentują, że konstrukcje te szkodzą bioróżnorodności, a istnienie wielu z nich nie ma ekonomicznego sensu.
W ramach projektu AMBER koordynowanego przez walijski Uniwersytet Swansea oszacowano, że w 36 europejskich krajach jest co najmniej 1,2 mln barier w nurcie wodnym rzeki. A to oznacza, że na 4 kilometry rzeki przypadają średnio 3 bariery zbudowane przez człowieka (0,74 bariery na 1 km). Polska jest powyżej europejskiej średniej: na 1 km strumyka przypada u nas 1 bariera. Rekordzistką jest jednak Holandia, gdzie na kilometr rzeki przypada prawie 20 barier.
To zaskakująco wysokie liczby w stosunku do tego, co wiadomo było wcześniej. Ponad 60 proc. konstrukcji jest bowiem na tyle niewielkich (mają np. poniżej 2 m wysokości), że były dotąd pomijane w statystykach. W zakrojonych na dużą skalę badaniach opracowano Atlas Zapór AMBER – pierwszą kompleksową ogólnoeuropejską inwentaryzację zapór. Zarejestrowano tam tysiące dużych zapór, ale i znacznie większą liczbę niższych struktur, takich jak jazy, przepusty, brody, śluzy i rampy, które były dotąd niewidoczne w statystykach, a są głównymi sprawcami fragmentacji rzek. Wyniki badań – koordynowanych przez Barbarę Belletti – opublikowano w Nature. W ramach projektu powstała też aplikacja AMBER, w której każdy może pomóc dokumentować brakujące dotąd w statystykach bariery.
Ponieważ policzenie wszystkich barier nie było fizycznie możliwe, naukowcy w badaniach terenowych przewędrowali wzdłuż 147 rzek (2,7 tys. km) i odnotowywali wszelkie sztuczne bariery w ich nurtach. Na tej podstawie oszacowano, ile barier może być w Europie.
Jeden ze współautorów badania prof. Piotr Parasiewicz, kierownik Zakładu Rybactwa Rzecznego w Instytucie Rybactwa Śródlądowego im. S. Sakowicza zaznacza, że bariery te są ogromnym utrudnieniem w migracji ryb rzecznych nie tylko takich jak łososie, pstrągi, jesiotry, węgorze, ale także płotki czy leszcze. Za sprawą konstrukcji rzecznych gatunki te mają coraz trudniejsze warunki do przeżycia.
To jednak nie jedyny minus. Jeśli na rzekach mamy tysiące barier, to zamieniamy nasze rzeki w stawy - mówi naukowiec. Powyżej bariery tworzy się bowiem często zalew, w którym woda płynie bardzo powoli, a lepiej radzą sobie tam organizmy charakterystycznie nie dla rzek, ale właśnie stawów. Z ryb są to choćby karpie czy leszcze. A to zwykle gatunki mniej wyspecjalizowane i bardziej pospolite.
Bariery zmieniają też temperaturę wody (powyżej bariery jest często ona cieplejsza niż poniżej). A w dodatku blokują przepływ osadów i materii. A w poprzegradzanej rzece wolniej zachodzą procesy samooczyszczania.
Ponadto z danych dostarczonych przez wolontariuszy w ramach aplikacji AMBER wynikło, że ponad 10 proc. europejskich barier jest nieużytecznych. Gdyby więc je usunąć, nie miałoby to żadnego ekonomicznego znaczenia. A to by oznaczało, że w Europie można by było rozebrać ok. 150 tys. barier bez żadnych strat ekonomicznych. Za to z zyskiem dla środowiska i dla ludzi – ocenia prof. Parasiewicz.
Jednym z praktycznych wyników naszego projektu jest to, że Unia Europejska zadeklarowała w swoim Programie Bioróżnorodności do 2030 r., że udrożni 25 tys. km rzek – komentuje prof. Parasiewicz.
AMBER otrzymał finansowanie z unijnego programu badań naukowych i innowacji "Horyzont 2020". Celem tego projektu jest zastosowanie zarządzania adaptacyjnego do eksploatacji zapór i innych barier w celu osiągnięcia bardziej zrównoważonego wykorzystania zasobów wodnych i skuteczniejszego przywrócenia ciągłości ekosystemów rzecznych. W ramach projektu opracowano narzędzia i symulacje, które mają pomóc przedsiębiorstwom wodociągowym i zarządcom rzek zmaksymalizować korzyści płynące z barier i zminimalizować ich wpływ na środowisko.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Modele komputerowe sugerują, że głęboko pod powierzchnią Grenlandii na długości całej podlodowej doliny może płynąć rzeka, która do oceanu uchodzi we Fjordzie Petermanna na północnym wybrzeżu wyspy. Rzeka zasilana jest przez lód topniejący we wnętrzu Grenlandii.
Na głębokości 2-3 kilometrów pod lodem Grenlandii znajduje się skaliste podłoże. W przeszłości użyto radarów do wykonania jego mapy, a tam, gdzie brakowało danych naukowcy wykorzystali modele matematyczne do ich uzupełnienia. Badania ujawniły istnienie długiej doliny, jednocześnie jednak wskazywały, że jest ona pofragmentowana przez wyniesione skały, co zapobiega ewentualnemu swobodnemu przepływowi wody. Zauważono jednak, że te skalne szczyty występują tylko w tych miejscach, dla których brakowało danych i zostały one uzupełnione modelowaniem matematycznym. Szczyty mogą więc w rzeczywistości nie istnieć.
Christopher Chambers i Ralf Greve z Hokkaido University postanowili zbadać, co może się dziać, jeśli wspomniana dolina jest otwarta, a topnienie lodu zintensyfikuje się w głęboko położonym obszarze Grenlandii, o którym wiemy, że dochodzi tam do topnienia. We współpracy z naukowcami z Uniwersytetu w Oslo przeprowadzili liczne symulacje komputerowe, dzięki którym mogli porównać dynamikę wody na północy Grenlandii przy dolinie otwartej i pofragmentowanej.
Wyniki badań zostały opublikowane w piśmie The Cryosphere. Wykazały one dramatyczne zmiany w przepływie wody jeśli dolina jest otwarta. Jeśli tak się dzieje i woda może swobodnie płynąć wspomnianą doliną, to pod lodami Grenlandii istnieje rzeka o długości 1000 kilometrów, które uchodzi w Fjordzie Petermanna. Wyniki naszych badań są zgodne z istnieniem długiej podlodowej doliny. Mamy tutaj jednak sporo niewiadomych. Nie wiemy na przykład, jak wiele wody może płynąć tą doliną i czy rzeczywiście uchodzi ona do Fjordu Petermanna czy ponownie zamarza albo wypływa z doliny po drodze, mówi Chambers.
Jeśli jednak woda tam jest, to może ona płynąć całą długością doliny, która jest dość płaska, przypomina dno rzeki. To zaś sugeruje, że woda nie zamarza, bo nic jej nie blokuje. Symulacje wskazują też, że więcej wody płynie, jeśli dno doliny znajduje się 500 metrów pod powierzchnią oceanu niż gdy jest 100 metrów pod nią. Ponadto, jeśli w symulacjach zwiększono topnienie lodu tylko u podnóża regionu, w którym on topnieje, to przepływ wody przez całą dolinę się zwiększa tylko wówczas, gdy nie ma na niej żadnej blokady. Całościowe wyniki badań wskazują, że rzeka może istnieć jeśli spełnionych jest wiele warunków.
Do potwierdzenia wyników naszych badań konieczne są kolejne badania radarowe. To jednak bardzo ważne, gdyż istnienie takiej rzeki oznaczałoby, że Grenlandia ma zupełnie inny układ hydrologiczny niż sądzimy. Dobre jego zrozumienie i możliwość dokładnego symulowania tego systemu jest ważne, jeśli chcemy rozumieć i symulować zmiany zachodzące na Grenlandii pod wpływem zmian klimatycznych, mówi Greve.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Im więcej dowiadujemy się o interakcjach w przyrodzie, tym bardziej przekonujemy się, jak niewiele wiemy o otaczającym nas świecie. Najnowsze badania, których autorami jest kanadyjsko-amerykański zespół naukowy z University of Minnesota, University of Manitoba i Voyageurs National Park, pokazują, że wilki wpływają na... powstawanie i kształt mokradeł.
V083 to samiec alfa przewodzący stadu wilków z Cranberry Bay. Zwierzę wyspecjalizowało się w polowaniu na bobry. V083 wraz ze swoim stadem przemierzają Voyageurs National Park w Minnesocie i wiosną oraz latem polują na bobry. Tylko w bieżącym roku V083 pożarł 36 tych gryzoni. To odpowiednik 7 kolonii.
Jak wynika z najnowszych badań, takie zachowania wilków mają olbrzymi wpływ na środowisko naturalne. Wilki, wpływając na to, gdzie bobry żyją i budują tamy, kształtują mokradła. Mamy tutaj do czynienia z całym łańcuchem zależności, od którego zależy ukształtowanie terenu. Gdy patrzymy na to w odpowiedniej perspektywie czasowej, zaczynamy dostrzegać, jak bardzo wilki połączone są z tworzeniem mokradeł, mówi Tom Gable, biolog z Voyageurs Wolf Project i główny autor badań opublikowanych właśnie w Science Advances.
Dopiero od niedawna zaczynamy zauważać niezwykle rozbudowaną i skomplikowaną sieć powiązań w przyrodzie. Zaczynamy też poznawać rolę głównego drapieżnika w ekosystemie. Drapieżnika, którego ludzie od wieków tępią i próbują z ekosystemu usunąć. W wielu ekosystemach rolę taką pełnią właśnie wilki, które w wielu miejscach zostały skutecznie wytępione. Gdy jednak zostają reintrodukowane, w ekosystemie dochodzi do olbrzymich korzystnych zmian. Tak było np. w Yellowstone National Park. Wilki reintrodukowano tam w 1995 roku po dziesięcioleciach nieobecności. Po latach badania zaczęły pokazywać, że obecność wilków wpłynęła na liczebność i zachowania łosi, które wcześniej bardzo niszczyły szatę roślinną parku. Wprowadzenie wilka wpłynęło na odrodzenie ekosystemu, chociaż zależność nie jest aż tak prosta, jak się początkowo wydawało. Badania na ten temat opisywaliśmy w tekście Sam wilk nie da rady. Wcześniej natomiast informowaliśmy, że obecność wilków pomaga w odradzaniu się zagrożonej populacji rysiów.
Teraz poznajemy rolę głównego drapieżnika ekosystemu – wilka – w tworzeniu się mokradeł. Naukowcy z Voyageurs Wolf Project nałożyli obroże 32 wilkom. Zwierzęta były śledzone w latach 2015–2019 za pomocą GPS. Gdy wilk pozostawał przez dłuższy czas w jednej okolicy, robił tak zwykle dlatego, że coś upolował. Wówczas naukowcy wybierali się w miejsce przebywania wilka, szukali śladów ofiary, zbierali próbki i badali, jakie zwierzę padło ofiarą.
Okazało się, że w wielu przypadkach ofiarami wilków padają bobry. Ci inżynierowie ekosystemu odgrywają szczególną rolę w Voyageurs, gdzie utworzone przez bobrze tamy rozlewiska zajmują aż 13% powierzchni parku.
Chociaż wilki zjadały bardzo dużo bobrów – niektóre stada zabijały aż 40% bobrów żyjących na ich terenie – to nie miało to długoterminowego wpływu na liczebność tych gryzoni. Okazało się, że wilki wpływają nie tyle na liczbę, co na miejsce życia bobrów. Gable i jego zespół zauważyli, że wilki wyjątkowo często zabijają samotne bobry, te, które odłączyły się od swoich rodzin, by skolonizować nowe tereny. Zwierzęta takie są szczególnie narażone na ryzyko, gdyż często muszą zapuszczać się na ląd w poszukiwaniu gałęzi do budowanej przez siebie tamy. Gdy wilki zabijały takiego bobra jego budowana tama pozostawała niezamieszkana przez resztę roku. W ten sposób wilki chroniły las przed całkowitym zmienieniem się w mokradła, zapobiegając dalekosiężnym olbrzymim zmianom ekosystemu.
W przeciwieństwie do bardzo skomplikowanych interakcji zachodzących pomiędzy wilkami a ekosystemem w Yellowstone tutaj mamy znacznie prostszy mechanizm. Gdy w Voyageurs wilki zabijają bobra, w nowym miejscu nie powstaje rozlewisko. Naukowcy próbują zrozumieć, jaka jest zależność pomiędzy dużymi drapieżnikami a ekosystemami wodnym. Tutaj mamy do czynienia z prostym mechanizmem, który można wytłumaczyć 5-latkowi, mówi Gable.
Mimo tej prostoty, już widać, że nie wszystko jest jasne. Każdego roku wilki wpływają bowiem na zmiany w około 88 bobrzych tamach. Utworzone przez bobry sadzawki pojawiają się i znikają w różnych miejscach. Ale ta liczba to zbyt mało, by mogło to mieć decydujący wpływ, mówi Robert Beschta, hydrolog, który badał wilki w Yellowstone.
Gable uważa, że wpływ wilków może się sumować w czasie. Ocenia on, że w Voyageurs przeciętne stado wilków ma w ciągu 10 lat wpływ na 1 bobrzą sadzawkę na każdych 2 km2 terenu. Biorąc pod uwagę fakt, że bobry i wilki żyją razem na dużych obszarach półkuli północnej, zjawisko takie może zachodzić wszędzie tam, gdzie wilki polują na bobry.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Nowa Południowa Walia (NSW) poinformowała o utworzeniu nowego parku narodowego. Farma Narriearra Station, której powierzchnia przekracza 150 tys. ha, jest zlokalizowana w "narożniku" północno-zachodniej części stanu. Obszar ten jest domem ok. 25 zagrożonych gatunków zwierząt. Znajdują się tu także ważne artefakty Aborygenów. Rząd NSW chwali się, że to największy stanowy zakup prywatnej ziemi pod park narodowy w historii.
Specjaliści podkreślają, że razem z pobliskim Sturt National Park Narriearra Station utworzy on obszar chroniony o powierzchni niemal 0,5 mln ha.
Matt Kean, minister środowiska NSW, powiedział, że Narriearra Station, która rozciąga się na terenie tzw. Channel Country outbacku oraz obszaru zalewowego rzeki Bulloo, obejmuje efemeryczne mokradła i krajobrazy, których nie znajdzie się w innych parkach narodowych.
Narriearra Station zakupiono za nieznaną kwotę od rodziny O'Connorów. Osiemdziesięcioczteroletni Bill O'Connor opowiada, że w 1919 r. farmę kupił jego ojciec. Dodaje, że życie tutaj nie zawsze było łatwe, bo choć krajobraz cechuje bogactwo roślin i zwierząt, natura pokazywała też swoje mniej przyjazne oblicze.
Dr Barry Traill, dyrektor organizacji Pew Charitable Trusts w Australii, wyjaśnia, że sprzedaż Narriearra Station ma bardzo duże znaczenie dla zagrożonych ptaków wodnych, a szczególnie podgatunku zielaka maskowego Amytornis barbatus barbatus. Blisko 90% habitatu [i terenów lęgowych] zielaka w Nowej Południowej Walii znajduje się właśnie w Narriearra Station. Na terenie farmy występuje też narażony na wyginięcie sokół siwy (Falco hypoleucos).
Na podmokłych terenach Narriearra Station, do których zalicza się np. bagno Caryapundy, występują jeziora okresowe. Można tam zobaczyć niezliczone ptaki wodne, m.in. pelikany, ibisy i rybitwy.
Traill uważa, że nowy nabytek NSW zwiększy ruch turystyczny do outbacku, który jest często pomijany przez rządy.
Chris Gambian, dyrektor wykonawczy Nature Conservation Council of NSW, zaznacza, że wielkość nowego parku oraz zakres wchodzących w jego skład ekosystemów sprawiają, że nabytek jest znaczący. Dodał, że rząd powinien zwrócić uwagę na ochronę lasów i obszarów zagrożonych górnictwem i wyrębem. Las Pilliga na północnym-zachodzie stanu i Gardens of Stone w pobliżu Lithgow są obszarami o wyjątkowej wartości przyrodniczej, a zagrażają im projekty gazowe i węglowe.
Rząd NSW zaprosił Tibooburra Local Aboriginal Land Council do uczestnictwa w procesie nazywania nowego parku narodowego.
Jak dodaje Kean, posiadłość przylega do Pindera Downs Aboriginal Area, dlatego znajduje się tu sporo kamiennych artefaktów, narzędzi i układów z kamieni.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.