Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Od 18 stycznia do 12 czerwca br. Muzeum Archeologiczne w Gdańsku (MAG) zaprasza na wystawę „Wino w starożytnym Sudanie”. Można ją zobaczyć w Spichlerzu "Błękitnym Baranku". Na zwiedzających czekają fragmenty zabytkowych naczyń ceramicznych, kopie meroickich ołtarzy ofiarnych z początków naszej ery czy plansze prezentujące zagadnienia związane z winem. Wyświetlany jest również film Piotra Parandowskiego „W stronę Nilu”. Prezentowane zabytki pochodzą z MAG i z Muzeum Archeologicznego w Poznaniu.

Historia uprawy winorośli i produkcji wina w starożytnym Sudanie (Nubii) sięga II w. p.n.e. Jak podkreślono w opisie wystawy na stronie MAG, w tym czasie na terenie Nubii istniało rozległe Państwo Meroickie (IV w. p.n.e. – VI w. n.e.), którego królowie prowadzili ożywioną wymianę handlową i kulturalną z ościennymi krajami. Wino było ważnym elementem kultury także później, w okresie postmeroickim (V–VII w. n.e.), po rozpadzie królestwa meroickiego na mniejsze państewka, i w okresie chrześcijańskim (VII–XIV w.), gdy ukształtowały się trzy potężne królestwa: Nobadia, Makuria i Alwa. Kres tradycji winiarskiej przyniósł islam, który na terenie Nubii zaczął się rozprzestrzeniać od XV w.

Jak to się zaczęło?

Handlarze greccy, a później rzymscy dzielili się z mieszkańcami pustyni swoją wiedzą nt. uprawy oraz wykorzystania winorośli. Początkowo śródziemnomorska kultura wina pojawiła się w Egipcie, a stamtąd trafiła na południe. O tym, że winiarstwo w Nubii kwitło i że na szeroką skalę importowano wino z okolic śródziemnomorskich, świadczą np. 1) relikty tawern i magazynów, 2) pozostałości po tłoczniach czy 3) fragmenty amfor (naczynia te służyły do przechowywania i transportowania wina, zarówno produkowanego na miejscu, jak i importowanego).

O winie w muzeum

Zwiedzający wystawę poznają historię uprawy winorośli w starożytnym Sudanie, metodę produkcji miejscowych amfor, konstrukcję i działanie nubijskich tłoczni, a także zasięg handlu winem od II w. p.n.e. po średniowiecze.

Na wystawie znajdują się wspomniane na początku plansze i fragmenty zabytkowej ceramiki: dzbanów, naczyń zasobowych, miseczek i kubków datowanych na okres meroicki i postmeroicki oraz amfor chrześcijańskich. Można się też przyjrzeć współczesnym przedmiotom, w tym narzędziom, związanym z uprawą ziemi i przechowywaniem produktów rolnych.

Kuratorkami wystawy są dr Dobiesława Bagińska i Elżbieta Kołosowska.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od niedawna w Muzeum Porcelany w Wałbrzychu można oglądać wystawę prezentującą wyjątkowe zegary z fabryki zegarów Gustava Beckera w Świebodzicach (niem. Freiburg in Schlesien). Jak podkreślono w opisie wydarzenia na FB, wystawa prezentuje ponad 100 unikalnych okazów, każdy wyjątkowej urody i bardzo szczególnego przeznaczenia.
      I tak na wystawie „Bije zegar godziny... Gustav Becker” zobaczymy zegary ścienne, stojące, stołowe, gabinetowe, buduarowe, kartuszowe, kominkowe, a także budziki czy zegarki kieszonkowe.
      Eksponaty pochodzą z prywatnych kolekcji Bogdana Chachelskiego, Marka Mikołajczaka, Wojciecha Magierskiego i Marka Batyckiego. Co ważne, nigdy wcześniej nie pokazywano ich szerszej publiczności.
      Oprócz zegarów w obudowie drewnianej czy w żeliwnych odlewach, można również zobaczyć zabytki w obudowach porcelanowych i z kamionki. W wywiadzie dla RMF MAXX Tomasz Nochowicz opowiedział także o zegarach w ażurowych przeszklonych kloszach. Wyjaśnił, że to zegary roczne z 400-dniową rezerwą chodu. Nakręca się je tylko raz w roku. Szczególnie były nakręcane przy okazji rocznic, ślubów czy innych pięknych jubileuszy, bo były wtedy darowane i miały też przypominać o tych pięknych chwilach - wyjaśnił specjalista.
      Gustav Eduard Becker urodził się w 1819 r. w Oleśnicy (niem. Oels). Terminował jako czeladnik m.in. we Frankfurcie nad Menem czy w Wiedniu. W 1847 r. otworzył w Świebodzicach warsztat zegarmistrzowski; kolejny powstał w 1850 r. na świebodzickim Rynku. W 1852 r. Becker dostał brązowy medal za zegar zaprezentowany na Śląskiej Wystawie Przemysłowej we Wrocławiu (Breslau). To otworzyło mu drzwi do zawarcia wieloletnich kontraktów na produkcję zegarów urzędowych zarówno dla placówek Poczty Pruskiej, jak i kompanii kolejowych. Dzięki wsparciu finansowemu mógł też kupić grunt przy Alte Bahnofstraße w Świebodzicach i rozpocząć budowę swojej pierwszej fabryki. Półmilionowy zegar powstał w 1885 r. jako prezent na 70. urodziny Otto von Bismarcka. Po śmierci Gustava w 1885 r. kierownictwo nad znaną fabryką przejął jego syn Paul Albert.
      Wystawę „Bije zegar godziny...” można oglądać do 28 stycznia przyszłego roku. Towarzyszy jej ilustrowane wydawnictwo.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dr Willard Wigan jest brytyjskim rzeźbiarzem, który tworzy mikroskopijne dzieła sztuki. Przeważnie umieszcza je w uchu igielnym albo na główce szpilki. Od kwietnia do października w Wollaton Hall można podziwiać jego wystawę „Miniature Masterpieces”. Składa się na nią 20 rzeźb, w tym przedstawienie „Ostatniej wieczerzy”. Częścią czasowej ekspozycji są też postaci Wiliama Szekspira i Alberta Einsteina. Poza tym nie zabrakło bohaterów książek i legend - Pinokia czy Robin Hooda. Oprócz tego pokazywana jest interpretacja „Dziewczyny z perłą” Johannesa Vermeera.
      Cztery niepokazywane wcześniej rzeźby stanowią część kolekcji Wigana pt. „Znikający świat” (Disappearing World), która ma wskazywać na zagrożenia bioróżnorodności i promować działania ochronne.
      Menedżer Wigana - John Bowden - ma nadzieję, że ludzie, którzy odwiedzą wystawę, zrozumieją, że najmniejsze rzeczy mogą wywierać największy wpływ i że uda się dzięki temu utworzyć ruch realizujący ważne zadania.
      Jak podkreślił Wigan w wywiadzie dla Wired, podczas pracy pod mikroskopem musi mieć rękę pewniejszą niż chirurg, bo nawet drobny błąd może zniweczyć efekty wielotygodniowych działań. Opowiedział też o „wypadku”, jaki przydarzył mu się podczas tworzenia „Alicji w Krainie Czarów”. Kiedy umieszczał postać w wybranym miejscu, zadzwonił telefon. Rzeźbiarz odebrał i przypadkowo zaaspirował figurkę. Przepadła gdzieś w moich nozdrzach - stwierdził ze śmiechem.
      O tym, jak trudna jest praca mikrorzeźbiarza, świadczy fakt, że Wigan pracuje między uderzeniami serca (puls w opuszkach wystarczy, by wywołać drobne ruchy palców). Brytyjczyk posługuje się zaostrzonymi igłami do akupunktury i odłamkami diamentów. Artysta ujawnił CNN-owi, że gotowe dzieła maluje czasem pojedynczymi rzęsami.
      Bywa, że artysta zajmuje się jednocześnie 4-5 rzeźbami. Pracuje do 5 tygodni przez 16 godzin dziennie. Wigan przyznaje, że nie lubi samego procesu tworzenia, bo jest dla niego stresujący. Nagradzające są dopiero reakcje ludzi na gotowe dzieła.
      W 2017 r. Willard Wigan ustanowił nowy rekord Guinnessa w kategorii najmniejszej ręcznie wykonanej rzeźby (pobił zresztą swój wcześniejszy rekord z 2013 r.). Rzeźba ludzkiego embrionu z kevlaru została umieszczona w wydrążonym włosie z brody Willarda. Figurka ma długość 78 (78,22) i szerokość niemal 54 (53,88) mikrometrów.
      Wigan ma zaburzenie ze spektrum autyzmu i dysleksję. W szkole był niedoceniany. Miniaturowe dzieła sztuki stały się jego sposobem na odreagowanie i udowodnienie światu swojej wartości. Do coraz większej miniaturyzacji figurek zachęcała go wspierająca mama. W 2007 r. w wieku 50 lat Willard Wigan został uhonorowany przez Elżbietę II Orderem Imperium Brytyjskiego.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W holu Wydziału Biologii Uniwersytetu w Białymstoku (UwB) można oglądać ekspozycję „Ptasie pisanki”. Na wystawie prezentowane są jaja 19 gatunków ptaków, w tym przedstawicieli polskiej awifauny (np. czajki zwyczajnej, myszołowa zwyczajnego i bataliona), 3 gatunków pingwinów czy emu. Wiele innych jaj zaprezentowano na barwnych planszach.
      Różnorodne kolory, plamki i desenie na jajkach to swoisty kamuflaż, który ma zmylić drapieżnika. Białe jajka składają między innymi dziuplaki, czyli ptaki gniazdujące w dziuplach, np. sowy lub dzięcioły – opowiada dr Anna Matwiejuk, kierowniczka Uniwersyteckiego Centrum Przyrodniczego im. Profesora Andrzeja Myrchy. Kolor skorupki jajka zależy od obecności swoistych barwników: protoporfiryny (odpowiada za kolor brązowy i jego odcienie, wraz z czerwonym, żółtym i czarnym), biliwerdyny (nadaje odcienie niebieskie i zielone) oraz jej chelatu z cynkiem. W skorupkach białych nie ma żadnego barwnika - dodaje specjalistka.
      U drozda śpiewaka występują jaja turkusowe w czarne kropki, u kosa niebieskozielone, a u pleszki zwyczajnej błękitne. U bliskiej zagrożenia czajki zwyczajnej, która w ciągu roku wyprowadza jeden lęg, jaja są brązowożółte w ciemniejsze plamy. U pustułki znajdziemy zaś jaja białożółte, szaroróżowe lub ceglastoróżowe z gęstymi rdzawobrązowymi plamami. A jaja emu zmieniają barwę. Niedługo po zniesieniu są ciemnozielone, a później czarne.
      Dr Matwiejuk wspomina także o ciekawych i bardzo różnorodnych kształtach jaj. Np. sowy „dziuplaki” składają jaja okrągłe jak piłeczki, ptaki gniazdujące na klifach, takie jak nurzyki - stożkowate, a np. czajki, które budują gniazda na ziemi - gruszkowate. Jaja nurzyków mają niezwykłe kolory i wielu uważa je za najpiękniejsze na świecie.
      Jaja znacznie się różnią rozmiarami. Największe są strusie, których waga przekracza 1,5 kilograma, najmniejsze zaś – ważące zaledwie 0,4 grama – składa koliber hawajski. W Polsce największe jaja to dzieło łabędzi, bielików, żurawi i bocianów, a najmniejsze wysiadują czyżyki oraz mysikróliki.
      Wystawę zorganizowaną przez Uniwersyteckie Centrum Przyrodnicze można podziwiać do końca czerwca.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      We wrocławskim Muzeum Architektury (MA) można oglądać wystawę „Greenhouse Silent Disco”. Zainspirowały ją badania wybitnego fizjologa roślin prof. Hazema M. Kalajiego z SGGW w Warszawie, które koncentrują się na analizie fotosyntezy.
      Instalacja będzie prezentowana od końca marca do połowy października br. Zaprojektowały ją Dominika Wilczyńska i Barbara Nawrocka z krakowskiej Miastopracowni. Znalazło się w niej 176 roślin, z czego 136 to okazy przyniesione przez mieszkańców Wrocławia.
      Wystawa, której kuratorami są Małgorzata Devosges-Cuber i Michał Duda, ma pomóc w poznaniu prawdziwej natury roślin, a właściwie istot roślinnych, i w nawiązaniu relacji z nimi. Kreując sytuację spotkania z kilkuset roślinami, które towarzyszą nam na co dzień we wnętrzach naszych mieszkań, przyglądamy się ich naturze i monitorujemy ich potrzeby. Za sprawą nowoczesnej technologii staramy się przywrócić umiejętność komunikacji i współodczuwania z innymi gatunkami, którą możemy wyobrazić sobie jako dawno utraconą więź z naturą - wyjaśniono na stronie MA.
      Wszystkie elementy konstrukcji i doniczki wykonano ręcznie z naturalnych materiałów, tak by w jak najmniejszym stopniu ingerować w egzystencję roślin. Tytułową szklarnię wyposażono w połączone z systemami komputerowymi cyfrowe czujniki. Na bieżąco śledzą [one] i rejestrują wszystko, co „mówią” rośliny, czyli jak reagują na określone potrzeby i zmienne, np. dotyk człowieka czy określone warunki atmosferyczne na zewnątrz - podkreślono na stronie wydarzenia na Facebooku.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Z końcem ubiegłego roku Muzeum Archeologiczne w Gdańsku (MAG) zamknęło 2-letni projekt „W czym chodzili dawni gdańszczanie? Konserwacja skórzanych elementów obuwia i odzieży z badań archeologicznych”. Podczas prac konserwatorskich spontanicznie narodził się pomysł, by nakręcić film poklatkowy pokazujący rekonstrukcję zabytkowego obuwia.
      W 3-minutowym nagraniu można zobaczyć kolejne etapy pracy Anny Jędrzejczak-Skutnik. Za zdjęcia i montaż odpowiada Zofia Grunt.
      W ramach projektu „W czym chodzili dawni gdańszczanie?” przeprowadzono konserwację zabytków skórzanych z XIV-XVI w., pochodzących z badań archeologicznych, jakie w latach 2006-08 odbywały się w kwartale ulic Szeroka, Tandeta, Świętojańska. W ciągu 2 lat przeprowadzono pełną konserwację 9069 zabytków oraz rekonstrukcję 30 butów (wzbogaciły one kolekcję MAG).
      Jak podkreślono w katalogu wieńczącym prace (można go za darmo pobrać tutaj), "z ogromnego zbioru zabytków do konserwacji wytypowano obiekty wymagające pilnej interwencji konserwatorskiej, jak również te, które ukazywały najwięcej informacji o stanowisku lub pozwalające na całkowitą bądź częściową rekonstrukcję".
      We wstępie redaktorka publikacji, Anna Jędrzejczak-Skutnik, wyjaśniła, że w elementach obuwia widoczny był kunszt szewców. Duża liczba cholew i zdobienia wskazują, że to obuwie przeznaczone dla bogatszych mieszkańców.
      W projekcie wzięli udział eksperci z różnych dziedzin, w tym mikrobiolodzy, którzy wskazali potencjalne zagrożenia, z jakimi mogą się zetknąć konserwatorzy skórzanego materiału archeologicznego, specjalista analizy skór czy antropolog.
      W katalogu zaprezentowano wiele ciekawych zagadnień; Aleksandra Pudło poruszyła np. kwestię zmian chorobowych stóp, stwierdzanych na podstawie zniekształceń obuwia z XIV-XV w.
      Poniżej można zobaczyć film poklatkowy pomysłu Anny Jędrzejczak-Skutnik.
       


      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...