Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0

Archeolog-amator odkrył miejsce bitwy Rzymian z Retami
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Humanistyka
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Szczątki ludzkie z początków Imperium Romanum to niezwykle rzadkie znalezisko. Rzymianie aż do III wieku praktykowali bowiem kremację. Tym cenniejsze jest więc odkrycie masowego rzymskiego pochówku na terenie Wiednia. A dodatkowej wartości znalezisku nadaje jego możliwe powiązanie z początkiem stolicy Austrii.
Szczątki zostały znalezione przez firmę budowlaną, która przeprowadzała prace renowacyjne na jednym z wiedeńskich boisk. Wezwani na miejsce archeolodzy przeprowadzili prace wykopaliskowe i udokumentowali obecność co najmniej 129 ciał. Ze względu na dużą liczbę przemieszczonych kości ogólna liczba pochowanych została oceniona na ponad 150. Miejsce pochówku miało oryginalnie prawdopodobnie kształt owalny o wymiarach 5x4,5 metra. Zmarli spoczywają na głębokości od 0,3 do 0,5 metra. Zostali bezładnie złożeni do grobu, wielu leży na brzuchu, inni na boku, kończyny poszczególnych ciał są splątane. To wskazuje na pośpieszne przykrycie zmarłych ziemią, a nie na zorganizowany pochówek.
Dotychczas szczegółowo przeanalizowano ponad 33% szkieletów. Badacze stwierdzili, że większość zmarłych miała ponad 170 cm wzrostu, wszyscy byli mężczyznami, przeważnie w wieku 20–30 lat. Znaleziono niewiele śladów chorób zakaźnych. Zmarli byli generalnie w dobrym stanie zdrowia i dobrze odżywieni, o czym świadczy bardzo dobry stan uzębienia. Na każdym z analizowanych szkieletów odkryto urazy, które powstały przed śmiercią. Są to przede wszystkim urazy czaszki, tułowia i miednicy. Powstały one w wyniku działania broni ostrej i tępej, w tym włóczni, mieczy czy sztyletów. To zaś wskazuje, że pochowani nie są ofiarami egzekucji. Wstępne badania wyraźnie sugerują więc miejsce bitwy.
Datowanie kości metodą radiowęglową wskazuje, że do śmierci ofiar doszło w latach 80–240, a przedmioty znalezione w grobie pozwoliły na zawężenie tego zakresu. Najważniejszym z nich jest żelazny sztylet w pochwie. Zabytek zardzewiał, jednak badania promieniami rentgenowskimi ujawniły na pochwie typowe rzymskie dekoracje ze srebrnego drutu, dzięki którym wiemy, że sztylet powstał pomiędzy połową I, a początkiem II wieku. Archeolodzy trafili też na kilka rzymskich zbroi łuskowych typu lorica squamata. Rozpowszechniły się one w rzymskiej armii około 100 roku pod wpływem zbroi używanej przez kawalerię ze wschodnich części Imperium. Zbroje z Wiednia różnią się jednak od tych, które są opisywane w literaturze fachowej. Zamiast okrągłych otworów, za pomocą których poszczególne płytki mocowano do podkładu, tutaj widzimy otwory kwadratowe. Ta różnica będzie przedmiotem dalszych badań.
W grobie znaleziono również policzek (część hełmu) takiego typu, jaki upowszechnił się od połowy I wieku. Ponadto były w nim też dwa groty włócznie i liczne gwoździe z budów rzymskich żołnierzy. Wszystkie dowody wskazują zatem, że mamy tutaj do czynienia z pośpiesznym pochówkiem około 150 rzymskich żołnierzy, którzy zginęli w czasie bitwy.
Towarzysze zmarłych, wbrew zwyczajowi, nie skremowali ich. To oznacza, że nie mieli czasu i zasobów by to zrobić. Prawdopodobnie oddział, do którego należeli polegli, miał też wielu rannych.
Ze źródeł historycznych wiemy, że za czasów Domicjana (lata 81–96) dochodziło do częstych bitew z Germanami na rzymskiej granicy nad Dunajem. Bitwy te były bardzo kosztowne dla Imperium. Doniesienia wspominają na przykład o zniszczeniu całego legionu. Masowy grób to pierwszy fizyczny dowód na potwierdzenie tych informacji. Wskazuje on, że w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się Wiedeń, doszło do bitwy. Poważne straty, jakie ponieśli Rzymianie mogły być bezpośrednią przyczyną rozbudowy niewielkiego obozu Vindobona. Znajduje się on mniej niż 7 kilometrów od masowego pochówku. To właśnie Vindobona dała początek Wiedniowi. Za czasów Trajana (98–117) granica na Dunaju została dodatkowo ufortyfikowana.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Wśród mrówek z gatunku Megaponera analis zaobserwowano niezwykłe zjawisko. Zwierzęta zajmują się towarzyszami, którzy odnieśli rany w walce. M. analis spędzają całe dnie na poszukiwaniu gniazd termitów, atakowaniu ich i polowaniu na te owady.
Erik Thomas Frank i jego koledzy z Uniwersytetu w Würzburgu przez dwa lata obserwowali M. analis w Parku Narodowym Comoé na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Śledzili 52 kolonie, które przeprowadziły 420 najazdów na gniazda termitów.
Atak rozpoczyna się, gdy wysłana na zwiad mrówka napotka termitierę. Wraca wówczas do własnego gniazda, z którego wyrusza kolumna bojowa licząca 200-500 samic. Po przybyciu na miejsce rozdziela się ona na grupy. Większe mrówki rozkopują termitierę, a mniejsze wchodzą do środka, zabijają termity i wyciągają ciała na zewnątrz. Wówczas większe mrówki biorą owady i przenoszą je do własnego gniazda. Do wyżywienia kolonii liczącej 1000 mrówek konieczne jest przeprowadzenie 2-4 napaści każdego dnia.
Bitwy z termitami są niebezpieczne. Obrońcy często odgryzają głowy i kończyny agresorom lub wbijają się w ich ciała. Rany odnoszą głównie mniejsze mrówki, które operują wewnątrz gniazd termitów. Poranione mrówki starają się wyjść z termitier.
Okazało się, że ranni nie są pozostawiani samym sobie. Po bitwie większe mrówki przeszukują pobojowisko. Mimo, że są ślepe, mają dobry zmysł węchu. Ranne mrówki wydzielają spod szczęk specjalne substancje zapachowe, które udało się zidentyfikować jako disiarczek dimetylu i trisiarczek dimetylu. Gdy większe wyczują mrówkę, która je wydzieliła, zabierają ją do własnego gniazda, nawet jeśli muszą przy tym transportować wbite w jej ciało termity. Na miejscu pozostawiane są tylko martwe i śmiertelnie ranne mrówki. Po powrocie do gniazda z ciał rannych mrówek usuwane są termity. Mrówki, które utraciły kończyny, mają początkowo trudności z poruszaniem się, ale w ciągu 24 godzin ponownie są aktywne. Frank i jego zespół obliczyli, że każdego dnia w ten sposób ratowanych jest 9-15 mrówek, a 95% z nich szybko wraca do normalnej aktywności i ponownie bierze udział w bitwach. A mowa tu tylko o najciężej rannych mrówkach. Z każdej bitwy z długotrwałymi obrażeniami wychodzi co najmniej 21 procent mrówek.
To właśnie duży odsetek rannych wyjaśnia altruizm mrówek. Ich porzucanie byłoby równoznaczne z pozbywaniem się produktywnych członków społeczności. Naukowców zastanowiło jednak noszenie rannych przez inne mrówki. Czy nie wymaga to zbytniego wysiłku? Wybrali więc 20 przypadkowych rannych mrówek i zmusili je do samodzielnego marszu do gniazda. Okazało się, że 30% z nich tam nie dotarła. Większość z nich została upolowana przez pająki i inne gatunki mrówek. Jedna zaś padła z wyczerpania, gdyż musiała ciągnąć ze sobą dwa wbite w jej ciało termity. Noszenie rannych ma więc sens, gdyż pozwala im przeżyć.
Okazało się też, że mrówki ratują rannych wyłącznie wtedy, gdy wracają do gniazda po bitwie. Gdy na drodze kolumny maszerującej w kierunku gniazda termitów ułożono ranną mrówkę, jej towarzysze ją zignorowali. Jednak gdy eksperyment powtórzono, gdy kolumna wracała po napaści na termity, ranna natychmiast została zabrana do gniazda. Nie wystarczy więc, by mrówka wydzieliła odpowiednie substancje. Musi to jeszcze zrobić w odpowiednim kontekście.
Na ewolucję takiego właśnie zachowania miała zapewne wpływ niewielka liczebność kolonii M. analis. Każdego dnia przychodzi w nich na świat zaledwie około 13 młodych, zatem każdy osobnik się liczy.
Naukowcy z Würzburga zauważyli też, że podobne sygnały chemiczne wysyłają też mrówki z gatunku Paltothyreus tarsatus. W ich przypadku jednak sygnały takie powodowały, że mrówka, która je wyczuła, zaczynała szaleńczo kopać w ziemi. Okazało się, że mrówki P. tarsatus często padają ofiarami mrówkolwowatych, które przygotowują z piasku pułapki. Uwalniane w stresie sygnały chemiczne to prośba o wykopanie z takiej pułapki.
Zdaniem uczonych uruchamiane związkami chemicznymi zachowania M. analis oraz powodowane empatią i innymi czynnikami zachowania ludzi, którzy dbają o rannych czy chorych wyewoluowały osobno, ale mają podobne podstawy. Zachowywanie przy życiu członków własnej grupy przynosi grupie korzyści.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Dwunastego lipca na lodowcu Theodul, położonym na południe od Zermatt w kantonie Valais, znaleziono ludzkie szczątki i różne elementy wyposażenia alpinistycznego, m.in. but z czerwonymi sznurówkami. Badania DNA wykazały, że to wspinacz zaginiony od września 1986 r.
Jak podano w komunikacie prasowym policji kantonu Valais, 38-letni wówczas alpinista z Niemiec nie wrócił z wyprawy w góry. Poszukiwania zakończyły się fiaskiem.
Na jego szczątki natrafili wspinacze. Zostały one przetransportowane na oddział medycyny sądowej Spital Wallis. Zmarłego udało się zidentyfikować dzięki porównaniom DNA.
Cofanie się lodowców ujawnia szczątki coraz większej liczby alpinistów, którzy zaginęli wiele lat temu.
Warto przypomnieć przypadek Brytyjczyka Jonathana Conville'a, którego szczątki wypatrzył w 2013 r. pilot helikoptera transportującego materiały do naprawy schroniska górskiego na Matterhornie. Conville był uznawany za zaginionego od 1979 r., kiedy, z powodu pogarszającej się pogody, postanowił skorzystać z awaryjnego schroniska Solvay Hut i w drodze do niego odpadł od ściany. Mniej więcej rok później u podnóża lodowca na Matterhornie odkryto ciała 2 Japończyków, którzy zaginęli w burzy śnieżnej w 1970 r.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Aleksander Chrószcz i Dominik Poradowski z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, naukowcy z Istanbul University-Cerrahpaşa oraz Uniwersytetu Atatürka dokładnie przyjrzeli się czaszce psa z okresu rzymskiego, którą znaleziono podczas wykopalisk w ruinach starożytnego Trallelis. Miasto to, zwane obecnie Aydın, leży na południowym-zachodzie Turcji. Wspominają o nim starożytne źródła greckie. W czasach rzymskich i bizantyńskich zwane było Tralles lub Tralleis i było jednym z największych miast u wybrzeży Morza Egejskiego.
Naukowcy są zgodni co do tego, że Rzymianie byli pierwszymi, którzy opracowali współcześnie używane metody selekcji psów. Potrafili nadawać rasom psów pożądane przez siebie cechy. Świadectwami tego procesu są m.in. dzieła Kolumelli „De re Rustica” oraz „Georgiki” Wergiliusza. Dowiadujemy się z nich, że Rzymianie klasyfikowali psy według trzech typów. Canis villaticus były dużymi psami stróżującymi, Canis pastoralis to szybkie i wytrzymałe psy pasterskie, a Canis venaticus to większe od średnich psy myśliwskie. Mniejszych psów nie uwzględniali w tych klasyfikacjach.
W sztuce Grecji i Rzymu widać przedstawienia psów o czaszkach dolichocefalicznych (wydłużonych, jak np. u chartów) i mezocefalicznych (proporcjonalnych jak np. u labradorów). Chrószcz, Poradowski i ich koledzy przyjrzeli się przed kilku laty czaszkom psów z okresu bizantyńskiego. Większość z nich stanowiły czaszki mezocefaliczne, a część była dolichocefalicznych. Nie znaleziono żadnej czaszki brachycefalicznej (jak np. u mopsa).
Znaleziona w grobowcu nr. 3 w Tralleis czaszka psa na pierwszy rzut oka wygląda na czaszkę brachycefaliczną. Jednak dopiero ostatnio możliwe było dokonanie jej dokładnych pomiarów. Na podstawie datowania radiowęglowego określono, że czaszka pochodzi z lat 169 p.n.e. – 8 n.e. Specjalistyczne pomiary potwierdziły, że to czaszka brachycefaliczna. To druga – po znalezionej w Pompejach – czaszka brachycefalicznego psa na terenach pod kontrolą Rzymian. Jednocześnie to czaszka najstarsza. Stanowi ona silny dowód, że Rzymianie jako pierwsi hodowali rasy brachycefaliczne.
Mimo że szkielet zwierzęcia nie jest kompletny, widać, że pies był dobrze traktowany. Miał więc lepsze życie niż większość rzymskich psów, używanych głównie do pracy i traktowanych źle. Najwyraźniej pies z Tralleis był domowym pupilkiem. Badania psów wykazały, że nie żył długo. Zmarł wkrótce po osiągnięciu dorosłości. Został pochowany w pobliżu człowieka. Autorzy badań przypuszczają, że gdy jego pan umarł, psa zabito, by pochować go razem z nim.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Ostatnie badania przynoszą pierwszy dowód, że w rzymskiej Brytanii odbywały się walki gladiatorów. Dotychczas nie mieliśmy żadnych informacji, ani pisemnych, ani archeologicznych, dotyczących tej najbardziej znanej rozrywki Rzymian w prowincji Britannia. Nowe analizy Wazy z Colchester, znalezionej w 1853 roku w rzymskim grobie, dostarczają pierwszych dowodów, że na Wyspach Brytyjskich odbywały się walki gladiatorów.
Spektakularna waza to jedno z najwspanialszych rzymskich naczyń znalezionych na terenie Wielkiej Brytanii. Przedstawiono na niej dwóch mężczyzn walczących z niedźwiedziem oraz pogoń psa za dwoma jeleniami oraz zającem. Trzecia scena to walka pomiędzy dwoma gladiatorami. Secutor, uzbrojony w tarczę i hełm, wznosi miecz nad głową. Przed nim stoi retiarius. W lewej dłoni trzyma wciąż sieć, ale porzucił trójząb. Unosi jeden z palców prawej dłoni, na znak, że się poddaje. Gladiatorzy są podpisani. Secutor to Memnon, a retiarius – Valentinus.
Naczynie jest tak wysokiej jakości, że dotychczas uważano, iż nie jest miejscowym wyrobem, a widoczne na niej imiona gladiatorów zostały dodane już po wykonaniu. Wewnątrz wazy znaleziono ludzkie szczątki należące do osoby w wieku ponad 40 lat, która mogła pochodzić z zagranicy. Autorzy nowej analizy dowiedli jednak, że pochodzący z lat 160–200 zabytek został wykonany z miejscowej gliny, a imiona wyryto przed wypaleniem naczynia. To najsilniejszy dowód, że w Brytanii walczyli gladiatorzy. Waza mogła zaś zostać zamówiona na pamiątkę przez organizatora walki, a z czasem posłużyła jako naczynie pogrzebowe.
Co prawda w Colchester nie znaleziono amfiteatru, ale walki mogły odbywać się w jednym z dwóch teatrów. Wbrew powszechnemu przekonaniu, gladiatorzy rzadko ginęli na arenie. Byli celebrytami, ich trening i utrzymanie były kosztowne. Dlatego właściciele nie chcieli ich śmierci. Na rzymskich arenach zginęły tysiące ludzi, ale byli to głównie przestępcy i jeńcy wojenni. Gladiatorzy nie ginęli tak masowo, jak przedstawia to kultura popularna.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.