Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Fujifilm zapowiada 400-terabajtowy napęd taśmowy

Rekomendowane odpowiedzi

Fujifilm informuje o dokonaniu technologicznego przełomu, który pozwala na stworzenie pamięci taśmowej o pojemności 400 terabajtów. Obecnie na rynku dostępne są pamięci taśmowe o pojemnościach kilkunastu do około 20 TB. Z tej formy przechowywania danych korzystają zarówno firmy jak o osoby indywidualne, które muszą archiwizować olbrzymie ilości informacji.

Fujifilm chce osiągnąć większe pojemności dzięki zmianie używanego obecnie ferrytu baru (BaFe) na ferryt strontu (SrFe). Używane w taśmach powłoki z ferrytu baru zostały już tak bardzo zminiaturyzowane, że odczyt informacji staje się coraz mniej wiarygodny.

Najpopularniejszym formatem napędów taśmowych jest LTO (Linear Tape-Open) opracowany przez IBM-a w latach 90. LTO-1 było pierwszą generacją taśm, w których wykorzystano powłoki z cząstek metalu. Pojemność tych taśm sięgała 100 GB. Ferryt baru został po raz pierwszy użyty w LTO-6, a taśmy te miały pojemność 2,5 TB. Fujifilm zapowiada, że ferryt strontu trafi do generacji LTO-10, która ma się ukazać na rynku za 2 lata. Taśmy będą miały pojemność 48 TB. W roku 2025 pojawią się taśmy o pojemności 96 TB, na model o pojemności 192 terabajtów będziemy musieli poczekać do 2027 roku, a w roku 2030 do sprzedaży trafią 384-terabajtowe taśmy.

Jako, że atomy strontu są mniejsze niż atomy baru, ferryt strontu pozwoli na zapisanie większej ilości informacji na takiej samej powierzchni taśmy.

Napędy taśmowe nie są popularne wśród użytkowników indywidualnych. Są jednak poszukiwane przez duże firmy, które muszą przechowywać olbrzymie ilości danych. Co prawda odczyt informacji z taśmy jest wolniejszy niż z dysku twardego, jednak kartridże z taśmami są tańsze i mają znacznie większą pojemność. Dlatego też czasami korzystają z nich też i osoby indywidualne, jak fotografowie czy filmowcy, którzy chcą tworzyć archiwa swojej pracy.

Obecnie tylko 2 firmy produkują taśmy magnetyczne do przechowywania danych: Fujifilm i Sony. W 2017 roku Sony we współpracy z IBM-em stworzyło prototypową taśmę, na której można zapisać 201 gigabitów danych na cal kwadratowy. Pozwala to na wyprodukowanie taśmy po pojemności 330 TB. Produkt taki ma trafić na rynek w 2026 roku. Teraz Fujifilm informuje o osiągnięciu gęstości zapisu rzędu 224 gigabitów na cal kwadratowy.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Teleskop Webba (JWST) od kilku tygodni przysyła wspaniałe zdjęcia przestrzeni kosmicznej. JWST może pracować nawet przez 20 lat i w tym czasie będzie badał też egzoplanety. Dzięki olbrzymiej czułości, dostarczy niedostępnych dotychczas informacji o świetle docierającym z ich atmosfer, co pozwoli określenie ich składu, historii i poszukiwanie śladów życia. Jednak, jak się okazuje, teleskop jest tak doskonały, że obecnie stosowane narzędzia mogą niewłaściwe interpretować przesyłane dane.
      Grupa naukowców z MIT opublikowała na łamach Nature Astronomy artykuł, w którym informuje, że obecnie używane przez astronomów narzędzia do interpretacji danych ze światła mogą dawać niewłaściwe wyniki w przypadku JWST. Chodzi konkretnie o modele nieprzezroczystości, narzędzia opisujące, jak światło wchodzi w interakcje z materią w zależności od jej właściwości. Mogą one wymagać znacznych zmian, by dorównać precyzji danym z JWST. Jeśli nie zostaną odpowiednio dostosowane to – jak ostrzegają autorzy badań – informacje dotyczące takich właściwości atmosfer egzoplanet jak temperatura, ciśnienie i skład mogą różnić się od rzeczywistych o cały rząd wielkości.
      Z punktu widzenia nauki istnieje olbrzymia różnica, czy np. woda stanowi 5% czy 25% składu. Obecne modele nie są w stanie tego odróżnić, stwierdza profesor Julien de Wit. Obecnie używany przez nas model interpretujące dane ze spektrum światła nie przystaje precyzją i jakością do danych, jakie napływają z Teleskopu Webba. Musimy rozwiązać ten problem, wtóruje mu student Prajwal Niraula.
      Nieprzezroczystość określa, na ile łatwo foton przechodzi przez badany ośrodek, jak jest absorbowany czy odbijany. Interakcje te zależą też od temperatury i ciśnienia ośrodka. De Wit mówi, że obecnie używany najdoskonalszy model badania nieprzezroczystości bardzo dobrze się sprawdził w przypadku takich instrumentów jak Teleskop Hubble'a. Teraz jednak weszliśmy na kolejny poziom precyzji danych. Wykorzystywany przez nas sposób ich interpretacji nie pozwoli nam wyłapać drobnych subtelności, które mogą decydować np. o tym, czy planeta nadaje się dla życia czy nie.
      Uczeni z MIT po analizie najpowszechniej używanego obecnie modelu nieprzezroczystości stwierdzili, że jego wykorzystanie do danych z Webba spowoduje, iż trafimy na „barierę precyzji”. Model ten nie będzie na tyle dokładny, by stwierdzić, czy temperatura na planecie wynosi 27 czy 327 stopni Celsjusza, a stężenie jakiegoś gazu w atmosferze to 5 czy 25 procent.
      Wit i jego zespół uważają, że aby poprawić obecnie używane modele konieczne będzie przeprowadzenie więcej badań laboratoryjnych, obliczeń teoretycznych oraz poszerzenie współpracy pomiędzy specjalistami z różnych dziedzin, szczególnie astronomami i ekspertami od spektroskopii.
      Możemy wiele zrobić, jeśli będziemy dobrze rozumieli, jak światło wchodzi w interakcje z materią. Dobrze rozumiemy warunki panujące wokół Ziemi. Jednak tam, gdzie mamy do czynienia z innymi typami atmosfery, wszystko się zmienia. A teraz dysponujemy olbrzymią ilością danych o coraz lepszej jakości, więc istnieje ryzyko błędnej interpretacji, wyjaśnia Niraula.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Z Teleskopu Webba na Ziemię zaczęły trafiać pierwsze zdjęcia przestrzeni kosmicznej oraz dane spektroskopowe. Gdy będziemy oglądać fascynujące obrazy warto pamiętać, że pochodzą one z urządzenia, które znajduje się niemal 3000 razy dalej od Ziemi niż Teleskop Hubble'a. Warto więc dowiedzieć się, jak do nas trafiły.
      Znaczna odległość Webba od Ziemi oznacza, że sygnał musi przebyć długą drogę, zanim do nas trafi, a cały system komunikacyjny musi działać naprawdę dobrze, gdyż nie przewiduje się misji serwisowych do Webba. Jeśli więc komunikacja zawiedzie, będziemy mieli w przestrzeni kosmicznej całkowicie bezużyteczny najdoskonalszy teleskop w idealnym stanie.
      Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST) jest pierwszą misją kosmiczną, która wykorzystuje pasmo Ka do przesyłania tak dużej ilości danych. Już na etapie projektowania zdecydowano o wykorzystaniu Ka, części większego pasma K.
      Webb wysyła na Ziemię dane w paśmie o częstotliwości 25,9 Ghz, a prędkość transmisji może dochodzić do 28 Mb/s. Tak duża prędkość jest niezbędna, gdyż JWST może zebrać do 57 GB danych na dobę, chociaż rzeczywista ilość danych będzie zależała od zaplanowanych obserwacji. Dla porównania, Teleskop Hubble'a (HST) zbiera każdej doby nie więcej niż 2 GB danych.
      Pasmo Ka wybrano, gdyż kanałem tym można przesłać więcej danych niż powszechnie wykorzystywanymi w komunikacji kosmicznej pasmami X (7–11 GHz) czy S (2–4 GHz). Dodatkowo przeciwko wykorzystaniu pasma X przemawiał fakt, że antena pracująca w tym zakresie musiałaby być na tyle duża, że teleskop miałby problemy z utrzymaniem wysokiej stabilności, niezbędnej do prowadzenia obserwacji.
      Szybki transfer danych jest niezbędny na potrzeby przesyłania informacji naukowych. Webb korzysta też z dwóch kanałów pasma S. Jeden z nich, o częstotliwości 2.09 GHz to kanał odbiorczy, pracujący z prędkością 16 kb/s. Służy on do wysyłania do teleskopu poleceń dotyczących zaplanowanych obserwacji oraz przyszłych transmisji danych. Za pomocą zaś drugiego kanału, 2.27 GHz, pracującego w tempie 40 kb/s, Webb przysyła na Ziemię informacje dane inżynieryjne, w tym informacje o kondycji poszczególnych podzespołów.
      Łączność pomiędzy Ziemią a teleskopem nie jest utrzymywana przez 24 godziny na dobę. Dlatego też JWST musi przechowywać dane na pokładzie, zanim je nam przyśle. Magazynem danych jest 68-gigabajtowy dysk SSD, którego 3% pojemności zarezerwowano na dane inżynieryjne. Gdy już Webb prześle dane na Ziemię, oczekuje na potwierdzenie, że dotarły i wszystko z nimi w porządku. Dopiero po potwierdzeniu może wykasować dane z dysku, by zrobić miejsce na kolejne informacje. Specjaliści z NASA spodziewają się, że za 10 lat pojemność dysku, z powodu oddziaływania promieniowania kosmicznego, zmniejszy się do około 60 GB.
      Dane z Teleskopu Webba są odbierane na Ziemi przez Deep Space Network. DSN korzysta z trzech kompleksów anten znajdujących się w pobliżu Canberry, Madrytu i Barstow w Kalifornii. Z DNS korzysta wiele innych misji, w tym Parker Solar Probe, TESS czy Voyagery. Dlatego też JWST musi dzielić się z nimi ograniczonym czasem korzystania z anten. Wszystko to wymaga starannego planowania. Czas, w którym dana misja będzie mogła korzystać z anten DSN jest planowany z wyprzedzeniem sięgającym 12-20 tygodni. Wyjątkiem była sytuacja, gdy Teleskop Webba przygotowywał się do pracy, rozkładał poszczególne podzespoły, uruchamiał instrumenty, gdy były one sprawdzane i kalibrowane. Większość z tych czynności wymagała komunikacji w czasie rzeczywistym, wówczas więc Webb miał pierwszeństwo przed innymi misjami.
      Inżynierowie pracujący przy systemie komunikacji przykładali szczególną uwagę do jego niezawodności. Wiedzieli, że jeśli oni popełnią błąd, cała praca kolegów z innych zespołów pójdzie na marne. System komunikacji musi działać idealnie. Dlatego też wybrali znane rozwiązanie i odrzucili co najmniej dwie propozycje wykorzystania eksperymentalnej komunikacji laserowej.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas zakończonego właśnie sezonu 2021/22 ogólnopolskiej Akcji Karmnik studenci z Koła Naukowego Biologów Uniwersytetu w Białymstoku (UwB) zaobrączkowali najwięcej ptaków. Jak podkreślono w komunikacie uczelni, jeszcze jeden osobnik - i byłby okrągły tysiąc. W ich sieci ornitologiczne schwytały się też rekordowe liczby czyżów, dzwońców i grubodziobów.
      XVI edycja akcji rozpoczęła się 4 grudnia, a zakończyła wraz z lutym. Zgłosiły się liczne drużyny karmnikowe, które co 2 tygodnie prowadziły odłowy. Zaplanowano je na 4-5 oraz 18-19 grudnia, 1-2, 15-16 i 29-30 stycznia, a także na 12-13 i 26-27 lutego.
      W sieci ornitologiczne studentów z UwB wpadło 1318 ptaków, z czego 999 nie miało jeszcze obrączek. Oprócz tego odnotowano 319 kolejnych odłowów. Były to tzw. retrapy i kontrole, a więc osobniki, którym kiedyś założono obrączki przy studenckich karmnikach albo w innych miejscach.
      Ptakom sprzyjają ogródki, łagodna zima i miejska wyspa ciepła
      Wg dr. Krzysztofa Deoniziaka, opiekuna sekcji ornitologicznej Koła Naukowego Biologów, istnieje parę przyczyn, dla których w pobliżu kampusu UwB odławia się tyle ptaków. Po pierwsze, nieopodal znajdują się zarówno pozostałości, jak i nadal użytkowane duże ogrody działkowe. Ptaki mogą tu znaleźć sporo pokarmu i odpocząć podczas migracji. Po drugie, z powodu łagodnej zimy dochodzi do pewnych zaburzeń w migracjach ptaków. Brak stałej i grubej pokrywy śnieżnej nie zmusza ich do dalekiej wędrówki na zimowiska. A obszary miejskie (chociażby z powodu wspomnianych wcześniej działek i przydomowych ogrodów) są atrakcyjnym żerowiskami.
      Nie bez znaczenia jest też wpływ miejskiej wyspy ciepła. Skoro ptaki mogą przetrwać tutaj, niektórym gatunkom zwyczajnie nie kalkuluje się wędrówka na południe lub zachód kontynentu.
      Statystyki żaków z Białegostoku
      Gdy przyjrzymy się statystykom, okaże się, że Koło Naukowe Biologów UwB (Koło Naukowe Biologów UwB i przyjaciele) złapało w sieci 14 gatunków. Niekwestionowane 1. miejsce przypadło bogatkom (387). Na drugim miejscu uplasowały się czyże (273), a na trzecim dzwońce (136). Tuż za podium znalazły się zaś grubodzioby (116). Spośród liczniej reprezentowanych gatunków warto wymienić jeszcze modraszkę (64).
      Jak wspominaliśmy na początku, odłowy czyżów, dzwońców i grubodziobów okazały się rekordowe w skali kraju.
      Stali bywalcy i rzadko odławiane gatunki
      Co ciekawe, niektóre osobniki regularnie pojawiają się przy studenckich karmnikach. Pewną bogatkę zaobrączkowano, na przykład, w 2017 r., a później odłowiono ponownie aż 5-krotnie. Innym powracającym przypadkiem jest dzięcioł duży, który został zaobrączkowany w 2016 r. i wpadł w sieci ornitologiczne jeszcze 2-krotnie (rok później i w 2021 r.).
      W nasze sieci w tym sezonie wpadały również ciekawe, rzadko odławiane gatunki. Np. dwie czeczotki, które nie złapały się nigdzie indziej w Polsce, dzięcioł średni, krogulec. Były też cztery zięby - ptaki, które jeszcze kilka lat temu raczej odlatywały na południe. Teraz obserwujemy je u nas zimą i odławiamy coraz częściej, co pokazuje zachodzące zmiany klimatyczne – opowiada Anna Winiewicz, prezeska Koła Naukowego Biologów UwB.
      Podsumowanie sezonu 2021/22
      Na witrynie Akcji Karmnik można się zapoznać zarówno z wynikami zbiorczymi, jak i ze statystykami poszczególnych odłowów. W tym sezonie złapaliśmy ponad 11.000 [11.620] ptaków z 37 gatunków! Samych bogatek trafiło się ponad 4 tysiące, modraszek ponad tysiąc. Dzwoniec wylądował na czwartym miejscu, zaraz za czyżami - ponad 400 osobników obu gatunków. Piątym najchętniej przylatującym do karmnika ptakiem był grubodziób. Zabrakło dwóch grubków, aby było 400. Mieliśmy tylko dwa ptaki z zagranicy. Trafiło się parę ciekawych ptaków, jak srokosz i sroka, ale w przyszłym sezonie będą już wliczone w listę ptaków karmnikowych - podsumowano.
      W ramach Akcji Karmnik ptaki obrączkuje się pod okiem licencjonowanych obrączkarzy. Poza tym są one mierzone i opisywane. Dzięki temu można zbierać dane ujawniające skład gatunkowy i liczebność ptaków przylatujących do karmników w różnych regionach kraju.
      Dane ornitologiczne trafią do Stacji Ornitologicznej Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Gdańsku.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na University of Central Florida powstał pierwszy w historii oscyloskop optyczny. Urządzenie może zrewolucjonizować technologie komunikacyjne, od smartfonów po internet. Skonstruowane na UCF urządzenie mierzy pole elektryczne światła zamieniając oscylacje światła w sygnał elektryczny.
      Dotychczas pomiary pola elektrycznego światła były poważnym problemem ze względu na olbrzymie tempo jego oscylacji. Najbardziej zaawansowane techniki pomiarowi, wykorzystywane w urządzeniach elektronicznych i telekomunikacyjnych, pozwalają na pomiar częstotliwości rzędu gigaherców. Pokrywa to spektrum radiowe i mikrofalowe promieniowania elektromagnetycznego. Jednak światło oscyluje ze znacznie większa częstotliwością. Możliwe jest więc upakowanie w nim znacznie większej ilości informacji niż robimy to obecnie. Jednak nie dysponujemy narzędziami, które by to umożliwiały. Obecne oscyloskopy dokonują uśrednionych pomiarów w ramach impulsu światła. Nie potrafią odróżnić poszczególnych dolin i grzbietów fali. Gdybyśmy zaś byli w stanie mierzyć pojedyncze doliny i grzbiety, moglibyśmy kodować w nich informacje
      Dzięki włóknom optycznym możemy korzystać ze światła do przesyłania informacji, ale wciąż jesteśmy ograniczeni prędkością oscyloskopów, mówi profesor Michael Chini. Nasz oscyloskop optyczny może zwiększyć prędkość przekazywania informacji nawet o około 10 000 razy.
      Uczeni z Florydy zbudowali swoje urządzenie i zaprezentowali jego możliwości dokonując w czasie rzeczywistym pomiarów pól elektrycznych indywidualnych impulsów światła laserowego. W kolejnym etapie badań będą chcieli sprawdzić, gdzie leży nieprzekraczalna granica prędkości pomiaru przy wykorzystaniu ich techniki.
      Swoje badania naukowcy opisali na łamach Nature Photonics.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dr Robert Klimek, redaktor pisma Masovia, odkrył w archiwum Geheimes Staatsarchiv Preußischer Kulturbesitz w Berlinie-Dahlem najstarszą znaną mapę szczegółową z obszaru dzisiejszych Mazur. Rękopiśmienna mapa przestawia drogę wodą z Ryna przez Wielkie Jeziora Mazurskie i rzekę Pisę aż do granicy zakonu krzyżackiego (Księstwa Prus) z Mazowszem. Specjalista ujawnił, że w katalogu opracowanym przez Winfrieda Blissa nosi ona tytuł Spirding-See (czyli jezioro Śniardwy) i jest datowana na XVI w. Nie znamy ani jej autora, ani zleceniodawcy.
      Ta mapa nie była do tej pory znana w świecie naukowym. Wygląda na to, że jest to najstarsza mapa szczegółowa z obszaru dzisiejszych Mazur. Od kilku lat zajmuję się naukowo i kolekcjonersko starymi mapami Prus. Prześledziłem wszystkie archiwalia w Berlinie, w Polsce i nie znalazłem starszej - podkreślił dr Klimek w wypowiedzi dla PAP-u.
      Mapa w kształcie leżącej litery L
      Mapa ma kształt leżącej litery L i wymiary 210 (dłuższe ramię)x108 (krótsze ramię)x30 cm (wysokość). Znajdują się na niej odręczne napisy nazw. W artykule opublikowanym na łamach najnowszego numeru pisma regionalno-historycznego Masovia (t. XVII) wyjaśniono, że dłuższe ramię mapy przedstawia w jednej linii jeziora: Ryńskie, Tałty, Mikołajskie, Śniardwy i Roś, krótsze zaś – rzekę Pisę do granicy zakonu krzyżackiego z Mazowszem. Opisywana mapa nie posiada skali czy róży wiatrów i należy do kategorii prymitywnych szkiców kartograficznych, na których występują tylko schematyczne zarysy jezior, rzek oraz napisy objaśniające.
      Z lewej strony pierwszą zaznaczoną miejscowością jest Ryn (Reÿnn); znajdował się tu zamek, w którym urzędowali komturzy. Położenie zamku skutkowało powstaniem floty statków rzecznych. Na omawianej w artykule mapie jeziora Ryńskie i Tałty tworzą jeden zbiornik. W tej części mapy podano, że odległość z Ryna do Mikołajek (Sant Niklaus) to 3 mile (1 mila wynosiła 7776 m). W Mikołajkach zaznaczono most. Został on wzniesiony nad cieśniną łączącą jeziora Tałty i Mikołajskie. Po raz pierwszy wymieniano go w źródłach z 1516 r. Most w Mikołajkach zaznaczono również na mapie Prus Kaspra Hennenbergera (1576).
      Choć mapa przedstawia Śniardwy (Sehe Sperde), kształt jeziora odbiega od rzeczywistego: zbiornik jest nieproporcjonalnie wydłużony i wąski. Na wizerunku jeziora ponownie umieszczono odległość w milach: poinformowano, że Mikołajki i Kwik (quickke), wieś z przeciwległego, wschodniego, brzegu jeziora, dzieli odległość 4 mil. Zaznaczono także i opisano jeziora połączone ze Śniardwami: Łuknajno (Der Sehe Lucknaynnen), Seksty (Der Sehe Sexten), Tuchlin (Der Sehe Tüchlinn) i Warnołty (Der Sehe Warnarlt). W miejscu, gdzie ze Śniardwami łączy się Tyrkło, zaznaczony jest kolejny most - Die brücke in alter burgk ("most przy starym zamku") - który prowadził do nieistniejącego zamku w Okartowie (w 1378 r. zniszczył go Kiejstut). Co ciekawe, cieśniny łączące Łukajno i Tuchlin ze Śniardwami nazwano na mapie rzekami. Wąskie przesmyki między jeziorami zapewne obfitowały w ryby, które przez nie migrowały. Prawdopodobnie, aby zabronić w tych miejscach mieszkańcom okolicznych wsi wolnych połowów i stawiania sieci rybackich, cieśniny po prostu nazwano rzekami.
      Z jeziora Śniardwy szlak przechodził rzeką Wyszką do jeziora Białoławki (der sehe bialelafken). Na rzece zaznaczono 3 zapory. Były to zapewne przepusty, które miały za zadanie z jednej strony powstrzymać wylewy rzek, a z drugiej (dzięki spiętrzeniu wód i ograniczeniu rozlewisk) stworzyć lepsze warunki do żeglugi. Co ważne, zatrzymywały one także zagrażające łodziom wędrujące mielizny. Z jeziora Białoławki płynęło się rzeką Wilkus do jeziora Kocioł (der sehe Kessel). Tu również widoczne są urządzenia hydrotechniczne. Wypływa z tego wniosek, że Wyszka i Wilkus były przystosowane do transportu rzecznego. Z jeziora Kocioł płynęło się dalej rzeką Pilchen do jeziora Roś, nazywanego również Warszawskim (der sehe Warsavi).
      Krótsze ramię omawianej mapy przedstawia Pisę od miejsca jej wypływu z jeziora Roś do ujścia rzeki Wincenty. Autor zaznaczył na Pisie aż 36 przepustów. Na mapie widać też 10 zatok rozlewiskowych, zapewne starorzeczy. Poniżej wypływu Pisy z jeziora Roś zaznaczono Pisz, Johannisburgk, zaś w środkowym biegu rzeki, nad jednym z rozlewisk, pewien kamień – Das Stein. Ostatni zapis na mapie dotyczy rzeki Wincenty – das flußlein Wincenta. To właśnie na niej w latach 1335–1341 została ustalona granica między zakonem krzyżackim a Mazowszem, chociaż na przestrzeni XIV i XV w. ulegała ona jeszcze pewnym zmianom.
      Podstawowy cel mapy: pokazanie drogi wodnej z Ryna przez Pisz i rzeką Pisą do granicy z Mazowszem
      Podstawowym zadaniem mapy było pokazanie drogi wodnej z Ryna przez Pisz i rzeką Pisą do granicy z Mazowszem. O jej znaczeniu komunikacyjnym świadczą 1) zaznaczenie mostów w Mikołajkach i Okartowie oraz 2) podawanie odległości w milach. Jak już wcześniej wspominaliśmy, mapa przedstawia liczne obiekty hydrotechniczne (przepusty) na wodach płynących; są one widoczne np. na rzece Wyszce i Pisie.
      Opisywana droga jest wspominana w XIV-wiecznej kronice krzyżackiej Wiganda z Marburga. W 1379 r. wielki mistrz Winryk von Kniprode postanowił opłynąć ziemie zakonu. Swoją podróż rozpoczął w Rynie, skąd udał się do zamku w Piszu. Następnie przepłynął Narwią i Wisłą do Torunia. W 1393 r. wielki marszałek zakonny Werner von Tettingen wyruszył drogą wodną z wyprawą wojenną na Grodno. Dużo wskazuje więc na to, że w średniowieczu ten fragment drogi wodnej był często wykorzystywany. Jeszcze w XVI w. na Pisie nie tylko budowano przepusty, ale i usuwano głazy i pnie z dna oraz karczowano przybrzeżne zarośla; można się domyślać, że działania te miały poprawić warunki żeglugowo-transportowe. Z biegiem lat Pisa utraciła jednak znaczenie. Na mapie geodety i kartografa Józefa Naronowicza-Narońskiego (Narońskiego) z 1660 r. jest to silnie meandrująca rzeka z licznymi wyspami i nieregularnym korytem.
      Najstarsze zabytki kartograficzne
      Dr Klimek tłumaczy, że najstarszymi zabytkami kartograficznymi, które obejmują teren dzisiejszych ziem pruskich, są 2 szkice z kodeksu Sędziwoja z Czechła, pochodzącego z czasów rokowań polsko-krzyżackich w latach 1465-66. Nie są one uznawane za mapy czy plany, bo są wykonane niestarannie i zawierają znaczne błędy w zakresie położenia poszczególnych obiektów. W 1526 r. powstała co prawda pierwsza mapa Polski Bernarda Wapowskiego, jednak została ona zniszczona w wyniku pożaru drukarni. W okresie międzywojennym XX wieku odnalezione zostały dwa niewielkie fragmenty tej mapy, ale nie obejmowały one obszaru dzisiejszych Mazur.
      W przypadku naszej archiwalnej mapy wiadomo, że najmłodsza z zaznaczonych wsi - Szczechy - pochodzi z 1519 r.  Na mapie brakuje założonych nieco później miejscowości, takich jak Łupki (1555) oraz Imionek (1557). Wniosek jest więc taki, że mapa powstała po 1519 r. Nie jest wykluczone, że wykonano ją jeszcze za czasów zakonu krzyżackiego, chociaż bardziej prawdopodobne jest, że powstała już po jego sekularyzacji, czyli po 1525 r. Dokładniejszy wiek mapy datowanej przez Blissa na XVI w. można by poznać dzięki datowaniu radiowęglowemu papieru.
      Dr Robert Klimek prowadzi badania interdyscyplinarne nad historią średniowieczną Prus. Łączy analizę źródeł historycznych z archeologią, kartografią i toponimią. Jest pasjonatem geografii historycznej dawnych ziem pruskich i starych map, a także autorem ponad 60 publikacji naukowych.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...