Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Rybackie mocarstwo ludu Calusa

Rekomendowane odpowiedzi

Lud Calusa przez wieki dominował nad południową częścią Florydy. Wpływy i władza Calusa rozciągały się daleko poza ich terytorium. Posiadali odpowiednią siłę militarną, byli w stanie handlować z uznającymi ich zwierzchnictwo plemionami i zbierać od nich daniny. Calusa wznosili olbrzymie budynki i kopali imponujące kanały szerokości autostrad. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że gospodarka Calusa nie opierała się na rolnictwie, a na rybołówstwie.

Podobnie jak inne ekspansywne kultury Calusa potrzebowali nadwyżek żywności, chociażby po to, by utrzymać ludzi pracujących przy imponujących przedsięwzięciach budowlanych. Nie mówiąc już o tym, że nadwyżki były potrzebne do uprawiania długodystansowego handlu na odległość setek kilometrów.

Specjalistów od dawna zastanawiało, jak nadbrzeży lud, którego głównymi składnikami diety były ryby i owoce morza, a który poza tym zajmował się zbieractwem, mógł w subtropikalnym klimacie handlować rybami. Okazuje się, że odpowiedzią są celowo odgrodzone fragmenty estuariów rzecznych, które służyły jako tymczasowe baseny do przechowywania żywych ryb. Pozyskiwane z nich ryby były jedzone świeże, ale również suszone i wędzone, dzięki czemu nadawały się do długotrwałego przechowywania. Największa z takich konstrukcji liczy ponad 3300 metrów kwadratowych i jest otoczona wałem o wysokości dochodzącej do 1 metra.

Tym, co czyni lud Calusa wyjątkowym jest fakt, że większość społeczeństw, które osiągnęły ten stopień złożoności i takie wpływy to społeczeństwa rolnicze. Przez dług czas sądzono, że społeczności opierające się na połowach ryb, łowiectwie lub zbieractwie są mniej zaawansowane. Jednak podczas ostatnich 35 lat naszej pracy wykazaliśmy, że Calusa stworzyli złożone społeczeństwo posługujące się zaawansowaną architekturą i religią, które miało siły zbrojne, specjalistów z różnych dziedzin, handel długodystansowy i było społecznie zróżnicowane. A wszystko to bez uprawy ziemi, mówi William Marquardt, emerytowany kurator South Florida Archeology and Ethnograpy we Florida Museum of Natural History.

Marquardt brał udział w pracach grupy Victora Thompsona, dyrektora Laboratorium Archeologii na University of Georgia. Naukowcy badali dwa odgrodzone obszary położone na południowym-zachodzie wyspy Mound Key, na której przez około 500 lat znajdowała się stolica Calusów.

Widoczne do dzisiaj konstrukcje zbudowano po bokach wielkiego kanału o długości ponad 600 metrów, którego średnia szerokość przekracza 30 metrów. Kanał przecina wyspę na pół. Obie konstrukcje są otwarte na kanał. Prawdopodobnie dzięki temu Calusa mogli zagonić tam ryby, a następnie zamknąć ogrodzony teren wrotami lub siecią. Budowa takich tymczasowych basenów i przetrzymywanie w nich ryb wymagały wiedzy inżynieryjnej, wiedzy o dziennych i sezonowych pływach, a także wiedzy z hydrologii i biologii różnych gatunków ryb, podkreślają naukowcy.

Szczegółowe badania ujawniły istnienie dodatkowych stoków, rodzaju ramp, którymi prawdopodobnie transportowano ryby. W pobliżu znaleziono dowody na istnienie stanowisk, w których palono ogień. To prawdopodobnie tam wędzono i suszono ryby. Dzięki datowaniu radiowęglowemu wiemy, że struktury te powstały w latach 1300–1400 naszej ery. Budowano je zatem podczas drugiej fazy budowy imponującej siedziby władcy, która – jak wynika z hiszpańskich dokumentów – mogła pomieścić 2000 osób. Warto tutaj wspomnieć, że około 1250 roku doszło do spadku poziomu oceanów, co mogło mieć wpływ na populację ryb i mogło zainspirować Calusa do stworzenia wspomnianych basenów.

Znalezione szczątki wskazują, że Calusa przetrzymywali ryby z rodziny mugilowatych, śledze oraz gatunek Lagodon rhomboides. Z kolei szare osady bogate w materię organiczną wskazują na słabą cyrkulację wody w basenach. Mogła ona być w pewnym stopniu wymieniana podczas wysokiej fali.

Nie wiemy dokładnie, jak to działało, ale sądzimy, że było to krótkoterminowe przechowywanie ryb, na okres liczony w godzinach czy kilku dniach, ale nie w miesiącach, mówi Marquardt.

Naukowcy już wcześniej przypuszczali, że widoczne konstrukcje mogły służyć przechowywaniu ryc, jednak dopiero teraz zostały one szczegółowo zbadane, a ich datowanie porównano z datowaniem innych budowli ludu Calusa.

O Calusa mamy niewiele informacji. Wiemy, że ich społeczeństwo było podzielone, że istniała tam warstwa wyższa. Lud miał kilku liderów. Był wśród nich władca, wódz wojenny oraz główny kapłan. Wszystkie te informacje pochodzą od Hiszpanów. Wiemy, że w 1564 roku głównym kapłanem był ojciec aktualnego władcy, a wodzem wojennym był jego kuzyn. Hiszpanie udokumentowali też cztery przypadki sukcesji. Po niewymienionym z imienia władcy na tronie zasiadł jego brat Senquene, następnie władza przeszła w ręce jego syna Carlosa (Hiszpanie notowali większość imion w formie hiszpańskiej), po Carlosie rządził jego kuzyn Felipe, a po Felipe kolejny kuzyn Carlosa, Pedro. Hiszpanie twierdzą też, że wódz za żonę brał swoją siostrę. Jednak Marquardt uważa, że doszło tu do nieporozumienia. Zdaniem uczonego wódz miał za żonę brać „siostrę z klanu”. Małżeństwa służyły też wzmocnieniu więzi z podwładnymi. Wódz brał za żonę kobiety z podbitych i sprzymierzonych ludów. Wiemy też, że Carlos zaoferował swoją siostrę jednemu z hiszpańskich odkrywców.

Callusa żyli w wielkich wspólnych dwupiętrowych domach. Wspomniana już siedziba władcy mogła, według Hiszpanów, z łatwością pomieścić 2000 osób. Siedziba władcy, a prawdopodobnie i inne wspólne domy, były budowane na szczytach specjalnie usypanych kopców.

Pierwszym Europejczykiem, który w 1521 roku skontaktował się z Calusa był słynny Juan Ponce de Leon. Osiem lat później Ponce de Leon zginął z rąk Calusa. Najbardziej szczegółowe i najcenniejsze informacje o Calusa mamy z relacji Hernando de Escalante Fontanedy, którego okręt rozbił się u wybrzeży Florydy. Trzynastoletniemu chłopcu darowano życie i przez 17 kolejnych lat żył on wśród różnych plemion na południu Florydy.

W XVIII wieku Calusa zostali zdziesiątkowani przez epidemię oraz przez najazdy plemion uzbrojonych przez Anglików w broń palną. Sami Calusa, którzy izolowali się od Białych, broni palnej nie posiadali. W ciągu kilkudziesięciu lat Calusa wyginęli.

Z pracą Ancient engineering of fish capture and storage in southwest Florida można zapoznać się na łamach PNAS.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przyzwyczajeni jesteśmy myśleć, że historia ludzkości to historia postępu. Jednym z najważniejszych wydarzeń w historii ludzkości jest przejście z łowiecko-zbierackiego trybu życia, do uprawy roli. Tymczasem badania przeprowadzone na Filipinach wskazują, że łowcy-zbieracze, którzy przeszli na rolnictwo, pracują o 10 godzin w tygodniu dłużej. To zaś każe nam zapytać, czy to na pewno postęp, a jeśli tak, to czemu postęp ma służyć. Okazało się też, że zaadaptowanie rolnictwa najbardziej wpłynęło na życie kobiet.
      Antropolog Mark Dyble z University of Cambridge i jego koledzy przez dwa lata żyli wśród Aetów, niewielkiej populacji łowców-zbieraczy zamieszkujących północne Filipiny, którzy stopniowo adaptują rolnictwo.
      Każdego dnia pomiędzy godzinami 6 a 18 naukowcy zapisywali, co robią ich gospodarze, a badania takie prowadzili wśród 10 różnych społeczności Aetów. Stworzyli w ten sposób szczegółowy zapis zajęć 359 osób. Odnotowywali kiedy ludzie ci odpoczywali, kiedy zajmowali się dziećmi, kiedy wykonywali obowiązki domowe i kiedy pracowali poza domem. Część badanych społeczności Aetów prowadzi wyłącznie gospodarkę zbieracko-łowiecką, a część zajmuje się zbieractwem i uprawą ryżu.
      Badania, których wyniki opublikowano właśnie w Nature Human Behaviour wskazują, że im bardziej Aetowie angażują się w rolnictwo i działalność niepowiązaną ze zbieractwem, tym ciężej pracują i mniej mają czasu na odpoczynek. Obliczono, że Aetowie, którzy skupiają się głównie na rolnictwie pracują przez 30 godzin tygodniowo, zaś ci, którzy pozostali przy gospodarce zbieracko-łowieckiej pracują 20 godzin tygodniowo. Uczeni odkryli, że tak drastyczna różnica wynika przede wszystkim z faktu, że tam, gdzie zaadaptowano rolnictwo, kobiety zostały oderwane od obowiązków domowych by pracować w polu. Kobiety żyjące w społecznościach zajmujących się rolnictwem mają o połowę mniej czasu na wypoczynek, niż kobiety łowców-zbieraczy.
      Przez długi czas uważano, że przejście na rolnictwo oznacza postęp, gdyż pozwoliło to ludziom na porzucenie ciężkiego i niepewnego trybu życia. Jednak od samego początku badań antropologicznych nad łowcami-zbieraczami zaczęto kwestionować to przekonanie wskazując, że łowcy-zbieracze mają dużo wolnego czasu. Nasze badania dostarczają najmocniejszych dowodów na poparcie tej hipotezy, mówi Dyble.
      Średnio wszyscy Aetowie spędzali 24 godziny tygodniowo na pracy poza domem, około 20 godzin tygodniowo na obowiązkach domowych i około 30 godzin tygodniowo na odpoczynku za dnia. Jednak podział tego czasu był mocno zróżnicowany.
      Zarówno kobiety i mężczyźni mieli najmniej czasu wolnego gdy byli w wieku około 30 lat. Im byli starsi, tym więcej wolnego mieli. Istniały też różnice pomiędzy płciami. Kobiety spędzały mniej czasu na pracy poza domem, a więcej na pracach domowych i opiece nad dziećmi. Miały tyle samo czasu wolnego co mężczyźni. Jednak przejście na rolnictwo miało nieproporcjonalny wpływ na życie kobiet.
      Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że pracą w polu jest łatwiej się dzielić niż polowaniem czy łowieniem ryb. Niewykluczone jednak, że istnieje jakaś inna przyczyna, dla której mężczyźni nie są gotowi lub zdolni do spędzania większej ilości czasu na pracy w polu. To wymaga dalszych badań, stwierdza Dyble.
      Przypomnijmy, że rolnictwo pojawiło się przed ponad 12 000 laty, a około 5000 lat temu zdominowało ludzką działalność. Współautorka badań, doktor Abigail Page, antropolog z London School of Hygiene and Tropical Medicine mówi: Musimy być bardzo ostrożni ekstrapolując dane na temat współczesnych łowców-zbieraczy na prehistoryczne społeczności. Jeśli jednak pierwsi rolnicy naprawdę musieli pracować ciężej, by się utrzymać, to powstaje ważne pytanie – dlaczego ludzie zaadaptowali rolnictwo?.
      Uczona zauważa też, że ilość czasu wolnego, jaki mają Aetowie do dowód na wydajność gospodarki łowiecko-zbierackiej. Tak dużo wolnego pozwala również wyjaśnić, w jaki sposób społeczności łowiecko-zbierackie są w stanie nabyć tak wiele wiedzy i umiejętności w czasie własnego życia oraz życia kolejnych pokoleń.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Piła drobnozębna to krytycznie zagrożony gatunek ryb z rodziny piłowatych. Na skraj zagłady sprowadzili ją ludzie, którzy powszechnie poławiali rybę dla celów konsumpcyjnych oraz ozdobnych. Obecnie zwierzęta giną głównie wskutek przypadkowego złapania w sieci oraz zanieczyszczenia ujść rzek i niszczenia lasów namorzynowych. Naukowcy z University of Florida poinformowali właśnie o schwytaniu, oznakowaniu i wypuszczeniu 4-metrowej samicy Pristis pectinata. To najbardziej na północ oznakowany przedstawiciel tego gatunku od 30-40 lat, mówi Gavin Naylor z Florida Museum of Natural History. Uczeni mają nadzieję, że schwytanie piły w tym miejscu to znak, że gatunek powoli się odradza.
      Ryba ta, podobnie jak inne piłokształtne, jest żyworodna. Młode dorastają i polują pod ochroną lasów namorzynowych. Te jednak są ciągle niszczone przez ludzi, przez co gatunek traci miejsca, w których może się rozmnażać. Obok przełowienia i polowania dla trofeów, stało się to największym problemem dla gatunku, którego populacja w ciągu XX wieku zmniejszyła się o 90%. Wielu ekspertów wątpi, czy gatunek jest w stanie jeszcze się odrodzić.
      Samicę schwytano podczas wyprawy, której celem było zbadanie populacji młodych rekinów w Zatoce Meksykańskiej. Gdy okazało się, że złapano piłę drobnozębną, naukowcy i studenci nie mogli wyjść ze zdumienia. Nikt nie spodziewał się przedstawiciela tak rzadkiego gatunku i to tak daleko na północy. Załoga musiała wrócić, wraz z rybą umocowaną do burty, na ląd, by zabrać znacznik, który nie byłby potrzebny, gdyby złapano rekina. Umieszczono go na ciele zwierzęcia, dzięki czemu można je będzie śledzić przez 10 lat.
      Naukowcy zauważyli na ciele ryby blizny po rytuałach godowych. Niewiele wiemy o rozmnażaniu piłowatych, ale blisko spokrewnione z nimi rekiny i płaszczki odbywają gody, w czasie których samce gryzą samice po płetwach. Ślady po godach to dobry znak. Tym bardziej, że piły drobnozębne mają bardzo długi cykl rozrodczy. Na świat przychodzi 7–14 młodych, które przez wiele lat nie osiągają dojrzałości płciowej. To jeden z powodów, dla którego można wątpić w odrodzenie gatunku po jego zdziesiątkowaniu przez ludzi. Dla mnie pozytywnym znakiem jest fakt, że złapaliśmy ją w historycznym habitacie, w którym zostały wytępione. Tak, jakby miały głęboko wrodzoną wiedzę, gdzie powinny powrócić, mówi Naylor.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Erozja gleby na środkowym zachodzie USA przebiega od 10 do 1000 razy szybciej od jej formowania się, informują naukowcy z University of Massachusetts. Dzięki... eksplodującym gwiazdom są oni pierwszymi, którzy dokładnie określili tempo naturalnej erozji gleby sprzed przybycia europejskich rolników. Odkrycie to ma olbrzymie znaczenie zarówno dla globalnego bezpieczeństwa żywnościowego, zapobiegania zmianom klimatycznym, jak i dla polityki.
      Do określenia naturalnej erozji gleby naukowcy wykorzystali rzadki pierwiastek beryl-10. Pojawia się on w glebie, gdy wysokoenergetyczne cząstki z gwiazd eksplodujących w Drodze Mlecznej trafiają w skorupę ziemską. Rozbijają one obecny w glebie tlen, pozostawiając niewielkie ilości berylu-10, które można wykorzystać do zbadania średniego tempa erozji na przestrzeni tysięcy i milionów lat.
      Wybraliśmy się na 14 niewielkich dziewiczych obszarów prerii, które wciąż istnieją w stanach Iowa, Minnesota, Dakota Południowa, Nebraska i Kansas. Pobraliśmy rdzenie gleby datowane do ostatniej epoki lodowej. Przywieźliśmy do laboratorium i przesialiśmy glebę, by wyodrębnić poszczególne ziarna. Następnie usunęliśmy wszystko, co nie było kwarcem, a później przeprowadziliśmy proces chemicznego oczyszczania, dzięki któremu wyizolowaliśmy beryl-10. Uzyskana próbka zmieściłaby się na czubku szpilki, mówi profesor Isaac Larsen. Beryl wysłano następnie do laboratorium, gdzie specjaliści policzyli poszczególne atomy, co pozwoliło Larsenowi i jego kolegom dokładnie oszacować tempo erozji od epoki lodowej do dzisiaj.
      Dzięki temu po raz pierwszy wiemy, jakie jest naturalne tempo erozji gleby na Midweście. A skoro wiemy, jakie ono było zanim osiedlili się tutaj Europejczycy, wiemy też, jak współczesne rolnictwo przyspieszyło ten proces, dodaje Caroline Quarrier. Wyniki nie są optymistyczne. Średnie tempo erozji sprzed epoki rolnictwa wynosiło w badanych przez nas miejscach 0,04 mm na rok, mówi Larsen.
      Amerykański Departament Rolnictwa określa dopuszczalny limit erozji gleby na 1 mm/rok, czyli 25-krotnie większy niż poziom naturalny. Tymczasem w niektórych miejscach erozja jest aż 1000-krotnie szybsza niż naturalna. To zła wiadomość, gdyż górna warstwa gleby jest kluczowa dla rolnictwa. Degradacja gleb oznacza zmniejszenie plonów i olbrzymie straty gospodarcze.
      Autorzy badań uspokajają jednak, że nie powinniśmy wpadać w panikę. Istnieją bowiem znane i sprawdzone techniki uprawy, jak np. uprawa zerowa, o których wiadomo, że nie naruszają gleby w takim stopniu, jak uprawa płużna. Kluczowe jest zmniejszenie obecnego poziomu erozji do poziomu naturalnego, mówi Larsen.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Najstarsze dowody działalności rolniczej pochodzą z Żyznego Półksiężyca, regionu Bliskiego Wschodu, w którym ludzie zaczęli się osiedlać oraz udomawiać zwierzęta i rośliny przed 11 000 lat. Od ponad 100 lat toczy się debata na temat rozprzestrzeniania się rolnictwa na świecie, a jej podstawowe pytanie brzmi, czy rolnictwo rozprzestrzeniło się drogą wymiany kulturowej czy migracji?
      Dotychczas wiele dowodów genetycznych wskazywało na to, że pierwsi europejscy rolnicy byli potomkami społeczności łowiecko-zbierackich z Anatolii. Jednak najnowsze badania wskazują, że pochodzenia tych rolników nie można przypisać jednemu tylko regionowi.
      Wcześniejsze analizy wskazywały, że pierwsi neolityczni farmerzy różnili się pod względem genetycznym od innych ludzkich grup z tamtego okresu. Jednak niewiele było wiadomo o ich pochodzeniu. Teraz odkryliśmy, że pierwsi rolnicy Anatolii i Europy pochodzi od wymieszanych grup łowców-zbieraczy z Europy i Bliskiego Wschodu, mówi doktor Nina Marchi z Uniwersytetu w Bernie, jedna z głównych autorek najnowszych badań. Proces łączenia się tych grup rozpoczął się około 14 000 lat temu. Później nastąpił trwający tysiące lat okres ekstremalnego różnicowania genetycznego.
      Przeprowadzenie badań było możliwe dzięki połączeniu dwóch technik: pozyskania i analizy materiału genetycznego wysokiej jakości z prehistorycznych szkieletów oraz demograficznemu modelowaniu uzyskanych danych. Potrzebowaliśmy danych genetycznych najwyższej jakości, dzięki czemu mogliśmy zrekonstruować procesy demograficzne na przestrzeni ostatnich 30 000 lat, dodaje inny z autorów badań, Laurent Excoffier. To właśnie on, wraz z profesorem Joachimem Burgerem z Uniwersytetu Gutenberga w Moguncji i Danielem Wegmannem z Uniwersytetu we Fryburgu, zainicjował nowatorskie podejście do badań. Na potrzeby badań antropolodzy z Uniwersytetu Gutenberga pozyskali z każdego szkieletu około 20 000 razy więcej sekwencji DNA niż robi się do zwykle podczas tego typu prac.
      Zebranie i analiza materiału kostnego potrzebnego do badań trwały około 10 lat. Prace nad umieszczeniem wyników badań w kontekście historycznym koordynował doktor Maxime Brami. Młody uczony przyznaje, że był zaskoczony uzyskanymi wynikami. Pierwsi rolnicy Europy wydają się być potomkami populacji łowców-zbieraczy żyjących na obszarze od Bliskiego Wschodu po Bałkany. Żadne badania archeologiczne nie były w stanie dostarczyć nam takich informacji, mówi. A profesor Burger dodaje, że podczas badań nie tylko udało się rzucić światło na pochodzenie pierwszej populacji neolitycznej na świecie, ale również opracować ogólny model ewolucji człowieka na terenie Azji Południowo-Zachodniej i Europy. Oczywiście pozostały jeszcze do wypełnienia luki czasowe i przestrzenne, więc nasze badania nie oznaczają końca studiów nad ewolucją człowieka na tym obszarze, stwierdza Excoffier. Uczeni już planują kolejne prace. Chcą wykorzystać stworzony przez siebie model w połączeniu z danymi genetycznymi populacji z późniejszego neolitu i epoki brązu.
      Z wynikami badań można zapoznać się na łamach pisma Cell w artykule The genomic origins of the world's first farmers.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niektóre gatunki nietoperzy są ważnymi zapylaczami roślin uprawnych, odchody innych nietoperzy stanowią cenny nawóz. Jeszcze inne wyświadczają nam olbrzymią przysługę żywiąc się owadami. Zamieszkujący Amerykę Północną niewielki nocek myszouchy zjada każdej nocy około 3000 owadów. Jednak zawleczona z Europy choroba dziesiątkuje obecnie populację tego ssaka, przez co amerykańskie rolnictwo ponosi straty sięgające 500 milionów dolarów rocznie.
      W 2006 roku w jednej z jaskiń w stanie Nowy Jork zidentyfikowano grzyba, który zaczął atakować hibernujące nietoperze, zaburzając ich procesy hibernacji i zabijając nawet do 80% osobników w kolonii. Grzyb błyskawicznie rozprzestrzenił się w jaskiniach USA i Kanady, wywołując tzw. chorobę białego nosa, nazwaną tak od charakterystycznego białego nalotu na nosach zaatakowanych zwierząt. Po kilku latach patogen zidentyfikowano jako Gaomycas destructans. Rośnie on wyłącznie w temperaturach od 4 do 15 stopni Celsjusza. Grzyba tego zidentyfikowano też w Europie, jednak tutaj nie powoduje on zwiększonej śmiertelności nietoperzy. To sugeruje, że na terenie Europy jest on patogenem oportunistycznym, nie stanowiącym zagrożenia. Jednak amerykańskie nietoperze nie są na niego odporne.
      W wyniku infekcji Gaomycas destructans nietoperze stają się bardziej aktywne, zużywają nagromadzone na czas hibernacji zapasy tłuszczu i umierają przed nadejściem wiosny. Dotychczas w USA i Kanadzie grzyb zabił miliony nietoperzy. Nocek myszouchy jest gatunkiem zagrożonym, a amerykańscy rolnicy ponoszą coraz większe straty. Nietoperze zapewniały bowiem najtańsze i najbardziej skuteczne usługi usuwania szkodników. Gdy nie ma nietoperzy, owadów szkodzących plonom jest coraz więcej, niszczą więc coraz więcej upraw, a rolnicy ponoszą coraz większe koszty próbując robić to, co wcześniej za darmo robiły nietoperze – zwalczać szkodniki. O skali problemu niech świadczy fakt, że ulubiony posiłek nocka, owad z gatunku Diabrotica virgifera virgifera powoduje roczne straty w uprawach kukurydzy rzędu 1 miliarda dolarów. A to tylko jeden z gatunków, którymi żywi się nocek.
      Utrata nietoperzy wpływa negatywnie zarówno na plony, jak i na samą wartość ziemi uprawnej. Przeprowadzone badania wykazały, że cena dzierżawy akra ziemi uprawnej spadła o 2,84 USD za akr w hrabstwach, w których spadła populacja nietoperzy i o 1,50 USD/akr w hrabstwach sąsiadujących. Doszło też to zmniejszenia aerału upraw. W hrabstwach, gdzie choroba dziesiątkuje nietoperze z działalności rolniczej wyłączono średnio 1102 akry (446 ha), a w hrabstwach sąsiednich utracono 582 akry (236 ha).
      Gdy darmowe usługi kontrolowania szkodników znikają, to właściciele ziemi uprawnej na której plony były niższe niż średnia, a koszty uprawy i tak wysokie muszą albo zmierzyć się z dodatkowym spadkiem plonów, albo z dodatkowymi kosztami związanymi z koniecznością zakupu środków chemicznych do zwalczania insektów. Czynniki te mogą spowodować, że uprawa stanie się nieopłacalna, wyjaśnia profesor Dale Manning z Colorado State University (CSU). Naukowcy zauważyli też dodatkowy problem. Otóż populacje nietoperzy się nie odradzają. Obecnie badania pokazują, że doszło do ich załamania, a liczba zwierząt pozostaje na niskim poziomie. Nie wiemy, czy populacje się odrodzą, dodaje uczony.
      Manning i jego koledzy z CSU oraz University of Illinois, współpracują z badaczami z U.S. Fish and Wildlife Services. Ci podali im wyliczenia kosztów wdrożenia dwóch potencjalnych rozwiązań problemu. Jednym z nich może być opracowanie szczepionki dla nietoperzy, drugim zaś – oprysk fungicydem jaskiń, w których nietoperze hibernują. Obie metody byłyby mniej kosztowne, niż utrata nietoperzy. Na przyszły miesiąc zaplanowano konferencję White-Nose Syndrome National Meeting, w której udział wezmą naukowcy zajmujący się chorobą białego nosa oraz przedstawiciele agend rządowych.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...