Jump to content
Forum Kopalni Wiedzy
Sign in to follow this  
KopalniaWiedzy.pl

Małym gatunkom delfinów i wielorybów grozi zagłada przez współczesne sieci rybackie

Recommended Posts

Kilkanaście gatunków małych wielorybów i delfinów jest zagrożonych wyginięciem, a wszystko przez współczesne sieci rybackie, które zabijają rocznie setki tysięcy zwierząt. Takie informacje przynosi najnowszy numer Endangered Species Research.

Niewielkie walenie, jak vaquita czy baiji, żyły obok ludzi przez tysiące lat. Jednak po II wojnie światowej zostały dotknięte przekleństwem plastiku – rybacy na całym świecie zaczęli wymieniać sieci z włókien naturalnych – jak bawełna czy konopie – na bardziej trwałe sieci z tworzyw sztucznych. Sieci skrzelowe nie wymagają użycia kosztownego sprzętu czy dużych łodzi, przez co są szczególnie atrakcyjne dla rybaków łowiących na małą skalę. Jednak przez to giną walenie, inne ssaki morskie i żółwie, które nie są w stanie przegryźć takich sieci, gdy się w nie złapią. Mogły zaś uwolnić się z sieci z włókien naturalnych.

Naukowcy i obrońcy środowiska od 30 lat próbują opracować nowy typ sieci, z których ssaki czy żółwie mogłyby uciec lub ich uniknąć. Dotychczas się to nie udało. Podobnie jak nie udało się przekonać rządów poszczególnych państw, by zakazały i wyegzekwowały zakaz stosowania sieci skrzelowych. W międzyczasie zaś zagłada grozi kolejnym gatunkom.

Powszechny niegdyś w chińskich rzekach niewielki delfin baiji niemal z pewnością wyginął, donoszą autorzy najnowszego opracowania. Na skraju zagłady jest też morświn kalifornijski, którego pozostało kilkanaście osobników. Dla krytycznie zagrożonego garbogrzbieta atlantyckiego prognozy długoterminowe są bardzo złe. Niebezpieczeństwo wisi też nad niewielkim delfinem Maui, którego liczebność wynosi około 60 osobników. Specjaliści obawiają się również o przetrwanie garbogrzbieta chińskiego, morświnka bezpłetwego z rzeki Jangcy, trzech gatunków azjatyckich delfinów rzecznych oraz bałtyckiej populacji morświna zwyczajnego.

Dla każdego z wymienionych gatunków największym zagrożeniem jest stosowanie sieci skrzelowych z tworzyw sztucznych.
Robin Bird, biolog morski i ekspert od waleni z Cascadia Research Collective mówi, że wiele z tych gatunków wyginie, jeśli ludzie nie przestaną stosować takich sieci. Uczony pesymistycznie zapatruje się na przyszłość. Ocalenie tych gatunków wymagałoby bowiem podjęcia odważnych niepopularnych decyzji o ustanowieniu obszarów ścisłej ochrony, gdzie nie wolno byłoby poławiać ryb. Współcześni politycy boją się zaś podejmowania decyzji, które mogą odebrać im poparcie części wyborców.


« powrót do artykułu

Share this post


Link to post
Share on other sites

Create an account or sign in to comment

You need to be a member in order to leave a comment

Create an account

Sign up for a new account in our community. It's easy!

Register a new account

Sign in

Already have an account? Sign in here.

Sign In Now
Sign in to follow this  

  • Similar Content

    • By KopalniaWiedzy.pl
      Teren dzisiejszej Szwajcarii nie zawsze był obszarem śródlądowym. Przed 20 milionami lat obecną Wyżynę Szwajcarską pokrywał ocean, w którym pływały delfiny. Naukowcy z Uniwersytetu w Zurichu odkryli właśnie nieznane gatunki delfina, spokrewnione ze współczesnymi kaszalotami spermacetowatymi i delfinami słonowodnymi. Identyfikacji dokonano na podstawie kości ucha.
      Gdy 20 milionów lat temu klimat zaczął się ocieplać, podnosił się poziom oceanów, które zalewały niżej położone obszary Europy. Dzisiejsza Szwajcaria była częścią oceanu pokrytego wyspami. Paleontolodzy z Zurichu przeanalizowali ponad 300 skamieniałości. Najbardziej interesujące z nich są kości ucha środkowego. Takie przedmioty są jednak rzadko znajdowane. Tym razem jednak się udało. Zdołaliśmy zidentyfikować dwa nieznane wcześniej gatunki delfinów, mówi paleontolog Gabriel Aguirre.
      Naukowcy, używając tomografii mikrokomputerowej, byli w stanie zrekonstruować wygląd tkanki miękkiej otaczającej skamieniałe kości. W ten sposób stworzyli trójwymiarowy model ucha. To pozwoliło nam na lepsze przeanalizowanie możliwości słyszenia tych zwierząt, wyjaśnia uczony. Zidentyfikowane zwierzęta należały do rodziny kentriodontidae oraz squalodelphinid.
      Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach PeerJ.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      Michael Packard, zawodowy poławiacz homarów, znajdował się około 14 metrów pod wodą, gdy nagle poczuł uderzenie, wokół zapadła ciemność i poczuł, że się przemieszcza. Pięćdziesięciosześciolatek sądził, że został zaatakowany przez jednego z rekinów, które powszechnie występują w pobliżu Cape Cod w stanie Massachusetts. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że nie czuje ani ugryzienia, ani bólu.
      Wtedy zdał sobie sprawę, że znalazł się w paszczy wieloryba. Mężczyzna ocenia, że był współczesnym Jonaszem przez około 30 sekund. Nagle waleń wypłynął na powierzchnię wystawił głowę i zaczął nią potrząsać, wyrzuciło mnie w powietrze i wylądowałem w wodzie, mówił po wyjściu ze szpitala. Packarda z wody wyciągnął kolega, Josiah Mayo, z którym łowili homary.
      Charles Mayo, ojciec Josiaha, ekspert ds. waleni w Center for Coastal Studies mówi, że tego typu wydarzenia są bardzo rzadkie. Humbaki, bo to właśnie z tym gatunkiem Packard miał bliskie spotkanie, nie są agresywne. Zwierzę najprawdopodobniej polowało właśnie na ryby, gdy na drodze jego otwartej paszczy znalazł się nurek.
      Jooke Robins, również z Center for Coastal Studies, dodaje, że odżywiające się humbaki otwierają paszczę i przemieszczają się szybko, starając się wchłonąć jak najwięcej pożywienia. W tym czasie mogą nie widzieć wszystkiego, co mają przed sobą. Myślę, że dla zwierzęcia to było również zaskakujące zdarzenie, dodaje.
      Zdaniem Robbins Packardowi nie groziło połknięcie. Humbaki nie mają wystarczająco dużego przełyku, by mógł przezeń przejść dorosły człowiek. Nie oznacza to jednak, że był całkowicie bezpieczny. Gdyby wstrzymał oddech w momencie, gdy humbak go wypluł na powierzchni, mogłoby dojść do zatoru. Musiał zachować zimną krew. Żeby wyjść cało z takiej sytuacji trzeba być profesjonalistą. Przeżył, bo jest mądry, twardy i ma szczęście.
      Ani Mayo, ani Robbins nigdy wcześniej nie słyszeli o przypadku, by człowiek znalazł się w paszczy humbaka.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Uniwersytetu w Glasgow odkryli, że odpady z tworzyw sztucznych znajdują się nawet w 80% gniazd pewnych ptaków morskich. Po raz pierwszy zidentyfikowano również źródło plastiku; przynajmniej dla części badanych gatunków.
      Analizy przeprowadzone w 2018 r. na niezamieszkałej wyspie u zachodnich wybrzeży Szkocji pokazały, że spośród 1597 zbadanych gniazd odpady tworzyw sztucznych znajdowały się aż w 625. W przypadku kormoranów czubatych (Phalacrocorax aristotelis) odsetek gniazd z plastikiem sięgał 80%. W przypadku gatunków, które co roku budują nowe gniazda - mew - czasem "tylko" 1/3 gniazd zawierała plastik.
      Duże różnice międzygatunkowe w zakresie proporcji gniazd z odpadami tworzyw sztucznych wynikają zapewne po części z różnych zachowań związanych z ich budową. Kormorany czubate korzystają z tych samych gniazd rok po roku, a więc ilość plastiku rośnie w nich z czasem.
      Co istotne, stwierdzono, że plastik w gniazdach to głównie odpady poużytkowe, wyrzucane w obszarach zabudowanych. Kończą one w gniazdach nie dlatego, że ptaki morskie aktywnie je zbierają i przenoszą do gniazda, ale dlatego, że podlegają biernemu transportowaniu przez prądy morskie - podkreśla dr Ruedi Nager.
      Danni Thompson, która współpracowała z dr. Nagerem, przyglądała się bliżej mewom srebrzystym (Larus argentatus), najliczniejszemu gatunkowi na Lady Isle.
      Ponieważ mewy srebrzyste często żerują na wysypiskach, chcieliśmy sprawdzić, czy połykają przy tym plastik i przynoszą go do gniazd - opowiada Thompson.
      Bazując na zdjęciach gniazd i tworzyw znalezionych w zwróconych resztkach pokarmu w miejscu gniazdowania, naukowcy mogli porównać rodzaj i kolor plastiku pochodzącego z regurgitacji i wbudowanego w konstrukcję. Gdyby źródłem materiału w gnieździe były kawałki pochodzące z żerowania w obszarach zamieszkanych, można by się spodziewać sporych podobieństw między kawałkami ze zwróconej treści i gniazda.
      Okazało się jednak, że rodzaj plastiku z diety różnił się od znalezionego w gnieździe, co pokazało nam, że plastik z gniazd dostał się tu w inny sposób - opowiada dr Nager.
      Naukowcy sporządzili mapę wszystkich gniazd na wyspie i sprawdzili, czy gniazda z odpadami tworzyw sztucznych są równo rozmieszczone. Okazało się, że gniazda z północy Lady Isle, które znajdują się bliżej strefy pływów od strony stałego lądu, częściej zawierają plastik (o ile w południowej połowie wyspy plastik wchodził w skład 32,1% gniazd mew srebrzystych, o tyle na północy odsetek ten wynosił już 42,3%). To sugeruje, że plastik w gniazdach pochodzi z lądu i jest wymywany na brzeg. Jednym słowem, ptaki mogą go zbierać z bezpośredniego otoczenia gniazda.
      Jak podali autorzy raportu z Marine Pollution Bulletin, plastik wykryto w 80% gniazd kormoranów czubatych, 53% gniazd mew siodłatych (Larus marinus), 35% gniazd mew srebrzystych, a także 25% gniazd mew żółtonogich (Larus fuscus) i kormoranów zwyczajnych (Phalacrocorax carbo).
      Liczebność populacji ptaków morskich na świecie spada, dlatego tak ważne jest, by zrozumieć wszystkie działające na nie presje. Ptaki te stykają się z zanieczyszczeniem plastikiem, bo zjadają tworzywa sztuczne, zaplątują się w odpady (np. sieci czy torby) i wreszcie wbudowują tworzywa w swoje gniazda. Ostatnie z opisanych zjawisk może wpływać na jakość i właściwości gniazd, negatywnie oddziałując na jaja i pisklęta. Możliwe także, że dorosłe ptaki i pisklęta zaplątują się w resztki tworzyw i giną.
      Wykorzystanie dokumentacji fotograficznej do monitorowania ilości/akumulacji plastiku, a także do identyfikacji jego pochodzenia pozwoli, wg biologów, lepiej zaplanować działania ochronne, np. wybrać plaże, które należałoby posprzątać w pierwszej kolejności.
       

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      W bieżącym roku islandzka flota nie zabije żadnego wieloryba. Dwie największe islandzkie firmy odwołały tegoroczny sezon polowań. Firma IP-Utgerd, która specjalizuje się w polowaniach na płetwale karłowate, oznajmiła, że w ogóle ma zamiar zaprzestać działalności na tym rynku. Z kolei największa islandzka firma, Hvalur hf, która wyspecjalizowała się w zabijaniu płetwali zwyczajnych, odwołała polowania już drugi rok z rzędu. Od 2003 roku, kiedy to po przerwie Islandczycy znowu zaczęli polować na wieloryby, zabili co najmniej 1500 tych zwierząt.
      Decyzja o niewypływaniu na polowania ma podłoże ekonomiczne, a nie wynika ze zmiany stosunku do zwierząt. Kristjan Loftsson, dyrektor wykonawczy Hvalur hf powiedział, że jego firmie trudno jest konkurować z japońskimi wielorybnikami, którzy są dotowani przez rząd. Dodatkowy problem stanowi epidemia COVID-19. Z kolei Gunnar Bergmann Jonsson, dyrektor IP-Utgerd mówi, że rozszerzenie przybrzeżnej strefy zakazu połowów spowodowało, że biznes stał się nieopłacalny. Nigdy więcej nie wypłynę na wieloryby. Kończę z tym na dobre, powiedział przed kilkoma dniami.
      Islandia jest – obok Norwegii i Japonii – jednym z niewielu krajów, które omijają moratorium na komercyjne połowy Międzynarodowej Komisji Wielorybnictwa twierdząc, że polują na wieloryby dla celów naukowych.
      Polowaniu na wieloryby sprzeciwia się wiele osób, państw i organizacji. Mimo tego, że płetwale karłowate nie są zagrożone, polowanie na nie jest zakazane i wywołuje liczne kontrowersje. Jeszcze bardziej kontrowersyjne jest zabijanie drugich największych zwierząt na ziemi, płetwali zwyczajnych, które osiągają długość do 27 metrów.
      W 2018 roku Hvalur hf byał oskarżana o zabicie 109 płetwali zwyczajnych, w tym 14 ciężarnych samic, oraz 2 rzadkich hybryd płetwala zwyczajnego i płetwala błękitnego. Organizacja Sea Shepherd sfilmowała, jak ciało jednego z rzadkich wielorybów zostało dostarczone do stacji wielorybniczej. Wydarzenie to dowiodło, że wielorybnicy nie zawsze potrafią rozpoznać gatunek, który zabijają. W reakcji na krytykę Loftsson oskarżył obrońców środowiska o manipulacje i stwierdził, że ma prawo zabić 161 wielorybów, a nie – jak zaplanował – 150.
      Obrońcy środowiska mają nadzieję, że flota Islandii w końcu przestanie zabijać wieloryby.
      Wierzę, że przyszedł kres działalności największego na świecie zabójcy wielorybów, Kristjana Loftssona i jego firmy Hvalur hf. Najwyższy czas, by Loftsson odwiesił swoje harpuny, a Islandia została krajem, który zajmuje się etycznym obserwowaniem wielorybów, a nie ich zabijaniem, mówi Rob Read z organizacji Sea Shepherd, która walczy o środowisko morskie.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      Dzięki olbrzymim wysiłkom obrońców przyrody w ciągu ostatnich 6 lat liczba skrajnie zagrożonych nosorożców czarnych zwiększyła się o 800 osobników. Jak informuje Międzynarodowa Unia Unia Ochrony Przyrody, w latach 2012–2018 populacja nosorożców czarnych rosła w tempie 2,5% rocznie. Liczba żyjących na wolności zwierząt zwiększyła się z 4845 do 5630.
      To optymistyczne wiadomości, ale wzrost jest bardzo powolny i gatunek wciąż znajduje się na skraju zagłady.
      W ramach działań na rzecz uratowania nosorożców niektóre zwierzęta zostały przeniesione na nowe obszary, by zwiększyć zasięg występowania gatunków, część przeniesiono, by uniknąć chowu wsobnego. W 2018 roku doszło do tragicznego wydarzenia. Wówczas to grupę 11 nosorożców przeniesiono do nowo utworzonego Parku Narodowego Tsavo. Dziesięć z nich padło, gdyż dostępna tam woda była zbyt słona. Im więcej zwierzęta piły, tym bardziej były spragnione. w końcu padły od odwodnienia, wrzodów i zakażeń bakteryjnych górnych dróg oddechowych. Jedenasty został zraniony przez lwy.
      Nieco wcześniej z Kenii nadeszła inna tragiczna wiadomość. Dowiedzieliśmy się o śmierci ostatniego żyjącego samca nosorożca białego północnego.
      Mimo tego, że populacja nosorożców czarnych powoli się odradza, wciąż wisi nad nią olbrzymie niebezpieczeństwo. Głównym zagrożeniem jest azjatycki popyt na rogi nosorożców. Dopóki ten popyt będzie istniał, dopóty cena będzie wysoka i będzie istniał silny bodziec do uprawiania kłusownictwa, mówi Paula Kahumbu, z organizacji Wildlife Direct. Zapobieganie kłusownictwu wymaga bardzo dobrego wywiadu, działań bezpośrednich i jest bardzo kosztowne. Tak naprawdę musimy prowadzić działania niemal na skalę wojskową, dodaje.
      Dzięki takim szeroko zakrojonym działaniom liczba zabitych nosorożców spadła z 1349 w roku 2015 do 892 w roku 2018.
      Jednak coraz większym problemem staje się brak przestrzeni do życia dla nosorożców. Ludzie coraz bardziej wkraczają na ich tereny, odbierając im obszar do życia. Liczba nosorożców rośnie, ale nie mamy ich gdzie umieścić. One potrzebują dużych, połączonych ze sobą przestrzeni. Obecnie żyją na niewielkich izolowanych obszarach. Mamy nieco obszarów chronionych, jednak nie istnieje ogólnoafrykańska strategia stworzenia połączonych obszarów chronionych.

      « powrót do artykułu
  • Recently Browsing   0 members

    No registered users viewing this page.

×
×
  • Create New...