Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
W stronę Słońca leci drugi gość spoza Układu Słonecznego?
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Astronomia i fizyka
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Darwin był pierwszym naukowcem, który zwrócił uwagę na ruchy nutacyjne roślin. Od tamtej pory badający je uczeni dowiedzieli się, że te zwykle koliste lub wahadłowe ruchy służą, między innymi, poszukiwaniu podpory przez pędy. Jednak ruchy nutacyjne wykonuje też podążający za słońcem słonecznik. I, jak wszyscy wiemy, chodzi tutaj o zwrócenie się w stronę źródła światła. Jednak, jak dowodzą naukowcy z Izraela i USA, nie jest to działanie wyłącznie samolubne. Okazuje się bowiem, że gęsto rosnące słoneczniki poruszają się tak, by rzucać jak najmniej cienia na sąsiadujące rośliny.
Już wcześniejsze badania pokazały, że jeśli słoneczniki są gęsto zasiane, ich wzorzec wzrostu przypomina zygzak. Jedna rośilna jest wychylona do przodu, sąsiednia do tyłu. W ten sposób cała społeczność maksymalizuje dostęp do światła słonecznego. Co więcej, potrafią odróżnić cień rzucany na przykład przez budynek, od cienia innych roślin. Jeśli wyczują cień budynku, nie zmieniają kierunku wzrostu, bo wiedzą, że to nic nie da. Jeśli jednak wyczują cień innej rośliny, rosną tak, by od tego cienia się oddalić, bo i ta roślina będzie się oddalała, wyjaśnia główna autorka badań, profesor Yasmine Meroz z Uniwersytetu w Tel Awiwie.
Autorzy badań prowadzili eksperyment, w czasie którego co kilka minut fotografowali gęsto zasiane słoneczniki. Mogli w ten sposób śledzić ruchy każdej z roślin. Przeanalizowaliśmy ruch każdej z roślin w grupie, obserwowaliśmy ich taniec podczas wzrostu i przekonaliśmy się, że każda roślina stara się rosnąć tak, by nie blokować światła swojemu sąsiadowi. Zaskoczeniem dla nas był olbrzymi zakres ruchów, sięgający trzech rzędów wielkości. W zależności od sytuacji rośliny albo niemal nie zmieniały swojej pozycji, albo przesuwały się nawet o 2 centymetry co kilka minut w różnych kierunkach, dodaje uczona.
Ta duża elastyczność ruchów pozwala słonecznikom na zadbanie o sąsiada i zmaksymalizowanie jego fotosyntezy. Gdyby słoneczniki były zdolne do wykonywania tylko ruchów o dużym zakresie, lub tylko tych o małym zakresie, częściej by się przesłaniały i rzucały cień na sąsiadów. To przypomina taniec w zatłoczonym miejscu, gdzie każdy z tancerzy porusza się tak, by wokół było jak najwięcej miejsca.[...] Dynamika ruchu słoneczników to połączenie reakcji na cień innych roślin z przypadkowymi ruchami niezależnymi od zewnętrznego bodźca, stwierdza Meroz.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Najbliższe Ziemi czarne dziury znajdują się w gromadzie Hiady, informuje międzynarodowy zespół naukowy na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society. Hiady (Dżdżownice) to najbliższa Układowi Słonecznemu gromada otwarta. Najnowsze badania pokazują, że znajduje się tam co najmniej kilka czarnych dziur. Gromady otwarte to luźno powiązane grawitacją grupy setek do tysięcy zwykle młodych gwiazd. W Hiadach gwiazd jest około 300, a większości z nich nie widać gołym okiem.
Dzięki obserwacjom prowadzonym przez należące do ESA obserwatorium kosmiczne Gaia znamy dokładne prędkości i pozycje gwiazd w Hiadach. Naukowcy z Włoch, Hiszpanii, Chin, Niemiec i Holandii przeprowadzili symulacje ruchu wszystkich gwiazd w Hiadach i porównali je z danymi z Gai. "Nasze symulacje odpowiadają rzeczywistej masie i rozmiarom Hiad tylko wówczas, gdy w centrum gromady znajdują się – lub znajdowały się niedawno – czarne dziury", mówi Stefano Torniamenti z Uniwersytetu w Padwie.
Obserwowane właściwości Hiad najlepiej odpowiadają symulacjom, gdy przyjmiemy, że w gromadzie znajdują się 2-3 gwiazdowe czarne dziury. Symulacje, w których dziury zostały wyrzucone z gromady nie dawniej niż 150 milionów lat temu (Hiady mają ok. 600 milionów lat), także – choć nie tak dobrze – odpowiadają danym obserwacyjnym.
Czarne dziury znajdujące się w Hiadach lub w pobliżu są zatem najbliższymi nam obiektami tego typu. Ich odległość od Układu Słonecznego wynosi około 45 parseków, czyli ok. 150 lat świetlnych. Dotychczas najbliższa nam znaną czarną dziurą była Gaia BH1 o odległości 480 parseków (1560 l.ś.) od Słońca.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Indie nie ustają w podboju kosmosu. Przed 9 laty kraj zadziwił świat wprowadzając przy pierwszej próbie swojego satelitę na orbitę Marsa, a przed dwoma tygodniami umieścił na Księżycu lądownik i łazik. Teraz dowiadujemy się, że Indyjska Organizacja Badań Kosmicznych (ISRO) z powodzeniem wystrzeliła pierwszą indyjską misję w kierunku Słońca.
Misja Aditya-L1, nazwana tak od boga Słońca, zostanie umieszczona – jak wskazuje drugi człon jej nazwy – w punkcie libracyjnym L1. Znajduje się on pomiędzy Słońcem a Ziemią, w odległości około 1,5 miliona kilometrów od naszej planety. Dotrze tam na początku przyszłego roku. Dotychczas pojazd z powodzeniem wykonał dwa manewry orbitalne.
Na pokładzie misji znalazło się siedem instrumentów naukowych. Jej głównymi celami jest zbadanie korony słonecznej, wiatru słonecznego, zrozumienie procesów inicjalizacji koronalnych wyrzutów masy, rozbłysków i ich wpływów na pogodę kosmiczną w pobliżu Ziemi, zbadanie dynamiki atmosfery Słońca oraz rozkładu wiatru słonecznego i anizotropii temperatury.
Za badania korony naszej gwiazdy i dynamiki koronalnych wyrzutów masy odpowiadał będzie instrument VELC (Visible Emission Line Coronograph), z kolei SUI (Solar Ultra-violet Imaging Telescope) zobrazuje foto- i chromosferę gwiazd w bliskim ultrafiolecie i zbada zmiany irradiancji. APEX i PAPA (Aditya Solar wind Particle EXperiment i Plasma Analyser Package for Aditya) będą opowiadały za badania wiatru słonecznego, jonów i rozkładu energii, a dzięki instrumentom SoLEX i HEL1OS (Solar Low Energy X-ray Spectrometer, High Energy L1 Orbiting X-ray Spectrometer) pogłębimy naszą wiedzę o rozbłyskach w zakresie promieniowania rentgenowskiego. Ostatni z instrumentów, magnetometr, zbada pola magnetyczne w L1.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Astrofizyk Avi Loeb z Uniwersytetu Harvarda ma nadzieję, że zorganizowanej przez niego ekspedycji udało się zebrać szczątki pierwszego znanego meteorytu pochodzącego spoza Układu Słonecznego. Uczony wraz ze współpracownikami przez 10 dni przeczesywał za pomocą specjalnego magnetycznego urządzenia dno oceaniczne u wybrzeży Papui Nowej Gwinei. Udało się zebrać ponad 700 metalicznych sferuli, które będą badane zarówno w laboratorium Loeba, jak i w 2 niezależnych laboratoriach, które poprosił o pomoc. Miejsce poszukiwań zostało wybrane dzięki analizie danych z Departamentu Obrony oraz odczytów z dwóch pobliskich stacji sejsmicznych.
Loeb sądzi, że wiele ze sferuli, drobnych kulek szklanych ze stopionego meteorytu, pochodzi spoza Układu Słonecznego. Jeśli analizy laboratoryjne wykażą, że ich skład jest różny od wszystkiego, co dotychczas znaleźliśmy, będzie do silna przesłanka na poparcie hipotezy uczonego. Jeśli ma rację, będziemy mieli do czynienia z trzecim – po asteroidzie Oumuamua i komecie Borisov – znanym nam gościem spoza Układu Słonecznego i pierwszym, którego szczątki opadły na Ziemię.
Każdego roku na Ziemię opada ponad 5000 ton mikrometeorytów. Mamy więc olbrzymią liczbę sferuli z kosmosu, inne powstają w wyniku erupcji wulkanicznych oraz zanieczyszczeń emitowanych przez człowieka. Potrafimy odróżnić materiał pochodzący z Ziemi od materiału z przestrzeni kosmicznej. Możemy być też w stanie odróżnić ten z Układu Słonecznego od materiału spoza niego.
Meteoryt IM1 (od Interstellar Meteor 1) eksplodował nad Pacyfikiem 8 stycznia 2014 roku. Loeb uważa, że przeszukał obszar, na który mogły spaść jego szczątki oraz nie wyklucza, że udało mu się je zebrać. Wielu astronomów powątpiewa jednak w jego słowa. Zwracają uwagę, że nie wiadomo, czy IM1 pochodził spoza Układu Słonecznego, a jeśli nawet tak, to czy jakiekolwiek jego szczątki dotarły do Ziemi. Profesor Steven Desch z Arizona State University zwraca uwagę, że zgodnie z jego wyliczeniami, a opierał się na danych z Departamentu Obrony, meteor wszedł w atmosferę z prędkością 45 km/s. Jeśli składał się z żelaza, to jeszcze w atmosferze odparowało 99,9999% jego masy. Znalezienie pozostałości po nim jest więc niezwykle mało prawdopodobne, tym bardziej, że rozproszyły się one na powierzchni wielu kilometrów kwadratowych.
Loeb odpowiada, że wraz ze studentami opublikował artykuł, w którym – na podstawie obliczeń – wskazywali miejsce, gdzie powinny znajdować się tysiące sferuli. I rzeczywiście, znaleźliśmy je, mówi. Uczony dodaje, że dopiero analizy laboratoryjne pozwolą na rozstrzygnięcie sporu.
Na razie spór trwa. Niektórzy przypominają, że dane z czujników Departamentu Obrony są niejednokrotnie niedokładne, gdyż wojsko nie udostępnia surowych odczytów z tajnych urządzeń. Przypominają, że niejednokrotnie pojawiały się twierdzenia o znalezieniu meteorytów spoza Układu Słonecznego i nigdy się one nie potwierdziły. Loeb odpowiada, że tym razem jest inaczej, gdyż US Space Command wykonało bezprecedensowy ruch i poinformowało NASA, że przeprowadzone obliczenia – mówiące o pochodzeniu meteorytu z przestrzeni międzygwiezdnej – są prawidłowe.
Wyniki badań laboratoryjnych, które rozstrzygną spór, powinniśmy poznać w ciągu najbliższych tygodni.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Astronomowie odkryli brązowego karła, którego powierzchnia jest znacznie bardziej gorąca niż powierzchnia Słońca. Tymczasem brązowe karły nie są gwiazdami. To obiekty gwiazdopodobne, których masa jest zbyt mała, by mógł w nich zachodzić proces przemiany wodoru w hel. Mają masę co najmniej 13 razy większą od Jowisza. Od olbrzymich planet różnie je to, że są zdolne do fuzji deuteru. Po jakimś czasie proces ten zatrzymuje się. Najgorętsze i najmłodsze brązowe karły osiągają temperaturę ok. 2500 stopni Celsjusza. Później stygną. Temperatura najstarszych i najmniejszych z nich to około -26 stopni.
W najnowszym numerze Nature Astronomy naukowcy opisali brązowego karła, którego temperatura powierzchni sięga 7700 stopni Celsjusza. To znacznie więcej, niż 5500 stopni, jaką ma temperatura Słońca. Nic więc dziwnego, że gdy na początku XXI wieku po raz pierwszy zauważono ten obiekt, omyłkowo go sklasyfikowano. Dopiero powtórna analiza danych przeprowadzona przez Na'amę Hallakoun z izraelskiego Instytutu Naukowego Weizmanna i jej zespół pokazały, z czym mamy do czynienia.
Nasz brązowy karzeł ma tan olbrzymią temperaturę, gdyż obiega po bardzo ciasnej orbicie białego karła WD 0032-317. To właśnie jego promieniowanie ogrzewa brązowego karła do tak olbrzymich temperatur. Brązowy karzeł znajduje się w obrocie sychronicznym wokół WD 0032-317, co oznacza, że jest cały czas zwrócony w jej kierunku tylko jedną stroną. To zaś powoduje olbrzymie różnice temperatur. Strona nocna brązowego karła jest aż o 6000 stopni Celsjusza chłodniejsza niż strona dzienna.
Gdy układ ten po raz pierwszy zaobserwowano przed dwoma dziesięcioleciami, sądzono, że jest to układ podwójny dwóch białych karłów. Jednak gdy Hallakoun i jej zespół przyjrzeli się danym, zauważyli coś, co kazało im ponownie przyjrzeć się temu układowi. Mogli obserwować go rejestrując linie emisji pochodzące z dziennej strony brązowego karła. Dane były tak zaskakujące, że początkowo naukowcy sądzili, że nieprawidłowo je opracowali. Później zauważyli, że tak naprawdę obserwują układ składający się z białego karła, wokół którego krąży brązowy karzeł. Uczeni, którzy przed 20 laty zaobserwowali ten system, nie zauważyli tego, gdyż obserwowali nocną stronę brązowego karła.
Autorzy odkrycia mówią, że przyda się ono do badania ultragorących Jowiszów, czyli olbrzymich planet krążących blisko swojej gwiazdy. Znalezienie takich planet nastręcza na tyle dużo trudności, że obecnie znamy pojedyncze planety tego typu. Dlatego też astronomowie nie od dzisiaj myślą o wykorzystaniu brązowych karłów krążących blisko gwiazd w roli modelu do badań ultragorących Jowiszów. Brązowe karły łatwiej jest obserwować.
Układ WD 0032-317 rzuci też światło na ewolucję gwiazd. Na podstawie obecnie obowiązujących modeli naukowcy stwierdzili, że brązowy karzeł ma kilka miliardów lat. Z kolei niezwykle wysoka temperatura białego karła WD 0032-317 wskazuje, że istnieje on zaledwie od około miliona lat. Co więcej, ma on masę zaledwie 0,4 mas Słońca. Zgodnie z obowiązującymi teoriami, biały karzeł o tak małej masie nie może istnieć. Ewolucja gwiazdy do takiego stanu musiałaby bowiem trwać dłużej, niż istnieje wszechświat.
Dlatego naukowcy sądzą, że brązowy karzeł przyspieszył ewolucję towarzyszącej mu gwiazdy. Hallakoun i jej zespół uważają, że przez pewien czas oba obiekty znajdowały się we wspólnej otoczce gazowej. Pojawiła się ona, gdy gwiazda macierzysta zmieniła się w czerwonego olbrzyma i pochłonęła brązowego karła. Z czasem wspólna otoczka została usunięta, w czym swój udział miał brązowy karzeł, co doprowadziło do szybszego pojawienia się białego karła.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.