Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Myśliwi przybyli do Ameryki o 1000 lat wcześniej niż sądzono
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Humanistyka
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Przed około 13 200 laty na północnym wschodzie stanu Indiana samotny mastodont zginął podczas walki o samice. Rywal zabił go przebijając swoim potężnym ciosem prawą stronę czaszki. Zachowany w 80% szkielet Bueschinga, bo tak został nazwany zabity, odkryto w 1998 roku w torfowisku w pobliżu Fort Wayne. Teraz, dzięki analizie ciosów wiemy, że 8-tonowy mastodont poniósł śmierć około 160 kilometrów na północ od swoich rodzinnych terenów. I opuszczał je nie po raz pierwszy.
To unikatowe badania, podczas których jako pierwsi pokazaliśmy doroczną lądową migrację konkretnego osobnika z wymarłego gatunku, mówi jeden ze współautorów, paleoekolog Joshua Miller z University of Cincinnati.
Północno-wschodnia Indiana była ulubionym terenem godowym Bueschinga, który przybywał tam przez ostatnie 3 lata swojego życia. Byk wędrował też po obszarach południowego i środkowego Michigan. Dzięki nowym technikom modelowania i narzędziom geochemicznym byliśmy w stanie wykazać, że wielkie mastodonty jak Buesching migrowały każdego roku na tereny godowe, dodaje Miller.
Współautor obecnych badań, paleontolog profesor Daniel Fisher z University of Michigan, brał przed 24 laty w wydobywaniu szkieletu Bueschinga. To on pobrał próbkę z 3-metrowego prawego ciosu zwierzęcia. Próbka ta została wykorzystana do przeprowadzenia analiz izotopowych. Pozwoliła ona na zbadanie dwóch kluczowych okresów życia mastodonta, wieku dojrzewania i ostatnich lat dorosłości. Dzięki niej wiemy, że Buesching zginął w wieku 34 lat. W tym ciosie mamy zapis całego życia, mówi Fisher, który od 40 lat specjalizuje się w badaniach mastodontów i mamutów. Wzrost i rozwój zwierzęcia, podobnie jak historia zmian zachowania i użytkowania terenu są zapisane w strukturze i składzie ciosów.
Rodzime tereny Bueschinga znajdowały się prawdopodobnie w centralnej Indianie. Podobnie jak dzisiejsze słonie, młody samiec pozostawał w pobliżu domu do czasu, aż w okresie dojrzewania oddzielił się od stada, na czele którego stała samica. Jako samotny dorosły Buesching podróżował dalej i częściej. Z badań wynika, że w ciągu miesiąca mógł oddalać się od swojego rodzimego terenu o 30 kilometrów. Gdy zaś rozpoczynało się lato, wędrował daleko na północ, do północno-wschodniej Indiany, gdzie prawdopodobnie znajdowały się tereny godowe. Za każdym razem, gdy robiło się gorąco, Buesching szedł w to samo miejsce. Mamy tutaj niespodziewanie wyraźny sygnał tych wędrówek, cieszy się Miller.
Dotychczas mogliśmy się domyślać, że w surowym klimacie plejstocenu zmiany pór roku i związane z nimi sezonowe zachowania, jak migracje, były prawdopodobnie podstawą sukcesu reprodukcyjnego wielkich ssaków. Jednak niewiele wiemy o tym, jak wyglądały zasięgi geograficzne tych migracji, jak zmieniały się wraz z sezonami czy osiągnięciem dojrzałości przez zwierzęta. Teraz analizy stosunków izotopu strontu i tlenu w ciosach rzucają nowe światło na migracje paleolitu.
Mastodonty, podobnie jak mamuty i słonie, należą do trąbowców. Zwierzęta te posiadają wyrastające z czaszki ciosy. Każdego roku na ciosach pojawia się nowa warstwa wzrostu, nakładająca się na poprzednią, tworząc naprzemienny jaśniejszy i ciemniejszy wzór. Ten wzrost ciosów można porównać do słojów w drewnie. Z tą różnicą, że w przypadku drzewa nowa warstwa tworzy się pod korą, zatem po zewnętrznej stronie pnia, a u trąbowców nowe warstwy pojawiają się od strony czaszki. Zatem w pobliżu czubka ciosu mamy zapis pierwszych lat życia zwierzęcia, a przy czaszce – lat ostatnich.
Mastodonty były roślinożercami. Gdy rosły, związki chemiczne z pożywienia i wody były wbudowywane w ich tkanki, w tym w ciosy. Izotopy strontu i tlenu zawarte w poszczególnych warstwach wzrostu ciosów pozwoliły na opisanie podróży Bueschinga w latach dojrzewania i dorosłości. Naukowcy pobrali i przeanalizowali 36 próbek z okresu dojrzewania, czyli z czasu gdy samiec opuszczał swoje stado i rozpoczynał samotne życie. Kolejnych 30 próbek pobrano z ostatniego okresu życia.
Izotopy strontu wskazują na obszar, w którym zwierzę przebywało, a izotopy tlenu na porę roku. A jako że pobrano je z tych samych warstw ciosu, naukowcy mogli dokładnie określić, gdzie Buesching przebywał w konkretnej porze każdego roku i ile miał lat, w chwili odbywania każdej z podróży. Tak zebrane dane nałożono na specjalny model przestrzenny, który pozwolił naukowcom na określenie, jak daleko Buesching się przemieszczał i jakie było prawdopodobieństwo, że przebywał w różnych możliwych lokalizacjach w danym czasie.
Geochemia izotopów strontu to narzędzie przyszłości w paleontologii, archeologii, ekologii historycznej, a nawet w biologii śledczej. To kwitnąca dziedzina nauki. My ledwie dotknęliśmy możliwości, jakie ona daje, mówi Miller. Uczeni mają teraz zamiar przeprowadzić podobne badania na innym mastodoncie.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Profesor Paolo Chiesa, ekspert od średniowiecznej literatury łacińskiej, twierdzi, że na 150 lat przed Krzysztofem Kolumbem żeglarze z Genui, rodzinnego miasta odkrywcy, wiedzieli o istnieniu Ameryki Północnej. Według uczonego, w średniowiecznym dziele odkrytym w 2013 roku jego autor, mnich z Mediolanu Galvaneus Flamma, zawarł informacje o Ameryce. Z pracą Chiesy możemy się zapoznać w artykule Marckalada: The First Mention of America in the Mediterranean Area (c. 1340) opublikowanym na łamach pisma Terrae Incognitae.
Jak informuje uczony, w dziele Cronica universalis Galvaneus Flamma (Galvano Fiamma, zm. ok. 1345 roku) wspomina o terra que dicitur Marckalada, położonej na zachód od Grenlandii. Chiesa utożsamia Marckaladę ze wspomnianym w islandzkich źródłach Marklandem, który naukowcy identyfikują jako atlantyckie wybrzeża Ameryki Północnej. Dzieło Flammy, w którym prawdopodobnie zawarł on informacje zasłyszane w Genui, jest pierwszym w świecie śródziemnomorskim wspomnieniem o Ameryce. To jednocześnie dowód, że informacje o ziemi leżącej za Grenlandią krążyły poza światem nordyckim na 150 lat przed wyprawą Kolumba.
Zamieszkały w Mediolanie dominikanin Galvaneus Flamma miał powiązania z rodziną Viscontich, która w tym czasie rządziła miastem. Jest on autorem licznych dzieł literackich, dotyczących przede wszystkim historii. Jego twórczość jest ważnym źródłem informacji o współczesnym mu Mediolanie. Jednak tam, gdzie pisze o przeszłości lub wykracza poza Mediolan, korzysta z różnych źródeł. Co prawda skrupulatnie je wymienia, ale podchodzi do nich bezkrytycznie.
Specjaliści uważają, że Cronica universalis to jego późniejsze dzieło, być może ostatnie. Jest niedokończone i niewygładzone. Mógł je pisać w latach 1339–1345. Z prologu dowiadujemy się, że miało się ono składać z 15 ksiąg, opisujących historię świata od jego stworzenia, do czasów Flammy. Kronika urywa się jednak w połowie czwartej księgi i kończy na dziejach biblijnego króla Joasza. Brak jest dowodów, by powstały dalsze części.
Cronica Galvaneusa została odkryta w 2013 roku. Przetrwała w jednym egzemplarzu, który znajduje się w rękach prywatnych. To kopia spisana w Mediolanie pod koniec XIV wieku przez Pedro Ghioldiego (Petrus de Guioldis), który przepisywał również inne dzieła Galvaneusa. Skądinąd wiemy, że spisane przez Ghioldiego kopie dzieł Flammy są często obarczone błędami. Wynika to z faktu, że Ghioldi miał do czynienia z licznymi niekompletnymi i nieukończonymi manuskryptami Galvaneusa, czasem trudnymi do odczytania. Dodatkowo na marginesach było sporo notatek. Przez to Ghioldi popełnił liczne błędy, szczególnie podczas przepisywania mało znanych słów (np. nazwisk czy nazw geograficznych). Jego manuskrypty nastręczają sporo trudności. Niektóre zdania są powtórzone, brak jest numerów rozdziałów, stosuje niespójny system odnośników. Jednak był Ghioldi profesjonalnym kopistą, zatem tam, gdzie występowały znane łacińskie słowa czy gdzie pismo oryginału było wyraźne, nie popełniał błędów. Wydaje się, że w dużej mierze był wierny oryginałowi.
Wzmianka o Marckalada znajduje się w trzeciej księdze, opisującej dzieje ludzkości od Abrahama do Dawida. Galvaneus uzupełnia chronologię biblijną o świecką historię i mitologię. W księdze trzeciej znajduje się długi opis geografii, przede wszystkim obszarów egzotycznych, jak Daleki Wschód, Afryka, wyspy na oceanie i ziemie Arktyki. Korzysta przy tym z wiedzy Solinusa, rzymskiego pisarza z III lub IV wieku, czy Izydora z Charaksu, żyjącego na przełomie er grecko-rzymskiego geografa, jak i współczesnych mu Marco Polo czy Odoryka de Pordenone. Cytuje też mniej znanych autorów. Flamma zna średniowieczne dzieła naukowe na temat stref klimatycznych, interesują go rozważania na temat możliwości mieszkania przez ludzi na terenach o klimacie innym niż umiarkowany. Rozważa tutaj możliwość obecności ludzi na ziemiach południowych i północnych. I właśnie w tym kontekście wspomina o ziemi Marckalada. Oddajmy jednak głos autorowi Cronica universalis.
Żeglarze, którzy przemierzają morza Danii i Norwegii mówią, że na północy, za Norwegią, jest Islandia. Jeszcze dalej znajduje się wyspa zwana Grolandią, gdzie Gwiazda Polarna zostaje za plecami, na południu. Gubernatorem tej wyspy jest biskup. Na tym lądzie nie ma zboża, ani wina, ani owoców. Ludzie żywią się tam mlekiem, mięsem i rybami. Mieszkają w podziemnych domach i nie odważają się mówić głośno czy czynić hałas w obawie, że dzikie zwierzęta ich usłyszą i pożrą. Żyją tam wielkie białe niedźwiedzie, które pływają w morzu i wloką na brzeg marynarzy z rozbitych okrętów. Żyją tam białe jastrzębie, zdolne do dalekich lotów, wysyłane do cesarza Kataju. Jeszcze bardziej na zachód jest inna ziemia, zwana Marckalada, gdzie żyją olbrzymy. Są tam budynku wzniesione z tak wielkich kamiennych płyt, że nikt inny nie mógł ich zbudować, jak tylko giganci. Są tam zielone drzewa, zwierzęta i olbrzymia ilość ptactwa. Jednak żaden żeglarz nie wie nic pewnego o tym lądzie.
Wszystko wskazuje na to, że źródłem informacji o Marckaladzie są marynarze pływający po morzach Danii i Norwegii. Autor nie nazywa tej ziemi wyspą i zaznacza, że niewiele o niej wiadomo.
O ziemi zwanej Markland wspominają średniowieczne źródła nordyckie, jak Saga o Eryku Rudym, Saga o Grenlandczykach oraz manuskrypty AM 420 A 4to oraz AM 736 II 4to. To źródła islandzkie, a nazwa Markland nigdy nie pojawia się poza światem nordyckim. Naukowcy zaś są zgodni, że Markland to – podobnie jak Vinland i Helluland – któraś z części atlantyckiego wybrzeża Ameryki Północnej. Zwykle Markland utożsamiany jest z Labradorem lub Nową Fundlandią.
Na opis Flammy mogły mieć wpływ sagi, gdzie Markland również jest opisywany jako ziemia z rosnącymi drzewami i żyjącymi zwierzętami. Jednak równie dobrze może być to standardowy opis żyznych ziem. Jest jednak bardzo znaczący, gdyż ziemie północne są zwykle przedstawiane jako ponure i niemal pozbawione życia. Tak właśnie Galvenus opisuje Grenlandię. Natomiast wzmianka o mieszkających gigantach różni się od nordyckich opisów Markland. Chiesa uważa, że Flamma „zanieczyścił” swój opis Marcalady informacjami z nordyckiej tradycji literackiej, wedle której giganci mieszkali w krainach położonych na północnym-wschodzie, a nie północnym-zachodzie.
Dzieło Flammy jest pierwszą w świecie śródziemnomorskim wzmianką o Ameryce. Skąd jednak o nim wiedział, skoro nigdy nie opuścił północnej Italii? Autor zawsze skrupulatnie powołuje się na źródła swoich wiadomości. Jednak w tym przypadku nie wymienia żadnego źródła pisanego. Wspomina, że informacje ma od żeglarzy pływających po morzach Danii i Norwegii. Chiesa nie widzi żadnego powodu, by mu nie wierzyć. Uczony zauważa jednak, że sam Mediolan nie jest położony nad morzem. Jego zdaniem, źródłem informacji o Marckaladzie byli marynarze z najbliższego portu – Genui. Wszystko więc wskazuje na to, że w I połowie XIV wieku – na 150 lat przed rokiem 1492, rokiem odkrycia Ameryki – marynarze z rodzinnego miasta Krzysztofa Kolumba zdawali sobie sprawę z istnienia tego lądu.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
To potencjalnie przełomowe odkrycie, mówi archeolog Loren Davis z Oregon State University. Jeśli bowiem datowanie śladów ludzkich stóp z Nowego Meksyku jest prawidłowe, to mamy najsilniejszy dowód, że ludzie przybyli do Ameryki w środku epoki lodowej, tysiące lat wcześniej niż sądziliśmy. Jeśli to prawda, to będziemy mieli do czynienia z rewolucją w myśleniu o archeologii w Amerykach, dodaje uczony, który nie był zaangażowany w najnowsze badania.
Z badań, opublikowanych na łamach Science, wynika bowiem, że odciski ludzkich stóp, które w przeszłości powstały na bagnistym wybrzeżu jeziora w dzisiejszym stanie Nowy Meksyk, liczą sobie od 21 d0 23 tysięcy lat.
Szczyt ostatniego zlodowacenia przypadł na okres ok około 26 500 do 19 000 lat temu. Pomiędzy Azją a Ameryką Północną istniał wówczas pomost lądowy zwany Beringią. Obecnie obszar ten jest w większości zatopiony, jednak wtedy można było go przejść suchą stopą. Przynajmniej teoretycznie, gdyż drogę blokowały potężne lodowce. Dlatego też sądzono, że pierwsi ludzie dotarli do Ameryki około 13 500 lat temu, gdy otworzyły się przejścia pomiędzy lodowcami. Jednak od kilkudziesięciu lat pojawia się coraz więcej dowodów świadczących, że ludzie przybyli do Ameryki co najmniej 16 000 lat temu. Opisaliśmy nawet badania z jaskini Chiquihuite, których autorzy wysunęli śmiałe twierdzenie, że ludzie mogli przebywać w Amerykach już 30 000 lat temu, jednak znaczna część specjalistów je kwestionuje, powątpiewając czy to w datowanie czy w samą identyfikację fragmentów skał jako kamiennych narzędzi.
Natomiast odciski ludzkich stóp to już zupełnie inny, niepodważalny, rodzaj dowodu, zauważa Ciprian Ardelean, autor badań z Chiquihuite. Jedną wątpliwość może budzić ich datowanie, dlatego też specjaliści będą z pewnością powtarzali badania.
Najnowszego odkrycia dokonano w White Sands National Park w Nowym Meksyku. W czasie wieloletnich prac znaleziono tam tysiące śladów ludzi i zwierząt, które zachowały się w wyschniętym obecnie podłożu. Autorzy wspomnianego na wstępie artykułu skupili się na 60 odciskach ludzkich stóp, które znaleziono w siedmiu warstwach osadów. Matthew Bennett z Bournemouth Univeristy uważa, że ślady te zostawiły dzieci lub nastolatki, które bawiły się na brzegu jeziora.
Jako, że nie ma wątpliwości, iż są to ślady Homo sapiens, pozostaje pytanie o ich wiek. I tutaj właśnie mamy do czynienia z największą sensacją. Na podstawie badań nasion znalezionych w warstwach stwierdzono, że ślady powstały w okresie pomiędzy 23 a 21 tysięcy lat temu. Jeśli zaś ślady rzeczywiście są tak stare, to ludzie musieli dotrzeć do Ameryki zanim jeszcze potężne lodowce zablokowały drogę. Odkrycie jest tak sensacyjne, że jego autorzy wielokrotnie powtarzali datowanie i wielokrotnie otrzymywali podobne wyniki.
Jednak Loren Davis mówi, że nasiona mogą być starsze niż same odciski stóp. Uważa on, że mogły znajdować się w starszych osadach, a w wyniku erozji trafiły do warstwy, w której ludzie pozostawili odciski. Dlatego też jego zdaniem należy przeprowadzić badania metodą optycznie stymulowanej luminescencji, która ujawni, kiedy kryształy kwarcu obecne w osadach były ostatnio wystawione na działanie światła słonecznego. Wiedzielibyśmy wówczas, kiedy ludzkie ślady zostały przykryte kolejną warstwą osadów.
Z wynikami badań można zapoznać się w artykule Evidence of humans in North America during the Last Glacial Maximum.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
W 2015 roku u mieszkańców Amazonii znaleziono ślad genetyczny świadczący o ich kontaktach z ludnością zamieszkującą Australazję. Od tamtego czasu pojawiło się wiele hipotez próbujących wyjaśnić istnienie tego śladu. Tym bardziej, że nie zauważono go u wczesnych mieszkańców Ameryki Północnej. Teraz okazuje się, że wspomniany ślad genetyczny jest bardziej rozpowszechniony, niż się wydawało.
Obecnie uznaje się, że Ameryki zostały zasiedlone przez ludzi, którzy przybyli z Azji przez Alaskę i powędrowali na południe, rozprzestrzeniając się po obu kontynentach. Tymczasem naukowcy z brazylijskich Universidade de São Paulo i Universidade Federal do Rio Grande do Sul oraz hiszpańskiego Universitat Pompeu Fabra informują na łamach PNAS, że australazjatycki ślad genetyczny odkryli też u ludów mieszkających poza Amazonią.
Po przeanalizowaniu próbek krwi od 383 osób i sprawdzeniu 438 443 znaczników okazało się, że wspomniany ślad – marker Y (Ypikuera) – występuje u ludzi zamieszkujących wyżynę w centrum Brazylii, zachodnią część tego kraju oraz u ludu Chotuna z Peru.
Zdaniem naukowców świadczy to nie tylko o napływie ludności z Australazji, ale o istnieniu dwóch fal takiej migracji. To zaś każe się zastanowić, nad tym, w jaki sposób ludzie ci trafili do Ameryki Południowej oraz dlaczego sygnału świadczącego o ich obecności nie stwierdzono w Ameryce Północnej. Niektórzy sugerują, że populacja z markerem Y mogła wyginąć po przybyciu Europejczyków na kontynent północnoamerykański. Inni zaś uważają, że dokładniejsze badania genomu rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej wykaże obecność markera Y również i tam.
Jeśli jednak uznamy, że ślad ten nie występuje i nigdy nie występował w Ameryce Północnej, będziemy musieli rozważyć możliwość, iż ludzie z Australazji dotarli do Ameryki Południowej drogą morską, pokonując tysiące kilometrów otwartego oceanu.
Hipoteza taka wydaje się szczególnie uprawniona w świetle najnowszych badań. Brazylijsko-hiszpański zespół informuje bowiem, że marker Y pojawił się w Ameryce Południowej najpierw na wybrzeżu Pacyfiku, dlatego też brakuje go w Ameryce Środkowej i Północnej.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Odkrycie Ameryki przez Kolumba doprowadziło do tak wielkich zmian na obu kontynentach, że wpłynęły one na... ochłodzenie klimatu. W ciągu zaledwie stu lat ludność obu Ameryk zmniejszyła się z około 60 milionów do około 6 milionów. Indianie masowo umierali w wyniku epidemii, walk i głodu. Drastyczny spadek liczby ludności wiązał się z porzuceniem pól uprawnych, które szybko zostały skolonizowane przez lasy. To zaś spowodowało wychwycenie z atmosfery wystarczającej ilości CO2, by doprowadzić do schłodzenia atmosfery.
Mała Epoka Lodowa to okres ochłodzenia klimatu, który dotknął przede wszystkim półkuli północnej. Ochłodzenie zaszło w niektórych regionach, podczas gdy w innych klimat pozostawał stabilny lub się nawet ocieplał. Ponadto zmiany rzadko zachodziły jednocześnie w różnych regionach. Zwykle nazwą tą obejmuje się okres od XVI do XIX wieku, chociaż niektórzy przesuwają jej początek na wiek XIV. Przyczyny ochłodzeń nie zostały jednoznacznie wyjaśnione. Wśród możliwych naukowcy wymieniają wybuchy wulkanów, zmiany w cyrkulacji atmosferycznej czy w aktywności słonecznej. Wszystkie te czynniki mogły w jakiś sposób wpływać na obserwowaną w tamtym czasie zmienność klimatu.
Z najnowszych badań przeprowadzonych przez naukowców z University College London, a opublikowanych na łamach Quaternary Science Reviews, dowiadujemy się, że spadek liczebności populacji obu Ameryk, porzucenie pól uprawnych i zwiększenie powierzchni lasów były tak duże, iż mogły doprowadzić do spadku ilości dwutlenku węgla w atmosferze o 7 do 10 części na milion. To zaś wystarczająco dużo, by klimat się ochłodził.
Nie można więc wykluczyć, że do wymienionych powyżej możliwych przyczyn Małej Epoki Lodowej, należy też dodać odkrycie Ameryki przez Kolumba. Bowiem nawet jeśli do Epoki zaliczymy zmiany obserwowane już na początku XIV wieku, to do największych spadków temperatury dochodziło w wiekach po odkryciu.
Z powyższych badań można wyciągnąć ważny wniosek dla współczesności. Uczeni z UCL oceniają bowiem, że lasy, które rozrosły się w miejsce opuszczonych pól uprawnych, zajmowały powierzchnię równą mniej więcej powierzchni współczesnej Francji. Jeśli więc mają rację, to zwiększenie światowych obszarów leśnych o 640 000 kilometrów pozwoli na wycofanie z atmosfery tyle CO2, że powinna się ona ochłodzić.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.