-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Kwasy omega-3, które występują m.in. w olejach rybich, chronią nerwy przed uszkodzeniem i przyspieszają ich regenerację. To doskonała wiadomość dla pacjentów, którzy wskutek choroby czy urazu zmagają z bólem, paraliżem czy osłabieniem siły mięśniowej.
Naukowcy z Queen Mary, University of London, których artykuł ukazał się w Journal of Neuroscience, skoncentrowali się na komórkach nerwów obwodowych. Mogą się one regenerować, ale mimo postępów w zakresie chirurgii, dobre rezultaty osiąga się raczej przy lekkich urazach.
Na początku Brytyjczycy przyglądali się izolowanym mysim neuronom. Rozciągając je lub pozbawiając dopływu tlenu, symulowali uszkodzenia powstające podczas wypadku lub urazu. Oba zabiegi zabiły wiele komórek, ale podanie kwasów omega-3 zadziałało jak zabezpieczenie, znacznie ograniczając śmierć komórkową. W następnym etapie akademicy badali nerw kulszowy gryzoni. Stwierdzili, że dzięki kwasom omega-3 regenerował się szybciej i w większym zakresie. Dodatkowo zmniejszało się prawdopodobieństwo zaniku mięśni w następstwie uszkodzenia nerwu.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Przyjmowanie przed radioterapią bakterii probiotycznych Lactobacillus rhamnosus GG zmniejsza uszkodzenia nabłonka jelita cienkiego w czasie leczenia. Choć badania prowadzono na myszach, naukowcy ze Szkoły Medycznej Washington University w St. Louis uważają, że korzyści z tego prostego zabiegu mogą także odnieść pacjenci napromieniani z powodu guzów jamy brzusznej.
Amerykanie wyjaśniają, że radioterapię stosuje się m.in. w leczeniu raka gruczołu krokowego, szyjki macicy czy pęcherza moczowego. Niestety, poza komórkami nowotworowymi giną także komórki zdrowe, co w przypadku uszkodzenia nabłonka jelit może prowadzić do ataków silnej biegunki. W przypadku niektórych chorych trzeba z tego powodu przerwać leczenie albo zmniejszyć dawkę promieniowania, dając przewodowi pokarmowemu czas na regenerację. Probiotyki mogą stanowić metodę zabezpieczania jelita cienkiego przed uszkodzeniami tego rodzaju - podkreśla dr William Stenson.
Stenson zauważył, że myszy poddawane radioterapii chronią różne szczepy bakterii probiotycznych Lactobacillus, w tym wspominane na początku L. rhamnosus GG (LGG). Wyściółka jelit ma grubość zaledwie jednej warstwy komórek. Ta warstwa komórek oddziela resztę organizmu od tego, co znajduje się w przewodzie pokarmowym. Jeśli nabłonek uszkodzi się wskutek radioterapii, bakterie, które normalnie rezydują w jelitach, mogą zostać uwolnione i podróżować po organizmie, powodując poważne problemy w rodzaju sepsy.
Studium wykazało, że probiotyki spełniały swoje zadanie tylko wtedy, jeśli podawano je przed radioterapią. We wcześniejszych badaniach z udziałem ludzi pacjenci zazwyczaj zażywali probiotyki, kiedy pod wpływem uszkodzenia nabłonka jelit rozwinęła się biegunka. Nasze studium sugeruje jednak, że probiotyki powinno się aplikować przed wystąpieniem objawów, a nawet przed rozpoczęciem radioterapii. Kluczową funkcją probiotyków - przynajmniej w tym scenariuszu - wydaje się bowiem zapobieganie urazom, a nie ułatwianie naprawy - wyjaśnia dr Matthew A. Ciorba.
Uprzednio Stenson i inni wykazali, że probiotyki działają za pośrednictwem szlaku angażującego prostaglandyny i cyklooksygenazę 2 (COX-2). Podczas najnowszych eksperymentów odmierzone dawki LGG wprowadzano bezpośrednio do żołądka zwierząt. Okazało się, że bakterie chroniły nabłonek przewodu pokarmowego tylko wtedy, gdy były one w stanie wytwarzać COX-2. U niezdolnych do produkcji COX-2 zmutowanych gryzoni promieniowanie niszczyło komórki nabłonka tak samo jak u myszy z grupy kontrolnej, którym nie podawano probiotyku.
W jelicie grubym komórki wytwarzające COX-2 migrują do miejsc urazu i asystują przy naprawie. W naszym badaniu ocenialiśmy tę reakcję w jelicie cienkim i odkryliśmy, że komórki, w których zachodzi ekspresja COX-2, mogą migrować z nabłonka do krypty, gdzie powstają nowe komórki nabłonka. Sądzimy, że ten mechanizm jest kluczowy dla efektu ochronnego - podkreśla Ciorba.
Na myszy działały stosunkowo niskie dawki probiotyku, u ludzi mogłoby więc być podobnie. W przyszłości naukowcy zamierzają wyizolować z bakterii radioochronny czynnik. Wtedy nie trzeba by podawać pacjentom mikroorganizmów, ale syntetyczny odpowiednik ich "wynalazku".
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Czemu samce owadów starają się pozostać w pobliżu samic po spółkowaniu? Do tej pory przeważał pogląd, że monitorując zachowanie partnerki i uniemożliwiając jej kolejne akty płciowe, samiec zwiększa prawdopodobieństwo, że to on będzie ojcem. Tymczasem ostatnie badania nad świerszczami polnymi pokazują, że nie ma tu mowy o agresji czy dominacji, a rycerskie samce ryzykują wręcz życie, gdy ochraniając swoje wybranki, pozwalają im pierwszym wejść do norki.
Samice owadów kopulują z wieloma samcami, a ostatni partner z największym prawdopodobieństwem zapładnia jaja. Utrudnianie kontaktów z innymi samcami wydaje się więc dobrym sposobem na zapewnienie sobie ojcostwa. Gdy jednak entomolodzy z Uniwersytetu w Exeter przeprowadzili eksperymenty na dzikich świerszczach polnych (Gryllus campestris), okazało się, że taka interpretacja sytuacji daleka jest od rzeczywistości.
Brytyjczycy badali owady w ciągu 2 sezonów rozrodczych. Przeanalizowali ponad 200 godzin nagrań z kamery na podczerwień. Badali też DNA świerszczy i znakowali je. Dr Rolando Rodríguez-Muñozof nie zauważył żadnych oznak agresji samców wobec samic ani prób ograniczania ruchu samicy do lub z norki. Przepuszczając wybranki przodem, samce często narażały się na niebezpieczeństwo, np. atak ptaków.
Relacje między świerszczami są inne od tego, co zakładaliśmy. Zamiast być tyranizowane, samice są raczej ochranianie przez samce. Możemy nawet powiedzieć, że samce są rycerskie. Żyjąc w pojedynkę, samce i samice równie często padają ofiarą drapieżników, gdy jednak połączą się w pary, samce są zabijane o wiele częściej, a samice zawsze przeżywają atak. Nie jest to jednak całkowicie altruistyczne - samce nadal odnoszą korzyści. Nawet jeśli zginą, przeżywająca samica nosi ich plemniki. W ten sposób samce upewniają się, że ich materiał genetyczny przetrwa.
Zespół z Exeter wykorzystał 96 kamer i mikrofonów. Monitorowano populację świerszczy polnych z północnej Hiszpanii. Na grzbiecie każdego osobnika umieszczano miniaturową tabliczkę z numerem. By zbadać DNA, pobierano wycinek odnóża. Naukowcy sprawdzali, które osobniki ze sobą spółkowały, ile czasu samiec i samica spędzili razem, ile czasu każdy samiec poświęcił na zwabienie samic oraz ile odbyło się walk, kiedy jeden samiec próbował podejść do norki, w której znajdował się inny samiec.
Samce bardzo chronią swoje partnerki, ale wykazują dużą agresję w stosunku do potencjalnych rywali. Samce zamieszkujące z samicami wygrywają więcej walk ze zbliżającymi się rywalami niż w sytuacji, gdy walczą na własną rękę [tylko dla siebie] - podsumowuje profesor Tom Tregenza.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Pływacz szary, jedyny żyjący przedstawiciel rodziny pływaczowatych, to przykład wielkiego sukcesu ochrony zagrożonego gatunku. Teraz naukowcy odkryli, że zwierzęta te przetrwały wielokrotne cykle oziębiania i ogrzewania się klimatu ziemi dzięki znacznie bardziej zróżnicowanej diecie niż stosują obecnie.
W latach 30. ubiegłego wieku, gdy rozpoczęto chronić pływacze szare, na świecie pozostało mniej niż 1000 tych zwierząt. Obecnie żyje ich około 22 000. Gatunek nie jest już zagrożony, jednak uczeni zdobyli dowody na to, że zanim ludzie zaczęli polować na pływacze w światowych oceanach żyło od 76 do 120 tysięcy tych zwierząt.
Biolog ewolucyjny profesor David Lindberg z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley i jego były student, obecnie kurator skamieniałości ssaków morskich w Smithsonian Institution Nicholas D. Pyenson uważają, że gatunek mógł liczyć tak wiele osobników, gdyż miał bardzo elastyczną dietę. Korzystał z większej liczby zasobów żywności niż obecnie. Teraz zaobserwowano, że pływacze na nowo odkrywają zapomniane źródła pożywienia. Dotychczas uważano, że pływacze żywią się zasysając osady z dna i odfiltrowując z nich robaki i obunogi. Okazuje się jednak, że niektóre zwierzęta żywią się też krylem i śledziami, podobnie jak inne fiszbinowce. Co więcej, zauważono grupę, która przestała migrować i przez cały rok pozostawała w okolicach kanadyjskiej Wyspy Vancouver polując na kryl i śledzie.
Szacunków historycznej populacji pływaczy dokonano na podstawie badań genetycznych. Gdyby epokę lodowcową przeżyło mniej zwierząt, niż wyliczono, znalazłoby to odbicie w ich genach, gdyż doszłoby do chowu wsobnego.
Nowe odkrycie to dobra wiadomość. Jest on bowiem znacznie bardziej elastyczny niż dotychczas sądziliśmy, co daje mu większe szanse na przetrwanie.
Pływacz szary pojawił się na Ziemi przed co najmniej 2,5 milionami lat. W tym czasie nasza planeta przeszła ponad 40 dużych okresów ochładzania się i ocieplania klimatu. Każdy z nich miał znaczący wpływ na florę i faunę. W czasie ostatniego zlodowacenia, wskutek ochłodzenia się klimatu oraz ekspansji ludzi, wyginęło większość dużych ssaków lądowych. Jednak środowisko morskie przetrwało ten okres w bardzo dobrym stanie. Na jednej z XIX-wiecznych rycin widzimy pływacze szare wśród kry, co wskazuje, że zwierzęta te dobrze znoszą jej obecność, a zatem zlodowacenie nie powinno wyrządzić im większych szkód.
Pyenson i Lindberg dokładnie zbadali wschodnią populację pływaczy, której historię można śledzić na około 200 000 lat wstecz. Wzięli pod uwagę zmniejszenie się dostępnej dla zwierząt powierzchni Morza Beringa w czasie zlodowacenia oraz zdolność pływaczy do czerpania osadów z dna. Na tej podstawie wyliczyli, że zwierzęta były w stanie zmienić dietę. Gdyby żywiły się przede wszystkim w Morzu Beringa, nie uniknęłyby załamania populacji - mówi Lindberg. Zakładając, że w ciepłym okresie populacja zwierząt liczyła około 70 000 osobników uczeni stwierdzili, iż podczas zlodowacenia nie mogła spaść poniżej 5000, gdyż byłoby to widoczne w ich genach. A skoro utrzymała się na tak wysokim poziomie w tak trudnym okresie, to znaczy, że pływacze musiały znaleźć inne źródlo pożywienia.
Obaj naukowcy uważają również, że obecne zasoby pożywienia, zakładając, że pływacze będą żywiły się tylko i wyłącznie odfiltrowując organizmy z dna, wystarczają na utrzymanie populacji liczącej nawet 170 000 osobników. Korzystanie z krylu i śledzi umożliwi im na dalsze zwiększenie populacji.
Lindberg i Pyenson wzywają innych specjalistów, do podobnego zbadania historii i potencjału przetrwania innych gatunków. Fakt, że pływacze są tak elastyczne i mogą poradzić sobie z globalnym ociepleniem, nie oznacza, iż obserwacje takie są prawdziwe w odniesieniu do innych gatunków. Szczególnie takich, które korzystają z Morza Beringa - jednego z najbardziej produktywnych ekosystemów morskich.
Obecnie podejmujemy wiele decyzji dotyczących ochrony środowiska, mimo że nie mamy wielu ważnych danych. Włączenie danych paleontologicznych i geologicznych do znanych danych ekologicznych pozwoli nam przygotować się do nadchodzących zmian w środowisku morskim - mówi Lindberg.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Dobrze prowadzona polityka ochrony gatunku uratowała przed zagładą krokodyla Moreleta (Crocodylus moreletii). Ten mieszkający przede wszystkim w Meksyku gad znajdował się w niebezpieczeństwie z powodu niszczenia habitatów i polowań, dzięki którym pozyskiwano jego wysokiej jakości skórę.
W latach 70. ubiegłego wieku, wobec gwałtownego spadku liczebności gatunku, zdecydowano się na jego ochronę. Wówczas w Meksyku zakazano polowań na wszystkie gatunki krokodyli i kajmanów. Jednocześnie USA wpisały krokodyla Morelettiego na listę gatunków zagrożonych, co skutkowało automatycznym zakazem importu zwierząt i ich części. Kilka lat później, w 1975 roku, Crocodylus moreletii został wpisany na listę CITES.
Takie działania przyniosły oczekiwane rezultaty. Już w 2000 roku krokodyla przeniesiono z kategorii „zagrożony" do „o niskim ryzyku wyginięcia".
W marcu ubiegłego roku przedstawiciele CITES stwierdzili, że obecnie nie ma żadnych dowodów by sądzić, że choroby, rodzimy lub obcy drapieżnik, turystyka czy badania naukowe stanowiły zagrożenie dla dzikiej populacji krokodla Morelettiego. Uznano, że gatunek jest odpowiednio chroniony w Meksyku, Gwatemali i Belize oraz, że liczba zwierząt w niewoli jest wystarczająco duża, by zaspokoić zapotrzebowanie na skóry. Wtedy też na liście CITES przesunięto gatunek do klasy zwierząt, którymi handel jest dopuszczalny pod ścisłą kontrolą.
W ślady CITES poszła też US Fish and Wildlife Service, która przed dwoma dniami zarekomendowała usunięcie krokodyla z amerykańskiej listy gatunków zagrożonych.
Degradacja habitatów wciąż jest sporym problemem, jednak obecnie gatunek ma się dobrze.
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.