Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

j50

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    197
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    1

Odpowiedzi dodane przez j50


  1. Niestety - logiki Waldi nie widzisz. Woda jest magazynowana nie tylko w oceanach - a także zwłaszcza w lądolodach. Te zaś mogą sterczeć ponad poziom morza nawet więcej niż 3 km. Lądolody (nie tylko zwykłe lodowce) są głównym magazynem wody poza oceanami. Ogółem wody w przyrodzie mamy ok. 1386 mln km3. Z tego w oceanie światowym 1338 mln km3. W lodowcach i lądolodach 24 mln km3. Podobną ilość w wodach podziemnych. Cała reszta się nie liczy (poniżej 200 tys km3). Zasób w wodach podziemnych nie ulega większym zmianom. Natomiast wielkim zmianom ulega ilość wody w lodowcach i lądolodach. I to jest właśnie główną przyczyną wahań poziomu wody w oceanach. Całkowita ilość wody w przyrodzie ziemskiej jednak wcale się nie zmienia.

    Co do tego artykułu, to zdumiony jestem tym, że traktuje się to jako jakieś odkrycie. Amplituda zmian poziomu oceanu wynosiła w czwartorzędzie wielokrotnie więcej niż się tu podaje. Trudną jest dokładna ocena tego, bowiem jednocześnie zachodziły pionowe ruchy tektoniczne. Dlatego jakaś rafa musi być także widziana jako zupełnie niewłaściwy poziom odniesienia. W ten sposób znajdujemy np. na Spitsbergenie dawne ślady wybrzeży morza na wysokości kilkuset m n.p.m. A z kolei w Szwecji są znane porty morskie z okresu historycznego, leżące dzisiaj kilkadziesiąt km w głębi lądu.

    W ogólności dziwię się "odkrywczości" wyników przedstawionych w notce badań. Podkreślę bowiem, że już w szkole średniej uczy się dzieci o tym, że wahania poziomu oceanu osiągały setki metrów - a nie jakieś 21 m, jak tu się podaje.

    Oczywiście sprawa wygląda inaczej, jeżeli przyjąć, że w tym doniesieniu poziom morza jest dokładnie datowany. Wtedy jest to ważna informacja o dawnej rzeczywistości. Ale zrozumiała wyłącznie dla specjalistów. W żadnym wypadku nie powinna skłaniać do przyjęcia tego jako jakieś ekstremum - po prostu stan z danej chwili i nic więcej. Takie stany możemy mnożyć w tysiące - i to się rzeczywiście robi (z datowaniami). Jak widać jednak z komentarzy - jest to zupełnie niezrozumiałe dla niezajmujących się tym problemem.


  2. A może swoista hibernacja? W niektórych przypadkach zwraca się uwagę na zdolność młodych organizmów do silnego ograniczania funkcji życiowych. Znane są w szczególności przypadki przezycia maluchów bardzo długiego okresu bez pokarmu i bez picia. Są one szczególnie zastanawaiające w przypadku ofiar trzęsień ziemi, kiedy żywe maluchy wydobywano z ruin, gdy wszyscy dorośli byli już martwi. Medycy zajmujący się takimi przypadkami wskazywali, że młode organizmy prawdopodobnie mają genetycznie wkomponowany mechanizm hibernacyjny. Logicznie biorąc jest to uzasadnione warunkami przetrwania malucha. Odnosić to jednak chyba należy zwłaszcza do warunków wśród społeczeństw pierwotnych.

    Jeśli rzeczywiście tak jest, to ma to duże znaczenie w działaniach medycznych. Chodzi o to, że lekarz wezwany do przypadku malucha wydającego się beznadziejnym powinien zakładać możliwość przeżycia w formie "utajonej" (hibernacyjnej). Nie powinien zatem z góry zakładać niepowodzenia akcji ratunkowej, zwłaszcza z uwagi na czas trwania zaniku funkcji życiowych.


  3. Relacja pomiędzy powierzchnią kuli (horyzont Wszechświata) a jej objętością nie jest wielkością stałą, a zmienia się liniowo w miarę powiększania promienia kuli. Jeśli zatem koncepcja tego gościa odpowiada prawdzie, a Wszechświat podlega ekspansji, to zmieniać się powinien liniowo rozmiar "ziaren" we wnętrzu Wszechświata - w miarę jego ekspansji. No i teraz pytanko: jakie skutki tego można byłoby przewidywać? Istnieje jeszcze taka możliwość, że rozmiar ziaren we wnętrzu kuli Wszechświata nie ulega zmianie, ale liniowo zwiększają się odległości pomiędzy nimi. Trzecią możliwością jest puchnięcie ziaren oraz jednoczesne zwiększanie odległości pomiędzy nimi.


  4. Zwrot inwestycji już po roku oznacza jej bardzo wysoką efektywność ekonomiczną. Aż budzi to podejrzenie, że nie wszystkie koszty zostały policzone lub stoi za tym ekologiczny protekcjonizm (jakieś dopłaty).

    Wydzielanie przez ludzi ciepła, CO2 oraz pary wodnej jest poważnym problemem w ochronie środowiska jaskiń udostępnionych turystycznie. Np. Jaskinia Niedźwiedzia w Sudetach jest zwiedzana przez ok. 80000 tys ludzi rocznie. Każda osoba przebywa tam ok. 20 min., co daje wielkie ilości dodatkowego CO2. Tenże CO2 powoduje następnie zmniejszenie depozycji nacieków jaskiniowych.


  5. Rada na to jest prosta. Wystarczy mieć drogi dziurawe, jak w Polsce. Wtedy kierowca będzie patrzył zaraz przed maskę, a nie na dużą odległość. Wiele wypadków drogowych w Polsce wynika właśnie z tego.

    Widzę ponadto jeden błąd w metodyce tego badacza. Istotą sprawy nie jest ocena długości linii i na tej podstawie ocena szybkości jazdy. Byłby to bowiem proces myslowy zupełnie nieefektywny. Jeżdżąc już kilkadziesiąt lat stwierdzam, że podstawą oceny jest częstotliwość mijania linii, a nie świadomość ich długości. Dlatego stosowanie w Polsce skracanie długości linii przed miejscami niebezpiecznymi jest wysoce skuteczne. Kierowca nie wie jaką długość mają te linie. Widzi tylko, że szybciej "migają" mu przed oczyma. Podświadomie interpretuje to wówczas jako zbyt dużą prędkość i skłonny jest do jej zmniejszenia.

    Istotą percepcji jest być może pewien kawał. Na medycynie odbywa się egzamin, z udziałem profesora i docenta. Stoi wielki wór z narządami. Delikwent ma wsadzić tam rękę i na "maca" ustalić narząd. Pierwszy wkłada rękę i maca, maca - to jest serce, powiada i wyciąga z wora. Egzaminatorzy potwierdzają prawidłowe rozpoznanie. Drugi wkłada rękę i maca, maca - to jest wątroba, powiada i wyciąga z wora. Egzaminatorzy znowu potwierdzają prawidłowe rozpoznanie. Trzeci wkłada rękę i maca, maca - to jest kiełbasa, powiada i wyciąga z wora. Egzaminatorzy patrzą na to zdziwieni. I wtedy profesor odzywa się: panie docencie - to czym myśmy wczoraj wieczorem zakąszali?


  6. Sprawa poruszonego przez was ciepła ze ścieków jest niewątpliwie ciekawa. Coraz częściej instaluje się u nas pompy ciepła. Do obiegu tych pomp może byc podłączany ściek. Można sobie nawet łatwo wyobrazić tanią automatykę odcinającą dopływ ścieku do systemu, jeżeli jego temperatura jest zbyt niska.

    Co do tego złota, to występuje ono dość powszechnie w wodach i ściekach, ale w niskich stężeniach. Ponieważ procesy oczyszczania ścieków mają naturę biologiczną, to może warto byłoby zrobić badania, czy koncentrowanie złota w osadach ściekowych nie jest właśnie skutkiem procesów biologicznych. W przyrodzie znane są liczne przypadki koncentrowania niektórych pierwiastków rzadkich przez organizmy żywe. Na podstawie tego rozwinięto nawet techniki geochemiczne poszukiwań złóż - poprzez analizę popiołu roślin. Mikrobiolodzy mieliby tu duże pole do popisu! A zapewne także specjaliści od wprowadzania zmian genetycznych w celu zaprzęgnięcia do pracy mikrobów.

    A tak przy okazji - złoto występuje także w formie skompleksowanej. Podsyłam ciekawy dla lekarzy link http://www.biotechnologia.pl/kosmetologia/38/3/118/1042


  7. W informacjach na temat mleka krowiego pojawia się czasami wątek o nieprawidłowym stosunku wapnia do fosforu w takim mleku. To właśnie ma powodować osteoporozę. Może jednak czynnik ten działa dopiero w przypadku nieprzyswajalności mleka? Odnośnie Finów - osteoporoza została tam zdaje się powiązana ze spożyciem mleka krowiego na podstawie analiz statystycznych. Finowie konsumują najwięcej mleka per capita w Europie.

    Odnośnie podejrzenia mutacji związanych z tym enzymem, mam takie spostrzeżenia. Znane mi są przypadki wychowywania na piersi dzieci nawet do 7 roku życia. W takim przypadku enzym ten powinien stale funkcjonować w organizmie. Jeśli zatem następuje następnie przejście na mleko zwierzęce, to może w warunkach ciągłości nie następuje blokada? W takim przypadku sprawa przyswajalności mleka może mieć podtekst kulturowo warunkowany. Czy tak można wnioskować?


  8. Mnie tu jedno interesuje. Pojawiają się doniesienia, że duża część populacji ludzi nie jest przystosowana do trawienia nabiału krowiego. Wskazuje się przy tym na niewłaściwą proporcję wapnia do fosforu w tych przetworach. Wg niektórych badaczy powodować to ma zwiększenie zagrożenia osteoporozą. Wskazuje się przy tym, że Finowie, konsumujący wielkie ilości przetworów mlecznych krowich jednocześnie wykazują największą podatność na osteoporozę. Czy ktoś zorientowany może to wyjaśnić i krytycznie się odnieść? Mówi się bowiem o presji reklamy typu "pij mleko". My wszyscy chcemy być zdrowi, ale czy rzeczywiście przez picie mleka krowiego?

    Przetwory z mleka koziego są bardzo drogie. Mają też one mieć zupełnie inne własności niż z mleka krowiego, podobno dużo lepsze. Jednak czy to prawda? Sam byłem jako maluch karmiony mlekiem z kóz wypasanych na ruinach Wrocławia.

    Ponadto jest sprawa inna. Ser jest przetworem powstającym przy udziale procesów bakteryjnych. Nasz przewód pokarmowy podobno nie trawi kazeiny. Czy to jednak prawda? Inni z kolei wskazują, że procesy bakteryjne w mleku powodują zwiększenie jego przyswajalności. Mit, czy prawda?

    Uważam, że te sprawy są naprawdę ważnymi w żywieniu ludzi i powinno się dążyć do ich wyjaśnienia. Bez względu na jakiekolwiek interesy grup producentów.

    Dodam jeszcze jedną ciekawostkę historyczną. Archeolodzy odnaleźli u wschodnich wybrzeży USA ślady po kolonii Wikingów. Osada jednak szybko upadła, jak wykazały badania. Zaczęto analizować wszelkie fakty historyczne oraz przekazy indiańskie. I co wyszło? Ano, coś bardzo ciekawego w temacie tego artykułu. Wikingowie osiedlili się tam jako lud rolniczy. Rozpoczęli wymianę towarową z miejscowymi Indianami. Wszystko szło dobrze, aż do pewnego momentu. Wikingowie prowadzili hodowlę bydła i pozyskiwali mleko. To mleko następnie zaoferowali Indianom. Po spożyciu mleka Indianie się pochorowali, bo w ich kulturze mleka się nie spożywało. Uznali zatem, że Wikingowie chcieli ich otruć. Skutkiem takiego wnioskowania napadli na nich w odwecie i ich przepędzili lub wyrżnęli.


  9. Sprzedam wam wiadomość uzyskaną na konferencji dendrologicznej w Poznaniu w zeszłym roku. Rzecz dotyczy owada szrotówka kasztanowianeczka - niszczącego nasze kasztanowce (okazuje się, że badacze nie znają przypadku zniszczenia kasztanowca przez szrotówka!). Okazuje się, że zaleceniem dendrologicznym i ekologicznym wcale nie jest niszczenie chemiczne tego owada. Z analiz ekologicznych wynika, że owad ten po prostu nie ma u nas naturalnego i skutecznego wroga. Zaleca się zatem "hodowlę" tych owadów - ale w szczególnych warunkach. Tak, aby nie mogły wylecieć do środowiska, ale jednak żyły. Robią to Austriacy na dużą skalę. Wic polega na tym, że liście z kasztanowca nie powinny być palone, tylko składane w specjalnych pojemnikach. Otwory powinny być tak małe, aby owad dorosły nie mógł wylecieć. Jednak ma rozsyłać informację w środowisku o swoim istnieniu. W ten sposób, całkiem naturalnie dokonana ma być zmiana w relacjach przyrodniczych. Uruchomić się ma naturalny wróg szrotówka. Ten wróg już u nas istnieje od dawna i są nim owady opierające swój rozród na innych owadach. Problem jest tylko w tym, że należy stworzyć odpowiednie warunki dla rozwoju populacji owadów pasożytujących na szrotówku. Tego w żaden sposób nie uzyskamy poprzez palenie szrotówka na stosie. I ja to widzę jako znakomity pomysł ekologów. Ale tych prawdziwych, a nie tylko "zzieleniałych". Taki pomysł w rzeczywistości nie jest pomysłem, a wynika z wieloletnich badań i z rzetelnej wiedzy o przyrodzie.

    Człowiek zwykle zaburza równowagi przyrodnicze swymi działaniami. Nie jest jedynym w takim działaniu. Ponad 10 tys lat temu na terenie Irlandii były same krzaje. Ale rozmnożył się tam pewien gatunek jelenia, który zżarł te krzaje i krajobraz stał się łąkowy. Wszystko jest zatem tłumaczone poprzez relacje ilościowe w strukturze biosfery. Milion chrabąszczy na ha to klęska przyrodnicza. Ale jeden chrabąszcz na 1000 km2 wymaga działań ochronnych dla gatunku ginącego. Ocenę zaś nie ustala sam chrabąszcz, tylko człowiek. On ponosi tego koszty i tylko on się tym przejmuje. Gdybyśmy teraz mieli kilka dinozaurów na 1000 km2, to też byśmy je chronili z wielkimi kosztami. A może nawet bez względu na koszty.

    Zapominamy o tym, że ewolucja całej przyrody polega właśnie na eliminacji niektórych gatunków oraz sukcesie innych. Być może my sami staniemy się w przyszłości gatunkiem na wymarciu - tego nie wiemy. Ale wtedy kto będzie to oceniał? Chrabąszcz, diplodok, czy nosorożec włochaty? Kto znajdzie równowagę w tym szaleństwie?

    A co do rolnictwa, to mogę powiedzieć tylko jedno. Jest to aktualnie najbardziej szkodliwa działalność człowieka w środowisku! Wcale nie przemysł. Rolnictwo i jego rozwój odpowiada za zdecydowaną większość szkód w przyrodzie. To nie jest sprawa ostatnich dekad. To jest sprawa rozwoju naszej cywilizacji w perspektywie ostatnich kilku tysięcy lat. Dopiero w ostatnich dekadach nasza cywilizacja osiągnęła poziom, w którym staramy się sprostać problemowi wyżywienia nas samych. Oczywiście nie sprostamy temu problemowi bez zniszczenia przyrody. Właśnie przez rolnictwo!


  10. Prawdopodobnie mówisz o tym doniesieniu: http://www.hyscience.com/archives/2005/09/umbilical_cord_1.php . Tamte terapia rzeczywiście była bardzo podobna, ale do jej przeprowadzenia wykorzystano komórki krwi pępowinowej.

     

    EDIT: przepraszam, chodziło chyba o inny przypadek: http://www.freep.com/article/20081013/FEATURES08/310130008/1033 . Ale tutaj też użyto innego źródła, tym razem były to komórki macierzyste samej pacjentki, wyizolowane z nosa.

     

    Pozdrawiam :)

    Jeśli dobrze rozumiem, to w tamtym przypadku nie można było użyć komórek krwi pępowinowej, bowiem dziewczyna była już dorosła. Komórek takich chyba nie zabezpieczano na użytek późniejszego leczenia. Wierzę w to, że potrafisz mikroos sprawę odbadać, bo jesteś w tym zorientowany. To była dla mnie wtedy pierwsza wiadomość o pozytywnych rezultatach leczenia poważnych urazów rdzenia kręgowego. Wcześniej takie przypadki uznawano za beznadziejne, poza fizykoterapią.

    Wybacz mikroos - ale wtedy tylko zarejestrowałem w swej pamięci ten przypadek. Podany przez ciebie drugi link nie pasuje do tamtego przypadku. Tam się bowiem nic nie wspomina o lekarzach z Izraela. Są tam doniesienia o działaniach lekarzy z ośrodków w USA. Ta dziewczyna jednak nie znalazła żadnej realnej pomocy medycznej w USA. Co ciekawe - leczenie przez lekarzy izraelskich odbyło się już po sporym upływie czasu od momentu urazu. Wcześniej próbowano to leczyc w USA - bez żadnego skutku pozytywnego. Rodzice dowiedzieli się o nowatorskiej metodzie lekarzy izraelskich zupełnie przypadkiem. Niestety - nie znam końcowych wyników leczenia tej dziewczyny. Były tylko doniesienia o oznakach pojawiania się zdolności ruchowych w części wcześniej sparalizowanej.


  11. Ja jestem ciekaw jednego. Czy wykluczono w badaniach wpływ innych czynników. Miałem do czynienia z kobietą, która była do ok. 30 roku życia zupełnie normalna. Miała jednak zupełnie pokręcone życie, była niemal zupełnie sama. Zaczęła nagle mieć omamy. To był dla niej ciężki okres, bo stan wojenny, a ona była zaangażowana w tym po stronie przeciwników SW. Nie jestem psychiatrą, choć mam przyjaciół psychiatrów. Była leczona szpitalnie, stwierdzono schizofrenię. W rodzinie nie były znane takie przypadki. Okazało się, że leczenie było bez skutków pozytywnych, choć na pozór wydawała się zupełnie normalna. Wyskoczyła z okna z wysokiego piętra i zginęła.

    Mnie wtedy nie dawało spokoju to, że dziewczyna ta nie mogła ułożyć sobie życia. Była dobrym człowiekiem, bezkonfliktowym i przyjaznym dla wszystkich. Była tylko obciążona przerażającym smutkiem samotności.


  12. Kilka lat temu przeczytałem w necie o tym, że lekarze izraelscy opracowali metodę leczenia urazów rdzenia kręgowego. Opisany był przypadek leczenia dziewczyny z USA po urazie doznanym w wypadku komunikacyjnym (brak zdolności ruchowych od pasa w dół). Leczenie przebiegało pomyślnie, aczkolwiek nie było jeszcze wtedy zakończone. Ciekaw jestem, czy ktoś o tym słyszał i czy to była terapia oparta na podobnych zasadach. Wtedy nie było to dopuszczone w lecznictwie i leczenie odbywało się wyłącznie za zgodą osoby leczonej. Tam coś chodziło o rozdzielność przepływu krwi. Wybaczcie - nie jestem w tym specjalistą, ale jest to dla mnie bardzo interesujące.


  13.  

    Prekolumbijscy Indianie nie mieli takich problemów generalnie choroby nerek i układu moczowego były im obce a to dzięki ich diecie bardzo bogatej w kukurydze i piwie chicha na jej bazie. Polecam sok z kukurydzy dla tych którzy mają predyspozycje genetyczne  do odkładania się kamieni nerkowych i tych z niewłaściwą dietą.

     

    To ciekawe, bo truskawki pochodzą z Ameryki (krzyżówka poziomek amerykańskich). A ja właśnie po zjedzeniu sporej ilości truskawek dostałem kolki nerkowej.

    Co zaś do tej kuracji, to mnie urolog zalecił wypić od czasu do czasu ze 3 litry wody, albo od czasu do czasu popijać piwo w umiarkowanej ilości. Robię to i mam już od wielu lat spokój.


  14. Sprawa kamieni nerkowych dotyczy dużej ilości ludzi. Sam przezyłem atak kolki nerkowej i nikomu nie życzę czegoś takiego. Bo to jest dosłownie horror.

    Chodzi mi jednak o coś innego. Jeżeli na forum jest jakiś orientujący się w sprawach urologicznych, to prosiłbym o wyjaśnienie dalszych skutków. Ja osobiście przeżyłem potem kilka razy stany krótkotrwałej utraty przytomności (na kilka sekund, ale z upadkiem do parteru). W konsultacji z urologiem przypadkowo dowiedziałem się, że po kamieniu nerkowym mogą wystąpić znaczne wahania ciśnienia krwi. Nie znam się na tym, ale lekarz był po doktoracie i wierzę w to co mówił. Od młodych lat byłem niskociśnieniowcem (90/60 jeśli to dobrze piszę). Przeszedłem pomyślnie badania dotyczące ewentualnych nieprawidłowości w przepływie krwi tętniczej - bez żadnych zastrzeżeń.

    Od 10 lat nie mam już takich przypadków utraty przytomności. Ale stale się martwię, bo od czasu do czasu jeżdżę autem. Wiadomo czym mogłoby się to skończyć, gdybym podczas jazdy doznał utraty przytomności.


  15. Faktycznie hipoteza zgrabna. Kolizja Ziemi z jakąś planetą, która uformowała Księżyc, ładnie się tutaj mieści.

    Przypominam sobie dawniejszą informację, że geofizycy wykryli pod obszarem pacyficznym na głębokości ok. 600 km (mogę się trochę mylic co do tej głebokości, bo z pamięci) strukturę zbliżoną do litosferycznej. Na tej podstawie obszar pacyficzny mógłby byc uznany za ślad po dawnym impakcie. Jesli rzeczywiście fragment litosfery ziemskiej został wskutek impaktu wtłoczony na tak wielką głębokość, to powinno to mieć wiele skutków dla parametrów ruchów wykonywanych przez Ziemię, a być może nawet dla parametrów jej orbity.


  16. Ja mam w związku z tym jedno pytanie: czy zaobserwowano gwiazdy mające takie obłoczki protoplanetarne wokół siebie? Jeśli tak - to jaka jest struktura tych obłoczków? Domyślam się, że nawet jeśli takie gwiazdy zaobserwowano to raczej nie ma danych o strukturze materii w ich otoczeniu.

    Czy zatem powstające koncepcje nie podpadają pod brzytwę Ockhama?


  17. W przypadku Francuzów nie ma albo żaba, albo ślimak. Przysmakiem jest jedno i drugie - raczej ze wskazaniem żaby. Gościłem w latach 80 u siebie jednego Francuza. Na zapytanie o żaby prawie ślinka mu pociekła. Stwierdził, że jest to coraz większa rzadkość kulinarna, a przysmak nie lada.

    Żaby są rzeczywiście silnie zagrożone, jak to napisane jest w artykule. Przede wszystkim niszczone są ich miejsca rozrodu (mokradła, niewielkie sadzawki). Ciekaw jestem jak wygląda sprawa odłowu żab w Polsce. Zdaje się jednak żaby są u nas chronione.


  18. Mam wątpliwości odnośnie tego, czy uczciwie przedstawiany jest scenariusz ocieplenia klimatu w strefie międzyzwrotnikowej. Strefa ta bowiem obejmuje klimaty równikowe i zwrotnikowe. Zwrotnikowe są suchymi i tam tylko ochłodzenie klimatu połączone z transgresją lądolodów w obrębie strefy umiarkowanej mogłoby sytuację poprawić. Czy można natomiast pogorszyć coś, co jest bliskie dna? Na Saharze leżącej dziś w strefie zwrotnikowej zmniejszenie opadów chyba już nic nie zmieni.

    Natomiast zwiększenie temperatur w strefie równikowej (leżącej pomiędzy zwrotnikami) powinno raczej zdynamizować obieg wody i zwiększyć opady. Chodzi o to, że w strefie zwrotnikowej (np. saharyjskiej) mamy do czynienia z osiadaniem mas powietrza, czemu towarzyszy jego ocieplanie i osuszanie. Natomiast strefa równikowe (leżąca pomiędzy zwrotnikami) cechuje się dominacją prądów wznoszących. To zaś oznacza częste burze (konwekcja w obrębie troposfery). Jesli zwiększy się temperatura w strefie równikowej, to zwiększy się tym samym konwekcja troposferyczna. Opady powinny być zatem większe, ale zjawiska będą gwałtowniejsze.

    Co do problemu pomocowego dla Afryki, to ja uważam, że tam należy przede wszystkim robić studnie w strefie zwrotnikowej (suchej). Należy tylko pilnować, aby nie zostały one anektowane przez miejscowe grupy kryminalne. O tym samym pisywał Kapuściński.

    Przypomnę tu skutki pomocy dla Etiopii w okresie wielkiej suszy i głodu sprzed kilkudziesięciu lat (za komucha). Setki ton żywności zwożono drogą powietrzną do wyznaczonych punktów. Efekty? Cała ludność porzuciła swe dotychczasowe zajęcia i zgromadziła się w tych punktach. Organizacje mafijne przejęły kontrolę nad dystrybucją żywności. Potem zaś okazało się, że stale trzeba pomagać, bo ludność nie wraca do swego poprzedniego gospodarowania, tylko nadal czeka na pomoc. Bo jeśli można mieć za darmo, to po co się wysilać?

    Ja od razu muszę zaznaczyć, że ludność żyjąca w warunkach krytycznych poddawana jest szczególnym procesom ekonomicznym. Równowaga ekonomiczna jest tam określana kulturowo i wynika z doświadczeń całej społeczności. Jeśli zatem do tej ekonomii danej społeczności dołączamy środki pomocowe, to zxmieniamy tym samym całą ekonomię danego regionu. To staje się przekazem kulturowym i zaczyna funkcjonować społecznie. Gdzieś daleko są tacy, którzy niosą pomoc. Należy zatem tylko zgromadzić się tam, gdzie ta pomoc jest dostarczana. Wszelkie kryminalne zarządzanie pomocą nie jest odbierane przez tę ludność jako coś nagannego. Bo to jest normalne zjawisko w tamtych regionach. Kto ma dostęp do wody, do żywności, kto ma stado tłustej gadziny - ten rządzi i po prostu żyje. Jeśli okaże się, że stado tłustej gadziny nie jest już żadnym wskaźnikiem statusu społecznego, to wtedy system ekonomiczny takiego społeczeństwa musi się zawalić.

     

    Jurgi!

    Uważam, że masz rację. Pomoc humanitarna związana z klęskami żywiołowymi jest środkiem konserwującym dotychczasowe relacje człowieka z przyrodą. Skłania go do rozwijania swej populacji w regionach o wybitnie niekorzystnych warunkach. To jest poważny problem etyczny. Bo należy pomagać potrzebującym. Co jednak, jeżeli ci potrzebujący stają się stałymi klientami sponsorów? Czy na tym to ma polegać? Nie wiem. Żal człowieka ogarnia, gdy ogląda potrzebujących. I chciałbym pomagać, jak tylko się da. Jakie jednak będą skutki?

     

    Mikroos!

    Bardzo się mylisz w swych ocenach. Problemem przyrodniczym Afryki jest brak wody oraz choroby (różniste). Ponadto problemem jest to, że w Afryce pojawiły się modele rządzenia "białasów". Dzidy też nie sprowadził tam "bwana kubwa", zo to sprowadził tam nowoczesną broń palną. "Czarny człowiek" być może mógłby ją wymiślić, ale jakoś doszedł pewnie do wniosku, że są lepsze sposoby załatwiania konfliktów. Problemem dalszym tego kontynentu jest zupełne zachwianie równowagi pomiędzy tradycyjnym gospodarowaniem oraz nabytkami ze strony "bwana kubwa". Gdyby Afryka była zupełnie izolowaną częścią Ziemi, to tam by nadal obowiązywały pradawne zasady. One zaś głosiły to samo, co u nas: wyżej nerek się nie podskoczy. Mamy zatem do czynienia z typowym efektem "zderzenia cywilizacji". To nie Murzyni spowodowali zmianę w sposobie gospodarowania białasów - a na odwrót!


  19. Możliwe jest zastosowanie obiektywu typu "rybie oko". W normalnych obiektywach tego typu możliwy jest kąt widzenia co najmniej 220°. Dla zastosowań specjalnych kąt ten mógł być powiększony. Tego typu obiektywy daja obraz silnie zniekształcony. Sądzę jednak, że mozliwa jest korekta obrazu z zastosowaniem odpowiedniego oprogramowania.


  20. Niestety - dowodów chyba nie będzie. Jajco zostało spalone lub zgniło. I po "ptokach". Odnośnie Hitlera jest więcej spraw. Takich dla specjalistów w psychiatrii i w psychoanalizie. Donoszono bowiem, że miał być on dzieckiem dość bogatego Żyda i jego pomocy domowej. Niech się tym IPN zajmie, bo ja na to nie mam czasu. Donoszono też, że pierwsze manewry Luftwaffe po anszlusie Austrii miały za cel totalne zbombardowanie cmentarza, na którym spoczywała rodzina führerka. Ponoć nic z niego nie pozostało. Prawda to, czy mit?


  21. Coś mi tu nie pasuje. Hologram i 3D to zupełnie różne sprawy. Hologram, jak z samej nazwy wynika, jest KOMPLETNĄ wizualizacją obiektu. Natomiast 3D opiera się na czymś innym. Zmierza tylko do uzyskania wrażenia przestrzennego. Tak więc jeśli mamy obiekt o zróżnicowanym kształcie (nieprzewidywalnym z "przodu" i z tyłu"), to tylko holografia odda rzeczywisty stan. Natomiast 3D może być tylko "prognozą" stanu. Jeśli zatem w 3D mamy oddać obiekt nieznany, ale dający się zakwalifikować (np. obraz człowieka), to możemy prognozować jego stan w obszarze niewidzianym. To można uzyskać programowo, czemu muszą towarzyszyć założenia. Natomiast nie ma to żadnego związku z oddaniem pełnej rzeczywistości.

    Holografia jest ważną ideą i absolutnie nie można jej mieszać z 3D. Dla mnie ci badacze zastosowali tylko pewien trick - nic więcej. Oko muchy nie widzi bowiem tyłu obiektu. Musimy go zatem obracać i zebrać informacje o całości obiektu. Dla mnie jest to "tylko" rozwój techniki 3D.

    Ale powiem więcej. Holografię można interpretować albo jako złudzenie, albo jako REJESTRACJĘ rzeczywistości. W zakresie "złudzeń" - mamy 3D, co tylko bardzo naciągając ideę można byłoby uznać za prymitywną holografię. Myślę zatem, że końcem drogi jest jedna "fotka", która oddaje WSZYSTKO w sensie wyglądu powierzchni. A do tego nam daleko, jak do odległych galaktyk. Ja przy tej okazji zauważam, że hologram można też rozumieć jako coś, co my jako ludzie widzimy (dla mnie jest to jednak nadal tylko 3D). I chyba ci badacze właśnie takie ujęcie hologramu prezentują. Powiem wprost - oni rozwijają technikę 3D, a nie holograficzną.


  22. Wydaje się, że nie tędy droga. Jeśli mamy na początku Pangeę, czyli jednolity kontynent, to może to oznaczać, że w pewnym okresie rozwoju Ziemi nastąpiła jakaś zmiana w odniesieniu do głównego czynnika fragmentującego ten superkontynent. Uznaje się za taki czynnik prądy konwekcyjne w płaszczu Ziemi. W szczególności prądy takie mają tworzyć strefy grzbietów śródoceanicznych, od których następnie dno oceanu dokonuje ekspansji na zewnątrz takiego grzbietu (np. na środku Atlantyku). Jest to dobrze udokumentowane, bowiem wiek dna oceanu jest coraz starszy w miarę oddalania się od grzbietu. Dno oceanu porusza się zatem na zewnątrz grzbietu jak "pas transmisyjny". Wyróżnia się zasadniczo dwa typy skorupy ziemskiej: kontynentalny i oceaniczny. Kontynentalny typ ma wielokrotnie większą grubość niż oceaniczny, dlatego w mniejszym stopniu poddaje się oddziaływaniu sił rozciągających. I dlatego nie ma tam efektu "pasa transmisyjnego". "Coś" zatem spowodowało w odległej przeszłości zmianę tego, a skutkiem był stopniowy rozpad superkontynentu Pangei. Dopiero potem mógłby ewentualnie zadziałać model proponowany przez tego badacza. Oznaczałby on jednak konserwację stanu powstałego po wstępnej fragmentacji Pangei. Czegoś takiego można się nawet dopatrzeć. Może być to zatem proces konserwujący stan, a nie będący sprawczym we fragmentacji.

    W ogólności rozwój nauki polega często na nowych pomysłach, na próbie nowego spojrzenia na dostępne dane. Nie uważam zatem, że ten badacz ma rację. On stwarza jednak kolejną płaszczyznę weryfikacji danych. A nauka polega m.in. na ciągłej weryfikacji koncepcji. Żadna koncepcja nie może być uznana za prawdę "objawioną". Musi być weryfikowana naukowo. A może "the truth is out of there"? Bo i na to istnieją pewne dane. Skąpe, bo skąpe - ale jednak istnieją.


  23. Wiem, o co chodzi. A mimo to uważam, że odnieśli duży sukces :D

    Też tak uważam. Nie jestem medykiem, ale widzę w tym duży krok we właściwym kierunku. Kolejnym powinno być nie tylko wytwarzanie w podobny sposób innych tkanek, ale osiągnięcie możliwości kształtowania zupełnie sztucznej struktury. Nauka jest wielka!

    Jest w tym jeszcze coś innego. Podjęte działania wskazują na to, że w żadnym wypadku nie były tylko eksperymentem. W ich tle muszą istnieć na tyle znaczne osiągnięcia nauki, że można było podjąć działania skuteczne i w zupełności celowe (żaden przypadek!).

×
×
  • Dodaj nową pozycję...