Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

j50

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    197
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    1

Odpowiedzi dodane przez j50


  1. Nie chcę być złośliwy...

     

    gdyby wynalazek został opatentowany, jego opis byłby upubliczniony. Jeśli było to kilkanaście lat temu, patent już wygasł. A to by oznaczało, że każda firma zrobiłaby wszystko, żeby ten wynalazek wypuścić na rynek, tym bardziej, że po wygaśnięciu patentu mogłaby to zrobić za darmo, tj. bez płacenia za wykorzystanie licencji. A mimo to do niczego takiego nie doszło. Albo więc kolega troszeczkę Tobie nazmyślał, albo materiał wcale nie okazał się tak dobry, jak mogło się wydawać.

    Łatwo mógł mi nazmyslać, bo ja przecież nie jestem elektronikiem. Rzecz jednak w tym, że ja widziałem to w działaniu. Nie są mi znane żadne inne urządzenia świecące tego rodzaju.

    Co do tych spraw patentowych - wiem o tym. Ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. W tym przypadku szczegóły te mogą skutecznie odstraszyć. Część z nich znam, części tylko się domyślam. Nie są one oczywiście częścią wniosku patentowego.

    Wyjaśniam przy tym, że o ile dobrze pamiętam chodziło tu o patent na półprzewodnik typu p-n-p. Robiłem nawet memu koledze rysunki schematu półprzewodnika do tego patentu. Gdzieś na kompie mam plik tego do dzisiaj.


  2. Dzięki pogo! Tak właśnie przypuszczałem. W fizyce najsłabiej rozumiem zjawiska elektryczne.

    W tym kondensatorze zastanawia mnie jedno. Wygląda na to, że na razie jest mowa o konstrukcji dwuwymiarowej (coś w rodzaju płyty). Jeśli jednak zostałaby skonstruowana struktura trójwymiarowa, to wydajność powinna wzrosnąć znacznie. Ciekawie wyglądają tu efekty uboczne magazynowania energii pomiędzy nanostrukturami.


  3. Od dawna się zastanawiałem, kiedy wreszcie zostanie wynaleziony kondensator mogący w praktyce zastąpić akumulatory. Wygląda na to, że właśnie to nastąpiło! Ciekawi mnie tylko, czy ten kondensator pozwala na regulowane uwalnianie zgromadzonej energii.

    Być może jesteśmy świadkami początku kolejnej rewolucji w technice.


  4. Mam kolegę elektronika, który jakieś kilkanaście lat temu wynalazł nowy rodzaj półprzewodnika. Opatentował go w Polsce. Niestety, gość potem ciężko zachorował i z tego co wiem - prace zostały wstrzymane. Materiał półprzewodnikowy został przez niego nazwany alon.

    Cechą tego półprzewodnika była niemal zupełna zamiana energii elektrycznej na światło. Kolejną cechą była możliwość kształtowania powłok świecących. Tak więc można było z tego uformować np. świecącą powierzchnię sufitu. Inną, ważną cechą był bardzo niski koszt wytwarzania tego materiału półprzewodnikowego - na bazie związków glinu. Koszt ten był niski, pomimo laboratoryjnej skali wytwarzania - kiedy koszty są o rzędy wielkości wyższe niż w przypadku produkcji na skalę przemysłową. W przewidywaniach wynalazcy żywotność materiału była ograniczona, co było powodowane istnieniem zjawiska wyładowań koronowych. Twierdził on jednak, że jest to mankament możliwy do usunięcia lub znacznego ograniczenia w dalszym rozwoju technologii.

    Osobiście widziałem działanie takiego źródła światła. Była to rurka o średnicy ok 1 cm i długości 1-1,5 m. Świeciła intensywnym światłem o barwie czerwonej. Wynalazca twierdził jednak, że jest w stanie uzyskać kolory z szerokiego spektrum, gdyż są one zależne od modyfikacji powłoki świecącej. Całość była zasilana z urządzenia wielkości połowy telefonu komórkowego, zawierającego jedną lub dwie małe bateryjki 1,5V. Podejrzewam, że charakterystyka prądu zasilania była elektronicznie modyfikowana przez to urządzenie.

    W dyskusjach z tym gościem roztaczał on perspektywy mozliwości produkcji na bazie takich powłok także ekranów barwnych o mikrometrowej rozdzielczości piksela. Gość twierdził także, iż ten półprzewodnik mógłby dokonać rewolucji nie tylko w oświetleniu, ale także w całej optoelektronice - a zwłaszcza w światłowodach.


  5. Odnośnie identyfikacji RZECZYWISTEGO perpetuum mobile należy wykazać ostrożność badawczą. Rzecz bowiem w tym, że perpetuum mobile może TEORETYCZNIE zaistnieć tylko z powodu niezidentyfikowania źródła energii. Tak więc jeśli źródło energii pozostaje niezidentyfikowane, to mamy do czynienia w RZECZYWISTOŚCI tylko z pozornym perpetuum mobile. Fizyka to nauka dla szaleńców w pomysłach na interpretację rzeczywistości. Ja się ciągle dziwię, że tak wielu ciągle wierzy, że jeśli brak jest teoretycznego uzasadnienia działania urządzenia wykazującego "cechy" perpetuum mobile - to się to odrzuca bez badań. Tymczasem w fizyce niezmiernie istotnymi są metody eksperymentalne w poszukiwaniu nowych praw, nowych zjawisk. Jesli zatem nawet jakiś oszust donosi o działaniu urządzenia niezasilanego energią ("konwencjonalnie), to należy to zawsze badać - a nie odrzucać od razu. Oczywiście większość takich badanych urządzeń okaże się oszustwem - ale tak już jest w naszej rzeczywistości, także naukowej. Badać nawet rzeczy nieprawdopodobne!

    • Pozytyw (+1) 1

  6. To bardzo interesująca wiadomość. Aż dziwię się, że producenci nie wpadli na to wcześniej. Rzecz jednak jeszcze w czymś innym. Obrażenia powypadkowe są szczególnie częste podczas zderzeń bocznych. Zajmując się ubocznie statystyką zdarzeń drogowych dowiedziałem się z literatury fachowej, że zderzenie boczne z prędkością 40 km/h z np. drzewem może spowodować śmierć w bardzo wysokim procencie wypadków. Dotychczasowe działania projektujących auta szły w kierunku zwiększenia bezpieczeństwa przy uderzeniach czołowych - co zresztą dało znaczne zmniejszenie wypadków śmiertelnych tego rodzaju. Ja wiedząc o tym zawsze kierując autem staram się planować uderzenie czołowo, a nigdy bokiem. Mówię oczywiście o planowaniu w sensie potencjalnego wypadku. Bo każden kierowca musi coś takiego planować wcześniej, by potem działać szybciej i skuteczniej w celu ograniczenia skutków wypadku nie dającego się uniknąć.


  7. Czy można prosić o pełną notkę bibliograficzną tego artykułu źródłowego? Rzecz jest bardzo ciekawa, a ja zabieram się aktualnie do datowań różnych osadów w jaskiniach.

    Natomiast odnosnie tych zmian wieku dawniejszych znaleziskt, to wcale mnie to nie dziwi. Aktualnie trwa rewizja daty wymarcia niektórych gatunków (np. niedźwiedzia jaskiniowego). Okazuje się, że dawniejsze datowania izotopowe dawały poważne błędy.


  8. Te doświadczenia mogą wyglądać na zupełnie nienaukowe. Myślę jednak, że wariatów chyba nie było w planujących eksperymenty związane z wielkimi kosztami. Chociaż... Jasio Fasola w kosmosie dałby zapewne szybki zwrot włożonych kosztów.

    Jest jedno "ale" odnośnie przeprowadzanych w tej misji eksperymentów. Przypominam sobie sprzed parunastu lat pewien program zdaje się na Discovery, opisywany mi przez mojego kolegę elektronika (sam niestety tego nie widziałem). Tam jakieś fachury z NASA pokazywali ciekawe efekty związane z ruchem ciał w próżni. Np. ciało spadające w rurze próżniowej wykazywało tendencje do wykonywania obrotów. A ponoć nie powinno... I NASA zapytywała dlaczego tak jest. Ten mój koleś coś mi wtedy tłumaczył jakieś skutki wynikające z równań Maxwella. Ale ja nie jestem fizykiem i tych równań w ogóle nie rozumiem. Być może zatem wiele jeszcze można odkryć prostymi eksperymentami. Ten mój kolega raczej ciołkiem nie był, bo opatentował nowy rodzaj półprzewodnika. To były warstwy świecące na zasadzie diody (ale warstwy!). W jego przewidywaniach można byłoby za oświetlenie domowe bulić setne części obecnych kosztów oświetlenia zwykłą żarówką, o wiele mniej niż tzw. żarówki energooszczędne. Ale gość ciężko zachorował i pewnie będzie jak z wynalazkami Tesli.


  9. Z ciekawości: jak określiłbyś te zbiorniki? Po prostu "zbiorniki"? Dla mnie brzmiałoby to troszczkę dziwacznie, choć to może wina mojej niewiedzy w tym temacie ;) btw. po angielsku używa się jednak zwyczajnego określenia "lake".

    Sądzę, że chodzi o specyficzne znaczenie tego angielskiego terminu. Prawidłowo powinno się jednak pisać "subglacial lake". Wtedy jest to takie samo określenie, jak nawet w naszym języku "morze" w odniesieniu do części pokrytej lodem - ale w rozumieniu części podlodowej. Jeśli zatem lądolód pływałby po tym subglacjalnym "jeziorze", to można mówić o jeziorze w odniesieniu do części podlodowej. Problem jednak w tym, że takie jezioro pod warstwą kilku km lodu nie mogłoby go unieść bez stworzenia warunków tzw. zwierciadła naporowego (woda pod ciśnieniem). Tymczasem jeziora mają zawsze zwierciadło wody swobodne (to wymaga pływania po nim lodu, bez stwarzania warunków ciśnieniowych). Warunki ciśnieniowe panujące w opisywanym tu "jeziorze" subglacjalnym odpowiadają jednak dokładnie wszelkim ciałom wodnym położonym pod powierzchnią ziemi, opisywanym przez hydrogeologię.

    W powszechnym rozumieniu przeciętnego człowieka pod ziemią płyną rzeki oraz występują jeziora wody. Już Galileusz pisał w związku z tym: "wielkie rzeki płyną pod ziemią". Wiemy jednak, że są to strumienie wody podziemnej (jeśli ich szerokość jest silnie ograniczona), a nie wody powierzchniowej.

    Amerykanie wiele terminów dotyczącychspraw wodnym mają bardzo specyficzne. Np. termin "wetland" nie oznacza u nich to samo, co u nas podmokłość (obszar podmokły). Oni mówią "wetland" także na jeziorka preriowe. Wydaje się zatem, że w tłumaczeniu z j. ang. należałoby to uwzględnić i na j. polski raczej pisać o subglacjalnym (podlodowcowym) zbiorniku wody (wodnym).

    Sprawy wody ciekłej w wodzie w stanie stałym są w ogólności dość nowe i dlatego toleruje się niekiedy określenia nieścisłe. Myślę jednak, że będzie to ulegało stopniowo porządkowaniu.

    Nota bene przypominam sobie, że o zbiornikach wody pod centrum zlodowacenia antarktycznego było juz pisane w literaturze gdzieś od lat 80.


  10. Kolejna ważna informacja. Jeden muchomor i jeden leper jest równoważnikiem ewolucji od małpy do człowieka. Ja się wcale nie śmieję z tych ludzi. Ja tylko wskazuję, że oni gdyby byli dawniej - to my byśmy do tej pory skakali po drzewach.


  11. Pocieszyłeś mnie mikroos odnośnie bioetyki. Ale chyba zgodzisz się, że etyka poza tym jest pod zdechłym azorkiem.

    A co mikroos odnośnie samej istoty życia? Bo to jest podstawowe pytanie etyczne (filozoficzne). Przecież każden lekarz, każden nawet weterynarz musi sobie je codziennie zadawać! Gdzie jest zatem odpowiedź i jaka? Co mogą wnieść nauki biologiczne i medyczne do tej tak ważnej dla wszystkich kwestii? Czy coś się w tej sprawie robi w tych naukach?


  12. To fantastyczna sprawa! Mogę tylko zaprotestować przeciwko nazywaniu tego jeziorem. Bo jezioro jest zbiornikiem powierzchniowym wody. Ale to sprawa zupełnie drugorzędna. W końcu nawet sam mistrz Leonardo pisał o wielkich rzekach płynących pod ziemią - a miał na myśli ruch wody podziemnej. No i do tej pory wielu mówi o rzekach podziemnych.

     

    Z Antarktydą jest sprawa ciekawa. I nie tylko z Antarktydą. Każda woda uwięziona w lądolodzie lub lodowcu dostarcza nam informacji o przeszłości. Nie dotyczy to tylko tych "jezior", ale także wody zawartej pomiędzy kryształami lodu. Nie mniej jednak sprawa dużych zbiorników wodnych i do tego izolowanych od otoczenia przez bardzo długi czas daje możliwość rozwiązywania wielu problemów. Ma być ewolucja - no to sprawdźmy! Ja jednak obawiam się, że ten akurat problem nie będzie mógł być tam właśnie sprawdzony. Ewolucja przebiega bowiem w konkretnych systemach mających powiązania zewnętrzne. Kto zatem zagwarantuje, że w tych "jeziorach" nie wykształcił się zupełnie specyficzny system ewolucyjny? Jak należy go interpretować?

    Interpretacja w nauce opiera się zwykle na pewnych modelach. Na czymś, co zostało przyjęte. Jednak odnośnie tych "jezior" nie mamy żadnych takich modeli. Trzeba zatem bardzo uważać z interpretacjami.


  13. Zastanawiam się skąd ta eksplozja odkryć w biologii i medycynie. Rozumiem, że narzędzia badaczy są dziś dużo lepsze. Ale czy tylko? Czy sama nauka gdzieś po drodze nie zmieniła się i stała bardziej skuteczną? Czy nie powinniśmy w związku z tym przewidywać wielkich odkryć w innych dziedzinach - zwłaszcza dotyczących samej istoty życia? Czy nie ma w tym też wielkich zadań dla etyków - ale nie tych nawiedzonych? Wszyscy się gdzieś podskórnie obawiają postępów w nauce, choć wiążą z nią wielkie nadzieje. Jedni widzą w tym problem kondoma i in vitro, a inni problem wojny atomowej. Ja osobiście uważam, że istnieje wielki problem etyki związany z konsekwencjami odkryć naukowych. Zdaje się przezywali ten dylemat już budowniczy pierwszej bomby atomowej. Po tej bombie atomowej chyba już żadnej bardziej niszczącej broni się nie zbuduje. Zbudowana natomiast może być zupełnie nowa wiedza o życiu. No i teraz można zadać pytanko: czyim interesom to najbardziej zagraża? Kto jak nożyce na to pierwszy odpowiada protestem?


  14. Zastanawia mnie czemu Ci specjaliści nie mogli by tam wizytować w skafandrach jakichś. Temperatury i wilgotności by wtedy nie zwiększyli...

    Bo głównym problemem jest przede wszystkim światło. Żeby zatem zamordować te glony, należałoby jaskinię zamknąć także dla badaczy.


  15. Coś mi to nie pasuje! Jak mi kiedyś mówił mój kolega z archeologii, grota w Lascaux ma swoją wierną kopię - i to właśnie tę kopię zwiedzają turyści, a nie oryginał. Natomiast w necie znalazłem informację, że oryginalna jaskinia była zwiedzana do 1963, kiedy znaleziono tam zielone naloty niszczące malowidła (jaskinię niezwłocznie zamknięto). W 1983 wykonano w pobliskim kamieniołomie wierną kopię dwóch sal z malowidłami. I to właśnie ten obiekt jest od tego czasu zwiedzany. Natomiast myślę, że uruchomiony dawniej proces niszczenia w oryginalnej jaskini postępuje nadal - i właśnie dlatego jest o tym doniesienie. Czy się mylę w tych domysłach?


  16. Atlantyda to przykład gonienia króliczka. Są jakieś linie na mapie - jest Atlantyda. Ale przecież linie na mapie to nie są jeszcze linie na dnie oceanu. Co innego, gdyby to była ortofotomapa - ale to jest tylko mapa wynikająca z interpretacji danych. Nie jest to zatem rzeczywistość, tylko jej kulawy obraz.

    Co do samej Atlantydy przypomnieć wypada teorię niejakiego Hapgooda z USA. Możnaby o niej nie wspominać, gdyby książka Hapgooda (lata 50. XX w.) nie była poprzedzona wstępem autorstwa kolejnego niejakiego - Einsteina. Einstein nie zgłosił w swym wstępie do tej publikacji zastrzeżeń związanych ze sprzecznościami z wiedzą fizyki. Hapgood przedstawił koncepcję szybkiego dryftu warstwy litosferycznej, spowodowanego zakłóceniem rozkładu momentów obrotowych Ziemi. Zakłócenie to miało być cyklicznie powodowane przez zanik i rozrost lądolodów. Powstawać miały wskutek tego wielkie naprężenia, dające jako skutek przemieszczenie litosfery nawet o kilka tysięcy km. Poniekąd równa się to przemieszczeniu biegunów geograficznych, ale bez zmiany położenia osi obrotu Ziemi. Jeśli coś takiego wystąpiłoby, to na całej Ziemi wystąpiłaby wielka fala oceaniczna o wysokości do kilku km. Ta fala miałaby zniszczyć wcześniejsze cywilizacje i być przyczyną przekazów o potopie. Należy przy tym zauważyć, że promień Ziemi zmienia się po południkach. Przemieszczeniu powinno zatem towarzyszyć obniżanie się powierzchni przy przemieszcazaniu jej na północ oraz wypiętrzanie przy przemieszcaniu się ku równikowi.

    Teoria Hapgooda nie jest akceptowana przez naukę - co należy wyraźnie zaznaczyć.


  17. Przypomniało mi to doniesienie prasowe sprzed chyba 30 lat. W USA policja zatrzymała kierowcę mającego coś koło 90 lat. Nie miał prawa jazdy i był do tego analfabetą. Nigdy nie miał wypadku, choć jako kierowca zaczął jeździć przesławnym fordem w kolorze czarnym, który zrewolucjonizował motoryzację.

    Z kolei inny kierowca z USA osiągnął sukces medialny z zupełnie innego powodu. Miał prawo jazdy, był dziadkiem w wieku mumii. Gdy wpadł na budynek, to dalej naciskał pedał gazu, będąc przekonanym, że to pedał hamulca. Wtedy przypomniała mi się opowieść mojego kolegi o jego siostrze robiącej prawo jazdy. Podjechała pod skrzyżowanie i oparła się na kierownicy. Instruktor jej mówi: "Niech pani przestanie pipczeć!". A ona nic. Po kolejnym upomnieniu przez instruktora zapytała się: "A to my tak pipczymy?".

    Obrazek ze zdawania prawa jazdy w USA. Mój rodzinnik podjechał do biura szeryfa w celu uzyskania prawa jazdy. Oczywiście podjechał nie mając prawa jazdy. Szeryf wyszedł na ulicę, kazał mu pojechać w jedną stronę, zawrócić i podjechać pod biuro. Nawet nie wsiadał z nim do auta. Po tym wszystkim wypisał mu prawko. Ten mój rodzinnik wcale nie powoduje wypadków drogowych.


  18. Gdy córka wróciła z Tajlandii i obejrzałem zdjęcia, to doznałem mieszanych uczuć. Jeśli chodzi o stragany na targach w Azji SE, to obowiązują tam zasady zupełnie inne niż u nas. Szczególne wrażenie na mojej córce oraz na mnie zrobiły kraby wystawione na sprzedaż. Były powiązane by nie mogły uciec i żywe leżały na straganie w słońcu. Wyróżniały się ich oczy.

    Ma pan rację, panie Mariuszu. Gdyby filmujący wiedzieli co filmują, to z pewnością zakupiliby ten okaz ptaka. Każde muzeum przyrodnicze zapłaciłoby za taki okaz znacznie więcej niż Filipińczyk. Problem mógł jednak polegać na konieczności preparacji. To nawet w Polsce jest problemem. Gdy kiedyś niechcący zabiłem samochodem sowę uszatą siedzącą na jezdni, to okazało się potem, że jedyny preparator ptaków w muzeum przyrodniczym UWr był akurat w miejscu, z którego wyjechałem. Ptaka zostawiłem w muzeum, ale nie wiem, czy udało się coś potem z niego odzyskać. To bardzo przykre, gdy człowiek zabija niechcący ptaka chronionego.


  19. Ponieważ nie mogę edytować poprzedniego postu w trybie modify, to uzupełniam w kolejnym o pewne ciekawostki związane z poziomem oceanu i innymi zjawiskami.

    Jeśli szukać jakichś sensacji związanych z zanikiem i rozwojem lądolodów, to wskazać można na dwie sprawy. Pierwszą stanowią doniesienia o znalezieniu podwodnych budowli na głębokościach rzędu kilkadziesiąt metrów poniżej poziomu morza. Ta sprawa jest na razie niewystarczająco udokumentowana, ale stanowi pozywkę dla różnych teorii o cykliczności rozwoju cywilizacji ludzkiej na Ziemi.

    Drugą sprawą jest szalona koncepcja Hapgooda. Napisał on niedługo po wojnie publikację zawierającą opis niesamowitych konsekwencji rozrostu i zaniku lądolodów. Uważał on, że tak wielkie zmiany w rozmieszczeniu mas musiały powodować zachwianie rozkładu momentu obrotowego Ziemi. Na podstawie tego postawił tezę o odspajaniu się przez to litosfery (wielki uskok litosferyczny) i następnie jej przemieszczaniu względem stref głębszych. Wstęp do publikacji Hapgooda napisał Einstein, który w ogólności poparł tę koncepcję (a przynajmniej nie znalazł w niej fizycznych sprzeczności).

    Konsekwencją przyjęcia koncepcji Hapgooda musiała by być gwałtowna wędrówka biegunów geograficznych - ale nie poprzez zmianę nachylenia osi ziemskiej, a poprzez przesunięcie litosfery. Niektórzy wskazują w związku z tym na ślady tego w orientacji niektórych budowli (np. piramidy Majów). Najważniejsze jednak jest to, że takiemu przesunięciu musiałabyby towarzyszyć fala gigatsunami o wysokości nawet kilku km, okrążająca następnie Ziemię. Miałoby to stać się przyczyną istnienia potopu, przetrwałego w przekazach najstarszych ludów (w tym Biblia, ale także potopy wymieniane przez starożytnych Greków). Teoria Hapgooda jest b. kontrowersyjna i nie znalazła poparcia w świecie nauki.


  20. Lądolody powstają właśnie ze śniegu. Jest to znany dobrze proces zamiany śniegu najpierw w firn, a następnie lód lodowcowy. Podłoże pod lądolodem nie ulega wynoszeniu w górę, a wręcz przeciwnie - obniża się ono pod wpływem masy lodowej. Badania wykazały, że sama Antarktyda jest archipelagiem wysp pokrytym czapą lądolodu o max grubości do 4800 m. Nie należy jednak na podstawie tego wnioskować, że po wytopieniu lądolodu powstałby tam rzeczywiście archipelag wysp. Wytopieniu towarzyszyłoby bowiem wypiętrzenie podłoża średnio o ok. 1 km.

    Co do tego nieuwzględnienia przeze mnie terenów zalanych - to nie jest całkiem prawda. Wskazałem bowiem na poprawkę związaną ze zwiększeniem powierzchni oceanu wskutek przyboru wody. Przede wszystkim dlatego właśnie te 66,6 m należy zmniejszyć do ok. 60 m.

    W historii czwartorzędu głównym czynnikiem zmian poziomu oceanu prawdopodobnie nie było wytapianie się lądolodu antarktycznego. Niezbyt duży także wpływ na to miało wytapianie się lodowców górskich. Natomiast zdecydowanie największy wpływ miało powstanie lądolodu skandynawskiego i laurentyńskiego (Kanada, część USA). Lądolód skandynawski nie tylko obejmował swym zasięgiem znaczną część Europy, ale prawdopodobnie także część oceanu między Skandynawią i Spitsbergenem. To powodowało bardzo duże obniżenie poziomu oceanów. Poziom ten następnie wzrastał w okresie wytapiania się tych dwóch lądolodów. Oczywiście towarzyszyło temu zmniejszanie się zlodowacenia w obszarach górskich.

    Podczas ostatniego zlodowacenia poziom mórz był o 120-150 m niższy niż obecnie. Sprawa jest jednak skomplikowana, dlatego polecam hasło wikipedii "zmienność poziomu morza". Jest to tam całkiem dobrze opisane, choć z konieczności skrótowo.


  21. No to liczymy Waldi. Całkowita powierzchnia oceanu światowego wynosi 361,3 mln km2.

    Ilość wody w lodowcach wynosi 24,06 mln m3. Z tego mamy rachunek następujący:

    24060000 km3 : 361300000 km2 = 0,0666 km (czyli 66,6 m)

    Zatem gdyby uległ stopieniu cały lód lodowcowy, to poziom oceanu podniósłby się o 66,6 m.

    Jest to wielkość przybliżona, bowiem część brzeżnych stref lądolodu antarktycznego to lód pływający. Nie jest jasnym jaka poprawka miałaby być wprowadzona na zalanie wodą morską wytopionych z lodu części Antarktydy. Rzecz bowiem w tym, że odciążeniu podłoża spowodowanemu zniknieciem lądolodu towarzyszy podnoszenie podłoża (tzw. glaciizostatyczne). Może ono przyjmować rozmiary duże - setki metrów lub nawet więcej. Podana wielkość powina być nieco zmniejszona wskutek zwiększenia sie powierzchni oceanów po podniesieniu poziomu wody. Można chyba przypuszczać, że całkowite podniesienie poziomu wody wynosiłoby prawdopodobnie ok. 60 m.

    Co zaś do tego obniżenia poziomu wody podziemnej, to sprawa wcale nie jast taka oczywista. Jeśli lodowce mają się stopić, to wzrosnąć musi temperatura powietrza. To zaś oznacza znaczne zdynamizowanie obiegu wody: większa frekwencja opadów i ich wyższe sumy. Oczywiście różnie by to wyglądało w róznych częściach świata.


  22. Zmartwię cie ale mało wiesz, 800 ton wody na dobe wpada z kosmosu w atmosferę.

    A termosfera  to płonący (tak płonący) wodór zdmuchiwany przez wiatr słoneczny.

     

    Nie zaczynaj wypowiedzi od ,,Niestety - logiki Waldi nie widzisz'' tylko zapytaj dlaczego tak uważam.

     

    Pomyśl również tak ze góry lodu wypychają wodę a poziom dalej się obniża tymczasem lód ma mniejsza gęstość niz woda tak więc po stopieniu lodu woda podniesie sie góra o 70cm a gdzie do 21m.

    Wody głebinowe są uwięzione zgoda, ale rzeki to koryta drenujące wodę z lądu, obniżenie poziomu odpływu powoduje gwałtowniesze osuszenie lądu, zmniejszenie parowania (brak deszczu) i dalszą degradację dobrostanu roślinnego. 

     

    Zmnieszone ilości śniegu , deszczu , wysychanie stawów które zawsze miały wodę oraz strumyków obserwowane za ostatnie 30 lat (gołym okiem) tylko potwierdzają że poziom wód gruntowych sie obniża (a systemy korzenne roślin coraz mniej do tej wody dostępu mają).

    Brak wody w atmosferze to słabsza ochrona lądu przed promieniowaniem słonecznym a w konsekwencji  raki skóry, choroby wirusowe, obniżona ilość ozonu .

    Jeśli nic się nie zmieni (ludzie nie zaczną logicznie współpracować nie szczedząc wysiłku i kasy) to pa kiciu za 50 lat trzeba będzie wszystko podlewać i hodować  w szklarniach a domy będą musiały być wyposarzone w systemy uzdatniania powietrza którym normalnie sie nie będzie dało oddychać.

    Znaj proporcjum Waldi! Jak w takim razie odnosisz te 800 ton wody do milionów km3 wody na Ziemi? Była juz taka koncepcja, że woda na Ziemi pochodzi z kosmosu - tylko całej historii kosmosu by na to nie wystarczyło. Przypomnieć zatem wypada, że 1 km3 to miliard m3 (czyli ton wody). Zatem ten 1 km3 przybywa z kosmosu w ciągu 1,25 mln lat. Zaś 1000 km3 w ciągu 1,25 mld lat. A to przecież nadal pryszcz! A może byś w takim razie policzył ile ton wody przechodzi radiolizę i się rozkłada - skoro chcesz być tak skrupulatny? O termosferze nawet nie ma co gadać. Wymiana wody odbywa się niemal w 100% w obrębie troposfery.

    Co do tych rzek i ich roli w odwadnianiu. Ok. 80% wody rzecznej to woda podziemna. Ale z kolei w strefach podziemnych wyróżnia się tzw. strefę intensywnej wymiany. Na terenach równinnych sięga ona szacunkowo w 90% do głębokości kilkunastu metrów. W górach więcej - ale dotyczy to grzbietów pomiędzy dolinami rzecznymi. Zaś strefa intensywnej wymiany dominuje w zasilaniu rzek. Wniosek: tylko woda podziemna płytkich stref ma znaczenie w zasilaniu rzek. Przy okazji wskazuję, że woda podziemna, której zwierciadło jest położone poniżej dna doliny nie może zasilać rzeki.

    W ogólnej ilości lodu na Ziemi zdecydowanie przeważa lód lądowy, a nie morski. Nie ma zatem wtedy wyporu topiącego się lodu. Wyjaśniam przy tym następujące. Jeżeli wrzucic kostkę lodu do szklanki, to poziom wody podniesie się natychmiast. Ale już jego topnienie nie spowoduje podniesienia poziomu wody nawet o kawałek milimetra. Tak powiadał dziadek Archimedes. Jednak tymczasem zdecydowana większość lodu to jednak lód lądowy, gdzie prawo wyporu nie daje skutków. Zaznaczam przy tym, że w bilansach lodu nie operuje się miarami objętościowymi lodu. Dlatego nie ma znaczenia efekt zmian objętościowych wody po jej zamarznięciu.

    Tym wysychaniem stawów nie masz się co przejmować w sensie ilości wody. Stawy są tworem sztucznym i zwiększają straty wody podziemnej na parowanie. Bo większość stawów jest zasilana wodą podziemną - nawet przy zasilaniu ze strumienia należy brać pod uwagę, że ok. 80% wody strumienia to woda podziemna. Ale należy przy tym wziąć pod uwagę pojemność troposfery w odniesieniu do potencjału parowania wody. Pojemność ta jest silnie ograniczona - czego skutkiem są opady atmosferyczne.

    Natomiast zupełnie inną sprawą jest kwestia zagrożenia niedostatkiem zasobu wodnego. Dotyczy to bowiem zasobu, którym można gospodarować bez negatywnego wpływu na przyrodę. Ale też i zasobu dającego się w sposób ekonomiczny wykorzystać. W końcu przecież w niektórych krajach arabskich odsala się wodę morską - tylko oni mają na to nadwyżkę kasy i nie mają innego wyjścia. W Polsce zasób wodny nie jest równomiernie rozmieszczony (tzw. zasób wymienialny). Kumuluje się głównie w pd. części kraju - w górach. Ale tam akurat zapotrzebowanie na wodę jest znacznie zmniejszone, bo to regiony ubogie gospodarczo. Najsilniejszy deficyt wody dotyczy Wielkopolski i Kujaw. Tam w niektórych latach spada ok. 300 mm opadów, co jest wielkością uznawaną za graniczną dla strefy klimatu półsuchego.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...