Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Johnston Press, jeden z największych brytyjskich wydawców, przygotowuje się do pobierania opłat za treści publikowane w Sieci. Trzymiesięczna subskrypcja będzie kosztowała 5 funtów.

Johnston to pierwszy brytyjski wydawca, który chce pobierać opłaty za dostęp do pełnych treści bieżących informacji. Wiadomo, że płacić trzeba będzie za dostęp do Worksop Guardiana, Ripley & Heanor News, Whitby Gazette, Northumberland Gazette, Carrick Gazette i Southern Reporter.

Johnston jest też wydawcą popularnego Scotsmana, w którym płatne są niektóre informacje.

Firma jest właścicielem ponad 300 gazet i ostatnio notuje wyraźny spadek wpływów z reklam. Postanowiła zatem przeprowadzić eksperyment, którego celem jest znalezienie nowego modelu biznesowego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Miliony użytkowników witryny Full Tilt Poker były oszukiwane przez jej założycieli. Tak przynajmniej twierdzą autorzy pozwu cywilnego, który federalni prokuratorzy złożyli przed jednym z sądów.
      Witryna Full Tilt Poker pobrała od swoich użytkowników 390 milionów dolarów. Pieniądze te miały być przechowywane na bezpiecznych kontach bankowych tak, by użytkownicy mogli z nich korzystać w czasie wirtualnego pokera. Tymczasem okazało się, że pieniądze przelano na konta właścicieli i zarządzających witryną. Są wśród nich najbardziej znani pokerzyści na świecie.
      Full Tilt nie był legalną witryną pokerową, a piramidą finansową - stwierdził prokurator Preet S. Bharara, którego biuro złożyło pozew. Prokuratura poinformowała, że na ślad oszustwa trafiono badając inne sprawy związane z Full Tilt i dwiema innymi witrynami - Poker Stars i Absolute Poker. Wszystkie trzy firmy mają swoje siedziby poza USA. Full Tilt pochodzi z Irlandii. W związku z powyższym odkryciem w kwietniu bieżącego roku amerykańskim obywatelom zablokowano dostęp do witryn, tłumacząc, że naruszają one przepisy o defraudacji i praniu brudnych pieniędzy.
      Użytkownicy Full Tilt, podobnie jak innych witryn dla pokerzystów, najpierw doładowywali pieniędzmi swoje wirtualne konta na witrynie. Wpłacone pieniądze, wraz z ewentualnymi wygranymi, miały być ciągle do ich dyspozycji i służyć do rozgrywek lub być wypłacane na żądanie. Gdy amerykańskie władze zablokowały dostęp do witryn, podpisano z nimi umowę, na podstawie której witryny miały zwrócić graczom ich pieniądze. Jednak w pewnym momencie witryna Full Tilt przestała dokonywać przelewów. Okazało się, że na kontach firmy skończyły się pieniądze, gdyż od kwietnia 2007 roku właściciele i zarządzający Full Tilt przelali na swoje prywatne konta 440 milionów dolarów.
      Wśród osób, do których trafiły pieniądze graczy znajdują się pokerzyści ze światowej czołówki - Howard Lederer otrzymał podobno 42 miliony USD, Chris Ferguson wzgobacił się o 25 milionów i miał otrzymać kolejnych 60 milionów.
      Wszystko wskazuje na to, że właściciele Full Tilt stworzyli olbrzymią piramidę finansową, a użytkowników uspokajali wypłatami na żądanie. Pokerzysta Greg Brooks, który od lat grał na Full Tilt powiedział, że ufał witrynie, gdyż regularnie odbierał wygrane przekraczające 100 000 USD. Teraz zdał sobie sprawę, że miliony, które zgromadził na kontach w Full Tilt najprawdopodobniej przepadły.
      Prokuratorzy, którzy pozwali właścicieli i zarządzających Full Tilt żądają zwrotu nielegalnie zarobionych pieniędzy. Poszkodowani gracze będą mogli starać się o swoje pieniądze po zakończeniu procesu sądowego.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed dwoma tygodniami Google dokonało jednej z największych zmian w swoim algorytmie wyszukiwania. Zmiany te odbijają się już na finansach tysięcy przedsiębiorstw, zwiększając dochody jednych i zmniejszając innych.
      Wpływ Google'a na gospodarkę najlepiej oddaje to, czego obecnie doświadczają liczne firmy działające przede wszystkim w internecie. Na przykład Online Publishers Association, organizacja zrzeszająca wiele z największych światowych koncernów (w tym np. CNN) informuje, że dzięki zmianom w Google'u jej członkowie zarobią w ciągu roku dodatkowy miliard dolarów. Z kolei firma Mahalo.com zwolniła 10% pracowników z powodu "znacznego spadku ruchu i wpływów".
      Przesunięcie witryny na wysokie pozycje w wynikach wyszukiwania ma olbrzymi wpływ na liczbę odwiedzających ją osób. Zdaniem Adama Dunna, dyrektora ds. SEO w Greenlight Search, aż 20-30% osób klika na pierwszy wynik w wyszukiwarce. Znalezienie się na drugim lub trzecim miejscu oznacza dla firmy przyciągnięcie uwagi 5-10% osób wyszukujących dany termin. Dalsze pozycje przyciągają mniej niż 1% odwiedzających. To oznacza, że np. witryna, która przed zmianą algorytmu była pokazywana jako pierwsza, a po jego zmianie spadła na czwartą pozycję, zanotuje olbrzymi spadek liczby odwiedzin.
      Zmiany algorytmu najbardziej dotknęły tzw. content farms, czyli witryny, które gromadzą treści innych stron. Jak twierdzi firma Sistrix, na takich witrynach ruch zmniejszył się o ponad 75%. Jednak nie wszędzie takie zmiany zaszły. Mahalo.com, Wisegeek.com czy należący do Yahoo! Associated Content zanotowały olbrzymie spadki. Tymczasem Demand Media, jedna z najbardziej krytykowanych content farms, nie zanotowała większych zmian, a na jednej z jej witryn - eHow.com - pojawiło się nawet więcej odwiedzających.
      Google twierdzi, że najwięcej na zmianach skorzystały witryny oferujące treści wysokiej jakości, czyli informacje nt. badań naukowych, dogłębne analizy itp.. I rzeczywiście. Członkowie OPA już w ciągu pierwszej doby zauważyli wzrost ruchu o 5-50 procent.
      Wyszukiwarkowy koncern zapewnia, że zmiany są dobre dla konsumentów, internetu i twórców treści wysokiej jakości.
      Jednak najwyraźniej nie wszystko poszło po myśli Google'a. Max Spankie, twórca witryny My3cents.com informuje, że stracił znaczną część użytkowników. Jego witryna umożliwia konsumentom pozostawianie recenzji i opinii na temat towarów i usług. W przeciwieństwie do witryn, które po zmianie algorytmu znalazły się wyżej niż strona Spankiego, My3cents.com moderuje wszystkie opinie i jest bardzo poważana. Amerykańska Federacja Konsumentów uznała ją za najlepszą tego typu witrynę w USA, a z My3cents.com korzystają setki firm, które dzięki witrynie kontaktują się z niezadowolonymi klientami i wyjaśniają spory. Myślę, że coś zrobili źle. Ciężko pracowaliśmy, by stworzyć witrynę najwyższej jakości, a teraz wygrywają z nami strony, które o jakość nie dbają - mówi Spankie.
      Problemy zauważył też Morris Rosenthal, autor podręczników nt. naprawy laptopów. Mówi, że po zmianie algorytmu gdy wyszukujemy jego książkę "Laptop Repair Workbook" na pierwszym miejscu znajdziemy sklep Amazona, w którym jest sprzedawana, jednak już na drugiej pozycji jest witryna, która pozwala na jej nielegalne pobranie.
      Osoby takie jak Spankie czy Rosenthal nie są, na szczęście, pozostawione same sobie. Właściciele witryn, który uważają, że niesprawiedliwie ucierpieli na zmianie algorytmu, mogą o tym poinformować Google'a na firmowym forum. Co prawda żadne ręczne zmiany w wynikach wyszukiwania nie zostaną wprowadzone, jednak jeśli skarga będzie zasadna, Google może poprawić swój algorytm tak, by wartościowa witryna znalazła się na wyższych pozycjach listy wyszukiwania.
      To system przewidujący, że jesteś winny, póki nie udowodnisz niewinności - mówi Rosenthal i dodaje, że Google nie udostępniło żadnej opcji dwustronnej komunikacji, która pozwoliłaby na wyjaśnienie wątpliwości.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W USA w ramach walki z internetową pedofilią przypadkiem zablokowano 84 000 witryn, które nie miały nic wspólnego z nielegalnymi działaniami. Amerykański rząd prowadzi "Operation Protect Our Children", w ramach której blokowane są witryny z pedofilskimi materiałami. Przed kilkoma dniami Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DHS) poinformował o wykonaniu nakazu przejęcia 10 domen "zaangażowanych w reklamę i dystrybucję pornografii dziecięcej". Wśród tych domen znalazła się mooo.com, która hostuje niemal 84 000 witryn, przeważnie blogów i stron niewielkich firm.
      Osoby odwiedzające te witryny pomiędzy ubiegłym piątkiem a niedzielą były przekierowywane na stronę, na której widziały logo DHS i Departamentu Sprawiedliwości oraz informację, iż posiadanie dziecięcej pornografii zagrożone jest karą więzienia do lat 30.
      Urzędnicy w niedzielę przyznali się do pomyłki, jednak przywracanie pełnego dostępu do wszystkich witryn zajęło trzy doby.
      Poszkodowani właściciele witryn skrytykowali fakt, że urzędnicy mają prawo do blokowania witryn bez procesu sądowego. Dla mnie nie jest żadnym argumentem stwierdzenie, że w internecie dzieją się przerażające i nielegalne rzeczy... Istnieją bowiem też odpowiednie metody walki z nimi - napisał właściciel bloga Grey Ghost.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pomimo tego, że internet kojarzy się z dostępem do darmowych treści, to większość użytkowników jest skłonna za nie płacić. Tak przynajmniej wynika z badań Pew Internet and American Life Project. W ich ramach przebadano 755-osobową grupę amerykańskich internautów. Okazało się, że 65% z nich już płaciło za treści z sieci.
      Najpopularniejszymi kupowanymi treściami były muzyka i oprogramowanie dla pecetów oraz aplikacje dla telefonów lub tabletów. Aż 33% badanych kupowało muzykę i programy, a 21% - aplikacje dla smartfonów oraz tabletów.
      Ponadto 18% przyznało, że płaci za dostęp do cyfrowych gazet i magazynów.
      Pew Institute pytał badaną grupę o 15 różnych rodzajów zawartości spotykanych w sieci.
      Ciekawostką jest fakt, że 23% badanych płaci regularnie abonament za dostęp do treści, 16% płaciło za pobranie plików, a 8% za dostęp do strumieniowego przekazu wideo.
      Szczegółowe zestawienie również jest bardzo ciekawe. Poza cieszącymi się największą popularnością muzyką, oprogramowaniem i aplikacjami, aż 19% płaci za dostęp do gier online, 18% za gazety, magazyny czy raporty, 16% za wideo, filmy i programy telewizyjne. Kolejne 15% kupuje lub kupowało dzwonki do telefonów, 12% za cyfrowe zdjęcia, 11% za członkostwo na bezpłatnych witrynach (co jest związane z dostępem do dodatkowej zawartości). Cyfrowe książki kupowało 10% badanych, 7% płaciło za podcasty, 5% za wirtualne przedmioty w grach, a tyle samo za kody i inne dane pozwalające w grach oszukiwać. Kolejne 5% wydaje pieniądze na dostęp do serwisów randkowych, a 2% - na serwisy pornograficzne.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ludzie, którzy mają w domu dostęp do Internetu, z większym prawdopodobieństwem pozostają w związkach. Wg autorów studium, dzieje się tak, ponieważ randkowanie online stało się obecnie wyjątkowo skutecznym sposobem znajdowania swojej drugiej połówki.
      Zespół profesora Michaela J. Rosenfelda, socjologa z Uniwersytetu Stanforda, przeprowadził wywiady z 4002 dorosłymi, z których 3009 pozostawało w związku. Okazało się, że w grupie z domowym dostępem do Sieci żonę/męża bądź stałego partnera/partnerkę miało 82,2% ankietowanych, podczas gdy wśród przedstawicieli grupy pozbawionej możliwości korzystania z Internetu w domowych pieleszach odsetek ten spadał do 62,8%.
      Amerykanie prorokują, że w obliczu rosnącej popularności online'owych portali randkowych i czatów wkrótce Sieć wyprze przedstawianie przez przyjaciół jako najpowszechniejszą metodę poznawania przyszłych długoterminowych partnerów (byłaby to pierwsza detronizacja znajomych od lat 40. ubiegłego wieku). Rosenfeld podkreśla, że wyniki badań jego ekipy przeczą teorii, że Internet odciąga ludzi od wchodzenia w relacje w prawdziwym życiu.
      Socjolodzy zauważyli, że randki w Sieci były szczególnie popularne w grupach, które tradycyjnie mają spory problem ze znalezieniem odpowiedniej osoby. Wspominali choćby o rozwiedzionych ludziach w średnim wieku.
      Profesor podkreśla, że Internet nie jest po prostu skuteczniejszym sposobem podtrzymywania więzi w już istniejących sieciach społecznych. Staje się on nowym rodzajem pośrednika, który niekiedy zmienia nawet preferowany rodzaj związku i partnera.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...