Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Politechnika Łódzka: innowacyjne mikrokapsułki miodu

Rekomendowane odpowiedzi

Stosując naturalne polimery izolowane z otrąb żyta i wytłoków siemienia lnianego, naukowcy z Politechniki Łódzkiej (PŁ) uzyskali innowacyjne mikrokapsułki miodu. Dzięki temu udało się ograniczyć straty związków bioaktywnych miodu, związane z oddziaływaniem soku żołądkowego i enzymów trawiennych. Łodzianie przeprowadzili badania in vitro, które dały bardzo dobre rezultaty.

Miód ma wysoką wartość odżywczą i liczne właściwości prozdrowotne: przeciwutleniające, immunomodulujące, prebiotyczne, a także przeciwdrobnoustrojowe. Niestety, spora część związków bioaktywnych nie dociera do jelita. Dzieje się tak przez ich dużą labilność i degradujący wpływ niskiego pH kwasów żołądkowych. Nic więc dziwnego, że naukowcy próbują temu jakoś zapobiec.

Suszenie rozpyłowe i enkapsulacja

Dr hab. inż. Justyna Rosicka-Kaczmarek, dr inż. Gabriela Kowalska, dr inż. Karolina Miśkiewicz i dr hab. inż. Tomasz P. Olejnik z Instytutu Technologii i Analizy Żywności PŁ wykorzystali suszenie rozpyłowe (in. rozpryskowe) i enkapsulację. W ten sposób uzyskali utrwalony preparat miodu w postaci mikrokapsułek. Ich metoda jest chroniona zgłoszeniem patentowym.

Optymalizując proces enkapsulacji miodu, skoncentrowaliśmy się przede wszystkim na doborze odpowiedniego materiału opłaszczającego [...]. Jako pierwsi na świecie wykorzystaliśmy w roli takiego materiału naturalne biopolimery izolowane z otrąb żyta i wytłoków siemienia lnianego. Biopolimery te, wykazując istotnie wyższy potencjał bioaktywny w stosunku do naturalnego miodu, stanowiły jednocześnie wartość dodaną otrzymanych mikrokapsułek. Ponadto zastosowany rodzaj nośnika istotnie zmniejszył jego ilość w enkapsulacie do 17 proc., w stosunku do 50 proc. w obecnych już na rynku produktach - tłumaczy dr hab. inż. Rosicka-Kaczmarek.

Badania in vitro

Okazało się, że podczas symulacji trawienia w żołądku związki fenolowe z badanego proszku miodowego cechują się aż o 85% wyższą biostabilnością. To z kolei oznacza wyższą biodostępność w jelicie cienkim. Innowacyjny proces enkapsulacji pozwolił na uwolnienie od dwu- do dziesięciokrotnie większej ilości związków bioaktywnych w jelicie cienkim, w odniesieniu do ilości związków uwolnionych z miodu w naturalnej formie - zaznacza dr hab. inż. Rosicka-Kaczmarek.

Mówiąc o potencjalnych zastosowaniach, specjalistka wspomina o wykorzystaniu mikrokapsułek do wspomagania gojenia ran. Produkt mógłby się też sprawdzić jako nutraceutyk o działaniu immunomodulującym czy prebiotycznym.

Plany na przyszłość

Po miodzie obecnie badane są możliwości enkapsulacji mleczka pszczelego (tu także wystosowano już zgłoszenie patentowe), pierzgi i jadu pszczelego. Docelowo naukowcy chcieliby, żeby opracowane przez nich kapsułki służyły jako systemy kontrolowanego dostarczania do jelita surowców o wysokim potencjale bioaktywnym.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Żelazo jest niezbędne do życia. Bierze udział w fotosyntezie, oddychaniu czy syntezie DNA. Autorzy niedawnych badań stwierdzili, że mogło być tym metalem, który umożliwił powstanie złożonych form życia. Dostępność żelaza jest czynnikiem decydującym, jak bujne życie jest w oceanach. Pył z Sahary nawozi Atlantyk żelazem. Badacze z USA i Wielkiej Brytanii zauważyli właśnie, że im dalej od Afryki, tym nawożenie jest skuteczniejsze.
      Żelazo trafia do ekosystemów wodnych i lądowych z różnych źródeł. Jednym z najważniejszych jest jego transport z wiatrem. Jednak nie zawsze żelazo jest w formie bioaktywnej, czyli takiej, w której może być wykorzystane przez organizmy żywe.
      Autorzy omawianych tutaj badań wykazali, że właściwości żelaza, które wraz z saharyjskim pyłem jest niesione z wiatrami na zachód, zmieniają się w czasie transportu. Im większa odległość, na jaką został zaniesiony pył, tym więcej w nim bioaktywnego żelaza. To wskazuje, że procesy chemiczne zachodzące w atmosferze zmieniają żelazo z forma mniej na bardziej przystępne dla organizmów żywych.
      Doktor Jeremy Owens z Florida State University i jego koledzy zbadali pod kątem dostępności żelaza cztery rdzenie pobrane z dna Atlantyku. Wybrali je ze względu na odległość od tzw. Korytarza Pyłowego Sahara-Sahel. Rozciąga się on pomiędzy Czadem a Mauretanią i jest ważnym źródłem żelaza niesionego przez wiatry na zachód. Pierwszy rdzeń pochodził z odległości 200 km od północno-zachodnich wybrzeży Mauretanii, drugi został pobrany 500 km od wybrzeży, trzeci ze środka Atlantyku, a czwarty to materiał pochodzący z odległości około 500 km na wschód od Florydy. Naukowcy zbadali górne 60–200 metrów rdzeni, gdzie zgromadzone są osady z ostatnich 120 tysięcy lat, czyli z okresu od poprzedniego interglacjału.
      Analizy wykazały, że im dalej od Afryki, tym niższy odsetek żelaza w osadach. To wskazuje, że większa jego część została pobrana przez organizmy żywe w kolumnie wody i żelazo nie trafiło do osadów. Sądzimy, że pył, który dociera do Amazonii czy na Bahamy zawiera żelazo szczególnie przydatne dla organizmów żywych.[...] Nasze badania potwierdzają, że pył zawierający żelazo może mieć duży wpływ na rozwój życia na obszarach znacznie odległych od jego źródła, mówi doktor Timothy Lyons z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W miodzie sprzedawanym w USA odnotowano ślady opadu radioaktywnego w testów broni jądrowej prowadzonych w latach 50. i 60. Poziom radioaktywności miodu nie jest niebezpieczny, a w latach 70. i 80. prawdopodobnie był znacznie wyższy.
      To niewiarygodne. Opad radioaktywny wciąż znajduje się w środowisku i to w głównych składnikach odżywczych, mówi Daniel Richter z Duke University, który nie był zaangażowany w opisywane badania.
      Po II wojnie światowej USA, ZSRR i inne kraje przeprowadziły setki powietrznych testów atomowych. W ich wyniku do górnych warstw atmosfery trafił radioaktywny cez, który z czasem opadał na całą Ziemię. Opad ten, ze względu na różny rozkład wiatrów i opadów, nie był równomierny. Na przykład w USA najwięcej radioaktywnego cezu spadło na wschodnim wybrzeżu.
      Radioaktywny cez rozpuszcza się w wodzie, a rośliny mogą pomylić go z potasem, niezwykle ważnym składnikiem odżywczym, do którego ma podobne właściwości chemiczne.
      James Kaste, geolog z College of William & Mary w Williamsburgu w Virginii, chcąc sprawdzić, czy rośliny pobierają z gleby ten radioaktywny cez, poprosił swoich studentów, by – gdy wyjadą do domów na ferie wiosenne – przywieźli lokalnie produkowaną żywność.
      Jeden ze studentów przywiózł miód z Raleigh w Północnej Karolinie. Kaste ze zdumieniem stwierdził, że zawiera on 100-krotnie więcej cezu niż inna zbadana przez niego żywność. Postanowił więc sprawdzić czy pszczoły żyjące na wschodzie USA podczas zbierania nektaru nie przynoszą wraz z nim cezu.
      Uczony wraz ze swoim zespołem zebrali 122 próbki miodu produkowanego w różnych miejscach na wschodzie Stanów Zjednoczonych. Okazało się, że w 68 próbkach poziom radioaktywności wynosi ponad 0,03 bekereli na kilogram, co odpowiada 870 000 atomów radiocezu w łyżeczce miodu. Najbardziej radioaktywny był miód z Florydy, gdzie zmierzono 19,1 bekereli na kilogram.
      Warto tutaj zauważyć, że są to wartości wielokrotnie niższe od naturalnej aktywności promieniotwórczej, która np. dla bananów wynosi 125 Bq/kg, dla mleka jest to 50 Bq/l a dla 5-letniego dziecka – 600 Bq. Jest to także znacznie mniej niż dopuszczalny poziom zanieczyszczeń żywności radioaktywnym cezem. Unia Europejska dopuszcza zanieczyszczenie radiocezem żywności dla niemowląt na poziomie 400 Bq/kg, a innej żywności na poziomie 1250 Bq/kg. Podobne normy obowiązują w USA.
      Zupełnie się tym nie martwię, mówi Kaste. Jem obecnie więcej miodu niż przed rozpoczęciem badań. Mam dzieci i im też podaję miód.
      Uczeni postanowili też sprawdzić, jaki był poziom radiocezu z miodzie z lat 70. i 80. W tym celu przeanalizowali dane FDA (Agencji ds. Żywności i Leków), która monitorowała poziom radioaktywności mleka oraz roślin. Na tej podstawie stwierdzili, że w latach 70. poziom radioaktywnego cezu w amerykańskim miodzie był 10-krotnie wyższy niż obecnie.
      Wyniki badań każą się zastanowić, jak zanieczyszczenie środowiska przez wygenerowany przez człowieka radiocez wpłynęło na pszczoły w ciągu ostatnich 50 lat, zauważa Justin Richardson, biogeochemik z University of Massachusetts. Wiemy, że pszczoły giną przez pestycydy, jednak również inne toksyny uwalniane przez ludzi do środowiska mogą wpływać na ich przetrwanie.
      Specjaliści uważają jednak, że raczej nie ma tutaj powodu do zmartwień. Po katastrofie w Czernobylu wykazano, że negatywnie wpłynęła ona na zdolności rozrodcze pobliskich kolonii pszczół. Jednak były one narażone na 1000-krotnie wyższe poziomy promieniowania niż obecnie żyjące pszczoły.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po zimie liczba pszczelich rodzin w Polsce znacznie spadła, a w kolejnych miesiącach pszczoły chętnie się roiły – mówią eksperci w rozmowie z PAP. Oceniają, że obecny rok – m.in. z powodu pogody – nie będzie łaskawy, jeśli chodzi o zbiory miodu.
      Szacuje się, że w Polsce po zimie nastąpił spadek 15–20 proc. rodzin pszczelich – mówi prezydent Polskiego Związku Pszczelarskiego (PZP) Tadeusz Dylon.
      Nie ma dokładnych danych na temat aktualnej liczby pszczelich rodzin w Polsce. Można ją tylko szacować. Pszczelarze należący do największego w kraju stowarzyszenia pszczelarskiego, PZP – jesienią 2019 r. deklarowali, że mają pod opieką ok. 965 tys. rodzin pszczelich. Do tego należy doliczyć rodziny pszczele pod opieką pszczelarzy z innych stowarzyszeń oraz niezrzeszonych. Prezydent PZP Tadeusz Dylon w rozmowie z PAP powiedział, że liczba takich pszczelarzy na koniec 2018 roku szacowano na ponad 12 tys. Mogą oni mieć ok. 200 tys. rodzin pszczelich.
      Jego zdaniem do jesieni uda się odbudować liczbę rodzin do stanu sprzed zimy. W ramach Krajowego Programu Wsparcia Pszczelarstwa pszczelarze mogą liczyć na częściowe dofinansowanie za zakup matek pszczelich czy odkładów. Kolejną sprawą jest to, że zwykle pszczelarz, kiedy mu ubędą np. trzy z dziesięciu rodzin, to za punkt honoru stawia sobie, żeby te rodziny w ciągu sezonu odbudować. Poza tym ponieważ w bieżącym roku, w okolicach maja i czerwca, pszczoły chętnie się roiły – pszczelarzom łatwo było 'dzielić' rodziny pszczele osadzając roje w nowych ulach – tłumaczy.
      Tadeusz Dylon zaznacza jednocześnie, że bieżący rok nie był łaskawy, jeśli chodzi o zbiór miodu. Powodem jest m.in. obecna w wielu częściach Polski susza zimowa i wiosenna, która wpływała na rozwój roślin. Późniejszy chłód sprawił z kolei, że część roślin przemarzła lub nie nektarowała. Mamy nadzieję, że pszczelarzom uda się przetrzymać pszczoły w zdrowiu przez zimę w nadziei na kolejny, oby lepszy, sezon pszczelarski – mówi.
      Dr hab. Paweł Chorbiński z Pracowni Chorób Owadów użytkowych Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu w rozmowie z PAP zauważa, że wiosna zaczęła się dla pszczół całkiem dobrze. Część pszczelarzy była zadowolona z pobytu pszczół na rzepaku, chwaliła sobie też wczesny miód wielokwiatowy. Ale potem pojawiły się problemy pogodowe; pszczoły – zamiast przynosić pokarm – zaczęły się intensywnie roić. A to przerwało proces produkcji miodu – mówi.
      Naukowiec tłumaczy, że gdy lato – jak to obecne – jest deszczowe, to pszczoły, które mają już zapasy pokarmu – zaczynają się "nudzić". A jak się nudzą, to – jak to mówią pszczelarze – 'mają głupie myśli' i nabierają ochoty na podział rodzin. Wtedy dochodzi do masowych rojeń – mówi.
      Jak tłumaczy, pszczela rójka jest zjawiskiem, którego pszczelarze wolą unikać. Z rodziny, która przeszła w danym sezonie rójkę, na obfity zbiór miodu towarowego nie ma co liczyć.
      Naukowiec zauważa, że liczne roje pszczół w obecnym sezonie pojawiały się np. we Wrocławiu. Służby miejskie kontaktowały się z nim i innymi pszczelarzami zachęcając, by te roje zabierać. Ale pszczelarze nie mieli tylu pustych uli – zauważył.
      Jego zdaniem tegoroczny zbiór miodu lipowego będzie słaby. We Wrocławiu mieliśmy jeden dzień, kiedy pszczoły pracowały na lipach. A potem była... lipa – podsumowuje naukowiec. Jak tłumaczy, lipy mają bardzo płytkie kwiaty. Po burzach i deszczach ich nektar zostaje spłukany albo roślina przestaje go wydzielać.
      Spadź też jest kapryśna. U nas była w tym roku krótko – tylko 2–3 dni. Pogoda jej też nie sprzyjała – ocenia. Wyjaśnia, że miód spadziowy powstaje ze zbieranej przez pszczoły substancji produkowanej przez mszyce. A obfite deszcze również mszycom nie sprzyjały.
      Pszczelarze liczą na to, że koniec lata nie będzie suchy i gorący – tak jak w poprzednich dwóch sezonach. Jeśli znów zapanują upały, rośliny przestaną rozwijać kwiaty i produkować pyłek i nektar. Oznaczałoby to, że sierpniowe pokolenie pszczół (to, które będzie zimować) – będzie słabsze i z mniejszą szansą na przetrwanie zimy.
      Przed laty, jeśli po zimie ginęło 1–2 proc. rodzin, to był świetny rok. Teraz dobra zima jest wtedy, kiedy ginie poniżej 10 proc. pszczelich rodzin – zauważa prof. Chorbiński. Jak podaje, w ostatniej dekadzie ubytki zimowe pszczół wahają się w poszczególnych województwach między 8 a 18 proc.
      Pytany o to, dlaczego zimą ginie tyle pszczół, ekspert z UPWr mówi: świat stał się globalną wioską. Do naszych pasiek zawitały choroby, które dotyczyły wcześniej innych miejsc na świecie – w tym warroza wywoływana przez roztocze Varroa destructor. Roztocze to żeruje na ciele pszczół oraz ich larw, a dodatkowo przenosi wirusy groźne dla tych owadów.
      Jeśli pszczelarz nie stosuje u swoich pszczół terapii farmakologicznej, to z powodu warrozy w ciągu półtora roku – dwóch lat nie będzie już ich miał – mówi badacz. Podkreśla, że terapia jest trudna – trzeba ją stosować już po pozyskaniu z pasieki wszelkich produktów, np. we wrześniu. Ale do tego czasu pasożyt może już zaatakować pszczoły, które będą zimować. W efekcie może je wyniszczyć już jesienią.
      W ulu ubywa też pszczół z powodu innych chorób, m.in. wywoływanej przez grzyby nosemozy.
      Dla owadów niekorzystne jest też środowisko rolnicze. To dziwna rzecz, ale miasto jest teraz dla pszczół lepsze niż wieś. W miastach jest moda na bioróżnorodność, tworzenie kwietnych łąk, odejście od koszenia roślin. To jest bardzo dobre dla owadów. Tymczasem środowisko wiejskie to monokultury, ogromne powierzchnie odchwaszczonych upraw – wyjaśnia naukowiec.
      Jak tłumaczy, rodzina pszczela musi mieć na cały rok 90 kg pokarmu i 30 kg pyłku. To wszystko musi zebrać w promieniu kilometra od gniazda. Trudno dziś o to w środowisku wiejskim.
      Pszczołom szkodzą też opryski. Naukowiec tłumaczy, że wprawdzie coraz częściej stosowane są w nich związki, które nie są dla pszczół toksyczne. Ale te opryski i tak powodują duże szkody. Jeśli pszczoła będzie na uprawie potraktowanej 'bezpieczną chemią', to kiedy wraca do ula, ma inny zapach i strażniczki jej nie wpuszczą. Co z tego, że pszczoła się napracuje, jak nie może tego złożyć do gniazda – mówi prof. Chorbiński.
      Naukowiec apeluje do rolników, aby nie pryskali upraw w czasie aktywności pszczół. Pryskanie upraw w południe to barbarzyństwo. Aby chronić pszczoły, trzeba pryskać rano, wieczorem albo w nocy – tłumaczy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) we współpracy z Wydziałem Chemicznym Politechniki Warszawskiej opracowali nową, bezrozpuszczalnikową metodę enkapsulacji cząsteczek leków w materiałach porowatych typu MOF (ang. Metal-Organic Framework).
      W obecnych czasach przemysł farmaceutyczny kładzie duży nacisk na poszukiwanie nowych form nośników leków, które usprawniłyby ich precyzyjność i pozwoliły kontrolować czas uwalniania. Ze względu na dużą powierzchnię właściwą i możliwość dostosowania kształtu, wielkości i funkcjonalności porów, bardzo obiecującą klasą materiałów, które mogą stanowić platformę do przenoszenia leku w organizmie, są organiczno-nieorganiczne hybrydowe materiały typu MOF. Stosowane obecnie metody wypełniania porów materiałów MOF cząsteczkami leku polegają na nasączaniu uprzednio zsyntezowanego i aktywowanego materiału MOF w odpowiednio przygotowanych roztworach leków. Ta z pozoru prosta czynność jest czasochłonna i obejmuje pojedyncze operacje: syntezę i aktywację materiału MOF, nasączanie, przemywanie i suszenie. Otrzymane w ten sposób materiały mają mniejszą pojemność niż obecnie stosowane nośniki leków - mezoporowate krzemionki czy nośniki organiczne.
      Od wielu lat mój Zespół prowadzi intensywne badania nad projektowaniem i syntezą molekularnych prekursorów oraz ich kontrolowaną transformacją do hybrydowych materiałów funkcjonalnych. Realizujemy to strategią typu "bottom-up", wykorzystując zarówno klasyczne metody rozpuszczalnikowe, jak i przyjazne środowisku metody mechanochemiczne - mówi prof. Janusz Lewiński.
      Naukowcy z IChF PAN we współpracy z kolegami z Wydziału Chemicznego PW opracowali nową, prostą i bezrozpuszczalnikową metodę enkapsulacji leków w materiałach typu MOF, w której zastosowany kompleks metalu działa zarówno jako prekursor leku, jak i element budulcowy materiału MOF. Według naukowców, wykorzystanie tej metody pozwoliło w sposób znaczący usprawnić enkapsulację cząsteczek leku w materiałach typu MOF oraz otworzyć drogę do otrzymywania wielu innych kompozytów typu "lek@MOF".
      To jest szybka i prosta procedura, w której reakcja mechanochemiczna bez użycia rozpuszczalnika pozwala na otrzymanie kompozytu "lek@MOF" nawet w 20 min - mówi dr Daniel Prochowicz, współautor pracy.
      Synteza mechanochemiczna jest bardzo prosta. Do przeprowadzenia reakcji potrzebujemy stałych prekursorów i elektrycznego młyna. Podczas mielenia substratów siła mechaniczna robi za nas całą robotę - mówi Jan Nawrocki, doktorant w grupie prof. Lewińskiego oraz pierwszy autor publikacji.
      Naukowcy podkreślają, że opracowana przez nich metoda z użyciem miedziowego klastera ibuprofenowego jest dopiero początkiem badań nad bardziej biokompatybilnymi materiałami, opartymi między innymi na cyrkonie i żelazie.
      Droga, która pozwoli na wykorzystanie materiałów typu MOF w przemyśle farmaceutycznym, jest zapewne długa i kręta, jednak jeśli zostaną one wprowadzone na rynek, to nasza metoda, ze względu  na swoją prostotę wytwarzania, będzie bardzo korzystna z ekonomicznego  punktu widzenia - mówi Prochowicz.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      İbrahim Sedef, turecki inżynier rolnictwa i pszczelarz w jednej osobie, znalazł sposób na wykorzystanie niedźwiedzi podkradających mu miód. Postanowił "zatrudnić" zwierzęta do testowania miodów.
      Walka z podkradaniem miodu przez niedźwiedzie trwała dość długo. Sedef, który mieszka w pobliżu Trabzonu w północno-wschodniej Turcji, wypróbował stalowe osłony na ule oraz te same klatki na betonowym postumencie. W obu przypadkach niedźwiedzie po prostu je przewracały. Zawieszanie uli również nie pomogło, bo niedźwiedzie się do nich wspinały.
      Sedef postanowił więc wykorzystać apetyt niedźwiedzi na miód na swoją korzyść. Zbudował wytrzymały drewniany na stół, na którym ustawiał próbki miodów. Próbką kontrolną była miseczka z dżemem wiśniowym. W ciągu następnych miesięcy Turek zyskał bezstronną ocenę miodów. Testy filmował za pomocą kamer noktowizyjnych.
      Zmieniałem ustawienie tacek i stoły, a za każdym razem [niedźwiedzie] zaczynały od wielokwiatowego miodu z płaskowyżu Anzer [Anzer Honey]. Powiedziałem sobie, że niedźwiedzie wiedzą, co robią i mają dobry gust: preferują cenny miód wysokiej jakości.
      Anzer Honey powstaje z nektaru kwiatów, które występują wyłącznie na płaskowyżu Anzer (in. Ballıköy). Jest bardzo drogi; na niektórych oferujących go stronach cena za kilogram sięga nawet ok. 654 PLN.
      Sedef dodaje, że choć w ciągu ostatnich kilku lat przez kradzieże niedźwiedzi stracił miód o wartości ok. 10 tys. dol., to gdy uznał zwierzęta za testerów, szkody przestały mu się wydawać aż tak dotkliwe.
       


      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...