Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Wyjazd na narty last minute - jak się do niego przygotować?
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Artykuły
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Łowcy-zbieracze zamieszkujący pustynię Kalahari dobrze wiedzą, że susza czy wojna może zagrozić ich istnieniu. Dlatego też starają się nawiązywać przyjazne kontakty z bliższymi i dalszymi sąsiadami, by w razie wystąpienia problemów móc wejść na ich terytorium w poszukiwaniu wody i pożywienia. To bardzo dobry rodzaj adaptacji do pustynnych środowisk, takich jak Kalahari, które charakteryzują się olbrzymią czasową i przestrzenną zmiennością w dostępności surowców. W jednym sezonie może być bardzo dużo opadów, a w kolejnym może nadejść susza, albo mogą wystąpić duże opady w jednym regionie, a 10 kilometrów dalej nie spadnie ani kropla, mówi archeolog Brian Stewart z University of Michigan.
Stewart jest autorem badań, z których dowiadujemy się, że tego typu sojusze, stanowiące rodzaj polisy ubezpieczeniowej, są na Kalahari zawierane od co najmniej 30 000 lat.
Jak czytamy w Proceedings of the National Academy of Sciences, Stewart i jego koledzy badali koraliki wykonane ze skorup jaj strusi. Koraliki znaleziono na dwóch stanowiskach archeologicznych w Lesoto. W badanym regionie takie artefakty są znajdowane od lat 70. XX wieku.
Biorąc pod uwagę fakt, że w okolicy strusie nie występują oraz zachowania dzisiejszych łowców-zbieraczy, naukowcy doszli do wniosku, że koraliki ze skorup były rodzajem polisy ubezpieczeniowej. Wymieniano je na długie dystansy, by scementować więzi pomiędzy różnymi grupami i zapewnić sobie współpracę w ciężkich czasach.
Uczeni, chcąc dowiedzieć się, gdzie powstały koraliki, zbadali występujący w nich izotop strontu. W skorupie ziemskiej występuje dużo lekko radioaktywnego rubidu, który rozpada się do strontu. Dzięki temu różne formacje skalne mają różne sygnatury strontu, a do organizmów zwierząt stront trafia wraz z pożywieniem i wodą. W ten sposób można stwierdzić, gdzie przed 30 000 lat żył struś, który zniósł jajo.
Badania wykazały, że większość koralików znalezionych w skalnych schronieniach w Lesoto powstała na obszarach odległych o co najmniej 100 kilometrów. Niewielka ich liczba pochodziła z obszarów odległych o 300 kilometrów. Był wśród nich najstarszy koralik, którego wiek oszacowano na około 33 000 lat. To zaskakujące, jak duże przebywali odległości i przez jak długo kultywowali takie zachowania, mówi Stewart.
Nie od dzisiaj wiadomo, że ludzie wymieniali użyteczne rzeczy, takie jak kamienne narzędzia czy barwniki. We Wschodniej Afryce znaleziono dowody na długodystansowy handel obsydianem, który już 200 000 lat temu był wymieniany na odległość co najmniej 100 kilometrów. Gdy masz do czynienia z kamiennym narzędziem czy ochrą, nie wiesz na pewno, czy taki handel ma związek z nawiązywaniem więzi. Ale koraliki mają znacznie symboliczne. To jeden z niewielu artefaktów z tak wczesnych czasów, za pomocą których możemy badać więzi społeczne, mówi antropolog Polly Wiessner.
Zdaniem Wiessner bliższa wymiana koralików, na odległość do około 100 kilometrów, jaką badał Stewart, rzeczywiście świadczy o nawiązywani więzi celem zabezpieczenia się w razie wystąpienia problemów z dostępem do zasobów. Jednak tam, gdzie mamy do czynienia z wymianą na dalsze odległości, koraliki mogły być przedmiotem handlu.
Bardzo często na granicach systemów współdzielenia ryzyka zasięg wędrówek wydłuża się po to, by wymienić z innymi obszarami różne dobra, a wymieniający nie muszą znać ludzi, od których dane towary pochodzą. Ludzie, których dzieliły tak duże odległości, nie musieli stykać się ze sobą bezpośrednio, mówi Wiessner, która recenzowała artykuł Stewarta.
Nowe badania sugerują, że sieci wymiany mogły rozciąga się na co najmniej osiem różnych bioregionów, do suchych regionów porośniętych krzewami po subtropikalne lasy wybrzeża. Stewart i jego koledzy sądzą, że takie sieci mogły narodzić się w czasach zmian klimatycznych, gdy konieczny był dostęp do zasobów występujących na zróżnicowanych terenach.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Specjaliści z Wydziału Nauk o Sporcie Uniwersytetu w Innsbrucku uważają, że kaski powinny stanowić obowiązkowy element wypożyczanych zestawów sprzętu narciarskiego. U dorosłych założenie kasku zmniejsza bowiem liczbę urazów głowy o 35%, a u dzieci poniżej 13. roku życia nawet o 59%.
Po przejrzeniu raportów patroli górskich i szpitalnych oddziałów ratunkowych akademicy stwierdzili, że urazy głowy to od 9 do 19% wszystkich urazów narciarskich. Z kolei poważne obrażenia głowy, w tym urazowe uszkodzenie mózgu, stanowią główną przyczynę zgonów wśród osób uprawiających sporty zimowe. Autorzy innego analizowanego studium stwierdzili, że w 74% przypadków uraz głowy był skutkiem uderzenia nią w śnieg, w 10% zderzenia z innym narciarzem, a w 13% z nieruchomym obiektem, np. drzewem.
Zespół Gerharda Ruedla wziął też pod rozwagę teorię, że kaski upośledzają słyszenie i ograniczają pole widzenia narciarza lub snowboardzisty. Argumenty jej zwolenników nie przekonały jednak naukowców. Istnieje też teza, że kask stwarza fałszywe poczucie bezpieczeństwa i skłania do bardziej ryzykownej jazdy. Ponieważ jednak kaski są używane częściej przez bardziej zaawansowanych sportowców, Austriacy uważają, że korzystanie z kasków niekoniecznie wiąże się podejmowaniem większego ryzyka, lecz raczej głównie z poziomem umiejętności.
Wg naukowców, warto edukować odnośnie do urazów mózgu podczas wypadków, a z wkładania kasków do jazdy na nartach czy desce uczynić coś tak powszedniego jak z zapinania pasów w samochodzie.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Podczas gdy inne 2-latki dopiero zaczynają się czuć pewnie na własnych nogach, ich rówieśnik z Nowej Zelandii, Gustav Legnavsky, bierze udział w zawodach narciarskich dla kilkakrotnie starszych juniorów.
Już latem zwracał na siebie uwagę na stokach ośrodka Cardrona Alpine Resort na Wyspie Południowej, a w przyszłym tygodniu będzie najmłodszym uczestnikiem zawodów na half-pipe'ie.
Gustav nie ma głowy do kryzysu dwulatka, zamiast tego z lubością spędza czas, zjeżdżając ze ścian o wysokości niemal 6 metrów. Pete i Bridget, rodzice nad wiek rozwiniętego ruchowo 2-latka, opowiadają, że ich syn nie ma w domu typowej dziecięcej skrzynki z zabawkami. Można w niej za to znaleźć deskorolkę.
Chłopiec nauczył się jeździć na rowerze bez doczepiania pomocniczych kółek, lubi też grać w golfa. Matka uważa, że Gustav wcale nie jest wyjątkowo uzdolniony. Wg niej, jego umiejętności to skutek trybu życia prowadzonego przez rodzinę. Chłopiec ma okazję robić takie rzeczy, z którymi jego rówieśnicy w ogóle się nie stykają.
Pete, były mistrz narciarski, pochodzi ze Słowacji, a przez ostatnie 10 lat pracował w Cadronie jako trener narciarstwa w stylu wolnym. Bridget pochodzi z Tekapo i została tu zatrudniona jako menedżer sportów zimowych. Łatwo sobie zatem wyobrazić, że rodzina nie gra razem w warcaby, ale spędza czas na dworze, np. jeżdżąc na nartach.
Dziecko jeździ więc z konieczności i dla przyjemności. Matka twierdzi, że chłopiec ciągle mówi o nartach i chęci pojeżdżenia. Pierwsze narty dostał, gdy miał zaledwie rok. Po urodzeniu Gustava Bridget także otrzymała w prezencie miniaturowe narty, które potem trafiły do synowskiego pudełka ze skarbami. Teraz 2-latek szusuje po stokach na 70-cm plastikowych płozach i wygląda na to, że już niedługo będzie szybszy od matki.
Kluczem do tajemniczych umiejętności Gustava jest świetnie rozwinięty zmysł równowagi. To dlatego na rowerze i deskorolce jeździ równie dobrze jak na nartach. Warto obserwować telewizyjne relacje sportowe, bo być może już wkrótce młodziutki Nowozelandczyk stanie się znany na całym świecie...
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Brytyjczycy opracowali narty, które samoistnie smarują się w czasie jazdy. Testy wykazały, że narty takie znacznie poprawiają prędkość na sztucznej nawierzchni oraz na sztucznie naśnieżanych stokach. Lepsze wyniki, choć nie tak spektakularne, osiągane są też na śniegu naturalnym.
Inżynierowie Peter Styring z Sheffield University i Alex Routh z Cambridge Uniwersity zamontowali pojemnik z woskiem pomiędzy butem narciarza a nartą. Gdy narciarz skręca, wywiera większy nacisk na tę część nart. Wówczas wosk jest wyciskany, a sam ruch nart rozsmarowuje go po całej długości desek – wyjaśnia Styring.
Specjalne zawory zapobiegają zbyt szybkiemu wyczerpaniu się wosku. Wynalazcy zapewniają, że jeden pojemnik wystarczy na 3 godziny jazdy. Dodają przy tym, że do dozowania wosku nie zastosowano żadnej pompki, gdyż Międzynarodowa Federacja Narciarska nie zezwala na żadne źródła zewnętrznej siły. Wykorzystanie ciężaru ciała samego narciarza oznacza, że takie ulepszone narty można będzie wykorzystać podczas oficjalnych zawodów.
Szczegółowe testy pokazały, że na sztucznej nawierzchni narty poruszają się (w zależności od rodzaju tworzywa, z jakich zrobiono nawierzchnię) od 23 do 48% szybciej niż narty tradycyjne. Na sztucznym śniegu różnica ta wynosi 8 procent, a na śniegu naturalnym dochodzi do 2%.
Styring stwierdził, że zastosowanie innych wosków, bardziej przystosowanych do śniegu naturalnego, może przynieść poprawę rezultatów. Jednak i obecne wyniki są bardzo obiecujące. W zawodach międzynarodowych różnica czasu pomiędzy 1. a 25. zawodnikiem zwykle nie przekracza 5%, więc 2-procentowy wzrost prędkości może zdecydować o zajęciu miejsca na podium.
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.