Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Boom na tanie bandery pozwala na niszczenie środowiska naturalnego i szkodzenie ludziom

Rekomendowane odpowiedzi

5 godzin temu, Jajcenty napisał:

Wszystkie ciężary w końcu przenoszone są na konsumenta. Bo niby na kogo?

BTW, pamietam czasy kiedy uważano, że opakowania szklane są bardzo drogie w produkcji i przetwarzaniu, transporcie. Moglibyśmy zażądać przejścia na opakowania szklane, ale co z CO2?

Gdy wieziesz transport coli w butelkach plastikowych to opakowanie (butelki) stanowi tylko mały procent transportowanej masy. Gdy tę samą ilość napoju wieziesz w szkle to, niestety, mnóstwo paliwa (emisji CO²) idzie na transport znaczącej masy samych butelek. Poza tym fragmenty stłuczonego szkła w wodach lub glebie stanowią większe zagrożenie - poprzez zranienie ostrymi krawędziami - dla fauny (w tym ludzi) niż takowe fragmenty plastików.

Mam przeczucie, że obecnie więcej sensu miałaby rezygnacja z opakowań szklanych ale w zamian traktowanie plastikowych podobnie jak butelek zwrotnych: skup, ponowne użycie lub recykling. I tu kłopotem jest większa miękkość, rosnąca z czasem (UV?) kruchość plastików, więc chyba głównie recykling. Większość plastików trudno jest szybko zidentyfikować, by do recyklingu nie wrzucić mogącej popsuć wsad mieszkanki różnych tworzyw sztucznych. Może system trwałej identyfikacji? Coś jak pokrycie calej zewn. powierzchni opakowania teksturą przypominającą kod QR tak, by nawet mały fragment dało się szybko zidentyfikować?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W epoce światowej gospodarki, rozwiniętych i skomplikowanych łańcuchów dystrybucji oraz przemysłowej produkcji żywności, ocena wpływu danego produktu żywnościowego na środowisko jest trudna. Kalifornijscy naukowcy stworzyli właśnie światową mapę takie wpływu, obejmującą wszystkie lądy i oceany. Coraz więcej osób zwraca uwagę na to, jakie są konsekwencje środowiskowe produkcji spożywanej przez nich żywności, mówi ekolog morski Ben Halpern z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB).
      Naukowiec przypomina, że dotychczas ukazywały się podobne opracowania. O ile jednak mogliśmy się z nich dowiedzieć, jak duże zanieczyszczenie wody czy emisja gazów cieplarnianych wiążą się z wytworzeniem kilograma danego produktu, to nie był to obraz zbyt precyzyjny. W różnych miejscach na świecie produkuje się bowiem różne rodzaje żywności i wykorzystuje przy tym różne metody. Dlatego też konieczna była ocena rzeczywistego wpływu na lokalne środowisko. Tę lukę w wiedzy postanowili wypełnić naukowcy z National Center for Ecological Analysis & Synthesis na UCSB.
      Kumulatywna presja produkcji żywności jest bardziej skoncentrowana niż sądzono. Aż 92% tego wpływu ma miejsce na 10% powierzchni Ziemi, mówi Melanie Frazier. Ponadto za około 25% presji środowiskowej odpowiada produkcja mleka i wołowiny. A z badań wynika, że niemal 50% obciążenia środowiska przez produkcję żywności ma miejsce w zaledwie pięciu krajach. Są to Indie, Chiny, USA, Brazylia i Pakistan.
      Naukowcy wzięli też pod uwagę wydajność produkcji każdego z rodzajów żywności, ale uwzględnili przy tym różnice pomiędzy krajami. Wydajność środowiskowa konkretnego rodzaju żywności jest zróżnicowana przestrzennie, przez co ranking produktów żywnościowych znacząco się różni pomiędzy poszczególnymi krajami. Ważne jest nie tylko co jemy, ale i gdzie to zostało wyprodukowane, dodaje współautorka badań profesor Halley Froehlich. Ha przykład dzięki technologiom, które zmniejszają emisję gazów cieplarnianych i zwiększają wydajność z hektara soja ze Stanów Zjednoczonych (to 1. producent soi na świecie) obciąża środowisko ponad 2-krotnie mniej niż soja z Indii (5. producent soi).
      Naukowcy uwzględnili też wzajemne relacja pomiędzy lądami a oceanami. Na przykład hodowla świń i drobiu obciąża środowisko morskie, gdyż zwierzęta te są żywione produktami pochodzącymi z sardynek czy śledzi. Z kolei farmy morskie obciążają środowisko lądowe, ponieważ w hodowli ryb wykorzystuje się żywność wytworzoną na lądach.
      Trzeba też zauważyć, że ocena łącznej presji środowiskowej może dawać inne wyniki niż każdego z elementu z osobna. Na przykład o ile hodowla krów na pastwiskach bardzo obciąża środowisko ze względu na rozległość terenów przeznaczanych na pastwiska, to łączna presja farm hodowlanych świń, które wytwarzają olbrzymią ilość zanieczyszczeń i zużywają nieco więcej wody niż hodowla krów, jest większa.
      Biorąc pod uwagę łączną presję środowiskową pięć najbardziej zanieczyszczających produktów to wieprzowina, wołowina, ryż, pszenica i rośliny oleiste.
      Wiele lat temu zrezygnowałem z jedzenia mięsa zwierząt lądowych, gdyż chciałem zmniejszyć swój wpływ na środowisko. Ale potem pomyślałem, że skoro jestem naukowcem, to powinienem podejmować takie decyzje na podstawie danych naukowych. Dlatego chciałem przeprowadzić badania tego typu. I teraz, gdy mamy wyniki, widzę, że niektóre ryby i owoce morza bardziej obciążają środowisko niż drób. Więc znowu jem drób, a wyeliminowałem takie produkty jak dorsz poławiany przez trawlery czy plamiak, przyznaje Halpern.
      Szczegóły pracy zostały opublikowane na łamach Nature Sustainability.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ekonomiści z Cambridge University, University of London i innych brytyjskich uczelni opracowali pierwszy raport pokazujący, w jaki sposób degradacja środowiska naturalnego wpływa na finanse publiczne, a przez to na ratingi kredytowe krajów. Z raportu wynika, że utrata bioróżnorodności już w tej chwili może w znaczący sposób obniżać ratingi, a Chiny i Indonezja mogą z powodu zniszczeń środowiskowych już w roku 2030 spaść o 2 miejsca w międzynarodowych ratingach.
      Autorzy raportu Nature Loss and Sovereign Credit Ratings wzięli pod uwagę sytuację w 26 krajach, w tym w Polsce. Ostrzegają, że jeśli spełni się czarny scenariusz Banku Światowego – w którym zawarto ostrzeżenie przed częściowym załamaniem ekosystemów, co będzie miało niekorzystny wpływ na rybołówstwo, produkcję drewna w tropikach oraz zapylanie roślin uprawnych przez dziko żyjących zapylaczy – to ponad połowa z badanych krajów straci w ratingach kredytowych. W najgorszej sytuacji będą Indie, których rating może obniżyć się o 4 miejsca oraz Chiny, które mogą spaść aż o 6 miejsc na 20-stopniowej skali.
      Ekonomiści wyliczyli też, że z powodu zniszczeń środowiskowych i związanych z tym obniżek w ratingach, odsetki od kredytów płacone przez 26 zbadanych krajów wzrosną o 53 miliardy dolarów rocznie. Dla wielu krajów rozwijających się może to oznaczać groźbę bankructwa.
      Autorzy badań dodają, że wykorzystany przez nich algorytm sztucznej inteligencji i tak dokonał ostrożnych szacunków, gdyż pod uwagę brano jedynie rybołówstwo, produkcję drewna i zapylanie upraw. Tymczasem musimy pamiętać, że degradacja środowiska naturalnego wpływa na wszystko, od ludzkiego zdrowia po żyzność gleb.
      Obecnie agencje ratingowe przy wystawianiu ocen biorą pod uwagę takie trudne do oceny ryzyka jak zmiany sytuacji geopolitycznej. Jednak w znacznej mierze ignorują jeszcze gospodarcze skutki niszczenia środowiska. Tymczasem twórcy raportu podkreślają, że inwestorzy, który nie biorą pod uwagę środowiska naturalnego nie są w stanie zarządzać efektywnie ryzykiem, a ignorowanie utraty bioróżnorodności w kalkulacjach ekonomicznych może zachwiać stabilnością rynku. Tymczasem ze wszelkie tego typu błędy i niewłaściwe szacunki ostatecznie płacą podatnicy.
      Musimy pamiętać, że środowisko naturalne dostarcza nam wartościowych usług, od zwierząt zapylających uprawy, po rośliny regenerujące glebę i zapobiegające powodziom. Utrata tych usług wiąże się z olbrzymimi kosztami gospodarczymi. Gospodarki poszczególnych krajów stają właśnie przed wyborem. Albo zapłacą teraz i zainwestują w ochronę przyrody, albo zapłacą później w ramach wyższych odsetek od pożyczek i spirali zadłużenia, mówi doktor Matt Burke z Sheffield Hallam Univeristy. Opcja „płacimy teraz” generuje długoterminowe korzyści dla obywateli, przedsiębiorstw i środowiska. Opcja „płacimy później” generuje znaczące ryzyka, a na horyzoncie nie widać żadnych korzyści lub są one minimalne, dodaje.
      Jako punkt wyjścia do badań wykorzystany został ubiegłoroczny raport Banku Światowego The Economic case for nature. A new global Earth-economy model. Brytyjscy ekonomiści algorytmu sztucznej inteligencji do symulowania przyszłych ratingów kredytowych w 26 krajach. Dla każdego z nich stworzyli trzy scenariusze. Pierwszy z nich zakładał natychmiastowe zatrzymanie utraty bioróżnorodności. W drugim założono, że nic się nie zmienia, utrata bioróżnorodności przebiega w takim tempie jak obecnie, co m.in. oznacza, że do roku 2030 w badanych krajach dojdzie do utraty 460 000 km2 naturalnych terenów. Sprawdzono też czarny scenariusz, w którym dochodzi do częściowego załamania ekosystemów, a w najbardziej narażonych regionach ma miejsce 90-procentowe zmniejszenie połowów ryb, produkcji drewna oraz zapylania przez dzikie zwierzęta.
      Okazało się, że w scenariuszu, w którym nic się nie zmienia, obecne trendy wskazują, iż w ciągu najbliższych 8 lat cztery kraje doświadczą spadku ratingu z powodu utraty bioróżnorodności. Oceny Indii i Bangladeszu obniżą się o 1 miejsce, a Chin oraz Indonezji o 2 miejsca.
      Jeśli jednak dojdzie do załamania tych ekosystemów, które obecnie są na krawędzi, to ponad połowa badanych krajów spadnie w ratingach o 1 miejsce, a 1/3 doświadczy obniżenia ratingu o co najmniej 3 miejsca. W tym czarnym scenariuszu Chiny spadną o sześć miejsc, a ich roczne odsetki od zadłużenia zwiększą się o nawet 18 miliardów dolarów. Dług kraju to jednak nie wszystko. Ekonomiści wyliczyli bowiem, że w takiej sytuacji zadłużenie chińskich przedsiębiorstw wzrośnie o 20–30 miliardów USD. Równie mocno zostanie dotknięta Malezja, której rating obniży się o niemal 7 miejsc, przez co kraj ten będzie musiał płacić każdego roku o 2,6 miliarda USD więcej. Spadku o 4 miejsca mogą spodziewać się Indie, Bangladesz i Indonezja.
      W czarnym scenariuszu o ponad 10% rośnie ryzyko bankructwa 12 z 26 badanych krajów. Najbardziej narażone będą Bangladesz (wzrost ryzyka o 41%), Etiopia (38%) i Indie (29%). Polska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że nawet w przypadku częściowego załamania ekosystemów ryzyko obniżenia ratingów czy bankructwa naszego kraju nie zmieni się w porównaniu z obecną sytuacją. Wręcz przeciwnie, symulacja wskazuje pewne szanse na zwiększenie ratingu kredytowego naszego kraju w takiej sytuacji. Równie bezpiecznych jest zaledwie kilka badanych krajów.
      Kraje rozwijające się już w tej chwili mają problemy z zadłużeniem spowodowane pandemią Covid-19 i rosnącymi cenami. Utrata bioróżnorodności spowoduje, że znajdą się bliżej krawędzi bankructwa, mówi doktor Patrycja Klusak z University of East Anglia.
      Autorzy badań zauważają, ze kraje, które będą chroniły swoje środowisko naturalne mogą liczyć na poprawę pozycji w ratingach. Także i tutaj działa prawo podaży i popytu. Zmniejszona podaż w jednym miejscu powoduje, że pojawiają się niedobory, rośnie więc wartość tego, co zostało, mówi doktor Moritz Kreamer, były wysoki rangą menedżer firmy ratingowej S&P, a obecnie badacz w University of London.
      Ryzyka związane z utratą bioróżnorodności są materiałowymi ryzykami dla aktywności gospodarczej i finansów publicznych. Ochrona środowiska naturalnego jest ważna nie tylko dla samej natury, ale również dla zapewnienia stabilności makroekonomicznej. Ekolodzy dobrze rozumieją utratę bioróżnorodności. Dzięki satelitom możemy badać np. zmiany użytkowania ziemi i szacować starty. Biorąc pod uwagę ryzyka gospodarcze stwarzane przez niszczenie środowiska, włączenie tego czynnika do ratingów kredytowych jest nieuniknione, mówi profesor Ulrich Volz.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Politechnika Gdańska (PG) i firma Seatech Engineering podpisały umowę przewidującą opracowanie wstępnego projektu autonomicznego statku zasilanego energią elektryczną, który będzie zbierał odpady z wody i odbierał je z innych statków. WCV (Waste Collecting Vessel) ma być przystosowany do pływania zarówno na otwartych wodach, jak i trudnych do nawigacji akwenach ograniczonych: portach, przystaniach czy śródlądowych drogach wodnych.
      Projekt „Zeroemisyjny Statek do Zbierania Zanieczyszczeń w Portach i Obszarach Przybrzeżnych” (ZeroWastePorts) to wspólne przedsięwzięcie PG, Seatech Engineering, National Taiwan University oraz Ship and Ocean Industries R&D Center. Naukowcy zamierzają zaprojektować kształt kadłuba o dobrej stateczności, niskim zużyciu paliwa i dobrych właściwościach manewrowych. Powstanie też algorytm wykrywania odpadów i żeglugi autonomicznej. Specjaliści stworzą również propozycję stacji brzegowej, odbierającej odpady i ładującej akumulatory jednostki. Ponadto wykonana zostanie ocena możliwości wdrożenia koncepcji takiej jednostki dla różnych portów na całym świecie.
      W działaniach projektowych zostaną wykorzystane najbardziej zaawansowane metody badawcze, w tym badania modelowe i metody numerycznej mechaniki płynów (CFD - computational fluid dynamics). Metody zostaną wykorzystane przede wszystkim do oceny efektywności napędu i manewrowości statku. Poza tym planowane jest wykorzystanie zagadnienia uczenia maszynowego do wykrywania odpadów i autonomicznego planowania trajektorii ruchu statku oraz symulatora statku do analizy reakcji statku w czasie rzeczywistym – oznajmiła Politechnika Gdańska.
      Prace finansowane są przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju oraz tajwańskie Ministerstwo Nauki i Technologii. Na czele zespołu badawczego stanął doktor inżynier Maciej Reichel z Instytutu Oceanotechniki i Okrętownictwa Wydziału Inżynierii Mechanicznej i Okrętownictwa.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy informują o zidentyfikowaniu najstarszego miejsca, w którym człowiek zanieczyścił rtęcią siebie i środowisko naturalne. Zespół specjalistów przebadał kości 370 osób z 50 grobów znalezionych na 23 stanowiskach archeologicznych na południu Hiszpanii i Portugalii. Szczątki pochodzą z okresu 5000 lat, począwszy od neolitu. Efektem pracy jest opublikowany na łamach Journal of Osteoarcheology artykuł The use and abuse of cinnabar in Late Neolithic and Copper Age Iberia.
      Rtęć to niezwykle niebezpieczny pierwiastek. Światowa Organizacja Zdrowia wymienia go wśród 10 największych zagrożeń dla współczesnego zdrowia publicznego. Uczeni z z Hiszpanii, Portugalii Brazylii i USA informują, że najwyższy poziom ekspozycji ludzi na działanie rtęci miał miejsce w epoce miedzi, 2900–2600 lat przed naszą erą. Wówczas to bardzo rozpowszechniło się użycie cynobru, naturalnie występującego minerału zawierającego siarczek rtęci. Był on wykorzystywany w roli barwnika, któremu przypisywano znacznie symboliczne i religijne.
      Największa na świecie kopalnia cynobru, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, znajduje się w Almadén w Hiszpanii. Prace wydobywcze rozpoczęto tam już w neolicie, przed 7000 lat. Do początku epoki miedzi, przed 5000 lat, cynober stał się bardzo pożądanym cennym materiałem. W Portugalii i Andaluzji spotykamy groby ozdobione tym barwnikiem. Był używany zarówno do dekorowania samych ścian, jak i malowania figurek czy przedmiotów składanych ze zmarłymi. Miał znaczenie symboliczne, ezoteryczne. Tak powszechne używanie cynobru musiało oznaczać, że sporo osób było narażonych na kontakt z niebezpiecznym poziomem rtęci. Sproszkowany cynober można było przypadkiem wchłonąć przez drogi oddechowe czy przenieść do ust wraz z pożywieniem.
      I rzeczywiście, badania kości niektórych zmarłych wykazały, że doszło w nich do koncentracji rtęci rzędu 400 ppm (części na milion). O tym, jak olbrzymia to wartość niech świadczy fakt, że WHO uznaje, iż bezpieczny poziom rtęci we włosach nie powinien przekraczać 2 ppm.
      Rtęć musiała powodować u wielu z tych osób poważne skutki zdrowotne, a poziom 400 ppm w organizmie jest tak duży, że nie można wykluczyć celowego spożywania lub wdychania sproszkowanego cynobru. Praktyki takie mogły mieć związek z symbolicznym i rytualnym znaczeniem, jaki nadawano barwnikowi. Autorzy badań wykluczają bowiem, by naturalna ekspozycja na rtęć w środowisku – na przykład na rtęć zawartą w żywności – mogła skutkować tak wielką jej koncentracją w organizmie.
      Pod koniec epoki miedzi i na początku epoki brązu użycie cynobru na badanym obszarze znacznie się zmniejsza, do tego stopnia, że znika on z wielu miejsc, w których wcześniej był rozpowszechniony. Barwnik jednak był popularny przez kolejne tysiące lat. Znajdziemy go w sztuce starożytnego Rzymu, manuskryptach średniowiecza czy renesansowym malarstwie. Do tego jednak czasu cynober produkowano w procesie chemicznym, gdyż znano niebezpieczeństwa związane z jego wydobyciem. Nadal był on toksyczny, gdyż do produkcji używana była rtęć.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zespół z Arpa Sicilia i Soprintendenza del Mare della Regione Siciliana odkrył u wybrzeży Isola delle Femmine w prowincji Palermo wrak statku z II w. p.n.e. Znajduje się on na głębokości 92 m. Transportowano nim sporą liczbę amfor na wino.
      Specjaliści prowadzili rekonesans z pokładu statku badawczego Calypso South. Film, który zaprezentowano, został nagrany przez zdalnie sterowany pojazd podwodny (ROV).
      Naczynia zidentyfikowano jako najprawdopodobniej amfory typu Dressel 1A. Jak wiadomo, produkowano je na Półwyspie Apenińskim (głównie Caecubum, Falernum, Albina w Etrurii); ich datowanie to 130 r. p.n.e.-połowa I w. p.n.e.
      Okolice Morza Śródziemnego stale zapewniają nam cenne elementy, przydatne w rekonstrukcji naszej historii związanej z handlem, typami statków, transportem czy [ogólnie rzecz biorąc] talassokracją. Zyskujemy w ten sposób informacje o [...] relacjach między populacjami przybrzeżnymi - podkreśla Valeria Li Vigni z Soprintendenza del Mare della Regione Siciliana.
      Odnosząc się do znaleziska, archeolodzy przypominają o wielowiekowej tradycji winiarskiej Sycylii. Wspominają o produkowanym na północno-wschodnim skraju Sycylii koło Messyny mamertino. Co ciekawe, tutejszych mieszkańców do dziś zwyczajowo nazywa się Mamertynami (Mamertyni, synowie Marsa, to pochodzący z Kampanii i Samnium italscy najemnicy, którzy w czasach pokoju zajmowali się uprawianiem winorośli). Jak podaje na łamach Farmacji Krakowskiej [PDF] Agata Ogórka-Tabiś, Ateneo (III wiek n.e.) określa mamertino jako wino "przyjemne i mocne". Dioskorydes (I wiek n.e.) wymienia je wśród innych wyśmienitych win włoskich, a Pliniusz Starszy (I wiek n.e.) przyznaje mu czwarte miejsce pośród 195 najlepszych win tego okresu. Marcjalis (I wiek n.e.) chwali je w wyjątkowy sposób [w jednym z epigramatów]: "Dajcie mu imię, jakie pragniecie, być może jedno z tych najsławniejszych". [Nawet] Juliusz Cezar świętuje nim swoje zwycięstwa - miało ono zostać podane na bankiecie z okazji jego trzeciego konsulatu.
      Li Vigni przypomina, że niedawno sycylijscy archeolodzy odkryli inny rzymski wrak; znajdował się on na głębokości ok. 70 m w okolicach Usticy (prow. Palermo).
       


      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...