Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

W Podlaskiem rozpoczęto akcję ratowania migrujących płazów przed śmiercią pod kołami samochodów

Rekomendowane odpowiedzi

W kilku miejscach w parkach narodowych Biebrzańskim i Białowieskim rozpoczęły się akcje ratowania płazów, by nie ginęły pod kołami samochodów w trakcie wiosennych wędrówek do miejsc rozrodu. Ustawiono płotki, które zabezpieczają płazy przed wejściem na drogi. Tak zatrzymane są bezpiecznie przenoszone.

Swoją akcję na fragmencie tzw. carskiej drogi, czyli drogi ze Strękowej Góry w stronę Osowca przez Biebrzański PN prowadzą studenci z Koła Naukowego Biologów Uniwersytetu w Białymstoku.

Płotki herpetologiczne ustawiono tam na kilkuset metrach wzdłuż drogi, w miejscu, które już przed laty uznano za newralgiczne w migracjach płazów - poinformował PAP Dawid Mioduszewski z Koła Naukowego Biologów. Dodał, że akcja ratowania płazów jest prowadzona właśnie w tym miejscu, bo ginęło tam najwięcej tych zwierząt.

Płotki na carskiej drodze ustawiono 18 marca, ale płazy pojawiły się tam masowo w ostatni weekend 27-28 marca, bo sprzyjała temu pogoda, było ciepło i popadał deszcz. Codziennie albo studenci albo pracownicy Biebrzańskiego PN są na miejscu, przenoszą płazy, które nie mogąc pokonać płotków wpadają do wkopanych w ziemię wiaderek i są bezpiecznie przenoszone na drogą stronę drogi.

Monitoring płazów na carskiej drodze studenci prowadzą od 2015 r. po tym, gdy droga ta przeszła remont i zwiększył się na niej ruch. Badają, jakie gatunki migrują w tym miejscu, ile ich jest, ale też, jakie gatunki giną na drodze.

Studenci oceniają na podstawie dotychczasowych obserwacji, że być może bieżący rok będzie obfitował w płazy, bo już teraz zaobserwowano ich sporo. Dawid Mioduszewski poinformował, że podczas weekendu 27-29 marca przeniesiono ok. 250 płazów, z czego prawie wszystkie jednego dnia, w niedzielę. Przypomniał, że były lata, gdy podczas całej akcji przeniesiono kilkaset płazów. Rekordowym rokiem był 2018, gdy pomoc w bezpiecznych wędrówkach dostało 2,7 tys. płazów. Sporo - 1,4 tys. było też w 2015 r.

Sporo też jednak płazów wciąż ginie pod kołami samochodów. Tylko w weekend 27-28 marca na odcinku Laskowiec - Osowiec Twierdza studenci naliczyli 580 martwych płazów, które zostały rozjechane przez samochody. Sylwia Mikłosz z Koła Biologów poinformowała PAP, że było wśród nich wiele rzadkich gatunków, np. rzekotka drzewna czy traszka grzebieniasta.

Mikłosz przyznaje, że nie jest wykluczone, że tak dużo płazów zginęło, bo z powodu pandemii i związanych z nią ograniczeń, coraz więcej osób chętniej wyjeżdża samochodami w plener, na spacery i wędrówki po Biebrzańskim PN, szukając odpoczynku, relaksu. Studenci mówią, że sami obserwują duży ruch, a w plenerze spotykają też coraz więcej ludzi.

Biebrzański PN poinformował także w mediach społecznościowych, że płotki, by chronić płazy, tak jak w latach ubiegłych są również ustawione przy drodze z Goniądza do Wólki Piasecznej.

Akcja czynnej ochrony płazów jest też prowadzona np. w Białowieskim PN. Park organizuje ją od lat. Płotki są w tym sezonie ustawione na łącznej długości ok. jednego kilometra w rejonie Białowieży i Narewki.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Humbaki przepływające w pobliżu Australii zmieniły termin migracji, a przyczyna tego stanu rzeczy leży prawdopodobnie w ocieplających się wodach Oceanu Południowego. Profesor Rebecca Dunlop z University of Queensland poinformowała, że badania akustyczne i zwiady lotnicze prowadzone wzdłuż wschodnich wybrzeży Australii pokazały, że humbaki wracają z północy na południe o 3 tygodnie wcześniej, niż robiły to 21 lat temu.
      W 2003 roku szczyt migracji na południe przypadał na początek października. W 2024 roku była to połowa września, stwierdziła Dunlop. O ile termin migracji w sposób naturalny może zmieniać się z roku na rok o około 2 tygodnie, to od 2021 roku obserwujemy wyraźne przesunięcie, dodaje uczona.
      W miesiącach zimowych  – pamiętajmy, że mówimy tutaj o półkuli południowej – humbaki niemal nie jedzą. Migrują w tym czasie z letnich miejsc żerowania na południu w kierunku obszarów subtropikalnych i tropikalnych, gdzie się rozmnażają. Czas migracji dobierają tak, by upewnić się, że zostają w wodach Antarktyki na tyle długo, by nagromadzić odpowiednią ilość tłuszczu i białka, które wystarczą im w czasie migracji na północ i z powrotem oraz na rozmnażanie się.
      Naukowcy zauważyli, że wyraźna w ostatnich latach zmiana terminu migracji zbiega się ze znacznym zmniejszeniem zasięgu lodu morskiego. Mniej lodu morskiego, oznacza mniej glonów, którymi żywi się kryl. A mniej kryla dostępnego przed migracją może zmuszać humbaki do wcześniejszego powrotu z północy, stwierdza Dunlop.
      Gdy w latach 60. XX wieku zaprzestano polowań na humbaki, wschodnioaustralijska populacja liczyła zaledwie około 300 osobników. Obecnie jest ich około 40 000. Badaliśmy, że wcześniejsze opuszczenie północnych regionów rozrodu może być spowodowane zbytnim zagęszczeniem zwierząt, ludzkiej aktywności na Wielkiej Rafie czy innymi czynnikami. Jednak o ile populacja zwiększała się przez ostatnich 21 lat, to do wyraźnej zmiany migracji doszło po 2021 roku, kiedy to rosnąca temperatura wody wpłynęła na pokrywę lodową wokół Antarktyki, mówi doktor Dunlop. Uczona dodaje, że podobną zmianę widać też w innych populacjach humbaków, tych z regionów Ameryki Południowej oraz zachodniego wybrzeża Australii.
      Obawiam się, że w pewnym momencie dojdzie do spadku urodzin, gdyż samice nie będą miały wystarczająco dużo energii, by odbyć migrację na północ, urodzić młode i wrócić z nim na południowe żerowiska, stwierdza Dunlop. Obecnie trwają badania mające sprawdzić, czy czas migracji na północ również uległ zmianie.
      Źródło: Southern Ocean humpback whales are shifting to an earlier return migration, https://www.nature.com/articles/s41598-025-07010-9

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed kilkoma dniami amerykańska NOAA (Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna) prowadziła kolejne badania wraku lotniskowca USS Yorktown (CV-5). Ten piąty w historii lotniskowiec US Navy rozpoczął służbę w 1937 roku, a 7 czerwca 1942 roku zatonął w czasie bitwy o Midway. Wrak okrętu został odkryty w 1998 roku na głębokości ponad 5 kilometrów. Okazało się, że jest w doskonałym stanie. Teraz NOAA przeprowadziła pierwsze badania hangaru USS Yorktown i dokonała tam zaskakującego odkrycia.
      Od czasu znalezienia jednostka była badana już kilkanaście razy, a kolejne ekspedycja pozwalają na coraz lepsze poznanie jednostki. Często w ich trakcie dokonywane są zaskakujące odkrycia. Tym razem największym z nich był samochód sfotografowany w hangarze. To czarny Ford Super Deluxe Woody Wagon, z roku 1940 lub 1941. Na tablicy rejestracyjnej udało się odczytać częściowo widoczny napis „SHIP SERVICE... NAVY”. Badacze przypuszczają, że samochód należał do kontradmirała Franka Jacka Fletchera, który dowodził w czasie bitwy pod Midway, a jego okrętem flagowym był właśnie USS Yorktown, kapitana Elliotta Buckmastera, dowódcy lotniskowca, lub innego wysokiego rangą oficera, któremu służył w czasie wizyt w obcych portach.
      Tajemnicą jest, dlaczego samochód pozostał na pokładzie okrętu. Dlaczego nie został wyładowany podczas krótkich, 2-dniowych napraw w Pearl Harbor, gdy było wiadomo, że USS Yorktown weźmie udział w bitwie pod Midway. A przede wszystkim, dlaczego nie został wyrzucony za burtę w czasie bitwy. USS Yorktown został w jej trakcie poważnie uszkodzony przez japońskie samoloty i załoga wyrzuciła wiele sprzętu – w tym działa przeciwlotnicze i samoloty – by utrzymać jednostkę na powierzchni. Samochód nie został jednak wyrzucony. Być może miał duże znaczenie dla załogi lotniskowca i liczono, że ocaleje. Lotniskowiec został jednak dobity salwą torped z japońskiego okrętu podwodnego.
      Innym ze znaczących odkryć ekspedycji NOAA było znalezienie pierwszych wraków samolotów biorących udział w bitwie pod Midway. Dotychczas znajdowano jedynie zatopione okręty. Teraz w hangarze USS Yorktown znaleziono pierwsze samoloty, które wzięły udział w słynnym starciu. To bombowce nurkujące Douglas SBD Dauntless. Jeden z nich, prawdopodobnie należący do sił rezerwowych USS Yorktown, jest w pełni uzbrojony. Inny, z widocznym oznaczeniem B5, to prawdopodobnie samolot z USS Enterprise. Wiadomo, że w czasie bitwy na USS Yorktown lądowały dwa poważnie uszkodzone samoloty z USS Enterprise, które ucierpiały podczas ataku na japoński lotniskowiec Kaga.
      Bitwa o Midway rozegrała się między 4 a 7 lipca 1942 roku. Japończycy, chcąc wywabić i zniszczyć amerykańską Flotę Pacyfiku – przede wszystkim lotniskowce, których nie zniszczyli w Pearl Harbor – ruszyli na Midway. Wpadli jednak w pułapkę zastawioną przez Amerykanów. Stracili wszystkie 4 lotniskowce oraz ciężki krążownik. Straty amerykańskie to 1 lotniskowiec i 1 niszczyciel. Porażka pod Midway było równoznaczne z utratą przez Japonię przewagi morskiej na Pacyfiku. Dzięki temu USA mogły przejść do ofensywy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ludzie zużywają gigantyczną ilość leków. Oszacowanie liczby dawek jest niezmiernie trudne, jednak to biliony dawek rocznie, z czego znaczna część przyjmowana jest niepotrzebnie. Leki te, wydalane przez ludzi, trafiają do środowiska i stanowią dla niego coraz większe obciążenie. W zależności od substancji, mogą wpływać na zdrowie i zachowanie dzikich zwierząt, do organizmów których trafiły. Kręgowce wodne, jak ryby, mogą być szczególnie podatne na ich działanie, gdyż leki trafiają do środowiska głównie za pośrednictwem ścieków, a mózgi ryb w wielu aspektów działają podobnie, jak mózgi ssaków.
      Naukowcy ze Szwecji, Belgii i Australii postanowili przyjrzeć się, jak wykrywany w środowisku klobazam – benzodiazepina stosowana jako lek psychotropowy – wpływa na migrację dzikich łososi. Uczeni wszczepili rybom implanty powoli uwalniające klobazam oraz inny wykrywany w środowisku lek, przeciwbólowy tramadol, i śledzili, zachowani młodych łososi migrujących ze szwedzkiej rzeki Dal do Morza Bałtyckiego. Okazało się, że ryby wystawione na działanie leków przebywały tę trasę szybciej. Szybciej pokonywały też znajdujące się po drodze dwie zapory elektrowni wodnych. Badania laboratoryjne pokazały, że podane leki działają na ryby podobnie jak na ludzi, znoszą strach i ból.
      Zwiększenie sukcesu migracyjnego łososi wystawionych na działanie klobazamu może wydawać się czymś pozytywnym. Jednak musimy zdawać sobie sprawę, że każda zmiana naturalnego zachowania i ekologii gatunku ma szersze negatywne konsekwencje zarówno dla samego gatunku, jak i ekosystemu, w którym on żyje, mówi doktor Marcus Michelangeli z australijskiego Griffith University.
      Zanieczyszczenie farmaceutykami to coraz większy problem. W wodach całego świata zidentyfikowano już ponad 900 substancji pochodzących z leków. Głównym powodem do zmartwień są środki psychotropowe i przeciwbólowe, które mogą znacząco wpływać na funkcjonowanie mózgów dzikich zwierząt i ich zachowanie. Nasze badania są wyjątkowe, gdyż przeprowadziliśmy je w środowisku naturalnym, co pozwoliło lepiej zrozumieć wpływ farmaceutyków na migracje, dodaje uczony.
      Autorzy badań mówią, że przewidzenie konsekwencji zanieczyszczenia lekami całego środowiska jest niezwykle trudne. Mamy przecież do czynienia z wieloma gatunkami i wieloma różnymi substancjami.
      3Głównymi rozpoznanymi zagrożeniami dla łososi atlantyckich jest przełowienie, utrata siedlisk oraz ich fragmentacja. Nowe badania pokazują, że warto przyjrzeć się też wpływowi leków na kluczowy okres życia łososi, ich migrację. Oczywiście osobną kwestią jest problem spożywania przez ludzi zanieczyszczonego lekami mięsa zwierząt – tak dzikich, jak i hodowlanych.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nie tylko ptaki są znane z bardzo długich migracji. Niektóre nietoperze przemieszczają się tysiące kilometrów przez Europę, Afrykę czy Amerykę Północną. Jednak o migracjach latających ssaków wiemy znacznie mniej niż o ptasich lotach długodystansowych. Naukowcy z Instytutu Zachowania Zwierząt im. Maxa Plancka przeanalizowali 71 borowców wielkich, które wiosną migrują przez Europę. Dzięki niewielkim czujnikom umieszczonym na ciałach zwierząt uczeni zauważyli, że te niewielkie ssaki wykorzystują ciepłe fronty burzowe, by zużywać mniej energii podczas migracji.
      Dane z czujników są niesamowite. Pokazują nam one nie tylko drogę przebytą przez nietoperze, ale również dane środowiskowe, to czego doświadczały podczas migracji. To daje nam wgląd w decyzje, jakie nietoperze podjęły podczas trudnej i niebezpiecznej podróży, mówi główny autor badań Edward Hurme.
      Borowce wielkie przemieszczają się na odległość około 1600 kilometrów. Wciąż bardzo mało wiemy o całorocznym cyklu migracji nietoperzy. To dla nas tajemnica. Teraz rzuciliśmy na nią nieco światła, dodaje Hurme.
      Zastosowane przez naukowców czujniki ważyły jedynie 5% masy zwierząt. W ciągu doby każdy z nich wykonywał 1440 pomiarów. Zwykle naukowcy musieliby odnaleźć zwierzę z czujnikiem i przebywać na tyle blisko, by pobrać z niego dane. Tym razem było inaczej. Urządzenia wykorzystywały nowatorską długodystansową sieć komunikacyjną. "Kontaktowały się z nami z miejsc, w których znajdowały się nietoperze. Pokrycie tej sieci w Europie jest podobne do pokrycia sieci telefonii komórkowej", wyjaśnia Timm Wild. Stał on na czele zespołu, który opracował czujniki Icarus-TinyFoxBatt. Zespół taki utworzono w ramach grupy badawczej Animal-borne Sensor Networks w Instytucie im. Maxa Plancka.
      Borowie wielki to jeden z czterech migrujących nietoperzy w Europie. Uczeni badali zwierzęta przez trzy kolejne wiosny. Skupiali się wyłącznie na samicach, które wykazują silniejsze zachowania migracyjne, niż samce. Samice spędzają lato na północy kontynentu, a zimą hibernują na południu. Wiosną ponownie przelatują na północ.
      Czujniki zbierały informację o migracji przez miesiąc, gdy samice leciały na północ. Dzięki nim naukowcy dowiedzieli się, że trasy migracji są bardziej zróżnicowane, niż sądzili. Nie istnieje korytarz migracyjny. Zakładaliśmy, że nietoperze trzymają się konkretnych tras, ale teraz widzimy, że po prostu przemieszczają się różnymi drogami lecąc na północ, wyjaśnia Dina Dechmann.
      Okazało się również, że w ciągu jednej nocy borowce mogą przelecieć nawet 400 kilometrów. Bardzo często się zatrzymują, prawdopodobnie po to, by się pożywiać. Nietoperze, w przeciwieństwie do migrujących ptaków, nie gromadzą zapasów tłuszczu na czas migracji. Muszą każdej nocy się pożywiać. Dlatego ich migracja przypomina krótkie skoki, a nie jeden długi lot, dodaje Dechmann.
      Naukowcy zauważyli też niezwykły wzorzec. W niektóre noce obserwowali prawdziwą eksplozję startów do lotu. To wyglądało jak fajerwerki nietoperzy, mówią. Gdy przeanalizowali dane okazało się, że zjawisko to można wyjaśnić zmianą pogody. Nietoperze masowo podrywały się do lotu, gdy spadało ciśnienie i rosła temperatura. Innymi słowy, odlatywały przed nadchodząca burzą. Niemalże dosiadały frontów burzowych, korzystając z ciepłych wiatrów. Dzięki czujnikom wiemy, że w ten sposób zużywały mniej energii. Latające ssaki potrafią więc, podobnie jak ptaki, wykorzystać energię wiatru podczas migracji.
      Badania mają znacznie nie tylko dla lepszego poznania nietoperzy. Te migrujące zwierzęta są zagrożone przez ludzkie działanie. Giną na przykład w wyniku zderzeń z turbinami wiatrowymi. Lepsza wiedza na temat kiedy i którędy migrują może pozwolić na uchronienie ich od śmierci.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Paliwa, których używamy, nie są zbyt bezpieczne. Parują i mogą się zapalić, a taki pożar trudno jest ugasić, mówi Yujie Wang, doktorant chemii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Riverside. Wang i jego koledzy opracowali paliwo, które nie reaguje na płomień i nie może przypadkowo się zapalić. Pali się jedynie wtedy, gdy przepływa przez nie prąd elektryczny. Palność naszego paliwa jest znacznie łatwiej kontrolować, a pożar można ugasić odcinając zasilanie, dodaje Wang.
      Gdy obserwujemy pożar współcześnie używanych paliw płynnych, to w rzeczywistości widzimy nie palący się płyn, a jego opary. To molekuły paliwa w stanie gazowym zapalają się pod wpływem kontaktu z ogniem i przy dostępie tlenu. Gdy wrzucisz zapałkę do pojemnika z benzyną, to zapalą się jej opary. Jeśli możesz kontrolować opary, możesz kontrolować pożar, wyjaśnia doktorant inżynierii chemicznej Prithwish Biswas, główny autor artykułu opisującego wynalazek.
      Podstawę nowego paliwa stanowi ciesz jonowa w formie upłynnionej soli. Jest podobna do soli stołowej, chlorku sodu. Nasza sól ma jednak niższą temperaturę topnienia, niższe ciśnienie oparów oraz jest organiczna, wyjaśnia Wang. Naukowcy zmodyfikowali swoją ciecz jonową zastępując chlor nadchloranem. Następnie za pomocą zapalniczki spróbowali podpalić swoje paliwo.
      Temperatura płomienia zapalniczki jest wystarczająco wysoka. Jeśli więc paliwo miałoby płonąć, to by się zapaliło, stwierdzają wynalazcy. Gdy ich paliwo nie zapłonęło od ognia, naukowcy przyłożyli doń napięcie elektryczne. Wtedy doszło do zapłonu paliwa. Gdy odłączyliśmy napięcie, ogień gasł. Wielokrotnie powtarzaliśmy ten proces: przykładaliśmy napięcie, pojawiał się dym, podpalaliśmy dym, odłączaliśmy napięcie, ogień znikał. Jesteśmy niezwykle podekscytowani opracowaniem paliwa, które możemy podpalać i gasić bardzo szybko, mówi Wang. Co więcej, im większe napięcie, tym większy pożar, co wiąże się z większym dostarczaniem energii z paliwa. Zjawisko to można więc wykorzystać do regulowania pracy silnika spalinowego. W ten sposób można kontrolować spalanie. Gdy coś pójdzie nie tak, wystarczy odciąć zasilanie, mówi profesor Michael Zachariah.
      Teoretycznie ciecz jonowa nadaje się do każdego rodzaju pojazdu. Jednak zanim nowe paliwo zostanie skomercjalizowane, konieczne będzie przeprowadzenie jego testów w różnych rodzajach silników. Potrzebna jest też ocena jego wydajności.
      Bardzo interesującą cechą nowej cieczy jonowej jest fakt, że można ją wymieszać z już istniejącymi paliwami, dzięki czemu byłyby one niepalne. Tutaj jednak również trzeba przeprowadzić badania, które wykażą, jaki powinien być stosunek cieczy jonowej do tradycyjnego paliwa, by całość była niepalna.
      Twórcy nowego paliwa mówią, że z pewnością, przynajmniej na początku, będzie ono droższe niż obecnie stosowane paliwa. Cieczy jonowych nie produkuje się bowiem w masowych ilościach. Można się jednak spodziewać, że masowa produkcja obniżyłaby koszty produkcji. Główną zaletą ich paliwa jest zatem znacznie zwiększone bezpieczeństwo. Warto bowiem mieć na uwadze, że w ubiegłym roku w Polsce straż pożarna odnotowała 8333 pożary samochodów spalinowych.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...