Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Na szwajcarskie miasteczko spadł deszcz kakao
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Ciekawostki
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Rozmawiamy z dr Magdaleną Tomaszewską-Bolałek – orientalistką, badaczką kulinariów, kierowniczką merytoryczną Food Studies na Uniwersytecie SWPS, autorką książek „Japońskie słodycze”, „Polish Culinary Paths”, „Tradycje kulinarne Finlandii” czy „Deserownik” i bloga Kuchniokracja. Pani doktor jest laureatką wielu nagród kulinarnych, w tym Gourmand World Cookbook Awards, Prix de la Littérature Gastronomique, Diamond Cuisine Award i Nagrody Magellana. Specjalizuje się w badaniach nad historią i antropologią jedzenia, dyplomacją, turystyką kulinarną, prognozowaniem trendów, marketingiem miejsc oraz marką narodową. Promuje polską kuchnię za granicą i we współpracy z MSZ prowadziła wykłady o polskiej kulturze kulinarnej na uniwersytetach w Chinach i Tajlandii.
Jesteśmy przyzwyczajeni do lodów w wafelku bądź pucharku. W różnych krajach są one jednak serwowane w zupełnie innej postaci: w Japonii pokrywa je warstwa mochi, w Korei Południowej popularne są jipangyi - wypełnione lodami kukurydziane rożki-rurki w kształcie litery J, tajskie lody są zaś rolowane na lodowatej patelni czy zimnej płycie. Czy mogłaby Pani opowiedzieć coś więcej o formach podawania lodów na świecie?
Co kraj, to obyczaj i sposób podawania zimnych deserów. Wynika to z wielu różnych czynników. Po pierwsze, nie wszystko możemy nazwać lodami, bowiem zgodnie z definicją, lody opierają się na produktach mlecznych (mleku, śmietance), są z dodatkiem cukru, owoców, kakao itp. i opcjonalnie także jajek. Na podobne desery, ale na bazie wody z cukrem, owocami, a także purée owocowym, sokiem czy likierami, mówi się sorbety, chociaż spotykane jest też określenie lody wodne.
Japońskie kakigōri (dosł. golony lód) robi się natomiast z drobnego lodu, który polewa się syropami smakowymi i ozdabia dodatkami. O tym, w czym podawano desery, decydowała dostępność składników. W Europie kultura wypiekania różnego rodzaju wafli i wafelków ma bardzo długą tradycję. W Japonii czy Korei pszenica była trudno dostępnym i luksusowym produktem, zatem desery podawano w naczyniach. Wspomniane w pytaniu tajskie lody są zaś deserem z najkrótszą historią. Zaczęto je przygotowywać dopiero w XXI wieku, a ogólnoświatową popularność zyskały dziesięć lat temu dzięki ogromnemu zainteresowaniu w mediach społecznościowych.
Kakigōri truskawkowe, w tle kakigōri matcha.
City Foodsters, Flickr, creativecommons.org/licenses/by/2.0/ W Holandii powstały jakiś czas temu lody inspirowane Hollandse Nieuwe (daniem z młodych, lekko marynowanych śledzi). Na Alasce jada się akutaq, w którym wykorzystuje się tłuszcz zwierzęcy, np. morsów czy łosia, suszone mięso oraz jagody. Wśród smaków japońskiego deseru kakigōri znajdziemy m.in. ozory wołowe czy krewetki. Z jakimi zaskakującymi dla nas smakami lub składnikami możemy się spotkać w zimnych deserach z różnych części świata?
Smaki deserów zależą od dostępności produktów. To, co dla nas naturalne, np. że lody są na mleku, są słodkie, z czekoladą, wanilią czy pistacjami, nie musi być standardem w innej części świata, chociaż postępująca globalizacja mocno wpływa na kuchnie. Japończycy czy Koreańczycy nie używali w kuchni praktycznie nabiału do XIX wieku (a nawet teraz nie są to ilości porównywalne z Europą), czekolada zaczęła być popularniejsza po II wojnie światowej, mąka pszenna była droga, zatem w deserach wykorzystywano lokalne produkty: fasole (w szczególności azuki), soję, orzechy, wodorosty, agar (zamiast żelatyny, jako substancję żelującą), suszone małe rybki czy skorupiaki.
Irańskie havij bastani to zimny napój, którego podstawę stanowi sok marchwiowy; podaje się go z lodami, które w Iranie mogą mieć smak wody różanej czy szafranu. Bardzo chętnie ze smakami deserów lodowych eksperymentują również znani szefowie kuchni. W Polsce możemy zjeść lody o smaku zielonej sproszkowanej herbaty matcha, czarnego sezamu, parmezanu. Są też lokalne wariacje, które jeszcze kilka lat temu na pewno by szokowały, np. lody o smaku cebularza czy śmietanki z chrzanem.
Jest Pani autorką serii książek o tradycjach kulinarnych krajów skandynawskich. Jakimi zimnymi deserami raczą się mieszkańcy północnej Europy?
Mimo że Północ kojarzy nam się raczej z zimą i chłodem, to ogólnie najpopularniejszym deserem w krajach nordyckich są lody. Finowie, Szwedzi czy Duńczycy zjadają per capita więcej litrów lodów niż mieszkańcy słonecznej Italii. Jadane są także sorbety. Duńczycy w ciepłe dni delektują się smakiem koldskål – mlecznego dania z maślanki, jogurtu, jajek, cukru, soku z cytryny oraz ekstraktu waniliowego. Serwuje się do niego chrupkie ciasteczka kammerjunker.
W deserach azjatyckich, np. w filipińskim halo-halo lub koreańskim bingsu, występują rośliny strączkowe, np. fasola azuki czy ciecierzyca. Jak częsty jest to dodatek, w jaki sposób się go przyrządza?
Rośliny strączkowe w wielu krajach azjatyckich, w szczególności na Dalekim Wschodzie, mają szerokie zastosowanie w cukiernictwie. Ponadto są składnikami nie tylko deserów na zimno. Gotuje się je z dodatkiem cukru. Występują w wersji ziarnistej, jak i przerobione na pastę. W przypadku azuki ważny jest nie tylko sam smak. Fasola ma czerwony kolor, któremu przypisuje się właściwości ochronne. To też symbol szczęścia, powodzenia i dobrobytu.
Deser halo-halo.
chotda, Flickr, creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/2.0/ Jakich zaskakujących/nietypowych zimnych deserów ze świata miała Pani okazję spróbować?
Mnie jest dość trudno zaskoczyć, też ze względu na to, że zanim gdziekolwiek pojadę, szczegółowo przyglądam się kulturze kulinarnej regionu. Ogólnie mam słabość do lodów i chętnie próbuję różnych nietypowych smaków, np. serowych czy rybnych. Nie odmawiam też kakigōri, w szczególności z syropem o smaku zielonej, sproszkowanej herbaty matcha.
Czy w deserach, z jakimi się Pani spotkała, przeważa podejście tradycyjne, czy jest to pole do eksperymentowania?
W każdym z krajów można zjeść tradycyjne desery, ale ogólnie widać mocny trend na specjały, które prezentowane są w mediach społecznościowych. Wiralowe filmy i zdjęcia rozbudzają zainteresowanie konkretnymi produktami. Coraz więcej jest też specjałów będących fuzją smaków i produktów z różnych kręgów kulturowych. Świetnym przykładem są lody mochi. To również dość młody produkt, którego podstawę stanowi ryżowe ciasteczko mochi, w które zawinięta jest porcja lodów. Wśród smaków są takie bardzo japońskie, np. matcha, czarny sezam czy yuzu, ale znajdziemy też mango, karmel czy na przykład kokos.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Jedno z ważnych pytań o początki życia brzmi: w jaki sposób cząstki RNA swobodnie przemieszczające się w pierwotnej zupie zostały opakowane w chronione błoną komórki. Odpowiedź na to pytanie zaproponowali właśnie na łamach Science Advances inżynierowie i chemicy z Uniwersytetów w Chicago i w Houston oraz Jack Szostak, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny. W swoim artykule pokazują, jak przed 3,8 miliardami lat krople deszczu mogły ochronić pierwsze protokomórki i umożliwić powstanie złożonych organizmów żywych.
Uczeni przyjrzeli się koacerwatom, dużym grupom cząstek, samoistnie tworzącym się w układach koloidalnych (niejednorodnych mieszaninach). Zachowanie koacerwatów można porównać do zachowania kropli oleju w wodzie.
Już dawno pojawiła się hipoteza, że nie posiadające błon mikrokrople koacerwatów mogły być modelowymi protokomórkami, gdyż mogą rosnąć, dzielić się i gromadzić wewnątrz RNA. Jednak błyskawiczna wymiana RNA pomiędzy koacerwatami, ich szybkie łączenie się, zachodzące w ciągu minut oznaczają, że poszczególne krople nie są w stanie utrzymać swojej odrębności genetycznej. To zaś oznacza, że ewolucja darwinowska nie jest możliwa, a populacja takich protokomórek byłaby narażona na błyskawiczne załamanie w wyniku rozprzestrzeniania się pasożytniczego RNA, czytamy w artykule. Innymi słowy każda kropla, która zawierałaby mutację potencjalnie użyteczną na drodze do powstania życia, błyskawicznie wymieniałaby swoje RNA z innymi RNA, nie posiadającymi takich pożytecznych mutacji. W bardzo szybkim tempie wszystkie krople stałyby się takie same. Nie byłoby różnicowania, konkurencji, a zatem nie byłoby ewolucji i nie mogłoby powstać życie.
Jeśli dochodzi do ciągłej wymiany molekuł czy to między kroplami czy między komórkami i po krótkim czasie wszystkie one wyglądają tak samo, to nie pojawi się ewolucja. Będziemy mieli grupę klonów, wyjaśnia Aman Agrawal z Pritzker School of Molecular Engineering na University of Chicago.
Nauka od dawna zastanawia się, co było pierwszą molekułą biologiczną. To problem kury i jajka. DNA koduje informacje, ale nie przeprowadza żadnych działań. Białka przeprowadzają działania, ale nie przenoszą informacji. Badacze tacy jak Szostak wysunęli hipotezę, że pierwsze było RNA. To molekuła jak DNA, zdolna do kodowania informacji, ale zawija się jak białko.
RNA było więc kandydatem na pierwszy materiał biologiczny, a koacerwaty kandydatami na pierwsze protokomórki. Wszystko wydawało się dobrze układać, aż w 2014 roku Szostak opublikował artykuł, w którym informował, że wymiana materiału pomiędzy kroplami koacerwatów zachodzi zbyt szybko. Możesz stworzyć różnego rodzaju krople koacerwatów, ale nie zachowają one swojej unikatowej odrębności. Zbyt szybko będą wymieniały RNA. To był problem z którym przez długi czas nie potrafiono sobie poradzić, mówi Szostak.
W naszym ostatnim artykule wykazaliśmy, że problem ten można przynajmniej częściowo przezwyciężyć, jeśli koacerwaty zamkniemy w wodzie destylowanej – na przykład wodzie deszczowej czy jakiejś innej słodkiej wodzie. W kroplach takich pojawia się rodzaj wytrzymałej błony, która ogranicza wymianę zawartości, dodaje uczony.
Na trop tego zjawiska naukowcy wpadli, gdy Aman Agrawal był na studiach doktoranckich. Badał zachowanie koacerwatów poddanych działaniu pola elektrycznego w destylowanej wodzie. Jego badania nie miały nic wspólnego z początkami życia. Interesował go fascynujący materiał z inżynieryjnego punktu widzenia. Manipulował napięciem powierzchniowym, wymianą soli, molekuł itp. Chciał w swojej pracy doktorskiej badać podstawowe właściwości koacerwatów.
Pewnego dnia Agrawal jadł obiad z promotorem swojej pracy magisterskiej, profesorem Alamgirem Karimem oraz jego starym znajomym, jednym ze światowych ekspertów inżynierii molekularnej, Matthew Tirrellem. Tirrell zaczął się zastanawiać, jak badania Agrawala nad wpływem wody destylowanej na koacerwaty mogą się mieć do początków życia na Ziemi. Zadał swoim rozmówcom pytanie, czy 3,8 miliarda lat temu na naszej planecie mogła istnieć woda destylowana. Spontanicznie odpowiedziałem „deszczówka”! Oczy mu się zaświeciły i od razu było widać, że jest podekscytowany tym pomysłem. Tak połączyły się nasze pomysły, wspomina profesor Karim.
Tirrell skontaktował Agrawla z Szostakiem, który niedawno rozpoczął na Uniwersytecie Chicagowskim nowy projekt badawczy, nazwany z czasem Origins of Life Initiative. Profesor Tirrel zadał Szostakowi pytanie: Jak sądzisz, skąd na Ziemi przed powstaniem życia mogła wziąć się woda destylowana. I Jack odpowiedział dokładnie to, co już usłyszałem. Że z deszczu.
Szostak dostarczył Agrawalowi próbki DNA do badań, a ten odkrył, że dzięki wodzie destylowanej transfer RNA pomiędzy kroplami koacerwatów znacząco się wydłużył, z minut do dni. To wystarczająco długo, że mogło dochodzić do mutacji, konkurencji i ewolucji. Gdy mamy populację niestabilnych protokomórek, będą wymieniały materiał genetyczny i staną się klonami. Nie ma tutaj miejsca na ewolucję w rozumieniu Darwina. Jeśli jednak ustabilizujemy te protokomórki tak, by przechowywały swoją unikatową informację wystarczająco długo, co najmniej przez kilka dni, może dojść do mutacji i cała populacja będzie ewoluowała, stwierdza Agrawal.
Początkowo Agrawal prowadził swoje badania z komercyjnie dostępną laboratoryjną wodą destylowaną. Jest ona wolna od zanieczyszczeń, ma neutralne pH. Jest bardzo odległa od tego, co występuje w naturze. Dlatego recenzenci pisma naukowego, do którego miał trafić artykuł, zapytali Agrawala, co się stanie, jeśli woda będzie miała odczyn kwasowy, będzie bardziej podobna do tego, co w naturze.
Naukowcy zebrali więc w Houston deszczówkę i zaczęli z nią eksperymentować. Gdy porównali wyniki badań z wykorzystaniem naturalnej deszczówki oraz wody destylowanej laboratoryjnie, okazało się, że są one identyczne. W obu rodzajach wody panowały warunki, które pozwalałyby na ewolucję RNA wewnątrz koacerwatów.
Oczywiście skład chemiczny deszczu, który pada obecnie w Houston, jest inny, niż deszczu, który padał na Ziemi przed 3,8 miliardami lat. To samo zresztą można powiedzieć o modelowych protokomórkach. Autorzy badań dowiedli jedynie, że taki scenariusz rozwoju życia jest możliwy, ale nie, że miał miejsce.
Molekuły, których użyliśmy do stworzenia naszych protokomórek to tylko modele do czasu, aż znajdziemy bardziej odpowiednie molekuły. Środowisko chemiczne mogło się nieco różnić, ale zjawiska fizyczne były takie same, mówi Agrawal.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Powszechnie uważa się, że w społeczeństwie Majów kakao było zarezerwowane dla elity, a jego uprawy były kontrolowane przez najwyższe klasy społeczne. Miało być podarunkiem dla bogów, używanym podczas ceremonii religijnych. Jednak badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB), Anabel Ford i Mattanjaha de Vriesa, przeczą temu poglądowi. Kakao było dostępne dla wszystkich i używano go podczas najróżniejszych ceremonii.
Pogląd o zarezerwowaniu kakao dla elit wziął się z badań pozostałości w bogato zdobionych naczyniach, używanych przez elity podczas ceremonii religijnych. Przez długi czas przyjmowano, że z kakao mogły korzystać tylko elity Majów. Teraz wiemy, że to nieprawda. Kakao było dostępne dla wszystkich. Ważna informacja jest taka, że było ono niezbędne do powiązanych z nim rytuałów, mówi Ford, antropolog i dyrektor MesoAmerican Research Center na UCSB, która od 40 lat prowadzi badania w majańskim mieście El Pilar.
Naukowcy przebadali 54 fragmenty ceramiki z El Pilar. Miasto położone jest pomiędzy Belize a Gwatemalą, a badane naczynia używane były przez wszystkie mieszkające w nim klasy społeczne. W ceramice naukowcy szukali pozostałości kofeiny, teobrominy i teofiliny.
Nasze badania były możliwe dzięki odkryciu sygnatury kakao. Jednak zidentyfikowanie jego głównego aktywnego składnika, teobrominy, nie wystarczyło, by jednoznacznie orzec, że w naczyniach znajdowało się kakao. Dlatego Mattanjah i jego studenci szukali też śladów teofiliny, specyficznego składnika kakao, którego nie można pomylić z niczym innym.
Profesor de Vries od dawna bada jak zasady azotowe nukleotydów i podobne molekuły reagują na światło ultrafioletowe. Chce w ten sposób dowiedzieć się, czy światło UV mogło odegrać rolę na początkowych etapach historii Ziemi, działając jak czynnik selekcji naturalnej, który wyodrębnił podstawowe cegiełki życia z pierwotnej zupy podobnych składników.
W pewnym momencie de Vries zauważył, że niektóre badane przez niego molekuły znajdują się też w kakao, mogą więc służyć jako biomarkery jego obecności. Jako że już mieliśmy te molekuły szczegółowo przebadane metodami spektroskopowymi, mogliśmy wykorzystać nasze doświadczenia na polu archeologii. Możemy znaleźć igłę w stogu siana, pod warunkiem, że wiemy, jak igła wygląda. W tym przypadku igłą jest konkretna molekuła będąca biomarkerem kakao, wyjaśnia uczony.
Do szczegółowych badań Ford i de Vries wybrali wazy, z których mogło być pite kakao. Przetestowali też misy, dzbany i talerze. Na wszystkich naczyniach znaleźli ślady kakao. Początkowo nas to zdziwiło, ale gdy zastanowiliśmy się nad sposobem używania tych naczyń, wszystko ułożyło się w logiczną całość. Misy były dobre do mieszania, w dzbany mogły służyć do podgrzewania, a na talerzach podawano dania zawierające kakao, mówi Ford. Podkreśla przy tym, że w regionie El Pilar mieszkali przeciętni ludzie, nie było to centrum w którym żyły elity społeczeństwa Majów. Nasze odkrycie to przyczynek do badań nad rzeczywistą dystrybucją i użyciem kakao, dodaje uczona.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
NASA informuje o wykryciu problemów w unikalnym instrumencie naukowym Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba. Pod koniec sierpnia zauważono nieprawidłowości w jednym z trybów pracy MIRI. Po analizie problemu 6 września powołany został specjalny zespół, który ma zająć się jego rozwiązaniem. Zaprzestano też korzystania ze wspomnianego trybu.
Mid-Infared Instrument (MIRI) składa się z kamery i spektrografu pracujących w średniej podczerwieni. To zakresy od 5 do 28 mikrometrów. Pozostałe instrumenty teleskopu pracują w bliskiej podczerwieni.
MIRI to bardzo czuły instrument, zobaczy przesunięte ku czerwieni światło odległych galaktyk, tworzących się gwiazd i słabo widocznych komet. Będzie też mógł obserwować Pas Kuipera. Kamera MIRI jest zdolna do wykonania podobnych szerokokątnych zdjęć, z jakich zasłynął Hubble. A jego spektrograf umożliwi poznanie wielu cech fizycznych odległych obiektów. MIRI korzysta z trzech macierzy czujników zbudowanych z krzemu wzbogaconych arsenem. MIRI, by ujawnić swoje niezwykłe możliwości, musi mieć zapewnioną temperaturę -266,15 stopni Celsjusza.
Urządzenie działa w czterech trybach. Obrazowanie (imaging) pozwala na obserwowanie niemal wszystkich obiektów, do badania których zbudowany został Webb. W trybie tym rejestrowane są fale od długości od 5 do 27 mikrometrów. Pozwala to np. na obserwowanie pyłu i zimnego gazu w regionach gwiazdotwórczych i poszerza ogólne możliwości obserwacyjne Webba, dostarczających dodatkowych informacji. W trybie spektrostroskopii o niskiej rozdzielczości (low-resolution spectroscopy) MIRI rejestruje fale o długości 5–12 mm. Może badać słabiej świecące obiekty niż podczas pracy w spektroskopii średniej rozdzielczości. W trybie tym można np. analizować powierzchnię księżyca Plutona, Charona. Wspomniana już spektroskopia o średniej rozdzielczości (medium-resolution spectroscopy) umożliwia obserwację światła w zakresie 5–28,5 mm. To właśnie w tym zakresie uzyskujemy silny sygnał z pyłu i molekuł. Dzięki temu możemy badać np. skład dysków protoplanetarnych. Ostatni z zakresów pracy, obrazowanie koronograficzne, pozwala na bezpośrednie wykrywanie planet pozasłonecznych i badanie pyłowych dysków wokół gwiazd.
Pod koniec sierpnia zauważono, że mechanizm przełączona na tryb spektroskopii o średniej rozdzielczości stawia większy opór niż powinien. Dlatego też zdecydowano się na rezygnację w pracy w tym trybie do czasu rozwiązania problemu. Pozostałe tryby MIRI oraz całe obserwatorium pracują bez zakłóceń.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Astronomowie z MIT uzyskali najdokładniejszy obraz atmosfery nocnej strony egzoplanety znajdującej się w obrocie synchronicznym wokół swojej gwiazdy. Przeszliśmy z etapu badania izolowanych regionów atmosfery egzoplanet, to badania ich takimi jakimi naprawdę są – trójwymiarowymi systemami, mówi Thomas Mikal-Evans, lider grupy badawczej z Kavli Institute for Astrophysics and Space Research.
Z obrotem synchronicznym mamy do czynienia na przykład w układzie Ziemia-Księżyc. Srebrny Glob, obracając się synchronicznie wokół naszej planety, jest wystawiony w jej kierunku zawsze tą samą stroną. W przypadku wspomnianej planety WASP-121b oznacza to, że po jednej jej stronie panuje wieczny dzień, a po drugiej – wieczna noc.
WASP-121b to gorący Jowisz odkryty w 2015 roku. Krąży wokół gwiazdy znajdującej się około 850 lat świetlnych od Ziemi. Ma też jedną z najciaśniejszych orbit. Pełny obieg wokół gwiazdy zajmuje planecie około 30 godzin.
Już wcześniej po dziennej stronie WASP-121b odkryto parę wodną, a naukowcy badali, jak wraz ze wzrostem wysokości zmienia się temperatura atmosfery. Teraz zaś udało się zbadać nocną stronę planety, zmapować zmiany temperatury pomiędzy stroną nocną a dzienną i pokazać, jak temperatury zmieniają się wraz ze wzrostem wysokości. Po raz pierwszy też zbadano przemieszczanie się pary wodnej pomiędzy obiema stronami egzoplanety obracającej się synchronicznie wokół gwiazdy.
Ziemia, której siły pływowe gwiazdy nie zamknęły w obrocie synchronicznym, doświadcza dnia i nocy, a cykl obiegu wody polega w dużej mierze na parowaniu, kondensacji i tworzeniu chmur oraz opadach.
Jednak na WASP-121b zachodzą niezwykle dramatyczne zjawiska. Na dziennej stronie, gdzie temperatury przekraczają 2700 stopni Celsjusza, molekuły wody są rozbijane na tworzące je atomy wodoru i tlenu. Wiatry wydmuchują te atomy na stronę nocną. Tam panują niższe temperatury i dochodzi do ponownego utworzenia molekuł wody. Te zaś ponownie wędrują na stronę dzienną i proces się powtarza. Ten gwałtowny cykl obiegu wody jest napędzany przez równie gwałtowne wiatry wiejące wokół planety z prędkością dochodzącą do 18 000 kilometrów na godzinę.
Jednak wokół planety krąży nie tylko woda. Jej nocna strona jest na tyle chłodna, że powstają tam chmury z żelaza i korundu (Al2O3), minerału tworzącego rubiny czy szafiry. Chmury te mogą również być wypychane na dzienną stronę, gdzie dochodzi do odparowywania minerału. Gdzieś po drodze mogą spaść deszcze. Ale na WASP-121b nie pada woda. Z nieba mogą tam lecież kamienie szlachetne.
Dzięki tym obserwacjom mamy obraz atmosfery całej planety, cieszy się Mikal-Evans. A obserwacji dokonano za pomocą spektroskopu znajdującego się na pokładzie Teleskopu Hubble'a. Analizuje on światło pochodzące z atmosfery, rozbija je na składowe długości fali i na tej podstawie dostarcza danych, dzięki którym astronomowie mogą określić temperaturę i skład atmosfery. Wielokrotnie w ten sposób obserwowano dzienną stronę różnych egzoplanet. Badanie strony nocnej jest znacznie trudniejsze. Wymaga bowiem śledzenia niewielkich zmian w spektrum światła z planety, do których dochodzi, gdy okrąża ona swoją gwiazdę. Naukowcom z MIT ta sztuka się udała.
Byli w stanie określić profil temperatury całej atmosfery. Dowiedzieli się, że w najgłębszych warstwach atmosfery po stronie dziennej temperatura nieco przekracza 2200 stopni Celsjusza, a w warstwach najwyższych wynosi ona ponad 3200 stopni. Natomiast po stronie nocnej temperatura warstwy najniższej wynosi nieco ponad 1500 stopni Celsjusza, by w warstwie najwyższej spaść do około 1200 stopni. Model komputerowy użyty do zbadania gradientu temperatur na różnych wysokościach wykazał, że po stronie nocnej mogą istnieć chmury złożone m.in. z żelaza, korundu i tytanu.
Najgorętsze miejsce planety znajduje się bezpośrednio pod jej gwiazdą, jednak region ten jest przesuwany przez silne wiatry na wschód, zanim ciepło zdąży uciec w przestrzeń kosmiczną. To właśnie z wielkości tego przesunięcia wyliczono prędkość wiatru. Wiejące tam wiatry są znacznie potężniejsze niż ziemski prąd strumieniowy. Prawdopodobnie może on przemieścić chmury wokół całej planety w czasie około 20 godzin, mówi współautor badań, Tansu Daylan.
Naukowcy już zarezerwowali sobie czas obserwacyjny na Teleskopie Kosmicznym Jamesa Webba. Mają nadzieję, że za jego pomocą będą mogli obserwować nie tylko przemieszczanie się wody, ale i dwutlenku węgla w atmosferze. Ilość węgla i tlenu w atmosferze może znam zdradzić, gdzie dochodzi do formowania się tego typu planet, wyjaśnia Mikal-Evans.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.