Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Uwieczniono parę bielików białobrzuchych (Haliaeetus leucogaster), które raz po raz wrzucały rudawkę zmienną (Pteropus hypomelanus) do oceanu. Naukowcy nazywają to zachowanie nową strategią polowania. Obserwowano je na wyspie Tioman w Malezji 28 września 2017 r.

Jeden z ptaków pochwycił nietoperza z drzewa, na którym H. leucogaster przysiadł w pobliżu morza. Nie widzieliśmy tego, ale słyszeliśmy kakofonię wokalizacji (prawdopodobnie stada rudawek). Później zauważyliśmy lecącego bielika, w którego szponach szarpał się nietoperz. Gdy bielik znajdował się ok. 100 m od brzegu, upuścił rudawkę do wody. Drugi z bielików krążył w pobliżu - napisali autorzy publikacji z Journal of Bat Research and Conservation.

Rudawce udało się wydostać na powierzchnię i dopłynąć do brzegu. Bieliki poleciały na ląd, usiadły na drzewie i obserwowały poczynania nietoperza. Po 20 minutach (tyle właśnie płynął nietoperz, pokonując fale) jeden z ptaków ponownie upuścił rudawkę do wody, tym razem o wiele bliżej niż za pierwszym razem. H. leucogaster i teraz się nie poddał. Udało mu się wygramolić na brzeg. Na jego lewej błonie lotnej (patagium) widać było dziurkę.

W tym momencie musieliśmy przerwać obserwację, by przenieść się w inne miejsce. [...] Nie ma zatem pewności, czy bieliki powtarzały swój zabieg, a jeśli tak, to ile razy.

Mieszkańcy wyspy potwierdzili, że opisane zachowanie dość często występuje w tym miejscu. Naukowcy przypuszczają, że bieliki białobrzuche wykorzystują wodę, by zmęczyć lub utopić dużą ofiarę, która inaczej mogłaby się bronić/walczyć.

 


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Czasowe sojusze między ośmiornicami i rybami rafowymi są dokumentowane od dziesięcioleci. Mogą one obejmować licznych uczestników z rożnych gatunków. Ośmiornice i ryby są znane ze zbiorowych polowań, podczas których czerpią korzyści z morfologii i strategii polowań drugiej strony - podkreśla Eduardo Sampaio, Uniwersytetu w Lizbonie oraz Instytutu Zachowania Zwierząt Maxa Plancka. Ponieważ dochodzi do połączenia sił licznych partnerów, tworzy się złożona sieć. Jak się okazuje, jest ona znacznie bardziej skomplikowana niż się wydawało.
      Swoje ostatnie badania Eduardo i jego zespół prowadzili na Morzu Czerwonym i Wielkiej Rafie Koralowej, obserwując współpracę ryb i ośmiornic z gatunku Octopus cyanea. Dzięki zastosowaniu dwóch kamer i analizie ponad 100 godzin nagranych materiałów mogli stworzyć sceny 3D i dokładnie przeanalizować interakcje pomiędzy członkami grupy.
      Obserwacje nie były łatwe, gdyż ośmiornice natychmiast się chowały, gdy zobaczyły nurków. Ludzie zmienili więc strategię i obserwowali ryby. Znając zachowanie poszczególnych gatunków, można zauważyć, gdy odbiega ono od normy. Szybko zdawaliśmy sobie sprawę, że coś się dzieje, gdy ryby różnych gatunków przebywały razem i patrzyły w tym samym kierunku. To zwykle oznaczało, że w pobliżu jest ośmiornica, mówi Sampaio.
      Podczas analizowania nagrań naukowcy zauważyli, że różni członkowie grupy odpowiadają za podejmowanie różnych decyzji. Zwykle decyzję o tym, gdzie uda się cała grupa, podejmowały ryby z rodziny barwenowatych. To one głównie zajmowały się badaniem otoczenia. Z kolei decyzję o tym, czy i kiedy grupa podąży za potencjalną ofiarą, należała najczęściej do ośmiornic. To logiczny podział zadań. Ryby mogą szybko przeszukać spory teren, ośmiornica zaś może wykorzystać swoją budowę ciała, by dostać się do ofiary.
      Jednak współpraca nie przebiega bezkonfliktowo. Już przed kilku laty opisywaliśmy badania, w czasie których Eduardo Sampaio odkrył, że ośmiornice biją niektóre ryby. Uderzanie ma na celu zmianę pozycji konkretnej ryby w grupie, wyeliminowanie jej z polowania lub odpędzenie od ofiary.
      Dzięki takiej współpracy ryby zyskują pokarm, do którego w inny sposób nie miałyby dostępu, ośmiornice zaś oszczędzają energię podczas polowania, gdyż ryby prowadzą je wprost do ofiary.
      Z przeprowadzonych badań wynika, że grupa jest głównie kontrolowana przez ośmiornice – chociaż ryby również wpływają na to, która z nich jaką pozycję zajmuje –, a ryby działają jak „czujniki” wykrywające i namierzające ofiarę. Pozycja członków grupy jest dynamiczna, a na ich zachowanie, wydatkowanie energii i odniesione korzyści wpływa skład grupy. Uzyskane wyniki poszerzają naszą wiedzę o procesach przywództwa i socjalizowania się oraz pokazują, jak złożone i elastyczne są zachowania społeczne w naturze, mówi Sampaio.


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pewnego razu Xinhua Fu, naukowiec z Uniwersytetu Rolniczego Huazhong w chińskim Wuhan, zauważył, że w sieci aktywnych nocą pająków Araneus ventricosus łapią się niemal wyłącznie samce świetlikowatych z gatunku Abscondita terminalis. W sieciach nie było samic. Zaintrygowany tym spostrzeżeniem, postanowił bliżej przyjrzeć się temu zjawisku. Wraz z zespołem odkrył, że to pająki wymuszają na złapanych świetlikach nadawanie sygnałów, które przyciągają więcej ofiar.
      Obie płcie Abscondita terminalis nadają różne sygnały świetlne. Samce, by przyciągnąć samice, wysyłają wielokrotne impulsy za pomocą dwóch plamek świetlnych. Samice wabią samce pojedynczymi impulsami z jednej plamki. Samce aktywnie szukają samic latając, a te odpowiadają, czekając aż samiec przyleci.
      Fu zaczął podejrzewać, że pająki przyciągają samce świetlików w jakiś sposób manipulując ich zachowaniem. We współpracy z Daiqinem Li oraz Shichangiem Zhang z Uniwersytetu Hubei przeprowadził obserwacje polowe, przyglądając się pająkom i świetlikom. Okazało się, że w sieci łapie się więcej samców, gdy pająk jest w pobliżu niż wówczas, gdy go na sieci nie ma. Działo się tak dlatego, że gdy pająk był w pobliżu samce świetlików zmieniały nadawane sygnały na takie, przypominające sygnały samic. Naukowcy wykluczyli tym samym hipotezę, że zmiana sygnału zachodzi pod wpływem stresu, który ma miejsce, gdy świetlik złapie się w sieć. Istotna była tutaj obecność pająka.
      Bliższa analiza wykazała, że pająki manipulują sygnałami świetlików poprzez sekwencje owijania nicią i gryzienia swoich ofiar. Tak traktowany samiec świetlika zaczyna nadawać sygnały typowe dla samic i przyciąga w ten sposób kolejne samce, które łapią się w sieć. Bez kolejnych badań naukowcy nie są w stanie powiedzieć, czy to jad pająka czy sam akt gryzienia wywołuje u samców zmianę wzorca impulsów świetlnych.
      Wszystko natomiast wskazuje na to, że zachowanie pająka jest uruchamiane przez impulsy świetlne samca. Gdy naukowcy zakryli narządy świetlne samców, pająki nie wymuszały na nich zmiany trybu świecenia.
      Niewykluczone, że w naturze istnieje o wiele więcej tego typu interakcji drapieżnik-ofiara, w których drapieżnik wymusza na ofierze zachowania przyciągające kolejne ofiary.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zbiory Narodowego Muzeum Morskiego (NMM) w Gdańsku wzbogaciły się o obraz Władysława Ślewińskiego zatytułowany „Morze”. Został on namalowany przed 1905 r. Widnieje na nim fragment skalistego wybrzeża Bretanii opływany przez fale. Dzieło kupiono za 480 tys. zł na aukcji domu aukcyjnego DESA Unicum „Sztuka Dawna. XIX wiek, Modernizm, Międzywojnie”. Tym samym jest to najdroższe dzieło malarskie nabyte przez nas od początku lat 90. XX w. - podkreśla dyrektor instytucji dr Robert Domżał.
      Dr Monika Jankiewicz-Brzostowska, kierowniczka Działu Sztuki Marynistycznej NMM, opowiada o barwach i kompozycji dzieła: zestawienie soczystej zieleni masywnych klifów, o mocno zaznaczonych konturach, z turkusem delikatnie rozmalowanych partii wody tworzy efekt kontrastu między ciężkimi zarysami lądu a lekkością oceanu. Horyzont usytuowany jest blisko górnej krawędzi płótna. Partia nieba nie odgrywa zatem odrębnej roli w kompozycji, ale całość tworzy wrażenie przenikania się powietrza i wody.
      Obraz znajduje się na wystawie stałej w Galerii Morskiej w Spichlerzach na Ołowiance. NMM podkreśla, że do jego zakupu doszło dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
      NMM dysponuje bogatą kolekcją malarstwa marynistycznego. W zbiorach Muzeum znajdują się dzieła zarówno twórców polskich, jak i szkół obcych. Muzeum może poszczycić się pracami takich [polskich] twórców, jak Julian Fałat, Ferdynand Ruszczyc czy Jacek Malczewski, a z młodszego pokolenia - m.in. Wojciech Weiss, Mela Muter i Marian Mokwa. Tym bardziej znaczący był dotychczasowy brak w tej kolekcji obrazów Władysława Ślewińskiego, uznawanego za jednego z najwybitniejszych polskich marynistów - ujawniono w komunikacie prasowym.
      Dr Jankiewicz-Brzostowska zaznacza, że Ślewiński to bardzo malownicza postać. Urodził się w 1856 r. w rodzinie ziemiańskiej. Od [...] młodego wieku [był] przygotowywany do tego, że przejmie zarządzanie rodzinnym majątkiem. Rozpoczął nawet naukę w szkole rolniczej. [...] Niestety nic z tego nie wyszło. Próba zarządzania majątkiem, który został po zmarłej przy porodzie matce, skończyła się dramatycznie - koniecznością ucieczki [...] przed sekwestrem urzędu finansowego i wierzycielami. W ten oto sposób przyszły artysta znalazł się w Paryżu. Dopiero tam, w roku 1888, zainteresował się malarstwem. Od razu na początku spotkał Paula Gauguina. Zaprzyjaźnili się naprawdę blisko. [...] Wiele ich łączyło. Podobnie jak Gauguin, Ślewiński był samoukiem. [...] W zasadzie kształtował swoje malarstwo sam, właśnie pod wpływem Gauguina. Jankiewicz-Brzostowska dodaje, że Ślewiński wyjechał za Gauguinem do Bretanii. Przyłączył się do grupy w Pont-Aven. Tam powstawały jego słynne, do dziś podziwiane widoki Bretanii. W roku 1905 malarz wrócił na kilka lat do Polski: w latach 1905-10 przebywał w Krakowie, Poroninie i Warszawie (od 1908 do 1910 r. był prof. warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych). Później wrócił do Bretanii, gdzie mieszkał w „zameczku” w Doëlan. Zmarł 24 marca 1918 r. w Paryżu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Kanadyjsko-chiński zespół naukowy opisał niezwykłą skamieniałość sprzed 125 milionów lat przedstawiającą mięsożernego ssaka atakującego większego od siebie roślinożernego dinozaura. Oba zwierzęta znajdują się w śmiertelnym uścisku. To jeden z pierwszych dowodów pokazujących, że ssaki polowały na dinozaury, mówi doktor Jordan Mallon, paleobiolog z Kanadyjskiego Muzeum Natury i współautor badań opublikowanych na łamach Scientific Journal.
      Skamieniałość, która znajduje się w Muzeum Szkolnym Weihai Ziguang Shi Yan, to dowód, że ssaki stanowiły dla dinozaurów większe zagrożenie, niż się uważa. I to w czasach, gdy dinozaury dominowały na Ziemi.
      Zaatakowany dinozaur do psitakozaur wielkości dużego psa. Napastnikiem był zaś Repenomamus robustus. Jeden z największych ówczesnych ssaków, zwierzę wielkości borsuka. Przed odkryciem skamieniałości naukowcy wiedzieli, że Repenomamus pożywiał się na psitakozaurach, gdyż w żołądkach ssaków znajdowano kości tych dinozaurów. Nie było jednak jasne, czy na nie polował, czy żywił się padliną. Współistnienie obu gatunków nie jest niczym nowym, ale nowością jest uwieczniona w skamieniałości scena polowania, wyjaśnia Mallon.
      Skamieniałość, przedstawiająca niemal kompletne szkielety obu zwierząt, została znaleziona w 2012 roku w Liujitun w prowincji Liaoning, miejscu zwanym „Pompejami chińskich dinozaurów". Znajduje się tam olbrzymia liczba skamieniałości zwierząt, które zostały nagle pogrzebane w wyniku osunięcia się ziemi po co najmniej jednej erupcji wulkanicznej.
      Badacze wykluczają, byśmy widzieli tutaj scenę pożywiania się ssaka na martwym dinozaurze. Na kościach dinozaura nie widać bowiem żadnych śladów ugryzień, zwierzęta są ze sobą splątane, a Repenomamus znajduje się na górze. Mamy tutaj do czynienia z walką o życie. Naukowcy nie wykluczają, że ssak zaczął pożerać jeszcze żywego dinozaura, gdy oba zwierzęta zginęły przysypane lawiną błotną.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Z XIII-wiecznego norweskiego tekstu edukacyjnego „Lustro królów” (Konungs skuggsjá) dowiadujemy się, jak polowała hafgufa, zamieszkująca wody wokół Islandii. Podobieństwo do hafgufy wykazuje aspidochelon, często opisywany w literaturze średniowiecznej, o którego istnieniu po raz pierwszy donosi wczesnochrześcijański (II w.) „Fizjolog”, pierwowzór średniowiecznych bestiariuszy. Australijscy naukowcy poinformowali, że wiedzą, czym jest hafgufa i aspidochelon. Co ciekawe, opisy sprzed wieków zgadzają się z odkryciami, których nauka dokonała dopiero ostatnio. Okazuje się zatem, że wiedza o przyrodzie, która jest dla nas nowym odkryciem, była znana już starożytnym.
      John McCarthy, archeolog morski z Flinders University czytał opis hafgufy, gdy zauważył, że jego sposób odżywania się przypomina to, co wiemy o niektórych waleniach. Początkowo pomyślał, że to przypadek, ale im bardziej wgłębiał się w lekturę, bym bardziej przypuszczał, że może być to coś więcej. Poprosił więc o pomoc naukowców specjalizujących się w średniowiecznej literaturze. Zdaliśmy sobie sprawę, że najstarsze wersje nie opisują fantastycznych potworów morskich, ale konkretny gatunek walenia, mówi McCarthy. Im bardziej się w  to zagłębialiśmy, tym bardziej fascynujący był to temat, szczególnie dla biologów morskich, dodaje.
      W 2011 roku naukowcy zauważyli, że humbaki otwierają szczęki pod odpowiednim kątem i czekają, aż ryby same w nie wpłyną. Metoda ta zyskała nazwę „trap-feeding”. Od tamtej pory niejednokrotnie obserwowano takie zachowanie, a gdy wpiszemy w wyszukiwarce termin "trap-feeding" to otrzymamy trafienia takie jak „Trap-Feeding: nowa kreatywna metoda żerowania” czy „Trap-Feeding – nowa strategia polowań humbaków”. Jednak, jak wynika z badań McCarthy'ego i jego kolegów, to, co my uznaliśmy za nowość, mogło być znane ludziom sprzed 2 tysiącleci.
      Jest pewna ryba, której jeszcze nie opisano, i waham się o niej opowiedzieć ze względu na jej olbrzymi rozmiar, który większość ludzi uzna za niewiarygodny. Niewiele osób może coś o niej powiedzieć, bo rzadko zbliża się do brzegu lub w zasięg wzroku rybaków i sądzę, że niewiele jest takich ryb w morzu. Zwykle nazywamy ją w naszym języku hafgufa. Nie wiem ile mierzy łokci, ale tam, gdzie widzieli ją ludzie, bardziej przypominała wyspę, niż rybę. Nic mi nie wiadomo o tym, by ją złapano, lub widziano ją martwą i wydaje mi się, że w całym morzu są tylko dwie takie ryby, a ich liczba nie rośnie i sądzę, że zawsze są te dwie – takim wstępem opatrzony jest w „Lustrze królów” opis hafgufy.
      Mówi się, że gdy ryba ta chce się pożywić, wydaje z gardła olbrzymie beknięcie, z którym wydobywa się dużo pożywienia. Zbierają się wówczas wszelkie obecne w pobliżu ryby, duże i małe, poszukując żywności. Ale wielka ryba trzyma otwarty pysk tylko przez pewien czas, a ryby wpływają tam w wielkiej ilości. Gdy już jego usta i brzuch są pełne ryb, hafgufa zamyka pysk, w ten sposób łapiąc wszystkie stworzenia, które przybyły szukać pożywienia.
      Biorąc pod uwagę fakt, że ludzie w średniowieczu nie dysponowali współczesnymi urządzeniami obserwacyjnymi i nie mogli zobaczyć hafgufy z bliska, opis jest zaskakująco precyzyjny. Co interesujące, już w latach 80. jeden z badaczy zidentyfikował na podstawie „Lustra królów” 26 współcześnie znanych zwierząt morskich. Jednak ani on, ani wcześniejsi badacze, nie rozpoznali hafgufy i w pracach zarówno z roku 1986, jak i z 1911 czytamy opinię, że autor „Lustra” nie ustrzegł się nadnaturalnych koncepcji.
      Hafgufa pojawia się w wielu innych nordyckich manuskryptach, a jej pierwowzorem może być aspidochelon. Został on wymieniony w „Fizjologu”, greckim tekście skompilowanym w Aleksandrii w II połowie II wieku. To zbiór informacji przyrodniczych na temat natury Indii i Bliskiego Wschodu, jakie przekazali potomnym Herodot, Arystoteles, Plutarch oraz podróżnicy czy kupcy. Grecki oryginał „Fizjologa” zaginął, ale dysponujemy jego łacińską redakcją z ok. 400 roku, gdzie pojawia się aspidochelon. Dzieło było później tłumaczone na arabski, armeński, koptyjski czy syryjski. Przed 975 rokiem zostało przetłumaczone na staroangielski, a ok. 1200 roku na islandzki.
      Gdy jest głodny, otwiera usta i wydycha z nich pewien przyciągający mniejsze ryby zapach, które gromadzą się w jego pysku. Gdy jest on pełen ryb [aspidochelon] zamyka paszczę i je połyka, dowiadujemy się z Fizjologa.
      Powstaje więc pytanie, dlaczego uznaliśmy ten sposób polowania wielorybów za nowość. Być może przyczyną jest fakt, że niemal całkowicie wytępiliśmy te zwierzęta. Dopiero gdy ich populacja zaczęła się odradzać mogliśmy obserwować zjawiska, które były znane ludziom już tysiące lat temu. Dlatego też pozostawione przez nich opisy uznawaliśmy za fantazję. Utraciliśmy łączność ze światem natury i wiedzę o nim.
      Łatwo zapominamy, że ludzie w średniowieczu byli równie bystrzy, co my. Ich tradycje kulturowe i powiązana z tym wiedza była równie bogata, a może nawet bardziej wartościowa niż nasza pod tym względem, że pozwalała im przetrwać i rozwijać się w ich zróżnicowanych unikatowych środowiskach, mówi Lauren Poyer z University of Washington, która specjalizuje się w skandynawskiej historii i kulturze.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...